piątek, 25 lipca 2014

Rozdział 40:,,Teraz gramy solo i to w przeciwnych zespołach.''

Hermiona



        Cała sytuacja jest dość dziwna, ale i przykra jednocześnie.
Stoimy po środku pola Prowansji, otoczeni lawendą. Koło nas rozłożony jest koc, gwiazdy niesamowicie duże i błyszczące wiszą nad naszymi głowami, a nasze twarzy przykrywa cienka zasłona granatowej nocy.
Wszystkie te elementy tworzą cudowny obraz tyle, że my wyglądamy jak wklejeni tu przez pomyłkę.
Oboje zdenerwowani i rozerwani.
- My, to mnie zadręcza - przyznaje zgodnie z prawdą, widząc, że dłużej nie dam rady już tego ukrywać. Kiedy mój niepokój zaczął gryźć w oczy?
- O co ci chodzi, Granger? Czy ty zawsze kiedy coś jest dobrze, musisz to psuć?! - woła, a jego twarz wydaje mi się ponownie wroga.
Podchodzę bliżej rozgoryczona faktem, że znowu obwinia mnie mimo, iż sam nie jest bez winy.
- To przez ciebie, Malfoy, nie mówisz nic, więc nie wiem na czym stoję, a przez to czuję się jak zabawka. Twoja! - Nie będę dłużej milczeć, nie mogę każdego dnia zmuszać się do odpychania pesymistycznych myśli.
- Granger, kretynko!
Pokonuje odległość, która nas dzieli i łapie mnie za rękę. Zerka na mnie tym poważnym, zimnym spojrzeniem, które tak uwielbiam.
Chęć, by dotknąć dłonią jego policzka pojawia się, lecz bardzo szybko znika, tłumiona przez gniew, który do niego odczuwam i przypomnienie, że mogę być wykorzystywana.
- Przecież mówiłem ci, że jesteś dla mnie ważna.
- Dużo ludzi może być taka dla ciebie. Stoimy na czymś co się sypie, Malfoy. I ty o tym wiesz, prawda? Właśnie to cię zadręcza - mówię i akcentuje każde słowo dźgnięciem palcem w jego pierś.
Kocham Gryfonki.
Coś zapala się w jego oczach, już nie wydają się zamarznięte, więc mam silne przeczucie, że trafiłam w dziesiątkę.
I wcale się z tego nie cieszę.
- Nie chciałeś tego powiedzieć, żałujesz... - kontynuuje.
Malfoy posuwa swą dłoń do góry i mocno ciągnie mnie za nadgarstek w dół przy czym wykrzywia twarz w rozgoryczonym grymasie.
- Myślałem, że jesteś inna, wiesz? Sądziłem, że będziesz umiała zaakceptować mnie właśnie takiego - Przez jego ton mam chwilowe wyrzuty sumienia, na które po chwili zaczyna czaić się mój gryfoński lew.
- Teraz będziemy wypominać sobie różne rzeczy?
- Nie jestem facetem, który będzie cię ciągle wychwalał. Nie śpiewam serenad, nie wyznaje, nie stawiam cię ponad sobą, bo wiem, że jestem lepszy. - Uśmiecha się kpiąco jakby chciał mnie udobruchać, ale gdy widzi, że moja twarz nawet nie drgnęła, kontynuuje. - Sądziłem, że to wiesz, że zdajesz sobie sprawę na co się piszesz...
- Na stałą niepewność! No coś luźnego i...
- Sądziłem, że to lubisz.
- Ty to lubisz, Malfoy! - wołam rozgoryczona. - Stoję na śliskim podłożu, czego nie lubię. Mam dość, wiesz? Traktowania każdego dnia z tobą jak ostatniego...
- Chcesz mi coś powiedzieć, Granger? - pyta zakładając dłonie na torsie. Kiedy milczę na jego twarz wpływa zaskoczenie, które później zmienia się w coś na wzór strachu.
- Czy ty mnie kochasz?
Stoję i nie odzywam się ani słowem.
Jego dłonie powoli zsuwają się, aż wreszcie nieruchomieją sztywno przyciśnięte do bioder. Oddalam się o krok po czym hardo podnoszę wzrok na niego, by powiedzieć coś czego bałam się od ostatnich kilku dni.
- Nie wiem, Malfoy.
Mężczyzna jednak nie śmieje się ani nie krzyczy tylko znów podchodzi do mnie tak blisko, że przez moment nie mogę zaczerpnąć oddechu. Łapie mnie za nadgarstek, a później krótko, ale bardzo namiętnie, całuje, sprawiając, że nogi się pode mną uginają przez co mam ochotę zatracić się w tym pocałunku bez reszty, lecz wtedy powraca do mnie wojownicza postawa co daje mi na tyle determinacji, by go odepchnąć.
- Problem jest taki, że ja też nie wiem, Granger. 
Kręcę głowę ze zrezygnowaniem, czuje, że moje policzki są wilgotne, a w środku mnie panuje istna huśtawka nastrojów.
Mam ochotę opuścić ręce i paść na plecy, lecz wiem, że nie mogę.
Niepewność i gdybanie to nie moja bajka.
- Musimy to wszystko zakończyć, Malfoy.
- Po tym wszystkim? - Boli mnie, że w jego oczach nie widzę bólu czy poczucia starty tylko zwykłe zdziwienie, które mógłby poczuć gdyby wychodząc z domu zauważył, że pada deszcz, a po słońcu, którego oczekiwał nie byłoby śladu.
Przed oczami pojawiają się obrazy, od momentu, w którym stanął przed moimi drzwiami gdy jeszcze nie wiedział, że to właśnie mnie zastanie, wojnę z Zakonem, jego dzikie postępowanie, przez które był bliski śmierci, pocałunek na polu bitwy wśród ognia i aury niebezpieczeństwa oraz początki czegoś czego już wtedy nie można było nazwać związkiem.
- Tak. - Ostatni raz ciągnę nosem.
Emocje, które miałam do wyrzucenia, wyrzuciłam i nie mogę dalej się mazać, bowiem znaczyłoby to, że cały spokój i samokontrola, którą wypracowałam u siebie gdy pracowałam jeszcze dla Zakonu, poszłyby na marne.
- To było zaplanowane? Nie zabiłaś mnie, więc chciałaś zobaczyć co z tego wyjdzie? - Po jego wcześniejszej namiętności nie ma śladu, bo zastąpiła ją złość.
- A ty co? Bawiłeś się mną? Kiedy chciałeś mnie rzucić? - prycham założywszy ręce przed siebie.
- Właśnie to robię, Granger. - Przez wyższość w jego głosie i władczość, powraca do mnie wielka niechęć spowodowana tym, że czuje się jak kolejna zabawka czego z kolei szczerze nienawidzę.
- Trochę się spóźniłeś.
Potem stoimy w miejscu i tylko mierzymy się spojrzeniami, ale gdy nasze poprzednie słowa zderzając się w naszych głowach z tymi przed momentem wypowiedzianymi, jakby odzyskujemy kontrolę nad sytuacją
- To nie ma sensu, wiesz to, prawda? Niedawno powiedziałaś, że może mnie kochasz! A ja... - Kręci głową. - Pokręcone.
- Choć raz się z tobą zgadzam. - Mój głos jest spokojny. Zraniłam już tyle ludzi, dlaczego mam oszczędzić jego choć mam wrażenie, że to właśnie on robił to mi? - I zdania nie zmienię. Ja... odchodzę, Malfoy. - Kiedy mówiąc to dotykam jego policzka, mam wrażenie, że jego skóra pali.
- Czyli to właśnie tu nasza przygoda się kończy, tak?
Kończy równocześnie z moją teleportacją.




*****




       W milczeniu i szczególnie dziwną pustką pakuje swoje rzeczy i z równie niepokojącą aurą, wystawiam walizkę koło drzwi.
Chcę wyjść z tego mieszkania jak najszybciej, lecz z drugiej strony jakaś siłą przytrzymuje mnie w tym miejscu do tego stopnia, że, by zrobić nawet mały krok muszę bardzo nachylać się do przodu i wkładać w to dużo siły.
Może łóżko, w którym się kochaliśmy?
Raz, bo więcej nie zdążyliśmy.
I nie nadrobimy już tego.
       Rozglądam się po raz ostatni, łapię rączkę walizki, jestem tu po raz ostatni.
Paryż miał być pięknym przeżyciem, wspomnieniem, które będzie mocno łapać za serce, a tymczasem będzie kojarzyło się tylko z obecnym bólem, który całkowicie przyćmił początkową euforię.
I to właśnie wtedy - gdy otwieram już drzwi i gotowa jestem je przekroczyć, na środku pokoju, materializuje się Malfoy.
- Naprawdę tego chcesz?
- Dlaczego miałabym zostać? Boje się, że ten cienki lód w końcu pęknie, Malfoy. - Taka jest prawda, często miałam to uczucie, które mimo, iż odpędzane, wracało. Za ten czas, w którym bawiłam się z nim w kotka i myszkę, mogłam poznać kogoś, komu naprawdę, by na mnie zależało.
- Sądzisz, że ten czas był stracony, Granger?
Jego wzrok przewierca mnie, aż zanadto intensywnie.
- Jakim prawem wchodzisz do mojego umysłu!
- Tak czy nie? - warczy.
- Nie. - Mój ton wcale nie jest milszy. Rozsądek karze mi dodać: - Rano w Twoim mieszkaniu nie będzie po mnie śladu.
- Po prostu uciekasz, przestraszona i niepewna, Granger. Nie odchodzisz - wytyka mi, lecz w jego kolejnych słowach słyszę kpinę i politowanie. - Jak mam cię teraz traktować, co?
- Tak czy siak przesłanie jest to samo: żegnaj, Malfoy.
- Przyjęłaś posadę w Hogwarcie, ukryliśmy ciało Marcus'a, wiemy o sobie coś nie wygodnego. Nie uwolnimy się od siebie. - Przez moment naprawdę o tym zapomniałam.
- Zobowiązuje się do milczenia, mam nadzieję, że zrobisz to samo.
- Przestań mówić jakbyśmy byli znajomymi z pracy, do cholery!
Rzucam mu ostatnie spojrzenie. Wszystko co między nami było zostaje tutaj, w tym pokoju, w alejach Francji. Zaczynamy nowy etap, w którym czułości mamy już za sobą, a na drodze przed nami widnieje wielki znak zapytania.
      Wychodzę  i coś pęka wewnątrz mnie.
W głębi duszy czuję, że popełniam błąd.




*****



      Wieje chłodny wiatr, a ciemność otacza mnie z każdej strony, powodując dreszcz, który stopniowo wspina się po moich plecach.
      Teleportowałam się moment temu, wpatruje się w ich drzwi, niegdyś nasze, mocno zaciskając dłoń na rączce walizki, czując się tak jakby jej puszczenie bądź nawet poluzowanie uścisku, miało oznaczać mój koniec.
W środku mam wielki ciężar, mieszankę, która tworzy jedną wielką histerię, a co za tym idzie poczucie, że nie mam pojęcia co ze sobą zrobić.
Ale za kilka godzin nadejdzie ranek, myślę podnosząc w końcu dłoń, by zapukać.
Może przyniesie coś dobrego?



*****


Draco




      Przewracam się na drugą stronę, przez umysł, który jest już obudzony, przechodzi myśl, że mam coś za dużo miejsca i, aby to sprawdzić wyciągam dłoń na miejsce obok siebie.
Otwieram oczy.
Pustka, pomięta pościel, chłód.
Zaczynam żałować wszystkich ruchów, bowiem nagle atakuje mnie potężny ból głowy zupełnie ta jakby drut kolczasty ciasno owijał się wokół niej.
Jak ja się nazywam?
Chwila.
Coś na D, prawda?
      Dzwonek do drzwi.
Opadam na plecy, mocno się krzywiąc i zaciskam oczy, lecz natarczywy dźwięk znowu rozbrzmiewa.
- Draco!
Wiedziałem, że coś na D!
Kolejny dzwonek tyle, że tym razem dołącza jeszcze pukanie.
- Na Salazara... Nikogo nie ma w domu!
I znowu.
Kolejny koncert męczących dźwięków.
Postanawiam jednak zmusić się, by nie użył zaklęcia i nie popsuł mi zamka.
Przeklinając pod nosem na siebie i na niego, szuram nogami w stronę drzwi.
Po drodze mijam lustro i, aż zatrzymuje się po czym zastygam bez ruchu. Zdawało mi się, że wyglądam... lepiej.
- Draco!
- Cholera jasna! - odkrzykuje rozgoryczony i zirytowany podchodzę do drzwi. Mocno szarpie za klamkę i ku mojemu zaskoczeni po drugiej stronie stoi nie tylko Blaise Zabini, ale i Pansy z Teodor'em, którzy wręcz wlewają się do mojego mieszkania.
- Mordo moja! - woła Blaise nie zrażony i zamyka mnie w uścisku co powtarzają po chwili pozostali przez co czuje się tak jakbym był jakimś zwierzątkiem, którego wita rodzina powróciwszy po wakacjach, co pogarsza mój stan jeszcze bardziej.
Gdy Blaise znowu coś krzyczy, krzywie się, ale w następnej chwili wszystko sobie przypominam.
Zarówno o sobie jak i o odejściu Granger, rozstaniu i wiążącym się z tym uczuciem nienawiści.
Dostaje też oświecenia co do mojego złego samopoczucia - nim znalazłem się w mieszkaniu teleportowałem się z malowniczej Francji do nijakiego pubu na Śmiertelnym Nokturnie gdzie miałem spotkanie bliższego stopnia z alkoholem.
- Skąd wiedzieliście, że już jestem? - pytam gdy wszyscy siadamy już w salonie na co Teo uśmiecha się szeroko i szczerze.
Świat wiruje.
- Widziałem rano na Pokątnej Weasley'a, który rozmawiał z jakimś tam... w każdym razie Gryfon'em, że Hermiona już wróciła.
- Rano? To, która niby jest godzina? - pytam, a już po chwili słyszę w odpowiedzi, że po trzynastej.
Wydaje z siebie jęk frustracji i z trudem się podnoszę - ból głowy, a raczej kac jeszcze nie minął - po eliksir.
-Widzę, że się nie nudziliście nocami! - piszczy Blaise gdy w drodze po buteleczkę odwracam się do nich plecami przez co zauważa ślady paznokci Granger, bowiem mam na sobie tylko spodnie co jest pamiątką po jednej - i jak się okazało ostatniej - namiętnej nocy w Paryżu.
Z goryczą przypominam sobie cały wypad i swoje słowa.
Miała być zabawa, życie, namiętność, wino i wspaniały czas, a wyszła, mówiąc najprościej, dupa blada.
- Dziwne tylko, że byliście tak krótko... - rozpoczyna Pansy.
- Przestań! - wołam kiedy ta zaczyna świdrować mnie tym swoim wzrokiem, którym obdarzała mnie zawsze gdy sądziła, że kręcę bądź coś jest nie tak.
- I jeszcze to, że wróciliście osobno - kończy Blaise.
- Nie wróciliśmy osobno - warczę.
- To dlaczego jej tu nie ma? Ani... - rozgląda się dookoła, mrużąc oczy przez co wygląda dość śmiesznie z wyciągniętą szyją - jej rzeczy.
Odwracam na niego tak wściekły wzrok, że szybko podnosi ręce do góry w obronnym geście.
- To z troski!
- Troski? - prycham. Głowa zaczyna boleć jeszcze bardziej, zaczynam czuć drgawki, a złość na Granger powraca do mnie ze zdwojoną siłą przez co musze ją na kimś wyładować. - Wsadź sobie tę swoją troskę! Jesteś po prostu ciekawy, Blaise! Chcesz wiedzieć? Dobrze! Odeszła, słyszysz? Już nie jesteśmy razem i prawdopodobnie zobaczę ją dopiero w Hogwarcie gdzie będzie mnie  ignorowała, a ja nie mam zamiaru się płaszczyć, by to zmienić!
Dyszę głośno, ich oczy są lekko rozszerzone.
Pansy zamyka i otwiera usta, wiem, że chciałaby to jakoś skomentować, ale nie wie jak.
- Draco, na pewno wszystko...
- Tak myślisz, Teo? Będzie dobrze, ułoży się? Nie chce żeby się ułożyło. Chciała to zakończyć proszę bardzo! Koniec, kropka, basta. Ale jest idiotką skoro myśli, że znajdzie kogoś lepszego ode mnie!
- Co tam się wydarzyło, Draco? - Pansy jakby odnalazła właściwe słowa. Jej głos gdy to mówiła był kojący i cichy przez co po kilku głębszych oddechach, ostatnich przezwiskach i pokręceniu głową, udaje mi się uspokoić.
- Uznała, że nie chce tego dłużej ciągnąć, bo nie wie na czym stoi, potem powiedziała, że może mnie kocha, po części przyznałem to samo, ale ostatecznie jednak odeszła. - Wzruszam ramionami i siadam z powrotem naprzeciwko nich. Chce brzmieć beztrosko, ale chyba mi się to nie udaje.
Głowa jakby za karę znów zaczyna pulsować.
- I co powiedziałeś?
- Co: co powiedziałem, Teo? - Unoszę lekko brwi ku górze.
- Chodzi nam o to, że pewnie palnąłeś coś głupiego jak to ty.
- Nie bądź śmieszny, Blaise. - Mój głos znowu przypomina warknięcie. - Może wspomniałem coś, że jestem lepszy od niej, że jest kretynką taką jak inne, ale to przecież nic złego.
Pansy z jękiem ukrywam twarz w dłoniach.
- Kiedy chcesz ją przeprosić?
Wydaje mi się przez moment, że Blaise dopiero co teleportował się z innej planety.
- Odeszła, mam ci to przeliterować? Ja ją mam przeprosić? Jeszcze czego! Nigdy tego nie zrobię, choćby nie wiem co, słyszysz? Niech się cieszy, że kiedy odchodziła nie zrobiłem jej jakieś awantury. Przyjąłem to nawet spokojnie, powinna mi podziękować!
- I chyba to było najgorsze dla niej, wiesz? To, że sprawiałeś wrażenie jakby było ci to obojętne. - Teo podpiera się na łokciu i ma lekko zamyśloną minę.
Prycham na to, lecz nagle w środku mnie rodzi się silne postanowienie, może z powodu urażonej godności i ego.
- To koniec. Koniec Dracona Malfoy'a i Hermiony Granger. Teraz gramy solo i to w przeciwnych zespołach - mówię po czym przytakuje sam sobie i opieram się jakbym chciał to przemyśleć.
Gdy Blaise otwiera usta, uciszam go gestem ręki.
- Co działo się u was kiedy mnie nie było?
- Wy jesteście ciekawsi... Dobra, już koniec! - woła Blaise. - Jeśli chcesz bić to w te niesprawną rękę, stary!
Gdy drut kolczasty wokół mojej głowy znów się zaciska, przywołuje zaklęciem eliksir, którego w końcu nie wypiłem.
- Oświadczyłem się Katie, a ona się zgodziła - mówi Teodor.
- No nie mów! - W końcu dobre wieści.
- Tak... co prawda zgubiłem pierścionek i miałem chwilowe trudności, ale nie znalazła go przede mną
- Na szczęście - mówi Pansy, której przyszła pani Nott pewnie wszystko opowiedziała.
- Kiedy ślub?
- Braliśmy pod uwagę, że nie będziesz mógł opuścić Hogwartu, a do przerwy nie chcemy czekać, więc...w przedostatni dzień lipca byś miał jeszcze czas się ogarnąć po weselu.
- Cóż za gest... Ale czekaj, to za praktycznie dwa tygodnie!
- Damy radę. Z tak cudowną druhną honorową!
- Pansy?
- Chciałabym -mówi wskazana z rozmarzoną miną, zakładając nogę na nogę. - Ale Blaise mnie wygryzł.
- Blaise?!
- Pansy jest w ciąży, nie może latać w tę i z powrotem i narażać się na taki stres związany z przygotowaniami. - Wzrusza ramionami i przewiesza nogi przez oparcie fotela, którymi po chwili zaczyna wymachiwać. - Ja natomiast idealnie nadaje się do tej roli!
- I jak pozostałe druhny będziesz miał sukienkę? - pytam złośliwie na co ten prycha i posyła mi jedno ze swoich dobrze znanych mi spojrzeń, które sugeruje, że będzie wyglądał lepiej ode mnie nie ważne co założy lub, że jemu dobrze we wszystkim.
- Braliśmy pod uwagę jeszcze Hermione, ale..
- Czekaj, ona też będzie? - Dobra wiadomość zyskała niesamowicie gorzki posmak.
- A dlaczego nie? Katie to jej bliska koleżanka z jednego domu, a ja bardzo ją lubię.
Wzdycham ciężko i rozkładam się wygodnie na fotelu.
- Coś jeszcze?
Pansy uśmiecha się szeroko.
- Urządziliśmy pokój dla dziecka, Blaise jest blisko zakończenia pracy nad eliksirem, okazało się, że Luna Lovegood jest przyjaciółką Teo i spotykają się regularnie, nie rób takiej miny Teo zarzeka się, że to tyko przyjaźń, a my całkowicie mu wierzymy, a McGonagall prosiła byś odwiedził ją po powrocie.




******



Hermiona




      - Ostrożnie, jest przecież gorąca - mówi Harry kiedy z moich ust wydobywa się syk i gwałtownie odkładam kubek.
- Jak się spało? - pyta Ron, ale wystarczy moje jedno spojrzenie, bym nie musiała odpowiadać.
Na pewno nie dobrze.
Przewracałam się z boku na bok i zgrzytałam ze złości zębami.
- To.. więc...
- Chcecie wiedzieć co się stało, prawda? - Oczywiście, że chcą!
Kiedy otworzyli mi drzwi i wpuścili mnie mimo, iż wyglądałam jak jakaś karykatura samej siebie, która bez słowa skierowała się na górę, do swojego dawnego pokoju, który czekał na mnie cały czas - zupełnie jakby wiedzieli, że to.. ja i Malfoy, nie wypalimy - z walizką w dłoni, a oni nie szli za mną jak w cienie i nie zadawali męczących pytań.
Zostawili je sobie na dzisiaj.
- Rozstaliśmy się, odeszłam i proszę nie przypominajcie, że ostrzegaliście - mówię, opierając się na łokciach ukradkiem obserwując ich twarze, które wpierw wydają się zaskoczone i pełne niedowierzania, lecz po chwili ukazują czyste zdziwienie czy nieporadność.
- Nie powiem, że jestem nieszczęśliwy, ale szczęśliwy też nie, bo ty nie jesteś... - mówi, ale gdy docierają do niego słowa, które wypowiedział, marszczy brwi po czym macha lekceważąco dłonią. - Ja już lepiej nic nie mówię - dodaje zrezygnowany Harry.
- Miałam już dość wiecie? Niczego nie byłam pewna. Najgorsze jest jednak to... to, że będziemy razem pracować.
- I pewnie będziecie przez ten cały czas w Proroku.
- Ron, nie pomagasz! - woła Harry, a gdy uzmysławiam sobie, że Rudzielec ma rację, wydaje z siebie głośny jęk zrezygnowania.
Kolejny minus, o którym nie pomyślała.
- Pewnie będą robić z tego sensacje. Czy się zejdą? - kontynuuje Ron niedbałym tonem co spotyka się z kolejnym okrzykiem Harry'ego.
- O, na pewno nie! - wołam. - Jeśli...
- Nie powie, że cię kocha?
- Och, Ron... to znaczy... - Tyle razy już się nad tym zastanawiałam, wypadałoby powiedzieć. Jedyne do czego doszłam to to, że najbardziej możliwym wytłumaczeniem jest, że chyba tak tyle, że boje się przyznać przed samą sobą.
I to chyba właśnie prawda.
- Nie wyciągnę do niego ręki i nie będę za nim tęsknić! - Już tęsknie. - I wcale mi go nie brakuje! Bo niby czego? Jest zadufany, pyszny, wredny i władczy, ot cały Malfoy, którego nie potrzebuje. - Każde kolejne słowo jest coraz słabsze, a ogień we mnie coraz mniejszy. Później coś ściska mnie za gardło zupełnie tak jakby chciało uzmysłowić, że łże.
Ale mimo to się nie złamie.
- Zresztą i tak wróciłabym na te kilka dni na urodziny Ginny. - Uśmiecham się lekko. - Co działo się u was? Proszę, powiedźcie, że jakieś dobre rzeczy! - czuję się jak na głodzie od jakiegoś nawyku. Potrzebuje dobrych wieści, które jakoś zatrzymałyby proces niszczenia, który za jakiś czas może zmienić się w destrukcję, jak na razie dobrze ukryty.
- No cóż. Ron zaczął po pracy pomagać George'owi w sklepie, więc znów jest Weasley&Weasley, dodatkowo ma nową koleżankę, udało nam się wypłoszyć matkę Pameli i dostałaś jakiś list z Ministerstwa.




*****



Teodor



      - Sądzę, że to tylko chwilowe trudności. Pogodzą się, a moja rodzina zawsze powtarzała, że para ludzi zawsze odnajdzie do siebie drogę - mówi Luna.
Uśmiecham się ciepło w odpowiedzi, ciesząc się, że przyjęła monolog, który moment temu zakończyłem, z zainteresowaniem, a nie politowaniem czy wyrazem nudy na twarzy.
      Znowu jesteśmy w parku, tym samym, w którym zobaczyliśmy się po raz pierwszy. Południe jest naprawdę ciepłe, nawet duszne, lecz mimo to przyjemne.
- Wiesz niektórzy obstawiają zakłady - kontynuuje ze śmiechem, przelotnie zerkając na tafle jeziora pod nami.
- Niektórzy, Teodorze? - pyta Luna tym swoim melodyjnym głosem na co przejeżdżam dłonią po włosach zakłopotany.
- Tak... To Blaise to zaczął! Nie podjęcie zakładu byłoby hańbą dla Ślizgona, która oznaczałaby strach. Przechytrzył mnie gad jeden! - wołam i chce dodać coś jeszcze, lecz gdy uzmysławiam sobie, że sam jestem jednym z tych gadów, milczę.
- Mam nadzieję, że przynajmniej nie mówisz źle.
- Jestem realistą, Luna. Trzymam się wersji, że nic już z tego nie będzie, są za uparci, a Blaise z kolei upiera się, że padną sobie w ramiona. - Przewracam oczami. - Choć to wcale nie znaczy, że nie chcę, by tak nie było.
- Wyjątkowo, jak już zapewne wiesz, jestem po stronie Blaise'a Zabini'ego. A jego żona?
- Pansy uważa to za niedorzeczne i nie chcę - jeśliby wygrała - czerpać jakichkolwiek korzyści ich kosztem - odpowiadam prawie dokładnie, cytując słowa pani Zabini, które wypowiedziała, gdy wróciliśmy - dwa dni temu - z mieszkania Malfoy'a.
      Spoglądam na zegarek, który dostałem od Katie na ostatnie urodziny po czym ponownie odwracam wzrok na blondynkę, która z uwagą podziwia bukiecik, który sama skomponowała z kwiatów, które spotkaliśmy po drodze w trakcie obecnego spaceru.
- Katie prosiła abyśmy byli punktualnie.
Kiedy oświadczyłem się jej, uznałem, że nie więcej kłamać i, że to jest właściwy moment, by o wszystkim jej powiedzieć.
Zaprzyjaźniłem się z nią w tym krótkim czasie, chyba można to tak nazwać i niekiedy sam boje się tej znajomości, wyznałem.
Rozmawialiśmy, a wbrew moim oczekiwaniom nie było to wcale takie trudne i żmudne, bowiem Katie przyjęła to i nie kwestionowała.
Bardzo lubiłam Lunę, Nevil'a tym bardziej przecież byliśmy w jednym domu, ale po wojnie kontakt się urwał. Nie mam nic przeciwko temu, by go odnowić, odpowiedziała.
- Tak, Nevil musi dopilnować jedną z roślin, ale nie spóźni się zbyt dużo.
Wziąłem ją pod rękę i teleportowaliśmy się.




*****


Harry




      Od dłuższego czasu po powrocie z Nory siedzę nad papierami bieżącej sprawy, głowiąc się gdzie mogę znaleźć człowieka, który oskarżony jest o popełnienie morderstwa, i który uciekł mi już drugi raz.
Dlaczego wybrałem ten zawód?, myślałem przepełniony złością gdy przybywszy na miejsce, w którym powinien być, zastałem tylko chłodną pustkę.
Teraz nie zmrużę oka dopóty, dopóki nie znajdzie się w Ministerstwie bądź Azkabanie.
      Przez powrót Hermiony miałem przerwę od tej sprawy, wzięliśmy z Ron'em dwa dni wolnego, ale gdy jasno wyraziła, że nie chce, aby każdy chodził wokół niej na paluszkach i patrzył na nią ze wzruszeniem i litością każdy wrócił do swoich zajęć.
- Gdzie mogłeś się podziać, Fill? - mamroczę pod nosem, a w następnej chwili małe dłonie dotykają moich powiek, a kwiatowe perfumy wchodzą mi do nozdrzy.
- Przemęczasz się, Harry.
- To moja rzeczywistość, nie da się od niej uciec - odpowiadam i delikatnie zabieram jej dłonie, by odwrócić się przodem do niej.
Pociera ręką szyję i zaczyna bawić się swoim jasnym kucykiem czym daje mi do zrozumienia, że coś kombinuje.
- O co chodzi?
- Wiesz... rozmawiałam z Draco w związku z tym wszystkim i dowiedziałam się jakoś, że zwolniło się mieszkanie koło niego...
- Chcesz się przeprowadzić?! - wołam gwałtownie na co Pamela podskakuje lekko wystraszona, więc dodaje ciche przepraszam.
- Nie tylko... - odpowiada przez co czuje się całkowicie zdezorientowany. - Nic mi już nie grozi, moja przeszłość zniknęła na dobre, sądzę, że klub, w którym... pracowałam też dał sobie spokój...
- Tego nie możesz być pewna.
- Jestem! Tyle czasu minęło. Chciałabym zacząć normalnie żyć, Harry. Wyprowadzić się z tego odludzia. Nie zrozum mnie źle, wiem, że chcesz dla mnie jak najlepiej, kochany
Przyjrzałem się jej uważniej, a kiedy zauważam iskry w jej oczach, wiem, że jestem na przegranej pozycji.
- Nie dam rady odwieźć cię od tego pomysłu, co? - pytam.
Uśmiecha się szeroko na co wzdycham i kiwam przytakująco głową, przekazując tym samym, że zgadzam się choć niechętnie.
- Jesteś wspaniały! - woła i mocno mnie obejmuje poderwawszy się z miejsca, mamrocząc pod nosem, że cudownie będzie nam się mieszkało w tamtym mieszkaniu.
Postanawiam jej uwierzyć.
- Dzisiaj jest dwunasty. Planowałam wynieść się stąd do dwudziestego...
      Znowu przytakuję, ale myślami jestem gdzie indziej.
Wczoraj, jedenastego sierpnia urodziny miała Ginny, a my wszyscy zebraliśmy się w Norze, by to uczcić. Przez moment zapanowała ta sama atmosfera, która była zawsze kiedy żyła Ginny i spotykaliśmy się właśnie tam, wszyscy razem co sobotę, co wydało się wyjątkowe.
Gdy później siedziałem w jej pokoju, znalazłem album ze zdjęciami, które podarowaliśmy jej gdy została sama na ostatni rok w Hogwarcie, a gdy doszedłem do końca gdzie znajdowały się fotografie moje i jej, poczułem tak silną tęsknotę jak jeszcze nigdy.




*****


Draco




      Gdy po dwóch dniach wychodzę na zewnątrz, przysłaniam oczy dłonią, gdyż rażą mnie promienie słoneczne. Odetchnąłem, nabrałem dystansu i wyrzuciłem po ostatnim przetrawieniu wszystkie myśli dotyczące Hermiony Granger.
Teraz wszystko mam już za sobą.
      Podobno McGonagall prosiła o pośpiech, ale lekko to zbagatelizowałem, pozwalając sobie na chwile głębokiego oddechu zamiast biegu do jej gabinetu mimo, iż trochę obawiam się co ma mi do powiedzenia.
      Znów czuje się jak mała mrówka gdy wychodzę spośród zielonych płomieni.
Tłum ludzi obejmuje mnie ciasno, ale udaje mi się dotrzeć do wind, wsiąść do niej, a następnie dostać się na górę. Z kolei przy drzwiach byłej opiekunki domu Gryffindor'a, wita mnie ten sam mężczyzna co kiedyś tyle, że tym razem nie robi problemu, by wpuścić mnie do środka.
- Wiem, że na pana czeka, panie Malfoy - mówi kiedy przypominam mu o zaproszeniu, które otrzymałem po raz trzeci i z satysfakcją oglądam jak zaciska zęby zdenerwowany, by nie powiedzieć o słowo za dużo,
Jak to wspaniale mieć władzę i być nad tymi, których nie lubimy z wzajemnością.
- Wiesz może po co...
- Nie, nie mówi mi się o takich rzeczach. To zbyt tajne.
- No tak, nie dziwie się - odpowiadam i taksuje go pełnym wyższości spojrzeniem.
Zadowolony odwracam się i nie pozwalając mu odpowiedzieć, pukam do drzwi po czym wchodzę do środka, przeżywając wtedy pierwszy szok i zdezorientowanie.






*****


Hermiona
     


      - O co chodzi, pani McGonagall?
- Musimy jeszcze na kogoś poczekać - mówi, a ja chcę pytać dalej, ale w tym samym momencie otwierają się drzwi jej gabinetu.
Z początku Malfoy wydaje się być tak samo zaskoczony jak ja, lecz ostatecznie on szybciej zakłada swą maskę pełną - jak zwykle - głównie pogardy.
- Dzień dobry. - Serdeczny uśmiech w stronę starszej kobiety. - Cześć, Granger. Widzimy się wcześniej niż myśleliśmy. - Podły grymas.
- Jak widzisz nie skaczę z radości, Malfoy. - Siada obok bez krępacji.
- Bo przecież najchętniej zrobiłabyś coś innego...
- Panie Malfoy! Panno Granger! Spotkaliśmy się tu z bardzo ważnego powodu i nie życzę sobie byście się teraz kłócili! - woła na co prostuje się szybko i kieruje na nią wzrok, by po chwili przybrać skruszona minę.
- Słyszałam... o waszej sytuacji, ale teraz mamy ważniejszy problem na głowie - dodaje już łagodniej na co blondyn porusza się w swoim fotelu niespokojnie.
- Co chce pani przez to powiedzieć? - pyta.
Chwile później, kiedy Minevra z głośnym westchnieniem podchodzi w stronę okna, w gabinecie zaczyna panować napięta, ciężka i nieprzyjemna atmosfera. Gdy odwraca się przodem do nas, jej twarz wydaje się niczym z marmuru co jedynie niepokoi mnie jeszcze bardziej.
Czyżby...?
Malfoy zerka na mnie już zamarzniętym wzrokiem, dając mi do zrozumienia, że przez myśl przeszło mu to samo.
- Proszę, niech mi pan da swoją różdżkę, panie Malfoy.
- Ale co to wszystko ma znaczyć?
- Chciałabym abyście sami mi to powiedzieli. Proszę, nie karzcie mi abym wykładała wam dowody przed nos i ciągnęła za język - mówi, lecz wbrew jej oczekiwaniom, po jej słowach zalega cisza.
Strasznie męcząca i uciążliwa, a jej karcące, prześwitujące spojrzenie tylko pogarsza cały obraz tej sytuacji.
- Na Godryka! Zabiliście człowieka! - woła rozeźlona.
Przez moje ciało przechodzi zimny prąd, uczucie jakby ktoś zacisnął dłonie na moim gardle i dusił szybko. Malfoy na moment traci panowanie nad sytuacją, lecz gdy udaje mu się wszystko przetrawić, naprawia rysę na swej masce.
- Skąd pani...?
- Jeden z aurorów nie uwierzył, że po prostu się kłóciliście, a to, że nie chciał pokazać pan teraz różdżki...
- Pani McGonagall, to była po prostu konieczność. Ten człowiek...
- Wiem kim on był, panno Granger i dlaczego to zrobiliście - przerywa i częstuje mnie takim spojrzeniem, że mam wrażenie jakbym wrosła w podłogę. - Spotkaliśmy się tu, bo chciałam wam powiedzieć, że musicie być ostrożni. Postaram się odwlec zespół aurorski od tego wątku, choć wiecie dobrze, że nie powinnam tego robić.
- Dziękujemy, naprawdę to doceniamy.
Milczy przez moment, a ja zerknąwszy na okno czuję tak wielką chęć wydostania się na zewnątrz i poczucia świeżego powietrza, że chyba zaraz eksploduje, a Malfoy dalej się nie odzywa.
- Nie chcę znać szczegółów, im mniej wiem tym lepiej. Jednak musicie pamiętać, że jeśli dotrą do jednego z was, drugie też nie ocaleje. Wszyscy wiemy, że ludzie, których się pozbyłaś, panno Granger, byli niewinni, a pan Malfoy jest byłym Śmierciożercą i to z jego różdżki zostało rzucone zaklęcie. - Na moment łagodnieje i staje naprzeciwko nas, założywszy dłonie za sobą. - Z całego serca nie chcę znaleźć się w sytuacji, w której będę musiała postawić was przed sądem.




*****


Draco



      Kiedy wychodzimy z gabinetu Ministra Magii i automatycznie kierujemy się do wind, mój mózg pracuje na najszybszych obrotach.
Muszę coś wymyślić, bo nie wierzę, że aurorzy odpuszczą sobie ten wątek, jak to nazwała McGonagall, zważywsyz na to, że to wyjątkowo uparte osły.
- Możemy trafić do Azkabanu, Malfoy! Dociera to do ciebie? - woła kobieta na co krzywie się, ale nie pozwalam, by dotychczasowe myśli mnie opuściły.
Winda jest pusta.
- Nie musisz krzyczeć, Granger. Stoję obok! - odpowiadam i częstuje ją piorunującym spojrzeniem podczas gdy nasz środek transportu gwałtownie kieruje się ku górze.
- To poważna sprawa. Przez tyle lat robiłam to perfekcyjnie i żaden auror, a już tym bardziej cały wydział się tymi zabójstwami nie zainteresował. Nie zamierzam trafić do więzienia tylko dlatego, że dotrą do ciebie!
Myśli uciekły definitywnie, więc rozgoryczony zarówno tym jak i jej słowami, mocno łapię ją za nadgarstek.
- Mógłbym powiedzieć to samo. Nie po to wykołowałem wszystkich tak, że po wojnie nie trafiłem do Azkabanu żeby teraz znaleźć się tam przez ciebie! - odgryzam zgodnie z prawdą, bo swą dotychczasową wolność zawdzięczam doskonałej grze aktorskiej, sensownym zeznaniom i zabezpieczeniom, które miałem na właśnie taką sytuację w jakiej byłem wtedy. - Jesteśmy w tym razem, zrozum to, Granger.
- W takim razie gdzie jest jego ciało, Malfoy? - Nagle stała się cicha i spokojna, zupełnie tak jakby wykrzyczała już to co chciała. Nie wiem czy tak właśnie nie jest.
- Moją pierwszą myślą był Forest of Dean.
- Normalnie się tam nie zapuszczają... - mamroczę. - Ale co robimy? - pyta, lecz nie mam szans odpowiedzieć od razu, bo winda gwałtownie rzuca w lewo na wskutek czego kobieta przez brak uwagi leci na tę stronę.
- Ale z tą sprawą czy z nami? - pytam zaczepnie kiedy ta spada na mój tors.
Marszczy nos i mruży te cholerne oczy przez co wygląda prawie jak Salazar kiedy zły na mnie syczał.
- Z tą sprawą, Malfoy. Nas już nie ma.
- Żałujesz już? Minęły trzy dni - pytam z kpiną.
- Że cię nie ma? Absolutnie nie! - woła, a gdy wymownie zerkam na jej drobną dłoń spoczywającą na moim torsie, jej twarz wykazuje wyraz oburzenia, przez który po chwili odsuwa się ode mnie - specjalnie na drugą ścianę, tworząc tym samym między nami największą możliwą odległość.
Winda powoli zatrzymuje się, sugerując, że nasza przejażdżka się kończy.
- Co tam u Salazara? - pytam, by zrobić jej na złość nieświadomie schodząc z tematu jakby chęć dokuczenia jej stała się nagle ważniejsza od własnego bezpieczeństwa i przyszłości.
W Azkabanie diametralnie, by się różniła.
- Nawet nie wiesz jak bardzo próbowałam zmienić mu imię, ale tylko na te reaguje - warczy w moją stronę przez co zapala się we mnie płomyk radości i figlarstwa.
- Na razie bądźmy po prostu dyskretni i uważni. Jeśli na coś wpadnę, napiszę. Oczekuje od ciebie tego samego, Malfoy. - Znowu stała się przesadnie poważna jednak ze względu na sytuacje nie zamierzam jej tego wypomnieć. Winda otwiera się, a damski głos informuje, że jesteśmy w upragnionym miejscu.
- Najlepiej, by było nie robić nic. Może mamy ogon, kto wie? Przesadna aktywność i działania jedynie jeszcze bardziej ich zaciekawią. - Udało mi się z powrotem dorwać swoje myśli.
- Też tak sądzę, więc myślałam raczej o tym, by przygotować się jeśliby go znaleźli w Forest od Dean - uściśla i uśmiecha się - jak na moje oko - wrednie.
Wychodzimy na zewnątrz i stajemy naprzeciw siebie.
- Dobrze.
Mógłbym stwierdzić, że jest zakłopotana co wydaje się wręcz niemożliwe ze względu na jej poprzednią pewną siebie i zdeterminowaną postawę. Ile oblicz może mieć ta kobieta?
- Do zobaczenia w Hogwarcie.
- Może i wcześniej, Malfoy.




 
******
 
Przepraszam jeśli wydaje wam się, że czekaliście długo, ale było naprawdę trudno.
Robiłam wszystko byście nie czekali więcej niż tydzień od dodania miniaturki i ledwo dałem radę, bowiem wczoraj w środku nocy wróciłam z nad morza, teraz jestem zmęczona, a całą drogę powrotną nie zmrużyłam oka, bo kończyłam ten rozdział.
 
Liczę, że nie poszło to na marne i się wam podoba.
 
Dziękuję za wszystko, widziałam, że tym co zostawili po sobie ślad, podobała się urodzinowa miniaturka. Cieszę się, że miałam sposobność ją umieścić.
 
Pozdrawiam.
VM

piątek, 18 lipca 2014

NOWE OBLICZA MAJĄ JUŻ ROK. PIERWSZE URODZINY - Miniaturka:,,Kłamcy.''




Konieczność sama w sobie

nigdy nie może być przyczyną

ani usprawiedliwieniem.

Jedynie powodem.



C.W. Wundermaas, były komisarz policji





      Stoisz po środku czegoś, czego na co dzień nie ujrzysz nawet w koszmarach.
Czy to realne, myślisz, lecz kiedy o mało co nie trafia Cię śmiercionośne zaklęcie, wiesz, że tak. Twoje serce bije jak szalone, a nad Twoją głową rozpościera się, mrożący krew w żyłach Mroczny Znak, który niesamowicie dobrze współgra z ciemnym niebem.
Niczym para kochanków. Namiętnie przeplatają się z sobą jak w tangu, które ćwiczyli od lat.
      Po twych plecach przechodzi zimny dreszcz, a później lodowaty pot spływa po nich niesamowicie wolno. Wokół krzyk, który rozdziera Ci bębenki.
Ty nie wrzeszczysz, bo w tym tłumie twój krzyk cichszy byłby od ciszy.
Niedosłyszalny.
      Napięta jak struna.
Twarz pokrytą masz maską, którą tworzą zaschnięte łzy, krew oraz brud i czujesz się tak jakby nigdy nie miała cię opuścić. Zostanie ze mną na zawsze, myślisz.
Jako jedno z pięt, które będą szpecić dusze i ciało.
      Gdy podrywasz się do boju po długiej przerwie, która niestety się skończyła, czujesz się jak w transie. Zupełnie tak jakby ciało, które robi uniki, pada na ziemię chcąc wyjść z tego starcia żywo, rzuca zaklęcia i odbiera życia, nie było Twoim.
Unosisz się nad prochami ziemi, wysoko nad wszystkimi, ale gdy rana na Twoim ciele zaczyna boleć, upadasz boleśnie z obłoków na brudne pole bitwy.
      Kiedy wszystko się kończy wiesz, że i coś się zaczyna.
To początek nowej ery co do, której musisz podjąć decyzje.
Twoi przyjaciele cierpią, a ci, którzy jakoś uszli z życiem płaczą nad martwymi.
Oglądasz ciała, które już nigdy się nie poruszą, a gdy sunąc po ruinach zamku zauważasz swego rudego przyjaciela wiesz, że nic nie będzie tak jak kiedyś.
      Ubolewa nad stratą brata i będzie potrzebował kogoś kto przy nim zostanie.
Nie Harry’ego, który również stracił cząstkę siebie, ale podniesie się kiedyś.
Ronald Weasley będzie potrzebował kobiety, która zostanie z nim do końca życia, będzie służyła dobrą radą i pocieszeniem, którą będzie kochał najbardziej na świecie.
A ty?
Jesteś idealną kandydatką do tej roli.
W dodatku nie masz nic do stracenia, a możesz jedynie zyskać.
      Spójrz prawdzie w oczy.
Jesteś bez rodziny. Rodzice nie mają pojęcia o Twoim istnieniu; pewnie założyli nową rodzinę. Bliski jest Ci tylko Wybraniec, Złoty Chłopiec – Harry Potter i rudowłosy Gryfon, na którego właśnie patrzysz. Nie masz domu.
Boli?
Usuwając pamięć rodzicom odebrałaś sobie miejsce, w którym żyłaś tyle lat.
      Kwatera Główna Zakonu Feniksa nie jest Twoja, a nawet jeśli pozwoliliby ci tam zostać, to na jak długo? I co potem?
Nie masz gdzie się podziać.
To dużo, prawda?
A Rudzielec Cię kocha, wiesz o tym, dawno Ci to udowodnił.
Możesz to zrobić, możesz z nim zostać. Dlaczego?
Ponieważ z żadnym mężczyzną nie łączy Cię namiętność, żadne głębsze uczucie, a ty nie jesteś najpiękniejszą kobietą w magicznym świecie tylko zwykłą przeciętną.
Zrobisz to.
Z konieczności.




*

      Zawsze – jak chyba każda kobieta – sądziłam, że mój ślub będzie najpiękniejszym dniem w życiu. Biała, uwodzicielska suknia do samej ziemi, śnieżnobiały bukiet róż w dłoni, kościelne dzwony i zapełniony od bliskich kościół.
     Jak było naprawdę?
Przez godzinę zastanawiałam się co właśnie robię ze swoim życiem.
Niszczę je, wychodząc za mężczyznę, którego nie kocham tylko po to, by mu pomóc i dlatego, że nie mam innego wyjścia, czy ratuje je zapewniając sobie dom, stabilność i rodzinę?
     Nazywam się Hermiona Weasley i jestem już nią od prawie trzech lat.
Najbardziej bałam się tego, że zostanę sama, bez nikogo bliskiego, a teraz dzięki decyzji, którą podjęłam lata temu, należę do rodziny, która liczy dwadzieścia dwie osoby. Jestem otoczona bratanicami i bratankami (w tym dzieci Harry’ego) i szwagrami, których mam na pęczki.
Nie jestem samotna i opuszczona. Mój mąż kocha mnie niesamowicie mocno, ale co z tego skoro nie żywię do niego takiego samego uczucia?
Jednak taką decyzję podjęłam przed laty i muszę dalej w to brnąć.
To moje najsilniejsze piętno po wojnie.




*


      Każdy poranek wygląda tak samo.
Najpierw wstaje ja, obudzona przez budzik, który zawsze dzwoni o tej samej porze.
Podnoszę głowę, a kiedy czuję jak ręka Ron’a podnosi się i opada na moje biodro, przywołuje na twarz uśmiech, którym częstuje go przy każdej okazji. Słodki, niewinny, z pozoru szczęśliwy, ale naprawdę wymuszony, bo ma on jedynie utwierdzić go, że jestem przy jego boku szczęśliwa.
W smaku jest cierpki, ale całe moje życie to gorycz, którą muszę przełykać. Zbawienna, ale i trująca.
- Hermiona? - pomrukuje jakby chciał sprawdzić czy na pewno jestem koło niego.
- Dzień dobry, Ron - odpowiadam zawsze pełna nadziei, że będzie on dobry.
Wydarzy się coś co wykroczy poza schemat codzienności i nie będzie takie jak zawsze.
- Zrobię śniadanie.
Kolejna okazja, by wyrwać się na dół i zatonąć we własnych myślach.
- Naleśniki z syropem? - pyta podnosząc się na łokciach na co przytakuję szybko i otwieram szeroko drzwi.
- Kocham Cię, Hermiona - mówi tak jak zawsze opadając na poduszki i zakładając ręce pod głową jakby chciał to przemyśleć.
- Ja Ciebie też, Ron –odpowiadam, ale stoję tyłem do niego.
Bo to prawda, myślę. Kocham go, jak brata.
Bo to mój przyjaciel.





*


      Jesteś w pokoju bez drzwi i okien.
Tylko ściany, które wciąż się zwężają i zwężają.
Zaraz Cię zgniotą, to pewne, a ty stoisz przywarta do jednej z nich plecami.
Chłód przenika wszystko, mrok otacza Cię z każdej strony tak ciasno, że prawie nie możesz oddychać. Jesteś schowana, nikt nie może zobaczyć ani usłyszeć jak Twoje przestraszone serce szybko bije.
      A kiedy nie możesz już wystawić przed siebie rąk, bo blokuje Ci to ściana, płaczesz.
Najpierw tylko kilka łez zdobi Twoje policzki, ale po kilkunastu sekundach zaczynasz dusić się płaczem myśląc, że to twe ostatnie chwile.
I to właśnie wtedy, pod sam koniec, widzisz dłoń wyciągniętą w Twoją stronę.
Bijesz się z myślami, a ona prawie dotyka Twojej głowy opuszkami swych palców.
Chwytasz ją.
Pomagam Ci, Hermiona Weasley (Granger)

Zapraszam.






*


      Raptowne śniadanie, potem szybko się ubieramy, a następnie teleportujemy do budynku Ministerstwa.
      Gdy wyłaniamy się z zielonych płomieni szybko wchodzimy w tłum pozostałych pracowników Ministerstwa, który zawsze brnie do przodu. Rozdzielamy się do swoich departamentów uprzednio żegnając się pocałunkiem w policzek, który przypomina mi jaką żmiją jestem. Wykorzystuje go. Przyjaźnie się z nim udając, że to miłość, a w czasie niektórych nocy chce mi się dusić z żalu i nienawiści do samej siebie.
      Przekraczam próg Departamentu Przestrzegania Prawa i od razu kieruje się do swojego gabinetu po drodze wymieniając zwykłe dzień dobry z pozostałymi pracownikami.
Dlaczego wybrałam akurat tą ścieżkę?, myślę po raz kolejny. Dla stabilności, której po wojnie zapragnęłam, a której teraz żałuje.
      W ciągu całego dnia mojej pracy nie dzieje się nic szczególnego.
Podpisuje kilka papierów i decyduje co dalej z czarodziejami, którzy złamali prawo.
Ciepłe promienie słońca, które biją w okno za moimi plecami tylko wydłużają mozolne już minuty przeciągając tym samym czas mojej pracy.
Gdy ją skończę – za trzy godziny – wrócę do domu, a później Ron zabierze mnie na kolację do kolejnej drogiej restauracji. Bo może to zrobić.
      Jest bohaterem wojennym, zarówno jak ja, Harry i kilka innych osób.
Nasza Złota Trójka stała się jeszcze bardziej ceniona po wojnie, a my sami zostaliśmy solennie nagrodzeni, co sprawiło, że życie Ron’a, a tym samym moje, stało się o wiele wygodniejsze.
Rudzielec, który teraz nie musi martwić się o pieniądze, często obdarowuje mnie drogimi prezentami, które staram się przyjmować z uśmiechem, by nie sprawić mu przykrości, ale które nie potrzebne mi są do szczęścia lub zabiera do wysoko postawionych lokali czego wcale nie chcę i co nie budzi we mnie podziwu czy uznania.
- Hermiona? - słyszę, a już po chwili drwi mojego gabinetu otwierają się szeroko. - Cieszę się, że cię zastałem - kontynuuje szef mojego departamentu. Podnoszę się z miejsca i ściskam jego dłoń wyciągniętą w moją stronę.
- Pamiętasz Amelie Grewort? Nie musisz dzisiaj jej odwiedzać. Aurorzy odstawili ją do nas z rana.
- To...dobrze. - Jestem w stanie wykrztusić. Pierwszy rozłam poza planem dnia. - Przejrzę nowe akta...albo pomogę Katie. Ostatnio wspominała, że potrzebuje pomocy w jednej sprawie... - Staram się złapać byle czego. Każdej deski ratunku
- Daj spokój, Hermiona. Idź do domu.
- Mam skończyć wcześniej? - pytam marszcząc nos, czując się tak jakby była niezwykle malutka, a cały świat wokół mnie nieprawdopodobnie duży.
- Tak! Zawsze siedzisz do końca, a twoja praca jest bez zastrzeżeń. Idź, Weasley, będziesz miała moment dla siebie! - zachęca, a następnie puszcza mi oczko i wychodzi zostawiając mnie samą w gabinecie.
Długo patrzę w miejsce gdzie stał. Nagle czuje się bezbronna. Ron nauczył mnie przez te lata, że wszystko wygląda tak samo, każdy dzień czy tydzień.  Jestem zdezorientowana i trochę zagubiona, bo nie mam pojęcia co teraz ze sobą zrobić.
- Dobrze...dobrze... - pomrukuje pakując torebkę po dłuższej chwili.
Niektóre rzeczy nie chcą do niej wejść, wypadają, a kilka znajduje się w niej niepotrzebnie.
Gdzie mam się udać? Co ze sobą zrobić? Może pójdę do kawiarni? Skoro już skończyłam wcześniej to po co wracać mam do Nory?
A wieczorem Ron zaprosi mnie na kolację.





*


     Kawiarnia Luny zaczęła funkcjonować kilka miesięcy po wojnie.
Krukonka stworzyła ją sama od początku i mogła być  z siebie dumna.
     Na początku był tylko mały, walący się budynek z zapuszczonym ogrodem na jednej z alei Śmiertlenego Nokturnu wśród pozostałych, całkiem innych, bo zachęcających i zapierających dech w piersiach, lokali, klubów i restauracji. Ta towarzyska i imprezowa dzielnica powoli wypierała z siebie zdeastowany budynek.
I wtedy pojawiła się Luna.
Luna ze swymi długimi jasnymi włosami, różdżką w dłoni, dziwnymi okularami i swym wiecznym optymizmem.
      Wyremontowała ją, a ja byłam jej codziennym gościem szczególnie na początku swego małżeństwa z Ron’em z powodu wyrzutów sumienia, z którymi się tu chowałam.
Później zaniedbałam wizyty tutaj - zatopiłam się w pracy, a każdą wolną chwilę zabierał mi mój małżonek.
     U Luny jest pełno ludzi, których zdrowy śmiech słychać od wejścia.
Przeciskam się przez nich do baru przy, którym składa się zamówienia, bo nie mam co liczyć na wolny stolik. Nawet popołudnniu, bowiem w tych godzinach kawiarenka zmienia swoje menu i wystrój oraz zaczyna serwować najrozmaitsze danie obiadowe i desery.
Wieczorem z kolei, można zetknąć się z romantyczną scenerią, w której można zjeść wspaniałą i namiętną kolację.
- Hermiona, kochana! - woła blondynka gdy udaje mi się zająć jeden z wysokich stołków przy barze. - Co u ciebie? Ginny?
- Dobrze, bardzo cieszę się, że cię widzę. - Przynajmniej to drugie jest prawdą. - A jeśli chodzi o Ginny... To siostra mojego męża, widzimy się dość często. - Wzruszam ramionami. - Są z Harry’m naprawdę szczęśliwi.
- Nie wątpię, wiedziałam, że tak to się skończy. - Przez jej twarz przechodzi szeroki uśmiech. - Co dla ciebie?
- Nie mam pojęcia - odpowiadam ze śmiechem, przejeżdżając wzrokiem po karcie. - Szczerze mówiąc, skończyłam wcześniej pracę. Nie wiedziałam gdzie pójść, ale jeśli nie masz czasu... - przesuwam wzrokiem po otaczającym mnie tłumie – to posiedzę tu jeszcze chwilę i...
- Daj spokój! - Macha lekceważąco dłonią. - Tyle czasu cię nie było! Co robisz wieczorem? Stanowczo musisz znowu mnie odwiedzić. Nevil też się ucieszy jeśli do nas wpadniesz!
- Nie mogę. Ron zabiera mnie na kolację - odpowiadam wcale nie uśmiechając się szeroko z tego powodu i nie rzucając tęsknego spojrzenia na pierścionek na moim palcu tak jak zrobiłaby to inna szczęśliwa żona.
- To...miło z jego strony.
Jakiś mężczyzna z kuchni woła ją na moment przez co przeprasza mnie cicho i złożywszy obietnicę, że zaraz wróci znika za drzwiami kuchennymi.
Spoglądam na zegarek. Mam jeszcze blisko dwie i pół godziny, a przecież nie mogę tyle czasu tutaj siedzieć, w końcu Luna też ma swoje obowiązki i nie może odłożyć ich przeze mnie.
- Zabrakło nam karmelu. Dzisiaj polewa będzie czekoladowa - rzuca gdy znów zajmuje miejsce za ladą, a następnie posyła mi spojrzenie przypominające, że mam kontynuować wcześniejszy temat.
- Tak, będzie miło. - Wzdycham w duchu. - Porozmawiamy, może zatańczymy...
- Zupełnie jakbyście byli przyjaciółmi, a nie małżeństwem, Hermiona. Z całym szacunkiem dla Ron'a, to dobry człowiek. Tacy podobno są odporni na nargle.
- Właśnie tak się czuje Luna, ale wiesz dobrze, że nikt mnie do tego nie zmuszał. Sama zgodziłam się na to wszystko i teraz czuje, że chyba był to błąd. - Wzdycham. - Przynajmniej się przyjaźnimy –dodaje z uśmiechem ciesząc się, że jest jakiś pozytywny aspekt. Nie udaje mi się zażartować, myślę gdy zauważam sceptyczną minę Luny.
- Ale dość o mnie, nie przyszłam tu, by się nad sobą użalać. Opowiadaj co u was!
- Och, wiesz...ostatnio myśleliśmy, by...
- Jedną czarną kawę na wynos! Szybko! –słyszę krzyk, który przerywa naszą rozmowę, a zaraz potem ktoś opada ciężko na miejsce obok mnie.
Marszczę nos na barwę głosu czarodzieja, lekko się zjeżam, a w mojej głowie zapala się czerwona lampka i duży napis nie!
- Zaraz będzie - odpowiada Luna z lekkim uśmiechem, a ja postanawiam w końcu się obrócić się w bok.
- Malfoy?! - wołam  nagle zirytowana tym, że moje przypuszczenie się sprawdziło, a jednocześnie zdziwiona, że pamiętam jeszcze jak smakuje to uczucie nienawiści.
- O, Granger! –odpowiada z błyskiem w stalowych oczach i szerokim (nadal krzywym, tak jak kiedyś) uśmiechem, pocierając podbródek. Nienawidzę cię, ale za to, że użyłeś mojego nazwiska, to bym cię ozłociła. - Szopa jednak nie zniknęła! - złośliwie zerka na mój włosy. - Ile to już się nie widzieliśmy?
- A co, tęskniłeś? - pytam, czując się tak jakbym znów przeniosła się na szósty rok. Wtedy jeszcze nie podjęłam tylu złych decyzji.
- Każdego dnia marzyłem o tym spotkaniu, Granger. - Przewraca oczami. - Chociaż powinienem powiedzieć Weasley.
Mimo wolnie się krzywie.
- Czarna kawa, raz! - woła Luna stawiając parujący kubek przed blondynem.
Blondynem o rozchwianych, jasnych włosach, mocno zarysowanym podbródku i szczęce, szerokich ramionach i genialnej posturze.
- Dzięki. - Odbiera kubek podnosząc się z miejsca. - Jutro będę o tej samej porze - dodaje mrugając.
Wychodzi, a ja po raz pierwszy od dawna zaczynam czuć tyle emocji na raz. Między innymi to, że właśnie kpiarsko rzucił mi wyzwanie sądząc, że go nie przyjmę.
A ja jestem przecież Gryfonką.




*

      Leżysz na ziemi.
Nie masz siły się podnieść, a ta męcząca ciemność wciąż Cię otacza.
Słyszysz szepty. Coraz głośniejsze.
Co teraz, myślisz, a po chwili zauważasz leciutki błękitny punkt.
Podnosisz się na nogi. Sama nie wiesz jak.
Coś zaczyna pchać cię w kierunku coraz to jaśniejszego światła, które wydaje się większe z każdą sekundą.
Brniesz przed siebie.
I nie wiesz co będzie dalej.




*

      Kolacja, którą zorganizował Ron, była udana.
Miło spędziliśmy czas i nie wspominaliśmy o przeszłości. Nie chcieliśmy powracać do tych złych chwil, tym bardziej ja, bo wszystko przypominało mi ten decydujący moment w moim życiu. Chwilę, w której musiałam podjąć decyzję o tym co zrobię dalej z samą sobą.
      Jak na wybawienie pojawił się Harry i Ginny. Namówiliśmy ich, by przysiadli się do naszego stolika. Gdy ukradkiem zerkałam jak trzymają się za ręce i jak prawią sobie wzajemnie komplementy czułam po części szczęście spowodowane tym, że tak im się udało, a z drugiej lekką zazdrość dlatego, że są oni szczęśliwi naprawdę. 
      Harry spoglądał na mnie raz po raz, a wtedy próbowałam wykrzesać z siebie trochę więcej optymizmu, by nie musiał zamartwiać się moim stanem. Wie o całej mojej sytuacji i nie raz próbował coś z tym zrobić, ale nie potrzebuję litości. Sama się w to plątałam, a niekiedy myślę, że i tak mogło być gorzej.
     Mogłabym być sama, nie otoczona kochającymi mnie ludźmi, bez domu i z pieniędzmi, które nie miałabym na co i na kogo wydać.
     Gdy w, którymś momencie temat zszedł na naszą przyszłość - moją i Ron'a, bo Harry i Ginny są już ustatkowani -, a potem naturalnie na dzieci, rodzinę i nasze dalsze plany, robiłam wszystko, by się wymigać. Nie mogłam myśleć o dzieciach, nie chciałam i wciąż nie chcę. Ich nie mogłabym okłamywać.
      Siedzę na schodach i patrzę przez okno w Norze, z której wciąż się nie wyprowadziliśmy, bo Ron nie chciał opuszczać rodziny. Tłumaczył, że jest związany z tym domem, miejsca nam starczy oraz, że raźniej i lepiej nam będzie zresztą. Czyli z Molly, Artur'em, George'm, Percy'm, który od momentu pogodzenia się z rodziną praktycznie tu mieszka i z często wpadającą Ginny i Harry, którzy mieszkają w pięknym domu nie daleko. Przydarzy się też, że Charlie przyjedzie w odwiedziny.
      W uszach jeszcze trochę szumi mi od wina. Ubrana jestem tylko w szlafrok, nie mam nic pod spodem. Gdy wróciliśmy z restauracji do domu, Ron szybko zamknął nas w sypialni. Kochaliśmy się, lecz nigdy gdy to robimy nie odczuwam przyjemności. Rudzielec wypił trochę, więc nie spędziliśmy w łóżku dużo czasu oraz nie musiałam tyle udawać, by był usatysfakcjonowany. Potem - tak jak zawsze, według schemat - zasnął, a ja niepostrzeżenie udałam się tutaj, by uspokoić gorycz w środku.
     Nawet seks nie sprawia mi przyjemności, ale mimo wszystko nigdy nie zdradziłam Ron'a. Nawet nigdy nie flirtowałam z innym.
    Zastanawiałam się czy podnieść rękawice rzuconą przez Malfoy'a. Co prawda jutro kończę pracę wcześniej, ale czy powinnam? Może to jeden wielki żart, okazja, by znów mnie wyśmiać. A co jeśli Ron nas zobaczy? Albo ktoś inny i mu przekaże?
      Oddam to w ręce świata. Będą robić to co zawsze, według rozkładu dnia, a jeśli znajdzie się czas na spotkanie z Malfoy'em to pójdę, bo zdaje mi się, że tego właśnie potrzebuje. Jest jednym, wielkim znakiem zapytania, przy nim mogę ożyć, poczuć coś nowego, powrócić do czasów gdzie on był moim największym problemem.
     Mogę przestać być warzywem.





                                                                         *


      - Hermiona, skarbie, potrzebuje magiczne nici z Pokątnej, mogłabyś? - pyta Molly z rękami w zlewie, który zapełniony jest naczyniami po obiedzie, który niedawno zjedliśmy. Przytakuje szybko i kieruje się na górę. Zakładam odkryte buty na średniej koturnie, łapię torebkę i wsadzam do niej różdżkę oraz galeony.
      Do piętnastej - godziny na, którą w kawiarni ma pojawić się Malfoy - zostało trochę ponad pół godziny, a jak zawsze w czwartki, pracowałam krótko.  Zgodnie z wczorajszym założeniem - jeśli zrobię wszystko pójdę do kawiarni, jeśli nie to będę musiała sobie odpuścić.
- Wychodzisz gdzieś? - Słyszę obok.
Odwracam się w stronę drzwi, a zauważywszy stojącego we framudze Ron'a, uśmiecham się ciepło.
- Muszę wyskoczyć na pokątną.
- Mam iść z tobą? Spacer?-pyta gdy przechodzę koło niego. Kręcę głową w geście zaprzeczenia i kładę dłoń na jego ramieniu.
- Może później-rzucam i kieruje się w stronę schodów.
Pierwsze kłamstwo.




*


      Staram się nie iść ani za szybko ani zbyt wolno.
Zwyczajnym krokiem przemierzam Pokątną już z Magicznymi Nićmi w torebce.
Ruch jest taki jak zwykle, wszystko znowu wydaje się takie normalne, zaczynam się czuć tak jakby to ktoś kierował moim życiem, a nie ja. Jak kukła, której sznurki trzyma ktoś inny.
      Z zamyślenia wyrywa mnie jednak jasna czupryna.
Wyciągam szyję i mrużę oczy pewna, że widzę Malfoy'a. Nie wiem czy mam iść w jego kierunku czy uciekać. Niezdecydowana zerkam na zegarek - miałabym się z nim spotkać za prawie dwadzieścia minut. Czy to możliwe, że idzie już do kawiarni Luny?
Zapiera mi dech w piersiach.
      Znowu napływa do mnie nienawiść i emocje, których nie czuję na co dzień. Zaczynam wręcz się nimi dusić, czuję gulę w gardle, bo przecież na co dzień w porównaniu z tą chwilą - nie ma nic.
Problem rozwiązuje się sam.
Jasna czupryna znika w tłumie i nie widzę już jej na dobre, a ja po krótkich wzrokowych poszukiwaniach teleportuje się z powrotem do Nory.
     Ląduje jednak na polanie, kawałek przed domem Weasley'ów jednak już z daleka słychać ich gwarę. Sądząc po hałasie przyjechał Charlie, który jak zwykle zapewne wdał się w pogawędkę z Percy'm. Idąc wzdycham, ale szybko karcę się za to. Mogło być gorzej, mogłam wracać do pustego domu gdzie witałby mnie tylko odgłos i echo moich kroków.
Jeślibym takowy miała.
- Hermiona, kochanie! - woła pani Weasley od progu i obejmuje mnie krótko po czy odbiera ode mnie nici. - Strasznie ci dziękuję, nie dałabym rady wyrwać się sama na Pokątną - dodaje, a po chwili znika w kuchni.
      Witam się z przybyłym Charlie'm i szybko całuje Ron'a modląc się w duchu, by nie chciał pogłębić pocałunku wiedząc, że przygląda nam się cała rodzina. Zawsze chciał mieć uznanie, ale każda chwila bliskości przypomina mi o moim oszustwie.
- Masz jakieś plany, czy...? - pyta, a ja otwieram usta, chcąc powiedzieć nie, ale szybko je zamykam. Miałam zostawić to losowi, a jeśli sprawił, że się ze wszystkim uwinęłam...
Nie czeka na mnie praca ani nic z tych rzeczy, a stawka jest duża. Jeśli się nie zjawie Malfoy pomyśli, że nie podjęłam wyzwania, że się przestraszyłam i, że jestem w garści Ron'a.
Uśmiecham się gdy czuje powrót dawnej, szkolnej siebie, a jednocześnie zaczynam czuć strach, że gdy raz poczuje wolność po tylu latach pod kloszem - już nie będę potrafiła porzucić jej i powrócić do tego domu i życia w nim.
- Tak, umówiłam się z Luną, rozumiesz. Dawno się nie widziałyśmy-mówię choć w duchu myślę o kimś innym.
Dawna ja wygrała.





*



      Nie wiedziałeś co będzie dalej.
Brniesz przed siebie w świecie do, którego Cię zabrałam.
Światło, które moment temu było jedynie małą kropką, teraz urosło do wielkich rozmiarów.
Kuśtykasz, ale każdy musi mieć jakieś rany. Nie chcesz zginąć, zresztą ja też nie, bo inaczej bym Ci nie pomogła.
Gdy widzisz klamkę chwytasz ją choć nie wiesz co jest za drzwiami.
Dalej ci nie pomogę, jestem stabilnością, ale tylko tutaj.
Wchodzisz.
Czujesz pierwszy raz od dawna chęć przeciwstawienia.




*


      Znowu gwar, ale muszę przyznać, że go lubię.
Wyrzuty sumienia, które pojawiły się gdy teleportowałam się z Nory, zniknęły gdy przekroczyłam próg tego lokalu.
     Lunę widzę już z daleka, jego też, więc żołądek lekko skręca mi się w supeł, a w piersi zapala się żar spowodowany niechęcią, którą wciąż do niego czuję.
Gdyby ktoś w ogóle ich nie znał - to nie możliwe, ale można pomarzyć - mogłabym pomyśleć, że są rodzeństwem. Oboje mają jasne blond włosy, identycznej barwy. Niebieskie oczy niczym się nie różnią, a przeciwieństwa w postawie działałyby tylko na korzyść tej teorii.
     Ona - radosna, szczęśliwa, pomocna, życzliwa. Ze szczerym uśmiechem obsługuje kolejnych klientów, a jednocześnie rozmawia z ludźmi przy barze, by nie czuli, że ich ignoruje czy, że są dla niej nie ważni.
     On - zimny, wyniosły, groźny. W jego oczach odbija się kpina, podpiera się niedbale na łokciu puszczając perskie oczko do każdej atrakcyjnej kobiety, która podejdzie złożyć zamówienie. Ubrany w najdroższe ciuchy, z zawadiackim uśmiechem i pewnością siebie, która bije do niego cały czas. Płeć przeciwna nie odrywa od niego wzroku.
- Cześć - mówię podchodząc do baru. Ciężko opadam na wysoki stołek starając nie dopuścić, by na moje policzki wpłynął rumieniec spowodowany tym, że otwarcie się na mnie patrzy. W ten sposób.
- Cześć, Granger. Wiara w ludzi kiedyś cię zgubi, Lovegood - mówi i podaje jej dwa galeony.
- Draco był pewny, że nie przyjdziesz - wyjaśnia i macha lekceważąco dłonią wciąz jednak uśmiechając się ciepło. Odwraca się na moment, by podać tacę kelnerowi.
- Byłem pewny, że nie przyjdzie bo stchórzy-poprawia blondyn po czym przewraca oczami widząc moją oburzoną minę. Bierze papierową torebkę po czym podnosi się z miejsca i zerka na mnie wyczekująco, dając mi do zrozumienia, że mam zrobić to samo.
- Dzięki za kawę i do zobaczenia, Lovegood - rzuca i łapie mnie za nadgarstek po czym ciągnie w stronę wyjścia.
- Miłego dnia!-woła Luna zza baru ściskając przed sobą dłonie.
Nadgarstek pali, serce bije.





*


      Park.
Poszliśmy do zwykłego parku.
Wokół pełno innych przechodni, a ja ściskam w dłoni kubek kawy na wynos, którą zamówił Malfoy wcześniej. Luna, która upierała się, że przyjdę, wcisnęła mu ją kiedy zamawiał swoją.
- Nie spodziewałam się tego, Malfoy - wyrzucam z siebie, rozglądając się dookoła.
- Chciałem to zaplanować inaczej. - Uśmiecha się przekornie. - Myślałem, że lepszy będzie wieczór, wiesz, nikt nie zauważyłby wtedy jak dokonuje zabójstwa i wrzuca twoje ciało do krzaków - kończy.
- Wiedziałam, że to zwykły podstęp! - wołam, podejmując jego ironię i dźgając go palcem w tors.
- Oczywiście, że tak. - Prycha. - Byłby zdziwiony gdyby Największy Umysł Hogwartu się nie domyślił. - Przysiadamy na ławce.
- Nie tak wyobrażałam sobie nasze ewentualne spotkanie po latach, Malfoy.
- Ja też nie. - Odwraca się bokiem, by lepiej mnie widzieć. - Myślałem, że chociaż trochę wyładniejesz - dodaje i krzywiąc się zerka na moje włosy, które nadal są tak trudne w obyciu jak w Hogwarcie.
- Zresztą jako żona Weasley'a nie mogłaś zyskać zbyt wiele, Granger - mówi, a mój cały gniew znika. Tak pięknie jest bowiem usłyszeć swoje nazwisko w dodatku wymawiane z takim akcentem.
- Zyskałam rodzinę, Fretko. - Przynajmniej to jest prawdą.
- Co to za rodzina. - Prycha. - Jesteś cieniem siebie, Granger. Zamknęli cię w tamtej ruderze i zaplanowali ci życie. To nie jest prawdziwa rodzina - mówi i odwraca ode mnie wzrok po czym spokojnie, jakby nigdy nic, bierze łyk kawy.
- Skąd ty to możesz wiedzieć, co?! - pytam zła nie przejmując się ciekawskim spojrzeniami, które przyciągnęłam.
Zaraz owiewa mnie lęk. Co jeśli ktoś zrobi nam zdjęcie? Co jeśli ktoś przekaże to dalej, aż dotrze do Ron'a? Przecież podobno jestem z Luną.
Przez cały ten lęk zaczynam czuć irytację - jakie wspaniałe uczucie, praktycznie zapomnienie -,że teoria blondyna się sprawdza. Jestem w klatce, w dodatku boje się z niej wyjść.
- Bo sam miałem takie życie. Wiesz kiedy zacząłem podejmować decyzje sam za siebie, Granger? - znów na mnie spogląda, a jego oczy sprawiają wrażenie jakby były kawałkami lodu. - Po wojnie kiedy ojciec zaczął się ukrywać. Wcześniej robiłem co mi kazano, też byłem pod kloszem, a im szybciej to sobie uświadomisz tym lepiej.
Potem zalega cisza.
Dawne temperamenty trochę opadły, a jego słowa na pewno będą odbijać się echem w mojej głowie przez jakiś czas.
- Swoją drogą to nie potrafię i nie będę mówił do ciebie Weasley, Granger.






*


      Okazuje się, że twoja decyzja była dobra.
Przekroczyłeś próg i nic złego się nie stało.
Stałeś się lekko zdezorientowany, ale to tylko chwilowe. Będzie coraz lepiej, zresztą już jest dobrze, a może i wydostaniesz się z tej białej nicości.
Ciesz się, że nie posłuchałeś stabilność.





*


      Powrót do domu bolał.
Czułam się winna, ale jednocześnie zła, że znowu wracam do klatki. Poczułam coś co dało mi chęć walki, ale i umożliwiło powrót wspomnień, które były dobre.
      Schody skrzypią, jest już noc, reszta rodziny pewnie już śpi.
Ostrożnie jakby przeczuwając, że coś jest nie tak, kieruje się na górę, a po chwili, nawet nie zdając sobie sprawy, że ze wstrzymanym oddechem wchodzę do sypialni swojej i Ron'a.
      W pokoju panuje mrok, jedynie blady blask księżyca pada na podłogę przez okno.
Ściągam kurtkę i odkładam na bok torebkę po czym kieruje się do łazienki.
Po powrocie szybko wślizguje się pod kołdrę i zamykam oczy, chcąc jak najszybciej zasnąć.
- Dobrze, że już wróciłaś - mówi cicho Ron i obejmuje mnie leniwie.
Obawa paraliżuje mnie. Nie mogę wykrztusić żadnego słowa czy ruszyć się z objętej wcześniej pozycji. Przez głowę przechodzi mi, że o wszystkim wie, że zaraz trafię pod ostrzał pytań, lecz ku mojej uldze nie mówi nic więcej. Po prostu mocniej wtula się w moje ciało i zasypia.
U mnie przychodzi to o wiele później.



*

 


      Stos papierów na moim biurku wciąż rośnie mimo moich ciągłych starań, by zmalał choć odrobinę. Rozpoczęłam użeranie się z nimi niecały tydzień temu, tuż po spotkaniu z Malfoy'em, który  nie odzywa się od tamtej pory.
      Ron nadal o niczym nie wie, a moje wyrzuty sumienia zaczęły znikać przez nieobecność Malfoy'a. Wstyd mi się przyznać, ale liczyłam, że jeszcze się odezwie. Bo ja nie zrobię tego na pewno! Jeszcze pomyślałby, że mi zależy, a przecież nie mogę do tego dopuścić.
      Minusem jego nieobecności jest to, że znów stałam się warzywem.
Momentami nawet robotem, który wstaje po to, by iść do pracy, spełniać swoje obowiązki, pracować do określonej godzin, a później wracać do domu gdzie rozmawiam o przepracowanym dniu z Ron'em, pomagam Molly w obiedzie, rozmawiam przez telefon z Ginny, a później kładę się spać.
Powróciła ta znienawidzona monotonia i uczucie o, którym wspomniał Malfoy. Jestem jakby więźniem samej siebie.
- Nie, nie mogę tak myśleć... - pomrukuje.
- O czym?
      Zastygam gdy Harry wchodzi do środka po czym siada na krzesełku naprzeciw mnie i poprawia okulary. Przez moment z ulgą zerkam na te kochane zielone oczy, dziękując w duchu, że nie był to ktoś inny albo, że nie powiedziałam jeszcze kilku słów.
- O pracy. Ze złym nastawieniem zajmie mi to jeszcze więcej czasu. - Wzdycham wyjaśniając z pozoru zmęczonym tonem, wykonując niedbały ruch dłonią w stronę stosu papierów.
- Pomogę ci - oferuje i podnosi się z miejsca, by przesunąć sobie krzesło koło mnie. Ściąga płaszcz aurora i podwija rękawy do łokci po czym bierze do rąk pierwszy z formularzy.
Od razu ponownie zalewa mnie poczucie winy, który od wojny jest moim nieodłącznym towarzyszem. O ile okłamanie Ron'a było trudne, tym okłamanie Harry'ego, nawet o taką błahostkę,  wręcz boli.
- A ty nie masz swoich zajęć? - pytam.
- Nie, dopiero co dostarczyliśmy z Ron'em Adamson'a. Wziąłem już sobie wolne - wyjaśnia i marszczy brwi, czytając kolejne akta. Dreszcz przechodzi mnie na wspomnienie męża, a zaraz po nim smutek, że nie czuję myśląc o nim jak każda normalna żona powinna. Z euforią, namiętnością czy pożądaniem. - Za bardzo wyolbrzymiają tę sprawę, nie złamała prawa.
- Też tak sądzę, ale mój szef uparł się, że nie odpuści bez argumentów na jej niewinność. Mówiąc w skrócie - kolejny raport - odpowiadam, ale szybko wracam do interesującego mnie tematu. - Skoro masz wolne to dlaczego tu siedzisz, Harry? Ginny pewnie czeka na ciebie w domu.
Odkłada papiery i siada przodem, a nie jak dotychczas bokiem, do mnie.
- Muszę to wszystko przeczytać. I napisać raport - mówi z uśmiechem, zerkając na papiery, którymi zająć powinnam się ja.
- Nic nie rozumiem - informuje, marszcząc nos i zachodząc w głowę o co mu chodzi. Dlaczego chce przejąć moje obowiązki?
- Wiem, że nie chcesz rozmawiać o swoim małżeństwie z Ron'em, ale znam cię i wiem czemu w ogóle przyjęłaś jego oświadczyny, Hermiona - mówi i kładzie dłonie na moich, które przytwierdziłam do swoich kolan. Chłód przechodzi przez moje ciało, bo nie pomyślałam, że gdy przez te wszystkie lata Harry użyczał mi swojego ramienia, wiedział czemu nie widzi na mojej twarzy uśmiechu.-A ja chcę żebyś była szczęśliwa, zawsze chciałem.
- Harry...
- Jesteś cieniem, skarbie, a ja chcę z powrotem swoją najlepszą przyjaciółkę - kończy i mocno przyciąga mnie do siebie po czym zamyka na moment w uścisku, w którym trwam ile się da, czując się nad wyraz bezpiecznie.
- Dlatego weź to, przeczytaj i idź. Normalnie nie kiwnąłbym dla niego nawet palcem, ale rozmawialiśmy długo, wiem, że przy nim się ożywisz.
- Co ty kombinujesz, Harry? - pytam cicho całkowicie zdezorientowana.
- I byłbym ślepy gdybym nie widział, że tego chcesz. Nikomu nic nie powiem, ale nie wracaj za późno. - Teatralnie grozi mi palcem po czym klepie w oparcie krzesła, zmuszając bym wstała. Szybko zajmuje moje miejsce, ponownie bierze długopis do dłoni i poprawia okulary, a następnie wyciąga wolną dłonią kopertę z kieszeni i wręcz wciska mi do rąk.
- Idź, idź, mam dużo pracy. - Znowu uśmiecha się lekko.
- To...tak być nie może. Harry! Mam pracę, mój szef, gdzie w ogóle mam iść, co to... - Zerkam na kopertę wystraszona, zdziwiona i zdezorientowana, będąc w takiej sytuacji, w której nie wiem o co chodzi, pierwszy raz w życiu. Poza planem, poza schematem, całkiem inaczej i niszcząco.
- Nie panikuj, czy kiedykolwiek cię zawiodłem? - pyta, a ja szybko zaprzeczam ruchem głowy.
      Przekonuje mnie ostatecznie bym przekroczyła próg tym samym wychodząc na zewnątrz. <Jesteś wspaniały, Harry!>
Gdy czytam karteczkę, którą uprzednio wyciągam z koperty, czuje się jakby nogi wrosły mi w ziemię. Z lekko otwartymi ustami oglądam się za siebie na drzwi mojego gabinetu i ponownie na pergamin. Tak kilka razy.
Kiedy zaczynam czuć irytację, złość i podenerwowanie odbieram to za sygnał. Pora znowu, choć na chwilę zacząć żyć.




Granger, chciałbym widzieć Twoją minę!

Stary sklep Borgin&Burkes



DM




*



      Śmiertelny Nokturn.
Zawsze idealnie pasował mi do takiej osoby jak Malfoy, więc nie zdziwiłam się kiedy ujrzałam go seksownie opartego o drzwi od dawna zamkniętego sklepu. Podczas gdy wszyscy plączący się wokół mówią do samych siebie, noszą coś błyszczącego pod szatą i są gotowi zrobić ci krzywdę - to nie zmieniło się nawet po wojnie dlatego też chodzi się tutaj na własną odpowiedzialność - on
uśmiecha się kpiąco, trzyma ręce w kieszeni, a gdy mnie zauważa rozpina dwa górne guziki błękitnej koszuli.
- Czy ty jesteś normalny, Malfoy?! - atakuje zmierzając w jego stronę.
- Mi też miło cię widzieć, mała.
- Nie mów tak do mnie. I jak możesz wyrywać mnie z pracy? Dodatkowo do takiego miejsca! - wołam oburzona, napotykając spojrzenie jakieś wiedźmy i stojąc bokiem do reszty, nie tyłem.
Zawsze przecież jakieś zaklęcie może polecieć w moją stronę. A może to tylko skutek uboczny nie wychodzenia z domu?
- Po pierwsze Granger, jesteś ze mną...
- Nazywam się Weasley.
- Bo jeszcze uwierzę, że chcesz bym tak do ciebie mówił - prycha po czym przewraca oczami i nie zwracając uwagi na moje naburmuszenie, łapie mnie za rękę i sprowadza po schodach sklepu, a następnie prowadzi tak wąską ścieżką, że przez moment mam wrażenie, że się uduszę. Gdy wychodzimy naprzeciw sklepu Weasley'ów, a właściwie sklepu George'a, przypomina mi się jak podglądaliśmy jego wraz z matką przez co rumienie się lekko, a on niestety to zauważa.
- Już raz się spotkaliśmy, dlaczego, by tego nie powtórzyć? - pyta retorycznie, wkładając dłonie do kieszeni spodni.
Nawet nie czeka na mnie tylko brnie przed siebie. Gbur jest całkowicie pewny, że ślepo udam się za nim!
- Dlaczego wplątałaś w to wszystko Harry'ego?! Po co, skoro to nic nie znaczące epizody, które tylko podnoszą nam ciśnienie - mówię gdy odwraca się w moją stronę. - Jestem dla ciebie kolejny doświadczeniem, Malfoy...
- A ja dla ciebie przygodą i oderwaniem od przytłaczającej rzeczywistości, Granger - przerywa, podchodząc do mnie.
      Przewraca oczami i łapie mnie za nadgarstek – nie może odpuścić sobie grymasu przy wykonywaniu tej czynności – po to, by zacząć ciągnąć mnie do przodu.
- Moje życie jest nudnoe twoje nieszczęśliwe...
- Wcale nie!-wołam szybko.
Jak ty to robisz, Malfoy? Dlaczego tylko ty jedyny w całym świecie potrafisz zdenerwować mnie do tego stopnia, że udaje mi się choć na moment wyciągnąć z cienia dawną siebie?
- Pomyśl jak bardzo skoro zauważył to nawet Potter – ta ciemna masa! - i postanowił pomóc mi, by cię uszczęśliwić - mówi.
Otwieram usta, lecz w końcu żadne słowa z nich nie wychodzą. Pozwalam, by blondyn uśmiechnął się z satysfakcją i pociągnął mnie niczym szmacianą lalkę w znanym tylko jemu kierunku.
Jak to możliwe?, zastanawiam się. Kiedy moja udręka stała się, aż tak widocznie, gdzie zaniedbałam swe mury obronne, że ktoś z zewnątrz ją zauważył?
W pracy byłabym do szesnastej.
Z ulgą odbieram, że jest już po drugiej, a przed czwartą będę musiała zacząć zbierać się do domu, by punkt o tej godzinie pojawić się w Norze.
Według codziennego schematu, który nienagannie będę kontynuować po powrocie do domu Weasley'ów.





*


      - I właśnie o to chodzi, Granger!-woła Malfoy gdy zatrzymujemy się na moście, o którego czerwoną barierkę się opieramy. - Całe swoje życie podporządkowałaś innym, ciągle to samo – dzień w dzień. Jak tak można?
Spuszczam wzrok mimo wszystko zawstydzona i upokorzona oraz splatam dłonie pod stołem.
Malfoy prycha na to oburzony po czym gwałtownie rozdziela moje palce i spogląda na mnie – z większą niż kiedykolwiek – pogardą i niesmakiem.
- Gdzie jest Granger, co? Bo miałaś rację, ty nią nie jesteś. Udaje się jej przebić tylko na krótką chwilę, niestety - mówi zimno na co wzruszam ramionami, które po chwili blondyn zamyka w mocnym uścisku.
Potrząsa mną.
- Nie rób tak, nie bądź uległa. Normalna Granger już dawno roztrzaskałaby szyby swoimi decybelami i uderzyła mnie tyle razy, że przestałbym liczyć za liczne chamskie odzywki. - Przez to, że używa tonu, który zarezerwowany ma dla najgorszych elementów, dla czarodziei, którymi gardzi najbardziej, mam ochotę zebrać w sobie wszystkie siły i odepchnąć go, ale nie udaje mi się.
Zaczyna obejmować mnie trwoga, która po chwili prawie się duszę gdy dochodzi do mnie, że on, Harry i złośliwy głosik w mojej głowie, mogą mieć rację.
- Prawdziwa, Granger nie żyje - kontynuuje zwolennik brutalnej prawdy , a pewność w jego głosie sprawia, że czuje się jakby faktycznie tak było co powoduje u mnie zimne dreszcze.
- Widzimy się jutro i mam w dupie co powiesz Weasley'owi, a coś będziesz musiała, bo tym razem nie zerwiesz się z pracy-warczy i zaczyna oddalać się. - O tej samej porze.
- Dlaczego! Dlaczego to robisz, Malfoy?!-wołam.
Przystaje się, ale nie odwraca.
Lekko odchyla głowę w bok i wiem, że położenie nikogo z naszej dwójki się nie zmieni.
- W życiu mam wszystko, razem z nudą, a ty jesteś idealną rozrywką.




*



      Korytarz, w którym jesteś ma dwie możliwości.
Po pierwsze możesz wreszcie opuścić to dziwne miejsce do, którego sprowadziłam cię ratując ci życie. Przed tobą są drzwi – możesz sięgnąć po klamkę i wrócić do swojego świata.
     Ale za tobą też one są.
Możesz również zostać tutaj, bo przecież wiem, że spodobało ci się to życie.
Czujesz fascynację, czy okaże się ona silniejsza?
Wracasz do celi, klatki i idealnego porządku, który jest tak charakterystyczny dla Ciebie.
Zostajesz w zaskakującym, nieobliczalnym i cudownie pociągającym świecie oraz ujrzeć prawdę.
Wybór należy tylko do Ciebie.





*


      - Tak, Ron te mistrzostwa będą naprawdę wspaniałe – mówi Harry.
Razem z Ginny odwiedzili nas z rana – jak zawsze w soboty. Piją kawę, pogrążeni są w rozmowie, której nie śledzę uważnie, bowiem moje myśli skierowane są w stronę blondyna i słów, które wypowiedział.
Czy to możliwe, że przez ostatnie lata gdy starałam się być po prostu dobrą żoną – choć zawsze byłam przyjaciółką – dbać o Ron'a i dom, żyć dobrze z całą jego rodziną, która stała się i moją, straciłam dawną siebie? Zastąpił mnie robot, który robił to wszystko i mechanicznie wykonywał wszystkie te czynności, których kolejność i przebieg nie zmieniały się przez tyle lat. Tak naprawdę to właśnie on kochał się z Ron'em przez ten czas. Ja w tym czasie przymykałam oczy i modliłam się, by to już się skończyło, byśmy wspólnie osiągnęli szczyt – z mojej strony udawany – i poszli już spać. Czułam wyrzuty sumienia, okłamuje cię, Ron, tak bardzo cię przepraszam. Bolało mnie i boli gdy widzę z jaką miłością na mnie patrzy kiedy to ja darzę go jedynie siostrzaną, zupełnie jak Harry'ego.
- I moja żona będzie to wszystko komentować – dodaje i całuje w policzek rudowłosą kobietę, która siedzi obok niego. Ginny Potter bowiem, od kilku już lat komentuje mecze la Proroka Codziennego.
- Ron, może pójdziemy na dzisiejszy mecz? Ginny dostała bilety jako...
- Oczywiście, że tak! - woła uszczęśliwiony rudzielec. Po chwili jakby przypomina sobie, że nie lubię tego sportu i zerka na mnie lekko skruszonym wzrokiem.
- Idź Ron, wiem, że bardzo tego chcesz – mówię. Nie będę okropna do tego stopnia, by ci tego zakazać. Takiemu fanatykowi jak ty.
- Jesteś pewna? - pyta, a gdy przytakuję uśmiecha się szeroko – Jesteś wspaniała! - woła i przelotnie całuje mnie w usta, by następnie wrócić do dalszej rozmowy na temat tego sportu, który darzy sympatią cała ich trójka.
      Dopiero po momencie kiedy odwracam wzrok na widok za oknem, uzmysławiam sobie, że będę w domu właśnie o tej godziny, o której Malfoy zakłada, że się z nim spotkam, sama.
Dodatkowo nie będę musiała się tłumaczyć, okłamywać go i usprawiedliwiać siebie, bowiem nikt nawet się o tym nie dowie.
Pytanie tylko czy pójdę
Jednak fala i płomień w środku jest za duży – tylko on może wypuścić mnie z klatki na parę godzin. Robot będący mną, przegrywa te bitwę.





*



      Wyszedł, a ja odczekałam pół godziny i zrobiłam to samo.
Gdy stojąc w tym mrocznym – mimo zakończenia wojny i złych czasów – zaułku i zauważam platynową czuprynę, która zbliża się do mnie równym krokiem, czuję mieszankę skrajnych emocji. Wdzięczność, że to robi i pozwala mi się wydostać, radość – na Godryka! -, że go widzę, ale i złość i gniew kiedy dostrzegam jego złośliwy – jak zawsze – uśmiech przez co przypominam sobie jak bardzo go nie lubię.
- Granger.
- Malfoy.
Przytakuję i odchodzi tak samo jak poprzednio, a ja idę za nim.
- Myślałem, że Weasley cię nie wypuści.
- Jest na meczu z Harry'm. I nie mów o nim źle, to wspaniały człowiek. Mój mąż – mówię, lecz ostatnie słowa przychodzą mi ciężej i smakują gorzko.
- Chyba przyjaciel – poprawia mężczyzna kpiącym tonem. - Potter jest w porządku, byłem w stanie podać mu rękę. - dodaje, a później mamroczę pod nosem: przecież w trakcie wojny uratował mi życie. Jestem honorowy, szczytem chamstwa byłoby w takiej sytuacji uniesienie się dumą.
- Jednak Weasley to całkiem inna sprawa. - Przez moment przybiera poważną maskę. Mówi lekkim tonem jakby w myślach rozprawiając na jego temat. - Może dla ciebie to wspaniały człowiek. Dla mnie jest po prostu nikim. Zwykłym nieudacznikiem, któremu parę rzeczy się udało – kontynuuje po czym kieruje wzrok na mnie i przesuwa nim od stóp do głów.
- A ja, Malfoy?
- Co ty, Granger? - odpowiada zatrzymują się w miejscu.
Robię to samo i łapie się pod boki – w ostatnim czasie polubiłam to.
- Jaka jestem?
Śmieje się krótko, a potem patrzy na mnie z politowaniem jakby chciał powiedzieć: na serio, to obchodzi cię najbardziej w tym momencie?
- Interesującym przypadkiem – mówi na co prycham pod nosem i odwracam głowę w bok. Przedmiotowe traktowanie.
      Gdy to robię uśmiecha się krzywo i podchodzi do mnie po czym przejeżdża kciukiem od kącika moich ust, aż w pobliże ucha przez co czuje coraz to większy dreszcz, który powoduje, że nie mogę ruszyć się z miejsca, a nogi wydają mi się z waty.
Jakbym miała zaraz się przewrócić.
Później jednak nadchodzi opamiętanie, a wraz z nim gniew na wskutek, którego odtrącam jego dłoń gdy jest na skraju mego policzka.
Na to znów się uśmiecha, ale tym razem w zakazany dla mnie sposób.
Robi to tak jak robił w Hogwarcie co do ładniejszej dziewczyny – gdy z nią rozmawiał lub przechodził obok. Zalotnie, zaczepnie, łobuzersko.
To rodzi we mnie postanowienie, że muszę to zakończyć. Uzmysławia jaki błąd popełniam, jak głupio postępuje i, że nie powinnam tego robić gdyż na pewno dobrze się to nie skończy jeśli zajdzie za daleko. Może jeszcze bardziej zniszczyć mi życie!
Prawdziwe obrzydzenie do samej siebie obejmuje mnie gdy uzmysławiam sobie, że nie dam rady tego zrobić.
- I moją niezwykłą, ale wciąż rozwydrzoną przygodą – dodaje.






*



      - Ron? - mówię cicho, nie chcę go obudzić.
Do domu wróciłam prawie godzinę temu, a powitała mnie siedząca przy kuchennym blacie Molly z kubkiem herbaty w dłoni.
Czekałam na ciebie, kochana, powiedziała gdy zamykałam za sobą drzwi, a ja jęknęłam w duchu. Nie chodziło mi o to, że mam jej dość – choć czasem zastanawiałam się czy to nie taka jest prawda. Był to raczej wyraz bezsilności i żalu.
Wróciłam z kawiarni gdzie spędziłam miło czas na wzajemny dogryzaniu i motywowaniu z Malfoy'em, do Nory gdzie czeka się na mnie z zegarkiem w ręku co jedynie potwierdzało jego tezę o kontrolowaniu i monotonni.
- Jestem - słyszę, więc kieruje się w stronę łóżka.
- Jak mecz? - pytam mimo, iż nie wyczekuje dokładnej relacji.
- Niesamowity! Jak każdy zresztą, szkoda, że cię nie było... - pomrukuje.
Kładę się obok i pozwalam, by oplótł mnie rękami w pasie choć robi to dość nieudolnie i niepewnie.
- Myślałem ostatnio... - Ron odchrząkuję i wtula głowę w zgięcie mojej szyi przez co uświadamiam sobie, że ja nigdy tego nie robiłam.
- Może powiększylibyśmy naszą rodzinę? - pyta.
Weasley'ów jest wystarczająco dużo, przechodzi mi przez myśl, lecz po chwili zalewa mnie otrzeźwienie, a jego słowa rażą mnie z podwójną siłą.
- Myślisz o dziecku? - pytam.
Każde słowo z tego zdania pali mnie w gardło, żołądek ścisnął mi się w supeł, a ciśnienie podskoczyło niebezpiecznie.
Dziecko, nie mogę... to już na zawsze uwięziłoby mnie tutaj.
- Tak. Jesteśmy małżeństwem nie od wczoraj, prędzej czy później do tego dojdzie, a pomyślałem, że teraz jest dobra pora – mówi, ale ja nie mogę mieć dziecka.
Nie z nim.
Nie z Ron'em.
Nie mam pewności, że bym je pokochała – nie byłoby owocem miłości, a przymuszenia, które przypominałoby mi o tym, że nie darzę go miłością. Jednak w jednym ma rację – prędzej czy później do tego dojdzie, a stojąc tuż po wojnie na placu otoczona resztkami murów Hogwartu, w samym środku plątaniny krzyczących i płaczących ludzi, nie przemyślałam tego. Zrobiłam dobrze, podjęłam właściwą decyzję – zyskałam rodzinę, nie jestem sama. Nie przeszło mi przez myśl, że kiedyś będę musiała założyć swoją
- Nie wiem, Ron. W moim Departamencie jest teraz straszny muł. Będę im potrzebna.
- Praca jest dla ciebie ważniejsza niż rodzina?
- Nie, to nie tak! Po prostu... - Gromadzę w sobie całą siłę i determinację. - Uważam, że powinniśmy jeszcze trochę poczekać – dodaje mimo iż wiem, że przecież odwlekanie nic nie da.
- Dobrze, poczekam. - Całuje mnie w kark, a potem znów wraca do poprzedniej pozycji i mocniej zaciska ręce wokół mnie. Czuje się jak kamień, nie mogę nawet mrugnąć. - Strasznie się cieszę, że będziemy mieli dziecko.





*



      - Ale Luna to będzie koniec! - wołam.
Korzystając z tego, że jest niedziela i mam wolny dzień od pracy, z samego rana wyszłam z domu – co raczej wyglądało na ucieczkę zważywszy na dyskrecję, którą chciałam zachować, skradanie się i towarzyszący mi popłoch – do lokalu przyjaciółki.
- Nie musisz się zgadzać, kochana.
- Tak, ale jak długo?
- Mojego brata długo można zwodzić za nos – słyszę gdzieś za plecami, a już po chwili rudowłosa kobieta w cienkiej kurtce, siada koło mnie. - Wiedz, że nadal nienawidzę Malfoy'a z całego serca, ale Harry zdążył mnie przekabacić.
- Powiedział ci?! - wołam pełna oburzenia i chwilowej wątpliwości co do przyjaciela.
- Ależ skąd! - odpowiada szybko i z uśmiechem odbiera kawę, którą w międzyczasie przygotowała Luna. - Znalazłam jakiś list od Malfoy'a w szufladzie jego biurka. Strasznie się wypierał! Jednak udało mi się go złamać – dodaje jakby z dumą.
Harry, do cholery!
- Nie podejrzewałam, że nie kochasz Ron'a i...
- A dlaczego zaglądać do szuflady w jego biurku, Ginny? - pyta Luna tym swoim zamyślonym tonem, podpierając się na łokciu.
Duma pani Potter znika, a ona sama rumieni się lekko i odwraca wzrok powiedziawszy pod nosem nie ważne.
- Chcesz zakończyć te spotkania z Malfoy'em?
- Nie pomyślcie sobie za wiele, ale nie.
- Dlaczego?
- Bo go nie lubię.
- I dlatego chcesz dalej się z nim widywać? - pyta Ginny ściągając brwi.
Przytakuję uprzednio lekko przygryzając wargę.
- Właśnie dlatego. Denerwuje mnie tak bardzo! - wołam. - Ale to właśnie on wzbudza we mnie te wszystkie emocje... przypomina czasy kiedy moim największym problemem były kłótnie z nim, przypomina mi dawną siebie, wiecie? Zgubiłam ją gdzieś po drodze, a zmieniłam się w coś nijakiego. Ja... nie chcę takiego życia – mówię, ale spuszczam lekko głowę czując się tak jakbym powiedziała coś niepoprawnego mimo, iż powinnam unieść podbródek do góry i nie wstydzić się swojej szczerości.
- Jestem swoją własną ofiarą – pomrukuje gwałtownie unosząc głowę jakby pod wpływem olśnienia.
- To tego nie rób. Nie zrywaj kontaktu z Malfoy'em.
- Nie chcę okłamywać Ron'a, Luna – znów mówię ciszej.
- Już to robisz. Od samego początku, Hermiona.





*

 
      - Mam wyrzuty sumienia, wiesz Malfoy – mówię. - A jeszcze bardziej martwię się tym, że z każdym dniem stają się coraz mniejsze i coraz szybciej przechodzą.
- To dobry sygnał, Granger – jak dla kogo.
Trwało to kilka dni, musiałam naprawdę się namęczyć, ale udało mi się namówić Draco,  Zarozumiałego Bogacza, Malfoy'a na wypad do mugolskiej części Londynu.
Nie będziesz musiał się przejmować, że ktoś nas zobaczy, powiedziałam.
Nie przejmuje się tym, jest mi obojętne czy ktoś nas widzi czy nie, Granger. To ty chcesz się schować.
I miał rację, ale i na tyle ludzkich odruchów, by mnie zrozumieć.
      Właśnie teraz idziemy jedną z alei, którą spacerowałam jeszcze przed Hogwartem z rodzicami, których przez wojnę straciłam na zawsze.
- Może zostanę matką, Malfoy.
- Nie mojego dziecka, więc co mnie to interesuje, Granger.
- Mógłbyś wyrazić trochę zrozumienia! Nie zachowuj się jak buc! - wołam oburzona, dając mu kuksańca w bok.
Kilka osób zwraca ku nam swoje spojrzenie.
- O wybacz! - prycha. - Co konkretnie masz na myśli? - Przewraca oczami.
Mam ochotę zrobić to samo z powodu jego zachowania – miłe i motywacyjne teksty zniknęły bezpowrotnie koło naszego czwartego spotkani, od tamtej pory jest jak dawniej.
- Ron tego chcę, ale ja nie wiem czy będę mogła je pokochać, wychowywać... - Zauważam jego politowanie. - I to wszystko przez ciebie.
- Mnie?
- Tak, Malfoy ciebie. Okłamuje go, oszukuje -powracając do mnie słowa Luny który ułatwiła mi ujrzenie, że naprawdę robię to odkąd podjęłam tamtą decyzję. - Nie wiem co, by zrobił gdyby ktoś chociażby szepnął mu słówko o... tobie i mnie.
- Mało obchodzi mnie gniew łasicy. Przestań! Dobrze wiesz, że i tak będę tak o nim mówił - reaguje ujrzawszy moje karcące spojrzenie. - I wiesz co? Nie uciekniesz przed tym. Przecież ty i ja...znaczy... spotykamy się, ale nie jako para czy ktokolwiek taki. Nie pobierzemy się, to jego jesteś żoną i będziesz. A dziecko? Będziesz je kiedyś miała i będziesz wspaniałą matką. Tyle, że w wolnej chwili będziesz spotykała się ze mną.
- Jako przygoda?
- Przecież ja jestem dla ciebie tym samym. Plus pomagam ci zrzucić tą wstrętną skórę, którą nałożył na ciebie, Granger.
- Niczego na mnie nie nałożysz, Malfoy!
- I idzie mi coraz lepiej.
Dzisiaj mijają dwa tygodnie odkąd się... spotykamy.



 
 
*



       Harry i Ginny siedzą w altanie w swoim pięknym ogrodzie za równie imponującym domem. Ich życie przypomina wspaniały sen, na który pan Potter z pewnością zasłużył, a problemy omijają ich szerokim łukiem.
Harry Potter, Wybraniec jest już oznaczony ich poprzednikami i całym mnóstwem dużo okropniejszych rzeczy.
Ale to przeszłość.
      Lecz nie odpuściła tak łatwo – zasiała pojedyncze ciemniejsze od innych, chmury.
Teraz wieje leciutki wiatr, słoń grzeje im policzki, a przed nimi na szklanym stoliku stoi dzbanek mrożonej herbaty z cytryną.
- Sądzisz, że postępujesz dobrze? Według mnie nie powinieneś pomagać Hermionie.
- Gin, rozumiem, że Ron to twój brat...
- A twój najlepszy przyjaciel!
- Hermiona go nie kocha...
- Czy ty chcesz doprowadzić do tego żeby od niego odeszła?!
- Nie, Malfoy, aż tak daleko się nie posunie. Chyba.
- Chyba?! - głos pani Potter jest trochę histeryczny i stanowczo za wysoki. Harry przejeżdża dłonią po włosach i przez moment milczy po czym podnosi na nią wzrok. Zdeterminowany.
- Ty o czymś wiesz, prawda Harry? - pani Potter bardzo dobrze znała swojego męża tak samo jak te spojrzenie, które mówiło jej, że nie chce czegoś jej wyjawić.
Zaczęło się denerwować, czuła się zaniepokojona i jakby dla uspokojenia zerknęła na syna, James'a, który był pogrążony w zabawie nieopodal nich.
- Ron zdradził Hermionę.
Dopiero po chwili docierają do niej jego słowa.
- Co ty mówisz! Harry to musi być..
- Pomyłka? Nie, sam mi o tym powiedział. - Ginny czuje się jakby jakiś kołek przeszedł jej przez serce. Mimo, iż to nie ona jest ofiarą, czuje się zawiedziona, a w następnej chwili rozzłoszczona, zła na swego brata.
Zrobić to Hermionie! Taki skarb!
- Ale jak...? - Mimo wszystko chce to wiedzieć.
- Pamiętasz jak poszliśmy do baru z Seamus'em po meczu? Prawie miesiąc temu. - Ginny przytakuje. - Wyszedłem wcześniej, oni zostali. Byli tam też inny, bar zaczął pękać w szwach, Ron był pijany, Seamus próbował zaciągnąć go do domu, bo nie chciał wracać bez niego, a w samym środku tego harmideru znalazła się Lavender Brown.
- No co ty! - Ginny najchętniej teleportowałaby się do Nory, domyślając się dalszego ciągu i porządnie przywróciłaby do pionu swojego brata.
- Tak, dokładnie. Przypomniał sobie o wszystkim co zaszło na następny dzień, gdy obudził się w jakimś motelu. Uciekł gdy była w łazience.
- To dlaczego chce dziecka? Przecież on tak kocha Hermionę, widzę to! I coś takiego...
- Ma wyrzuty sumienia, dzieckiem chce się związać z Hermioną na stałe, a na co dzień zachowuje się jakby nic się nie stało.
Ginny marszczy brwi w zamyśleniu. Poświęca się myśli, która do niej napływa i po chwili odzywa się ponownie.
- Dlaczego jej o tym nie powiesz? Malfoy wie?
- Tak, wie. - Ginny nie czuje się zaskoczona - Obiecałem Ron'owi. - Unosi dłoń, by uciszyć małżonkę gdy ta otwiera usta. - Ale nie o  to obchodzi. Jeśli jej o tym powiem będzie cierpiała, wiesz, że się nie lubią poczuje się... sama zdajesz sobie sprawę jak. Nie chcę, by przez to przechodziła, a kiedy od niego odejdzie będzie samotna...
- Ma nas.
- To nie to samo. Pomyśl: tyle lat oszukiwania, walczenia z wyrzutami sumienia i poświęcenia, by teraz okazało się na marne?
- Będąc z Malfoy'em...
- Wróci ona, teraz jest swoim cieniem. W dodatku ma możliwość wyjścia z Nory, zasmakowania życia i nawet jeśli do czegoś między nimi dojdzie... - nie skończył, po prostu wzruszył ramionami.
- Dalej chcesz mnie krytykować?
- Nie, absolutnie, że nie! - Ginny szybko zrywa się z miejsca, a w następnej sekundzie już siedzi na kolanach męża.
Zarzuca mu ręce na szyję i całuje krótko w usta po czym wtula w jego tors.
- A co z dzieckiem, Harry?
- Jeśli będzie bardzo nalegał, powiem Hermionie, by się nie zgadzała. Posłucha mnie. Albo pogadam sobie z Ron'em tyle, że inaczej niż zwykle.
- Nie sądzisz, że wolałaby od niego odejść?
- Poczekajmy jak to wszystko się potoczy, jeśli Ron będzie chciał ją na siłę jakoś zatrzymać albo ona powie mi, że jest gorzej niż dotychczas, powiem jej. Bo wiesz, może odejdzie na wskutek samodzielnej decyzji. Dajmy jej szansę.
Ginny mocniej wtuliła się w męża w myślach klnąc na brata i dziękując siłą wyższym, że ich nie spotykają takie przygody. Jednocześnie przez myśl jej przeszło, że chyba nie da rady powstrzymać agresywnych odruchów gdy spotka przez przypadek – gdziekolwiek – Lavender.
- Zrobiłbym wszystko, by oszczędzić jej przykrości - pomrukuje pod nosem, a do Ginny dopiero wtedy dochodzi jak musiał zareagować gdy dowiedział się o całej sprawie.
Prawda była taka, że nie był to dla Ron'a moment, który mógłby zaliczyć do miłych czy przyjemnych. - To w końcu moja Hermiona – dodaje, ale wbrew oczekiwaniom Ginny nie czuje się zazdrosna. Wie o ich niezwykłej więzi, szanuje ją i podziwia, nie zamierza zniszczyć czy pogrążyć.
Uśmiecha się ciepło gdy Harry całuje ją lekko w czoło.




*
 
 
 
      Świat jest niebieski. Błękitny.
Zszokowana czuję jeszcze jego dłonie na plecach, a wokół nogi podwodne rośliny.
Rozejrzawszy się zauważam kilkanaście ryb kawałek ode mnie, tafla wody pod, którą jestem, błyszczy się. Wysuwam ręce przed siebie po czym odpycham się od dna.
- Malfoy! Jak mogłeś?! - wołam gdy wynurzam się z wody.
Blondyn stoi na pomoście i śmieje się w najlepsze z dłonią na brzuchu.
Kiedy udaje mu się uspokoić, teatralnie ociera łzę z oka po czym podchodzi bliżej i klęka na końcu.
- Tak kończy się chwila nieuwagi, Granger.
- Durna fretka!
- Szlama.
Podpływam w stronę pomostu i kiedy jestem dostatecznie blisko tak aby nie zauważył, wyciągam różdżkę, którą miałam za spodniami i zaklęciem posyłam go do wody.
Wyraz jego twarzy jest bezcenny gdy tylko jego głowa znów jest na powierzchni, z jego ust wydobywa się coś co przypomina warknięcie i potok przekleństw.
Szybko dopada do mnie i łapie za ramiona po czym pcha do dołu.
Znowu jestem pod wodą, przebieram nogami, starając się wyrwać, łapię go za tors.
- Ja jak cię nie lubię! - woła gdy się wynurzam i odgarniam włosy, które przylepiły mi się do czoła.
- Dawno przestałaś. Nie pamiętasz co powiedziałaś w tamtym tygodniu? - pyta uśmiechając się kpiąco.
Kiedy stałam się dla ciebie obojętna, Malfoy?
Kiedy? Po drugiej wojnie o Hogwart. Kiedy zobaczyłem jak idziesz na nasz wspólny patrol. Opadły mi ręce, poczułem się zmęczony i szczerze mówiąc nie obchodziło mnie co ze sobą zrobisz.
Nie odzywałeś się do mnie.
Bo nie miałem ochoty, zresztą ty nie byłaś inna.
Bo również - po tym wszystkim - miałam inne problemy niż sprzeczki z tobą, stałeś się... nijakim gruntem.

- Pamiętam i nie żałuje tego, Malfoy. Jestem szczerym człowiekiem.
- Szkoda, że nie co do swojego męża - zauważa wrednie na co marszczę gniewnie nos, a następnie staram się odpłynąć, lecz udaje mu się przyciągnąć mnie do siebie.
- Zawsze, zawsze kiedy na moment uda mi się zapomnieć, przypominasz mi.
- Musisz o tym pamiętać, wracając do domu.
- Myślałam, że nie chcesz żebym wracała, Malfoy.
Puszcza mnie i odpływa o kawałek dalej.
- Bo nie chcę, ale nie mogę cię zatrzymać. Jesteś jego, Granger. I ty i ja musimy o tym pamiętać.


Mijają kolejne tygodnie.

 
 
 

 
*
 
 
 
      Wracam do domu na nogach jak z waty, czując się zupełnie jak mugolska nastolatka, która nie wróciła na czas do domu i nie chcę zostać przyłapana przez rodziców.
Momentami zastanawiałam się czy Ron nie jest dla mnie jednym z nich.
Zawsze wychodziła ironia, że jest wszystkim tylko nie mężem czy kochankiem.
      Stoik na parasolki leci w dół gdy nieumyślnie go potrącam. Łapię go w ostatniej chwili na co wzdycham z ulgą. Ostrożnie go odstawiam i stawiam kolejne kroki po schodach, modląc się w duchu, by któryś z nich nie zaskrzypiał za głośno.
Matko, Ron dlaczego jeszcze się nie wyprowadziliśmy?
No tak.
       Gdy przekraczam próg pokoju, nie wiem czy trafiłam pod dobry adres.
Co prawda jest Ron, ale nie śpi. Siedzi na stołku pod oknem, oświetlony blaskiem księżyca. W dłoni trzyma Ognistą Whiskey, której połowy już nie, w ogóle w całym pokoju roznosi się woń alkoholu. Ma zapadnięty wzrok, rozczochrane włosy i mocno zgarbioną postawę.  
- Ron, co jest? - pytam i podchodzę do niego z zamiarem odebrania mu butelki, lecz on mocno łapie mnie za nadgarstki przez co dostaje mikro zawału serca.
- Wszystko w porządku, Hermiona? Czy wszystko między nami w porządku?
- Oczywiście, że tak - odpowiadam szeptem, a sumienie zaraz zaczyna mnie palić z powodu kłamstwa.
Patrzy na mnie przez dłuższą chwilę.
Nie mogę powstrzymać wrażenie, że robi to nieufnie, że stara się prześwietlić mnie spojrzeniem i znaleźć jakieś kłamstwo lub rysę.
Staram się lekko uśmiechnąć, ale wychodzi mi tylko krzywy grymas.
- To dobrze... dobranoc Hermiona - mówi i lekko mnie ściska - walczę ze sobą, by się nie skrzywić - po czym kładzie się na łóżku zupełnie tak jakby do tej pory czekał na mój powrót.
Teraz naprawę będę musiała to zakończyć.
 
 
 
 
 
*
 
 
      - Spóźniłaś się, Granger. Wyłączam i włączam piekarnik, mogłabyś chociaż uprzedzić - mówi i robi mi przejście w drzwiach.
Podnosze spuszczony do tej pory wzrok, a w głowie wciąż przeplata mi się wczorajszy widok Ron'a z wielką chęcią pozostania tu.
- Nie wiem o co ci chodzi, ale wejdź do środka. - Wyciąga dłoń i łapie mnie w pasie po czym wręcz wciąga i zamyka drzwi.
Gdy nadal się nie odzywam - ba! nawet się nie ruszam - ściąga brwi.
- Co jest, Granger? Zgubiłaś jakąś książkę? - pyta, kładąc dłoń na ścianie po prawej stronie mojej głowy.
Nie powinnam nawet pozwolić, by wciągnął mnie do środka, a gdy unoszę wzrok żałuje podwójnie widząc jego jasną koszulę, za którą maluje się doskonale wyrzeźbiona klatka piersiowa i męskie, pociągające rysy twarzy.
- Pamiętasz jak mnie pocieszyłaś kiedy miałem doła po pracy? Oczekujesz rewanżu? - pyta i pochyla się nade mną.
Pachnie niesamowicie, chce tak bardzo powiedzieć, że chcę, ale nagle do nozdrzy wpada mi wspomnienie woni trunku, który poczułem wczoraj przez co odpycham go od siebie sprawnie.
- Nie mogę, Malfoy. Zapomnieliśmy, że jestem jego - szepcze z dłonią na swoim karku.
Jego twarz przez moment jest nieruchoma, jakby zastygła.
Po chwili jednak odsuwa się ode mnie i opiera o ścianę koło mnie.
Stoimy ramię w ramię, piekarnik zaczyna cicho popiskiwać sugerując, że kolacja jest już gotowa, a mój oddech staje się tak ciężki, że zaczynam mieć problemy z jego złapaniem.
- Jesteś pewna, Granger?
- Nie wiem, Malfoy. Tak naprawdę wcale tego nie chcę. - Czuję, że muszę.
Otwiera mi drzwi.
- Proszę, Granger.
A ja?
To dla twojego dobra, mówił Harry. Dlaczego, więc mam to zaprzepaścić?
Chce się temu dobru oddać w całości, bezgranicznie. Zasmakować go.
Zostaje tym samym, robiąc pierwszy raz w życiu po prostu to co chce.
Malfoy zamyka drzwi nogą.
Chciałaby poczuć wyrzuty sumienia, ale one nie nadchodzą, jedynie coraz to większe pożądanie.
Dochodzę do wniosku, że muszę coś zrobić.
Przepraszam, Ron.
Niech fakt, że wciąż o tobie pamiętam będzie wyrazem szacunku, którym mimo wszystko cię darzę, przyjacielu.
 
 
 
 
*
 
 
      Szybka muzyka - nie mam pojęcia jakiego gatunku - rozbrzmiewa wokół.
Tańczymy trzymając się za ręce, widzę coś na wzór uśmiechu na jego twarzy jednak nie całkowicie radosnego.
Piknik, polana, bez zobowiązań.
Przez cały ten luz czuję się jak ptak wypuszczony z pułapki, w której był bardzo długo, i który teraz może poderwać się do lotu.
        Ron nic nie podejrzewa, lecz jest to głównie moja zasługa.
Może to zabrzmieć dziwnie, ale moje małżeństwo skorzystało na moim związku z Malfoy'em.
Tak, dokładnie.
Dzięki blondynowi udało mi się po wielu dniach, które później przerodziły się w tygodnie, odzyskać część dawnej siebie przez co częściej się uśmiecham, jestem weselsza, mniej skryta co z kolei Ron przypisuje sobie jako swoją zasługę.
- Nie depcz mi po stopach, cnotko!
- Nie krzycz na mnie, arystokratyczny dupku!
Zostajemy do późnego wieczora.
 
 
 
*
 
      - Nie możemy tego robić.
- Wiem o tym, ale kontynuujmy.
      Jego dłonie zdają się być wszędzie, język dotknął każdego centymetra skóry i trudno stwierdzić mi kogo oddech jest szybszy.
Przyciemnione światło, podniesiony głos, rozsadzające pragnienie i pożądanie głęboko w nas.
Wykonuje moją prośbę, bo przecież sam chce tego równie bardzo, doszliśmy za daleko, by teraz przestać.
Nie dalibyśmy rady tego zrobić.
Gdzieś w kątach są nasze ubrania, a gdzieś w równie ciemnym zaułku mojego umysłu Ron.
 
 
 
 
 
 

*

      - Co ty w tym widzisz, Granger? To okropnie bezsensowne! Jeździć w kółko po lodzie!- woła Malfoy.
Właśnie wyszliśmy z mugolskiego lodowiska, bowiem udało mi się go zaszantażować sugerując, że jeśli nie wybierze się ze mną na łyżwy, przeszkodzę mu na najbliższej konferencji w jego biznesie. Wtedy skapitulował i zgodził się wybrać czego pożałował gdy tylko dałam mu do rąk łyżwy i co zaznaczał przez cały pobyt.
- To wspaniałe, Malfoy! Bybyś w szoku gdybyś zobaczył co potrafią zawodowcy na mistrzostwach świata...
-To z tego są mistrzostwa?! - woła.
Przechodzimy przez ulicę w stronę zaułku, w którym będziemy mogli się teleportować.
Przewracam oczami za co normalnie - gdyby nie był wzburzony tak jak teraz - pochwaliłby mnie.
- Ty jesteś ograniczony, znasz tylko Quidditch'a. - Macham lekceważąco dłonią.
-  Quidditch jest piękny, trzyma w napięciu, jest fascynujący i niebezpieczny widowiskiem. A to? Na tym się nie da normalnie jeździć! Już nigdy mnie nie wyciągniesz do mugolskiego świata, Granger,  tym wypadem sobie to zagwarantowałaś.
- Nie przesadzaj.
Teleportujemy się, a ja uśmiecham się pod nosem.
- Czy pan ważny się obraża? - ironizuje gdy znów czujemy podłoże pod stopami.
- Do jutra, Granger. - mówi i oddala się w stronę swojego domu, ucinając temat, lecz zerka jeszcze na zegarek. - Lepiej się pospiesz, nie masz zebrania w Ministerstwie?
- Skąd wiesz, Malfoy?
- Powiedzmy, że w najbliższym czasie będę się tam kręcił i również na nie idę.
Nie jestem warzywem.
 
 
 
 
 
*
 
 
      - Ona promienieje! - zawołała zduszonym szeptem kobieta, zmuszając tym samym, by jej mąż oderwał na moment wzrok od gazety.
Zrobił to i spojrzał na synową.
- Zgadzam się, Molly.
- Widocznie są szczęśliwi z Ron'em.
 
Bo z kim innym, prawda?
 
 
 
 
*
 
 
 

       Byłam na przyjęciu organizowanym przez Lune, które przypominało babski wieczór, z którego jednak urwałam się wcześniej do mieszkania pewnego blondyna gdzie spotykamy się przy każdej okazji, o czym wie wyłącznie organizatorka i Ginny, która kryje mnie przed swoim bratem, a moim mężem.
      Promienie słońca przyjemnie pieszczą nasze nagie ciała , z których satynowa kołdra o kolorze ciemnej zieleni, dawno się zsunęła.
- Która godzina?
Czuję jak Malfoy przygryza lekko moje ucho.
- Jeszcze godzina.  
Nie muszę dodawać, że potem wracam do domu.
- Czy jestem złym człowiekiem, Malfoy? - Od dłuższego czasu kiedy nie jest mi trudno uśmiechnąć się szeroko w stronę Ron'a, pytam go o to jakby kontrolnie, podświadomie czując jednak, że ma być to dla mnie coś w rodzaju gwarancji, która będzie służyła mi za wytłumaczeni i usprawiedliwienie w chwilach słabości.
- Dlatego, że dążysz do szczęścia, Granger? Że walczysz o siebie? Momentami jesteś śmieszna, ale nie bądź żałosna. - Przejeżdża językiem po mojej szyi.
Cienkim jak u węża, który był w godle jego domu.
- Kiedy znowu się zobaczymy? - pytam podnosząc się do pozycji siedzącej i zakładając kosmyk włosów za ucho.
- Wyślę ci sowę, oczywiście nie swoją, kiedy skończę pracę w swoim departamencie. Może się przedłużyć, jestem potrzebny Ministrowi na jakimś spotkaniu.
- Ron był wściekły gdy dowiedział się, że tam pracujesz, a jeszcze bardziej gdy zobaczył, że Harry nie ma nic przeciwko - mówię.
Przed oczami szybko pojawia mi się jego czerwona, rozeźlona twarz i mocno zaciśnięta szczęka oraz moje wyrzuty sumienia gdy odczułam w tamtym momencie satysfakcję.
- Potter nie jest taki zły. Czasami oczywiście. - Siada na łóżku koło mnie i zapala papierosa - jedyny mugolski aspekt, który pochwala - oraz kładzie dłoń na moim udzie.
- Czasem mam wrażenie, że wiecie o czymś o czym ja nie mam pojęcia - przyznaje, pozwalając sobie na chwilową szczerość.
Jego wzrok na moment zamarza, ale po kilku sekundach znów staje się normalny.
Wypuszcza obłoczek dymu.
- Martwisz się o wiele rzeczy niepotrzebnie, Granger. Tak samo było na przykład z twoim macierzyństwem. - Przewraca oczami.
- Nadal nie wiem czemu Ron tak nagle przesał nalegać  i posiadać jakiekolwiek zdanie na ten temat. Molly nie była zadowolona. - Krzywię się na wspomnienie złości pani Weasley, która zniszczyła moją ulgę. Nie odzywała się do nas przez kilka dni.
      Potem nie mówimy już nic.
Zegarek na szafce nocnej pokazuje pięć po siódmej - poczekamy do dziesięć po, a później pójdę doprowadzić do porządku tak, by na ósmą być już w domu, ponieważ pracę zaczynam dzisiaj o dziewiątej.
      Lubimy posiedzieć te kilka minut w ciszy, robimy to już tak długo.
Decyzja, którą podjęłam tamtego dnia, ważny moment, w którym zjawiłam się w kawiarni u Luny, podejmując tym samym rękawicę rzuconą przez Malfoy'a, stał się przełomowym etapem w moim życiu.
Mężczyzna, który siedzi teraz obok mnie, pogrążony w mugolskim nałogu i własnych myślach, który masuje moje udo drugą dłonią  był oraz nadal jest moim najgorszym, a zarazem najpiękniejszym błędem mojego życia.
      Gdy pojawia się siódma dziesięć, podnoszę się z miejsca.
Czas wracać do mojego męża.
I tak będę robić przez najbliższe miesiące - kto wie? może i lata?
 
 
 
 
*
 
 
      Tu gdzie jesteś jest Ci dobrze.
Za  tobą długo droga - od upadku przez więzienie, aż po wstąpienie do świata, w którym kiedyś żyłeś, a o jakim zapomniałeś.
Uzyskałeś klucz.
Możesz przenosić się między światami.
Ale nie wszystko jest takie idealne, bo masz demona, który depcze Ci po piętach.
Jest mieszaniną kłamstwa, oszustwa, perfidii i grzechu, które plączą się z osobistym szczęściem i spełnieniem.
Możesz decydować gdzie chcesz być, udało ci się zachować stare życie jak i nowe, które darzysz nieogarniętą fascynacją.
Powierzchowną.
Niczym głębszym.
Ale uważaj, bo grunt, po którym stąpasz jest wyjątkowo śliski.
 
 
 
 
 
 
 
*****
 
No!
Skończyłam ją wczoraj po północy, sprawdzałam dzisiaj.
Nie wiem czy wyłapałam wszystkie błędy czy literówki, bo po prostu nie mam możliwości.
Rano śniadanie, potem od razu wyciągana jestem na plażę, z której idę na obiad, a potem z powrotem na nią wracam, by wieczorem udać się na miasto.
W domu jest przed dwunastą, po pierwszej.
 
Naprawdę chciałam ją dzisiaj dodać, ponieważ...
DZIŚ WŁAŚNIE MIJA ROK OD OPUBLIKOWANIA PIERWSZEGO ROZDZIAŁU, PIERWSZEJ NOTKI! DZISIAJ WŁAŚNIE PRZYPADAJĄ PIERWSZE URODZINY BLOGA!
 
 
 
 
Pierwszy rozdział należał do historii Kochaj i Walcz.
Nosił tytuł ,, Powrót do drugiego domu.''
 
Dziękuję wam bardzo!
To wszystko dzięki wam, jestem tak ogromnie wdzięczna!
Miniaturka ma być PREZENTEM DLA WAS ZA WSZYSTKO.
Przepraszam, że nie rozdział, ale on to jakby norma, chciałam podarować wam coś wyjątkowego.
 
 
 
 
Nie wiem czy mi się udało, osądzicie sami.
Nie wszystko jest wyjaśnione do końca. Hermiona nie wie jeszcze o zdradzie Ron'a i nie wiadomo czy się dowie.
Chciałam po prostu pokazać tą konieczność.
To jak jedna decyzja może zmienić człowieka (w tym wypadku Hermionę, która z takiej jaką zmiany zmieniła się na cichą i nijaką)
Jak dwójka zdesperowanych ludzi może nawzajem dać sobie to czego brakuje im w ich życiu.
Fragmenty skierowane do was mają też po cześć postawić was w jej sytuacji, pokazać co czuje.
 
Choć momentami luźna.
Ale taka miała być.
Włożyłam w nią dużo pracy.
 
Pozdrawiam ogromnie i mam nadzieję, że spodobała się wam miniaturka.
Jest dłuższa, ale nie chciałam dzielić jej na części, bo opóźniłoby to dodawanie rozdziałów i odwlekło aktualne opowiadanie.
 
 
 
 
 
 
Dziękuję raz jeszcze tak bardzo!
 Jesteście najcudowniejszymi ludźmi na świecie.
 
 
 
 
Kiedy zakładałam Nowe Oblicza przez myśl mi nie przyszło, że przebiję barierę 100 000 wyświetleń i, że tyle osób zwiąże się z tą historią.
 
 
 
Vivian Malfoy.



Witaj

Tytuł aktualnego opowiadania: Czarny Raj
Tematyka : Potterowskie
Para : Dramione
Autor : Vivian Malfoy
Szablon : Szablownica




Obserwatorzy