sobota, 29 marca 2014

Rozdział 24:,,(...)Ty i ja.''

                  Umowa, którą zawarliśmy jest prosta, lecz na początku nie byłam co do niej przekonana.
Na samym starcie jasno określiliśmy nasze obowiązki i zobowiązania względem siebie.
Po kilku sprzeczkach i kilkudziesięciu minutach, Malfoy zgodził się na warunki, które zaproponowałam.
Takim oto sposobem mogę zatrzymać się u niego dopóty nie pomoże mi wyjść z dołka, w który wpadłam, lecz jeśli wcześniej sama będę miała dość, mogę odejść.
Ze swojej strony jestem zobowiązana do informowania o ewentualnej wizycie Harry'ego czy Ron'a gdyż jak to napomniał, chce mieć wystarczająco dużo czasu, by ewakuować się z domu i, by nie spotkać ich chociażby w drzwiach. Dodatkowo nie mogę kwestionować jego metod, zasad czy decyzji, a kategorycznie zabronił mi szperanie w jego sypialni ze względu na mój ostatni wybryk. Prościej mówiąc mam tam w ogóle nie wchodzić, chyba, że z nim(nie mógł powstrzymać się od sugestywnego poruszenia brwiami kiedy to mówił), a tym bardziej wypominać mu sytuacji z Kingsley'em.
Umówiliśmy się, że nie powiem nikogo o jego dokumentacji jeśli będzie działał ostrożnie, konsultował ze mną posunięcia, gdyż chcę kontrolować sytuację, by nie zaszła za daleko-mam na myśli samotną wyprawę blondyna na Ministra, z różdżką w dłoni-oraz jeśli będzie powiadamiał mnie o wszystkim co można będzie uznać za ważne.
                 Byłam zadowolona. Cieszyłam się, że utarłam honorowi nosa i, że jego ostrzeżenia o tym, że będzie chciał wykorzystać sytuację do niemoralnych spraw, nie sprawdziły się.
Niestety za szybko się ucieszyłam, bo kiedy już mieliśmy przypieczętować naszą umowę symbolicznym uściskiem dłoni, Malfoy oznajmił, że za pomoc oczekuje jeszcze jednego.
Wręcz wyperswadował mi, że mam zostać nauczycielką w Hogwarcie.
Pierwszą moją reakcją było zdziwienie i to duże, ale po większym zastanowieniu uznałam, że jeśli dłużej bym pomyślała, mogłam się tego spodziewać.
Nie znajdzie nikogo w dwa miesiące, a nawet jeśli to nie, aż tak dobrego lub nadającego się do pracy w zamku, a ja nie dość, że miałam najwyższe wyniki to mam do Hogwartu wyjątkowy sentyment.
-Przejrzałem Twoje karty, Granger.-powiedział gdy zauważył na mojej twarzy mieszankę tego, że nie biorę jego sytuacji na poważnie oraz, że nie jest to dla mnie łatwy wybór. Przecież nie można tak pochopnie podejmować żądnej decyzji! Później zmarszczyłam nos i cofnęłam się od niego. Moje karty?!-Nie pytaj jak zyskałem do nich dostęp.-dodał gdy zrozumiał, że mimo, iż tak szybko powiedział owe pierwsze zdanie to i tak do mnie dotarło.-Zasięgnąłem również języka tu i ówdzie i dobrze wiem, że nie masz żadnej pracy. Co więcej nie masz też planów, ale podejrzewam, że nie przyjełabyś byle jakiego stanowiska, a te, które Ci proponuje, takie nie jest. Mogłabyś zacząć żyć od nowa i wydostać się z tej otchłani.
                     Tak przekonał mnie ostatecznie.
Tyle czasu zastanawiałam się co ze sobą zrobić, a on praktycznie podarował mi przyszłość na tacy.
Kiedy zapytałam go o klątwę-jak wyobraża sobie prowadzenie lekcji z nią na karku-wpierw się zaśmiał. Według niego to niedorzeczne, bo nie dojść, że społeczeństwo nie wie o sytuacji, z wyjątkiem naszych przyjaciół, to atakuje mnie ona jedynie w nocy.
A przecież będziemy w jednym zamku. Załatwi abym miała komnatę blisko niego. 
Gdy to mówił znowu poruszył brwiami. 
Coś za coś się mówi, ale w tym przypadku sądzę, że warto.
                  


*****

Draco




                       Przebudzam się, a coś, zapewne promienie słońca, grzeje moje przymknięte powieki. 
Kiedy je uchylam słońce zaczyna razić mnie w oczy, więc przysłaniam je dłonią, lecz kiedy są już bardzo natarczywe wydaje z siebie westchnienie po czym podnoszą się do pozycji siedzącej. 
Nasłuchuje. Kiedy cicha muzyka dochodzi do moich uszu, rozumiem, że Granger już wstała. 
 Jest u mnie już drugą noc i, nie powiem jej tego w twarz, ciesze się, że tu jest. W końcu nie jestem sam. No dobra, może robi to tylko z konieczności i dlatego, że nie ma innego wyjścia, ale przynajmniej teraz nie tylko moje kroki roznoszą się po mieszkaniu. Podświadomie czuję, że pozwoliłem jej zostać dopóki jej nie pomogę i, nie oszukujmy się, ile tylko będzie chciała, dlatego, że próbuję desperacko zatrzymać ją przy sobie. Jakąkolwiek kobietę, która nie jest ze mną tylko ze względu na mój wygląd, a z uczuć.
                       Zsuwam stopy na podłogę po czym zakładam luźniejsze spodnie zdając sobie sprawę, że jeśli wyszedłby w samych bokserkach panna-na wszystko-reaguję-krzykiem-Granger nie zostawiłaby na mnie suchej nitki.
Bez koszulki mogę, bez koszulki i spodni nie.
Wychodząc z pokoju przypominam sobie, że wszelkie spotkania przesunąłem na jutro.
-Dzień dobry Granger.-rzucam po czym przysiadam na stołku przy kuchennej wyspie naprzeciw kobiety, która tylko przytakuję głową jednocześnie kończąc kanapki.
-Ciebie też miło widzieć, tak w ogóle.-przewracam oczami zirytowany jej milczeniem.-Jakieś plany na dzisiaj?-pytam wiedząc, że na to nie można odpowiedzieć ruchem głowy.
-Skontaktowałam się z Harry'm.-odpowiada.-Chciałby porozmawiać, wiesz muszę mu wyjaśnić i powiedzieć jak to teraz będzie.
-Nie zapomniałaś o czymś?-pytam unosząc brew i korzystając z jej nieuwagi co owocuje kanapką w mojej dłoni i  jej cichym jękiem oburzenia, które jednak zmienia się po chwili w wyraz zainteresowania dając mi do zrozumienia, że zaczęła rozmyślać nad moimi słowami.
-To moje mieszkanie. Nie powinnaś zapytać najpierw mnie czy w ogóle chce ich  tutaj widzieć?-pytam.
-Nie, Malfoy, nie powinnam.-mówi uśmiechając się przesłodko.-Wczoraj uzgodniliśmy, że mam cię jedynie informować, a nie pytać o zdanie. Prawda?-pyta po czym bierze kęs kanapki, a następnie nachyla się ku mnie.
-Ależ oczywiście.-prycham.-O której mają być? Bo domyślam się, że jeśli on to Rudzielec też...
-On ma na imię Ron.-przerywa z gniewnymi ognikami w oczach.
-Nie ważne.-wykonuję niedbały ruch w powietrzu dłonią.-Czternasta mam wyjść?
-Będą o dwunastej.-wyjaśnia i rozchmurza się nagle na myśl o przyjaciołach.-Pamiętasz, wspominałam Ci o dziewczynie, która jest blisko z Harry'm?-pyta, a gdy przytakuję podnosi się z miejsca i siada obok mnie z poważną miną na podstawie, której już wiem, że czegoś ode mnie chcę.
Zakłada nogę na nogę, poprawia szorty, które podciągnęły się ku górze i wręcz wbija we mnie swoje brązowe oczy, które najpierw posyłają ku mnie pioruny, gdy dochodzą do wniosku, że wcześniej spoglądałem tylko na jej nogi.
-Chciał byśmy bliżej ją poznali, a, że ja mieszkam z tobą...
-...to ja też musiałbym, lub nie, z wami siedzieć.-dokańczam domyślając się dalszego ciągu.
-Tak, ale Malfoy! Ona ma tylko Harry'ego, dopiero co wyszła z trudnej sytuacji i czym więcej osób będzie znała tym lepiej. A może coś z tego wyjdzie? Chociaż przedstawić jej kogoś takiego jak ty...
-No wiesz! Najpierw mnie o coś prosisz, a teraz obrażasz?-prycham i założywszy ręce na torsie odwracam się do niej profilem.
-Dobra, nie powinnam...-przyznaje cicho z gniewem w głosie, a gdy nie reaguje warczy zdenerwowana po czym zaciska palce na moim podbródku i odwraca go w swoją stronę.
-Nie znała Cię wcześniej i może da się oczarować, ale musisz być delikatny.-mówi dziwnym tonem na wskutek, którego czuje się tak jakbym był małym chłopcem, jej synem, i właśnie słuchał jej kazania po jakimś niepoprawnym, młodocianym wybryku.
-Dlaczego miałbym to zrobić?-pytam czując dziwną satysfakcję, że wciąż nie wzięła palców z mego podbródka.
-Nie wiem.-przyznaje szczerze uśmiechając się lekko.-Po prostu to zrób, Malfoy.-dodaje po chwili, a gdy jej wzrok spada na moje wargi mam ochotę pozwolić kpinie wyjść na wierzch, ale jestem świadomy, że zepsułoby to chwilę.
-A ładna jest?
-Malfoy!-reaguje oburzona i szybko odsuwa się ode mnie zniesmaczona.Cholera.
-Skoro mam wśród was tkwić...średnio dwie godziny, to chyba mogę się zapytać czy będę miał na co popatrzeć przez ten czas.-wyjaśniam raz jeszcze przewracając oczami.-To jak?
-Jest.-warczy po czym podnosi się z miejsca.
-Mam tylko takie wrażenie czy średnio za nią przepadasz i robisz to tyko dlatego, by Wybrańcowi i Zbawcy Świata nie było...przykro?-pytam łapiąc ją za nadgarstek.
-Chce się do niej przekonać...-wzdycha.-Tak bardzo to widać?
-Nie, skarbie, wcale. Po prostu ja znam Cię na wylot.-wzruszam ramionami.-Przyjaciół trzymaj blisko, a wrogów jeszcze bliżej. Czasem wróg staje się bliższy niż przyjaciel...
-Dobrze, zrozumiałam!-woła i szarpie rękę, by odejść jednocześnie posyłając tęskny wzrok korytarzowi, który prowadzi do jej sypialni.
-Nie unoś się tak.-wzdycham, lecz gdy zauważam gniewne, co prawda małe, ale ciągle gniewne, rumieńce na jej policzkach, poddaje się.-Zawsze mogę popatrzeć na Ciebie.-dodaje uśmiechając się czule, a gdy plamy na policzkach powiększając się nachylam się i składam na tym kawałku skóry lekki pocałunek jednocześnie zaciskając jedną dłoń na jej biodrze, w czasie kiedy ona stoi sparaliżowana jak kawał drewna, po czym podnoszę się z miejsca i z zadowoleniem  na twarzy odchodzę do swojego pokoju. Muszę wynieść się z mieszkaniu póki pozostałej dwójki ze Złotego Trio nie ma.
-To jest nienormalne! Praktycznie wczoraj rzucaliśmy w siebie zaklęciami, a teraz ty...! Ugh! Jesteśmy jak bomba, Malfoy! Kiedyś wybuchnie tyle, że nie wiadomo kiedy i jak!


                                                             
                                                                           *****

Teodor



                Nasłuchuje i czekam, aż wreszcie wejdzie do łazienki.
Czekam cierpliwie, a kiedy do moich uszu dochodzi charakterystyczny dźwięk zamykanych drzwi, a następnie odgłos wody, jestem pewny, że Katie zaczęła właśnie poranną toaletę.
               Rozglądam się dookoła, a po chwili z trudnem unoszę głowę.
Nie byłem słaby i nie będę. 
Wkładam w to całą swoją siłę, a raczej jej resztki, i po cięższym wysiłku udaje mi się podnieść do pozycji siedzącej, a następnie spuścić nogi z łóżka.
Przymykam oczy gdy moje stopy dotykają podłogi i mocno zaciskam dłonie na balustradzie łóżka nie chcąc zaliczyć bliskiego kontaktu z ziemią przy wstawaniu.
Jestem przecież magomedykiem, wiem, że obrażenia, które mi zadano nie są lekkie i na pewien czas wykluczą mnie z zawodu.
Swoją drogą nieźle to zrobili, myślę po chwili. Upiekli dwie pieczenie na jednym ogniu bowiem nie dość, że dali mi nauczkę za za wścibski nos to dodatkowo sprawili, że chociaż przez kilka czy kilkanaście dni nie wejdę im w drogę.
Ordynator ma naprawdę skutecznych pomagierów.
                Syczę cicho gdy rana na biodrze daje się we znaki.
Zaciskam dłonie jeszcze bardziej i ostrożnie podnoszę się ku górze, jednak już po chwili chwieje się i przez moje nogi, które teraz wydają się jakby były z waty i nie są w stanie mnie utrzymać, prawie upadam.
Dam radę. 
Próbuję raz jeszcze.
Woda w łazience wciąż leci, a lekkie słońce pada przez okno zapowiadając na dziś cudowną pogodę, a dla mnie kolejne chwile męczarni.
Gryzę język i zaciskam usta nie chcąc, by krzyk wydostał się z moich ust. Kręci mi się w głowie, a kolejne rany zaczynają przypominać mi o swojej obecności, ale postanawiam iść im na przekór.
W jednej chwili puszczam się balustrady i trzymając się za biodro i brzuch zaczynam sunąć lewą nogę ostrożnie przed siebie.
Cóż za ironia!
Najpierw byłem torturowany przez Ministra, co zostanie w moim umyśle do końca życia, a teraz-kiedy jego już nie ma-napdają mnie jego organy. Wyniki tego co sam stworzył. Pracownicy tajnych labolatriów, które tak usilnie próbuję zniszczyć i tak bardzo pragną zamknąć.
                Powoli dołączam drugą nogę do lewej, która wręcz dygocze.
Puszczam dłoń, która dotąd spoczywała na biodrze i mocno zaciskam ją w pieść czując przypływ gniewu i irytacji spowodowanej tym, że nic nie mogę zrobić.
Będę tu tkwił, we własnym domu, które na najbliższe dni stanie się dla mnie więzieniem, a oni będą cieszyć się z tymczasowego smaku zwycięstwa.
Jednak to tylko chwilowe trudności, bowiem wygrali bitwę, ale nie wojnę.
Ktoś mi pomoże. Są jeszcze inni nieodporni na krzywdę innych, ludzie.
Chyba nie ma człowieka, który w tej chwili miałby w sobie więcej wiary niż ja, myślę z kpiną.
                 Popychany gniewem robię kolejny krok.
Ignoruje ból, który znowu rozsiał się po całym moim ciele mimo leków, które sobie podaję, i które powinny mi pomóc, i przyśpieszam tępo.
Kolana mnie rwą, nogi znów się trzęsą, a serce bije za szybko, lecz nie zważam na to.
Stawiam coraz to silniejsze kroki mocno przy tym tupiąc przez co mógłby się zdradzić Katie gdyby nie szumy z łazienki, które na szczęście mnie zagłuszają.
Zaciskam zęby raz jeszcze, tak, że zaczynam czuć smak własnej krwi, lecz nie jest mi on obcy.
Po chwili zrezygnowany warczę cicho i robię jeszcze jeden krok.
Potem kolejny. I kolejny, i kolejny...
Boli mnie wszystko, stużka krwi z języka zaczyna sunąć po moim podbródku, ale we mnie pali się ogień. Zrywam bandaże, które owinięte mam wokół torsu, sapię, wyłądowuje całą swoją siłę, którą udało mi się zebrać.
Szybciej, mocniej.
Następnie upadam z coraz to większym mrokiem przed oczami.



                                                                            *****

Hermiona



-Na pewno?-pyta Harry.
Razem z Ron'em siedzą po obu moich stronach i uważnie się we mnie wpatrują.
Nie mogą ukryć, że dziwnie czują się gdy rozmawiają ze mną w mieszkaniu wroga, nieprzyjaciela.
Zdezorientowani i lekko speszeni, ale też pełni nadziei, że wrócę, którą zdążyli już wyradzić, i zdeterminowania rozglądają się dokoła z wielką uwagą, jakby chcieli znaleźć coś niepokojącego, coś świadczącego o jego złym obliczu lub coś przez co nie mogłabym tu zostać.
-Tak, uzgodniłam wszystko z Malfoy'em. Nie będziemy wchodzić sobie w drogę, ale służymy sobie wzajemną pomocą.-odpowiadam zdecydowana i uśmiecham się lekko gdy Ron mruczy cicho pod nosem no tak, Hogwart.
-Przepraszam, że to powiem, bo to Twoja decyzja i nie chce decydować o Twoim życiu, ale wciąż uważam, że to...nieodpowiednie.-mówi po chwili równie cicho co spotyka się z szybkim przytaknięciem Wybrańca.
-Chciałem żeby Ci pomógł, ba! Prosiłem Cię żebyś się do niego zgłosiła, ale nie sądziłem, że zaproponuje Ci, że kiedyś Ci zaproponował mieszkanie u niego.-wyjaśnia Okularnik.-Nie wiem po co Ci to mówię, przecież i tak już stąd nie odejdziesz.
-Dlaczego tak sądzisz?-pytam zdziwiona tym, iż myśli, że nie potrafiłabym wrócić do domu.
-Znam Cię, Hermiona. I Malfoy'a po części też. Wypomniałby Ci, że po prostu jesteś słaba czy coś w tym stylu, a ty...duma, by Ci nie pozwoliła.-wyjaśnia.
Wpierw unoszę brwi zdziwona jednak po chwili wzdycham cicho zdając sobie sprawę, że to prawda i, że kiedy przekroczyłam próg tego mieszkania nieświadomie rozpoczęliśmy z blondynem kolejne starcie na własne słabości.
-Ale wszystko w porządku, tak?-pyta siedzący po mojej prawej Ron.-Nie zdarzyła się coś co, by Cię zaniepokoiło. Masz dobrą intuicję...
-Nie.-odpowiadam szybko, a gdy widzę ich lekko zdziwone spojrzenia zdaje sobie sprawę, że może i za szybko.-Nie.-powtarzam raz jeszcze o wiele wolniej.-Nic takiego się nie wydarzyło. Wszystko jest...dobrze.-brnę dalej w kłamstwo ledwo powstrzymując się od powiedzenia im o śledztwie, które prowadzi Malfoy. Cholerna umowa!
-Tyle mi wystarczy.-wzrusza ramionami Ron, a ja w duchu dziękuję, że nie zakończył on ten temat.
-Widziałem zdjęcia Nott'a. Jeden z aurorów, który zajmuje się tą sprawą zostawił je na biurku, a, że akurat przechodziłem...W każdym razie nie wygląda to za dobrze.-informuje głośno połykając ślinę przez co domyślam się, że musiały to być dość drastyczne fotografię.
-Chciałabym odwiedzić go w najbliższym czasie.-wyznaje szczerze i wzdycham z ulgą w duchu gdy po chwili nie słyszę żądnych słów sprzeciwu.
-Rozumiem...-pomrukuje Ron.-Przyjedziesz w przerwę świąteczną do nas, co pani profesor?-pyta po chwili z małym błyskiem w oku z powodu nowego zwrotu jaki będzie mógł względem mnie używać jak i z lekkim przygnębienie z powodu tego, iż częstotliwość naszych spotkań zmniejszy się stanowczo po moim wyjeździe z Malfoy'em do Hogwartu.
-No oczywiście, że tak!-wołam szczerze po czym obejmuje ich ciepło.
-A Prorok? Swoją drogą dziwne, że jeszcze nie wiedzą.-mówi Weasley.
Ignoruje prześwietlające spojrzenie Harry'ego, którego nie spuszcza ze mnie od czasu mojej gwałtownej reakcji i jedynie wzruszam ramionami z uśmiechem.
Póki mogę. W  nocy będę zwijać się z bólu chyba, że tak jak to się bardzo rzadko zdarza, jakimś cudem mnie to ominie.
-Codzienny ciągle utrzymuje, że coś między wami jest. Zresztą zdjęcie Malfoy'a uśmiechającego się uroczo, co było jego jedyną reakcją gdy zapytali go o was, jedynie podsyca te tezę.-przypomina z krzywym uśmiechem i wyrazem twarzy, który sprawia wrażenie jakby właśnie zjadł coś strasznie niesmacznego.- Gdy dowiedzą się o tym, że zaproponował Ci pracę w Hogwarcie, gdzie będzie dyrektorem, nie zostawią na was suchej nitki.-dodaje zaznaczając dokładnie jedno słowo.
Odwracam wzrok, a następnie, chcąc przerwać temat, w którym pojawił się arystokrata, energicznie podnoszę się z miejsca i klaszczę w dłonie.
-Jest piękne pogoda, chodźmy na spacer.-proponuje i nie czekając na odpowiedź kieruje swe kroki do przedpokoju gdzie już zaczynam zakładać buty.
Uśmiecham się na coraz to głośniejszy odgłos kroków i staram się ignorować wzrok Harry'ego, który czuję na plecach gdy zamykam mieszkanie.
Proszę, oby nie zechciał się w tym zagłębić. 


*****


Pansy 



              Zadowolona zmierzam do ogrodu z kocem w dłoniach oraz dzbankiem wody.
Nasycając swe oczy po drodze kwiatami, głęboko zaciągam się ich zapachem.
To cudowne, że ogród, który co prawda  był wcześniej bardzo zapuszczony, udało nam się doprowadzić do tak cudownego stanu kilkoma zaklęciami.
             Rozkładam koc na trawie, a po chwili kładę się na nim.
Podkładam ręce pod głowę i przymykam oczy czując rozrastającą się błogość, lecz nie jest mi dane cieszyć się nią długo gdyż zaraz potem znów ogarnia mnie żal.
Martwię się o Teodor'a i bardzo boje się, że to całe pobicie, choć zważywszy na jego obrażenie to jest to za lekkie słowo, odbije się w przyszłości na jego zdrowiu. Dodatkowo Mung nie zdaje sobie sprawy, że prawdopodobnie tylko pogorszył tą całą chorą sytuację, bowiem znam go naprawdę dobrze i wiem, że teraz-kiedy jego honor został nadszarpnięty, a jego samego próbowali uciszyć-jedynie wzmocnij swe działania na przekór innym.
Dodatkowo wciąż bezowocnie staramy się z Blaise'm odzyskać córkę.
Staramy się,  no może w sypialni nie wybuchają fajerwerki, a  mój mąż zrobił się jeszcze bardziej czuły i ciepły, ale tym bardziej dziwie się, że jeszcze nam się nie udało.
A może tak już będzie? Może po prostu to właśnie nam nie jest pisane posiadanie rodziny tak samo jak naszym przyjaciołom pozbycie się resztek chodzących za nimi cieni wojny i starć?
               Wystraszona szeroko otwieram oczy i podnoszę głowę jednocześnie zaciskając mocno dłonie na kocu gdy czuję na sobie czyjś dotyk.
-Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć...-mruczy cicho Blaise i po chwilowej walce z samym sobą w czasie, której wciąż wyciąga i cofa dłoń, wreszcie dotyka mojego policzka gdzie jeszcze moment temu spoczywały jego usta.
-Nic się nie stało.-odpowiadam i z powrotem kładę się na plecach, a on obok mnie tak, że nasze ramiona przywierają do siebie.
Jest mi przykro, bo przez gwałt, którego dopuścił się na mnie Kingsley dawno temu, a który ciągle pamiętam, oraz przez ból, który zadawał mi nim nie wyszła na wierzch cała sprawa z Zakonem, boje się męskiego dotyku.
To przecież, Blaise! Mężczyzna, którego kocham z wzjajemnością, krzyczy wtedy moja podświadomość, ale lęk przed krzywdą, której on nigdy, by mi nie zadał, i tak jest duży.
-Pisał do mnie Draco. Musiał wyjść, bo do Hermiony wpadł Potter i Weasley i chciał wbić do nas, ale grzecznie go sprawiłem.-informuje unosząc się na łokciu i leniwie poprawiając kosmyk, który wszedł mi do oczu.-Chciałbym dzisiaj poleniuchować, z tobą u boku.
-A co z naszą pracą?
-Pansy, robimy eliksiry dla Ministerstwa, Magistra i niestety Munga jeśli zatwierdzi je Teo.-krzywi się lekko pewnie na wspomnienie stanu przyjaciela.-Nie szukajmy zadań na siłę, jeśli będą czegoś potrzebowali odezwą się. Zawsze tak robią.-dodaje i mruga do mnie krótko.
To niesamowite, myślę.
W towarzystwie zawsze potrafi każdego rozśmieszyć, jest promieniem pozytywnej energii, która momentami jest wręcz irytująca, a mimo to kiedy jesteśmy we dwoje ma w sobie tyle ciepła i miłości, że mogłaby wykrzyczeć na cały czarodziejski świat, że mam najwspanialszego i najczulszego męża jaki chodzi po naszej ziemi.
-Dobrze, Blaise, ale...co dokładnie powiedziałeś temu narcyzowi?-pytam takim tonem dzięki, któremu Zabini od razu domyśla się, że mówię o Draco'nie.
-Że dzisiaj spędzam czas tylko i wyłącznie ze swoją żoną, a jeśli naprawdę nie ma co ze sobą zrobić to albo niech wróci do wiecznego duetu Potter-Weasley albo powłóczy się po Nokturnie czy Pokątnej. Wspomniał, że odwiedzi Teo, ale podłamał się gdy powiedziałem mu, że dzwoniła Katie...
-Dzwoniła?-pytam zdziwiona zapominając tym samym, że jeszcze chwilę temu chciałam udzielić mu reprymendy z powodu nie miłego zachowania w stosunku do Malfoy'a.
-Niedawno...nie wiem dokładnie o co chodzi, nie zrozumiałem jej.-odpowiada i drapie się w skroń.-Powiedziała tylko, że przez cały dzień ich nie będzie...jakaś wizyta Magomedyka....stan zdrowotny. Mówiła bardzo chaotycznie, ale kiedy próbowałem odzwonić nikt nie podniósł słuchawki.-kończy i z powrotem pada na plecy.
Wzdycham ciężko nawet nie ośmielając się myśleć co znowu mu się przydarzyło i kładę głowę na jego torsie na wskutek czego on od razu oplata mnie ramionami.
-Martwię się.-wyrzucam z siebie i zadzieram głowę do góry chcąc ujrzeć jego oczy wciąż nie odrywając ucha od jego torsu.-Jeśli to coś poważnego, jeśli...
-...jeśli nas teraz potrzebuje?-dokańcza za mnie z pustym spojrzeniem zerkając na jakiś punkt nade mną.-Też to czuje. Bezsilność! Ta cholerna bezsilność...
-Mówiła coś kiedy możemy do nich wpaść?
-Jutro wieczorem.
-Dopiero?!-wołam zdziwiona i oburzona zarazem. 
-Nie wiem o co chodzi...-wzdycha tym razem on i zaczyna głaskać po głowie.
-I jak ty chcesz spędzić miło czas po takiej wiadomości?-pytam ciężko na co on jedynie uśmiecha się cwanie i unosząc tors łapie mą twarz w obie dłonie.
-Wiesz, że nic Ci nie zrobię, prawda? Nigdy.-szepcze cicho będąc coraz bliżej moich ust.
-Wiem. Kocham Cię i nikomu nie ufam tak jak tobie, Blaise.-odpowiadam, a następnie zgadzam się przyjąć jego pocałunek, który zapewne jest jedynie przesmakiem.
Między pieszczotami udaje mi się wyłapać od niego jedno słowo, które działa na mnie jak kubeł zimnej wody.
Zabieg.



*****

Hermiona


                  Zaczyna się, myślę czując lodowaty dreszcz, który panoszy się po moim ciele.
Podnoszę głowę i wzdycham z ulgą kiedy nie zauważam żądnej zmory, lecz wiem, że tak naprawdę jest to tylko chwilowe.
Gorączkowo zaczynam szukać różdżki choć nie mam pojęcia do czego mogłaby mi się teraz przydać, a gdy przypominam sobie, że Malfoy zabrał mi ją, bym z przyzwyczajenia nie zaczęła rzucać zaklęć wyciszających lub takich, które utrudniłyby mu wtargnięcie do tego pokoju, zaczynam czuć rozrastającą złość.
Zabijcie mnie, ale nigdy nie pokonacie mojego syna.
Potworze!
Staram się wbić plecami w łóżko kiedy moje ciało zaczyna zachowywać się tak jakbym właśnie miała atak padaczki.
Zaczynam wyć gdy jakieś ręce przesuwają się po moim ciele, a gdy po chwili drgawki ustają, zwijam się w kłębek i zasłaniam oczy.
Wystarczy, że to przeczekam.
Skupie się na czymś miłym, zajmę swoje myśli, a skończy się szybciej niż się obejrzę. 
                 Kiedy czyjś krzyk roznosi się po pokoju wyższe siły karzą mi podnieść wzrok, a gdy robię to otwieram oczy ze strachu szeroko, bowiem właśnie jakaś kobieta biegnie ku mnie z daleko wyciągniętymi przed siebie dłoniami.
Zeskakuje z łóżka kiedy ta nie zatrzymuje się choć na moment.
Zachwouję się zupełnie tak jakby to we mnie widziała swego oprawce. Zapewne robi to co robiła moment przed śmiercią, myślę gdy ponownie zaczyna zmierzać w moim kierunku.
Dłonie ma pokrwawione, a paznokci praktycznie w ogóle nie ma.
Jej włosy są bardzo krótkie, a ciało ma wychudzone co strasznie nie pasuje do wściekłych iskier w jej oczach.
Potwór!
-Zamknij się! Wszyscy się wreszcie zamknijcie!-wołam i unoszę się z klęczek.
Wierzchem dłoni wycieram łzy w kącikach oczu, a następnie zaczyna biec jej naprzeciw.
Gdy dzieli nas kilkanaście centymetrów jej twarz przeraża mnie mimo, iż nie jest tak straszna jak jej poprzedniczek, które też widziałam. 
Jest rumiana, chuda co prawda, ale bez żadnej krwi, którą jak dotychczas zauważyłam  jedynie na dłoniach.
Zdobią je lekkie zadrapania, ale uśmiech ma równie szalony co wzrok.
                Gdy mam wrażanie, że zderzymy się, jej ciało przenika przeze mnie z taką siłą, że moment później upadam na kolana czując się tak jakby przez moment moje serce było w jej dłoni.
Śmieje się.
Dziwnie, nienaturalnie, a gdy kończy wyciera mokre usta.
Przez moment otacza mnie głucha cisza, a wszystko wokół rozmazuje się. Zaczynam tracić ostrość, ale kolejny pełen bólu krzyk o potężnej sile decybeli wybudza mnie z transu, w którym trwałam przez chwilę.
                Nagle drwi otwierają się szeroko, a w tym samym momencie, w któym podnoszę się z podłogi z zamiarem kolejengo starcia ze zmorą, której zwycięstwa nie mogłabym znieść, Malfoy wchodzi do środka.
Zabijcie mnie, ale nigdy nie pokonacie mojego syna. 
Raz, dwa...Zrób to!
Cierpienie wymaga więcej odwagi niż śmierć!
-Dosyć, dosyć!-wołam mimo, iż wiem, że nic mi to nie da.
Mocno zaciskam dłonie na swoich ramionach i wbijam w nie palce do tego stopnia, że, aż syczę z bólu, który przecież sama sobie wyrządzam, łudząc się, że coś on da.
Później moje nogi podrywają się do góry, a gdy blondyn bez słowa bierze mnie na ręce i wynosi z pokoju, widmo podąża za nim z tym samym obłąkanym wyrazem twarzy.
-Jest za tobą, Malfoy! Jest za tobą!-wołam.
Arystokrata wciąż się nie odzywa podczas gdy ja już od dawna mam duszę na ramieniu. Dochodzi do swojego pokoju, otwiera jej drzwi kopniakiem po czym kieruje się na balkon, na którym chłodne powietrze uderza mnie w twarz.
-Nie, proszę!-wołam gdy wyciąga różdżkę w moim kierunku, a już po chwili sapie ze zdenerwowania i paniki gdy niewidzialne liny zaczynają owijać ciasno moje ciało, które bezwładnie spada na wiklinowy leżak.
-Leż. Czym mniej robisz tym szybciej znika.-mówi pochylając się nade mną, lecz mimo jego słów z moich ust wydobywa się jęk gdy w drzwiach staje ONA.
-Nie ma nikogo!-woła i łapie moją twarz w dłonie i odwraca w stronę framugi szklanych, balkonowych drzwi.-Wiem, że według Ciebie jest inaczej, ale to nie prawda.-mówi i szybko klęka przede mną.-Wiesz co jest prawdziwe? Ty i ja.-tłumaczy dotykając mnie i siebie palcem w pierś.-My jesteśmy prawdziwi i to ja mogę zadać Ci prawdziwy ból, więc jeśli co noc będę musiał posyłać Ci te złote myśli, to go poczujesz. Rozumiesz, Granger?-pyta, a ja machinalnie przytakuję głową.
Chcę zasnąć, stracić przytomności, stracić kontakt ze światem choć na chwilę.
Tylko tyle.
-Rozwiążę się, ale masz nie krzyczeć. I nie ważne, że nagle pojawić się może przed Tobą.-poucza. Przez moją głowę przechodzi tysiące myśli, a ja irytuje się, że żadne z nich nie chce przejść mi przez gardło. Przestań! Zostaw mnie, daj mi spokój! I nie dotykaj mnie! Nie patrz się na mnie!
 -Tyko my jesteśmy prawdziwi.-powtarza, a już po chwili moje prośby zostają wysłuchane.
Głowa opada mi bezwładnie, a ciemność coraz bardziej mnie pochłania.
Obwiązana niewidzialnymi linami i z jego dłoniami na policzkach, które mimo, iż jestem na granicy przytomność niesamowicie parzą moją skórę.


*****

Draco



                    Zerkam na jej kasztanowe włosy, które niegdyś długie, teraz obcięte są krótko i na dłonie zaciśnięte  w piąstki.
Nawet nie zdaje sobie sprawy, że część nocy, tę odkąd zemdlała, przespała przy moim boku. 
Przeniosłem ją z tego wiklinowego krzesła i ściągnąłem z niej zaklęcie, bo przecież nie mogłem zostawić jej na zewnątrz i sam wrócić do ciepłego łóżka!
                   Dobija mnie myśl, że nie dość, że pewnie zrobi mi awanturę, że w ogóle odważyłem się jej dotknąć i-o zgrozo!-położyć koło siebie na część nocy w czasie, której była nieświadoma to jeszcze oskarży mnie o kilka niemoralnych rzeczy. Normalka.
W dodatku mimo wszystko będę musiał spędzić kilka godzin w towarzystwie Wybrańca i miło uśmiechać się do jego nowej...koleżanki.
-Malfoy?-słyszę po prawej, a gdy odwracam się twarzą do budzącej się powoli ze snu kobiety uświadamiam sobie jak śmiesznie muszę wyglądać, bowiem siedzę przed nią po turecku i przyglądam się jej bez mrugnięcia.
-Co ja tu robię?-pyta dalej i rozgląda się po pokoju, a gdy zaczyna rozumieć, że to moja sypialnia w jej oczach pojawiają się iskry.-No wiesz!
-A co, może miałem Cię zostawić na dworze, co?-odpowiadam zimno i spuszczam stopy na podłogę.-Zawsze możesz tam wrócić.-dodaje z paskudnym uśmiechem, a gdy odwracam wzrok chcąc ujrzeć jej gniewne rumieńce, mrugam gdyż zamiast tego na jej twarzy króluje spokój.
-Następnym razem, mógłbyś być delikatniejszy.-zauważa cicho dając mi do zrozumienia, że pamięta wczorajszą noc. A jakżeby inaczej...-I nigdy więcej nie chce się tu obudzić.
-Inne na Twoim miejscu piszczałyby z radości.-prycham przejeżdżając dłonią po włosach, a następnie przelotnie zerkając na lustro, w którym się odbijamy dzięki czemu obserwuje jak jej ciało spina się.
-Tylko, że ja nie jestem taka jak one.-odpowiada pewnie wyżej podnosząc  podróbek.
Unoszę brwi i spuszczam głowę w czasie gdy ona podnosi się z miejsca i siada koło mnie tak, że prawie stykamy się ramionami oraz również spuszcza stopy na, teraz lekko zimną, podłogę.
-Nie, nie jesteś. Jesteś o wiele gorsza.
-Ty też nie jesteś za uroczy, Malfoy.
-Przynajmniej wiem co to wdzięczność, Granger.-mrużę oczy wbijając w nią wzrok.-Nie zapominaj, że zostaje na tę chore spotkanie tylko dlatego, że mnie prosiłaś.
-I dlatego, że liczysz, że będzie na tyle ładna, że będziesz mógł ją poderwać.-odgryza się niesamowicie ostrym tonem jakby była z tego powodu zła na co śmieje się cicho w duszy.
-Jesteś zazdrosna?
-Nie!-odpowiada szybko.-Po prostu to nie fair! Harry'emu na niej zależy, a ona tylko, by cierpiała gdyby z tobą była. Nie nadajesz się dla tak delikatnej dziewczyny. Jesteś okropny, Malfoy.
-Jakoś nie zauważyłem tego okazując Ci pomóc, Granger.
Potem nie mówimy nic.
Siedzimy spokojnie pozwalając, by złość powoli nas wypełniała, a atmosfera robiła się tak gęsta, że można byłoby kroić ją nożem. Zegar tyka niesamowicie głośno, a firanka lekko powiewa przez okno, które jest otworzone.
-Przepraszam.-mówi po chwili, a ja zdaje sobie sprawę, że nie dość, iż słyszę u niej to słowo po raz pierwszy to nic nie jest tak jak oczekiwałem-nie krzyczymy, nie latają zaklęcia, jest całkiem inaczej niż zawsze.
-Kiedy chcesz możesz być człowiekiem, w porządku...-mówi nieporadnie i nieśmiało dotykając mojego ramienia przez co czuje się jakbym był zamknięty w bardzo ciasnym pokoju, którego ściany wciąż się do mnie zbliżając, a dodatkowo przez moje ciało przechodzi ten prąd, który zawsze mi towarzyszy gdy ona jest w pobliżu.
-Wiesz co Ci powiem, Granger?-pytam w odpowiedzi uświadamiając sobie, że przecież mogłaby krzyczeć, a tak nie robi.-Ty też.
Właśnie przeżyliśmy naszą pierwszą cichą kłótnię. 


*****

Hermiona



                  Postukuje cicho palcami w blat czekając, aż wreszcie zapukają do drzwi.
Malfoy siedzi naprzeciw i przegląda Proroka Codziennego z na pozór spokojną miną, lecz widzę jak raz na jakiś czas  podnosi na mnie wzrok.
Gdy dzwonek roznosi się po mieszkaniu wręcz zrywam się z miejsca i biegnę do drzwi czując się niesamowicie dziwnie w towarzystwie blondyna po ostatnich wydarzeniach.
Bo przecież czy normalnym jest, że czuje się do jednej osoby nienawiść i sympatię jednocześnie?
-Cześć, wejdźcie.-mówię gdy otwieram drzwi i przesuwam się, by zrobić im miejsce. 
Oddaje uścisk Harry'ego i uśmiech Pameli, a po ściągnięciu butów i kurtek z ich strony prowadzę ich do środka.
-Witaj Złoty Chłopcze, uratowałeś coś ostatnio?-wita go Malfoy jednocześnie ściskając jego dłoń w czasie gdy Pamela zatrzymuje się na chwilkę, a przez jej twarz przechodzi cień.
-Odpuściłbyś sobie te zdrobnienia.-odpowiada z leniwym uśmiechem.
-Nigdy.-powiadamia blondyn, a gdy odchodzi od niego i ze zmysłowym uśmiechem kieruje swój wzrok w stronę stojącej do tej pory cicho, Pameli i on zastyga bez ruchu.
Dziwie się gdy z jego twarzy znika ten namiętny wyraz, a na jego miejscu pojawia się mała zmarszczka na czole i wyraz zainteresowania.
Po chwili szerzej otwiera oczy i cofa się o krok w tył z obawą na swym obliczu, a Pamela zasłania sobie usta dłonią.
Zerkam na Harry'ego łudząc się, że on cokolwiek rozumie z tej sytuacji, lecz moje zdziwienie osiąga apogeum gdy blondynka rzuca się arystokracie na szyję.


*****
Vivian Malfoy. 
Przepraszam, proszę, widzimy się w następnym rozdziale. 
Ostatnio jakoś nas mało.


sobota, 22 marca 2014

Rozdział 23:,,Zdeptanie dumy i pierwsze tego skutki.'''

                  Potem wszystko ucicha. Szepty jeszcze przez moment wiszą w powietrzu, ale już po chwili znikają, a ja znowu jestem w swoim domu, własnej sypialni, niedaleko Harry'ego i Ron'a.
Jak zwykle wyciszonej sypialni.
Kładę się do swojego łóżka i nakrywam kołdrą pod sam nos, a kiedy odwracam się plecami do drzwi, dziewczynka, autorka słowa jestem, leży koło mnie.
Nie oddycham przez moment podczas gdy jej duże, ciemne niczym węgiel oczy wpatrują się we mnie bez mrugnięcia.
Opuszczam powieki, które oddzielają mnie od reszty jak kurtyna, która oddziela scenę od widowni.
To jest złe.
A ja znowu nie zasnę czując ją koło siebie.
I muszę wreszcie coś zrobić tyle, że to co chodzi mi po głowie na pewno nie skończy się dobrze.


                 Ubieram się szybko chcąc jak najszybciej wydostać się z domu, w którym duchota zaciska coraz to większa pętle na mojej szyi, a chłód uderza mnie po plecach z siłą bata.
                 Naciągam pierwszą lepszą bluzkę i bluzę, którą wyciągam z szafy i szybko, a jednocześnie najciszej jak mogę, by nie obudzi przyjaciół, kieruje się na krótko do kuchni, a następnie do przedpokoju gdzie zakładam buty i kurtkę. Cienką. Nie ochroni mnie przed mimo wszystko lekko mroźnym, czerwcowym wieczorem, ale nie dbam teraz o to.
                Wychodzę na zewnątrz i zamykam ze sobą dom kluczami, uprzednio zostawiając na kuchennym blacie kartkę, by Harry czy Ron się nie martwił.

Nic mi nie jest. 
Musiałam wyjść na świeże powietrze, wrócę niedługo.


Tylko ile z tego co napisałam jest prawdą?
                 Idę przed siebie, z dłońmi w kieszeniach, i odpycham myśl, która powraca do mnie jak natrętna mucha. 
Zawsze Ci pomoże, mówił Harry gdy prosił, bym porozmawiała o pogorszeniu tego z Malfoy'em, ale za każdym razem gdy pomyślę, że to może naprawdę dobre rozwiązanie, moja duma podrywa się w ramach protestu, miesza mnie z błotem i karzę obiecać, że nie pójdę pod drzwi blondyna, tak długo, aż zgodzę się z czystej bezsilności i pozbycia się uczucia wiercenia i ciężaru w brzuchu. 
                Noc jest wyjątkowo ciemna i ponura, a jasny błysk ulicznych latarni pada na chodniki tworząc plamy światła. 
Gdzieś w oddali słychać śmiech. Silny i radosny na tyle, że mam ochotę iść w jego kierunku. Prosto do niego i przyłączyć się lub chociażby przystanąć i posłuchać jak pięknie brzmi. 
Przypomina mi to, że dawno się nie śmiałam. Jedynym objawem rozbawienia są tylko niektóre momenty, które spędzam, przypadkowo lub nie, z blondynem. Nie. Nie chcę teraz o nim myśleć. 
                Swe kroki kieruje w dół doliny, a kiedy mijam potężne dęby, które prowadzą w okolice parku, przystaję.
Nie chcę spędzić tego najbliższego czasu na dworze, w odosobnieniu, ponurym krajobrazie gdzie jedynym moim zajęciem byłoby nasłuchiwanie gwizdania wiatru czy leśnych stworzeń lub innych odgłosów przyrody. 
Teleportuje się. W okolice Śmiertlenego Nokturnu. 
               Życie nocne wygląda tu zupełnie inaczej niż w okolicy gdzie mieszkam. Tam jest spokojnie, a tutaj...cóż za różnica!
Od kiedy czarodzieje zyskali gwarancję, że wszystko jest już dobrze oraz, że Kingsley nie zagraża już ich bezpieczeństwu, zaczęli odbudowywać zarówno wszelkie ulice, budynki...czyli cały świat czarodziejski, a także swoje życie towarzyskie. 
              Wszędzie świecą się światła i kolorowe neony lub małe lampki na szybach lokali. 
Wszelkie puby i restauracje są otwarte, a muzyka, która wydobywa się z budynków, które zajmują sale taneczne czy bankietowe, oplata mnie ciasno. 
Czarodziei jest mnóstwo. Z szerokimi uśmiechami, ładnie zaczesanymi włosami, eleganckimi lub imprezowymi ubraniami mijają mnie i jednocześnie z dezorpatom zerkają na moje wyciągnięte, dresowe spodnie, w których tak naprawdę śpię, gdyż nie zdążyłam ich przebrać podczas ucieczki z własnego domu, oraz na moje nie uczesane włosy. Mogę założyć się, że zmęczenie i ta żałoba po tych wszystkich ludziach, którzy nawiedzają mnie co noc, jest nad wyraz widoczna, a kiedy zaczynam słyszeć ciche szepty skierowane w moją stronę, wiem, że właśnie jestem na językach większości.
Tak, tak. To Hermiona Granger! Ale jak się prezentuje! Powinna świecić przykładem... Tak rozpoznawalnym, szanowanym i ważnych osobą nie przystoi tak wyglądać!
                Puszczam się biegiem przed siebie.
Nie po to uciekłam tu, do ruchliwego i tętniącego życiem miejscem nawet, a może szczególnie o tej porze, by znów słyszeć jakieś namolne szepty.
Więc, to tutaj się poznali, myślę gdy przed oczami staje mi szyld Rozkoszy. 
Popychana chęciach  zatopienia się w głośnych dźwiękach i oderwaniu, mknę w kierunku czarodzieja z arkuszami w dłoniach, przestraszona i zafascynowana zarazem.
-Nazwisko.-warczy gdy czuję, że ktoś koło niego stoi, lecz gdy podnosi głowę i zauważa mnie, uśmiecha się chytrze.-Panna Granger, szef będzie zadowolony, że kolejna sława przekroczy nasz próg. Mam nadzieję, że to nie będzie pani ostatnia wizyta...-dalej już go nie słucham.
Speszona odwracam się na pięcie i szybko odchodzę z wściekle bijącym sercem.
To nie w moim stylu. Nie jestem taka i nigdy nie będę.


*****



Katie



                   Dużo czasu minęło nim w końcu byliśmy razem. Nim staliśmy się parą, jednością wspólnym sercem. 
                   Nasza pierwsza randka nie zaczęła się dobrze.
Odbyliśmy ją w Trzech Miotłach, a na samym początku nie było za przyjemnie, bowiem atmosfera była naprawdę ciężka.
Tak bardzo staraliśmy się, by wszystko wyszło jak najlepiej, by było po prostu idealnie, że myśleliśmy jednie o tym czy wszystko jest tak jak chcieliśmy. Czy wszystko idzie po naszej myśli.
Siedzieliśmy tak kilkadziesiąt minut, wymieniając się krótkimi zdaniami na temat pogody, lokalu czy szkoły-to najbezpieczniejsze tematy, na które można porozmawiać z chociażby dopiero co poznanym znajomym, czy osobą, która siedzi koło Ciebie w pociągu i prawdopodobnie już więcej jej nie zobaczysz.
Wszystko zmieniła filiżanka, którą nie chcący zrzuciłam na wskutek czego potrzaskała się na drobne kawałki, przysparzając nam tym samym niezadowolony wzrok barmana.
-W końcu coś dzieje się poza schematem...-mruknął, gdy w milczeniu zaczęliśmy zbierać kawałki szkła. 
I dobrze nam to zrobiło.
Kiedy z powrotem siedliśmy na swoich miejscach poczuliśmy się o niebo lepiej.
Atmosfera momentalnie zrobiła się lżejsza, a my przestaliśmy dbać o schemat, który ułożyliśmy sobie w głowie przed spotkaniem.
Później przeszliśmy się wokół zamku, a nasze palce ciągle obijały się o siebie i muskały zarazem. Umówiliśmy się na następnym dzień, a każda następna randka wydawała się być jeszcze lepsza od poprzedniej. Parą natomiast zostaliśmy po kilku miesiącach pełnych śmiechu i cudownych chwil, w wakacje, które oddzielały szósty rok od siódmego naszej nauki, jednak krótko po tym, gdy mrok Voldemort'a ogarnął nasz świat, co przypuszczaliśmy od dłuższego czasu, zostaliśmy oddzieleni.
Ja, wraz z innymi Gryfonami i wychowankami pozostałych domów, walczyłam na terenie Hogwartu, który walił się wtedy z każdą chwilą coraz bardziej, podczas gdy Teodor z Draco'nem i Blaise'm zmuszeni stanęli po stronie Czarnego Pana pod groźbą odebrania tego co kochają.
Nasze dłonie złączyły się ponownie dopiero gdy Harry Potter pokonał zabójcę tylu czarodziei, lecz po jakimś czasie Zakon Feniksa ukazał swe czarne skrzydła i ostre kły.
Na początku nie chcieliśmy znów się od siebie izolować. Myśleliśmy, że razem będziemy silniejsi, ale żarty skończyły się gdy uprowadzili Teo, który ledwo uszedł z życiem.
Raz jeszcze wystawiliśmy się na próbę, a gdy zakończyła się ona wraz z upadkiem Zakonu i późniejszym objęciem stanowiska Ministra przez McGonagall, poczuliśmy niesamowitą ulgę i szczęście, że to już koniec.
Wtedy tak myślałam.
Następnie pojawił się Mung, a uczciwość Teodora i jego upartość, która z pewnością jest większa niż u osła, nie pozwoliła, by opuścił tę sprawę lub przynajmniej działał ostrożniej.
                      A teraz go nie ma.
Swoją zmianę kończy po południu. Miał załatwić jeszcze jakąś sprawę, ale jest już środek nocy i na pewno coś się stało.
Draco i Blaise wraz z kilkoma aurorami rozpoczęli poszukiwania, lecz kiedy zapadł zmrok, Ślizgoni wrócili do siebie, choć jestem pewna, że nawet teraz nie śpią, zupełnie tak jak ja.
Pansy siedziała razem ze mną. Bez słowa weszła do środka i siadła koło mnie wiedząc, że sama jej obecność mi pomoże. Jestem jej ogromnie wdzięczna, bo ona sama dopiero co wyszła z dołka, w który wpadła po stracie córki, i tak naprawdę nigdy z niej do końca nie wyjdzie.
Niczym wazon, który upadł i roztrzaskał się.
Można go naprawić, ale jeśli dokładnie się przyjrzymy, ujrzymy miejsca, w których został sklejony.
                   Poza nimi nie mam nikogo. Jestem pewna, że Hermiona również nie odstąpiłaby mnie na krok, ale wiem o jej sytuacji-o Harry'm, który dopiero się znalazł, o pogorszeniu stanu Złotej Trójcy, która co prawda podobno wróciła do idealnego stanu, lecz z tego co słyszę jeszcze nie do końca oraz o klątwie, która na niej ciąży.
Nie miałam serca, by jeszcze tym zadręczać jej głowę.
                 Podrywam się z miejsca gdy słyszę, że ktoś puka do drzwi, z taką siłą, że kakao wylewa mi się z kubka, który dotychczas trzymałam w dłoni.
Szybko, z wściekle bijącym sercem, biegnę ku nim z coraz większą obawą, która wręcz pęcznieje wewnątrz mnie.
-O Boże!-wołam gdy otworzywszy drzwi, zauważam Nott'a, który przykuca, prawie leży pod drzwiami z posiniaczoną twarzą, krwawiącą wargą i zamglonym spojrzeniem.
Ostrożnie, by nie zrobić mu krzywdy, biorę go pod ręce i prowadzę do sypialni, która znajduje się niedaleko, na parterze, wsłuchana w jego pojękiwanie, które rozdziera mi serce jednocześnie nie mogąc odciągnąć od siebie wrażenia, że nie ma nawet siły ustać na nogach, bowiem szurają one jedynie po podłodze jak u szmacianej lalki.
-Nic nie mów.-proszę gdy widzę, że otwiera pokrwawione usta pewnie, by się wytłumaczyć.-Zaraz przyniosę wszystkie eliksiry, bandaże...Zajmę się tobą.-dodaje jednocześnie myśląc, że muszę dać znać Draco'nowi, Blaise'owi, Pansy i profesor McGonagall, by odwołała poszukiwania.
Znalazł się.
I ktoś nie oszczędzał ciosów.


*****

Hermiona 



                A jednak to zrobiłam, myślę gdy stoję przed drzwiami jego mieszkania.
Ale nie mam wyjścia!
Głowa mi pęka, ma wrażenie jakby każdy centymetr mojego ciała konał, a czuje się tak jakbym chodziła po falującej wodzie.
Muszę to zrobić, muszę zapukać, przypominam sobie jednocześnie starając się zignorować  dumę i Gryfoński honor, który, aż krzyczy, że nie warto płaszczyć się przed Ślizgonem, który na pewno zrobi wszystko, by obrócić to na swoją korzyść lub raz jeszcze dać pokaz swojej dominacji. 
Nie.
Tak.
Nie.
Tak.
Nie.
Tak.
Zapukałam.
A czas zaczyna wlec się niesamowicie. Przysuwam się bliżej i przystam ucho do drzwi nasłuchując kroków, które nawet po dłuższym czasie nie nadchodzą.
Proszę nie karz mi wracać na ten deszcz!
-Granger?-pyta gdy otwiera szeroko drzwi.
Przełykam głośno ślinę i przytakuję głupawo jednocześnie zauważając, że jego oczy wydają się całkiem nieobecne, włosy ma rozczochrane i wcale nie podrywa się, by poprawić je szybko z cichym pomrukiem, że zawsze musi wyglądać idealnie, a zamiast koszuli, ma na sobie czarny luźny T-shirt, na którym to zatrzymuje wzrok na dłużej gdyż nigdy nie widziałam go w luźnym ubraniu.
-Proszę, nie karz mi się teraz tłumaczyć i wyjaśniać.-wzdycham tonem pozbawionym emocji na co on unosi brew zdziwiony brakiem hartości, a kiedy przesuwa wzrokiem po mojej twarzy, pewnie zmęczonej i niezbyt atrakcyjnej, przez co spuszczam głowę, bez żadnego dodatkowego słowa wpuszcza mnie do środka.
-Dzięki.-mruczę cicho ściągając kurtkę i buty.
-Wiesz, że prawie czwarta nad ranem?-pyta i prowadzi mnie do kuchni, w której nalewa mi szklankę wody, którą wypijam łapczywie.
-Ciesze się, że mimo to nie śpisz.-odpowiadam wymijająco, gdy odkładam szkło na blat przed nim.Otwiera usta, pewnie chcąc uzasadnić dlaczego o tej porze jest już na nogach, ale po chwili zamyka je nie pozwalając, by wypłynęło z nich chociaż jedno słowo, uznając zapewne, że nie warto lub, że nie muszę tego wiedzieć.
Speszona tym, że nie odrywa ode mnie wzroku ukrywam twarz w dłoniach, lecz jego prychnięcie zmusza mnie do poderwania głowy.
-Co z tobą znowu nie tak, Granger?-pyta prostując się, a następnie stając obok mnie.
-Pomóż mi.-wzdycham raz jeszcze gdy decyduje się na zrzucenie dumy i zdeptanie jej własnym butem-Zawsze robiłam wszystko sama, ale teraz...nie daje sobie rady, Malfoy.
-Najwidoczniej, skoro przyszłaś do mnie w środku nocy z własnej, nieprzymuszonej woli.-uśmiecha się krzywo.-I jesteś w miarę miła.
-Odbije sobie gdy odzyskam siły.-gwarantuje szybko wbijając swe oczy w jego potargane włosy.
-Czeko właściwie ode mnie oczekujesz?-pyta po chwili lekko mrużąc oczy.
-Pamiętasz jak kiedyś napomniałeś, że mogę się u ciebie zatrzymać gdyby...
-Hola, hola! Mogę Ci pomóc, ale...
-...i to byś zrobił.-przerywam spuszczając głowę. Boże jakie to upokarzające! Prosić go o łaskawe wyciągniecie pomocnej dłoni w moją stronę i tłumaczenie się.-Męczę nie tylko siebie, ale i Harry'ego i Ron'a...
-...oni mnie akurat nie obchodzą.-przypomina wzruszając ramionami na co wewnątrz gotuje się jeszcze bardziej.
-Ale mnie tak!-tupię nogą.-Dotrzymaj słowa, Malfoy. Tylko tego od Ciebie wymagam.-dodaje ciszej gdy jestem już spokojniejsza.
-Jak ty to sobie...chociaż, czekaj.-plącze się jednocześnie pozwalając, by na twarz wpłynął mu wyraz ekscytacji.-Coś za coś.
-Malfoy!-wołam oburzona jego zachowaniem i chęcią zdobycia zysku nawet w takiej sytuacji.
-Zrobimy tak.-postanawia całkowicie ignorując moją uwagę i niedbale wykonując bliżej nieokreślony ruch dłonią w powietrzu.-Pokaże Ci gdzie będziesz spała, mam jeden wolny pokój...Zostaniesz dopóty, dopóki nie uwolnie cię od tego cholerstwa, ale jeśli sama będziesz chciała odejść, z przyjemnością otworzę Ci drzwi.-kontynuuje mocniej zaznaczając ostatnie słowa z chytrym uśmiechem na twarzy.
-A gdzie haczyk?-pytam starając się zachować trzeźwość umysłu, gdyż sądząc po jego wyrazie twarzy na pewno czegoś ode mnie w zamian oczekuje.
-Porozmawiamy o tym jutro, znaczy dzisiaj tyle, że o normalnej porze.-odpowiada wymijająco.-Tylko czy ty w ogóle wierzysz, że może nam się udać?-pyta w trakcie prowadzenia mnie korytarzem.
-Tak.-odpowiadam kiedy przepuszcza mnie w drzwiach, które moment temu otworzył.
Pokonuje protestujący krzyk w mojej głowie, która jest tak wyczerpana, że dawno powinna przestać pracować, i w geście popracia swych słów kładę dłoń na jego ramieniu.
Blondyn wzdryga się na wskutek mojego dotyku, a przez moje ciało przechodzi impuls jakby lekko pokopał mnie prąd.
Spogląda na mnie nieodgadniętym wzrokiem, a gdy po chwili odgarnia mokry kosmyk włosów, który zsuwa się mi na oczy, uświadamiam sobie, że jeszcze nie zdążyłam rzucić na siebie zaklęcia wysuszającego, więc muszę wyglądać jak mokra kura.
-W takim razie, choć raz mamy takie same zdanie na jakiś temat.



*****




                 Usnęłam niemal natychmiast i sądzę, że z powody zmęczenia.
Gdy się obudziłam od razu skierowała swoje kroki wgłąb mieszkania, by sprawdzić czy blondyn również już wstał czy też nie.
Muszę coś załatwić, omówimy co dalej jak wrócę. Czuj się jak u siebie, ale bez przesady, napisał na pergaminie, który znalazłam na stoliku w salonie i jednocześnie przypomniał mi, że ja też zostawiłam wczoraj wiadomość tyle, że dla swoich przyjaciół, którzy sądząc po godzinie-10:27-już ją pewnie odczytali.
Miałam wrócić niedługo. Późnym wieczorem albo z samego rana. Nie zrobiłam tego.  
                   Z braku zajęcia zaczynam plątać się bez głównego celu po mieszkaniu oraz zastanawiać się co mam robić dalej ze swoim życiem. Wszyscy odnaleźli się po ostatnim czasie niepokoju. Mają swoje miejsce, zajęcie, pracę, a ja w swoim domu czuje się jak u gości, a na zatrudnienie w Ministerstwie, które mi zaproponowali i proponują do tej pory, nie chcę się zgodzić.
Chcę robić to co lubię. Coś co sprawiałoby mi przyjemność i dawało satysfakcje, a praca, zapewne za biurkiem, w którymś z departamentów nie spełniałaby moich oczekiwań.
                    Kuchnia Malfoy'a nie jest mi obca mimo, iż znam ją tak naprawdę tylko powierzchownie.
Otwieram lodówkę i wyciągam z niej sok oraz produkty, z których zamierzam sobie zrobić śniadanie.
Kilka ruchów różdżki i gotowe.
Następne kilkanaście minut zajmuje mi zaznajomienie z pozostałymi półkami, a szczególnie z tym co znajduje się w poszczególnej z nich. 
                    Łazienka i salon nie wymagają dokładnej orientacji i znajomości, lecz gdy zamierzałam już wracać do siebie-przebrać się i wyjść na spacer, który skończyłby się wizytą u Harry'ego i Ron'a, którym pewnie jestem winna wyjaśnienia, bo przecież co to zwykły kawałek pergaminu-nie mogę oprzeć się pokusie i mojej wrodzonej wadzie, że nie znoszę miejsc, w których nie byłam ani gdy jest coś czegoś nie wiem, naciskam na klamkę i wchodzę do pokoju blondyna.
Nie ma sowy, myślę gdy przekraczam próg, bowiem pokój ten był jedynym gdzie mogła się znajdować.
Timber, ta którą poznałam, i która niefortunie mnie ugryzła, została w domu, który zajmowaliśmy podczas starcia z Zakonem. Malfoy nie porzucił jej, ale jest ona po prostu przyzwyczajona do tego miejsca i, jak to kiedyś napomniał, nie lubi stamtąd odfruwać.
                      Jak można było się spodziewać ściany są szare.
Pościel zasłony i boki książek, które pewnie są tak naprawdę albumami są zielone, a reszta to zwykłe meble, choć zwykłe to tak naprawdę najdroższe jakie mógł kupić.
Na większym biurku leży gazeta z, aż krzyczącym nagłówkiem mówiącym, że Draco Malfoy zaczyna pierwsze przygotowania do rozpoczęcia swej pracy w Hogwarcie, którą będzie pełnił od nowego roku szkolnego.
Na ścianach wiszą czarne ramki za zdjęciami co świadczy, że nie jest tak do końca człowiekiem ze stali.
Piękno w prostocie. 
                     Jestem ciekawa jak to będzie wyglądało.
Ja i on we wspólnym mieszkaniu. Przecież to wiąże się z mnóstwem niekomfortowych sytuacji, a on na pewno do nich doprowadzi! Najgorsze jest to, że jak to sobie niedawno uświadomiłam, lubię to, myślę gdy opadam na krzesło przy wspomnianym biurku.
Zaczynam odsuwać szuflady, choć zdaje sobie sprawę, że to naruszenie jego prywatności, ale moja upierdliwa ciekawość znowu wydaje się silniejsza.
Papiery, umowy, szpargały, zeszyty, magiczne pióra, złoty znicz, zdjęcia....
Po chwili z rozczuleniem na twarzy biorę je do rąk spodziewając się, że ujrzę kolejne fotografie matki, Blaise'a, Pansy czy Teo z Katie...
Kingsley!
Co to do cholery ma być?!
Szybko podnoszę się z miejsca i bardziej wysuwa szufladę, by po chwili znaleźć większą ilość śliskiego papieru.
Parzą moje palce, więc wypuszczam je na ziemię. Biegiem kieruje się do swojego pokoju w poszukiwaniu różdżki. Przekopuje najbliższe półki i łóżko przepełniona dziwnym poczuciem fascynacji i poddenerwowania. Nowym odkryciem.
Gdy wracam, wręcz ślizgając się po podłodze zaklęciem podnoszę zdjęcia ku górze, a następnie na biurko.
Czuję się tak jakby coś ważnego miało uciec mi sprzed nosa jeśli nie będę działać szybko.
Rzucam tyle zaklęć ile tylko znam, z mej różdżki błyskają kolorowe iskry.
Wygląda na to, że Malfoy wcale sobie tego nie odpuścił, a wręcz przeciwnie-ma w biurku, na fotografiach mnóstwo ujęć z różnych dni!, myślę z oburzeniem gdy udaje mi się pokonać bariery i czarne tło zaczyna znikać ze zdjęć ujawniając to co na nich zawarte.
Widocznie zapomniał zabezpieczyć tego pierwszego skoro ujawniło się bez żadnych czarów.
On prowadzi całą, dokładną dokumentację  tymczasowego życia byłego Ministra!
Harry miał rację. On coś kombinuję.


*****

Draco





-Auł!-słyszę gdzieś z boku.-Może weź pod uwagę, że tu gdzieś mogą być ludzie!-krzyczy Blaise, a gdy odwracam się w jego stronę zauważam, że oberwał jedną z latających w powietrzu  cegłówek w ramię, które aktualnie pociera.
-Już jesteście?-rzucam okiem na stojącą niedaleko Zabini'ego Pansy.-Zabezpieczę teren i możemy się teleportować.
-A gdybym tak dostał w głowę?
-Ale nie dostałeś.-przewracam oczami wykonując pierwsze ruchy różdżką.
-Ale mogłem!-burzy się dalej.-A gdyby Pansy...
-...w przeciwieństwie do ciebie jest na tyle inteligentna, że zdaje sobie sprawę, iż lepiej nie podchodzić w okolice terenu, po którym lata mnóstwo przeróżnych rzeczy.-przerywam rzucając zaklęcia.
-No wiesz!-prycha Blaise zakładając ręce na piersiach.-Pospiesz się.-dodaje naburmuszony odchodząc.
-I tak wiem, że się nie obraziłeś!-odkrzykuje za odchodzącym na co on jedynie przyspiesza kroku.
                   Gdy wszystkie zaklęcia, które miałem rzucić, są już rzucone, zaczynam stawiać kroki ku małżeństwu, a gdy staje naprzeciw nich teleportujemy się.
-Jak dalej będziesz się tak krzywił to tylko pogorszysz jego stan, a nie polepszysz naszą wizytą.-mówię gdy nasze stopy ponownie dotykają podłoża.
-Draco ma rację, Blaise.-przyznaje Pansy i łapie go za rękę, by po chwili złożyć na jego policzku lekki pocałunek.-Uśmiechnij się.-dodaje i kiwa na mnie głową dając mi do zrozumienia, że mam zapukać.
I robię to.
Czekamy chwilę, a później słyszymy coraz to głośniejsze kroki.
-Wejdźcie.-mówię Katie jednocześnie przepuszczając nas w drzwiach.-Nie wie, że macie przyjść.
-Tym lepiej.-zauważam wchodząc wgłąb mieszkania ówcześnie ściągając płaszcz.
Doskonale znając drogę zmierzam ku sypialni, w której powinien być Teo.
                   Nott leży z zamkniętymi oczami wśród białych poduszek na równie białej pościeli.
Na półce nocnej, przy łóżku leży szklanka z wodą i owoce, których sądząc po stanie nawet nie tknął.
Jedna ręka zwisa z łóżka bezwładnie, warga jest rozdarta w kilku miejscach, jedno oko podbite, a reszta ciała, którą widzę-policzek, szyja, ręka-pokryta siniakami. 
-Otwórz oczęta śpiąca królewno!-woła Blaise gdy staje obok mnie, tak głośno, że aż ja się krzywię.
-Nie ładnie tak się wylegiwać podczas gdy inni harują.-mówię uśmiechając się chytrze jednocześnie kręcąc głową kiedy Teo podnosi powieki niemrawo.
-Zachowujcie się!-prosi Pansy zakładając dłonie na biodrach, lecz nie na długo, gdyż już po chwili idzie ku poszkodowanemu i przysiada na skrawku łóżka jakby bojąc się że nawet zbyt bliską obecnością może sprawić mu ból.-Jak się czujesz?-pyta cicho.-Oni nigdy nie byli zbyt taktowni, ale naprawdę przypominasz...nieco poobijane warzywko, Teo.-dodaje z ciepłym uśmiechem.
Chłopak sięga po jej dłoń i ściska lekko jej palce.
-Ciesze się...-kaszle ciężko.-...że już jesteście.


*****

Hermiona


                    Kiedy tylko udaje mi się uspokoić, pożyczam sowę od sąsiada Malfoy'a, swoją drogą bardzo miłego, a następnie wysyłam liścik do domu, który dziele z przyjaciółmi, by przekazać im gdzie jestem i, że mogą wieczorem tutaj przyjść.
Na razie nie napisałam im o tym co odkryłam, ale będę musiała im o tym powiedzieć. Przynajmniej Harry'emu, który w odpowiedzi, którą naprawdę szybko dostałam, prócz dużej ilości wykrzykników i mini wykładu, znalazłam też linijkę o tym, że Teodor został poturbowany.
Poturbowany, to może złe słowo, jeśli wierzyć relacji Charles'a-jednego z aurorów, który brał udział w poszukiwaniach wczorajszego wieczoru, i który rozmawiał z Wybrańcem.
Podobno nie znają jeszcze sprawcy, ale kiedy Malfoy będzie się do niego wybierał zabiorę się z nim. To okropne co go spotkało i on na pewno wie kto mu to zrobił.
                    Uświadomiło mi to dlaczego Malfoy wczoraj, a raczej dzisiaj, bowiem kiedy zapukałam do jego drzwi było około czwartej rano, jeszcze nie spał.
Pewnie też rozglądał się po kilku miejscach i nie mógł zasnąć.
-Granger? Jesteś?-słyszę nagle i szybko podnoszę się z miejsca na dźwięk jego głosu podczas gdy cała złość spowodowana tym, że nie dotrzymuje umowy no nowo we mnie wybucha, choć z początku chciałam o tym zapomnieć i na razie nie dać mu do zrozumienia, że wiem o jego mini śledztwie.
-Jak masz mi pomóc i dotrzymać słowa skoro nawet nie potrafisz zastosować się do umowy, którą wszyscy razem zawarliśmy?!-krzyczę z założonymi rękami taksując go wyzywającym spojrzeniem.
-O co ci chodzi?-pyta jeszcze spokojnym tonem mimo, iż jego szczęka lekko się trzęsie co świadczy o tym, że zdenerwował się.
-Znalazłam te zdjęcia, Malfoy.-rzucam jednocześnie przywołując je zaklęciem w stronę stolika, który  nas oddziela. Pokonuje chęć, by przejechać dłonią po jego szczęce i tych wyraźnych rysach podbródka.-Obiecałeś! Mieliśmy..ty miałeś trzymać się od niego z daleka. Tak bardzo chcesz żeby wrócił?! Może ty nie, ale ja nawet kiedy go nie ma czują go za sobą!
-Ty się go po prostu boisz, Granger!-krzyczy jednocześnie zmierzając ku mnie i odpychając stolik, za pomocą różdżki, na bok. Wzdrygam się, bo tak naprawdę między innymi to czuję. Strach i jego oddech na karku.-Ty i cała reszta! Rozumiem Pansy, Blaise...stracili dziecko, ale my powinniśmy go ścigać. Na prawdę nie rozumiecie, że spokój będziemy mieli dopiero wtedy kiedy wyląduje w Azkabanie, albo zginie od razu!
-Zginie? Zginie?! Dlatego go szukasz, bo to właśnie ty chcesz go zabić!-wołam na co on szybko zbliża się do mnie z różdżką w dłoni.
-Everte Stati!-krzyczę spanikowana, lecz on odbija atak.-Chcesz pomścić dziecko Pansy i Blaise, Snape, ale przede wszystkim matkę, o to ci chodzi, Malfoy!
-Lapifors!
-Expelliarmus!-odkrzykuje, a gdy on robi to samo przed nami błyska błękitne światło, a po chwili nasze różdżki wypadają nam z rąk.
-Świat bez niego. To jest spokój, Granger!-próbuje mnie przekonać, a jednocześnie rzuca się w moją stronę i mocno ściska za nadgarstki.-Zresztą nie byłoby problemu gdybyś nie przeszukiwała mojego pokoju. Nienawidzę tej Twojej ciekawości! To może dlatego nie potrafisz utrzymać przy sobie żadnego faceta, co?
-Kto to mówi!-wołam oburzona, a jednocześnie zdenerwowana tym, że po raz kolejny odkrył mój słaby punkt, który również zadręcza moje myśli.-Ile najdłużej byłeś w jednym związku? Tydzień?!-odkrzykuje tak głośno, że blondyn krzywi się i mocno przyciska do swojego torsu, by zmniejszyć moc moich decybeli na wskutek czego ostatni wyraz raczej mruczę w jego koszule.
-Różnica polega na tym, że to ja rzucam, skarbie.-mówi cicho.
Przez kolejne chwile się nie odzywamy. Wsłuchujemy się w nasze ciężkie oddechy, a kiedy stoimy tak-ja z policzkiem przyciśniętym do jego klatki piersiowej-śmiało mogę twierdzić, że na wskutek nerwów jego serce bije równie szybko co moje.
Nasze różdżki leżą daleko, zdjęcia nadal są na stoliku, który odsunięty jest niedbale, a on zaczyna rozluźniać uścisk na moich łopatkach.
-Nie mam żadnych innych tajemnic, więc nic już nie trafi do Twoich ciekawskich łap czyli przez najbliższy czas nie mamy, prawdopodobnie, o co się pokłócić. Uspokoiłaś się już, Granger, czy masz jeszcze jakiś problem?
-Już.-odpowiadam cicho wciąż nie odrywając policzka od jego torsu.
-To, co? Możemy już porozmawiać o warunkach Twojego bycia tutaj?



*****

Liczę, że się wam podoba. 
Mnóstwo konkursów literackich-oto powód wszystkiego. 
Na wasze komentarze pod poprzednimi rozdziałami  odpowiem jutro gdy zrobię lekcję. 
Rozpoczęłam trylogię Oliver Lauren.
Delirium, pandemonium, requiem.
I love it ;)

Pozdrawiam mocno i dziękuję za wszystko!!



piątek, 21 marca 2014

...

Rozdział miał pojawić się dzisiaj, lecz w związku ze sprawami, które muszę dzisiaj załatwić, nie uda mi się go opublikować. 
Pojawi się jutro.
Przepraszam i postaram się wam to jakoś zrekompensować. 
<3
V.M

piątek, 14 marca 2014

Rozdział 22:,,Cieszcie się, że nie rzucamy w siebie zaklęciami.''

                    -Malfoy, nie chciałabym być nie miła, ale naprawdę nie interesuje mnie to co do mnie mówisz. I to od...-spoglądam na zegarek ścienny.-dwudziestu trzech minut.-kończę ciężkim tonem.
Wspomniany blondyn milknie na moment, tym samym przerywając swój monolog, by po chwili pozwolić złości i kpinie wypłynąć na twarz.
-Ty nigdy nie chcesz być niemiła, Granger.-ironizuje unosząc lewą brew.
-Zamknij się, Malfoy, proszę cię raz jeszcze.-wzdycham unosząc twarz ku górze.-Naprawdę się martwię, jest już południe, a Harry'ego jeszcze nie ma i...
-Co mnie to obchodzi, Granger?-przerywa, powodując, że moja złość zbliża się do punktu kulminacyjnego, a zmartwienie, które nosze w sobie od dłuższego czasu, zaczyna ciążyć mi jeszcze bardziej.
-Nadal utrzymuje, że nic się  nie stało, a to wszystko jest owocem jego wiecznej chęci bycia w centrum zainteresowania.-kontynuuje i przesiada się z krzesła, które dotychczas zajmował, na kanapę koło mnie.-Będę szczery. Najchętniej wróciłbym do swojego mieszkania, bo wierz lub nie, mam co robić.-ironizuje wręcz ociekając niezadowoleniem.-Swoją drogą, nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, ale wstrzymujesz mnie z budową, a raczej odbudową mojego domu...
-...swoją drogą, nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, ale kompletnie mnie to nie obchodzi! Ile razy mam Ci jeszcze powtarzać?!-krzyczę jednocześnie dając mu do zrozumienia, że moja złość osiągnęła właśnie apogeum. Jak można być takim idiotą?!
-I znowu krzyczysz.-wzdycha ciężko po czym uśmiecha się cwanie.-Odpłacisz mi kolejnym spotkaniem...
-Malfoy!
-Granger!-odkrzykuje gorzko uderzając mnie pobliską poduszką co spotyka się z moim głośnym oburzeniem.-Ty chyba naprawdę jesteś kobietą! Jak można mieć takie humory, zdecyduj się! Jestem dla Ciebie niemiły, źle. Chcę spędzić z tobą czas, źle. Co jest z Tobą, nie tak?!-krzyczy ciągle bijąc mnie poduszką. Warczę jak prawdziwe, rozeźlone zwierzę, po czym odpłacam się takim samym atakiem.
-Zrozum, że nie zamierzam się teraz z Tobą użerać!-wołam zirytowana.
Kanapa nie jest za szeroka, on wyładowuje na mnie całą złość z wielką siłą, mojego najlepszego przyjaciela wciąż nie ma, skwar za oknem wręcz wlewa się do środka, podnosząc tym samym temperaturę, a moja irytacja dawno przekroczyła granice normy.
-Wcale nie musisz tu być!-przypominam mierząc mą, puszystą bronią wprost w  twarz.
-Muszę. Blaise głowę, by mi urwał gdybym wrócił!-odpowiada i powala mnie na kanapę. Z moich ust wydobywa się jęk pełen zaskoczenia, a kiedy chce się podnieść z pozycji leżącej jest już za późno, gdyż blondyn szybko korzysta z chwili mojej nieuwagi i siada na mnie okrakiem.
-Boisz się Blaise'a? Nie bądź tchórzem, Malfoy!-wołam  pomiędzy jednym,a drugim ciosem, które od niego otrzymuje gdy rezygnuje z podjęcia próby ucieczki, gdyż miałaby ona sens tylko w momencie, w którym byłby rozkojarzony.
-Kto-uderzenie-najpierw-uderzenie-pocałował mnie-uderzenie-a później-uderzenie-uciekł?!-krzyczy, a kiedy udaje mu się dokończyć pytanie uśmiecha się triumfująco, jednocześnie napawając się widokiem moich policzków, które na pewno już przypominają kolorem piwonie.
-Nigdy więcej się z Tobą nie spotkam!-informuje gdy udaje mi się zasłonić twarz rękoma w celach obronnych.
-Spotkasz i znowu będziesz zachwycona!-odkrzykuje pewny. Z mojego gardła wydobywa się prawdziwy waleczny okrzyk, lekko przypominający ryk lwa, jak na prawdziwą Gryfonkę przystało, po czym, wykorzystując całą swoją siłę, rzucam się na niego, łudząc się, że tym razem to ja siądę na nim i zdobędę okazję do zemsty.
-Ty idiotko!-wyzywa Malfoy gdy z hukiem spadamy na ziemię. Szybko podnoszę się, nie chcąc, by znowu przygniótł mnie do podłoża, lecz mężczyzna łapie mnie za nogę i ciągnie mocno, na wskutek czego, ponownie ląduje na podłodze koło niego.
-Przestań się wiercić!-krzyczy naprawdę zły jednocześnie łapiąc mnie za ramiona.
-Ty przestań!-odbijam piłeczkę nie chcąc, by to on wygrał.
-Na trzy!-proponuje na co zgadzam się szybko.
-Raz...-wbija we mnie swój wzrok.
-Dwa...-luzuje uścisk na moich nadgarstkach.
-Trzy!-krzyczy, a moment później przeklinam w duchu, że dałam się nabrać, bowiem w jednej sekundzie blondyn wręcz doskakuje do mnie i przyciska do ziemi swoim ciałem.
-Jestem Ślizgonem, skarbie.-wyjaśnia widząc moje oburzone spojrzenie, a gdy próbuję wyszarpać dłoń, blondyn splata jej palce ze swoimi.-Skoro wiesz już, że nie mogę stąd wyjść oraz znasz moją teorię na temat Potter'a, możemy omówić nasze kolejne spotkanie.
-Kolejne spotkanie? Mój przyjaciel zniknął, Malfoy, jak możesz w ogóle wyskakiwać z czymś takim!-udzielam mu reprymendy.-I zejdź ze mnie, pacanie!-dodaje oburzona równocześnie przejeżdżając wzrokiem po jego twarzy.
-Nie.
-Nie? Nie?! Nienawidzę tego Twojego spokoju! Tej chłodnej obojętności! Nie jesteś skłonny do uczuć, ale mógłbyś wykazać odrobinę zrozumienia! Jak...-przerywają mi jego usta.
Mój wywód na temat jego osoby, który praktycznie dopiero rozpoczęłam zostaje zakończony. Z szokiem uświadamiam sobie, że jego wargi właśnie dotknęły czubka mojego nosa i kawałka mojego czoła o co nigdy bym go nie podejrzewała. Jego usta musnęły tę części mojej twarzy niczym skrzydła motyla. Tak subtelnie i delikatnie co wydaje się wręcz absurdalne ze względu na jego osobą, bo to w końcu Draco Malfoy. Człowiek, do którego pasują brutalne, niezwykłe pocałunki, żar ciał i wewnętrzny płomień, a nie...to!
-Wyglądasz jak spetryfikowana!-śmieje się przechylając głowę lekko w bok. Kiedy moje oczy zaczynają ciskać w niego błyskawice, mężczyzna wzdycha ciężko, a po chwili z istną rezygnacją i rozczarowaniem z powodu kończącej się zabawy, podnosi się z podłogi, a tym samym ze mnie, wiedząc, że powinien usunąć mi się z drogi,  po czym wyciąga dłoń w moją stronę. Oczywiście jej nie przyjmuję.
-Zamilcz.-mówię szybko gdy ten otwiera usta.-Choć na chwilę, daj mi spokój.-dodaje i kieruje swoje kroki do kuchni, w której za moment siadam.
               Ignoruje pogwizdywanie, które zaczyna się rozlegać i staram się być obojętna na jego coraz to głośniejsze kroki, które stawia po domu.
Co za człowiek, myślę ukrywając twarz w dłoniach.
Dobrze, mogę zgodzić się, że i ja nie jestem bez winy w sprawie dotyczącej tego, kto z nas rozpoczyna nasze kłótnie. Mam na swoim sumieniu kilka złośliwości co do jego osoby, ale ja mam do tego prawo, bo to właśnie w ten sposób odbijam sobie te wszystkie lata, które może i straciły na sile w trakcie ostatnich dwóch lat w Hogwarcie, ale były. I pamiętam je.
Tak samo jak fakt, że pomógł mi gdy klątwa dopiero się rozpoczynała i wciąż chce służyć mi radą i pomocną dłoni jeśli będzie taka potrzeba. Ale i to nie było bezinteresowne, bo zrobił to tylko dlatego, że Harry jakimś cudem go przekonał. Tylko dlatego,że noszę pamiątkę po jego ciotce i słyszę jego matkę, jak to ujął Wybraniec.
Jednak mimo to, moje serce nie jest z kamienia czy lodu. Widzę, że w pewnym sensie zmienił swoje nastawienie, odczuwam, że nasze złośliwości nie mają już na priorytecie obrazić czy ubliżyć oraz to, że momentami pomimo, iż jest dla mnie nie miły, hamuje się i okazuje ludzkie cechy. Czasami. 
                 Zrywam się z miejsca gdy wazon, który od samego początku swego istnienia był w rodzinie Black'ów, a następnie u nas gdy przeniósł go Harry, spada na ziemię i sądząc po dźwięku, roztrzaskuje się na części.
-Zwykłe reparo wystarczy.-mówi z niewinnym uśmiechem gdy z mocą torpedy wlatuje do salonu, w którym zostawiłam blondyna.
-Nie wiem kiedy jesteś gorszy. Jak siedzisz spokojnie czy jak gadasz!-wołam kiedy on rzuca wspomniane wyżej zaklęcie.
-Ty za to nigdy nie siedzisz spokojnie.-prycha gdy wazon, w całości, ląduje na swym wcześniejszym miejscu. Mrużę oczy i powstrzymuje się od pokazania mu języka, a kiedy otwieram buzię chcąc odgryźć się, ktoś puka do drzwi.
-Bądź grzeczny, Malfoy. Zaraz wracam.-rzucam i nie czekając na odpowiedź z jego strony kieruje się do drzwi.
Ignoruje fale, która podpowiada mi, że to może Harry, gdyż on z pewnością nie pukałby i czekałby, aż mu otworzę. Nie w takiej sytuacji.
-Ron?!-pytam zaskoczona jego obecnością, krótko po otwarciu drzwi, podczas gdy on na moment zamyka mnie w swoich ramionach. Denerwuje się na dźwięk prychnięcia pełnego kpiny, które za sobą słyszę, i które daje mi potwierdzenie tego, że blondyn zapewne podsłuchuje lub podgląda.
-Przecież nie będę siedział na szkoleniu w takiej sytuacji.-wyjaśnia wzruszając ramionami po czym bierze się za ściąganie płaszcza, który po chwili odwiesza na haczyk.-Pytałem chyba wszystkich pracowników. Nikt nic nie wie, nikt go nie widział.-dodaje gdy wchodzimy wgłąb domu.-Malfoy?! Co ty tu robisz?-pyta gdy staje naprzeciw arystokraty.
Blondyn uśmiecha się chytrze po czym wkłada dłonie w kieszenie spodni, dając mi tym samym do zrozumienia, że od teraz, od momentu, w którym zyskał okazję do denerwowania Ron'a, będzie bawił się jeszcze lepiej.
-Dotrzymuje towarzystwa Granger. Pilnuje, by nie zrobiła nic głupiego, pocieszam, służę ramieniem i zapraszam na kolejną randkę.-odpowiada z pozoru beztrosko. Weasley zaciska lekko dłonie w pięści, a gdy wypuszcza ciężko powietrze z ust, kieruje na mnie swe spojrzenie, lekko zmęczone nawisem mówiąc, chcąc uzyskać potwierdzenie lub zaprzeczenie słowom blondyna.
-Tak jakoś wyszło...-tłumaczę niemrawo jednocześnie opadając na kanapę. Zmęczona, nie mając już chęci na wyjaśnienia i rozmowy.
-Przyzwyczaj się, Weasley, mogę być tu częstym gościem.-kontynuuje blondyn po czym siada koło mnie i obejmuje ramieniem.
-Skończ, Malfoy. Nikt prócz Ciebie, nie ma ochoty na tę głupie gadki. Nie teraz.-prosi Ron zaczynając wędrówkę wzdłuż pokoju, którą pewnie prowadzić będzie przez dłuższy czas, a ja przytaknięciem przyznaje mu rację. Nie mamy na to siły.


*****


 Teodor



                  -Alan, poczekaj!-wołam gdy przed oczami na krótko miga mi jego jasna czupryna.
Mężczyzna staje, a ja szybko pokonuje dzielącą nas odległość, ze strachu, że mi ucieknie.
-Mam do ciebie sprawę.-zaczynam kilkunasty raz tego dnia.-Wiesz co dzieje się w podziemiach, prawda?-pytam ściszonym szeptem, rezygnując z wcześniejszej strategii i decydując, że nie będę owijał w bawełnę.-Nie wiem jak ty, ale ja nie zamierzam siedzieć z założonymi rękami. Chciałem zapytać, czy przyłączysz się do mnie.
Najpierw przez jego twarz przechodzi wyraz mocnego zdziwienia, a później rozbawienia, lecz gdy nie słyszy mojego śmiechu, którego widocznie oczekuję, ani, że to żart, poważnieje i pozwala, by lekki strach objął jego lico.
-Na głowę upadłeś, Teo?-odszeptuje jedynie powodując, że złość, która chodzi dziś za mną krok w krok, zalewa moje wnętrze. Pracują tu sami tchórze!
-To chyba wy upadliście, skoro chcecie tak to zostawić!
-Coś nie tak?-pyta przechodzący obok magomedyk, który usłyszał mój krzyk. Zbywam go zirytowany ruchem dłoni i cisnącym błyskawice spojrzeniem.
-Byli tacy jak ty.-wzdycha Alan przejeżdżając dłonią po włosach, uprzednio odprowadzając mnie w cichsze, mniej zatłoczone miejsce.-Na razie dostajesz same ostrzeżenia, Teo, ale i to niedługo się zmieni. Tamci nie skończyli dobrze, a ja nie zamierzam iść ich drogą.
Syczę cicho po czym oddalam się szybko w stronę sali gdzie leżą moi pacjenci. Nie odpuszczę, wiem, że nawet gdybym tak postąpił, to i tak powróciłbym do tej cały sprawy, gdyż nie dałaby mi ona spokoju.
Kiedy sprawa z Wybrańcem się wyjaśni, porozmawiam z resztą na ten temat, bo jak to powiedziała Katie nie jestem i nigdy nie będę sam.



                                                                             *****


Hermiona




              Nareszcie zaległa cisza, a wraz z nią ogarnęła nas ulga.
Jedynym dźwiękiem, który wypełnia pokój, jest tykanie zegara ściennego.
Malfoy natomiast milczy jakby ktoś objął go zaklęciem wyciszającym, a my uradowaliśmy się gdy Teo przekazał nam wiadomość, mówiącą, że ani w Mungu, ani w innym tego typu budynku nie ma Harry'ego James'a Potter'a.
             Zaczął padać deszcz. Na razie tylko pokropuje, raz po raz uderzając o parapet, ale mimo to granat przysłonił już niebo, które po części oddaje nasze nastroje.
             Nagle roznosi się  trzask charakterystyczny dla teleportacji, a kiedy zauważam rozwianą, czarną czuprynę, stado motyli w moim brzuchu podrywa się do lotu równie mocno co ja ze swojego dotychczasowego miejsca.
Obejmuje go, a on oddaje uścisk. Mi i jemu nie potrzebne są słowa, na pewno nie teraz.
Ciepło zaczyna wręcz parzyć moje ciało, a ja sama uśmiecham się szeroko gdy uświadamiam sobie, że naprawdę jest tutaj, przy mnie, że Kingsley nic mu nie zrobił.
Ironią wydaje się fakt, że uczucie, które kotłują się wewnątrz mnie, zachowują się tak jakbym nie widziała go znacznie dłużej niż naprawdę.
-Harry! Jesteś cały!-woła Ron gdy opuszczam ramiona Wybrańca, chcąc, by i rudzielec się z nim przywitał, lecz zastygam przez moment bez ruchu gdy Złoty Chłopiec pierwszy pokonuje dzielącą ich odległość i również obejmuje w braterskim geście Weasley'a. Tak samo jak przed laty. 
-To naprawdę uroczę i ckliwe, można byłoby uronić łzę, ale może oświecisz nas i powiesz gdzie się podziewałeś, Potter?-dorzuca swoje trzy grosze Malfoy zachowując się zupełnie tak jakby nie mógł znieść, że to on nie jest w centrum uwagi.
Wpierw przez twarz Harry'ego przechodzi cień niedowierzania sprawiając wrażenie, że wcześniej nie zauważył jego obecności, a następie wzdycha i otwiera usta, by zaspokoić naszą ciekawość.


*****

Harry



               Nim opowiedziałem im co działo się ze mną w czasie mojej nieobecności, minęło sporo czasu.
Jak można było się spodziewać, byli co najmniej zaskoczeni, lecz nie dziwie się, bo sam nie mogłem uwierzyć w słowa, które wychodziły z moich ust.
Jednak największe oburzenie wybuchnęło kiedy doszedłem z mą opowieścią do motywu Kingsley'a. Na początku nie chcieli uwierzyć, że obszedł się ze mną w miarę spokojnie oraz, że były Minister posunął się do takiej propozycji. Oczywiście najwięcej wykłócał się Malfoy, który nie mógł wyobrazić sobie, że temu okrutnikowi tak po prostu się upiecze. Upierał się, że należy go ścigać i nie dać mu żyć spokojnie, ale po namowie zarówno Zabini'ch jak i Nott'a dał się przekonać, że i tak jest to mała cena, którą musimy zapłacić za spokój.
Nie ufam mu, nie wierzę, że Malfoy tak sobie odpuści, bo przez tyle lat naszej okropnej znajomości zdążyłem zauważyć, że kiedy już uprze się na coś, dojdzie do tego po trupach.
                 Później rozmawialiśmy przez dłuższy czas. Zastanawiające jest to co poczułem gdy znalazłem się w domu. Najpierw uderzyła mnie Hermiona. Jej troska i obawa, że coś mi się stanie.
Kiedy natomiast ujrzałem Ron'a, takiego jak w Hogwarcie-skruszonego, lekko wycofanego, a jednocześnie rozradowanego-wszystkie negatywne emocje wyparowały ze mnie i zrozumiałem to co wpajała mi od samego początku Hermiona. Zrozumiałem, że pojął swój błąd i, że naprawdę zależy mu, by było tak jak dawniej, dlatego właśnie wtedy, podczas kilku sekund, postanowiłem, że granie obrażonego nie ma najmniejszego sensu.
                 Mimo wszystko plecy bolą mnie cały czas, bo po moim, jakże uroczym, spotkaniu z byłym Ministrem, którego zastąpi McGonagall o czym społeczeństwo dowiedziało się wczoraj, nabyłem kilka ran jako przypieczętowanie naszej umowy jak i w celu pamiątki, gdyż Kingsley nie mógł odpuścić sobie tej krzty okrucieństwa. Musimy to upamiętnić, powiedział, nasze ostatnie spotkanie. 
                  Teraz, kiedy zmierzam drogą, na pierwszy rzut oka niezachęcającą do wejścia na nią, do Pameli, przypominam sobie z jaką rezerwą mówiła o niej Hermiona. Wtedy właśnie do mnie dotarło, że nie będą bliskimi przyjaciółkami, może nawet się nie zakolegują, a znając pannę Willson to nie będzie ona próbowała nawiązać z Hermioną kontaktu.
                  Przypomniałem też sobie, że lada moment kończy się czas, jaki dałem Hermionie na skonsultowanie się z magomedykami.
                  Jak zazwyczaj w pobliżu Rozkoszy jest tłok ludzi.
Z dłońmi w kieszeniach, cwanymi uśmiechami, lubieżnymi spojrzeniami i w bogatych ubraniach, mkną z różnych stron tworząc straszną atmosferę. Ciążącą i nieprzyjemną.
-Nazwisko.-warczy wysoki czarodziej stojący u drzwi...nie oszukujmy się burdelu. Z pozoru luksusowego.
-Potter.-odpowiadam równie nieprzyjemnym tonem i przez moment rozkoszuje się zakłopotaniem na jego twarzy. Pomrukuje kilka słów, a następnie szybko wpuszcza mnie do środka.
Od razu kiedy wchodzę do środka, drzucam nachalne spojrzenia pozostałych kobiet, które sprawiają wrażenie jakby siedziały na sobie w ciasnym gnieździe.
                Drogę do jej pokoju, które rozmiarem przypomina mieszkanie, znam już na pamięć.
Kieruje się schodami na górę, później dwa razy w lewo i prosto, a następnie pukam do hebanowych drzwi, które dzielą mnie od niej.
-Tak się ciesze, że nic Ci nie jest.-mówi cicho, gdy zaciska swe drobne dłonie na mojej szyi.-Zrobiłam wszystko tak jak prosiłeś, skontaktowałem się z Hermioną i...
-Wiem. Bardzo dobrze się spisałaś, Pamela.-przerywam nie mogąc słuchać jej skruszonego tonu, którym zazwyczaj posługuje się w sytuacji, w których spotykamy się po dłuższej przerwie albo gdy jest skrępowana.
-Chyba mnie nie polubiła.-zauważa i siada na dużym łóżku, którego na pewno ona nie wybierała.
-Cóż...nie była to dobra okoliczność, ale mogę z nią porozmawiać...
-Nie trzeba.-tym razem to ona przerywa. Stanowczo za często rozmawiamy w ten sposób.-Wystarczy, że ty mnie lubisz.
-Lubię.-potwierdzam i obejmuje ją korzystając z okazji.-I to nawet bardzo.-dodaje. I nie wiem czemu czuje się za Ciebie odpowiedzialny. 
-Więcej nie potrzebuje.-kwituje unosząc na mnie swe jasne oczy, które poważnieją na moment.-Co się z Tobą działo? Czego on chciał?
-Gwarancji.-odpowiadam przejeżdżając dłonią po jej włosach i kontynuuje widząc jej pytające spojrzenie.-Gwarancji, że nie będziemy go szukać w zamian czego on da nam spokój.
-Zrobił Ci coś?-pyta. Początkowo zaprzeczam, ale gdy krzywi się, wzdycham ciężko i pokazuje jej swoje posiniaczone plecy.
-Mam na to eliksir.-infomruje i podnosi się z miejsca ku małej półce stojącej pod oknem.-Kiedy jeszcze się nie znaliśmy przyprowadzali do mnie różnych mężczyzn. Silnych. Kiedy nie chciałam czegoś zrobić, miałam podobne rany co ty teraz, Harry.-dodaje na moment zaglądając na ponury, późno popołudniowy krajobraz za oknem.
-Pamela.-zaczyna podchodząc do niej, by dotknąć jej ramienia.-Nadal nie rozumiem dlaczego nie chcesz się stąd wyprowadzić.-dodaje nawiązując do mieszkania, które dla niej kupiłem, i które już jej kiedyś proponowałem.
-Nie mogę opuścić tego miejsca. Nie da się stąd odejść.-mówi smutno odwracając się twarzą do mnie, z małą buteleczką w dłoni.-Jak ty to sobie wyobrażasz?-pyta cichutko.
Uśmiecham się, przygotowany na to pytanie.
-Wyprowadzę Cię stąd. Zapłacę szefowi ile będzie chciał i zamieszkasz w mieszkaniu, które ci dawno kupiłem.-mówię będąc pewny owych plusów mojego nazwiska.-I poznam Cię z moimi przyjaciółmi. Tymi bliższymi i...dalszymi.


*****

Draco



                 Po wyjaśnieniach pożal się Boże, Wybrańca, od razu teleportowałem się w pobliże Malfoy Manor gdzie spędziłem kilka godzin.
Zaklęcia mknęły koło mnie w różne strony, a gdy zapadła noc, wyglądały niczym fajerwerki
Deszcz padał i dalej pada, ale rzuciłem zaklęcia ochronne dzięki, którym ani ja, ani mój dom, którego odbudowa idzie całkiem nieźle, nie odczuł chociażby jednej kropli wody. 
                Zostawiłem Złotą Trójcę samą, by mogli wszystko sobie wyjaśnić, ale też dlatego, że nie miałem zamiaru słuchać paplaniny równie Złotego Chłopca o tym, że powinniśmy zostawić Kingsley'a.
Ten człowiek to morderca, nie można puścić go samo pas, ani zatajać tego, że uprowadził Potter'a!
Ostatecznie Blaise, Pansy i Teo, którzy kiedy dowiedzieli się o camej sprawie, namówili mnie bym dał sobie spokój jeśli chce żyć normalnie, ale tak naprawdę to jeszcze tej sprawy do końca nie przemyślałem.
-Oczywiście, że podpiszę, ale wierzysz, że to cokolwiek da?-pytam zamykając w dłoni pióro, którym po chwili podpisuje listę podsuniętą przez Teo.
-Blaise i Pansy też już przekabaciłeś.-rzucam z uśmiechem oddając mu pergamin, który jeśli spełnią się plany bruneta, za niedługo będzie cały zapełniony.


Teodor Nott

Blaise Zabini
 
Pansy Zabini
  
Draco Malfoy


-To wszystko w słusznej sprawie.
-Jak najbardziej.-zgadzam się opierając o oparcie sofy.-Co u Katie?
-Dobrze, bardzo, a co u Potter'a?-pyta odbijając piłeczkę oraz  przejeżdżając dłonią po włosach.
Biorę wdech i sile się na łagodny ton nie chcąc, by moja niechęć co do ich prośby jak i planu, wyszła na wierzch.
-Wciąż zostaje przy swoim.-odpowiadam wymijająco. Ciemnowłosy uśmiecha się kpiąco, rozsiada się na fotelu, który zajmuje, a następnie wzdycha ciężko.
-Mów.-rzuca powodując, że moja wewnętrzna bomba wręcz wybucha uzyskując na to pozwolenie.
-Po prostu tego nie rozumiem, Teo!-wołam podnosząc się z miejsca.-Wiemy, że jest gdzieś w pobliżu, można nawiązać z nim jakiś kontakt i zamiast coś z tym zrobić lub chociażby powiadomić Ministerstwo i profesor McGongall, my tak po prostu odpuszczamy? Zresztą...-zastanawiam się przez chwilę, a po momencie klaszczę w dłonie.-To wszystko wina Potter'a!-dochodzę do wniosku.-Gdyby uważał w ogóle nie zostałby uprowadzony! Ba! Zachował się jak niedoświadczony dzieciak, a teraz zamiast złapać tego potwora i osobiście odstawić do Azabanu, rezygnuje! Chociaż....Granger też nie jest bez skazy. Ona też jest winna! Przecież jest jego przyjaciółką i zamiast tak jak zwykle myśleć racjonalnie, to popiera ten chory pomysł. Gdzie się podziała jej wewnętrzna  chęć sprawiedliwości!
-Drzesz się tak, że słychać cię na zewnątrz.-roznosi się głos Blaise'a, a już po chwili czarnoskóry wchodzi do środka w swoim dziwacznym swetrze. Zawsze nachodzą mnie w nocy, myślę widząc kolejnego gościa.-To w końcu kogo obwiniasz tym razem, Draco?-szczerboczę opierając się biodrem o fotel, który zajmuje Teo.
-Potter.-mówię automatycznie zgrzytając zębami.-I Granger.
-Robią to co uważają za słuszne.-wzrusza ramionami Zabini.-A jak tam z Hermioną?-pyta po chwili odwracając ode mnie wzrok, niby beztrosko i obojętnie bawiąc się palcami u rąk.
-Nie dość, że wysłałeś mnie z nią do ich domu specjalnie, to jeszcze oczekujesz szczegółów?-odpowiadam pytaniem na pytanie tonem pełnym niedowierzania.
-Tak!-odpowiada szybko i śmieje się krótko podczas gdy Teo, widocznie zainteresowany, bardziej nachyla się ku nam z zaintrygowanym wyrazem twarzy.
-Pobiliśmy się.
-Co?!-pytają niemal równocześnie na co jedynie wzruszam ramionami.-Uderzyłeś Hermione? Uderzyłeś kobietę?-dodaje Blaise.
-No coś ty!-reaguje jednak widząc powątpującą minę Teodor'a i uniesioną brew kontynuuje.-No dobra, może to ja pierwszy walnąłem ją tą cholerną poduszką, ale nikt nie kazał jej oddawać!-wyjaśniam powodując, że przyjaciele popadają w jeszcze większe rozbawienie, zapominając o poprzednim zdziwieniu.
-Cieszcie się, że nie rzucamy w siebie zaklęciami.-prycham rozjuszony ich zabawą moim kosztem.
-Ta resztka rozumu, którą jeszcze masz, nie pozwoliłaby Ci na coś takiego.-mówi Blaise, teatralnie wycierając nieistniejącą łzę z oka i śmiejąc się na przemian.
-A ja uważam, że wręcz przeciwnie.-informuje Teo przejeżdżając palcami po brodzie w zamyślonym geście.-To, że są zdolni by obrzucić się kilkoma paskudnymi zaklęciami jest co najmniej niepokojące.-dodaje z zaalarmowaną miną sprawiając wrażenie, że naprawdę mógłby to sobie właśnie wyobrazić.
                   Podrywamy wzrok i kierujemy go w stronę niewidocznego z salonu, przedpokoju, po którym zaczynają roznosić się kroki.
-Kogo tu jeszcze niesie?-pytam zbity z tropu.
-Dalej nie zamykaj mieszkania, a co wieczór będziesz mnóstwo gości.-ironizuje Teo kręcąc głową ze zrezygnowaniem.
-Oj, nie bójcie się!-woła Blaise jednocześnie przerywając Nott'owi, który chciał kontynuować temat mojej nieodpowiedzialności.-Drogie panie, chciałbym abyście naprawdę miło przywitały gościa, którego pozwoliłem sobie przyprowadzić. Co prawda z opóźnieniem, ale wiecie, chciała być jeszcze przez chwilę sama.-mówi kierując się ku framudze, która dzieli salon od przedpokoju. Chciała?
-Macie zaszczyt...
-Blaise!
-...Pansy.-szepcze Teo gdy do uszu dochodzi nam zdenerwowany głos pani Zabini, która najpewniej nie mogła już słuchać lekko bezsensownej paplaniny Blaise'a.
Czarnowłosa kobieta wchodzi wgłąb salonu takim krokiem jakby jej stopy po raz pierwszy stawiały tu swoje kroki.
Niepewnym wzrokiem bada nasze twarze, a kiedy Blaise łapię jej dłoń, po ciele jego żony przechodzi dreszcz.
-Witaj ponownie.-mówi Teo rozkładając szeroko ramiona, w których po chwili znika nasza przyjaciółka. Blaise uśmiecha się szeroko podczas gdy jego żona wtula twarz w zgłębienie szyi Nott'a, a swe dłonie zaciska w jego pasie.
-Witaj w domu. Czyli wśród nas.-rzecze gdy przychodzi moja kolei, przepełniony szczęściem, które sprawia, że zapominam o irytacji, która moment temu mnie ogarnęła. Tak samo jak o tym, że  tylko ja nie mam przy sobie kogoś kto chciałby związać ze mną swoje życie.


*****

Hermiona


                  Ponownie przeniosłam się w inne miejsce.
Tym razem, kiedy klątwa mnie ogarnęła, ujrzałam kolejne ofiary byłego Ministra i kolejną, nową scenerię, w której owe postacie zginęły.
                  Siedzę pod wielkim drzewem, które tak naprawdę pewnie jest jedną z moich ścian gdyż to właśnie tam w rzeczywistości jestem. W moim pokoju.
Mech lepi się do mojego ciała, a wilgoć jest naprawdę wyczuwalna.
Jest ciemno. Zgniły zielony i siwy padają na moje ciało, a ja uparcie ignoruje czyjeś, tak naprawdę martwę dłonie, które zaciskają się na moich ramionach, szyi i biodrach.
Ten ktoś siedzi za mną. Obejmuje i szepcze do ucha słowa, które były ostatnimi przez niego wypowiedziane.
Przez kolejną ofiarę.
Jeden ruch różdżką...
Jeden ruch różdżką...
Staram się pokonać cisnące się obrzydzenie i wstręt. Kręcę głową kilka razy, łudząc się, że nie usłyszę tego co do mnie mówi oraz, że to wszystko zniknie. Ale tak nie będzie. Nigdy tak nie jest.
JEDEN RUCH RÓŻDŻKĄ...
Podrywam się słysząc ten pisk. Zdezorientowana odwracam się,a kiedy zauważam starego mężczyznę, który napewno swoje przeżył, i który podnosząc się ku mojej osobie wręcz się sypie, uciekam.
                  Pędzę przed siebie, mknę raz po raz potykając się o wystające konary nieprawdopodobnie pokaźnych drzew.
To nie jest seans filmowy, z którego zawsze mogę wyjść kiedy mi się nie spodoba.
I ty zginiesz...
To nie ja jestem ofiarą tylko ty. Przyszłości.
Zrób to! Szybciej! Proszę!
Skończ ze mną!
Upadam.
Na czworakach zaczynam przesuwać się przed siebie, lecz kiedy czyjeś dłonie, pokryte krwią dłonie, zaciskają się na moim nadgarstku, z mych ust wydostaje się jęk.
-Zostaw...-szepczę widząc kolejną postać, która nadchodzi.
Dziewczynka w długiej, poszarpanej bluzce nie patrzy na mnie. Swój wzrok kieruje na własne stopy, które odpychają ze względu na to jak są zmasakrowane.
Jesteśmy, piszę klęczące na ziemi dziecko w taki sposób, że mimo, iż jest ciemno, ten krótki wyraz jest doskonale widoczny.
                 Podczas gdy ona podnosi się z klęczek ja ponownie uciekam.
Nigdy tego nie robiłam, a teraz moje nogi same, wręcz palą się do biegu.
Chowam się, dociskam do pnia, mając złudną nadzieję, że jego ogrom uchroni mnie przed koszmarem.
Słyszę syki, więc mocno przymykam oczy, a twarz chowam w dłoniach.
Muszę przypomnieć sobie swoje wszystkie dobre wspomnienia, uspokoić wyrywające się z piersi serce i zając swój umysł czym innym, tak jak tłumaczył mi Malfoy.
               Potem wszystko ucicha. Szepty jeszcze przez moment wiszą w powietrzu, ale już po chwili znikają, a ja znowu jestem w swoim domu, własnej sypialni, niedaleko Harry'ego i Ron'a.
Jak zwykle wyciszonej sypialni.
Kładę się do swojego łóżka i nakrywam kołdrą pod sam nos, a kiedy odwracam się plecami do drzwi, dziewczynka, autorka słowa jestem, leży koło mnie.
Nie oddycham przez moment podczas gdy jej duże, ciemne niczym węgiel oczy wpatrują się we mnie bez mrugnięcia.
Opuszczam powieki, które oddzielają mnie od reszty jak kurtyna, która oddziela scenę od widowni.
To jest złe.
A ja znowu nie zasnę czując ją koło siebie.
I muszę wreszcie coś zrobić tyle, że to co chodzi mi po głowie na pewno nie skończy się dobrze.


*****

Znowu rozdział w piątek. 
Jest mnóstwo konkursów literackich, chyba we wszystkich szkołach, dlatego dopiero dziś. 
Pozdrawiam was bardzo i tak jak zawsze, mam nadzieję, że się wam podoba. 
W zakładce ,,bohaterowie'' możecie już znaleźć postać Pameli. 
Wasza Vivian Malfoy.

Witaj

Tytuł aktualnego opowiadania: Czarny Raj
Tematyka : Potterowskie
Para : Dramione
Autor : Vivian Malfoy
Szablon : Szablownica




Obserwatorzy