czwartek, 30 stycznia 2014

Rozdział 14:,,(...)Dlaczego trzęsiesz się gdy jestem blisko skoro mnie nienawidzisz?''.

                  Ciągniemy  jego bezwładne ciało po mokrej ziemi. Deszcz pada niesamowicie mocno, a włosy lepią nam się do twarzy. Po chwili prowadzenia Elfias'a, zauważamy pozostałych nadchodzących z różnych stron. Wyglądamy jak straszydła. Przemoczeni, zmęczeni i zgarbieni podążający w stronę określonego celu.
Nie odzywamy się do siebie nawet słowem, wsłuchujemy się w odgłosy otoczenia, które po chwili wycisza się całkowicie. Odwracam wzrok zdezorientowana jednocześnie szukając źródła tej mrożącej krew w żyłach ciszy.
Rzucam spojrzenie na idącego obok mnie blondyna, który widocznie również wyczuł coś złego, wiszącego w powietrzu.
Sprzymierzeńcy są coraz bliżej jednak niektórzy zatrzymują się na chwilę w miejscu.
Z każdym krokiem ciało Elfias'a staje się coraz cięższe, deszcz coraz bardziej natarczywy, a otoczenie coraz ciemniejsze. Po chwili czuję się jakbym chodziła po ciemnych korytarzach, dusznych i mokrych, a mrok byłby moim jedynym towarzyszem. Przyspieszamy kroku nie chcąc, by ciemność otuliła nas swoimi ramionami, a gdy skręcamy w uliczkę w której Michael miał czekać na nas razem z Pansy, zastajemy jedynie dziwaczną pustkę, która sprawia wrażenie wręcz bijącej chłodem.
Posyłam pytające spojrzenie Malfoy'owi, który odpowiada mi jedynie wzruszeniem ramion.
-Michael?-rozbrzmiewa głos Wybrańca, który wraz z resztą zdążył nas dogonić. Puszczamy bezbronne ciało zwolennika Zakonu Feniksa, które po chwili opada na mokrą ziemię w towarzystwie głośnego plusku wody.
Do naszych uszu dochodzi stłumiony jęk.
-Pansy?-Blaise przeciska się przez stojących na przodzie byłych Śmierciożerców.-Pansy!
-Lumos.-szepczę z różdżką wyciągniętą przed siebie, a już po chwili blady obłok zaczyna rozjaśniać otoczenie.
Robimy kilka kroków w przód, a gdy nasze nogi spotykają przeszkodę, kieruje na nią światło różdżki i z przerażeniem stwierdzam, że Michael, którego szukaliśmy, właśnie leży skatowany na ziemi.
Przykucam przy nim przejeżdżając dłonią po jego twarzy na wskutek czego ranny otwiera oczy.
-Michael! Gdzie jest Pansy?!-pyta Blaise, który zrównał się z nami wraz z Teodor'em.
Mężczyzna wydaje z siebie jedynie ciche jęki i ciąg niezrozumianych słów co spotyka się z ciągiem przekleństw z ust blondyna.
Przylegam do podłoża nie zważając na to jak będę za chwilę wyglądać i pochylam się nad Michael'em.
Moje serce bije o wiele szybciej niż normalnie, a po plecach przechodzi dreszcz na myśl co mogło się tu stać.
-Zakon...byli tu...wiedzieli...wzięli ją ze sobą...


*****


                      Podejrzewam, że pozostali również nie mogli zasnąć.
Kiedy tylko nasze stopy dotknęły podłogi domu, blondyn przeniósł ciało Elfias'a do wolnego pokoju, który od tego momentu miał stać się jego celą.
Michael, nim stracił przytomność, przekazał nam to co miało miejsce w czasie naszej nieobecności.
Po tym jak go wysłuchaliśmy i przenieśliśmy do Munga, w którym powiedzieliśmy, że znaleźliśmy go na ulicy, rozeszliśmy się do swoich pokoi bez słowa.
Kiedy kładłam się do łóżka nie odezwałam się do leżącego w swoim łóżku Malfoy'a, nawet słowem choć wiem, że też nie spał. W przeciwieństwie do mnie leżał spokojnie, nie przewracał się i nie szeptał pod nosem. Mimo to wiem, że nie odszedł w objęcia Morfeusza.
W dodatku wszyscy są źli, że minął już przeraźliwie długi wieczór i kolejny ciężki dzień, a my stoimy w miejscu przez co słowa tymczasowa bezradność i cierpliwość nawiedzają nasze umysły. 
                    Po cichu chodzę po pokoju nie chcąc obudzić arystokraty. Każdy z chłopaków przeżywa uprowadzenie Pansy w inny sposób i nie chcę im w tym przeszkadzać.
Potrzebuję kogoś bliskiego przy kim mogłaby się zwierzyć, bo naprawdę martwię się o czarnowłosą oraz miejsca gdzie oderwę się od żałości panującej tutaj.
                    Z irytacją przechodzę obok leżącego Malfoy'a. Kręcę głową ze złością gdy omiatam wzrokiem jego rozczochrane, jasne włosy, zaciśniętą szczękę i nagi, bardzo dobrze wyrzeźbiony tors.
Musimy poważnie porozmawiać na temat jego piżamy.
                   Na miękkich nogach wychodzę z naszego wspólnego pokoju i postanawiam, że przed wyjściem rzucę jeszcze okiem na Elfias'a.
Członek Zakonu Feniksa miał być naszą kartą przetargową i przepustką za pomocą, której odzyskamy pozostałych sprzymierzeńców, których przetrzymuje Zakon i przekupieni przez niego aurorzy.
Teraz jednak nasze plany spełzły na niczym. Wszystko zmieniło się diametralnie gdy oni zabrali nam Pansy. Teraz będziemy musieli podać mu eliksir prawdy i wydobyć od niego informacje o wszelkich kryjówkach Zakonu gdyż nie wiemy, w której z nich przetrzymują Pansy.
Teo również będzie musiał powrócić do złych wspomnień, bo możliwe, iż trzymają ją tam gdzie kiedyś katowali jego.
                Elfias wciąż jest nieprzytomny i tak jak kiedyś Moody, przywiązany do krzesła magicznymi węzłami. Jego twarz jest blada, wręcz przezroczysta, a policzki wydają się zapadnięte.
Pod oczami widnieją sińce, a resztki jego włosów wydają się jeszcze mniejsze niż normalnie.
Eliksir skutecznie zszargał jego stan zdrowotny.
               Zamykam za sobą drzwi wychodząc i staję w salonie z różdżką w górze.
Czuję ulgę gdyż wczorajszego wieczoru nie nawiedziły mnie żadne krzyki i głosy.
Denerwuje się, że póki Elfias się nie ocknie i nie podamy mu eliskiru, nic nie możemy zrobić.
Żal ściska mi gardło na stan chłopaków i niewiedzę dotyczącą Pansy.
Zaciskam oczy i teleprotuje się.


*****


-Dobrze, że nie spisz.-mówię gdy Wybraniec otwiera przede mną drzwi. Mężczyzna uśmiecha się  niemrawo i przepuszcza mnie w przejściu. Kieruje się do salonu i rozsiadam się na kanapie. W tym samym miejscu co zawsze.
-Gdzie Ron?-pytam gdy Harry siada koło mnie.
-Jeszcze śpi, jest siódma rano.-odpowiada zakładając kosmyk moich włosów za ucho.
Wzdycham lekko i kładę się na plecach z głową na jego kolanach.
-Co z nimi?
-Och, Harry!-wołam przymykając oczy.-Blaise zamknął się w sobie, prawie słowem się nie odzywa!...Teo...nie wychodzi z pokoju, w którym jest Elfias...on jest nie przytomny, ale Teodor siedzi pod ścianą i patrzy się na niego, cały czas...wygląda..przerażająco...Z kolei Malfoy znika na całe godziny. Co prawda spał rano w swoim łóżku, ale wieczorem nie było go w domu...
Złoty Chłopiec poważnieje i zaczyna przesuwać dłonią po moich włosach przez co po moim ciele rozchodzi się te braterskie, rodzinne ciepło.
-Pomożemy wam ją odzyskać.-postanawia po chwili.
-Wiem, a najgorsze jest to, że jakby tylko została w domu...
-Nie myśl o tym.-przerywa ostro.-Stało się i nic tego nie zmieni. Teraz możemy to jedynie naprawić. I odzyskać ją.-dodaje.
Potakuję i milczę przez chwilę. Zamykam oczy w duchu zgadzając się z jego słowami.
-Zawsze to ja byłam od rad.-zauważam po chwili. Wybraniec śmieje się cicho i przytakuję szybko.
-Dużo się zmieniło i coś czuję, że teraz to raczej ja przejąłem te rolę.
-I jak na razie świetnie Ci idzie.-dodaje.
Mężczyzna po raz kolejny się uśmiecha, a przez głowę przechodzi mi myśl, że pewnie w domu przez dłuższy czas nie zobaczę takiego wyrazu twarzy. Smutek jest po części jak choroba, która zaraża osoby będące najbliżej i powiększa się z każdym dniem.
-Hermiona?-słyszę, a gdy odwracam głowę w stronę dźwięki zauważam stojącego w progu, jeszcze zaspanego, rudzielca.
-Cześć Ron.-mówię jednocześnie karcąc się w duchu, że nie potrafię powiedzieć tego bardziej radosnym tonem. Przyjaciel kieruje się do kuchni, a już po chwili siada koło nas z kubkiem parującego napoju.
Ściskam dłonie Wybraniec czując jak jego mięśnie napinają się na obecność Weasley'a jednocześnie dochodząc do wniosku, że wciąż trzyma w sobie jakieś nikłe pokłady żalu.
-Przeszkadzam wam?
-No coś ty!-wołam nie chcąc, by to Harry odezwał się pierwszy. Podnoszę się z dotychczasowej pozycji i raz jeszcze delikatnie uśmiecham się w stronę Ron'a nie chcąc dopuścić do tego, by poczuł się nieswojo w naszym towarzystwie.
-Tymczasem...powiedz mi co robiłeś kiedy nie było Cię z nami.-proponuje.
Obraz śpiącego blondyna wciąż uparcie tkwi mi w głowie.


*****

Draco



                  Patrząc na cierpienie Blaise pogłębia się i moje jednak nie rozmawiam z nim, bo wiem, że potrzebuje w chwili samotności. Nauczyłem się tego przez całą naszą, długoletnią przyjaźń.
Winię się za to, że nic nie mogę zrobić choć wiem, że jest to idiotyczne. Nic nie zdziałamy, póki członek Zakonu Feniksa nie odzyska przytomności.
Prze tą sytuację po części zrozumiałam jak czuła się Granger kiedy Weasley'a przy niej nie było i wiem, że moje złośliwości tylko pogłębiały jej rozpacz.
Poczułem jak to jest mieć dziurę w sobie mimo, iż moja jest zdecydowanie większa.
                Plątam się bez celu po najuboższych ulicach magicznego Londynu, oglądam wychudzone twarze i zacięte postawy tych którzy nie chcą się poddać.
Odwiedzam Michael'a w Mungu gdzie dochodzi do zdrowia, a wieczorem udaje się do nocnego klubu.
 Wodząc wzrokiem po twarzach pozostałych gości widzę samego siebie, bo są tak samo pogrążeni i wypruci od środka jak ja.
Potem wracam do domu nad ranem i po cichu, by nie obudzić Granger, która skulona leży w swoim łóżku, biorę prysznic i kładę się spać na parę godzin choć wiem, że zapewne nie zmrużę oka nawet na minutę.
Jutro wszystko powtórzę i będę udawać, że nie słyszę Granger wymykającej się o świcie z sypialni.



*****


Teodor

                    W mroku patrzę na twarz uprowadzonego. Czekam, aż się obudzi. Czekam, aż będę mógł zrekompensować się za ból, który zadali mi gdy mnie przetrzymywali i, który-nie oszukujmy się-zadadzą Pansy.
Zaciskam dłonie w pięści raz po raz posyłając tęskne spojrzenie Veritaserum, które już nie może doczekać się, by przecisnąć się przez gardło Elfias'a i popłynąć wzdłuż przełyku. 
Moja irytacja powiększyła się gdy w liście od Katie, dowiedziałem się, że Zakon zatrzymał jej ojca gdy ten wracał do domu po godzinie policyjnej. 
                    Nie wiem co robią pozostali. Jedynym dowodem na to, że w ogóle są w tym domu jest odgłos kroków i fakt, że zaglądają tu raz na jakiś czas, by zobaczyć czy nasza ofiara się nie obudziła.
Między innymi Hermiona, która zawsze wiat mnie serdecznym uśmiechem i na, której również odbiło się piętno braku Pansy. 
                   Zdaje sobie również sprawę, że będę musiał wrócić do wspomnień, które odgrodziłem szerokim murem od siebie. Co prawda wracały, lecz jedynie ich strzępy, bo całe nie mogły przesiąknąć przez moją barierę.
Teraz będę musiał zburzyć to co wybudowałem i przepuścić je całe, by pomóc przyjaciółce. 



*****

Hermiona



                 Kiedy wracam do siebie(od kiedy zaczęłam tak mówić?) jest już ciemno, a ciężar, który w sobie nosze wraz z przygnębieniem staje się lżejszy.
Po cichy przechodzę do kuchni, by napić się czegoś zimnego. Po omacku szukam lodówki, a po chwili wyciągam z nich napój jednak gdy chce wlać go do szklanki ta upada na podłogę i rozbija się na małe kawałki.
-Cholera.-szepcze jednocześnie przeklinając fakt, że nie chciało mi się zapalić światła.
Schylam się, by pozbierać kawałki szkła, a kiedy podnoszę się do góry z mojego gardła wypływa pisk, a ja podskakuję wystraszona.
-Blaise! Nie strasz mnie, nie możesz pojawiać się tak znikąd!-karcę mężczyznę. Brunet przytakuję i mruczy pod nosem słowa przeprosin, a ja dopiero wtedy zauważam jego zapadnięte policzki.
-Zaczekaj.-proszę widząc jak oddala się zgarbiony.
Podchodzę do mężczyzny i łapie go za ramię na co ten odwraca się szybko z szeroko otwartymi oczami.
-Masz podobny do Pansy dotyk.-usprawiedliwia się szybko.-Wiem, że to absurdalne.
-Rozumiem Cię.-ucinam i garbie się lekko pod uciskiem jego strasznego, wręcz nieludzkiego wyglądu.-Za niedługo znów będzie z nami.
Uścisk, w którym po chwili mnie zamyka, jest naprawdę silny.



*****



                   Pierwsze co robię po prysznicu to otwarcie okien w pokoju, który dziele z Malfoy'em.
Duchota, która była wręcz męcząca, znika po chwili, a na jej miejsce wchodzi chłodny wiatr.
Siadam na swoim łóżku i podwijam kolana pod brodę lekko przymykając oczy.
 -Myślałem, że będziesz już spała.-rzuca Malfoy gdy wchodzi do pokoju na co wzruszam jedynie ramionami.
Blondyn bez słowa kieruje się do łazienki, a po chwili przez wywietrzniki w drzwiach  do moich nozdrzy dostaje się zapach mydła i jego wody kolońskiej.
Tęsknym wzrokiem zerkam na regał z książkami gdyż zawsze pomagały mi gdy miałam problem z zaśnięciem. 
Zdesperowana podnoszę się z miejsca i kieruje w stronę celu jednak już po chwili krzywię się zauważając, że ta, która najbardziej mnie interesuje jest na najwyższej półce. Przeklinając w duchu swój wzrost ściągam ją za pomocą magii i wracam do swojego łóżka.
-Oszalałaś?-słyszę gdy blondyn wychodzi z łazienki. Podnoszę wzrok jednak spuszczam go widząc jego rozbawione spojrzenie.
Zabijcie mnie, ale nigdy nie pokonacie mojego syna. 
Przyszłe pokolenie zmiażdży Cię jak robaka...
Kręcę głową.
-Nie oszukujmy się, Granger. Oboje nie zaśniemy.-mówi dalej i (o zgrozo!) siada koło mnie.-Porozmawiajmy.
Taksuję go zdziwionym spojrzeniem.
-Nie mam humoru ani na Twoje zaczepki, ani na złośliwości, więc nie rób takiej miny.-przestrzega.
-Nie mamy o czym rozmawiać Malfoy.-ucinam przypominając sobie nieprzyjemne słowa, którymi ostatnio mnie obdarzył.
-Jesteś oschłą jędzą.-mówi i podnosi się z miejsca po czym rozpoczyna swój spacer do okna.-Udajesz, że chcesz żyć z każdym jak najlepiej, a  tymczasem wolisz się kłócić niż porozmawiać.
-A ty ironicznym dupkiem.-bronie się szybko na co mężczyzna staje w miejscu i odwraca się do mnie przodem z mocno zaciśniętą szczęką.
-To twój manewr obronny, Granger? Tak bardzo boli Cię prawda z ust wroga?-pyta z przesłodzonym uśmiechem.
-Dlaczego musisz być takim idiotą?! Przez to, że jesteś właśnie...taki, nie możemy normalnie porozmawiać.-wołam nie mogąc znieść grymasu, który zdobi jego twarz. Również podrywam się z miejsca i nie myśląc wiele rzucam w niego książką, którą mam w dłoni.
Łapie ją szybko z istnym refleksem szukającego, nie pozwalając tym samym, by w niego trafiła.
Milczymy przez chwilę mierząc się jedynie spojrzeniami. Duszność, której pozbyłam się na początku, wraca i to ze zdwojoną siłą.
-Oschłą jędzą, która nie potrafi wysłuchać, że robi coś źle lub zachowuje się nie fair...-ciągnie idąc w moją stronę.
Inni Cię znajdą...
Skończ z tym Kingsley'u nim zmuszą Cię do tego inni.  
-Przestań!-krzyczę. Przez jego ciało przechodzi cień jednak niknie tak szybko jak się pojawił. Doskakuje do mnie jednym krokiem i mocno łapie mnie za ramiona. Po chwili przesuwa swą dłoń na mój nadgarstek i wykręca mi go w ten sposób, że staję plecami do niego. Z moich ust wydobywa się cichy syk, a kiedy drugą dłoń kładzie na moje biodro jego wyblakły Mroczny Znak styka się z napisem wyrytym mi przez jego ciotkę. 
-Dlaczego trzęsiesz się gdy jestem blisko skoro mnie nienawidzisz?-pyta szepcząc wprost do mojego ucha. Mimo żaru, który czuję z powodu jego bliskości krzywię się słysząc jego wyniosły ton.
Rumienie się gniewnie sama sobie zadając to pytanie i irytuje się jeszcze bardziej gdy nie znajduję na nie odpowiedzi. Odsuń się ode mnie pacanie!
Zapłacisz za to Ministrze.
-Dlaczego odwracasz wzrok gdy na Ciebie patrzę skoro mnie nienawidzisz?-pyta dalej, a już po chwili moje ciśnienie rośnie gdy odkrywam jak wspaniale bawi się moim kosztem.
-Puść mnie i odejdź ode mnie najdalej jak się da.
-Dlaczego mówisz tak skoro czuję, że tego nie chcesz?-pyta wreszcie. Mocno wbija palce jednej dłoni w moje biodro i mimo, iż nie widzę jego twarzy czuję, że  patrzy na mnie wyczekująco.
-Powiem Ci coś.-zaczyna po chwili, a jego oddech, który czuje na swoim karku, jest wręcz lodowaty.- Nie interesuje mnie to, że od dłuższego czasu nie rozmawiasz ze mną i nie zwracasz na mnie uwagi, więc jeśli sądziłaś, że ruszysz  moje sumienie tą dziecinadą, byłaś w błędzie.-warczy sprawiając, że dreszcze zaczynają wędrować po moim ciele, a do głowy wkrada się myśl, że ten stary Malfoy, który na kilkanaście godzin się schował, znowu powrócił.
-Bo ty nie masz sumienia Malfoy!
-Nie mam. Nigdy nie byłem i nie będę miłym, bezmózgim facetem, który prawi Ci komplementy na każdym kroku, bo masz ładną, pyskatą twarz.-potwierdza dociskając moje ciało do swojego jeszcze bardziej jednocześnie mocniej zaciskając palce wokół mojego skrępowanego nadgarstka.-Ale nikt nie trzyma Cię tu na siłę.
-Coś sugerujesz?!
-Możesz odejść w każdej chwili, Granger.-przypomina, a ja czuję, że właśnie od tej pory zaczyna się zawzięta walka naszych charakterów i temperamentów. Zasady są proste. Wygrywa ten, który osiągnie większą kontrole nad drugim.
-A jeżeli nie chcę?-pytam mrużąc oczy. Blondyn puszcza mnie, a wręcz odpycha od siebie w stronę mojego łóżka i krzywi się obdarzając mnie niezbyt przyjemną miną.
-To choć raz myślisz poprawnie.


*****


Pansy



                 Znowu tu jestem, w tym samym pomieszczeniu w którym zamknął mnie ostatnio.
Leżę na brudnej ziemi, a moje ciało jest zaczerwienione od ran, które już zdążyłam nabyć.
Cela jest chłodna i wilgotna, a podłoże pełne zaschniętej krwi.
Boje się. Tak bardzo się boje...
                 Kiedy byłam tu ostatni raz Kingsley w trakcie jednego z licznych przesłuchań zabrudził moją krew. Znieważył i upokorzył gdy śmiał się ze mnie patrząc mi w oczy i gwałcąc jednocześnie.
                 Obejmuje się ramionami i zaczyna cofać coraz dalej czując jak przerażenie, z którym tyle walczyłam wygrywa i wypełnia mnie całą.
Moje ciało trzęsie się, a do ust napływa metaliczny smak krwi wprost z wargi, którą zdążyli mi już rozciąć.
-Nie dam zrobić Ci krzywdy, skarbie...-szepcze dotykając swego brzucha.-Mamusia nic im nie powie...a tatuś nas stąd weźmie...szybko.
Zaciskam oczy czując napływające łzy. Ręce opadają mi bezwładnie wzdłuż ciała, a z mojego gardła wydobywa się głośny jęk wręcz przepełniony rozpaczą i stanowczością, gdyż już teraz wiem, że za nic nie wydam swoich przyjaciół, rodziny.
Odwracam się twarzą do ściany, do której już dotarłam, i opieram o nią czoło.
Po chwili podrywam rękę w żałosnym geście i delikatnie uderzam nią w ścianę, czując, że ból i strach, który próbowałam zamknąć głęboko w sobie właśnie się uwolniły.
-Pansy?-słyszę gdzieś obok.
Szybko otwieram oczy i podskakuję wystraszona. Chaotycznie rozglądam się dookoła, a po chwili zniżam się słysząc cichy szept kogoś kto jest wręcz przylepiony do podłogi.
-Seamus?-szepczę padając koło mężczyzny. Brunet podnosi na mnie wzrok i zaciska palce wokół mej dłoni.
-Szukaliśmy Cię.-ciągnę dalej z zaschniętymi łzami na policzkach i nowymi napływającymi mi spod powiek.-Nie wiedzieliśmy co się z tobą dzieje...
-Schwytali mnie na Pokątnej.-odpowiada, a kiedy przyglądam mu się dokładniej zauważam jego przerażający stan.
Opuchniętą twarz, zmrużone oczy, posiniaczone i krwawiące ciało. Boże, jak jego stan przypomina dawną sytuację Teo!
Serce ściska mi się na myśl o przyjaciołach.
-Odbiją mnie...i ciebie też...-mówię zerkając na naszego byłego współpracownika, o którym myśleliśmy jak o martwym. Z żalem i smutkiem.
Seamus kręci głową i zaczyna czołgać się bliżej mnie wciąż trzymając w uścisku moje dłonie.
Wygląda jak ranne zwierzę wijące się na ziemi. Jęczy męczony bólem z powody najmniejszego ruchu.
-Kiedy będzie okazja ratuj....-szepcze spod przymkniętych i poharatanych powiek.-Ale nie mnie...




*****


Zacznę od tego, że rozdział dodaje z komputera koleżanki do, której udałam się wczesnym popołudniem. 
W przyszłych rozdziałach w miejsce żalu po uprowadzeniu Pansy pojawi się determinacja i chęć walki. 
Mam nadzieję, że się wam spodoba :)
Dziękuję wam raz jeszcze za wszystko i pozdrawiam naprawdę mocno.
Vivian Malfoy.

środa, 29 stycznia 2014

Trudności

Kochani!
Mam problemy z komputerem.
Mój laptop zawiesza się albo w ogóle nie chce odpalić  i nie mogę dodać rozdziału, który zresztą mam już napisany.
Mam zapisanego go tylko na panelu w blogger'ze.
Teraz piszę to z komputera koleżanki, ale obiecuję, że jakoś na dniach powinnam mieć własny laptop ponownie w stanie używalności dlatego za niedługo powinnam 14 rozdział opublikować. 
Przepraszam, czekacie już cztery dni...to naprawdę nie było planowane. 
Złośliwość rzeczy martwych. 

Wasza Vivian Malfoy.

sobota, 25 stycznia 2014

Rozdział 13:,,Jeden wraca drugi znika.''

Harry



                Przyjaźń jest jedną z najcienniejszych wartości w życiu człowieka. Dzięki osobie z którą połączeni jesteśmy ową więzią, unosimy się ponad prochy ziemi, stajemy się lepsi, częściej się śmiejemy...
Przyjaciel potrafi wykrzesać z nas iskrę radości  nawet w najgorsze dni, pocieszyć, poradzić i jest z nami w trudnych chwilach. Prawdziwa przyjaźń przetrwa wszystko, jest ponadczasowa, nie podlega klasyfikacji, jest cenna, a dzięki niej kwitniemy i rozwijamy się coraz bardziej.
               Gdy przyjaciel znika cierpimy i kwiat, który siedzi wewnątrz nas, wyhodowany i pielęgnowany jego ręką, więdnie i usycha. Pustka, która zaczyna panować  jest nie do wypełnienia, a nasze oczy widzą świat jedynie w szarych barwach.
               Dlatego właśnie powinniśmy się cieszyć po jego powrocie. Kiedy przyjaciel niespodziewanie wyłoni się z mgły, która go otaczała, należałoby przywitać go z otwartymi ramionami. Zaśmiać się perliście, przygarnąć w przyjaznym uścisku...Czemu, więc ja nie mogę?
Gniew, który powiększał się z każdym dniem jego nieobecności, uderzył mnie ze zdwojoną siłą gdy ujrzałem go przed swoimi drzwiami. Miałem ochotę cisnąć w niego czymś nieprzyjemnym, by dowiedział się jak trudno było mi wypełnić pustkę gdy zniknął i jaki przez to stałem się nieznośny co Hermiona wypomina mi do tej pory.
-Chyba już dzisiaj tego nie dokończymy.-mówi kolejna kobieta, która miała zapewnić mi uczucie miłości choć na jedną noc. Sztucznej co prawda, lecz muszę docenić i taką kiedy nie mam szansy na inną.-Wiesz gdzie mnie szukać, bohaterze...-mruczy całując mnie w policzek z kurtką pod pachą.
-Tak, Amy.
-Andy.-poprawia wychodząc. Wsłuchuje się w trzask drzwi, który po sobie zostawiła, ponieważ jest on jedynym dowodem, że w ogóle tu była.
-Po co wróciłeś?-pytam gdy odwracam się w stronę siedzącego na kanapie rudzielca. Mocno zaciskam pięści podczas gdy on podnosi się z miejsca z zakłopotaniem wypisanym na twarzy.
-Słyszałem co się dzieje. O  Ministrze, o Tobie, Hermionie...jesteście moimi przyjaciółmi, najlepszymi...musiałem do was wrócić.
-Już się pozbierałeś?-pytam z ironią.
-Harry...wiem...wiem, że jesteś na mnie zły. Hermiona pisała, że masz do mnie żal, że...
-Dlaczego ty nie pisałeś?
-Nie mogłem.-odpowiada szybko i bez najmniejszego zająknięcia na co spoglądam na niego lekko zszokowany. Deszcz za oknem dudni coraz bardziej.-Aurorzy mnie znaleźli. Szwendali się w okolicy mojego domu...nie mogłem wysyłać listów...ujrzeliby skąd wylatują sowy.
               Zerkam na niego zdziwiony obecnością pracowników ministerstwa. Skąd mieli jego adres, skoro nawet ja z Hermioną, go nie znałem?
Zrezygnowany własną postawą czuję, że moja złość powoli się ulatnia.
-Przepraszam Cię Harry...naprawdę...przecież wiesz, że musiałem się pozbierać, ale nie zapomniałem o was, stary...
Wzdycham ciężko wiedząc, że rudzielec ma rację. Uśmiecham się lekko odwracam od niego wzrok.
-Gdzie byłeś przez cały ten czas?
-Czy to ważne...
-Ron!-wołam zirytowany faktem, że ucieka od wszelkich pytań.
-Zatrzymałem się u Charlie'go, w Rumunii...
-I nie powiedział o tym Twoim rodzicom?!
-Obiecał mi dyskrecje...Wiesz, potrafi być dobrym bratem kiedy się postara...-odpowiada z zakłopotaniem przejeżdżając dłonią po włosach.-Rodzice powiedzieli mi trochę o tym co się dzieje. O tym co dzieje się z Hermioną...o tobie i tych...kobietach.
Unoszę dłoń do góry przekazując mu tym samym, by nie kontynuował.
-Wracam. Na stałe. Znowu będziemy w trójkę...
Na dźwięk jego słów zastygam na chwilę. Tyle czasu chciałam usłyszeć właśnie to...
Wspomnienia pokonują mnie szybko. Poruszony zapominam o jego nieobecności, a już po chwili podchodzę do niego i mocno obejmuje w przyjacielskim geście klepiąc po plecach jednocześnie czując, że złość, którą wcześniej czułem wyparowała.
-Powiedz mi wszystko Harry.


*****

Draco



              Kiedy wchodzę do środka pozostali już siedzą przy naszym stole obrad na piętrze. W pomieszczeniu panuje mrok mimo, iż kilka lamp świeci jasnym światłem.
-Czekaliśmy na Ciebie, Malfoy.-wita mnie Michael jednocześnie podnosząc się z miejsca. Wyciąga dłoń w moim kierunku na co przewracam jedynie oczami i ominąwszy go siadam na swym stałym miejscu. Szanuję Rowle'a i toleruję, ale nie muszą nawiązywać z nim głębszych kontaktów. Mam swoich przyjaciół i szukam nowych.
-Ciesze się.-ironizuje co spotyka się z jego ciężkim westchnieniem.-Miałeś wątpliwości co do składu...
-Dalej uważam, że Pansy nie powinna w ogóle brać udziału w tym przedsiębzięciu.
-Tak?-pytam unosząc brew chodź wiem, że mężczyzna ma rację.-To spróbuj jej to wyjaśnić, bo nam za cholerę się nie udaje.
-To niebezpieczne...
-Zamknij się Rowle.-przerywam zirytowany.-Pansy jest moją przyjaciółki i jeśli tylko bym mógł zamknął bym ją w domu i zakneblował. Pozostali też.-mówię zgodnie z prawdą.-Niestety, jak na Ślizgonkę przystało, jest niesamowicie uparta i zapiera się nogami i rękami, by nie zostać w domu. Udało nam się wynegocjować, że zostanie wraz z kilkoma z nas na zewnątrz.
Po sali zaczynają roznosić się szepty, które umożliwiają wyrażenie swojej opinii, a na zewnątrz zrywa się porywisty wiatr.
-I nie interesuje mnie co jeszcze chcesz dodać na ten temat.-ucinam gdy Michael otwiera usta, by coś dodać.-Masz jeszcze jakieś inne uwagi?-pytam na co on kiwa przecząco głową.
-Poprowadzisz pierwszy oddział, który składać się będzie z Twoich współlokatorów i ze mnie. Touren.-rzucił spojrzenie siedzącemu po lewej mężczyźnie. Eryk Touren jest jednym z informatorów, który przyłączył się do nas, ponieważ Zakon zabił jego narzeczoną. Działaczkę Ministerstwa, która przypadkowo przyniosła ze sobą niewłaściwe papiery.-Poprowadzisz drugi oddział. Sam dobierz swoich ludzi.
-Za dwie godziny mam mieć listę z nazwiskami  w domu.-rzucam podnosząc się z miejsca.-Weź którąś z sów.
-Nie przesadzasz Malfoy?-pyta Michael kiedy zaczynam schodzić na dół.
-Ależ skąd.-odpowiadam.-Macie dwie godziny.


*****



                 Po wyjściu  postanowiłem dojść do domu pieszo. Zapragnąłem odbyć ostatni spokojny spacer przed kolejnym starciem z Zakonem.
Mimo, iż wieje wiatr na dworze jest przyjemnie.Kilka osób raz po raz mija mnie z obojętnym wyrazem twarzy, a delikatne promienie słońca stają się coraz silniejsze.
Świat czarodziejski jest niesamowity, myślę. Są obszary gdzie panuje tyrania, są tereny gdzie ludzie wciąż utrzymują swoją wolność i nie dają pokonać się Ministerstwu, a są i miejsca takie jak te. Zamieszkane przez czarodziei wyrzutków lub ukrywających się awanturników i byłych więźniów.
Tutaj, w dzielnicy w której ukrywa się Potter, nikt nie przywiązuje uwagi do tego kim jesteś. Nie zauważyliby Cię nawet gdybyś właśnie uciekł z Azkabanu, a tym bardziej nigdy, by na Ciebie nie donieśli, ponieważ mają na głowie, aż  za dużo własnych problemów, by jeszcze przystwarzać sobie nowe.
               Zamówiwszy whiskey, wzdycham z ulgą. Choć przez moment nie muszę nic załatwiać, ustalać...
Oderwałem się od codziennego zgiełku i spokojnie mogę wrócić do domu za jakiś czas, by odebrać listę nazwisk.
-Proszę.-mówi kelner kiedy przynosi mi trunek. Kiwam głową, a po chwili przystawia szklankę do ust na chwilę przymykając oczy. Gdy je otwieram zauważam siedzącą w pobliżu blondynkę i jej wlepiony we mnie wzrok. Uśmiecham się kpiąco ze zrezygnowaniem kiwając głową, kiedy kobieta rozaniela się na grymas, który jej posłałem. 
Ma oczy jak Granger, myślę, a do głowy zaraz po niej przychodzi mi Potter, który prosił mnie na samym początku bym był dla niej znośny.
Wyśmiałem go wtedy i równie dobrze mogę zrobić to teraz, bo dlaczego miałbym być?
Fakt, jedynie głupiec, a w dodatku ślepy, mógłby stwierdzić, że Granger nie jest atrakcyjną kobietą, ale nie oznacza to, że będę latał za nią ze słodkim uśmiechem na twarzy, bo jej nogi są godne uwagi.
Nie jestem takim typem. W dodatku moje oczy widziały już wiele takich, a jej charakter nie zachęca na razie do głębszego poznania. Mam wrażenie, że tylko ja wiem, że pod jej miłą twarzyczką kryje się wredna jędza.
                Gdy odchodzę, wcześniej płacąc rachunek, wiat traci na sile, kobieta o złocistych włosach wciąż siedzi na swym miejscu, a zegarek natarczywie przypomina mi, że za kilka godzin porwę wraz z współpracownikami i przyjaciółmi ważnego pracownika Ministerstwa.
Za moment mam również przyjąć sowę, którą na pewno do mnie poślą.


*****



              Nie zdziwiłem się kiedy usłyszałem ściszone krzyki, a do moich oczu, dotarły czerwone twarze i zmrużone oczy.
W domu nie panuje zbytni porządek. Większość rzeczy jest chaotycznie porozrzucana po salonie, a  kuchnie z kolei zajmuje Gryfonka, która myje naczynia jednocześnie rozmawiając z Teodor'em.
-Uzgodniliśmy, że nie wezmę w tym udziału. Zostanę na zewnątrz Blaise! Po co znowu poruszasz ten temat?-pyta Pansy po czym odwraca się do swojego męża plecami.
-Nie możesz zostać w domu, Pan...?-snuje kładąc dłonie na jej biodrach i podbródek na jej ramieniu.Blaise wzdycha ciężko gdy zauważa jej gromiący wzrok.-Martwię się o was. To takie złe?
-Tym bardziej zrozum, że ja o Ciebie i resztę również dlatego nie mogę zostać w domu.-wyjaśnia trzymając dłonie założone na piersiach w buntowniczym geście.
Przewracam oczami i od razu kieruje się do kuchni nie widząc potrzeby ingerowania w małżeńskie sprawy mych przyjaciół.
-Choć raz jesteś we właściwym miejscu, Granger.-rzucam przenosząc wzrok z niej na naczynia, które myje.
-Daruj sobie, Malfoy.
-Ale tak wspaniale wyglądasz w tym miejscu!-wołam z prowokującym uśmiechem na twarzy.-Nie zaciskaj tak mocno rąk.-dodaje szeptem wprost do jej ucha widząc jak pod wodą i rzadką pianą zaciska dłonie w pięści.
-Chcesz poczuć jedną z nich na swojej twarzy?-pyta z gniewnymi ognikami w oczach.
-Będziesz miała okazję wyładować swą złość na Ministerstwie, złotko.-odpowiadam odbierając jednocześnie rozbawione spojrzenie Teo, któy po chwili unosi do góry ręce.
-Kochani, skończyliście już?!-woła w stronę małżeństwa przebywającego w salonie. Kiedy Pansy wbija w niego zaskoczony wzrok, a Blaise przesyła mu przesłodzony uśmiech, Teo kieruje się w ich kierunku wcześniej szturchając Granger w biodro w przyjaznym geście.
-Wiesz, że jesteś czarownicą, prawda?-pytam złośliwie po odejściu przyjaciela, kierując swój wzrok na ostatnie talerze, które zostały w zlewie.
-To, że nią jestem nie znaczy, że muszę wykorzystywać magię na każdym kroku. Ty podobno jesteś inteligentny, a używasz swojego mózgu tylko kiedy podrywasz jakieś naiwne, zdesperowane kobiety.
-Granger, kochanie...Gdybym mógł być czymkolwiek, byłbym łzą-narodzoną w Twoim oku, żyjącą na Twoim policzku i umierającą na Twoich ustach...*-szepczę niebezpiecznie blisko jej warg jednocześnie przejeżdżając kciukiem po jej policzku po chwili zahaczając o usta. Oczywiście cały czas posyłam jej pogardliwe spojrzenie, które na pewno ukazuje moją niechęć.
Gryfonka śmieje się głośno jednocześnie odkładając ostatni, moment temu brudny, talerz na półkę. Mimo wszystko uparcie nie zmniejsza odległości między nami i nie odrywa ode mnie wzroku.
-Nie jestem tą zdesperowaną kobietą o której mówiłam.-zauważa zimno po czym wychodzi w stronę swojego pokoju, a raczej naszego od momentu w którym jej łóżko zostało przeniesione do mnie. Jakie wielkie było moje zdziwienie kiedy Wybraniec poparł mój pomysł! Doszliśmy do wniosku, że tak będzie lepie. Nie obudzi pozostałych, a ja będę mógł jej pomóc. Sądzę, że zgodził się na to gdyż wiedział, że nie dotknę jej, a ona również nie tryska radością na mój widok.
                    Nagle po pomieszczeniu roznosi się trzask, a po chwili pomiędzy kuchnią, a salonem materializuje się Potter z uśmiechem od ucha do ucha i zaróżowionymi policzkami.
-Po cholerę się tu teleportowałeś? Miałeś być...-zaczynam i rzucam spojrzenie na zegarek, którym mam na nadgarstku.-Za pięć godzin!
-Wiem, ale musicie coś zobaczyć, a raczej kogoś...-wyjaśnia pokrótce, a po chwili zaciska rękę w górzę i ciągnie ją ku dole.
-Weasley?!-wołam widząc jak rudzielec wyłania się spod peleryny niewidki. Nieświadomie zaciskam dłonie w pięści, a moja krew w żyłach zaczyna szybciej pulsować. Co ten rudy wrzód tu robi?!
-Jak śmiesz przyprowadzać tego śmiecia do mojego domu, Potter!-krzyczę tak głośno, że stojący przy mnie przyjaciele krzywią się porażeni decybelami. Zaciskam szczękę mocniej irytują się, że adres nikomu nie znany jest rozpowszechniany wśród coraz większej liczby Gryfonów.
-Hamuj się Malfoy. Zamierzam wam pomóc. Kingsley zabił moją siostrę i sam wiesz do jego stanu doprowadził Hermione. Wezmę udział w dzisiejszym...przedsięwzięciu.
-Nie będziesz dyktował mi zasad Weasley!-uprzedzam podchodząc bliżej niego. Łapię go za kurtkę.- To ja decyduje, a jeśli chodzi o Ciebie to mogę  najwyżej potraktować Cię kilkoma zaklęciami albo wybić Ci kilka zębów!
-Malfoy...
-Nie wtrącaj się, Potter! Ty już straciłeś minimalny szacunek którym Cię darzyłem!-wołam nie dając dojść mu do słowa.
-Spokojnie.-wtrąca się Teo. Robi kilka kroków do przodu i  staje pomiędzy nami po czym kładzie dłoń na moim ramieniu.-Zapomniałeś Draco, że każda różdżka się liczy? Od tej pory jest naszym sprzymierzeńcem, tak samo jak Potter, czy Ci się to podoba czy nie.-mówi, a ja kiwam głową wiedząc, że i tak mam rację.
-Dzięki.-podsumowuje Ron na co Wybraniec przytakuję z mniej szerokim uśmiechem niż na początku.
-Nie wyobrażaj sobie za dużo, Weasley. Gardzę tobą i najchętniej zgniótłbym Cię jak robaka...-mówię jednak przerywa mi wejście Granger, która podniesionym głosem wypytuje i oczywiście oskarża mnie o hałasy.
Staje w miejscu na widok przyjaciela i przykłada jedną dłoń do ust. Jej oczy zaczynają się szklić, a nogi chwiać niebezpiecznie jednak po chwili podbiega do rudzielca i mocno obejmuje jego szyję dłońmi. Jest w stanie powiedzieć tylko jedno słowo:
-Ron...


*****

Hermiona 



               Powrócił. Boże, szczypię się mocno i proszę w duchu, by nie okazało się to snem czy złudzeniem. 
Ciesze się ogromnie wiedząc, że z powrotem jest przy nas, a moja radość powiększyła się jeszcze bardziej gdy okazało się, że nie planuje już żadnego wyjazdu, a Harry będzie próbował zapomnieć o swoim wewnętrznym gniewie.
               Stoimy na dworze w pobliżu  Ministerstwa, lecz jesteśmy nie do poznania. Każdy zażył eliksir wielosokowy, ale mimo wszystko wiem, że stojący koło mnie mężczyzna o długich, jasno-brązowych włosach to Harry, a zerkający na mnie z uśmiechem blondyn o zielonych oczach to Ron.
Zaczynamy stawiać pierwsze kroki w przód, a już po chwili odbijam w inną stronę niż mężczyźni z posyłającym mi kpiącym spojrzeniem Malfoy'em na czole.
Szybko próbujemy przedostać się do Ministerstwa, a  przed moimi oczami stają wspomnienia związane z naszym wtargnięciem do owej instytucji w czasie panowania Voldemort'a i trwania naszego siódmego roku nauki.
               Po chwili moja odmieniona osoba, która teraz prezentuje się jako wysoka niebieskooka kobieta z masą czarnych loków na głowie wyłania się spośród zielonych płomieni. Wychodzę z kominka jednocześnie wtapiając się w tłum pracowników.
Z pogardą zerkam na wiszący nad naszymi głowami wielki wizerunek Kingsley'a, a niedaleko fontanny mijam Blaise z egzemtlarzem Proroka Codziennego w dłoni, który gdy również mnie zauważa, rusza w mą stronę.
Wsiadamy do windy wraz z innymi pracownikami, a po chwili wlatują do niej listy w formie małych samolocików.
Winda szarpie i  pędzi ku dole przez moment, by po czasie skręcić w prawo.
-Jeszcze moment i puściłbym pawia wprost na buty tego ważniaka koło siebie.-mówi Blaise gdy wysiadamy z wind i kierujemy się w stronę kasyna**.
-Twój profesjonalizm Blaise jest porażający.-ironizuje na co ten uśmiecha się lekko. Stajemy w kolejce, a kiedy owa znika podajemy stojącemu przy wejściu czarodziejowi fałszywe nazwiska i płacimy właściwą ilość galeonów.
-Milusio...-szepcze mężczyzna gdy przekraczamy próg.
Kasyno pomalowane jest na ciemny odcień bordo, a czarny sufit jest lekko podświetlany. Wyłożona dywanem podłoga, sprawia wrażenie migoczącej w ciemnościach, a w równych odstępach od siebie stoją różnego rodzaju stoły do gier hazardowych. Wzdłuż ścian znajdują się boksy, a w nich kanapy na których można usiąść, natomiast naprzeciwko rozciąga się duży, wspaniale reprezentujący się bar.
                 Kiwam głową na Zabini'ego, a po chwili zgodnie zmierzamy w stronę barmanki. Zasiadamy na stołkach przed nią, a kiedy Blaise zaczyna czarować ją swoim urokiem osobistym, dyskretnie podnoszę się z miejsca. Kobieta, która zatopiła swój wzrok w mężczyźnie nawet nie zauważa kiedy wślizguje się przez drzwi obok do innego pomieszczenia.
Gdy zamykam je uderza mnie ciepło i zapach przeróżnych potraw, ponieważ goście, którzy zapłacą więcej mogą również coś zjeść.
Znikam za regałami nie chcąc przyciągnąć spojrzeń kucharzy. Nie zerkając za siebie wchodzę do spiżarki, w której przetrzymują owoce i warzywa.Zamykam drzwi i pochylam się nad ostatnią półką zza której wyciągam uniform pracujących tu kelnerek wraz z plakietką z nieprawdziwym imieniem.
Krzywię się gdy za pomocą zaklęcia szybko się przebieram gdyż spódniczka jest naprawdę krótka.
-Dzięki Bill...-szepcze zirytowana na myśl o mężczyźnie, który dzięki znajomością załatwił mi jednodniową pracę i uniform.
                 Po chwili szybko wychodzę ze spiżarni i porywam pierwszą tacę z blatu zapełnioną drinkami.
Wychodząc odpowiadam na cwany uśmiech Blaise'a, który wciąż odwraca uwagę kelnerki, po czym wtapiam się w otoczenie.
Podchodzę do stołu pokera przy którym Elfias już siedzi. Łapie zwierzęce spojrzenie Malfoy'a, który z kolei ma odwrócić uwagę naszej ofiary.
Biorę jeden z trunków, które niosę na tacy, i stawiam obok Elfias'a. Mężczyzna chwyta go z uśmiechem, a już po chwili przystawia do ust z niczego nie zdając sobie sprawy.
Nie mogliśmy użyć na nim Imperius'a. Każdy zauważyłby gdyby ktoś nagle wyciągnął różdżkę. 
                 Z pozoru niezauważalnym uśmiechem na twarzy zauważam jak twarz naszego celu staje się niewyraźna.
Jego oblicze staje się blade, wręcz przezroczyste,a karty wypadają mu z rąk.
-Co się dzieje? Mogę jakoś pomóc?-pytam z udawanym zatroskaniem pochylając się nad mężczyzną.
-Słąbo mi...
-Musi pan wyjść na zewnątrz... zaczerpnąć świeżego powietrza.-proponuje łapiąc go za ramię.-Wyprowadzę pana...-dodaje na co ten kiwa głową. Chwytam go pod ramię i podnoszę z miejsca.
-Pomogę pani.-rzuca Malfoy zgodnie z planem i posyła mi uśmiech, który zapewnić ma siedzących przy stole mężczyzn, że jest mną po prostu zainteresowany.
-Dziękuję.-odpowiadam tym samym przyjmując propozycję. Arystokrata podnosi się z miejsca i razem ze mną zaczyna prowadzić Elfias'a w stronę wyjścia ewakuacyjnego na drugim końcu sali. Siedzący w boksie Harry, Ron i Teo również zaczynają  dyskretnie wychodzić  tyle, że przez główne wejście.
                  Gdy jesteśmy już na zewnątrz Elfias mdleje całkowicie, a my prowadzimy jego bezwładne ciało w stronę pozostałych z którymi mamy się teleportować.


*****

Pansy


             
               Dopiero się rozeszliśmy, ale ja już się boje. Wiem, że to jedyne wyjście, wiem, że nie mogłam brać w tym udziału, ale troska o nich jest silniejsza. Po prostu.
Jest ze mną Michael, który po kilku nieprzyjemnych uwagach Dracona zgodził się zostać ze mną i z bezpiecznej odległości obserwować otoczenie, zamiast brać udział w porwaniu Elfias'a.
             Wokół nie ma żywej duszy. Nikt nie pląta się w pobliżu, a noc powoli zaczyna panować.
Opatulam się bardziej grubym szalem gdy dreszcz przechodzi przez moje ciało.
-Można wiedzieć co państwo tu robią?-słyszę nagle, a gdy odwracam się w stronę, z której pochodzi głos, moje serce staje na moment.
Przełykam ciężko ślinę.
-Umówiliśmy się ze znajomymi.-ratuje nas z opresji Michael. Szalonooki taksuje nas nieufnym wzrokiem. Pewnie dopiero zmierza do Ministerstwa!
-Wasze nazwiska.-warczy zaciskając dłoń na różdżce.
-Andrew i Louise Freez.-ponownie odpowiada mężczyzna.-Jesteśmy małżeństwem.-dodaje obejmując mnie ramieniem na co ja płaczę w duchu na myśl o moim prawdziwym małżonku.
Moody podchodzi bliżej nas, a po chwili oświetla nasze twarze światłem z różdżki.
-Wasze nazwiska.-powtarza dając nam tym samym do zrozumienia, że nie wierzy w nasze wyjaśnienia.
-Chyba sądzą, że można robić z nas idiotów.-mówi mężczyzna okryty mrokiem, który nagle pojawił się w pobliżu.
Po chwili jednak wychodzi z ukrycia wraz z jednym z naszych sprzymierzeńców. Młodym, Aleks'em Trupin'em, który zazwyczaj odpowiada za nasze fałszywe tożsamości.
-Przepraszam....złapali mnie wczoraj...-mówi z różdżką przyciśniętą do gardła, a myśli w mojej głowie zaczynają wręcz nachodzić jedna na drugą.
To dlatego nie było go na zebraniu w ostatnim czasie! Oni wiedzą...wiedzą! Wiedzą co właśnie dzieje się w kasynie, co zaplanowaliśmy...
                  Przyjmuję wojowniczą postawę i wyciąga różdżkę przed siebie.
-Nie poddamy się.-zaczynam, a już po chwili kolorowe zaklęcia zaczynają latać między nami.
Wyglądamy jak fajerwerki w czasie sylwestrowej nocy, a para wydobywająca się z naszych ust tworzy białe obłoki.
-Michael!-krzyczę gdy jedno z zaklęcia godzi go w pierś. Podbiegam do leżącego na ziemi mężczyzny jednak czyjeś silne ramiona ciągną mnie ku górze.
-Nie! Nie! Zostaw mnie!-krzyczę celując w oprawce zaklęciami, a gdy jedno z nich trafia go, z jego ust wydobywa się jęk. Mimo wszystko nie wypuszcza mnie z objęć.
-Znowu się widzimy Pansy...-szepcze Kingsley, a przez moje ciało przechodzi dreszcz obrzydzenia. Cała moja buntowniczna postawa i chęć walki znika na dźwięk jego głosu, a przed oczmai stają mi dawne wspomnienia.
                 Zakon teleportuje się. A ja razem z nim.




*****
*-słowa zaczerpnięte od patkaza13.
**- nie wiem czy w Ministerstwie Magii jest kasyno<ale chyba nie>. W każdym razie w ,,mojej wersji''jest.

Liczę, że się wam spodoba. 
Nie miałam szans poprawić, a jeśli chodzi o Dramione, od razu uprzedzam. Ich relacje będą jak kalejdoskop. Ciągle inne. Nie będzie się dało określić na jakim są etapie, kiedy się ,,polubią'', jak rozwinie się ich znajomość. Dogryzać będą sobie zazwyczaj.

Nie mogłam wcześniej, bo byłam na pogrzebie sąsiada. 
Mimo wszystko pozdrawiam was mocno.
Vivian Malfoy.




 

wtorek, 21 stycznia 2014

Rozdział 12:,,Zamieszanie, ból i powroty.''

Kingsley


                  Dzisiejsza noc jest ponura i zimna do tego stopnia, że chłód panujący na zewnątrz przenika do mojego gabinetu.
Chodzę wzdłuż pokoju ściskając w dłoniach karty podejrzanych. Między innymi moich byłych pracowników, Potter'a i Granger, którzy porzucili mnie w taki hańbiący sposób.
Przeszli na druga stronę, zagrali mi na nosie, oszukali, zostawili.
Jest wina, musi być i kara...
-Ministrze...
-Nareszcie Moody! Ile można na Ciebie czekać! Mów co się dzieje!-krzyczę rozzłoszczony podchodząc w stronę współpracownika. 
-Małe zamieszanie na ulicy Śmiertelnego Nokturnu, Kingsley'u.-informuje Alastor jednocześnie uciekając  ode mnie wzrokiem.-Aurorzy złapali jakiegoś czarodzieja, ale kiedy chcieli przewieźć go do nas ktoś nieźle ich poturbował.
Odwracam się plecami do niego mocno zaciskając dłonie w pięści.
-Zbierz jeszcze kilku aurorów. Teleportujemy się tam. Teraz!
-Kingsley'u, to tylko jeden czarodziej, po co robić tyle zamieszania?
-Milcz Alastorze i rób co mówię! Tylko jeden, tak, ale nikt nie będzie podważał mojego autorytetu! Teraz jeden, a jutro będzie ich cała armia! Nieposłuszeństwo jest jak zaraza! Musimy stłumić ją w zarodku nim się rozsieje!
Szalonooki przytakuje i szybko wycofuje się z mojego gabinetu ze spuszczoną głową i pokornym uśmiechem. Wie, że musi wykonywać wszystkie moje polecenia.

*****

Hermiona



-Skąd wiesz, że właśnie tu powinniśmy go szukać?-pytam idącego koło mnie blondyna.
-To jasne, że chciał zobaczyć Katie.-odpowiada.-Gdzie indziej mógłby być?
Nie odpowiadam wiedząc, że nie jest to pytanie skierowane do mnie, lecz takie, które na moment ma zawisnąć w powietrzu.
               Szukamy Nott'a od dłuższego czasu podczas gdy Blaise został z Pansy w domu.
Silny wiatr, który niedawno zapanował, targa naszymi włosami. Światła mieszkań migoczą na tle czarnej nocy, a każdy najmniejszy szelest zdaje się podejrzany.
-Skąd wiesz gdzie mieszka Katie?-pytam zdając sobie sprawę, że nawet ja tego nie wiem.
-Na początku Teo nie chciał nam powiedzieć z którą dziewczyną się spotyka.  Po czasie, gdy już męczyła mnie jego tajemniczość, użyłem na nim leglimencji...
-Przejrzałeś umysł własnego przyjaciela? Malfoy, jak mogłeś!
-Po prostu byłem ciekawy, a Teo głupi gdyż bał się nam o niej powiedzieć.
-To nie zmienia faktu, że było to totalnie oburzające i niemoralne. Jak można użyć leglimencji na przyjacielu? Wykazałeś się szczytem nietaktu, głupoty i...
-Granger.-przerywa blondyn.-Milcz.
                  Oburzona prycham pod nosem jego bezczelnością, a kiedy otwieram usta, by odgryźć się po jego chamskiej kwestii, otoczenie wokół nas wręcz wybucha.
Nagle budynek, koło którego przechodzimy, rozwala się trafiony kilkoma, silnymi Bombardami.
Kucamy jednocześnie zakrywając dłońmi twarze chcąc uniknąć lecących kawałków ścian, gruzu czy cegieł.
Kiedy otwieram oczy, mimo, iż w moich uszach hałas wciąż nie ucichł,  leżący koło mnie blondyn podnosi się na równe nogi i nie zważając na moje pomruki oburzenia łapie mnie za rękę.
-Co się, do cholery, dzieje?!-pytam gdy biegniemy odprowadzani kolorowymi zaklęciami.
-Ministerstwo.-odpowiada ciężko oddychając po czym śmieje się głośno.
-Teo musiał kogoś wkurzyć skoro Kingsley przysłał taką odsiecz.-wyjaśnia widząc moje pytające spojrzenie, które posłałam mu jako reakcje na jego nagły wybuch radości.-Może sam Minister tu jest.
                  Przyspieszamy i skręcamy w pobliską alejkę, która według blondyna ma zaprowadzić nas do domu Katie. Przeklinam pod nosem gdy głosy aurorów nasilają się. Miało być tak spokojnie!
-Nie mamy pewności, że ciągle tam jest! Mógł gdzieś uciec albo teleportować się do domu!-wołam.
Blondyn energicznie zaprzecza głową. 
-Muszę przekonać się na własne oczy, że już go tam nie ma.-reaguje pewnie.
Przyklejamy się plecami do ściany kwiaciarni jednocześnie próbując uspokoić przyspieszone oddechy.
-Widzisz ten blok?-pyta i kieruje mój wzrok na wysoki budynek pomalowany na różne odcienie niebieskiego, oświetlany przez pobliskie latarnie.-To w nim mieszka Katie.
Przytakuję, a kiedy wychylam głowę zza ścianę i stwierdzam, że choć na chwilę udało nam się zgubić aurorów, wybiegamy z tymczasowego ukrycia w stronę w której mamy nadzieję znaleźć Nott'a.
                   Kilka osób wychodzi na ulicę, inni już od dawna na niej stoją. Ciekawscy czarodzieje wyszli jak najszybciej mogli chcąc zobaczyć jakąś sensację, a ojcowie i matki, by ujrzeć osoby, które zbudziły ich dzieci.
Pali się coraz więcej świateł w mieszkaniach i domach. Odwracamy głowy w celu sprawdzenia czy ogon, który udało nam się odczepić, nie powrócił.
-Chyba go widzę!-woła Malfoy. Przyspieszamy bieg i zmierzamy w stronę chłopaka o jasnych włosach, który wypruł zza bloku niczym z procy. Jedyny prócz nas i aurorów, który zaciska różdżkę w dłoni.
-Teo!-krzyczy blondyn.-Szybciej Granger!-dodaje czując, że zwalniam krok.
-Teo, do kurwy nędzy!-nawołuje dalej. Na jego twarz wchodzi zaciętość i zdenerwowanie, a gdy na moment zaciska szczękę wiem, że planuje jeszcze bardziej przyspieszyć nasz bieg byśmy nie stracili z oczu Nott'a. I robi to, co wydawało mi się całkowicie nie możliwe.
-Teodor!-krzyczę chcąc spróbować swoich sił.
-Dalej panowie, widzę ich!-pogania aurorów Minister, który nie jest zadowolony z zamieszania, które zrobiliśmy.
-Teodorze Nott! Masz się w tej chwili zatrzymać!-wołam ponaglana bliskością aurorów raz jeszcze, z niepokojem odkrywając, że mój krzyk zabrzmiał jak pisk.
Mężczyzna, którego blond włosy odkryły pojedyncze ciemne pasma, przystaje zadziwiony i odwraca się w naszym kierunku, a ja z satysfakcją oglądam minę blondyna, która przepełnione jest szokiem i niedowierzaniem, że moja metoda, pełna desperacji, zadziałała. Ukradkowo oglądam też moją dłoń, której wciąż nie puścił.
-Co wy tu robicie?!-pyta gdy jesteśmy już  bliżej niego. Malfoy zamyka go w uścisku jedną, wolną ręką obejmując jego ramiona.
-Następnym razem mów, że się gdzieś wybierasz!-woła blondyn ostrzegawczo jednak widząc, że brunet otwiera buzie w celu obrony oraz to, że kolorowe zaklęcia mkną naszą stronę, których po chwili unikamy schylaniem, łapię i Teodora za dłoń i teleportuje całą  naszą trójkę. Do domu.


*****



               Po powrocie zaniepokojona Pansy, która od dłuższego czasu niespokojnie chodziła wzdłuż salonu, rzuciła się na szyję Teodora, a Blaise powitał go serdecznym uściskiem tak jakby nie widzieli się co najmniej kilka miesięcy.
To chyba ten gest najbardziej ścisnął mnie za serce.
-Więcej nam tego nie rób, stary. Jak można wyjść tak bez słowa? Nie możemy pozwolić, by znowu nam Cię zabrali, bracie.
Cóż za ironia, pomyślałam wtedy w salonie. To zawsze oni, Ślizgoni, byli uważani za najbardziej nieczułych i zimnych.
             Kołdra pod którą leżę zdaje się palić moje ciało. Okno jest zamknięte, więc do środka nie dostaje się nawet najmniejszy podmuch wiatru. Mocno wbijam palce w miękką poduszkę czując drgawki na ciele i zawroty głowy, które zazwyczaj sygnalizują atak. Zaciskam szczękę nie chcąc swym krzykiem obudzić reszty jednak wiem, że i tak nic mi to nie da. Zawsze słyszą, zawsze ból jest za duży bym mogła milczeć, a nie mogę rzucić na swój pokój zaklęć wyciszających gdyż zazwyczaj spotyka się to z interwencjami blondyna, który rygorystycznie mi tego zabrania. Tłumaczy, że gdybym to zrobiła i on, by mnie nie słyszał. A musi. 
           Puszczam poduszkę i przewracam się na plecy mocno obejmując ramionami. Próbuję zrzucić z siebie kołdrę jednak ona uparcie przywiera do mojego ciała niczym kokon.
Zabijcie mnie, ale nigdy nie pokonacie mojego syna.
Zostawicie mnie to pomyłka.
To boli! Proszę, przestań...
Szarpie się raz jeszcze, a do moich ust napływa metaliczny smak krwi od warg które przebiłam sobie przygryzając je zębami. Zmuszona otwieram usta, a wtedy z mojego gardła wydobywa się kolejny jęk.
Słyszę kroki dochodzące zza drzwi, lecz nie odwracam głowy w ich stronę. Zamykam oczy gdy staje mi przed nimi błysk zielonego światła i martwe oczy bez duszy całkiem obcych mi ludzi.
Nie męcz mnie więcej. Zrób to! Zabij mnie!
Jesteś zerem...potworem...
-Granger!-woła blondyn przekraczając próg mojej sypialni. Szybko zamyka za sobą drzwi i ponaglany moim  krzykiem rzuca na pokój zaklęcie wyciszające. Podchodzi do mnie, a kiedy próbuje przytrzymać mnie za ramiona wyrywam się nieświadomie.
-Wytrzymaj Granger, to zaraz się skończy.-mówi łapiąc moje nadgarstki, które po chwili przytrzymuje nad moją głową.
-Zostaw mnie, proszę...dlaczego ja?...co zrobiłam! Kingsley'u!-mówię całkiem obcym dla mnie głosem. Draco pochyla się nade mną i z grymasem przygląda się mej twarzy.
-Walcz z tym Granger! Nie jesteś słaba. Pomyśl o czymś miłym...czymś co dało Ci wiele szczęścia...wspomnienia...-nakazuje.
Przymykam oczy, lekko zaszklone, i stosuje się do wydanego polecenia. Wspominam wszystkie wspólne chwile z Ron'em i Harry'm. Przypominam sobie o rodzicach, zanim usunęłam im pamięć. Z niezadowoleniem zauważam w swojej głowie obraz stalowoniebieskich oczu.
-Dobrze...pokonaj to...
Zaciskam usta w wąską linie nie chcąc, by kolejne słowa pełne rozpaczy i bólu wyszły z mego gardła. Krzyk, swój własny, który słyszę wewnątrz siebie staje się coraz cichszy jednak mimo wszystko jeszcze nie znika całkowicie.
Malfoy widząc, iż moja twarz nabiera łagodniejszych rys jedną dłonią dotyka mojego policzka i kiwa głową zachęcając mnie bym kontynuowałam to co robię. Pokonała cierpienie.
                  Po chwili podrywam się do góry chcąc złapać powietrza, którego nagle mi zabrakło. Kaszlę ciężko, a kiedy udaje mi się zaczerpnąć tlenu wzdycham z ulgą, która zaczyna rozchodzić się po całym moim ciele.
Moje ciało już nie krzyczy jednak gdy blondyn zauważa, iż nadal się trzęsę mocno przygarnia mnie do siebie. Przejeżdżam dłonią po krótkich włosach nie do końca wiedząc co się dzieje.
-Przepraszam.-mówię cicho gdy jego dłonie masują moje plecy. Kontynuuje widząc jego pytające spojrzenie.-Za niemiłą pobudkę, resztę też pewnie obudziłam.
-Przestań Granger, ta skrucha do Ciebie nie pasuje.-przyznaje pewnie.
-Jest jakieś wyjście, by mnie nie słyszeli? Oczywiście prócz zaklęcia wyciszajacego, którego nie pozwalasz mi rzucić.
-Jest.-informuje odrywając się ode mnie lekko tak, że doskonale widzę jego twarz. Malfoy zerka na mnie przez chwilę, a moment później podrywa się z łóżka jak oparzony i kieruje się w stronę drzwi.-Możemy przenieść moje łóżko do mnie. Wtedy będziesz mogła rzucić zaklęcia wyciszające dzięki któremu reszta będzie mogła spać, a ja usłyszę Twoje wrzaski.
-To ma być jeden z tych plusów dla Ciebie o jakich wspomniałeś na początku?-pytam mrużąc oczy z powdou tej niestosowej jak dla mnie propozycji.
Malfoy śmieje się cicho i otwiera drzwi, a wychodząc rzuca jeszcze przez ramię.
-Nie wyobrażaj sobie za wiele Granger, nawet kijem bym Cię nie tknął, nie masz czego się obawiać. Co do kobiet...mam wyższe wymagania.
Po czym wychodzi zostawiając mnie samą z przeraźliwą ciszą panującą w moim pokoju. Tylko dlaczego zabolały mnie jego słowa?



*****


                     Od razu po śniadaniu uciekłam do piwnicy gdzie moi współlokatorzy trzymają zapas eliksiru wielosokowego. Wzięłam do ręki pierwsza lepszą fiolkę bym mogła udać się do Wybrańca bez żadnego ryzyka. Z bólem w sercu stwierdziłam, że kobieta w którą się zmieniłam jest bardzo podobna do nieżyjącej Ginny.
Dotknęłam palcami swojego odbicia z lekko rozchylonymi ustami. Wróciłaś do mnie, myślę.
I tylko do mnie, bo tylko ja słyszę Twoje krzyki.
                    Kiedy już wracałam do górę stanęłam w miejscu i po chwili namysłu wróciłam do zapasów eliksiru, by sięgnąć do innych fiolek. Harry mógłby trafić do Munga gdyby otworzył drzwi sobowtórowi swojej zmarłej ukochanej.
                   Szybkim krokiem przeszłam całą trasę nie spotykając po drodzę żadnych przeszkód. Pokonując po dwa stopnie wspięłam się po schodach i zapukałam do drzwi przyjaciela.
-Wchodź.-rzuca, a już po chwili zamyka za mną drzwi gdy ja wchodzę do środka.
Salon ego wynajętego mieszkania jest mały. Czarna kanapa stoi pod dużym oknem, a ściany pomalowane są na różne odcienie szarości. W pobliżu stoją również dwa fotele i ciemny, drewniany stolik.
-Wiem, że głupio to zabrzmi, ale...Jak się czujesz?-pyta siadając koło mnie. Wzdycham cicho po czym opieram głowę o jego ramię.
-Nie mogę powiedzieć, że radzę sobie wspaniale, ale Malfoy mi pomaga.
-Mam u niego spory dług.-przyznaje i całuje mnie w głowę podczas gdy myślę, że ja też jestem blondynowi coś winna.
-Rozmawiałem z Nevil'em i Luną. Wiedzą, że chciałaś ich ostrzec.-mówi po chwili na co podrywam się energicznie wbijając w niego swój wzrok.
-Kiedy?-jestem w stanie wykrztusić.
-Spotkałem się z nimi wczoraj. Umówiliśmy się w Hogwarcie, wiesz Nevil uczy w nim Zielarstwa.-napomina z uśmiechem na wspomnienie naszego przyjaciela.-Wyjaśniłem im o co chodzi. Im, profesor McGonagall i rodzinie Weasley'ów. Są po naszej stronie, nie będą już współpracować z Ministerstwem...
-A jeśli już mowa o Weasley'ach...-wtrącam cicho. Wybraniec krzywi się lekko i prostuje nerwowo.
-Nie, Ron do mnie nie pisał.-odpowiada szybko.-Sądząc po Twojej minie to do Ciebie też nie i jeśli mam być szczery mało mnie to obchodzi.
-Harry, proszę Cię...
-Przerabialiśmy ten temat Hermiona.-przerywa gestem ręki.-Jeśli nie chce się z nami kontaktować, a co dopiero wrócić to...nie chcę już o tym rozmawiać.-dodaje czując rosnący w sobie gniew.
-Zawsze byłeś uparty.-wzdycham i całuje mężczyznę w policzek po czym podnoszę się w stronę drzwi.
-Już się zbierasz?-pyta widząc w którą stronę stawiam kroki.
-Kochany, jestem pod wpływem eliksiru wielosokowego....wolę nie wracać we własnej postaci.-wyjaśniam.
-Odprowadzę Cię.-proponuje rozpromieniony.
-O nie...Harry! Ja znam ten uśmiech!-wołam gdy mężczyzna zamyka za nami drzwi mieszkania.-Umówiłeś się z kimś!
Mężczyzna przytakuję szybko, a gdy wychodzimy na zewnątrz uderza nas w twarz zimne powietrze.
Mimo iż Wybraniec nie zażył eliksiru kroczył przy moim boku równym krokiem zupełnie tak jakby zapomniał, że podobnie do nas, jest poszukiwany.
-Znam ją chociaż?
-Sam jej nie znam.-odpowiada wzruszając ramionami przez co krzywię się dwuznacznie.
-Nie rób takiej miny.-mówi szturchając mnie łokciem.-Żadna nie jest lepsza od Ciebie.
-Wiesz, że nie o to mi chodzi.-protestuje jednak mimo wszystko uśmiecham się lekko powodując tym śmiech Złotego Chłopca.
-Atak przenosimy na jutro o tej samej godzinie co ostatnio. Elfias Doge będzie w Ministerstwie, w kasynie.-szepcze obejmując go na pożegnanie.-Nie spóźnij się.


*****

Harry 


                  Po wojnie przestałem przywiązywać uwagę do eliksiru wielosokowego choć nie raz miałem ochote zażyć go, by uniknąć fleszy i rozgłosy wokół nas, kty zapanował gdy pokonaliśmy Voldemort'a.
Teraz, mimo iż jestem poszukiwany, nie zażywam go gdyż w dzielnicy w której wynająłem mieszkanie, by mój adres nie był znany Ministerstwu, nikt nie przywiązuje wagi do Twojej tożsamości.
Pełno tu kryminalisów i byłych więźniów, a aurorzy rzadko się tu kręcą.
Nawet kobiety, niezbyt szlachetne, nie patrzą na to kim jesteś czy jak się nazywasz. Chyba, że jesteś sławny, to dodaje Ci u nich jeszcze więcej plusów.
               Kopniakiem otwieram drzwi do mieszkania i pod osłoną mroku wchodzę do środka wraz z niedawno poznaną kobietą. Jej usta są duże, a szminka na nich niesamowicie czerwona.
Łapczywie przesuwam dłońmi po jej ciele podczas gdy ona zaczyna ściągać moją kurtkę i podkoszulek.
Nie ważne, że nic o niej nie wiem. Nie ważne, że jutro rano już jej nie będzie.
-Jestem poszukiwany.-mówię między kolejnymi pieszczotami podczas których opadamy na łóżko.
-I to kręci mnie jeszcze bardziej.-przyznaje ciężko oddychając.
               Przewracam ją na plecy i szybko wpijam się w jej szyję jednocześnie zrywając z niej obcisłą bluzkę. Kobieta oplatuje mnie nogami w pasie wbijając mi paznokcie w plecy.
-Nie otwieraj.-mówi gdy ktoś zaczyna pukać do moich drzwi.
-Nie zamierzam.-odpowiadam śmiejąc się cicho. Z ust mojej kochanki wydobywa się przeciągły jęk kiedy pozbywam ją górnej części bielizny. Pobudzona podnosi się energicznie i siada na moim brzuchu z lubieżnym uśmiechem na ustach.
-Cholera.-klnę gdy ktoś raz jeszcze dobija się do mojego mieszkania. Niezrażona kobieta zaczyna odpinać moje ciemne spodnie podczas gdy z korytarza dobiegają nas nawoływania.
-Muszę...otworzyć..wyrzucę...go...i...wracam.-postanawiam między kolejnymi gorącymi pocałunkami.
Zrezygnowana kobieta schodzi ze mnie i kładzie się obok podczas gdy ja szybko podnoszę się z miejsca i kieruje w stronę drzwi do których ktoś nadal łomoczę.
                 Mocno zirytowany szarpię za klamkę i otwieram drzwi na rozcież.
-Ron...?-szepcze widząc przed sobą lekko uśmiechniętego rudego przyjaciela czując  się tak jakby ktoś mocno przyłożył mi w twarz albo wylał na mnie kubeł zimnej wody.
-Cześć Harry. Ciesze się...ja...-mówi próbując zlepić choć jedno sensowne zdanie.-Mogę wejść?




*****
Liczę, że rozdział się wam spodoba.  I TAK. Muszę skończyć w takim momencie gdyż przez szkolne zaległości nie mogę pozwolić sobie na dłuższy rozdział, bo potrzebowałabym do tego większej ilości czasu, a tego nie mam.
Nie jestem szczególnie zadowolona z rozdziału gdyż sądzę, iż odbija się na nim to, ze równocześnie z tym piszę fanficka dla kogoś innego jak i książkę o całkiem innej tematyce. 
 
Pozdrawiam was mocno!
Vivian Malfoy.



                 

sobota, 18 stycznia 2014

Rozdział 11:,,(...)Obie te rzeczy nie opuszczą jej do końca życia.''

Draco


                  Dzień po ataku Granger odezwał się do mnie Potter proszący o spotkanie. Po wielu namowach z jego strony zgodziłem się(niezbyt zachwycony). Umówiliśmy się, że spotkamy się w jego mieszkaniu następnego dnia, by omówić wciąż nieznaną mi sprawę.
                 Pochylony kroczę przez londyńskie ulice w ciele nieznanego mi mężczyzny, którego włosy trafiły do naszego pokaźnego zapasu eliksiru wielosokowego.
Wieje silny wiatr przez co Prorok Codzienny ledwo utrzymuje się w mojej dłoni targany siłą żywiołu.
                 Skręcam w prawo kierując się do mieszkania Wybrańca wynajętego na pograniczu świata magicznego i mugolskiego, a kiedy po raz kolejny mijam po drodze wiszące na ścianie budynku listy gończe z naszymi podobiznami uśmiecham się z satysfakcją.
                 Pokonując po dwa stopnie wspinam się po piętrach z coraz to większą  ciekawością.
-Cześć Potter.-rzucam kiedy Złoty Chłopiec otwiera przede mną drzwi do, których mocno łomotałem. Lekko zdenerwowany wchodzę do środka, a kiedy kieruje się do salonu zauważam w lustrze pojedyncze blond pasma na mojej głowie.
-Załatwmy to szybko, bez sztucznych uprzejmości, bo wiem, że nie czerpiesz przyjemności z tego spotkania tak samo jak ja.-zaczynam zniecierpliwiony.-O czym chciałeś porozmawiać?
-O Hermionie.
-Konkretniej Potter!
-Klątwa. Nie da sobie rady bez pomocy, chociaż sama się do tego nie przyzna.-wyjaśnia i wzdycha ciężko.-Wiem, że ty...
-Skąd?-przerywam domyślając się ciągu dalszego. Nachylam się ku niemu z grymasem złości na twarzy równocześnie mocno zaciskając pięści.
-Powiedzmy, że nie dawno teleportowałem się do was za wcześnie i usłyszałem co nieco.-wyjaśnia jednocześnie machając niedbale dłonią w powietrzu.-Chce byś jej pomógł. Oczywiście będę przy niej ciągle, ale mimo wszystko ja  sam tego nie przeżyłem. Tak jak ty... Nie potrafię zmniejszyć jej cierpień...Chce byś był dla niej wsparciem, powiedział jak ma sobie z tym radzić...
-Dlaczego? Już nie boisz się, że coś jej zrobię?-pytam z przekąsem ponownie opierając się plecami o oparcie kanapy. Potter spogląda na mnie dziwnym wzrokiem przepełnionym tyloma odczuciami, że trudno bliżej go określić.
-Nie jesteś, aż takim potworem.-odpowiada ostrożnie.
-Ale mimo wszystko potworem.-prostuje, a moje słowa przez chwile wiszą w powietrzu. Atmosfera robi się ciężka, mierzymy się spojrzeniami jak podczas każdego naszego spotkania, a przez moment jedynym odgłosem wypełniającym pokój jest przesuwanie się wskazówek zegara.
-Wraz z nią i Ron'em uratowałem Ci życie w Pokoju Życzeń.-mówi po chwili zaczynając swoją taktykę, która ma zmusić mnie to zaakceptowania jego prośby.
-Nikt was o to nie prosił.-reaguje wzruszając ramionami.
-Gdyby nie namowy Hermiony nie zeznalibyśmy na Twoją korzyść w czasie  rozprawy tuż po wojnie.
-Poradziłbym sobie i bez tego.
-Oszczędziła Twoje życie. Mogła zabić Cię tej nocy jednym zaklęciem...Nie zważając, że reszta była w Twoim mieszkaniu.
-To był tylko jej wybór.
-Przeszła na Twoją...waszą stronę.
-Moje metody nie są miłe Potter.-ostrzegam czując, że mógłby ciągnąć swe argumenty jeszcze długo.
-Wiem. Nie ważne jak to zrobisz. Po prostu chce, byś nauczył ją z tym żyć.
Milknę na chwilę zawieszając wzrok na swoich dłoniach. Nigdy, nikomu, nawet Weasley'owi, nie życzyłbym tego bólu, który ona czuję. Denerwuje się jeszcze bardziej na myśl, że wszystko przez moje uprzedzenia. Przez moją blokadę co do niej, której nie mogę przekroczyć i przez to, że powinienem jej pomóc, a nie potrafię przez niechęć do niej, bo jest zarozumiała, denerwująca...
-Słyszy krzyki i słowa Twojej matki, Malfoy.-wzdycha Wybraniec kiedy moje milczenie się przedłuża.-A na przedramieniu ma pamiątkę po Twojej ciotce. Obie te rzeczy nie opuszczą jej do końca życia.

                 

*****

Hermiona

 
                 Kolejne okresy czasu były  dla mnie istnym koszmarem. Przeważnie byłam nieprzytomna, a kiedy udało mi się wygrać z sennością czułam się jak wielki kufer.
Jakby była tylko pudełkiem czy opakowaniem dla wszystkich ludzi mieszkających w mojej głowie.
Ogrom śmierci, który zatoczył koło siebie Minister jest niesamowicie duży, a krzyki, które słyszę niesamowicie silne.
                  Najgorsze są momenty w których słyszę kilka za jednym razem lub gdy do wrzasków dochodzą szepty czy ostatnie słowa przed śmiercią przepełnione bólem i strachem.
Zagadka, która zajmowała nasze głowy przez dłuższy czas rozwiązała się. Przez owy incydent dowiedzieliśmy się, że to właśnie on zabił Ginny. Człowiek, który nie miał na tyle odwagi, by się przyznać choć był tam wtedy z nami.
Człowiek, który pocieszał nas i prawił długie przemówienia na temat jej błogiego spokoju, który umierając otrzymała.
                 Ataki klątwy odczuwam zazwyczaj wieczorami, a, by zmniejszyć ból z nich wynikający muszą zająć się czymś innym lub mocno objąć ramionami.Wzdycham ciężko gdy pomyślę, że najprostszym  na to sposobem będzie cierpliwość i skuteczna metoda według, której  nauczę się tym żyć.
-Dam sobie radę.-mruczę pewna siebie gdyż mazgajstwo jest ostatnią możliwą rzeczą w tej sytuacji.
-Dobrze, że w siebie wierzysz Granger.-słyszę gdzieś z boku. Podskakuję lekko nie przygotowana na odpowiedź i odkładam kubek kawy na blat kuchenny.
-Nie powinno Cię to interesować.-prostuję mrużąc oczy na co blondyn podchodzi bliżej mnie i wkłada dłonie do kieszeni spodni.
-Od tej pory już tak.-zaczyna z kpiącym uśmiechem na ustach, który doprowadza do mojego wewnętrznego wybuchu złości.-Wybraniec poprosił mnie bym pomógł Ci poradzić sobie z tym paskudztwem.-wyjaśnia.
Marszczę nos i ściągam brwi nic nie rozumiejąc.
-Dlaczego ty?-pytam.-Co masz z tym wspólnego? Co możesz o tym wiedzieć?
-Bo kiedyś i na mnie rzucono to zaklęcie.


*****

Draco


                  O Merlinie! Jaką wielką satysfakcję czuję widząc to zmieszanie i zdziwienie na jej twarzy!
Kobieta siada na stołku o który się opierała i lekko przechyla głowę. Milczę czekając na jakiekolwiek słowa z jej strony, ale ona tymczasem wpatruje się we mnie intensywnie.
-To miała być moja kara kiedy na jednym ze spotkań z Czarnym Panem, w trakcie siódmego roku, odmówiłem zabicia dziecka.-wyjaśniam wiedząc, że ona pierwsza się nie odezwie.
-To dlaczego teraz już nie słyszysz tych krzyków?
-Klątwa mija jeśli zginie osoba, która ją na Ciebie rzuciła.-odpowiadam.-Ta krew, którą widzisz na ścianach w niektórych pokojach jest moja.
-Dlaczego?
-Sądziłem, że jeśli zagłuszę ból klątwy innym ona minie, ale tak się nie działo. Okaleczałem się, a i tak nic mi to nie pomogło. Teraz, patrząc przez pryzmat czasu, wiem, że nie miało to najmniejszego sensu.
-Trudno znaleźć sens w czymś tak idiotycznym.-prycha dziewczyna taksując mnie wzrokiem z mieszanką litości i pogardy.-Co obiecał Ci Harry? Nie pomógł byś mi, gdybyś nic z tego nie miał.
-Doprawdy Granger, Twoja wiara w bezinteresowną pomoc i ludzkie miłosierdzie jest śmieszna.-reaguje.-Nikt mi nic nie obiecał, pomagam Ci, ponieważ zdaje sobie sprawę, że jestem Ci to winien, ale nie ruszę nawet palcem jeśli sama się nie zgodzisz. Nic na siłę, a ja nie zamierzam znosić Twoich humorów i tej całej palety pogardliwych min. Nie będę miły, a jeśli zacznę nie skończę póki nie nauczysz się z tym żyć i póki Kingsley nie zginie.
Brunetka otwiera szerzej oczy sprawiając wrażenie jakby raz jeszcze analizowała w głowie mój monolog.
-Nie zamierzam tutaj siedzieć. Idę z wami na każdą bitwę...
-Sądziłaś, że będzie inaczej?-przerywam.-Nie będziesz miała taryfy ulgowej Granger, a jeśli miałaś na to nadzieję, możesz wybić to sobie z głowy.
-Nie miałam takiej nadziei, Malfoy.-syczy przez zęby.
-I bardzo dobrze. Masz mnie słuchać i nie chcę słyszeć ani jednego sprzeciwu z Twojej strony...
-Nie wyobrażaj sobie ze dużo!-protestuje wstając z miejsca, a na jej twarz ponownie wraca ta gniewna mina, którą zawsze mnie obdarza.-Nie będę na Twoje skinienie.
-Ależ będziesz skarbie. Teraz to ja będę górą.-mówię przesłodzonym głosem chcąc jej dokuczyć. Granger nie odzywa się przez moment, a po chwili porywa rękę do góry i robi zamach chcąc wymierzyć mi policzek.
               Nauczony doświadczeniem, które nabyłem podczas naszych szkolnych potyczek, w porę łapię ją za nadgarstek i wykręcam go w ten sposób, że kobieta przylega plecami do mojego torsu a ja przytrzymuje jej dłonie swoimi jednocześnie dociskając ją do swojego ciała, by nie mogła się wyrwać.
-Zapomnę, że chciałaś to zrobić, jednak podczas naszej dalszej współpracy, która ma na celu twoje dobro ma się to już nie powtórzyć.-szepcze jej do ucha prawie warcząc.
-Puść mnie Malfoy. I nie oczekuj, że będę Ci dziękować.-mówi szarpiąc się, ale kiedy nie widać rezultatów jej działań zaprzestaje.
-Nie liczę na Twoją wdzięczność.-mówię.-Ta sytuacja ma i swoje plusy, które zamierzam wykorzystać.-dodaje i odwracam ją w twarzą do mnie mocno zaciskając dłonie na jej biodrach.
-Wykorzystam.-powtarzam  przejeżdżając nosem i ustami po jej szyi, a następnie muskając dłońmi jej plecy po  których przechodzi wyczuwalny dreszcz. Kobieta kładzie ręce  na moich ramionach.
-Nawet o tym nie marz.-prostuje  i przejeżdża palcem jednej dłoni po mojej szyi.
-Będziemy mieli dużo czasu, Granger.
-Jesteś podłym sukinsynem Malfoy. I ty dobrze o tym wiesz.-obraża mnie brunetka.
-Pomagam Ci. Nie sądzisz, że wypadałoby byś miała w sobie choć odrobinę uprzejmości?
-Nie uważasz, że kontakt cielesny nie jest potrzebny w naszej...współpracy?-odpowiada pytaniem na pytanie wychowanka domu Godryka Gryffindora.
-Teraz to ja dyktuje zasady. Jakbyś nie zauważyła, to ja pomagam tobie nie ty mi.-odpowiadam jeszcze bardziej wbijając palce w jej biodra przez co z ust kobiety wydobywa się zduszony jęk.-A jedna z moich zasad mówi, że jest potrzebny.



*****

Hermiona


                  -Rozmawialiśmy z Michael'em.-zaczyna Blaise kiedy wraz z Pansy wraca wieczorem ze spotkania z naszymi sprzymierzeńcami.-Uzgodniliśmy, że naszym następnym celem będzie Elfias Doge tyle, że tym razem nie oddamy go póki Zakon nie odda naszych, których porwali.
-Kiedy?-pytam nachylając się w ich stronę.
-Jutro po zmroku.-odpowiada jednocześnie pomagając Pansy zdjąć ciemny płaszcz. Zabini ściąga i swoje wierzchnie okrycie po czym z żoną u boku kieruje się w stronę kanapy.  
-Nie usiądziesz?-pyta widząc iż dawna panna Parkinson opiera się o ścianę salonu w którym siedzimy.
-Nie...widzicie...muszę wam o czymś powiedzieć.-informuje bawiąc się dłońmi. Kobieta na chwilę spuszcza wzrok, a jej czarne włosy zakrywają na moment jej twarz. Rozglądam się po reszcie chcąc dowiedzieć sie po ich minie czy coś wiedzą. Kiedy Blaise i blondyn wzruszają ramionami kobieta podnosi na nas wzrok i uśmiecha się lekko.
-Jestem w ciąży.-informuje cicho. Uśmiecham się szeroko, a widząc  otwarte usta Blaise i głupowaty uśmiech Malfoy'a, który przejeżdża dłonią po włosach z zakłopotania, szybko podnoszę się z miejsca i ściskam stojącą pod ścianą kobietę wiedząc, że musi się niesamowicie mocno stresować.
-Gratuluje Pansy.-mówię chcąc przerwać ciszę, która zapanowała. Po chwili i blondyn budzi się z pierwszego szoku i zadowolony podchodzi do swojej przyjaciółki.
-Blaise?-pyta przyszła matka widząc swego męża wciąż siedzącego w tej samej pozycji. Mężczyzna kiwa głową chaotycznie rozglądając się po otoczeniu po czym wręcz podbiega do Pansy.
-Jak długo...?
-Pierwszy miesiąc.-odpowiada z zaszklonymi oczami.
Zabini dotyka dłonią brzucha żony,a po chwili zamyka ją w mocnym uścisku.
-Kocham was Pan. Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie!
-Na prawdę?
-Oczywiście! Nauczę go grać w Qudditch'a i rzucać zaklęcia...Będzie taki jak ja!-woła po czym mocno wpija się w usta kobiety.
-Jeśli naprawdę będzie taki jak on to ja już się nie ciesze.-szepcze mi do ucha Draco.
Rozglądam się dookoła marszcząc nos.
-A gdzie jest Teo?


*****

Teodor


               Po wypiciu eliksiru wielosokowego szybko teleportuje się w okolice ulicy Śmiertelnego Nokturnu.
Kiedy moje stopy ponownie dotykają podłoża szybkim krokiem kieruje się w stronę nowo powstałego osiedla dla czarodziei.
              Jest pusto, a panujący mrok okrywa mnie z każdej strony. Nad moją głową unosi się lekka mgła, ale mimo wszystko widzę palące się w budynkach światła w których ukrywają się wystraszone rodziny.
Jest po dwudziestej wieczorem. Godzina potocznie nazywana policyjną mówi, że jeśli aurorzy pracujący dla Ministerstwa znajdą kogoś na ulicach po dwudziestej mają prawo zabrać go do Ministra i aresztować po drodze zapominając o zasadach, uprzejmości i moralności.
             Skręcam lewo i wzdycham poddenerwowany kiedy jasne włosy człowieka w którego skórze jestem opadają mi na twarz i wchodzą do oczu.
-Proszę, pozwólcie mi wrócić do domu!-woła nieznany mi mężczyzna. Opieram się o ścianę i zastygam bez ruchu nie chcąc, by mnie zauważono.
-Panowie, dzieci na mnie czekają! Moja żona zmarła kilka lat temu...
-Będą musiały poradzić sobie bez Ciebie.-warczy strażnik i kopie mężczyznę w brzuch kiedy ten próbuje się wyrwać.
Aurorzy oddają jeszcze kilka ciosów, a kiedy ojciec pada na brudną ziemie z kilkoma ranami, niezdolny do ucieczki, częstują go jeszcze paroma zaklęciami.
-Petrificus Totalus!-krzyczę wychodząc z ukrycia nie mogąc patrzeć na cierpienie tego człowieka. Auror pada sparaliżowany, a kiedy drugi okrutnik podnosi różdżkę w moim kierunku kończy tak samo jak swój kolega.
-Młody człowieku...
-Niech pan ucieka póki może.-przerywam pomagając mu wstać. Ojciec kaszlę parę razy i chwieje się na nogach, a kiedy zawroty głowy ustają kładzie mi dłoń na ramieniu.
-Dziękuję...
-Niech pan ucieka.-powtarzam.-I wraca do dzieci.-dodaje nie dopuszczając go do słowa.
Czarodziej otwiera usta jednak zamyka je po chwili widząc moją zaciętą minę. Puszcza moje ramię i kiwa głową po czym  teleportuje się ze słabym uśmiechem.
              Stoję jeszcze chwilę  w tym miejscu, a po chwili idę dalej. W stronę domu mojej Katie, by choć przez okno ujrzeć jej twarz.


*****

Witam! Przepraszam, że musieliście cztery dni czekać na rozdział. Praca na konkurs literacki nad którą pracowałam została już wysłana, więc wracam do dawanej częstotliwości dodawania rozdziałów. 
Rozdział nie poprawiany. 
Dziękuję wam bardzo. Za komentarze jak i za to, że licznik przekroczył ponad 50 000 wejść!
Bardzo się cieszę. :D
Pozdrawiam mocno.
Vivian Malfoy.

wtorek, 14 stycznia 2014

Miniaturka:,,Listy''


Dodaję miniaturkę gdyż nie dam rady opublikować rozdziału, a nie chcę byście nie widzieli żadnej nowej notki kiedy do mnie zajrzycie. Miniaturkę tą napisałam jakiś czas temu, licze, że się wam spodoba.
Normalny rozdział postaram się dodać koło piątku. Przepraszam, ale konkurs literacki w którym biorę udział jest istnym złodziejem czasu. Muszę wszystko posprawdzać, zrobić okładkę, ostatecznie dopieścić...Na szczęście jutro zostanie owe opowiadanie wysłane.
Tak więc, nie przedłużam i zapraszam do czytanie pełna nadziei, że się wam spodoba.

♥♥♥♥♥♥


              Straciłam rachubę czasu, nie mam pojęcia ile już tu jestem. Jeszcze niedawno, kiedy miałam nadzieję, liczyłam dni obserwując wschody i zachody słońca przez dziurę pomiędzy cegłami w mojej celi. Teraz, gdy ową nadzieję straciłam, skończyłam przejmować się czasem. Zrozumiałam, że już nigdy stąd nie wyjdę, że już nigdy nie będę wolna, a pragnienia, by dotknąć dłońmi zroszonej trawy czy wystawić twarz na ciepłe słońce stały się nierealnymi marzeniami.
               Od ostatecznej wojny, która zakończyła się wygraną Czarnego Pana, minęło już ponad pół roku. Do tej pory prześladują mnie zdruzgotane twarze uczniów Hogwartu i obrazy egzekucji wszystkich, którzy podpadli Voldemort’owi lub nie chcieli się do niego przyłączyć.
Ze łzami w oczach oglądałam jak profesor McGonagall rozpoczęła swą śmiercią masowe mordy. Śmierciożercy poustawiali wszystkich w kolejce, jedne za drugim, a ja do ostatniej chwili walczyłam, bym nie oddaliła się od Harry’ego czy Ron’a.
               Następny zginął George, który podszedł do Czarnego Pana z ciałem martwego brata w ramionach chcąc polec tuż przy nim.
Później Luna, Nevil, Seamus, Cho, Hagrid....Wszyscy zginęli po kolei nie chcąc przyłączyć się do mordercy i kata.


-Uciekajcie, odwrócę ich uwagę, a wy uciekajcie. –szepnął konspiracyjnie Ron kiedy kolejka śmierci zmniejszała się tym samym powodując iż byliśmy coraz bliżej własnej egzekucji.
-Nie zostawimy Cię! Będziemy razem do końca... –odszepnęłam, a Harry szybko pokiwał głową zgadzając się z moim zdaniem.
Rudzielec złapał nas za ręce i rozejrzał się dookoła.
-I tak zginę, prędzej czy później. –kontynuował. –Nie mam już nikogo, zabili całą moją rodzinę, a jeśli mogę uratować chociaż was, zrobię to. –dodał ostro ściskając nasze dłonie.
Spojrzenie moje i Wybrańca spotkało się, a prócz strachu i bólu zobaczyłam w jego oczach nową, zaciętą iskrę.
-Dlaczego ty masz odwrócić jego uwagę? Czemu nie ja? –pytał Harry chcąc odwieść go od tej ważnej decyzji.
Koleje łzy zaczęły spływać po moim policzku.
-Jesteś Wybrańcem Harry, wierzę, że go pokonasz, prędzej czy później, a jeśli teraz zginiesz wszystko będzie stracone. Za dużo ludzi już zginęło za tę idee, byś teraz się poddał.–wyjaśnił szybko ponaglany trwogą i coraz mniejszą liczbą czarodziei przed nami. –A Hermiona po prostu nie może tak zginąć.-dodał co spotkało się z ciszą ze strony mojej i Złotego Chłopca.
-Zawsze byliście przy mnie choć momentami zachowywałem się jak prawdziwy dupek. Wspieraliście i kochaliście, dlatego proszę dajcie mi się odwdzięczyć. Chcę mieć pewność kiedy zginę, że wy swoje życie uratowaliście. –prosił.
Harry szybko objął Weasley’a  klepiąc go po plecach.
-Nie odpuścisz prawda? –zapytał mimo, iż doskonale znał odpowiedź. Rudzielec pokiwał głową na wznak, że w razie kłótni dalej będzie się upierał przy swoim, a kiedy to zrobił wiedzieliśmy, że decyzja już zapadła.
Oczy mężczyzn były zaszklone jak moje, a ich głosy trzęsły się i zacinały. Mocno się objęli i spojrzeli po sobie zdając sobie sprawę, że widzą się po raz ostatni.
-Nie pozwólcie się zabić, uciekajcie jak najdalej możecie. Razem. –rozkazał gdy przylgnęłam do niego ciałem. Mocno zacisnęłam swe drobne, pokryte zadrapaniami dłonie na jego szyi.
Rudzielec pogłaskał mnie po głowie kiedy wyczuł moje łzy, a gdy spojrzałam w jego oczy miałam ochotę krzyczeć i wyć z bezsilności nad chybną śmiercią przyjaciela na, którą sam się skazuje.
-Jesteś bohaterem Ron. –powiedział Harry kiedy przed nami stały już tylko dwie osoby. –I najlepszym przyjacielem jakiego kiedykolwiek mieliśmy. –dodał, a jego ciało trzęsło się całe.
Ron uśmiechnął się lekko i mocno zacisnął dłoń na różdżce pod kurtką, którą udało mu się uchronić przed zabraniem.
Wyciągnął z kieszeni prezent otrzymany od Dumbledor’a i podał nam mały przedmiot zabierający światło.
-Pamiętajcie o mnie.            
-To ty będziesz naszym światłem. –powiedziałam pociągając nosem jednocześnie mocno ściskając w dłoni magiczny przyrząd.
-Zawsze będę z wami...
-My z tobą też. –odparł Harry, a kiedy chciał powiedzieć coś jeszcze gwałtowny huk przerwał mu niespodziewanie.
Owym hukiem okazał się śmiech Śmierciożerców do których właśnie dołączył nowy sługa i partia zaklęć, którymi został potraktowany w ramach przywitania.
-Ronald Weasley! –zawołał Czarny Pan wypluwając jego nazwisko.
Rudzielec wysłał nam ostatnie spojrzenie, a ja siłą powstrzymałam  się przed porwaniem go w moje i Harry’ego ramiona.
Ruszył z uniesioną głową na podest przed Voldemort’em i spojrzał wprost w jego ciemne oczy.
-Wolisz zginąć czy przyłączyć się do nas? –zapytał unosząc ku niemu swą różdżkę.
Nasz przyjaciel uśmiechnął się cwanie, a po chwili, ku zdumieniu zgromadzonych,  wyciągnął zza swojej kurtki magiczny patyk.
-Avada Kedavra! –krzyknął zdając sobie sprawę, że i tak nie uda mu się pokonać złego maga jednak pułapka zadziałała dokładnie tak jak oczekiwał.
Śmierciożercy i Czarny Pan ruszyli ku niemu z walecznym rykiem dając nam tym samym szanse za, którą Ron zdecydował się zginąć.
Wybraniec złapał mnie za rękę i z mokrymi policzkami pociągnął do przodu.
Biegnąc przed siebie rzuciłam dawnej szkole jeszcze jedno spojrzenie, które odwróciłam gdy zauważyłam zielone światło zaklęcia godzące Ron’a prosto w pierś.



                       Do końca życia będziemy podziwiać jego heroizm jednak niesamowite wyrzuty sumienia męczą mnie po nocach gdy przypomnę sobie, że dalej wszystko potoczyło się całkiem inaczej niż sądził Ron.
                       Razem z Harry’m biegliśmy strasznie długo z trudem łapiąc oddech, a w połowie Zakazanego Lasu nasze zmęczone nogi odmówiły nam posłuszeństwa.
Wykończeni padliśmy na ziemie przymykając powieki i nie puszczając swoich rąk.
Tę feralną noc przespaliśmy między drzewami w wzajemnym uścisku. Wyruszyliśmy w dalszą drogę równo z pojawieniem się słońca chociaż sami nie wiedzieliśmy dokąd mamy iść.
                      Kiedy cudem dotarliśmy do małej wioski znaleźliśmy grupę innych ocalałych. Dołączyliśmy do niej i próbowaliśmy wspólnie z nimi po prostu jakoś przetrwać.
Staraliśmy się ocalić strzępy, które zostały z naszego życia, choć patrząc przez pryzmat czasu zauważam, że nie miało to najmniejszego sensu.
Z powodu, iż nie było nas dużo nie mogliśmy ruszyć z kontratakiem na Czarnego Pana, a sam Harry wyglądał jak cień własnego siebie, który tylko przy mnie odzyskiwał dawne barwy.
Wspominaliśmy Rona każdej nocy, a światło z przyrządu Dumbledor’a stało się obrazem naszego rudowłosego przyjaciela. Wierzyliśmy, że naprawdę jest z nami cały czas.
                         Niestety nie przewidzieliśmy, że Śmierciożercy zaczną przeszukiwać pobliskie tereny, a kiedy doszli i do naszej wioski zrównali ją z ziemią jak można było się tego spodziewać. Mieszkańców zabrali ze sobą,  a kiedy ponownie ujrzeliśmy ruiny Hogwartu, które stały się nową twierdzą Czarnego Pana, a razem z nimi wspomnienia śmierci najlepszego przyjaciela nasza rozpacz sięgnęła swych szczytów.
                       Wszystko zmieniło się kiedy spotkałam JEGO. Dracona Malfoy’a, mężczyznę, którego kochałam nade wszystko. Korzystał z każdej chwili, by odwiedzić mnie w celi w, której zostałam zamknięta, a gdy usłyszał, że Voldemort zamierza oddać mnie jednemu z tych bydlaków postanowił wziąć mnie do siebie pod pozorem nienawiści, którą do mnie żywił i chęci zemsty.
Dopóki byłam z nim wszystko było znośne, czułam się bezpieczna i niesamowicie cieszyłam się, że zauważam jego prawdziwą stronę blisko rok temu. Robił wszystko, by mnie chronić, a ze względu na nasz ukryty przed resztą świata związek, który rozpoczęliśmy jeszcze przed wojną, pomagał i Harry’emu gdy za bardzo go skatowali.
                       Uległo to zmianie gdy Czarny Pan dowiedział się o uczuciach, które Śmierciożerca do mnie żywił. Wpadł w furię, a w jej napływie kazał zabrać mnie do odległej od Hogwartu siedziby w której przebywały wszystkie kobiety mugolskiego pochodzenia z którym z biegiem czasu zrobili pospolite dziwki do, których i ja miałam należeć.



-Nie chcę... –szeptałam ostatni raz będąc w ramionach blondyna podczas gdy pozostali Śmierciożercy zmierzali w naszym kierunku.
-Dasz radę Hermiono, odezwę się. Jeszcze nie wiem jak, ale znajdę sposób. –powiedział głaszcząc mnie po głowie.
-Kocham Cię. –powiedziałam na trzęsących nogach na co blondyn uśmiechnął się ciepło, co wydało się niesamowicie absurdalne, po czym niespodziewanie wpił się w moje wargi.
Z niespotykaną  dzikością pogłębiał nasze pocałunki, którym towarzyszyły krzyki Śmierciożerców zza ściany od których dzieliły nas tylko zabarykadowane zaklęciami drzwi.
W moim brzuchu wybuchł wulkan rozpaczy, pożądania i strachu, a miejsca po których przesuwały się jego dłonie paliły istnym żarem. 
Mocno objęłam jego szyję, a gdy oderwał się ode mnie ciężko oddychając szybko pocałował mnie w czoło i oparł swoje o moje.
-Też Cię kocham. I znajdę sposób, by się z tobą skontaktować. –obiecał. Potem popielecznicy Czarnego Pana wdarli się do środka i zabrali z objęć ukochanego.
Wiedziałam, że kolejny, nowy koszmar właśnie się zaczyna.



                       Budynek, który miał być moim nowym domem był mniejszy, ale strasznie wysoki. Zapełniały go ciasne pokoje w których zamknięte były przeróżne dziewczyny.
Gdy pierwszy raz tu weszłam niektóre z nich biły o kraty, krzyczały i drapały ściany pazurami podczas gdy pozostałe siedziały zwinięte w kłębek w rogach pomieszczeń.
                      Zamknęli mnie w jednej z cel na najwyższym piętrze gdzie wejścia pilnował dobrze zbudowany mężczyzna o kamiennej twarzy.
Jakie było moje zdziwienie gdy okazało się, że człowiekiem, który został do tego przydzielony był Blaise Zabini!
                       Przez dziurę między cegłami raz na jakiś czas dochodziło do mojego kawałka budynku blade światło lub silny podmuch wiatru. Kiedy nikt nie patrzył zaświecałam wypalone żarówki w celi za pomocą ostatniego podarunku od Ron’a, a później płakałam na myśl o przyjaciołach z których jedne nie żyję, a drugi przebywa w nieznanym mi miejscu i o nieznanym mi stanie zdrowia.
                          Każdego dnia modliłam się, by te bydlaki, Śmierciożercy, nie przyszli akurat do mojej celi kiedy pożądanie rozsadzało ich ciało. Nasłuchiwałam kroków, kładłam się najdalej od drzwi, zaprzyjaźniłam się z panującym mrokiem...
                          Pewnego razu gdy myślałam, że moje modły nie zostały wysłuchane i zaraz zostanę naznaczona grzechem gwałtu przed moimi kratami stanął Blaise Zabini. Z kopertą w ręku, które teraz miał odbierać od sów przylatujących do tego miejsca. 
                          Draco dotrzymał słowa. Znalazł sposób byśmy mogli się kontaktować, a mojemu stęsknionemu  za widokiem jego twarzy  sercu musiały wystarczyć jedynie słowa.


                           

                           Szybko podnoszę się na dźwięk powoli odsuwanych krat. W potarganych i brudnych ubraniach, które nie zasłaniają za dużo, podchodzę w ich stronę z szeroko otwartymi z powodu napływu emocji oczami.
-Dzięki Blaise. –mówię gdy mężczyzna, jedyny w tym budynku, którego się nie boję, podaje mi kopertę od blondyna.
-Proszę. Za godzinę ma teleportować się tu Rowle i Strikt. Jeśliby do Ciebie przyszli udawaj nieprzytomną, powiem, że zemdlałaś z wycieńczenia. –odpowiada z poważnym wyrazem twarzy.
-Dziękuję za wszystko co dla mnie robisz.
-Mój najlepszy przyjaciel Cię kocha. Nie mogę pozwolić, by coś Ci się stało. –wyjaśnia i  krzywi się gdy wspomina o Draconie, gdyż razem  z nim przypomina sobie  Teodora, który zginął w czasie walki o Hogwart. –W dodatku Cię lubię i chce byś stąd uciekła. –dodaje na co uśmiecham się do niego ciepło zdając sobie sprawę, że przez siniaki i zadrapania na mojej twarzy nie może wyglądać to miło.


Granger, kochanie!

Mam nadzieję, że od ostatniego listu nic Ci się nie stało.
Wiem, że musisz niesamowicie cierpieć, ale pamiętaj, że jestem z tobą mimo iż mnie nie widzisz.

Tak jak Ci obiecałem zakręciłem się koło celi Potter’a i z radością muszę Ci przekazać, że wciąż żyję. Jest naprawdę silny i sądzę, że jeszcze wiele wytrzyma.

Dziwie się, że moje serce jeszcze bije nie mając Ciebie nie ma w pobliżu. Zastanawiam się jak to możliwe skoro pękło gdy mi Cię zabrali.
Kiedy spoglądam w nocy na niebo uśmiecham się lekko gdyż wiem, że te same rozpościera  się nocami nad tobą, a jednocześnie błagam Merlina, by to wreszcie się skończyło choć jeśli mam być szczery sądzę, że dopiero się zaczęło.

Twój Draco.



Najdroższy!

Z przykrością stwierdzam, że mógłbyś mnie nie poznać, naprawdę.
Z przerażeniem oglądam swoje ręce, które teraz przypominając patyki łatwe do złamania pod najmniejszym uciskiem.
Nie śpię, nie jem, ból przeszywa moje ciało, ale to i tak nic przy tym co mogłoby mnie spotkać gdyby nie Blaise.
Pomaga mi jak tylko może, chroni i jest dużo wspanialszym przyjacielem niż możesz sobie wyobrazić.

Dziękuję, że zainteresowałeś się Harry’m. Prócz Ciebie i jego nie mam już  nikogo i zdaje sobie sprawę, że nie przeżyłabym jego śmierci. Proszę Cię, dbaj o niego jeśli tylko możesz.


Również sądzę, że to dopiero się zaczyna chociaż dzieje się tak już od blisko pół roku.
Z westchnieniem wspominam wszystkie chwilę, które spędziliśmy w Hogwarcie, Hogsmeade, na błoniach...
Twój ciepły uśmiech, dotyk, głos....
Bardzo mi go brakuje, ale mimo wszystko nie mogę narzekać gdyż mogę przynajmniej z tobą pisać.
Momentami mam wrażenie, że tylko to trzyma mnie przy życiu.

Również Twoja
Hermiona





Będę musiał podziękować Zabini’emu. Niesamowicie mocno cieszę się, że nie dopuścił byś miała kontakt z tymi potworami w ludzkiej skórze.
Nie zniósł bym świadomości, że ktoś inny trzyma ręce na Twoim ciele. Ciele, które należy do mnie.

Postaram się przejąć Potter’a. Przysięgnę nienawiść do niego, chęć wyładowania na nim złości, która bije we mnie dlatego, że mi Cię odebrali.
Wierzę, że to się uda.

Tęsknota, którą wobec Ciebie czuję jest równie silna co moja miłość.
Nie mogę pozbyć się wrażenia, że powiększa się ona z dnia na dzień, że jest coraz silniejsza i trwalsza.
Cieszę się, że jesteś w moim życiu, a ja sam żyję tylko dla Ciebie ze złudną nadzieją, że jeszcze Cię kiedyś zobaczę i zamknę w swoich ramionach.

P.S Wszystkiego najlepszego z okazji naszej rocznicy, dwóch lat bycia razem, skarbie.






Również wierzę, że Ci się uda i nie wątpię w Twoja słowa gdyż zawsze ich dotrzymujesz.

Też o tym marzę. Przylgnąć swoim ciałem do Twojego, dotknąć ustami Twych warg, przeczesać dłonią Twoje jasne włosy.

Nadchodzi lato, pamiętasz jaki byłeś wściekły kiedy Blaise i Teo wepchnęli Cię do jeziora?
Uroczo wyglądałeś z przylepionym do ciała ubraniem i wypiekami złości na policzkach.
Naprawdę długo ich goniłeś...

Dziękuję Ci za życzenia, Draco i tobie również je przesyłam. Mam nadzieję, że w kolejną rocznicę jakimś cudem będziemy już razem.





 Hermiono!

Doskonale to pamiętam.
Jednak kiedy teraz to wspominam czuje się jeszcze gorzej i tęsknie jeszcze bardziej.

Przynoszę również i dobre wieści.
Udało mi się przygarnąć Potter’a pod swoje skrzydła, lecz żałuje trochę tej decyzji, ponieważ ciągle zadręcza mnie pytaniami co do Twojej osoby.
Mam nadzieję, że się cieszysz.

Jest jeszcze coś. Zebrałem sporo grupę Śmierciożerców wśród starych jak i nowych członków.
Szykujemy rebelię, dzięki, której mam nadzieję uda mi się zabrać Cię z tego miejsca.
Kocham Cię





 Kochanie, jestem  z Ciebie strasznie dumna! Bardo się cieszę, że Ci się udało.
Przekaż to Harry’emu, na pewno wam pomoże.

Naprawdę kontratak mógłby się udać?
Oh Merlinie, tak bardzo chciałabym by tak było!
Wreszcie mogłaby ukryć się w Twoich ramionach, bo prawdę powiedziawszy zaczynam mieszać prawdę z fałszem i nie jestem już pewna czy nie byłeś najpiękniejszym w moim życiu złudzeniem.
Też mocno Cię kocham.






Nawet tak nie mów!
I proszę nie każ mi oglądać śladów Twoich łez na pergaminie gdyż bolą one bardziej niż najgorsze zaklęcie!

Tak, wierzę, że się uda i proszę Cię, z bólem serca, byś nie odpisywała na ten list.
Z dnia na dzień zaczniemy kontratak, a jeśli przez dłuższy czas się nie odezwę to zapewne dlatego, że owego starcia nie przeżyję.
Zrobię jednak wszystko, by tak nie było.
Zrobię wszystko, by wyrwać Cię z tego miejsca i, by zestarzeć się właśnie przy Twoim boku!
Czekaj na mój list.
Na zawsze kochający 
Draco


      
                   Nie dostałam żadnego listu przez kolejne dni, potem tygodnie. Poczucie bezsilności i wściekłość męczyły mnie od środka, a chęć do życia, którą w sobie żywiłam z każdym kolejnym, samotnym dniem stawała się coraz mniejsza.
                 
                 Słysząc odgłosy z zewnątrz czuję, że pada, a kiedy przez szparę zauważam światło błyskawic wiem, że po drugiej stronie ścian panuje istna burza.
Niektóre kobiety biją po kratach wrzeszcząc, lecz biegający z góry do dołu Śmierciożercy całkowicie to ignorują.
-Blaise, co się dzieje? –pytam gdy brunet staje przy kratach mojej celi.
-Przeczytaj, a się dowiesz. –odpowiada szybko po czym podaje mi kopertę.-Zaczynają uciekać, sprawdzę jak sytuacja wygląda na dole i wrócę po ciebie.-dodaje i szybko zbiega po krętych schodach na dół nie dopuszczając mnie do słowa. 
                  Siadam pod ścianą, a moje dłonie trzęsą się niemiłosiernie. Wręcz rozrywam kopertę, a hałasy wokół i krzyki Śmierciożerców, którzy uciekają w popłochu niszcząc po sobie ślady z każdą chwilą stają się coraz to głośniejsze. 



Ukochana!

Mam nadzieję, że nie straciłaś wiary w to, że się do Ciebie odezwę. Właśnie siedzę w jednym z naszych obozu z zadowolonym Potter’em przy boku.
Rozumiesz? Udało nam się!

Obecnie ścigamy resztkę sprzymierzeńców Czarnego Pana jak i jego samego, gdyż uciekł w momencie w którym pokonał go nasz Wybraniec i odebrał mu Czarną różdżkę.

Pęka mi serce kiedy pomyślę, że mimo iż nie jesteś tak daleko jak wcześniej nie mogę Cię objąć, ale to za niedługo się zmieni.
Tak bardzo chciałbym być przy tobie i uwierz mi. Za niedługo będę!  Jesteśmy w trakcie drogi w Twoim kierunku, a moje bijące szybko serce jest niesamowicie skutecznym kompasem.
Nie wiem ile jeszcze będziemy szli  i ile razy zawyje w nocy ściśnięty tęsknotą.
Proszę Merlina, by dał mi siłę i, bym wytrzymał te próbę na, którą zostaliśmy wystawieni mając na uwadze, że większość już za nami.
Skarbie, kocham Cię niezmiernie mocno, a widok twych oczu oraz dotyk twych rąk prześladuje mnie nieustannie.
Chciałbym spędzić z tobą resztę życia, wydać ostatnie tchnienie przy Twoim boku...
Dzielić z tobą swe smutki i radości do samego końca.
I wierzę, że tak będzie.
Dajesz mi wiarę w lepsza przyszłość, pchasz we mnie tchnienie do życia i sprawiasz, że staje się lepszy z każdym dniem.
Hermiono Granger, jesteśmy razem ponad dwa lata, a dokładnie piętnaście miesięcy i siedemnaście dni przez, które żyjemy wspólnym sercem.
Dlatego pytam.
Wyjdziesz za mnie?



               Ze łzami z powodu nadmiernego szczęścia sięgam po ukryte w szczelinie pióro od Blaise.
Świat wokół mnie cichnie, nie słyszę tych wszystkich krzyków, wybuchów, sypiących się ścian.
Nie zauważam walącego się otoczenia, jedyną rzeczą, którą aktualnie dostrzegam jest kawałek pergaminu.
              Nagle kraty mojej celi eksplodują trafione silnym zaklęciem.
-Weź jeszcze tą!-rozkazuje jeden ze Śmierciożerców drugiemu. Krzyczę w wyrazie protestu gdy zauważam, że zbliżają się do mnie z każdą chwilą.
Mrużę oczy i wciskam się jeszcze bardziej w kąt celi. 
             Z mej piersi wydobywa się kolejny jęk kiedy zaklęcie oszałamiające trafia w moją klatkę piersiową.
Ponaglana strachem skrobie na pergaminie tyle na ile mnie stać wierząc, że Blaise, który go znajdzie przekaże go blondynowi.
Śmierciożerca łapie mnie i przerzuca sobie przez ramię jak zwykły worek ziemniaków. Odprowadzana hałasem  zostaje wyniesiona z celi. Krzyczę, szamocze się i wyrywam jednak to nic w porównaniu do jego silnych ramion i żelaznego uścisku.
Kiedy gryzę go w ramię, a z jego gardła wyrywa się okrzyk bólu zrzuca mnie na ziemie z gniewnym wyrazem twarzy. Bije go i wyrywam się ponownie gdy bydlak wraz ze swoim kolegą chcą mnie zabrać.
Zniecierpliwieni unoszą różdżkę w moją stronę, a kiedy słyszę jak wypowiada zaklęcie wiem, że to już koniec.
Żałosny koniec choć mogło czekać mnie taka piękna przyszłość u JEGO boku, w towarzystwie Harry'ego.
Po chwili już mnie nie ma, zielony płomień zaklęcia zabiera mnie ze świata żywych. Ron, idę do ciebie. 


 Draconie Malfoy'u!

Tak.




Witaj

Tytuł aktualnego opowiadania: Czarny Raj
Tematyka : Potterowskie
Para : Dramione
Autor : Vivian Malfoy
Szablon : Szablownica




Obserwatorzy