poniedziałek, 30 września 2013

Rozdział 42:,,Kiedy czarne chmury zasłaniają słońce...''

                  Luna jest  w kiepskim stanie, w skrzydle szpitalnym nie jest sama. Pozostałe łóżka też są zajęte. Oto pierwsze ofiary zaczynającej się wojny, tyle, że Luna, nasza przyjaciółka jest najcięższym przypadkiem.
Nevil nie opuszcza szpitalnego oddziału Hogwartu ani na krok. Siedzi na krześle przy łóżku panny Lovegood i trzyma jej rękę w mocnym uścisku. Nie dopuszcza do siebie myśli, że może ją stracić, my zresztą też. Niestety według pani Pomfrey istnieje taka możliwość. Jeśli jej organizm sam nie będzie walczył i podda się już nic nie będzie dało się zrobić.
                 -Kochanie...zaraz mamy zajęcia.-słyszę męski głos przy swoim uchu. Przewracam się na brzuch i podciągam kołdrę. Nie reaguję na powtarzające się szturchnięcia w ramię. Nagle chłopak podnosi mnie do góry i sadza  na swoich kolanach.
-Dzień dobry.-mówię i przecieram zaspane oczy. -Która godzina?
-Zajęcia zaczynają się za pół godziny.
-Dobrze. Później zajrzymy do Luny. Nevil nie może tam ciągle przesiadywać, musi odpocząć.-oznajmiam.
-Dopiero co wstałaś, a już się rządzisz.-zauważa Draco i  przewraca oczami.-Potter ma jakąś sprawę, przed chwilą odebrałem od niego sowę.-dodaje blondyn i całuje mnie w czoło. Kiedy zauważa mój lekki uśmiech bierze moją twarz w dłonie.
-Częściej się uśmiechaj.
-Postaram się.-obiecuje, a chłopak składa na moich ustach delikatny, czuły pocałunek. Przejeżdża dłonią po moich włosach.
-Zaraz wracam.-dodaje blondyn i wchodzi do łazienki. z westchnieniem opadam na poduszki.
Dobrze, że go mam, myślę.  Pierwszy powód do szczęścia.
Nagle słyszę krzyk. Krzyk Draco, z łazienki. Po chwili do moich uszu dobiega dźwięk otwieranych drzwi. Kiedy się podnoszę zasłaniam usta dłonią. Boże!
-Coś ty ze sobą zrobił? -pytam i wybucham perlistym śmiechem. Pierwszym od rozpoczęcia wojny. Tak dawno go nie słyszałam, że zapomniałam jak brzmi. Myślałam, że już go nie odzyskam.
-No co ty?! Myślisz, że sam bym sobie to zrobił?-pyta podniesionym głosem i szarpie się za swe wściekle czerwone włosy.
-To Blaise. Twój cholerny braciszek! Dodał mi jakiegoś gnoju do szamponu! Przeczytaj.-wyjaśnia i podaje mi kartkę papieru.


Cześć Smoku!
Zdaje sobie sprawę, że jak mnie PO TYM zobaczysz to pewnie urwiesz mi łeb, ale co tam!
Podoba Ci się kolorek? Wiesz jak trudno było mi wybrać dla ciebie odpowiedni odcień?
Wszyscy są nieźle podłamani, więc postanowiłem coś z tym zrobić. Sam wojny w jedną noc nie wygram, ale to też jest dobre. 
Kiedy wejdziesz dziś do Wielkiej Sali wszyscy poczują się lepiej. 
Z początku to Potter miał być moją ofiarą, ale był strasznie zajęty szukaniem sam  wiesz czego, przez co  stał się bardzo nieuchwytny.
Na pewno ślicznie wyglądasz! Poprawisz humor tylu ludziom!
Do zobaczenia na śniadaniu.
Twój najlepszy kumpel 
Blaise.

Kolejny raz śmieje się głośno i ocieram łzy śmiechu. Wstaje z łóżka i podchodzę do blondyna, który stoi na środku sypialni z grymasem nie zadowolenia na twarzy.
-Nie przejmuj się, takie farby po dniu schodzą.-mówię i całuje jego wykrzywione usta. 
Wchodzę do łazienki.  Myje się, ubieram i czesze. Nakładam na twarz delikatny makijaż po czym wychodzę z pomieszczenia.
-Masz jakąś czapkę?-pyta chłopak grzebiąc w szufladzie.
-Niestety. Nie przesadzaj Draco, nie jest tak źle.-odpowiadam i podchodzę bliżej niego.
-Nie jest?! Są czerwone i sterczą na wszystkie strony! Nie wyjdę tak.
-Draco...
-Nie.
Zmniejszam dystans między nami i zarzucam mu ręce na szyję. Wolną dłonią dotykam jego policzka i delikatnie się uśmiecham.
-Co takiego Ci się stanie jeśli zobaczą cię takiego?
-Wiesz jak spadnie moja reputacja?!
-Martwisz się o takie rzeczy. Nie sądzisz, że mamy inne poważniejsze problemy? 
-Ughh...Niech będzie, ale nie zostawisz mnie samego z tym czymś?-pyta trzymając się za włosy.
-W życiu, nie ważne co będzie się działo.-odpowiadam pewnie na co chłopak trochę się rozpromienia. Całuje mnie w policzek po czym łapie za rękę i splata nasze palce. Bierze nasze torby, a ja zamykam drzwi.
Kiedy pokonujemy korytarze uczniowie nie kryją swych rozbawionych i zdziwionych spojrzeń. 
Ich cichy śmiech odbija się echem. 
-Nie wstydzisz się swojego chłopaka?-pyta sarkastycznie blondyn posyłając groźne spojrzenia wszystkim którzy przechodzą obok.
-Nie. Kocham Cię.-mówię i mocniej ściskam jego rękę.
-Ja ciebie też. Nawet nie wiesz jak bardzo.-odpowiada po czym przekraczamy próg Wielkiej Sali. 
Kiedy Harry zerka w naszą stronę jego łyżeczka z hukiem spada na stół. To jak reakcja łańcuchowa. Wszyscy wiodą wzrokiem za tym co wywołało taki szok u Wybrańca. Pansy zakrywa usta dłonią, za to Blaise uśmiecha się szeroko na nasz widok.
-Smoku! Jak ty cudnie dziś wyglądasz!- woła wstając z miejsca. Śmiech Złotego chłopca roznosi się po sali, a z nim wiele innych.
-Nie śmiej się tak Potter, bo ty będziesz następny. Jaki chcesz? Może żółty albo zielony?-pyta udając zamyślonego.
-Zabini!-krzyczy Draco, a po chwili puszcza się biegiem w stronę bruneta. Blaise wydaje z siebie cichy okrzyk po czym zaczyna swą ucieczkę. Po kilku okrążeniach wokół stołu zmieniają kierunek i biegną  w stronę drzwi.
-Jakby coś mi zrobił zapamiętajcie mnie jako wielkiego człowieka. A za te wszystkie numery, które wyciąłem chce medal!-krzyczy Zabini biegnąc do drzwi głównych. Po chwili obaj znikają. 
Kręcę głową i siadam na swoim miejscu przy stole. Śmiech uczniów nie ma końca.
-Co to było?-pyta Teo nalewając sobie soku dyniowego.
-Kolejny numer Blaisa.-odpowiadam i wzruszam ramionami.- Jak ty z nim wytrzymujesz Pansy?
-Sama nie wiem.-przyznaje i śmieje się krótko.
-A co z waszym ślubem? Planowaliście go na koniec roku w Hogwarcie, a teraz?-pytam zaczynając spożywanie kanapki.
-Jak tylko wojna się skończy. Jeśli oboje wyjdziemy z niej żywi...-mówi cicho.-Przed śniadaniem byłam u Luny. Jeszcze się nie obudziła.
Przytakuję. Kiedy biorę kolejny gryz kanapki czuję nagłe mdłości. Odkładam śniadanie i pochylam się.
-Hermiona? Co się dzieje?-pyta Pansy.
-Nie dobrze mi.-odpowiadam cicho. Połykam ślinę. Po chwili mdłości przechodzą, zmieniam sok dyniowy w wodę i biorę łyk. Może coś mi zaszkodziło?
Odsuwam od siebie talerz i prostuje się. Już nic więcej nie tknę. Nagle czuję czyjąś rękę na swoim ramieniu. Odwracam się i zauważam Harrego.
-Znalazłem dobre miejsce dla nas. Chcesz zobaczyć?-pyta z błyskiem oczy Wybraniec.

*****

To duże pomieszczenie. Podziemne, ale dobrze rozmieszczone. Harry naprawdę nieźle się spisał.
Na pierwszym piętrze wisi stary, nieużywany portret. W pokoju do którego prowadzi  jest stary kominek.W środku ma małe drzwi, prowadzące do podziemi. 
Idąc długim korytarzem dojdziemy to pomieszczenia w którym właśnie jestem.
Zmieścimy tu łózka, sprzęt medyczny i niezbędne wyposażenie. 
Miejsce jest niewykrywalne, bezpieczne i w miarę szybko można się do niego dostać. Wszystko tak jak chcieliśmy.
-Tu jest idealnie Harry.-przyznaje.
-Nie wiesz jeszcze najlepszego. Ten kominek można zablokować. Drzwi ukażą się dopiero po wypowiedzeniu odpowiedniej formułki, a tamten portret prowadzi do starego, już zamkniętego lokalu Madame Rosmety w Hogsmeade.
-Możemy zaczynać. Jak najszybciej trzeba sprowadzić tu wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy i przygotować uczniów.
-Wy zajmijcie się tym miejscem, a ja i Teo pogadamy z uczniami.Myślałem o młodszych. Jeśli jakiś atak będzie w pobliżu Hogwartu niech McGonagall ewakuuje wszystkich poniżej szóstego rocznika.
-Tak to dobre rozwiązanie.-przyznaje. Wychodzimy z pokoju i idąc korytarzem kierujemy się do kominka.
-Co Ci się stało na śniadaniu?-pyta brunet.
-Sama nie wiem. Mdłości.Trzeba ustalić jakieś hasło.-dodaje.
-Pomyśle o tym.-obiecuje Harry i pokonując schodki wychodzimy na pierwsze piętro. Rozglądam się dookoła. Podziwiam te stare, tak dobrze znane mi obrazu, korytarze.Przypominam sobie ile trudu i wysiłku włożyliśmy, by Hogwart znów funkcjonował, by mógł uczyć kolejne pokolenia. To nasz drugi dom, a może nawet jedyny. Nie dopuszczam do siebie myśli, że mógłby przestać istnieć.
-Dopiero co odbudowaliśmy zamek, nie chce robić tego po raz kolejny.-przyznaje.
-Ja też. Mam nadzieję, że nie będziemy musieli.
-Nazwijmy rzecz po imieniu Harry. Wychowała nas wojna, nic tego nie zmieni.-mówię i wzdycham.
-Chyba, że twój brat.-odpowiada i delikatnie się uśmiecha.-Bez niego byłoby jeszcze gorzej. Pamiętasz jego akcje na początku roku? Jak Umbridge zawisła na gargulcu w stroju klauna?
Przytakuję, a chłopak targa swoje już i tak poczochrane włosy. Skręcamy w lewo i wchodzimy po schodach.
-No nareszcie! - woła Draco kiedy wchodzimy do Pokoju Wspólnego Slytherinu.- Syriusz się z nami kontaktował. Nie mamy dobrych wieści.-mówi chłopak.
 Podchodzę do niego, a on zamyka mnie w swoich ramionach. Tego teraz potrzebuje. Nie chce słyszeć tego co ma nam do powiedzenia. Niech trzyma mnie w swoich bezpiecznych ramionach jak najdłużej.


,,Czasem lepiej odgrodzić się od świata murem i nie słyszeć wszystkich złych wieści. Nawet jeśli ten mur ma za chwilę runąć.''


*****

Przepraszam, że krótko i , że ucięłam w tym momencie, ale za dwa tygodnie mam olimpiadę z historii, a materiału nawet palcem nie tknęłam.
Naprawdę postaram się, by następny był dłuższy. Pozdrawiam!
Vivian Malfoy.

piątek, 27 września 2013

Rozdział 41:,,Bo wżyciu trzeba cieszyć się nawet najmniejszym sukcesem.''

                  Razem z blondynem i bratem szybko pokonuje szkolne korytarze. Biegnę do pokoju wspólnego Gryffindoru, tam gdzie teraz jest reszta. Biegnę i staje co chwilę, by uspokoić wyrywające się z piersi serce.

Korneliusz Knot nie żyje. Śmierciożercy zajęli Ministerstwo.

Biegnę dalej, wściekłość dodaje mi energii. Szybko pokonujemy schody i puszczamy się biegiem wzdłuż korytarza na trzecim piętrze. Szybko, niespokojnie.

Korneliusz Knot nie żyje. Śmierciożercy zajęli Ministerstwo. 

Przez moment zostaje w tyle. Draco łapie mnie za rękę i dalej pokonujemy naszą trasę. Ciężki oddech wydobywa się z mojej klatki piersiowej.  Echo naszych ciężkich kroków niesie się po zamku.
Przebijamy się przez pozostałych wychowanków Hogwartu.  Prawie wykrzykując podaje hasło Grubej Damie, a po chwili wchodzimy do środka.
Pozostali już są. Harry, Ron i Nevil siedzą na kanapie w pobliżu kominka. Pansy, Luna i Teo zajmują pobliskie fotele, a Ginny siedzi na schodach. Nikogo więcej nie ma, Wybraniec tymczasowo zmienił hasło do Pokoju Wspólnego. Nikt nie może usłyszeć za dużo.
Siadam pomiędzy blondynem, a bratem na ostatniej kanapie. Draco obejmuje mnie ramieniem, a ja opieram się o jego tors.
-Wiecie co mnie najbardziej zastanawia?-pyta Teo, który stoi w pobliżu sofy.- Dlaczego nas nie wezwali. Mnie i Draco.
-Mieli wystarczająco ludzi w Ministerstwie. Nie potrzebowali nas, by przejąć panowanie.-zakłada blondyn.
-Mówiliśmy! Ale Zakon był taki pewny, że da sobie radę bez nas...!-wykrzykuje Wybraniec.-Co teraz robimy?
-Nie wiem jak wy, ale ja nie zamierzam siedzieć z założonymi rękami. -mówię.
-Tak, może chodźmy od razu odbić Ministerstwo?! Jesteście niepoważni!- irytuje się Ginny i podnosi się ze schodów.
-Spokojnie.-mówi Harry. Podchodzi do rudowłosej i łapie ją za ręce.-Nie wolno Ci się denerwować.-dodaje i dotyka jej brzucha.
-A to czemu?-pyta Blaise jednak kiedy zauważa nasz spojrzenia pełne litości szybko wyciąga poprawne wnioski.-Wiewióra jest w ciąży?! Będą kolejne rudzielce! Potter co się nie chwalisz? - kontynuuje.
-Daj spokój Blaise, mamy poważniejsze sprawy na głowie.-mówi Teo.
-Ej smoku! Wyobrażasz sobie rudego Potter'a? Hahaha, kolejny mały Potti! A kiedy ja będę wujkiem co? - woła Blaise.
-Boże, z kim ja się zadaje...-pyta retorycznie Draco kręcąc głową.
-Powinieneś się cieszyć Potter!  Chcę, by  wasz syn miał na imię Blaise.-kontynuuje i wskazuje palcem na mnie i blondyna.
-Blaise!-próbuje przywołać mojego brata  do  rozsądku Pansy.
-Nie bój się Pan, na nas też przyjdzie kolej!- woła i puszcza oczko swojej dziewczynie.
-Skończ z tą błazenadą.-karzę ,a  brunet podnosi do góry ręce w obronnym geście.
-Jacy wy wszyscy ponurzy. Nawet się człowiek nie może nacieszyć.-mówi i teatralnie ociera niby kapiącą łzę z oka.-Teraz mi tak smutno...Pansy weź mnie przytul.-histeryzuje Blaise i z rozłożonymi rękami idzie w kierunku dziewczyny.
-Kontynuując. Napisałem do Syriusza. Pozostaje nam czekać na odpowiedź.-mówi Harry.
-Nie koniecznie. Mówiliście, że Hogwart też jest na ich liście.-zaczynam i kieruje swe spojrzenie na Teo i Draco. Przytakują.-Pamiętacie Gwardię? Nie mówię o jej powołaniu, ale myślę, że trzeba się przygotować. Stworzyć miejsce gdzie podczas ataku uczniowie będą mogli się schować, bronić. My też.
-Dobrze. Zaczniemy jutro, nie ma co zwlekać.  Może być?- pyta Draco pozostałych.
 -Te miejsce musi być gdzieś w zamku. Nie do wykrycia, bezpieczne. Wszyscy muszą wiedzieć co się szykuję.-proponuje.
-Zajmę się tym.-obiecuje Złoty Chłopiec. Nagle do okna puka sowa. Ron szybko do niej podchodzi i odwiązuje list. Niecierpliwie przebiega wzrokiem po jego treści.
-To od Syriusza. Zakon jest pewny, że jutro wieczorem Śmierciożercy zaatakują Munga.-mówi Rudzielec.
-Idziemy.-zarządza Nevil.
-My też.-zauważa smutno Draco i posyła Teo znaczące spojrzenie.

Stworzymy osobny oddział zakonu w Hogwarcie. Będziemy się bronić, stawiać opór i walczyć. 
Jutro razem z Draco staniemy po przeciwnych stronach wojny.

*****

Draco


                A jeśli  coś się stanie? Jeśli coś pójdzie nie tak? Te pytania nie dają mi spokoju. Wpadłem na pomysł, by jakoś uniemożliwić Hermionie udział w obronie Munga, ale zdałem sobie sprawę, że, by na to nie pozwoliła. Boje się, że coś jej się stanie, a ja nie będę mógł nic zrobić. Podczas bitwy nie będę mógł im pomóc, będę zmuszony walczyć z nimi i atakować.
Wszyscy będą walczyli i nikt  nie ma zamiaru odpuścić, a ja muszę być po przeciwnej stronie barykady.
Siedzi przede mną, śmieje się. Jakiś czas temu wyszliśmy od Potter'a i reszty gryfonów. Teraz widzę ją przed sobą, rozmawiamy, trzyma głowę na moich kolanach, a ja raz po raz schylam się, by pocałować jej malinowe usta.
To niewiarygodne, myślę. Niewiarygodne, że ta dziewczyna jest moja, że kocha mnie tak jak ja ją. Czuję, że na nią nie zasługuje, wiem, że będąc ze mną dostaje większą dawkę cierpienia niż normalnie, ale nie mogę jej zostawić. Za dużo dla mnie znaczy bym ją porzucił. Uzupełniamy i ratujemy się nawzajem, nie wyobrażam sobie żeby mogła być z kimś innym prócz mnie.
To impuls. W trakcie naszej rozmowy podnoszę ją z kanapy, a ona obejmuje mnie nogami w pasie.Pieszczę jej usta kiedy ona rozpina moją koszulę.Rzuca ją w pobliski kąt i głośno wzdycha. Kładzie swe drobne dłonie na moim torsie. Kładę brunetkę na łóżku i pochylając się nad nią ściągam jej bluzkę..Jej ręce błądzą po moim torsie, plecach. Cichy jęk wydobywa się z jej ust kiedy dotykam jej pośladków. Z namiętnością wpijam się w jej usta. Pieszczę jej wargi, a brunetka szarpię rozporek moich spodni. Szybko się ich pozbywa, a ja dobieram się do jej bielizny. Kiedy leży przede mną naga nie mogę się na nią napatrzeć. Jest taka idealna, wspaniała. Przejeżdżam językiem po jej jędrnych piersiach. Cichy jęk wydobywa się z jej ust kiedy zaczynam ugniatać je dłońmi. Hermiona zaciska ręce na moich plecach i odchyla do tyłu głowę. Dotykam dłonią jej kobiecości i słyszę kolejny okrzyk z jej strony. Szybko pojawiam się przy jej twarzy i całuję delikatnie.
-Jestem gotowa.-mówi cicho Hermiona.
-Nie musimy. Niczego od ciebie nie wymagam...-mruczę całując jej szyję.
-Zrób to. Nie wytrzymam dłużej, proszę.
Składam na jej ustach jeszcze jeden pocałunek i kładę dłonie na jej biodrach. Całuje ją w płaski brzuch, słyszę jej przyspieszony oddech. Wchodzę  w nią łącząc nasze ciała w jedno. Narzucam coraz szybsze tępo. Pojedynczy jęk wydobywa się z ust partnerki.  Jesteśmy jednością. Duma rozsadza mnie od środka. Duma, że to ja mogę dawać jej przyjemność i rozkosz. Tylko ja, nikt inny.  Złączeni nierozerwalnym węzłem miłości.
Kiedy obejmuje nas fala rozkoszy opadamy na łóżko. Słyszę jej ciężki, miarowy oddech.
Obok mnie leży najwspanialsza kobieta, która chodzi po tej ziemi, myślę.
Kiedy zamykam ją w swoich ramionach mam ochotę się uszczypnąć, jakby to w ogóle się nie wydarzyło.
Kocham ją, kocham, a kiedy to wszystko się skończy oświadczę się jej. Zostanie Hermioną Malfoy, wiem to.
-Pamiętasz co mi obiecałaś?-pytam.
-Mam na siebie uważać.-odpowiada i wbija we mnie swój wzrok.
-Właśnie.-mówię i całuje ją w czoło.-Nic nie może Ci się stać.-dodaje i mocniej ją ściskam. 
Moją przyszłą żonę.

*****

Hermiona

Czy jesteśmy gotowi? 
Tak.
Czy mamy nadzieję?
Tak.
Czy wiemy co może się stać?
Nie.
 
Wszystko jest dokładnie zaplanowane. Nie możemy brać udziały w obronie Munga od początku. Jesteśmy jak fala. Ostatnia, największa, która ma wszystko zniszczyć. 
Draco i Teo już dawno się teleportowali. Jest 29 grudnia, 19.58. 
Równo z wybiciem dwudziestej mamy opuścić Hogwart. Wszyscy stoimy przed kominkiem w gabinecie dyrektorki. McGonagall chodzi niespokojnie wzdłuż pokoju. Ściska nerwowo dłonie chowając je za sobą. My mamy w swoich różdżki, gotowe do wystrzału zaklęć. 
19:59. 
Jeszcze tylko minuta, czas strasznie się dłuży. Serce bija za szybkim rytmem, Harry tupie w niepokoju, Luna i Nevil siedzą przy oknie. Ron opiera się o kominek, a Pansy przewraca różdżkę w dłoniach. 
Musimy mieć oczy dokoła głowy, nie wiemy co nas czeka. Wchodząc w zielony ogień, wchodzimy w nieznane. Bardzo niebezpieczne nieznane. Kiedy wybija dwudziesta podchodzimy bliżej kominka. Z nie znanych nam przyczyn zakazano nam teleportacji.. Używając sieci Fiuu przeniesiemy się do piwnic szpitala. 
Nie czuję strachu czy niepokoju. Jestem pewna powodzenia, dumna i podekscytowana. Jakby nie zdawało sobie sprawy na co się piszę. Nie ściskam różdżki z trwogą w oczach, nerwowo. Robię to z  chytrym uśmiechem.
-Pamiętajcie, że nie wiadomo co tam się teraz dzieje. Możecie wylądować w samym centrum bitwy, najsilniejsze zaklęcia będą mknąć między wami. -ostrzega Minevra kiedy Wybraniec bierze garść  proszku do ręki.  Przytakujemy, a po chwili Złoty Chłopiec znika. Później następni. 
-Masz wrócić w jednym kawałku.-mówi Blaise.
-Nie jestem pierwszoroczniakiem, nie martw się. Poradzę sobie.-zapewniam.
-Wiem, ale dla mnie zawsze będziesz moją malutką siostrzyczką.-odpowiada i mocno mnie przytula. Jest następny, zżerają go zielone płomienie. Teraz ja. Borę garść magicznego proszku i mocno ciskam nim przed siebie. Wykrzykuję adres i czuję szarpnięcie w podbrzuszu. Po chwili jestem wśród przyjaciół. Piwnica św. Munga. Jest ciasna, z sufitu sypie się pył. Słychać odgłosy bitwy. Serce mi się ściska gdy pomyślę, że tam gdzieś jest Draco. Po przeciwnej stronie. 
Nevil pojawia się w obok nas. Był ostatni.
-Nie dajcie się.-mówi Harry i kieruje się ku schodom, które prowadzą na parter szpitala.
-Skopmy parę tyłków!-woła Blaise klaszcząc w ręce. Powoli wspinamy się po schodach. Huki stają się coraz głośniejsze.
-Każdy idzie w swoją stronę, widzimy się później.-przypomina  Ron.
-Powodzenia.-dodaje i nie czekając na odpowiedź śmiało wybiegam z pomieszczenia. 
Zrobiłam to pierwsza. Nie oglądam  się za resztą, nie mogę. Biegnę przed siebie. Różnokolorowe płomienie mkną po korytarzach. Nie walczymy tylko o szpital, godząc się na udział w tym zaczęliśmy walczyć o swoje życie. 
Czerwony płomień uderza blisko mnie. Pochylam się i biegnę dalej. Pokonuje schody. Będąc na drugim piętrze zauważam w tłumie Teo. Walczy z jakimś magomedykiem. Ironia. Chcę upadku Śmierciożerców, chce by nie zdobyli Munga, bo gdy tak się stanie chorzy nie będą mogli liczyć na pomoc, a mimo to walczy po ICH stronie. 
Kurz unoszący się w powietrzu jest nie do zniesienia. Wchodzi do oczu utrudniając widoczność. Mimo to biegnę dalej. Słyszę swój przyspieszony oddech. I adrenalinę. Istne szaleństwo, które z nieznanych mi powodów podoba mi się.
-Drętwota!-atakuje mnie przeciwnik .
-Protego! Expeliarmus!-wołam.
-Crucio!
-Avada Kedavra!-krzyczę, a Śmierciożerca pada na brudną posadzkę. Biegnąc dalej zastanawiam się ile razy będę musiała to jeszcze zrobić. Zabić. Jeśli będę musiała, nie będę się zastanawiać. Nie poświęcę swojego życia lub moich przyjaciół dla czystego sumienia.
Potężny krzyk roznosi się po korytarzu. Biegnę dalej. Potykam się o dziurę w podłodze, jednak szybko się podnoszę. Dziś moje słabości się nie liczą. 
Ostatnie piętro. Nasz cel. Tu są wszyscy. Zauważam Lucjusza i Syriusza. Walczą zacięcie, Harry ich osłania. Nie chce, by znów odebrano mu ojca chrzestnego. Tu nie ma łuku wskrzeszenia. 
Biegnę w stronę Nevil'a i Rona, którzy walczą z grupą Śmierciożerców. Za dużą grupą.
-Bombarda!-krzyczę, a pobliska pozostałość ściany koło nich będąca spada na naszych wrogów przygniatając ich.
Niektórych ścian już nie ma, postały po nich pojedyncze kawałki. Szpitalne łóżka poprzewracane leżą byle gdzie, pełno szkła leży na podłodze. Silny wiatr wieje przez rozbite okna, można potknąć się o gruz, cegły i porozwalane półki oraz szafki.
-Crucio!-słyszę za plecami.
-Perficus Totalus!-wołam, jednak Śmierciożerca schyla się tym samym unikając płomienia z mej różdżki.
-Avada...
-Drętwota!-krzyczę tym razem skutecznie. 
Rozglądam się pospiesznie. Mamy przewagę. Donośny krzyk dochodzi do mych uszu. Odwracam się w tamtą stronę. Luna jest na wykończeniu. Widzę krew na jej ramieniu, więc nie zastanawiam się długo. Puszczam się pędem w jej stronę. Widzę Dracona stojącego w pobliżu. Łapie moje spojrzenie.
-Expeliarmus!-krzyczę stając przed Luną. 
-Crucio!
-Semptumsebra!
-Protego! Drętwota!-krzyczy przeciwnik. Szybko schylam się i ciągnę za sobą Lunę. Mimo to zaklęcie trafią ją w brzuch. 
-Avada Kedavra!-krzyczę chcąc pomścić przyjaciółkę. Wróg nie odbija ataku, pada martwy na podłogę 
Szybko odwracam się w stronę Luny. Widzę sporą plamę krwi na jej brzuchu i ramieniu. Mocno zaciska oczy.
-Wytrzymaj Luna, zaraz cię stąd zabierzemy!-mówię dotykając jej policzka. 
Kiedy odwracam wzrok zauważam, że Śmierciożercy się wycofują. Tak. Daliśmy radę, odparliśmy atak.
Spostrzegam blondyna biegnącego w moim kierunku. Mocno zamyka mnie w swoich ramionach. 
-Nic Ci nie jest? Myślałem, że cię trafił.-mówi i całuje mnie w głowę.-Boże. Tak mało brakowało...
-Trafili Lune, Draco! Trzeba ją stąd zabrać!-wołam. Jak się po chwili okazało Syriusz z Nevil'em teleportowali się z Lovegood do Hogwartu, do Skrzydła Szpitalnego.
-Udało nam się!-woła Harry.
-Tak, ale to tylko kropla w morzu panie Potter. 

*****

Uf. Skończyłam pisałam go do 23:23. Mamy nadzieję, że w miarę satysfakcjonujący. Pozdrawiam i dziękuję za wszystkie ciepłe słowa. Ściskam mocno!
Vivian Malfoy.



środa, 25 września 2013

Rozdział 40;,,Jego miłość daje siłę, moja pomaga mi iść przed siebie, nasza wznosi ponad prochy ziemi.''

                 Dziękuję losowi, że udało nam się bezpiecznie przedostać do Hogwartu. Ryzyko, że nas złapią, że zabiorą ze sobą kogoś z nas było bardzo duże. Na szczęście już minęło.
 
-Spokojne czasy się skończyły.
-Nigdy ich nie było pani Zabini.

Słowa dyrektorki i mojego brata chodzą mi po głowie. Czyżby naprawdę tak  było, czy istnieje możliwość, że nie zauważyliśmy iż nasz świat na prawdę nie jest taki kolorowy? Iluzja, złudzenie, fałsz?
Oczywiście, że tak.
 Wszyscy byli tak zaślepienie i pewni iż teraz będzie tylko lepiej, że mogli tego nie zauważyć. Nie zauważyć, że tak naprawdę nie jest tak radośnie jakby się wydawało. Widzieli wszystko przez różowe okulary. Oczywistym zdawało im się, że nie może wydarzyć się nic złego.Byli tego na tyle pewni, że nie dopuszczali do siebie faktu, że jest inaczej. Nie chcieli tego pojąć, lepiej było im  żyć we własnym wymiarze z przekonaniem, że przed nami tylko czasy lepsze i zgodne.
Teraz pękło to jak bańka mydlana. 
Mimo to damy radę. Wierze w to i nie poddam się. Tak jak reszta.
              Absurdem wydają się egzaminy. Teraz.Dziś jest 27 grudnia, McGonagall planuje testy na 3 stycznia. W tym roku nie wyjeżdżamy na sylwestra do domów, będziemy mieli więcej czasu na przyswojenie materiału. Mimo to uważam, że to totalna porażka. Teraz, kiedy każdy boi się o własne życie i przyszłość mamy powtarzać wiadomości ze wszystkich siedmiu lat  i spokojnie stawić się na egzaminie? W każdym momencie możemy być wezwani do bitwy, w każdym momencie Draco i Teo mogą zostać wezwani do walki. Przeciwko nam.
Nie możemy nic zmienić. Minevra boi się, że przez wojnę będziemy musieli powtarzać rok po raz kolejny i nie będziemy mieli wyników egzaminów. Oczywiście Ci którzy przeżyją.
              Kiedy teleportowaliśmy się do Hogwartu każdy poszedł w swoją stronę. Musieliśmy ochłonąć. Wieczorem stawiliśmy się na kolacji, mało co zjedliśmy. Tak skończył się wczorajszy dzień.

-Cześć, co mamy pierwsze?-pyta Teo po czym siada obok mnie. Biorę łyk soku dyniowego.
-Historię Magii, potem OPCM.-odpowiadam.Rozglądam się dookoła. W pobliżu nie ma nikogo.- Odzywali się do was?-pytam.
-Smoka o to nie pytałaś?-dziwi się. Uśmiecha się cwanie po czym dodaje:-No tak, rozumiem. Macie ciekawsze rzeczy do roboty.-kończy i rusza sugestywnie brwiami.
-Jacy wy wszyscy jesteście nie wyżyci.-mówię i wzdycham. Kończę nałożoną wcześniej kanapkę.
-Draconowi pewnie pomagasz się wyżyć...-kontynuuje i tyrpie mnie w bok. Nakłada sobie na talerz sałatki.
-Teo!-wołam i biję go w ramię.
-No już, no!-mówi broniąc się.-Kończę. Gdzie reszta?-pyta, by zmienić temat. Wzruszam ramionami i wycieram usta serwetką. W tym samym czasie do Wielkiej Sali wchodzi Harry, pierwszy ze swojego domu. Podchodzi do nas i wita się uściskiem dłoni z Teo. Jedno spojrzenie, nie więcej. Wzdycham.
-Co się stało?-pyta patrząc w zielone oczy Wybrańca.
-Nic. A co się miało stać? Ja nic nie wiem.-odpowiada szybko i odwraca wzrok.
-Mów o co chodzi Harry. Wiem kiedy kłamiesz.-atakuję.
Złoty Chłopiec mruczy coś pod nosem.
-Możesz głośniej?-pytam na co on spuszcza wzrok. Proszę go jeszcze raz. Biorę kilka łyków soku.
-Ginny jest w ciąży...-wyjaśnia, wypluwam sok na jego bluzkę.
-Co?! Na prawdę, teraz? -wołam. To nienormalne! Jak można być takim nie odpowiedzialnym.
-Ohoho! Będzie mały Potter...-nuci wesoło Nott.
-Zamknij się Teo! Nie chce żeby cały Hogwart wiedział.-ostrzega zielonooki.
Nagle czuję dobrze znane mi usta na swoich. Po chwili blondyn siada koło mnie.
-Co takiego ukrywasz Potter?-pyta Malfoy.
-Będzie mały chłopczyk z blizną!-powiadamia nadal za wesoło Teo.
-W tym momencie pobiłeś głupotą Weasley'a Potter.-mówi Draco i kręci głową ze zrezygnowaniem.
Zgadzam się. Głupota, czysta głupota.

*****

         
                    Historia Magii minęła szybko. Na Obronie Przed Czarną Magią powtarzaliśmy do egzaminu,  a na Eliksirach warzyliśmy wywar śmierci. Po wszystkich zajęciach poszłam z Draco na szkolne błonia.
Siedzimy w jednej z sień wśród białego puchu. Do tej pory nie rozumiem dlaczego to jego ulubiona pora roku.
Siedzę pomiędzy jego nogami, opieram się plecami o jego tors, a blondyn obejmuje mnie ramionami.
-Nieźle się Potter wkopał.-mówi Draco i kładzie głowę na moim ramieniu.
-Rozmawiałam z nim na eliksirach. Powiedziała mu dzisiaj, chociaż to już trzeci tydzień.
-Dlaczego dopiero teraz?-pyta Malfoy i całuje mnie w skroń.
-Harry miał już dość tych wszystkich kłótni i awantur. Chciał z nią zerwać, ale ona wtedy wybuchła płaczem i powiedziała mu o ciąży. Pani Weasley ma dowiedzieć się jutro.-opowiadam.-Harry jest załamany, ale ona będzie bardzo wkurzona.-dodaje.
Chłopak całuje mnie w policzek, a po chwili schodzi do szyi. Delikatnie pieści ją swoimi ustami, a ja odchylam głowę.
-A ty? Też byłbyś taki załamany i rozgoryczony?-pytam i odwracam się przodem do niego.
-Dziwisz mu się? Ryzyko, że straci to dziecko jest dość duże,by się niepokoił. W dodatku nie są małżeństwem, nie ukończyli szkoły i im się nie układa, a wojna chodzi za nim krok w krok. Może być gorzej?-pyta i odgarnia kosmyk moich włosów.
-Nie, nie dziwie mu się, ale nie o to mi chodzi.-odpowiadam.
-Na prawdę chcesz wiedzieć?-pyta, a ja przytakuję. -Jesteś strasznie uparta, wiesz? Ale nie. Gdyby okazało się, że jesteś w ciąży cieszyłbym się jak cholera.-odpowiada i delikatnie całuje moje rozchylone usta.- Na pewno kiedyś do tego dojdzie.-dodaje i uśmiecha się lekko.
Dotykam jego policzka, czuję, że trzęsie mi się ręka. Mimo iż wokół siebie mam zimny śnieg w moim  sercu panuje istny żar.
-Uwielbiam cię, wiesz?-pytam.
-Tylko? No wiesz co?
-Kocham!-wołam i całuje go w czoło.-A wieczorem idziesz ze mną do biblioteki i powtarzamy materiał, chyba, że wezwą nas do pomocy w bitwie.

*****

                  Jak zwykle pachnie tu pergaminem. To niesamowite, że mimo iż cały świat się zmienia to miejsce zostaje takie samo.
Te same meble, te same ustawienia książek, ta sama bibliotekarka i ten sam zapach starego pergaminu.
-Dłuugo jeszcze?-jęczy Draco siedzący na przeciwko mnie.Pochylam sie nad nim z rezygnacją.
-Siedzimy tu od czterdziestu minut i już masz dość...?
-Tak!
Wzdycham i kręcę głową. Biorę do ręki książkę z Transmutacji i wstaje z miejsca. Podchodzę do blondyna i siadam mu na kolanach.
-Jeszcze chwile musisz wytrzymać.Masz Starożytne Runy.-mówię i podsuwam mu książkę pod nos.
-Teraz to już się na pewno nie skupię.-reaguje i kładzie rękę na moim udzie. Lekceważę to i kontynuuje czytanie książki. Po chwili zdaje sobie sprawę, że nie pamiętam tego co czytałam moment temu. Nie wiem czy to przez gładzącą moje udo rękę Dracona, niepokój, refleksje na temat Zakonu i jego aktualnych zajęć czy przez wszystko na raz. Głośno wypuszczam powietrze po czym odkładam książkę na stolik. Dzisiaj nie dam rady więcej powtórzyć.
-Nie możesz się skupić?-pyta Draco i unosi lewą brew. 
-Mam za dużo myśli. Ciekawe co robi teraz Zakon. Widziałeś pozostałych uczniów? Wszyscy boją się coraz bardziej.
-Wiem, zauważyłem, ale ja boje się tylko o ciebie.-mówi Malfoy i łapie mnie za rękę.-To już na prawdę nie są żarty. Masz na siebie uważać kiedy nie będzie mnie przy tobie. Nic nie może Ci się stać, jesteś dla mnie wszystkim-dodaje poważnie. 
Mocno wtulam się w jego tors. Tak bardzo ciesze się, że go mam.I jego miłość, która na prawdę uskrzydla. To wspaniałe czuć, że nasze serca biją jednym rytmem, ciągle. Nieustannie.
-Tu jesteście! Tyle was szukałem, czemu wy tu jeszcze w ogóle siedzicie?-woła Blaise ignorując upomnienia pani Price.
-Co się stało? Czemu tak panikujesz?-pyta Draco kiedy mój brat podchodzi bliżej nas. Nie. Tylko nie to.
-Korneliusz Knot nie żyje. Śmierciożercy zajęli Ministerstwo.

 
Należy wierzyć, choćby z otchłani zła, w istnienie dobra.
[ G.H. Grudziński ]

Koniec części I.


Dla Ireny.

*****
Tak oto kończymy rozdział 40, część I. Kolejny rozdział (41) w piątek lub jutro. Jest mi ciężko, dzisiejszy dzień w szkole był najgorszym jaki miałam. Srebrzyste, pojedyncze łzy raz po raz kapały z mych oczu.
Ale tak bardzo chciałam napisać tą 40! Już 40 i mam nadzieję, że jest choć znośny, po za tym oglądałma dziś ,,Genezę planety małp'' z Tomem Feltonem w jednej z głównych ról. Tak na zastrzyk energii.
Pozdrawiam i dziękuję wam za wszystko.
Vivian Malfoy.

wtorek, 24 września 2013

Moje prywatne czarne chmury.

 Kochani czytelnicy!
Dzisiaj mój dzień jest zły. Zły i okrutny, a ten ktoś na górze zdaje się nie wiedzieć co to łaskawość.
Dzisiaj, 24 września 2013 roku zmarła moja (pra)babcia. Przepraszam, że wplatam w bloga swoje prywatne sprawy, ale chce abyście wiedzieli, że mimo to nie przestaje pisać.Powiem więcej. Rozdział 40 ukarze się jutro. Płaczę, nie jest mi miło, ale nie porzucam, ani nie zawieszam bloga. Dalej aktywnie go prowadzę. Dla niej. Dla mojej (pra)babci. Chciałaby tego. Wiedziała o tym i wspierała mnie w tym. Tym bardziej nie mogę zaprzestać,a wręcz przeciwnie. Zaczynam pisać z jeszcze większą  zachętą, dla niej. Ireny.

Pozdrawiam. Powtórzę: rozdział 40 ukarze się jutro.
Vivian Malfoy.

poniedziałek, 23 września 2013

Rozdział 39:,,Niewidzialna ręka sieje zło.''

                 Świat zazwyczaj niełatwo zrozumieć.Momentami nie da się wyjaśnić niektórych zjawisk, niektórych wydarzeń. Coś się dzieje , a my nie potrafimy tego wyjaśnić. Nie potrafimy tego zrozumieć, wytłumaczyć przed samym sobą. Nie jest to nic niepokojącego. Świat, życie, ludzkie emocje są zbyt wielkie, zbyt rozległe i jeszcze nie całkiem znane, by wszystko zawsze dało się racjonalnie wyjaśnić. Mimo iż zdaje nam się się, że żyjemy już tyle czasu, że znamy i rozumiemy tak wiele tak naprawdę jest to czystą iluzją. Nie wiem ile człowiek musiałby chodzić po ziemi, by wszystko rozumiał. Każde zdarzenie, każdą emocję, każdą formę życia.
                Niekiedy lepiej nie wyjaśniać, nie tłumaczyć. Nie szukać wyjaśnienia na siłę. Może pewnego dnia samo się pojawi? Kiedy wszystko się układa, kiedy nie musimy łamać sobie głowy po co to robić? Dlatego, by mieć wszystko pod kontrolą? By nad wszystkim panować i wszystko rozumieć?
Momentami to właśnie ta niewiedza jest najlepsza. Brak świadomości, brak niepotrzebnych lęków i czającej się za plecami trwogi.
Tak jak teraz.  Świat chyli się ku wojnie, a może już od dawna taki jest? Ludzie boją się jutra, boją się o przyszłość. Czarodziejski świat może za niedługo zmienić swe zasady, zmienić dotychczasowy szyk, zamienić kolorowe barwy na czarno-białe, a ja mimo to nie czuję ani strachu, ani niepokoju, ani cierpienia. Czuję radość. Dlaczego? Pewnie wynika to z JEGO obecności. Z tego, że Draco jest koło mnie. Przy nim czuję się bezpieczna. Nie dostrzegam problemów otaczającego nas świata, bo jestem w innym. Naszym. Moim i Draco. Czy chce to wyjaśniać?Nie. Po co? Może to szczęście jest jak bańka mydlana. Może za niedługo pęknie, zdaje sobie z tego sprawę, ale po co mam zagłębiać się w to bardziej. Po co mam zakrzątać sobie tym głowę. Muszę cieszyć się, że na razie jest dobrze, że w tym momencie, teraz jest dobrze. Jeśli miałabym martwić się tym co będzie za chwilę oszalałabym. Jedyne co powinnam teraz robić to cieszyć się, że Draco i Teo wrócili cali, że Zakon ma szanse, by wygrać wojnę i, że ma swojego kochanka przy sobie. Jest koło mnie, chroni mnie i kocha. O tym powinnam myśleć, z tego powinnam się cieszyć.
                   Dziś 25 grudnia. Święta Bożego Narodzenia. Kolejne, których nie spędzimy tak jak trzeba. Teraz mamy inne sprawy na głowie.
Po wczorajszym, wieczornym spacerze wróciliśmy do domu. Blondyn trzymał mnie w swoich ramionach dopóty, dopóki nie zasnęłam.
Kiedy obudziłam się rano Malfoy'a już nie było. Z kartki, którą mi zostawił dowiedziałam się, że czeka na mnie na dole. Szybko poderwałam się z łóżka i poszłam do łazienki. Zakon pewnie od ranka snuje plany. Wiem jedno. Nie dam zepchnąć się na boczny plan. Jestem za bardzo zaangażowana, nie mogę siedzieć z założonymi rękami. Każda różdżka się przyda, mam nadzieję, że zdają sobie z tego sprawę. To już nie zabawa.
                  Schodzę dół krętymi schodami. Przechodzę przez salon w kierunku pokoju jadalnego. Tamtejszy stół jest największy, siedzimy tak jak na zebraniach w Kwaterze Głównej. Wszyscy mają swoje miejsca, Tonks i Lupin też. Mają i będą mieli.
Zastanawiam się jak wyglądałby ten dom gdyby nie te wszystkie wydarzenia. Gdyby nie był odbudowywany w trybie pilny przez co ucierpiał na wyglądzie. Gdyby czasy były lepsze i dzisiaj obchodzilibyśmy święta. Próbuję wyobrazić sobie stojącą w pobliżu choinkę, starannie udekorowaną. Cukrowe laski, kolorowe lampki. Padające śnieżynki z zaczarowanego sufitu. Byłoby tak pięknie.  Jedyne co mi pozostaje to nadzieja, że przyszłe święta będą już takie jakie powinny. Radosne, tradycyjne i spokojne.
-Nie możecie być, a tym bardziej walczyć podczas każdego ataku. To zbyt ryzykowne.-słyszę głos Syriusza.
-Dlaczego? Czemu nie chcecie naszego wsparcia, nie mamy pięciu lat! - woła Ron.
-Akurat w twoim przypadku Weasley to bym się pokłócił.-odpowiada kąśliwie Draco. Śmieje się pod nosem i przekraczam próg.
-Wesołych Świąt.-życzę ponuro. Reszta przytakuję, a ja zajmuję miejsce pomiędzy blondynem, a moim bratem.  Draco pochyla się w moim kierunku i składa na moich ustach delikatny pocałunek. Chętnie odpowiadam na ten gest. Po chwili odrywam się od niego z powodu krępującej obecności pozostałych. Uśmiecham się, a on jeszcze raz muska moje usta.
-Wesołych.-odpowiada i łapie mnie za rękę.Wiodę wzrokiem po pozostałych. Syriusz, Szalonooki, Harry, Ron i Schacklebot kłócą się o nasz udział w bitwach. Luna, Ginny i Pansy kończą dla nas kanapki,a Nevil, Blaise i Teo pochylają się nad planami. Wszyscy wyglądają mizernie, ale na ich twarzach maluje się odwaga, hart ducha i zawzięcie. Pełna gotowość.
-Harry jak ty to sobie wyobrażasz? Jutro rano wracacie do Hogwartu, mamy was ściągać na każdą walkę ze Śmierciożercami? Jesteście jeszcze dziećmi, w dodatku w związku z okolicznościami McGonagall specjalnie przestawiła egzaminy. Wydaje mi się to trochę nie poważne, testy mają teraz najmniejsze znaczenia, ale Minevra już postanowiła. Na początku stycznia macie do nich podejść, by mieć je ukończone. Nie tak jak w tamtym roku. To niemożliwe, wasz udział jest nie właściwy.-tłumaczy Alastor Moody. Dziewczyny przynoszą kanapki. Każdy bierze swoją porcję.
-Mamy siedzieć z założonymi rękami?!-oburza się Wybraniec.-Sami nie dacie rady.-dodaje spokojniej.
-Alastorze, jest nas za mało. Bez nas nie dacie rady przeciwko nim. Kogo macie zdolnego do walki ni licząc nas?-pytam.
-Pomijając naszą trójkę możemy liczyć jeszcze na pracowników ministerstwa, dyrektora św.Munga, profesor McGonagall, Elfiasa Dog'a, Arabelle Fick oraz na Goerga, Charlie'go, Fleur ,  Bill'a i Twojego ojca Ron.-mówi Kingsley i spogląda na rudzielca.
-Każda różdżka się liczy. Jeszcze tego nie zrozumieliście? Tym bardziej tak doświadczone jak nasze. -mówię pewnie patrząc oczy Schackebolta, vice Ministra Magii.
-Czasem mam wrażenie, że rozumiesz więcej od nas.- odpowiada mając wzrok utkwiony we mnie i wzdycha. -Dobrze, niech będzie, ale nie na każdym.
-Na większości.-zaznacza twardo Draco.- Nie zapominajcie, że to wiadomości od nas mają największe znaczenie.-dodaje patrząc wymownie na Teo. Brunet uśmiecha się.
-Zgadzam się, ale kiedy zrobi się za gorąco macie natychmiast się wycofać.-mówi Schackebolt.
-Kingsley'u!- woła Moody.
-Nie mamy wyjścia Alastorze, kiedy sytuacja wymknie się spod kontroli opuszczą miejsce bitwy. Musimy pamiętać, że każda różdżka się liczy.-odpowiada vice Minister i zerka w moją stronę.
-Niech będzie, ale jest jeszcze coś. Dziś święta, ostatni w miarę spokojny wieczór. Nie zapominajmy o tym.-zwraca uwagę Syriusz.
-Masz rację, przyda nam się chwila spokoju i oderwania od tego koszmaru.Zaczniemy o dziewiętnastej.Należy się wam to. -decyduje Moody.
Promyk radości zapala się we mnie. Zawsze lepsze takie niż żadne.

*****

              -Pięknie wyglądasz.-mówi Draco taksując wzrokiem mają czarną sukienkę przed kolano. Chłopak obejmuje mnie w talii i przyciska do siebie.-I jesteś tylko moja.-dodaje.
-Tylko.-gwarantuje i całuje go w policzek.-Chodźmy już.-postanawiam.
Schodzimy po schodach,a blondyn obejmuje mnie cały czas. Reszta siedzi już przy stole.  Koło okna stoi średnich rozmiarów choinka udekorowana granatowymi bombkami. Na stole stoją dwa stroiki i kilka potraw. Zaczynamy składać sobie życzenia. Oczywiście Draco nie mógł odmówić sobie różnych uszczypliwości wobec Rona i stanowczo za mocnego uścisku ręki.
Zasiadamy przy stole i zaczynamy konsumować potrawy. Syriusz miał rację. Wieczór bez rozmów na temat Śmierciożerców, bez planowania, bez niepokoju na pewno nam się przyda.
Po czasie rozrywkę zagwarantował nam Draco. Pięknie gra na gitarze. Jedynym plusem arystokratycznej rodziny był fakt iż dzieci uczyły się grać na dowolnym instrumencie od małego.
Podczas jego gry nie dało się nie zauważyć krzywych spojrzeń Rona. Kiedy zaczął kolejną piosenkę zasiadła za fortepianem.
-Mógłbyś się przyłączyć.-mówię ściszonym szeptem do Teo.
-Nie.-odpowiada twardo.
-No, ale czemu? Korona, by Ci z głowy nie spadła.
-Nie i koniec. Wiesz tylko ty, Pasny, Draco i Blaise. Niech tak zostanie.-mówi i tym samym kończy temat. Naprawdę nie rozumiem dlaczego nie chce, by ludzie się o tym dowiedzieli. Teo jest naprawdę utalentowanym skrzypkiem. Ukrytym.
Dalsza część wieczoru  minęła w miłej atmosferze. Późnym wieczorem rozeszliśmy się do swoich pokoi.
            Ciesze się, że wieczór się udał, myślę kiedy czekam aż Draco wyjdzie z łazienki. Między czasie zastanawiam się jak to możliwe, że siedzi tam dłużej ode mnie.
Po chwili drzwi otwierają się, a blondyn siada na łóżku koło mnie. Spogląda na mnie, a po chwili pochyla się w stronę półki. Wysuwa szufladę i coś z niej wyciąga. Nachylam się, by więcej zobaczyć.
-Nie ładnie tak podglądać. -mówi i szybko chowa pudełeczko za plecami.
-Oj tam, co tam masz?-pytam zniecierpliwiona. Chłopak przysuwa się bliżej mnie.
-Kupiłem to już dawno.Zamknij oczy.-mówi. Protestuję, jednak kiedy odbieram wymowne spojrzenie blondyna kapituluje. Draco łapie mnie za rękę i kładzie coś na niej. Zaciskam dłoń. To te pudełko.
-Wesołych świąt.-życzy, a ja otwieram oczy. Delikatnie otwieram małe pudełeczko. Powoli.
-Oh...-wydobywa się z moich ust. To niewiarygodne! Kiedy? Jak?
Małe pudełko wyłożone czarnym materiałem kryje niesamowitą rzecz. Łańcuszek z włosia jednorożca na którym wisi mała buteleczka jego srebrzystej krwi .To niewyobrażalnie droga i cenna rzecz. Krew jednorożca działa niczym łza feniksa. Nawet tych ciężko chorych bądź na pograniczu życia, a śmierci. Uzdrawia. Jest bardzo ciężko dostępne, ponieważ zabicie tego zwierzęcia w celu uzyskania jego krwi jest nielegalne.
-Podoba Ci się?
-Jeszcze się pytasz?! To cudowne...-mówię i  rzucam mu się na szyję.-Skąd to masz?-pytam szeptem.
-Tajemnica,ale nie bój się. Nie zabiłem żadnego jednorożca.
-Jesteś wspaniały.-mówię i mocno całuję. Chłopak oddaje pocałunek tym samym przedostając swój język do mojego podniebienia. Mocno zaciskam swe dłonie na jego szyi, a on gładzi dłońmi moje plecy. Delikatnie przygryzam jego dolną wargę co spotyka się z jego wielką aprobatą. Kładę się na plecy ciągnąc go za sobą. Wplatam palce w jego włosy,  a on przytrzymuje dłońmi moją twarz. Po chwili odrywamy się do siebie.
-Damy radę. Przejdziemy przez tą wojnę razem. I wygramy.-mówię kiedy kładę głowę na jego torsie.
-Wiem, ale najważniejsze, że mam ciebie.

*****

Czuję szarpnięcie w pępku wynikające z teleportacji. Wszyscy pożegnaliśmy się ze starszymi członkami Zakonu i teleportowaliśmy się na dworzec. Wiemy co mamy robić. Musimy być ostrożni, uważać, mieć oczy dookoła głowy. Musimy być gotowi na każdą ewentualność, wszystko może się zdarzyć.
-Chodźcie, czym szybciej wsiądziemy do pociągu tym lepiej.-mówi Teo. Przytakujemy i przechodzimy przez barierę dzielącą mugolski dworzec do naszego. 
Później czas staje. 
Kiedy do wszystkich dociera to co mamy przed oczami rzucamy się w stronę najbliższego zaułka. Śmierciożercy. Wszędzie ich pełno.
-Co to ma być do cholery?-pyta Teo.
-Nie wiem, widocznie pierwszy atak przeprowadzili bez nas.-przyznaje Draco. Łapię go za rękę i splatam nasze palce.
-Tak czy inaczej jedno jest pewne. Przejęli dworzec.-zaznacza Harry.-Musimy dostać się do Hogwartu inaczej.
Krzyk dociera do moich uszu. Kiedy wychylam głowę zauważam pierwszoroczniaki. Śmierciożercy odciągają ich od rodziców. Ludzie próbują uciekać.Krzyczą, wołają o pomoc. Tracą swe różdżki satją się całkowicie bezbronni. Niczym spłoszone zwierzę w żelaznej klatce.  To nie przelewki. Zaczęło się...
-Teleportujmy się.-mówi Luna.
-Nie możemy, za daleki odcinek do pokonania. Miotły?-proponuje Blaise.
-Nie ma szans. Zauważyliby nas. 
-Kominek!-wołam.-W pobliżu jest stara sieć Fiuu. Aktywna. Skorzystajmy z niego!-proponuję.
-Gdzie on jest?-pyta Pansy.
-Chodźcie za mną.-mówię. Wchodzimy w prawą uliczkę. Idąc wzdłuż przejdziemy na drugi sektor.  Kiedy już tam jesteśmy szybkim krokiem przechodzimy wzdłuż ściany do pierwszego zakrętu. Przykucamy i chowając się za jednym z pociągów  omijamy grupkę przeciwników. Nagle zatrzymuje się.
-Co się stało?-pyta szeptem Teo.
-Pilnują go. Trzech.-powiadamiam.
-Trzeba to zrobić szybko, nim reszta się zleci. -mówi Draco, a reszta mu przytakuję. Podchodzimy bliżej, nadal się pochylając. Proszek jest w zasięgu ręki. Jeszcze tylko parę kroczków...
-Sectumsempra!-krzyczy blondyn. Biegniemy do przodu.
-Protego!Crucio!-odbija atak Śmierciożerca.
-Serpensontria!-wołam. 
-Obscuro!-pomaga nam Blaise. 
Przeciwnicy padają na ziemie. Odwracam się. Widzę pozostałych biegnących w naszą stronę.
-Szybko! Nie ma czasu!-woła Harry. Każdy po kolei wchodzi w zielone płomienie.
-Bombarda!-krzyczy jeden z zakapturzonych postaci. Będą usiłowali zniszczyć kominek i tym samym uniemożliwić nam ucieczkę. 
Blaise wchodzi do środka. Jeszcze tylko ja i Draco. Łapie go za rękę i wchodzę do kominka. 
-Hogwart!-wołam i znikamy w płomieniach.
Prąd przechodzi przez moje ciało. Kiedy otwieram oczy stoimy w gabinecie profesor McGonagall, jedynym gabinecie w którym kominek jest aktywny.  Pospiesznie rozglądam się dookoła. Wszyscy są.
-Boże, dzieci...Co się stało?! -woła Minevra i wstaje z miejsca.
-Przejęli Kings Cross.-powiadamia Draco. Nie trzeba mówić kto.
Zapada głucha cisza. McGonagall kręci się po gabinecie. Zaczyna grzmieć.
-Spokojne czasy się skończyły.-wzdycha Blaise.
-Nigdy ich nie było pani Zabini.-mówi Minevra i odwraca się w stronę okna.

*****
Witam! Przepraszam, że tak późno.Ostrzegam rozdział niebetowany. Co do szablonu to na razie zostanę przy tym. Mam nadzieję, że jesteście w miarę zadowoleni. Pozdrawiam i dziękuję wam za wszystko.
Vivian Malfoy.

niedziela, 22 września 2013

Napływające wątpliwości.

Kochani!
Chciałabym powiadomić was, że rozdział 39 ukarze się prawdopodobnie jutro. Mimo chęci dzisiaj nie dam już rady. Mam tylko jeden kłopot : szablon. Te który jest teraz bardzo przypadł mi do gustu, jednak mam pytanie. Cenie sobie waszą opinię,a to was szablon powinien zachęcać.
 Zostawić tego czy wrócić do starego?
Plusem starego był fakt, że była na nim nasza główna para oraz iż był z blogiem od początku.
Plusem nowego jest fakt iż bardziej pasuje do tematyki, jest  bardziej mroczny i tajemniczy ;) Dodatkowo (przynajmniej dal mnie ) wykonanie jest lepsze. 
Więc jak?
Pozdrawiam i ściskam was wszystkich mocno!
Vivian Malfoy.

sobota, 21 września 2013

Miniaturka 3:,,Fascynacja nie do ujarzmienia.''

   Miniaturka:3
Temat:Fascynacja nie do ujarzmienia.
Para: Hermiona G./ Draco M.


                     Jestem wrakiem człowieka. Nieszczęśliwy i samotny. Czasy po upadku Czarnego Pana były powodem wielkiego  szczęścia czarodziei. Hogwart odbudowano i kontynuował swe zadanie. Uczy kolejne pokolenia i pewnie nauczy jeszcze kilka.
Ukończyłem go z  satysfakcjonującym dla mnie wynikiem. Skończyłem kurs aurorski i zacząłem swą pracę. Jest jedynym co utrzymuje mnie przy życiu. Nie mam ludzi, którzy, by mnie wspierali. Przyjaciele są daleko. Blaise, Teo i Pansy wyjechali daleko stąd. Mieli za dużo złych wspomnień związanych z tym miejscem. Moja matka zmarła. Był to dla mnie wielki cios. Przyczyną jej śmierci były zbyt wielkie uszkodzenia organizmu. Zbyt długo była torturowana i bita. Mimo iż stanęła na nogi-wyprowadziła się z Malfoy Manor, otworzyła mały butik, by samodzielnie zarabiać chociaż nie musiała, często się uśmiechała-wystarczyło jedno uderzenie w tył głowy, by odeszła na zawsze. Wszystko zorganizowałem. Pogrzeb, trumnę. Chciałem, by było to wyrazem mojego podziękowanie, szacunku i miłości. Pansy i chłopaki pomagali mi dojść do siebie po wieczorach z Ognistą Whisky krótko po ceremonii. Po upływie czasu pozbierałem się, a oni podjęli ostateczną decyzję o wyjeździe. Piszemy do siebie listy, na razie to wystarcza. Na razie.
Chcieli bym pojechał z nimi, ale odmówiłem. Wyjazd nic, by mi nie dał. Złe wspomnienia nie zostałyby w tym miejscu, pojechałyby w podróż za mną, za nami. Wolałem zostać tu i przezwyciężyć je. Wygrać.
A teraz?
Wstaję rano, idę do pracy, łapię byłych Śmierciożerców. Zamykam w Azkabanie ludzi do których byłem taki podobny. Więcej. Byłem taki sam.
              Później miałem wypadek. Prowadząc atak na kilku Śmierciożerców zostałem ranny. Trafili mnie zaklęciem, potem pozostali aurorzy przenieśli do Munga. Jak się później okazało przez niecały miesiąc byłem w śpiączce. Po tym wydarzeniu postanowiłem porzucić pracę aurora. Moje oszczędności były na tyle wysokie, że nie musiałem zajmować się czymś konkretnym. Po wojnie, po kilku rozprawach odzyskałem z matką całą fortunę Malfoy'ów.
Mam pieniądze, wygląd, opinie, pozycje i mogę mieć każdą kobietę. Mimo to nie jestem szczęśliwy.
            Krótko po tym jak wyszedłem z Munga mój dom zrujnowano. Była to zemsta. Po ostatnim ataku w mojej karierze zamknąłem jednego z ich przywódców w Azkabanie.  Zmasakrowanie mojego domu było ich ostatnim słowem komentarza. Oni już tak mają. Mimo iż są potworami wyznają jedną ważną zasadę-Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego.
Zacząłem szukać winnych. Nie z powodu straconego domu. Nie. Tak naprawdę widząc zburzony dom poczułem ulgę. Nigdy nie czułem się tam dobrze. Ten kawałek ziemi był dla mnie więzieniem. Symbolem zgorszenia, zła, okrucieństwa i pychy.Szukałem winnych, ponieważ zniszczyli moje ostatnie pamiątki, które zostały mi po matce. Zdjęcia, listy, liczne drobiazgi. Nigdy nie byłem sentymentalny, ale wtedy coś mnie trafiło. Ukradli moją własność! Nie zniszczyli jej, zostałyby po niej jakieś szczątki, a dokładnie obejrzałem cały teren. Przywłaszczyli sobie coś co do nich nie należało.
       Po długich poszukiwaniach znalazłem ich. Dwójka znanych mi Śmierciożerców. Rowle i Socow.
Kiedy ich spotkałem jeden z nich właśnie sprzedawał jakieś starej czarownicy pierścień zaręczynowy mojej matki. Pierścień z rodu Black'ów. Tym podpisali na siebie wyrok.
Dostałem białej gorączki, niemożliwy gniew przeszedł moje ciało. Zacisnąłem dłoń na różdżce. Po chwili obaj byli już martwi.
      Teraz szukam schronienia. Ministerstwo mnie szuka, chce mnie skazać. Zdaje sobie sprawę, że za podwójne ucieczkę i ukrywanie się czeka mnie dożywocie w Azkabanie albo do razu pocałunek dementora.
Wczoraj przyszedł mi do głowy Hogwart. McGonagall zawsze pomaga uczniom. Aktualnym jak i tym byłym. Nikt nie będzie się mnie spodziewał akurat tam. Tak. Jestem tego pewien. Minevra na pewno udzieli mi schronienia.
      To dziwne stać tu znowu. To tutaj się uczyłem, tutaj poznałem swoich przyjaciół i swój charakter. Tu walczyłem o przeżycie.Od drugiej wojny o Hogwart minęły już dwa lata.
      Kiedy podnoszę walizkę z ziemi słyszę dzwony. Na błonia zaczynają napływać fale nowych uczniów. Tak jak ja kiedyś.
Biorę walizkę i przekraczam bramę główną. Z wysoko podniesioną głową przekraczam korytarze.
Uśmiecham się ironicznie widząc spojrzenia starszych uczennic. Zawsze tak samo...
  Mam pieniądze, wygląd, opinie, pozycje i mogę mieć każdą kobietę. Mimo to nie jestem szczęśliwy.
Podchodzę do pomnika strzegącego wejścia gabinetu dyrektorki Hogwartu. Wypowiadam hasło i wchodzę do środka. McGonagall i gabinet nic się nie zmienił. Minevra dobrze się trzyma. Włosy wysoko zaczesane ukryte są jak zawsze pod wysokim kapeluszem. Czarna szata zakrywa jej ciało, a tęgi wyraz twarzy dodaje jej autorytetu.
-Dzień dobry.-mówię i siadam na krześle naprzeciw niej.
-Draco! Ciesze się, że Cię widzę. Co cię do mnie sprowadza?
-Szukam miejsca gdzie mógłbym się zatrzymać na jakiś czas. Nie wymagam niczego wielkiego. Pomyślałem, że mógłbym za...
-Ależ oczywiście! Hogwart zawsze będzie otwarty dla wszystkich jego wychowanków.  Niestety w tym roku mamy większą ilość uczniów niż zazwyczaj, a liczba kwater jest ciągle taka sama. Jeśli chciałbyś się tu zatrzymać musisz liczyć się z tym, że mieszkałbyś jeszcze z kimś.
-Dobrze. Nie przeszkadza mi to.
-Świetnie. Dormitorium składa się z dwóch sypialni, jednej łazienki i salonu. Do tej pory drugie łóżko było wolne, jakby specjalnie na ciebie czekało.-mówi i delikatnie się uśmiecha.
-Kim jest mój lokator?
-Lokatorka. Od roku uczy eliksirów. -odpowiada. Uśmiecham się cwanie.
Wstajemy z miejsc i wychodzimy z gabinetu.  Idziemy korytarzem mijając tak dobrze znane mi portrety. Skręcamy w lewo i wchodzimy schodami na górę.
-To tutaj. W razie jakichkolwiek problemów wiesz gdzie mam gabinet.
-Oczywiście.-odpowiadam i kładę dłoń na ramie portretu.
-Naprawdę się cieszę, że znowu Cię widzę Draconie.-mówi dyrektorka, a po chwili znika za rogiem.
Uderza mnie pewna myśl. Jej naprawdę na mnie zależy. Jest dla mnie kimś bliskim, niczym babcia. Doceniam to.
Przechodzę przez portret. Salon jest w kolorach beżu i brązu. Duży kominek, stół, skórzane fotele, biblioteczka. Kiedy mam już głośno powiedzieć ja mi się podoba coś niszczy moje plany, a raczej ktoś.
Granger. Hermiona Granger. A może już Weasley? Wyszła ze swojej sypialni, a teraz stoi po środku salonu i patrzy na mnie zdezorientowanym wzrokiem. Gdyby nie jej brązowe oczy nie poznałbym jej.Jestem pod wielkim wrażeniem. Całkiem inna niż ją zapamiętałem. Spodziewałem się, że jeśli bym ją kiedyś spotkał byłaby w golfie, workowatych spodniach i tenisówkach oraz potarganych włosach.
Tymczasem stoi przede mną w całkiem innej wersji. Mega pociągającej. Ma na sobie czarną, zwiewną sukienkę przed kolana z obcisłą górą, ciemno czerwony żakiet i czarne szpilki.  Mimo to nie ma ostrego makijażu, a jej zadbane włosy za łopatki są po prostu rozpuszczone.
-Cześć Granger.-mówię spokojnie i kładę walizki przy wejściu.
-Cześć?! Co ty tu robisz do cholery?! Malfoy, no!
-Mieszkam Granger, od dzisiaj.
-Czemu akurat tu?! Dlaczego?!
-Nie krzycz.-upominam i siadam na pobliskim fotelu.-Jesteśmy dorośli. Zachowujmy się przyzwoicie.
-I tak cię nie lubię.-mówi i idzie w stronę portretu.
-Z pełną wzajemnością Granger.-odpowiadam.

Zaskoczenie, Roztargnienie, Podniecenie.

Głośny huk przerywa mój sen. Niechętnie podnoszę się z łóżka. Mieszkam z Granger od tygodni, przyzwyczaiłem się.
Wchodzę do salonu i przecieram oczy. Brunetka klęczy na podłodze i zbiera porozwalane książki.
-Co ty wyprawiasz Granger?
-Nie interesuj się Malfoy.
Wzdycham i klękam obok niej.
-Mógłbyś się ubrać.-mówi kiedy jej spojrzenie spotyka mój nagi tors.Zadziwiające. Hermiona ma już dwadzieścia lat, a zachowuje się jak mała, niedoświadczona dziewczynka. Rumieni się i krępuję. Gryfońska cnota.
-Czyżbym Cię krępował?-pytam i unoszę brew.
-Nie krępujesz, po prostu to nieodpowiednie.-tłumaczy i spuszcza wzrok zakrywając tym sposobem swe rumieńce włosami.
-Odezwała się panna, która chodzi w krótkich sukienkach.-mówię kąśliwie. Po chwili podnosimy się z podłogi. Podaje jej część książek które zebrałem, odbiera je mocnym szarpnięciem.
-Poradziłabym sobie.-warczy.
-Nie oszukujmy się Granger, jesteś straszną niezdarą.-mówię, a dziewczyna prycha i  odchodzi. Kiedy kładzie dłoń na ramie portretu zadaje jej  pytanie które dręczy mnie od dawna.
-Jesteś jeszcze Granger, Granger?
-Teraz już tak.-odpowiada po chwili  i wychodzi z lekkim uśmiechem na ustach.
Teraz? A wcześniej?

Ciekawość, Radość, Uniesienie.

Przez kolejne tygodnie zżerało mnie z ciekawości, a Granger nie chciała uchylić rąbka tajemnicy. Mimo iż nasze kontakty się ociepliły ona uparcie milczy. Nawet alkohol nie pozwolił mi zaspokoić mojej ciekawości.
Zacząłem się bać. Bać o siebie i o nią. Z czasem czułem do niej coraz większą fascynację. Nie do ujarzmienia.

-Ostatni rocznik daje się we znaki?- pytam kiedy dziewczyna wchodzi do środka. Rzuca teczkę w róg, ciężko wzdycha i zaciska pięści. Siada w fotelu obok.
-Oni są okropni! -krzyczy i odchyla głowę.
-Uczysz tu od roku i jeszcze się nie przyzwyczaiłaś?- dociekam i nachylam się w jej kierunku.
-Nie! Zresztą na początku było spokojnie...-mówi i zaczyna nad czymś myśleć. Widzę skupienie na jej twarzy. Delikatnie marszczy nos,a po chwili przysuwa się bliżej mnie. Prawie stykamy się nosami co podnosi moją temperaturę.
-To przez ciebie!- mówi i wskazuje na mnie palcem.- Ich zachowanie się pogorszyło w tym samym czasie kiedy ty przybyłeś do Hogwartu! - oskarża dziewczyna i śmieje się krótko.
-Nie przesadzaj. A jacy my byliśmy w ich wieku? Muszę Ci przypominać wszystkie wygłupy Blaise i starszych Weasley'ów. Może już nie pamiętasz  kto zawsze pchał się w kłopoty i robił najwięcej zamieszania od pierwszego roku?
-Co sugerujesz?-pyta nie rozumiejąc. Przewracam oczami i pstrykam ją w nos.
-Ty, Potter i Weasley byliście jak mieszanka wybuchowa! Gdzie się pojawiliście tam kłopoty. Byliście gorsi od tych dzieciaków na których teraz narzekasz! Masz dwadzieścia lat, a już zrzędzisz! -oskarżam.
-Nie prawda!
-To może tych wszystkich naszych kłótni nie pamiętasz? Nie rozumiem po cholerę je wszczynałaś.
-Ja?! To ty zawsze musiałeś mi dopiec! - woła. Moja dusza się śmieje. Kiedyś wydałoby mi się to niemożliwe.Przyjazna rozmowa z Hermioną mam nadzieję Granger i fakt, że tak często słyszę jej śmiech. Krzywię się kiedy przypomnę sobie te wszystkie szkolne lata kiedy zamiast jej śmiechu słyszałem płacz.
Niczego bardziej nie żałuje.
-Nic takiego sobie nie przypominam...-zgrywam się i podnoszę ręce  w obronnym geście. Uwielbiam tak się z nią droczyć. Wkurzać ją i obserwować te gniewne ogniki w jej oczach. Ten zapał i upartość. Chart ducha.
-Czy to ja Cię wyzywałam i dokuczałam przez siedem lat?!
-A kto mnie uderzył na trzecim roku?!-wypominam i walę dziewczynę poduszką.
-Należało Ci się!- mówi i śmieje się. Po chwili oddaje atak.
-Robiłem to tylko dlatego, bo ...-urywam.
-Bo co?
-Nie przecież Ci nie powiem!.-przyznaję i podnoszę się z kanapy. Podchodzę do barku który zdążyłem już zorganizować i nalewam sobie Whisky.
-Malfoy, no!
-To ty mi powiedz o co Ci chodziło z tym ,,teraz już tak.''
-Nie! -woła i również podnosi się z miejsca. Staje naprzeciw mnie.
-To ja też milczę.-mówię i idę w stronę mojej sypialni. Nagle dziewczyna łapie mnie za rękę. Przyjemne ciepło roznosi się po moim ciele. Od razu wyrzucam to ze swojej głowy.
 Fascynacja nie do ujarzmienia.
-Dobra powiem Ci, ale skąd będę miała pewność, że ty powiesz prawdę?-pyta patrząc mi w oczy.
Korzystam z faktu, że dziewczyna nie puściła  mojej dłoni. Ciągnę ją na kanapę, a kiedy już na niej siedzimy rzucam zaklęcie. Trueyes.
-Zaklęcie prawdy.-mówię widząc jej zdziwioną minę.- Opowiadaj Granger, jak to było.-zaczynam.
Wzdycha i odwraca głowę.
-Granger...
-No już, no. Po ukończeniu Hogwartu złożyłam swe papiery do Munga. Chłopaki zostali aurorami. Tak w ogóle to widzieli cię kilka razy w biurze. -napomina.- Przyjęli mnie do szpitala i realizowałam się tam jako magomedyk.  Po czasie mianowali mnie dyrektorem oddziału. Wszystko układało się po mojej myśli. Do czasu.-ścisza głos. -Na mojej drodze stanął Harry. Umówiliśmy się kilka razy, byłam nim zauroczona. Odkryłam w nim coś więcej, poczułam sympatię której wcześniej do niego nie czułam. Po czasie zostaliśmy parą.-zaczyna i delikatnie się uśmiecha. Zaraz, zaraz. Stop!
-Ty i Wybraniec?!-pytam nie dowierzając.-Myślałem, że byliście tylko przyjaciółmi, jesteście. Najlepszymi, ale tylko.
-Tak...Było nam dobrze, nie narzekałam na brak miłości. Zamieszkaliśmy razem, spędzaliśmy wspólnie każdą wolną chwilę.  Po sześciu miesiącach oświadczył mi się.
-No nie mów!
-Możesz mi nie przerywać?!-pyta dziewczyna gniewnie mrużąc oczy.Przytakuje, a brunetka kontynuuje.
-Zgodziłam się. Pobraliśmy się niedługo po tym. Ślub był naprawdę piękny. Długo szukałam właściwej sukni. Chciałam, by wszystko wyszło jak najlepiej. Świadkiem Harrego był Ron, a moim Luna. Stałam się Hermioną Potter. Byłam szczęśliwa, planowaliśmy wspólną przyszłość, ale on nagle zniknął.-mówi i zamyka oczy.-Oh, Malfoy... Pewnego ranka kiedy wstałam i zeszłam na dół jego już nie było. Do tej pory nie wiem co się stało. Byłam załamana...-mówi i spuszcza wzrok.
-Minęło już półtora roku od jego zniknięcia, zdążyłam się pozbierać, porzuciłam pracę w Mungu, nasz dom na Grimad Place i przyszłam tu. Zaczęłam życie od nowa, ale nadal nie wiem dlaczego odszedł. Szukałam go z Ronem kilka miesięcy, ale nic to nie dało. Ciągle myślałam..Myślałam, że wróci...Wierzyłam w to..-dziewczyna opowiada coraz ciszej.Jej oczy ciągle są zamknięte.Pojedyncza łza spływa po jej policzku.-Zastanawiałam się dlaczego to zrobił? Spakował się i odszedł. Dlaczego mnie zostawił?Tyle razy powtarzał mi, że mnie kocha. Bardzo.Mówił, że nie wyobraża sobie życia beze mnie. -dokańcza i kładzie głowę na moim ramieniu. Na początku nie wiem co bardziej mnie zaskoczyło. Ten gest czy to, że była panią Potter.
-Ale dałaś sobie radę. Dalej jesteś tą wkurzającą, uroczą i pyskatą Granger.-mówię, by dziewczyna zbytnio się nie rozczuliła.
-Tak. Kiedy było pewne, że już nie wróci Ministerstwo rozwiązało nasze małżeństwo i odzyskałam nazwisko. Nikt nie wie co się stało z Harrym...Najgorsze jest to, że naprawdę go kochałam, a on odszedł.-szepcze.
-Zawsze myślałem, że to mała Weasley będzie panią Potter.-mówię, a dziewczyna wciąż trzyma głowę na moim ramieniu.
-Niespodzianka.-odpowiada ponuro.
-Dla mnie i tak byłabyś Granger.Bez względu na okoliczności.
-Urocze Malfoy. -odpowiada i otwiera oczy. Zgarniam kciukiem samotną łzę z jej policzka.-Twoja kolej. Dlaczego tak się zachowywałeś?
Przejeżdżam dłonią po włosach i spuszczam wzrok. 
-Bo mi się podobałaś.-odpowiadam i wiem, że nieźle się wpakowałem.Dziewczyna podnosi głowę z mojego ramienia.

Uniesienie, szok, przyspieszone bicie serca, złość na Potter'a.

Zauroczyłem się byłą panią Potter. Jak to brzmi! Zabujałem się w Granger. Lepiej, ale to zniszczy i moje i jej życie.
Wiem, że nie powinienem, że ona nie jest dla mnie, ale nic już z tym nie zrobię.

Minęły ponad dwa miesiące.  Granger nie jest tak zła jak myślałem. Da się z nią normalnie porozmawiać na różne tematy. Jest inteligenta i dowcipna. W pewnym sensie się do niej przywiązałem, ale wiem, że to nie tylko to. Oczywiście się nie przyznam.
Dzisiaj są święta Bożego Narodzenia. I bal. Chciałem na niego iść, chciałem iść na niego razem z Granger, ale ta odmówiła.
-No, ale dlaczego?-pytam podniesionym głosem.
-Jak chcesz to idź. Dawno nie obchodziłam świąt, takich tradycyjnych z choinką, wigilią, prezentami i właśnie dziś zamierzam to zmienić.-mówi i wypina dumnie pierś.
-Nigdzie bez ciebie nie idę.-przyznaje.
-Aż tak mnie polubiłeś?-dopytuje  i śmieje się krótko.
Nawet nie wiesz jak bardzo, myślę.
-Idę pozałatwiać parę spraw, a jak wrócę zaczniemy stroić choinkę.-oznajmia i wkłada płaszcz.
-Co?! Jaką choinkę, Granger?
-Normalnie i nie wybijesz mi tego z głowy.-oświadcza. Otwiera portret, a kiedy przekracza próg pokoju rzuca przez ramię:
-Też Cię lubię Malfoy.
Uśmiech wpełza na moją twarz. Lubi mnie, zawsze coś. Spokoju nie daje mi co ona chce zrobić z naszym mieszkaniem. Nigdy w życiu nie obchodziłem świąt. Ten dzień spędzałem w siedzibach Czarnego Pana razem z ojcem. Jako prezent gwiazdkowy dostawałem konto w Gringocie, czek albo obligacje. A teraz ta dziewczyna miała to zmienić. No ale  choinka? Po cholerę?
      Dziewczyna wróciła po około dwóch godzinach. Weszła z mnóstwem toreb, rumieńcami na twarzy i szerokim uśmiechem.
-Więcej się nie dało?-pytam i odbieram od niej torby.
-Nie narzekaj tylko się ciesz.-odpowiada i ściąga płaszcz oraz buty. Wyciąga różdżkę, a po chwili na środku naszego pokoju pojawia się wielka, zielona choinka.
-No chyba nie!-wołam.
-Malfoy! Ubierasz ze mną choinkę i koniec!-zarządza Hermiona i podchodzi bliżej mnie.Wyciąga z toreb pudełko bombek i daje mi do rąk.
-W tej chwili! - mówi.
-No dobra, dobra.-kapituluje. Nie mogę się powstrzymać, więc kiedy przechodzę obok niej w stronę choinki całuję brunetkę w policzek.
Kładę pudełko na ziemi. Zaczynam od dołu. Odwracam się. Brunetka stoi z dłonią na policzku, które chwile temu ucałowałem. Mówi się, że prawdę i duszę człowieka widzi się w oczach. W jej przypadku sprawdza się to całkowicie. Wystarczy spojrzeć w jej brązowe tęczówki, by wiedzieć co czuje. Teraz w jej oczach widoczna jest radość.
-Co tak stoisz Granger? Choinka na ciebie czeka.-mówię i wyciągam bombki z pudełka. Zawieszam je na dolnych gałązkach, a dziewczyna przystraja je lampkami. Kiedy ona ubiera środek ja zakładam łańcuchy i cukrowe laski. Zapalam zielone lampki, jednak dziewczyna szybko zmienia je na czerwone. Mija dłuższy czas nim dochodzimy do kompromisu. Odchodzę parę kroku w tył, by zobaczyć owoc naszej pracy. Drzewko wygląda cudacznie. Jest podzielona na dwie części. Dół to zielone lampki i bombki, górę dominuje czerwień. Srebrno-złote łańcuchy zdobią całą choinkę. Mimo to podoba mi się. Granger właśnie bierze do ręki czubek choinki. Wielka Gwiazda ma być niczym wisienka na torcie. Mimo wysokich obcasów nie daje sobie rady. Wzrost zawsze był jej utrapieniem. Wzdycham i podchodzę do niej cicho. Łapie ją za nogi i biorę ją na barana.
-Aa! Malfoy! -krzyczy dziewczyna.
-Wsadzaj tą gwiazdę.-mówię , a dziewczyna posłusznie wykonuje moje polecenie. Jest lekka jak piórko, mógłbym trzymać ją tak cały czas. I nie wypuszczać.
-Teraz jest idealnie. Malfoy?
-Co?
-Możesz mnie już postawić.-mówi lekko zakłopotana. Delikatnie ściągam ją z moich ramion i stawiam na ziemi. Mimo to nie biorę rąk z jej talii. Stoimy pod tą cudaczną choinką dość blisko siebie, prawie stykamy się nosami.  Dziewczyna kładzie dłonie na moich ramionach.
-Wesołych Świąt. Draco...-szepcze brunetka.

Szczęście, zauroczenie, ckliwość.

         Grzmi. Dzisiejszego wieczora panuje straszna burza, drugiego stycznia. Podczas nocy sylwestrowej uczniowie i kadra nauczycielska opuściła Hogwart. Wrócili wczorajszego wieczora. Usychałem z samotności. Granger również nie było. Weasley'e zaprosili ją do siebie. Miała nie jechać, chciała ze mną zostać, ale nie pozwoliłem jej. Rodzina rudzielców czekała na nią, a ona też była częścią tej rodziny. Nie mogła poświęcić jej dla mnie.
Wróciła wczoraj wieczorem. Długo rozmawialiśmy. Dopiero w tamtym momencie poczułem jak bardzo mi jej brakowało. Moją miłością do niej zniszczę swoje i jej życie. Wiem to.
       Nie mogę spać, przewracam się z boku na bok. Ciężki deszcz dudni o parapet, a pioruny grzmią nieustannie. Nagle słyszę pukanie. Drzwi otwierają się, a na podłodze pojawia się cienka smuga światła, która po chwili znika.
-Śpisz?-pyta cicho Hermiona. Podnoszę się do pozycji siedzącej. Pewnie na jej twarzy widnieje zakłopotanie spowodowane moim nagim torsem.
-Nie. Coś się stało?-pytam i poklepuje miejsce obok siebie.
-No...-zaczyna dziewczyna, jednak przerywa jej potężny grzmot. Cichy pisk wyrywa się z jej ust, a ona szybko wskakuje na moje łóżko i przykrywa się kołdrą pod sam nos.
-Trzeba było powiedzieć, że chcesz wskoczyć mi do łóżka. Zrobilibyśmy to dużo wcześniej.-mówię i kładę się obok niej.
-Nie che! Po prostu nie mogę zasnąć.-przyznaje.
-Właśnie widzę jak nie chcesz.-mówię i kładę dłoń na jej talii.-Nie mam nic przeciwko.-dodaje.
-Oh zamknij się Malfoy.-cedzi przez zęby dziewczyna. Śmieje się krótko i przygarniam ją bliżej siebie. Mocno trzymam ją w pasie i przesuwam ustami po jej skroni.-Śpij, bo już Cię nigdzie nie wypuszczę.
Brunetka wtula się w mój tors. Jak można bać się burzy?
-Dobranoc.-mówię.
-Dobranoc Draco.

Ciepło, troska, zaangażowanie.

             Później przychodziła do mnie jeszcze kilka razy. Zamykałem ją w swoich ramionach jak najczęściej mogłem. Znajdywałem w niej wszystko. Moja nienawiść do Potter'a wzrosła jeszcze bardziej. Dlaczego? Bo miał najwspanialszą kobietę. Kobietę, której ja mieć nie mogę. Kipi ze mnie zazdrość, złość na to, że mógł ją całować, dotykać, tulić. Że choć przez chwilę była jego, że mógł dzielić z nią szczęście chociaż przez moment.
             Sowa zaczęła pukać do okna w salonie. Szybko do niej podszedłem i odebrałem list.Białą kopertę z czerwoną pieczęcią Ministerstwa Magii. Ręce mi drżą, serce podchodzi mi do gardła. To nie możliwe, że mnie znaleźli? Czyżbym popełnił jakiś błąd?
Szybko wciskam kopertę do kieszeni, by dziewczyna siedząca na pobliskiej kanapie go nie zauważyła. Wracam do niej i siadam obok. Obejmuje ją ramieniem, a ona kładzie głowę na moim ramieniu.
-Co to za list?-pyta Hermiona.
-Nic ważnego, Blaise napisał.-odpowiadam i zaczynam gładzić kciukiem jej dłoń. Brunetka przymyka oczy.
-Nie kłam Draco. Powiedz mi o co chodzi.-nakazuje dziewczyna. Wzdycham i siadam twarzą do niej.
-Sama zobacz, ja nie chcę tego czytać.-mówię i wyciągam kopertę z kieszeni. Hermiona zna całą moją historię. Otworzyłem się i wszystko jej powiedziałem. Widzę strach w jej oczach kiedy zauważyła pieczęć ministerstwa.
Przejeżdża wzrokiem po treści listu. Pod koniec drga znacząco. Łapie mnie za rękę i splata nasze palce. Mocno ściska moją dłoń. Niepokój wypełnia mnie całego. Boje się, że zamkną mnie w Azkabanie, że będę zmuszony zostawić JĄ samą. Dziewczyna zasłania usta dłonią.
-Boże..Draco! Piszą, że nie wolno Ci opuścić Hogwartu. W najbliższych dniach przyślą po ciebie Aurora i....i wkrótce po tym będziesz miał rozprawę. Możesz trafić do Azkabanu!
-Nie bój się, dam radę.-mówię i splatam palce naszych drugich rąk wcześniej wyciągając list z jej dłoni.
-A jeśli nie?! Jeśli Cię zamkną?-woła. Całuje ją w czoło. Dolna warga brunetki zaczyna drgać.
-Nie..Tylko nie płacz!-apeluje, jednak jest już za późno. Widząc pierwsze łzy w jej oczach szybko zamykam ją w swoich ramionach. Głaszczę ją po plecach.
-Cii...Hermiona, spokojnie.-mówię i odsuwam ją na chwilę od siebie, by  pocałował w policzek i szyję. Po chwili znów mocno przyciskam ją do siebie.
-Nie rozumiesz. Nie mogę zostać sama, bez ciebie. -tłumaczy i kładzie głowę na moim ramieniu.- Bo..cię kocham.-dodaje.
W tym momencie moje serce zaczyna płonąć. Bije i chce wyrwać się z piersi. Później liczą się tylko jej usta.

 Wiara, motywacja.

   Nie mogłem skłamać. Nie mogłem powiedzieć jej, że nic do niej nie czuje. Musiałem się przyznać. Może to samolubne, ale chciałem choć na moment, dopóki Ministerstwo się do mnie nie dobierze poczuć ją, mieć blisko siebie. Tylko moją.
To impuls. W trakcie naszej rozmowy podnoszę ją z kanapy, a ona obejmuje mnie nogami w pasie.Szybko rozpięła moją koszulę i rzuciła w pobliski kąt. Nie zostaje jej dłużny i szybko ściągam z niej bluzkę. Kładę ją na łóżku i pochylam się nad jej idealnym ciałem.Jej ręce błądzą po moim torsie, z namiętnością wpijam się w jej usta. Pieszczę jej wargi, a brunetka szarpię rozporek moich spodni. Szybko się ich pozbywa, a ja dobieram się do jej bielizny. Kiedy leży przede mną naga nie mogę się na nią napatrzeć. Przejeżdżam językiem po jej jędrnych piersiach. Cichy jęk wydobywa się z jej ust kiedy zaczynam ugniatać je dłońmi. Dotykam dłonią jej kobiecości i słyszę kolejny okrzyk z jej strony. Szybko pojawiam się przy jej twarzy i całuję delikatnie.
-Jestem gotowa.-mówi cicho Hermiona.
-Nie musimy. Niczego od ciebie nie wymagam...-mruczę całując jej szyję.
-Zrób to. W każdym momencie mogę cię stracić, nie wytrzymam dłużej.
Składam na jej ustach jeszcze jeden pocałunek i kładę dłonie na jej biodrach. Całuje ją w płaski brzuch i wchodzę  w nią łącząc nasze ciała w jedno. Narzucam coraz szybsze tępo. Pojedynczy jęk wydobywa się z ust nauczycielki eliksirów. Jesteśmy jednością. Idealną, ale i różną. Dobro i zło, cnota i zgorszenie, ciepło i lód, ale to jest najpiękniejsze. Dopełniamy się nawzajem i uzupełniamy. Złączeni nierozerwalnym węzłem miłości.
Kiedy obejmuje nas fala rozkoszy opadamy na łóżko. Słyszę jej ciężki, miarowy oddech. O Merlinie, najwspanialsza kobieta na świecie leży obok mnie, myślę.
Hermiona kładzie głowę na moim torsie.
-Damy radę.-mówi.
-Kocham Cię. Pamiętaj.-odpowiadam. 
Wygram. Będę walczył i wygram tą cholerną rozprawę. Bym nie musiał jej zostawiać.

Miłość, namiętność.

        Czuje się jak małolat. Jakby coś przeskrobał i siedział u McGonagall na dywaniku. Niestety nie jest tak łatwo. Jakiś czas temu dyrektorka przyszła po mnie. Czekam razem z nią i z Hermioną u boku na Aurora, który ma zabrać mnie na przesłuchanie. Najgorsze jest to, że nie wiem co mnie czeka. Podobno istnieje cień szansy, że dostanę tylko kilka lat i grzywnę. Wierzę w to. Wiara to jedyne co mi zostało. Prócz miłości, do kobiety mojego życia.-Hermiony Granger.
-Mam nadzieję, że wszystko Ci się ułoży Draco.-mówi Minevra.-Wam .-dodaje po chwili z uśmiechem.
-Ja też.-zaznaczam i mocniej ściskam dłoń brunetki siedzącej obok mnie. Po chwili słyszę narastające kroki. Prostuje się i czekam. Nagle drzwi otwierają się,a w nich staje znajomy mi mężczyzna. Tylko nie to! Jeszcze tego brakowało!
 -Harry...-mówi cicho Hermiona i wstaje z miejsca. Uśmiech znika z ust Wybrańca gdy zauważa nasze złączone dłonie. Posyłam mu triumfujący uśmiech, a Złoty Chłopiec podchodzi  bliżej.
-Co ty tu robisz?-pyta dziewczyna.
-Przyszedłem po niego.-odpowiada i wskazuje na mnie.-I po ciebie.-dodaje.
-Co ty pieprzysz Potter?!- wołam.
-Musiałem wtedy odejść Hermiona. Ministerstwo przeniosło mnie do innego sektora, daleko stąd. Musiałem porzucić wszystko, ale ciągle Cię kochałem. I kocham nadal Miona... Już wszystko załatwiłem, wracam tu na stałe. Przepraszam cię. Bardzo! I proszę Cię, wróć...-wyjaśnia. Profesor McGonagall siedzi wciśnięta w fotel uważnie oglądając sytuacje.Panuje takie napięcie, że  boi się cokolwiek powiedzieć. Hermiona stoi nie mogąc się ruszyć ze wzrokiem utkwionym w Wybrańcu. A ja? Tkwię w miejscu strasznie wkurwiony na Potter'a. Jak on śmie! Zjawi się znikąd, zacznie kłamać i błagać, by Hermiona do niego wróciła. Złość rozsadza mnie od środka. Ludzie trzymajcie mnie, bo zaraz i on będzie leżał martwy!
-Nie mogę Harry...-postanawia łamliwym głosem dziewczyna.-Wszyscy Cię szukali, zamartwialiśmy się co mogło Ci się stać. Jak kariera  mogła być dla ciebie ważniejsza ode mnie?! Również Cię kochałam, ale to minęło.Przepraszam...-mówi i spuszcza wzrok. 
-Chodzi o niego, prawda?!-oskarża brunet i wskazuje na mnie. -Naprawdę chcesz żyć z mordercą, który resztę życia spędzi w Azkabanie? Zostaw go, wróć...Proszę.
-Nie.-powtarza i kręci głową. Pojedyncza łza spływa po jej policzku.-Mógłbyś żyć bez powietrza Harry?-pyta Wybrańca.
Złoty Chłopiec zaprzecza nie rozumiejąc. 
-Tak samo ja nie mogę żyć bez Draco.-wyjaśnia,a moje serce chce wyskoczyć z piersi. Mocno przyciągam ją do siebie łapiąc w talii.
-Świetnie.-warczy nieszczęśliwy kochanek.-Malfoy, idziemy.-wychodzę z Wybrańcem, przy drzwiach słyszę jej płacz. Przepraszam.

Poruszenie, Złość, Nadzieja.

         Potter był nieznośny. Doprowadził mnie pod same drzwi sali przesłuchań. Tam przejął mnie ktoś inny. Kilka razy musiałem powtarzać to samo. Przyznałem się. Może to osłabić mój wyrok. Siedziałem tam, ale myślami wciąż byłem z Hermioną. Kiedy odwozili mnie pod Hogwart wiedziałem co muszę zrobić. Nie wyobrażam sobie żeby było inaczej. 
-No nareszcie!-woła dziewczyna kiedy wchodzę do salonu. Rzuca mi się z impetem na szyję i mocno zaciska swe dłonie na mojej szyi. - I co?-pyta z nadzieją.
-Przyznałem się, może mi to pomóc. Mamy miesiąc do rozprawy, a później zobaczymy...
-Co teraz? - pyta.
-Cieszymy się życiem. Nie zamierzam spędzać tego miesiąca użalając się nad sobą. Jest jeszcze coś co muszę zrobić.-mówię i wyciągam z kieszeni małe pudełeczko. 
-Nie wytrzymam z myślą, że jeśli mnie skażą ty możesz być kogoś innego.Wyjdziesz za mnie Granger?-pytam klęcząc. Oczy dziewczyny powiększają się. Zakrywa usta dłonią. Po chwili która jest dla mnie wiecznością brunetka klęka obok mnie. 
-Oczywiście, że tak.-szepcz, a ja wkładam pierścionek na jej palec. -Kocham cię, Hemriono Malfoy.
  Mam pieniądze, wygląd, opinie, pozycje i wymarzoną kobietę. Wreszcie  jestem szczęśliwy.

            -Po rozpoznaniu sprawy pana Dracona Malfoy'a Ministerstwo Magii uznaje go za winnego podwójnego zabójstwa uwzględniając jego stan emocjonalny i przyczyny działania. Skazuje go na pięć lat pobytu w więzieniu dla czarodziei, Azkabanie bez możliwości wizyt i wyjścia warunkowego. Dziękuję, to tyle.-skazuje Korneliusz Knot po czym oddaje kilka uderzeń młotkiem. Patrzę na Hermione. Moją żonę, Hermione Malfoy. Jest bliska załamania.Kręci głowę, powstrzymuje łzy. Aurorzy podchodzą bliżej mnie i zapinają moje dłonie w kajdany. Wyprowadzają mnie z sali, flesze rażą w oczy. Pokonujemy korytarze szybkim krokiem, później teleportujemy się. 
Otwieram oczy. Azkaban. Nie dali mi się nawet pożegnać!
Popychają mnie dalej. Pozostali więźniowie krzyczą i walą w kraty. Wkładają w nie ręce, niektórzy nie mają już siły nawet krzyczeć.
-To będzie Twoja cela.-mówi jeden z Aurorów. Cela mieści się w prawym sektorze na pierwszym piętrze. Jest mała, bez krat, samotne i puste cztery ściany. Ponure cztery ściany. Wchodzę do środka.
-Miałem Ci to dać.-mówi ten sam mężczyzna co wcześniej. Podaje mi kopertę.- Jedzenie przynoszą aurorzy. Nie wyjdziesz stąd przez pięć kolejnych lat.-powiadamia i znika. Siadam pod ścianą. Cela jest jeszcze mniejsza niż się wydawała. Do dyspozycji mam skromne, jedno osobowe łóżko, krzesło, stolik i jeszcze mniejszą łazienkę. Zamykam oczy. Dzisiaj nie mam już na nic więcej siły. Tęsknota dodatkowo mnie dobija. Tak bardzo chciałbym ją teraz przytulić, pocałować. Muszę być twardy, myślę. Po chwili zasypiam.Jest 12 luty.
             Z rana w mojej celi jest zimno. Kiedy kończę jeść coś co miało przypominać śniadanie wyciągam list który wczoraj dał mi auror. 
Kochany Draconie!

Kiedy byłam mała marzyłam, by szczęśliwie się zakochać i stworzyć rodzinę. Chciałam  spotkać księcia z bajki.  I spotkałam. 
Dziękuję losowi, że postawił mi Cię na swojej drodze. Mojego wymarzonego księcia, który dał mi szczęście.
Dziękuję Ci za to,  że przy tobie  czułam się kochana i potrzebna. 
Dałeś mi wszystko co najważniejsze, a kiedy znowu się spotkamy będziesz już wolnym człowiekiem.
Będę na ciebie czekała. Wiernie i cierpliwie. 
Nie ma cię obok mnie, ale nigdy nie znikniesz z mojego serca. Kocham cię  nim całymi  i nigdy nie przestanę. 
Wyczekuje momentu w którym zobaczę cię ponownie w murach Hogwartu. Za pięć lat. 
Obiecuje Ci wspaniałą rodzinę, dom, dzieci i moją miłość do ciebie. 
Możesz być pewny, że odliczam dni do naszego kolejnego spotkania.Wierzę w ciebie,  wierzę w nas Draco i ty tez musisz!
Kocham Cię i czekam na ciebie.
Twoja żona.
Hermiona Malfoy.

Uśmiecham się i powstrzymuje pierwsze łzy. Do zobaczenia za pięć lat, kochanie.
 
*****
Mam nadzieję, że się podoba. Ostrzegam, że nie jest zbetowana. Pozdrawiam i dzięuję za wszystko. Liczę, że nie jesteście...źli, że jest za długa, a może za krótka?
Vivian Malfoy.






czwartek, 19 września 2013

Rozdział 38:,,Whisky, papierosy i cynamon.''

                  Zakon Feniksa jest w gotowości. Kiedy wróciłam do domu byli w trakcie zebrania. Brakowało im tylko mnie, ponieważ również do nich należę.
Siedzimy przy stole w pokoju jadalnym. Szalonooki, Syriusz, Harry, Ron, Nevil, Luna, Ginny, ja i Kingsley Shacklebott.
-Musimy być gotowi na każdą ewentualność. Nie wiemy co planują, musimy cierpliwie czekać na chłopaków.-mówi Szalonooki.
-Muszą mieć cel, coś w co chcą uderzyć z jak największą siłą. Cel na którym najbardziej im zależy.-zapowiada Syriusz.
-Hogwart?
-Nie wiadomo Harry. Możliwe, ale czy nie za łatwe? - pyta Black.
-Macie jakieś pomysły?- pyta Kingsley.
-A może to nie jeden cel.-proponuje i nachylam się w stronę Shacklebott'a.-Skąd wiemy, że to będzie jedno miejsce? Dlaczego mówimy tylko o jednym punkcie uderzenia? Może w grę wchodzi coś ważniejszego, coś większego.-mówię.
-Masz całkowitą rację. Musimy zmienić tok myślenia. Jeśli szykują się już tyle czasu to nie może być to jakiś drobny atak.
-Tak, no jasne, że tak. Te wcześniejsze, poważne i powtarzające się ataki musiał coś znaczyć. -powtarza Harry. Od razu łapie jego pomysł.
-Miałyby być ostrzeżeniem, zapowiedzią tego co może się stać.-prawie krzyczę. Wstaje od stołu i staję przy oknie.
-Co z waszymi rodzicami?-pyta Alastor ,,Szalonooki'' Moody.
-Mieszkają razem z Narcyzą daleko stąd. Nie mogą ryzykować, że znów zaatakują ten dom jak wtedy. Ale dla nas nie stanowi zagrożenia, zabezpieczyliśmy to wszystkimi zaklęciami jakie znamy.-opowiada Blaise obejmując Pansy ramieniem.
Alastor przytakuję, a Zakon snuję plany i rozdziela zadania. Na razie jednak nie mogą sobie pozwolić na zbyt wiele. Jest uzależniony od powrotu Dracona i Teo. Dopiero wtedy będziemy mogli planować. Trzeba być gotowym na przyszłość.
Patrzę przez okno. Czuć koniec Grudnia. Pojutrze są święta. Kolejne święta, które zniszczył świat i zło. Kolejne święta, których nie będę obchodziła.
Na dworze wieje silny wiatr, pada deszcz. Istny harmider i bałagan. Tak jak w mojej głowie. Mam siedemnaście lat, ile jeszcze będę musiała znieść? Wojna, rodzice, odnalezienie brata, rozprawa Dracona, Carawow, zaatakowanie mojego domu, przyłączenie się Dracona do Śmierciożerców i jego zaręczyny. Człowiek dużo starszy, by tyle nie wytrzymał, a ja muszę. Nie mam wyboru, a jedyny człowiek który może dać mi wsparcie, ciepło i miłość jest daleko stąd. Nie wiem gdzie i nie wiem kiedy wróci. Wiem tylko, że jest  daleko. Daleko, nic więcej.

*****

Draco

Tęsknie. I to cholernie. Boje się. Czy wszystko udało się tak jak planowaliśmy? Czy Hermiona jest bezpieczna? Mają już jakiś plan? A Śmierciożercy? Jaki oni mają plan?
Czuję czyjąś dłoń na ramieniu.
-Zaraz stawi się Twój ojciec.-mówi Arabella. Młoda Śmierciożerczyni w naszym wieku. Córka Bellatriks Lestrange. Patrzy na mnie wielkimi czarnymi oczami, włosy ma równie mroczne i kręcone jak jej matka. Kiedyś łączył na przelotny romans. Wtedy, kiedy byłem jeszcze głupi i zaślepiony.
-Widziałaś Teo?
-Nott jest na drugim piętrze. Czuj się jak u siebie.-opowiada Arabella uśmiechając się zalotnie.
-Jestem u siebie Lestrange.-warczę i wchodze po schodach na górę. Kieruje się do ostatniego z pokoi. Sala muzyczna. Tam zawsze przychodziłem z Teo kiedy byliśmy dziećmi. Mało kto wie, że jest młodym, utalentowanym skrzypkiem.
Kiedy wchodzę do pokoju chłopak właśnie odkłada skrzypce na półkę. Poprawia grzywę i odwraca się w moją stronę.
-To mnie odpręża.-mówi kiedy zauważa mój wzrok na jego instrumencie.- Tym bardziej w takich chwilach.
-Wiem.-mówię i delikatnie się uśmiecham. Wychodzimy z pokoju.
-Jak myslisz co robi teraz Blaise? Hermiona i Pansy? Albo Harry?-pyta Nott.
-Nie mam pojęcia co robi teraz Zakon, pewnie planują, ale najbardziej potrzebne są im informacje od nas. Słuchaj uważnie.-pouczam i schodzimy na dół. Mój ojciec już jest. Siedzi przy stole z dumnie uniesioną głową.
-Siadajcie panowie. Mamy dużo do omówienia.-mówi, a my wykonujemy jego polecenie.
-Za niedługo zaczniemy atak. Planuje go na czas kiedy wrócicie do Hogwartu lub chwile przed.-mówi i patrzy w moją stronę. - Nie zaatakujemy tylko Hogwartu. Opanujemy cały świat czarodziei. Podporządkujemy go sobie, a inni będą tańczyć tak jak my im zagramy. Do ostatniej chwili nie będziecie wiedzieli co zaatakujemy. Dowiecie się o tym tuż przed atakiem. To proste. Wezwiemy was przez Mroczny Znak. Macie stawić się tutaj. Od razu. Naszymi celami będą św. Mung, Hogwart, Pokątna, Dolina Godryka, Bank Grengota, Wydawnictwo Proroka Codziennego, Azkaban i Ministerstwo Magii.  Macie likwidować wszystkich którzy są półkrwi i wszystkie szlamy. Zostawiacie przy życiu tylko czarodziei czystej krwi, chyba, że będą stawiali opór i nie będą chcieli się podporządkować. Na przykład ród Parkinson.
Czy to jasne?
Wszyscy przytakują, widzę wesołe ogniki w ich oczach. Jak można czerpać radość z zabicia człowieka! Zwykli mordercy.
-Zostaje nam tylko jedna sprawa. Istnieją czarodzieje o których wiem już teraz, że będą stawiali opór. Chociażby pan Blaise Zabini i inni przyjaciele Pottera. Nie możemy oszczędzać tych którzy walczą po przeciwnej stronie. Zakon Feniksa trzeba zlikwidować, rozwiązać. Jeśli tak jak planujemy zdobędziemy Ministerstwo będziemy mogli wszystko. Są też osoby, które nie mają szans zrozumieć, że walcząc przeciwko nam czynią źle i które trzeba obowiązkowo zlikwidować podczas najbliższej okazji. Pierwszą kandydatką jest panna Zabini. Hermiona Zabini. Podczas ataku na Hogwart będziemy mieli do tego okazje, tak jak do likwidacji innych osób tego pokroju. Istnieje szansa, że niektórych spotkamy już podczas wcześniejszych starć.
-Nie! Nie pozwolę Ci na to!- krzyczę podnosząc się z krzesła.
-Nie masz nic do powodzenia, synu! Znajdę jakiegoś ochotnika?
Arabella podnosi rękę.
-Nie bój się Draco, zajmę się należycie twoją dziewczyną.-mówi uśmiechając się przebiegle.
-Milcz Lastrange! Spróbuj ją dotknąć, niech któryś z was ją  dotknie choćby końcem różdżki, a urządzę wam takie tortury, których sobie nawet nie wyobrażacie! -krzyczę uderzając pięścią w dębowy stół. Gniew roznosi się po całym moim ciele. Mocno zaciskam dłonie w pięści. Gotuje się nie wyobrażalnie.  Nie mają prawa się do niej zbliżyć. Nie mogą jej nic zrobić, nie pozwolę. Moje kochanie...
-Uspokój się Draco. Nie możesz być taki impulsywny.
-Impulsywny?! Jestem wściekły! Niech któryś chociaż na nią krzywo spojrzy, a wydłubie wam osobiście oczy! Niech ją który dotknie, a wyrwę wam ręce! Ty...
-Starczy Draco, myślę, że już zrozumieli.-mówi Teo i wstaje ze swojego miejsca. -Myślę Panie Malfoy, że omówiliśmy wszystkie kwestie. -proponuje młody brunet.
-Dobrze możecie wracać. Czekajcie na wezwanie.
-Oczywiście.-cedzi przez zęby brunet.
-Draco zostań jeszcze na kilka słów.
Odpowiadam mu gniewnym spojrzeniem i podchodzę bliżej Teo.
-Teleportuj się do reszty. Zaraz do was dołączę. -brunet przytakuję i po chwili znika. Odwracam się do ojca. Nie cierpię tego człowieka! Jeszcze mało mu tych wszystkich cierpień, które spowodował?!
I pomyśleć, że kiedyś chciałem być tak jak on... Gdyby nie moja matka pewnie bym był.
-Czego ty jeszcze chcesz?!-pytam.
-Chciałem Ci przypomnieć. Przypomnieć, że musisz walczyć po naszej stronie.Chyba nie muszę tłumaczyć co by się stało jeśli spróbowałbyś jakoś to obejść.

*****

Hermiona

Stoimy w miejscu. Plan Zakonu, plan pokonania Śmierciożerców nie może opierać się tylko na przypuszczeniach. Nie mogę się skupić, by ten plan ulepszyć. Myślami jestem ciągle z nim. Tam daleko.
Pukanie. Nie uzgodniliśmy specjalnej sekwencji pukań. Śmierciożercy nie pukają, po tym ich poznamy. Jeśli ktoś doszedł do drzwi musiał przejść przez zabezpieczenia. Musiał być jednym z nas.  
Jednym z nas...
Pansy poszła otworzyć. Po chwili słyszę jej pisk. Wszyscy zwracają wzrok w tamtą stronę.
-Teo! Stary, no nareszcie! - mówi Blaise, kiedy wita naszego przyjaciela. -Gdzie Draco?-dodaje.
-Ojciec kazał mu jeszcze zostać, ale wróci. -mówi i zwraca wzrok na mnie. Ściskam go serdecznie.
-Narobiłeś nam stracha. -przyznaje. Ten tylko mocniej mnie ściska. Wita się z resztą, pomijając Rona i podchodzi do starszej części zakonu. Witają się uściskiem dłoni.
Ron wychodzi do kuchni.
-I jak? Jakie mają plany? - pyta Wybraniec kiedy wszyscy siadamy przy stole. Każdy na swoim miejscu z wyjątkiem Rona, który jest w kuchni, Teo który do Zakonu nie należy oraz Lupina i Tonks. Ich miejsca są puste. Na krzesłach młodego małżeństwa świeci się parę promyków. Są z nami ciągle mimo iż dawno odeszli. Ale pamięć o nich została. Nigdy nie usuniemy ich miejsc i nigdy ktoś innych na nich nie usiądzie. Należą do nich.
-Nie zaatakują tylko Hogwartu. Atakują cały świat czarodziejski. Celami będą św. Mung, Hogwart, Pokątna, Dolina Godryka, Bank Grengota, Wydawnictwo Proroka Codziennego, Azkaban i Ministerstwo Magii. W najbliższym czasie, okolicach powrotu do Hogwartu. Lucjusz zdaje sobie sprawę, że przekazujemy wam ich plany dlatego nie znamy ani kolejności, ani konkretnego czasu.-powiadamia Teo.
-Tak jak sądziliśmy, to coś większego. Ba! Największe czego mogliśmy się spodziewać. Dzisiaj już nic nie zrobimy. Zbliża się dwudziesta. Szczegóły obrony uzgodnimy jutro z rana.-proponuje Syriusz. Wszyscy zgadzają się. Nagle znowu słyszymy pukanie.
-Weasley  otwórz!-krzyczy Blaise. Czekamy na kolejnego gościa. Mocno zaciskam  dłonie na oparciach krzesła. Nie mogę przełknąć siły, a serce przyspieszyło swój rytm. Wrócił?
Słyszę trzask otwieranych drzwi. Czekam.
-Tyle was tam jest i musiałeś otworzyć akurat ty?-kiedy słyszę TEN głos pełen ironii wiem, że to on. Draco Malfoy. Wstaje z miejsca. Z drgającą wargą wpatruje się przed siebie. Po chwili do środka wraca rudzielcem w towarzystwie blondyna. Młody Malfoy rozgląda się po pomieszczeniu.
-Cze, Smoku!-woła Blaise. Kiedy wzrok Dracona pada na mnie serce chce wyskoczyć mi z piersi.
-Hermiona...-mówi cicho, a ja na więcej nie czekam. Pędem odchodzę do stołu i rzucam mu się na szyję.
Chłopak unosi mnie do góry i mocno ściska. Obejmuje go nogami w pasie i wtulam głowę w zagłębieniu jego szyi. Blondyn podtrzymuje mnie za uda, a ja wdycham jego perfumy. Takie jak zawsze.
Whisky, papierosy i cynamon. 
-Kochanie...-mruczy cicho.
-Jestem. -mówię i całuje go w policzek.
-Nawet nie wiesz jak się z tego powodu ciesze.-odpowiada cicho.
-No wiesz co Smoku! Ja też tu jestem!- woła Blaise czym wywołuje śmiech osób w pokoju.
-Spadaj Blaise.-mówię, a chłopak stawia mnie na ziemi. Łapie go za rękę i splatam nasze palce. Draco podnosi ją w swoją stronę i całuję.
-Dobrze, że już jesteś.-mówi Pan.-Jesteście.-dodaje spoglądając na Teo.
-Ciekawe czemu później od Nott'a.
-Chcesz coś powiedzieć Weasley?-warczy blondyn.
-Dziwne, że Nott przyszedł wcześniej od ciebie. Pewnie kombinujesz coś z ojczulkiem co Malfoy? Przekabacili cię już na swoją stronę? A może dawno już to zrobili?
-Zamknij pysk Weasley bo ci go obiję.-cedzi przez zęby Malfoy i mocniej ściska jego rękę.
-Jesteś mocny tylko w gębie.-odpowiada Ron i robi krok w stronę blondyna. Draco nie pozostaje mu dłużny.
-Ron przestań! Nie zaczynaj!-krzyczę.
-Nie broń tego mordercy! - odkrzykuje rudzielec.
-Masz przejebane.-mówi za spokojnie Draco.
-Panowie! Ile wy macie lat?! Przestańcie.-apeluje Kingsley, ale jest już za późno. Blondyn oddał pierwszy cios wprost w szczęka Weasley'a. Rudzielec zatoczył się i o mały włos nie przewrócił. Przymierza się do rewanżu. Uderza młodego arystokratę rozcinając mu wargę. Dracon ściera  krew kapiącą z jego dolnej wargi i wali swego przeciwnika. Słychać dźwięk łamanych kości. Ron przewraca się i upada na podłogę.
-Pomagam wam Weasley, lepiej sobie to zapamiętaj.-mówi blondyn. Podchodzę do niego i kładę dłoń na ramieniu.
-Zostaw już go.Przejdźmy się.-mówię, by odciągnąć go od pomysłu rozpoczęcia bójki na nowo,  a po chwili wraz z blondynem wychodzę z domu. Kiedy siadamy na ławce w ogródku chłopak łapie mnie za rękę.
-Pokaż to.-rozkazuję  i opuszkami palców dotykam jego dolnej wargi. Mruczę cicho zaklęcie, a po rozcięciu nie zostaje żaden ślad. Dotykam dłonią  jego policzka.
-Bałam się o ciebie.- dodaje.
Chłopak przysuwa się do mnie i kładzie dłoń na moim udzie. Całuje mnie w czoło i spogląda w moje oczy.
-Kocham cię.Pamiętaj. -mówi i delikatnie całuje moje rozchylone wargi.
Potem pójdziemy na spacer. Razem.

*****

Tak oto rozdział 38 za nami. Miał być popołudniu, ale musiałam napisać swoją kandydaturę na przewodniczącą szkoły i przygotować się do konkursu z geografii. Tak wyszło, ale mam nadzieję, że jest w miarę satysfakcjonująca. 
Co do miniaturki.- jestem w połowie. Za niedługo się ukaże. 
Pozdrawiam i dziękuję za wszystko miśki :* !
Vivian Malfoy.

Witaj

Tytuł aktualnego opowiadania: Czarny Raj
Tematyka : Potterowskie
Para : Dramione
Autor : Vivian Malfoy
Szablon : Szablownica




Obserwatorzy