sobota, 31 maja 2014

Rozdział 33:,,On jest początkiem i końcem; 221 B''.

                        Zmartwychwstanie Kingsley'a wzbudziło, jak można było się spodziewać, nie małą sensację. Na początku wszyscy byli zdezorientowani i zdziwieni tym nagłym zwrotem akcji, bo przecież sądzili, że już wszystko co złe za nimi. Tymczasem żyli nieświadomi tego, że podczas gdy oni chodzą do pracy i spędzają czas z rodziną, my walczymy.
                      Otrząsnęli się i zrozumieli gdy niektórzy zobaczyli byłego Ministra prowadzonego przez aurorów z Minevrą McGonagall na czele. Od razu trafił przed oblicze magicznego sądu, a gdy jego wściekłe oczy spowodowane wpadką, napotkały wyniosły wzrok Malfoy'a, wręcz ciskały pioruny. Blondyn z kolei chodził i chodzi do tej pory, dumny jak paw, z wysoko uniesioną głową, zadowolony, że udało mu się zemścić i, że znowu ludzie zaczęli widzieć w nim bohatera. W nas również, ale w Malfoy'u szczególnie bowiem nie powstrzymał się wspomnieć w obecności Proroka i opinii publicznej jak to się poświęcił. O swoim genialnym planie, dobrej woli, hartości i innych zasługach. Bardzo szybko zaczął naprawiać swoją opinię i pielęgnować dobre imię. Jednocześnie oczywiście klął na Proroka i wyrażał bardzo otwarcie swe oburzenie z powodu bezpodstawnych oskarżeń i zniesławienia.
                       Długo myślano co zrobić dalej.
Po wielu debatach i długich rozmowach zdecydowano, że Kingsley zostanie publicznie stracony na oczach całego magicznego społeczeństwa, by nie miało ono wątpliwości co do jego śmierci i wyrazu sprawiedliwości.




*****



-Cześć!-wołam wchodząc do domu Harry'ego i Ron'a. Wymieniamy uściski po czym rozglądam się pewna, że zobaczę gdzieś Pamelę. Brunet wyjaśnia pokrótce, że umówieni są dopiero na południe.
-Dobrze, że przyszłaś.-Ściągam buty.
Presja jest coraz większa.
-Wprowadzasz się już?-pyta rudy przyjaciel podchodząc bliżej mnie z serdecznym uśmiechem. Kręcę głową i zbieram się jednocześnie przygotowując na to, by powiedzieć jej o sobie i arystokracie.
-O to chodzi, że właśnie wyprowadzam. Przyszłam  po resztę rzeczy-mówię śmiało, a po chwili odbieram ich zdziwione spojrzenia. Harry bez słowa wchodzi do salonu, a zaraz za nim Ron, dając mi do zrozumienia, że rozmowa na przedpokoju nie ma najmniejszego sensu.
Siadam na kanapie i zerkam na okno.
Słońce wróciło na swoje miejsce, znowu świeci sprawiając, że jest niesamowicie miło.
-Znalazłaś coś lepszego? Chcesz zamieszkać sama, tak?-pyta Harry.
-Nie sama-odpowiadam lekko spuszczając głowę.-Zamieszkam z Malfoy'em, bo widzicie...my...jesteśmy razem-kontynuuje, a gdy nie słyszę żadnego odzewu, unoszę wzrok.
-Że co?! Ty i Malfoy? To jakiś żart, prawda?-pyta Ron, który pierwszy otrząsa się z szoku.
-Nie, to prawda, chłopcy.
-Kochasz go?
-Nie, Harry-odpowiadam od razu, ale zaraz czuje lekkie ukłucie. Czy na pewno nie?
-To dlaczego chcesz z nim być? Szantażuje cię?!
-Nie!-wołam od razu i wzdycham ciężko słysząc te oskarżenia. Mimo wszystko zawsze będą one występować. Nie ważne co,  by dla siebie zrobili. Ron, Harry i Malfoy będą chyba zawsze na wojennej ścieżce.-Nadal jest okropny. To zadufany ignorant, ale...właśnie takiego go lubię, wiecie? Może wydawać się to wam śmieszne, ale tak-można. Nie wiem czy to będzie jakaś wielka miłość. Może nic z tego nie wyjdzie, ale chce spróbować. Między innymi dlatego, że potrzebuje żeby był obok.
-I jest przystojny, bogaty i sławny.
Potem zalega cisza. Spoglądają na mnie zmieszani podczas gdy ja parskam w duchu, bo przecież oni też są i bogaci i sławni i nie szpetni.
-Jakoś sobie tego nie wyobrażam-mamroczę Harry. Poprawiam się nerwowo na krześle i zakładam wypadły kosmyk włosów za ucho.
-A co potem?-pyta Rudzielec siadając naprzeciw mnie.
Uśmiecham się lekko i podbieram twarz na dłoniach.
-Potem wyjedziemy do Hogwartu. On będzie dyrektorem, a ja nauczycielką i opiekunką Gryffindor'u. Za mniej niż miesiąc.-odpowiadam.-Choć wiecie, nie wiadomo czy ten związek przez ten czas przetrwa i chyba właśnie to jest w tym wszystkim najlepsze.




 
*****


Draco





                       Złoty znicz leci szybko.
Z szalonym uśmiechem na ustach próbuje zbliżyć się do niego, raz po raz oglądając się, by sprawdzić gdzie jest Teo i Blaise.
Gdy Nott wyprzedza mnie, uprzednio o mało nie zrzucając Blaise'a z miotły co spotyka się z serią przekleństw ze strony mulata, przyśpieszam.
Następnie ciągnę miotle ku dołowi zauważywszy, że znicz zbliżył się niebezpiecznie blisko ziemi i popędził w prawo, w zabudowania.
-Nie masz szans, stary!-wołam równając się z ciemnowłosym.
-Zobaczymy!
-Gadajcie dalej, a żaden z was nie złapie znicza!-odkrzykuje Blaise, który nagle pojawił się koło nas.
Uśmiecham się krzywo i przyspieszam, a oni razem ze mną.
Śmiejemy się i wykonujemy w powietrzu najdziwniejsze akrobacje w pogoni za małą, złotą piłką.
Gdy zauważam ją na drugim końcu boiska, nisko, po lewej stronie, rozglądam się dyskretnie. Cieszę się gdy dochodzi do mnie, że pozostali jeszcze go nie zlokalizowali. Decyduje się postawić wszystko na jedną kartę i niespodziewanie podrywam się do góry. Tak jak sądziłem Blaise i Teo podrywają miotły w moim kierunku ślepo wierząc, że naprawdę zauważyłem go gdzieś tam, wysoko.
Uznawszy, że jestem na dostatecznej wysokości gwałtownie zwracam się ku dołowi. Mknąc w dół zauważam błysk w oczach Teodor'a, który jakby domyślił się co planuje, lecz gdy również zawraca jest już za późno.
Ponownie zlokalizowawszy złoty znicz mknę w jego kierunku z wysuniętą dłonią, a gdy udaje mi się go chwycić, o mało co nie spadając z miotły, bo za bardzo się wychyliłem, zalewa mnie fala satysfakcji.
-To nie fair! Znowu!-woła Blaise gdy ląduje wraz z Teo na środku boiska. Odstawiamy na bok miotły i siadamy na trawie ubrani w stroje do gry.-W końcu byłeś naszym szukającym!
-Przecież ostatnio rzucaliśmy tłuczkiem do pętli.-Przewracam oczami.-Co prawda wtedy też wygrałem, ale...
-Jednym rzutem!-przerywa Teo, który podczas tamtej rozgrywki zajął drugi miejsce. To nasza wspólna rozrywka, którą zaczęliśmy kiedy tylko udało nam się pozbierać sprawy po wojnie i uniewinnić się z przedstawianych nam zarzutów.
-Proszę Cię.-Wzdycham przekrzywiwszy głowę, lecz uśmiechając się złośliwie. Wygrywam i nie mogę zaprzeczyć, że to lubię.-Zresztą widzisz te dziewczyny?-pytam kręcąc głową w stronę czterech kobiet, które zebrały się na trybunach.-Nawet jak przegrasz robisz wrażenie. One samą grę, te stroje i całą resztę uważają za niezwykle męskie i seksowne. W dodatku większość graczy jest przystojna.-Wzruszam ramionami.
-Cóż za znawca kobiecej logiki!-Prycha Blaise. Zerkamy na zebrane kobiety, a gdy te zalotnie mrużą oczy, odwracamy wzrok z różnymi myślami. W mojej głowie przebija się tylko słowo żałosne. Granger nidy nie zniżyłaby się do takiego poziomu. Bezmyślne wzdychanie i robienie z siebie idiotki.
-Zresztą nie dzięki, będą miał dziecko i mam żonę. Cudowną zresztą.-Uśmiecha się Blaise.
-A ja dziewczynę, najlepszą-kontynuuje Teo.
-A ja Granger.-Wzruszam ramionami.
Gdy zauważam ich podniesione brwi wiem, że właśnie się wygadałem.
-To wy...jesteście razem, tak?
-Co się głupio pytasz, Teo? Jasne, że tak prawda? Wiedziałem, to takie fajne!-woła Blaise klaszcząc w dłonie na co znowu wzruszam ramionami.
-Musi być naprawdę cudnie skoro mówisz o was z takim entuzjazmem-ironizuje Teo na co mrużę oczy.
-Coś jest-mówię.-A jeśli już zaczęliście ten temat to dzisiaj krócej niż zazwyczaj, bo muszę coś jeszcze załatwić.




 
*****


Hermiona





                    Gdy zamykam za sobą drzwi, wzdycham głośno.
Puszczam torebkę, która upada na podłogę i ściągam buty po czym na palcach kieruje się w głąb mieszkania. 221 B jak się okazało.
                   Różdżką puszczam muzykę i kieruje się do kuchni gdzie nalewam sobie szklankę wody. O mało co się nie krztuszę gdy uświadamiam sobie, że czuje się tu jak u siebie. Bezpiecznie, pewnie i całkowicie beztrosko.
                   Nie mam pojęcie gdzie jest Malfoy, chodzi własnymi ścieżkami i do tej pory nie zdradził mi którędy i gdzie one prowadzą. Po prawdzie to sądzę, że nigdy mnie nie wtajemniczy.
Większość mam już z głowy, jedyne co jeszcze muszę przetrwać to egzekucja Kingsley'a.
-Cześć Granger! Jesteś, prawda?!-słyszę, a już po chwili blond czupryna wychodzi z przedpokoju. Uśmiecha się łobuzersko i chowa jakieś torby za plecami po czym podchodzi bliżej.
-Tęskniłaś za mną, skarbie?-pyta bardzo przesłodzony tonem stając za mną, a następnie opiera podbródek na moim ramieniu.
Przez moje ciało przechodzi dreszcz, a gdy odwracam twarz w bok przez co stykamy się nosami, mrużę oczy na co on przewraca swoimi.
-Uznam to za tak, usychałam z tęsknoty-mówi po czym niespodziewanie przywiera do moich ust, brutalnie przejeżdżając językiem po moim podniebieniu. Na początku pomiędzy moich warg wydobywa się pisk, ale on wtedy całuje mnie jeszcze bardziej łapczywie mrucząc coś między pocałunkami. Marszczę brwi wyrzucając sobie, że będę musiała się do tego przyzwyczaić, a gdy zarzucam mu ręce na szyję-dość hamowania się, teraz już nie muszę-ten odsuwa się ode mnie z wrednym wyrazem twarzy.
-Zrobiłeś to specjalnie-wyrzucam lekko naburmuszona patrząc na niego spod byka.
-Takiego mnie lubisz.-Wzrusza ramionami i kładzie torby koło mnie na kuchennej wyspie. Ręce również opiera o ten blat pomiędzy moimi biodrami.
-Który pierwszy dostał zawału? Potter czy Weasley? A może obaj zaraz tu wpadną, by mnie zabić?-pyta sarkastycznie, unosząc brew.
-To nie jest śmieszne, Malfoy!-wołam dźgając go palcem w pierś na co uśmiecha się jeszcze szerzej.-Co?!
-Jeszcze nigdy nie byłem z kimś takim.-Przekrzywia lekko głowę.-Inne ciągle Dracon'ku...
-Nigdy bym tak do ciebie nie powiedziała, kretynie!-wołam szybko krzywiąc się niesmacznie na jego zdrobnienie. Wyjątkowo okropne zdrobnienie.
-Coraz bardziej mi się to wszystko podoba.-Jego ton znów zmienia się na zmysłowy. Niespodziewanie zaciska dłoń na wewnętrznej stronie mojego uda.-Moje pomysły są niezaprzeczalnie genialne. I mam coś dla ciebie, Granger-dorzuca po czym wymownie zerka na torby obok.
Ze zmarszczonym nosem sięgam po pierwszą nie wiedząc czego mogę się spodziewać. Przepełniona dziwną obawą, wyjmuje z niej pudełko.
-Ty chyba sobie żartujesz?-pytam otwierając wieko. Czuję gniew i zakłopotanie gdy wyciągam z niej czerwony komplet krótkiej, seksownej bielizny.
-Myślisz, że ja to założę, tak?-pytam dalej podnosząc na palcu bielizna, która jest tak wykrojona, że wygląda niczym skrawki. Z koronki, namiętne i ponętne.
-Jak najbardziej-odpowiada pochylając się w moim kierunku.-I wiesz na o jeszcze liczę? Że będę mógł to z ciebie zdjąć-szepcze muskając ustami moje ucho.
-Znając cię, Malfoy, to pewnie nie ostatni tego rodzaju prezent, prawda?-pytam żałośnie na co on przytakuję szybko i przypomina o drugiej torbie.-Może w niej być coś jeszcze gorszego?-mruczę nawiązując do drugiego prezentu i tego, że na pewno nie założę tej bielizny na co on jedynie kręci z politowaniem głową twierdząc, że prędzej czy później się złamię.
-Ona...jest piękna!-wołam unosząc do góry długą, mieniącą się, czarną suknię. Z uśmiechem na ustach trzymam w dłoniach tę lekką tkaninę, a gdy z przyjemnością zerkam na góre, która przypomina gorset w kształcie serca, na twarz blondyna wpływa satysfakcja.
-Ale po co mi ona, Malfoy? I...o Godryku! Ile ty za nią zapłaciłeś, co? Oddam ci i...
-Nie ma mowy-przerywa ostro unosząc dłoń.-To mój prezent dla ciebie. Dla mojej dziewczyny. Na Salazara, nie patrz się tak na mnie, Granger tylko się przyzwyczaj!-woła przewracając oczami gdy zauważa moją reakcję na jego ostatnie słowa.-Odpłacisz mi się, zakładając tę bieliznę
-Nie założę.
-Założysz. A jak nie to sam ci ją założę, a potem ściągnę.
-To nie miałoby sensu.
Wzdycha i przejeżdża dłonią po włosach. Mmmm, jak ja to lubię!
-To po co mi ta sukienka?-pytam i ostrożnie odkładam ją na bok po czym staje z buntowniczą miną i zakładam ręce na biodrach.
-No jak to po co? Na egzekucje Kingsley'a-mówi takim tonem jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie.
-Chcesz się stroić, by oglądać śmierć człowieka?!-pytam nie wierząc w to co słyszę. Może być egoistyczny i niepoprawny, ale wszystko ma swoje granice.
-Człowieka, który zepsuł każdemu z nas część życia, Granger-mówi opierając się o blat.-I tak, chcę założyć najlepszy, najdroższy garnitur i wejść z tobą w tej sukience na sale. Z uśmiechem będę patrzył jak ginie-kończy lodowato skupiając swój wzrok na bliżej nieokreślonym punkcie w podłodze.
-To okropne, wiesz, kochanie?-pytam naśladując jego początkowy, przesłodzony ton. Podchodzę bliżej i łapie go za podbródek po czym ciągnę do góry widząc, że się zawiesił.
-Wiem, Granger-mówi i przykłada swoje czoło do mojego. Nagle wydaje mi się mocno zmęczony. Gdy przymyka oczy, robię to samo.-Ale byłem taki, jestem i będę.
-Bądź.




 
*****




                         Pada, więc gdy weszliśmy do środka, odetchnęliśmy.
Zostawiliśmy parasole na dole i skierowaliśmy się na górę do prawego skrzydła. Po budynku roznosi się echo naszych kroków, a gdy wchodzimy na salę, większość miejsc jest już zajęta.
Gdy zajmuje krzesło, na którym położona jest kartka z moim imieniem i nazwiskiem, na miejsce po mojej prawej siada Malofy koło, którego wręcz opada Teo, a po mojej lewej jakaś pracownica Ministerstwa.
                       Gdy rozglądam się, zauważam, że jest więcej takich ludzi jak blondyn siedzący koło mnie. Wszyscy ubrani są na czarno, ale jedna kreacja przegania drugą. Mężczyźni mają szyte na miarę garnitury i błyszczące-pewnie nowe-półbuty, a kobiety coraz to bardziej szykowne, duże suknie. Rozmawiają półszeptem gorączkowo gestykulując rękoma z podekscytowanymi minami. Przyszli tu z różnych przyczyn. Niektórzy chcieli się pokazać; zobaczyć się jutro na czarodziejskich gazetach, inni pragnęli ujrzeć śmierć byłego Ministra na własne oczy jak na przykład Malfoy, reszta, bo po prostu wypadało lub jako osoby znane i istotne musieli się pojawić.
-Dobrze, że założyłaś tę sukienkę-szepcze mi do ucha arystokrata wyrywając mnie tym samym z zamysłu.
Przypomina mi też, że pokłóciliśmy się przed samym wyjściem i to właśnie o te część garderoby. Nie chciałam bowiem założyć jej tłumacząc się tym, że nie idę na jakiś pokaz, a na śmierć-mimo wszystko-człowieka.
Nawet jeśli to nie możesz wyglądać jak kreatyra, Granger, argumentował.
Ostatecznie założyłam ją, bo po części wymaga sytuacja. Reprezentować się godnie i oddać mu krztę szacunku, mimo, iż dawno go stracił i, że nie na niego nie zasługiwał.
-Jesteś najpiękniejszą kobietą na sali i w dodatku inteligentną-kontynuuje.
-Ty też prezentujesz się nie najgorzej, Malfoy-odpowiadam w rewanżu.
Po chwili jako ostatnio na salę wchodzi profesor McGonagall, która zajmuje miejsce na piedestale.
Wygłasza krótką mowę wspominając, że cieszy się, że wszystko się wyjaśniło i zaraz zakończy oraz, że jeśli ktoś chce wyjść, to teraz, bowiem później nikt z tej sali się nie wydostanie.
Gdy nikt nie wstaje z miejsca, następuje gruchot. Łańcuchy wiszące po bokach zaczynają pracować, a po chwili z dołu pojawia się kopuła w , której przebywa Kingsley. Dreszcz przechodzi po moim ciele gdy wszystko kojarzy mi się z dziką zwierzyną. Nad nami unosi się mgła, a ludzie zaczynają prostować się nerwowo. Niektóre kobiety przygryzają nawet wargę.
-Kingsley'u Shacklebolt'cie za liczne mordy oraz nielegalną działalność zostajesz skazany na śmierć przez pocałunek dementora. Jako były Minister Magii, a przed wszystkim czarodziej, masz prawo do ostatniego słowa. Chcesz coś powiedzieć?-pyta według formuły Minevra, której głos lekko się trzęsie mimo, iż próbuje to ukryć. Kiedyś przecież był jednym z nas, w dodatku wraz z McGonagall byli przyjaciółmi i współpracowali w licznych sprawach. A teraz? Teraz będzie musiała oglądać jego śmierć razem z nami.
-Nie-odpowiada pusto. Dłonie trzyma przed sobą, zakneblowane, a twarz ma niczym marmurową. Nieruchomą, niewzruszoną i bez wyrazu.
Minister Magii kiwa głową na stojących obok aurorów. Wraz z nimi unosi różdżkę do góry i mrucząc coś pod nosem co według mnie brzmiało jak żegnaj, otacza nas i siebie zaklęciem patronusa. Gdy niebieska otoczka zamyka nas jak w bańce mydlanej, mgła, która dotychczas wisiała nad nami, opada. Kilku dementorów rozgląda się, a zauważywszy, że jedynie były Minister nie jest otoczony zaklęciem patronusa, mkną w jego kierunku. Staram się być niewzruszona, ale gdy pierwszy z nich rozpościera kościste ręce naprzeciw niego, przymykam oczy.
Kingsley jest naszym początkiem i końcem.
I ginie na naszych oczach.




 
*****


Draco




                    -Szybko poszło-mówię gdy schodzimy po schodach i czekamy na pozostałych.-Pewnie usuwają teraz jego ciało.
-Skoro nie masz współczucia i moralności to przynajmniej zachowaj odrobinę taktu, Malfoy, proszę cię-odpowiada kobieta zerkając na mnie z politowaniem.
Z zawadiackim uśmiechem zaciskam swe dłonie na jej talii i przyciągam ją bliżej siebie.
-Malfoy, Malfoy, jesteśmy parą i istnieją czulsze zwroty na taką sytuację.-Przekrzywiam głowę. Przez jej twarz przechodzi cień kpiny, ale później uśmiecha się lekko.
-Ty i czułość, proszę cię.
-Przynajmniej nie jestem jakąś imitacją. Namiętność jest dużo lepsza.-Wzruszam ramionami.-Choć osobiście to sądzę, że okazujesz mi jej stanowczo za mało-dodaje mrucząc.
-Jesteśmy po egzekucji, Malfoy!-woła zduszonym szeptem kobieta próbując wyplątać się z mojego uścisku.-Ugh! Jesteś jak diabelskie sidła!
-Przyzwyczaj się.-Przewracam oczami po czym skradam z jej ust szybki pocałunek i odsuwam lekko z satysfakcją zerkając na jej naburmuszoną minę.
Kolejni goście zaczynają wychodzić z budynku wprost na tę deszczową dziś pogodę. Gdy posyłam brunetce kolejne uśmiechy ta jedynie prycha pod nosem, aż do momentu zejścia reszty.
-Rozmawiałem z McGonagall-mówi Teo gdy wraz z Blaise'm, Pansy, Potter'em i Weasley'em podchodzi bliżej.-Jutro osobiście zamknę podziemia i wyrzucę wszystkich którzy byli w to zamieszani na zbity pysk!-woła uradowany o mało co nie klaszcząc w dłonie przez co pozostali czarodzieje zerkają na nas zirytowani i ciekawi.
Decydujemy się wyjść na zewnątrz uprzednio rozkładając parasole, a później udać się do kogoś z nas. Oczywiście zamierzam wcześniej spławić jakoś Weasley'a i Potter'a. Nie upadłem jeszcze tak nisko, by siedzieć z nimi w jednym pomieszczeniu z własnej nieprzymuszonej woli i bez konieczności. Przechodząc w drzwiach Granger ociera się o mnie swoimi biodrami jednocześnie uśmiechając się zawadiacko. Tym samym podsunęła mi kolejny pomysł, a ja cały czas uśmiecham się na myśl, że nawet w ostatniej chwili Kingsley nie czuł ani pewności, ani szczęścia, ani ulgi.




 
******


Teodor


                  Jeszcze nigdy nie szedłem tak dumnym krokiem co teraz.
Z wysoko uniesionym podbródkiem kroczę przez szpitalne korytarze z długą listą w ręku. Odganiam ciekawskie spojrzenia i kieruje się wprost do podziemi.
Jestem przepełniony dziką radością i satysfakcją wynikającą z tego, że wreszcie udało mi się dojść do upragnionego celu.
-Panowie, drodzy koledzy!-wołam otworzywszy drzwi do podziemi. Wspomniani zwracają w moją stronę ciekawskie spojrzenia-niektórzy nawet są źli-a ja z impetem kładę kartkę na blat.
-Chciałbym was poinformować, że właśnie zwijam ten interes, a wam wszystkim dziękuję za współpracę, bo od tej pory jesteście zwolnieni! Wszyscy w to zaangażowani!-wołam zadowolony zaplatając dłonie na torsie. Na początku przez ich twarz przechodzi cień, ale później podnoszą się wyższe sprzeciwy.
-Możecie się przyjrzeć-podpis Ministra Magii. Mamy dowody-jak wiecie Kingsley nie żyję i nie róbcie takich min, doskonale wiem, że wiecie o co mi chodzi.
-Nie możesz nas tak po prostu wyrzucić! Jesteś zwykłym magomedykiem!-wołają na co uśmiecham się cwanie czując, że zalewa mnie jeszcze większe spełnienie.
-Nie ja to robię, drodzy koledzy tylko sama Minister Magii.-Opieram się o ścianę i zaczynam beztrosko oglądać swoje dłonie.-No wiecie jeśli to poprawi wam samoocenę to możecie stawiać opór. Macie jeszcze kilka minut nim pojawią się aurorzy.
-Jacy aurorzy?!
-Chyba nie sądzicie, że nie spotka was za to kara?-Unoszę brwi.-Ale nie bójcie się przyjdę na wasz proces z moim przyjacielem Malfoy'em i pogrążę was najbardziej jak mogę.




*****


Katie





                     Po wczorajszym deszczu nie ma już śladu.
Szybkim krokiem kieruje się w wyznaczone miejsce.
Mijając sklepy zauważam na ich witrynach kolejne numery Proroka Codziennego i Żonglera. Ten pierwszy piszę o ostatecznej śmierci Kingsley'a, jutro-kiedy artykuł już zniknie-wszystkim zacznie się to wycierać z pamięci. Zaczynamy raz jeszcze.
Natomiast Żongler radzi uważać na latające wszędzie mikroskopijne owady, tak zwane muchotłoszki.
                    Zerknąwszy na zegarek, dowiaduje się, że Teo pewnie jeszcze nie wrócił z Munga. Chce być przy tym do samego końca, aż oni wszyscy trafią do Ministerstwa. Długo walczył, by to właśnie on mógł im o wszystkim powiedzieć. Chciał utrzeć im nosa i mieć pewność, że nikt się nie wywinie, a podziemia zostaną zamknięte. Może zostanie ordynatorem, może to początek jego drogi po szczeblach kariery?
                   Gdy wchodzę na most, on już tam jest. Szybszym krokiem zmierzam w jego stronę, a gdy już jestem na wyciągnięcie ramion, mocno go przytulam.
-Jak się czuje?-pytam blondyna.
-Coraz gorzej, wiesz, że zostało mu mało czasu.
-Wiem.-Przecieram oczy czując, że zaczynają mnie piec.-Kiedy mamy się teleportować?
-Za dwa dni-odpowiada mężczyzna kładąc mi dłonie na ramionach. Jest skupiony, zupełnie jak w dzieciństwie. Kciukiem lekko jeździ po skórze na moim ramieniu i zerka na mnie z wyczekiwaniem jakby oczekiwał, że czegoś się domyślę.-Powiedziałaś mu? I swoim przyjaciołom?-pyta lekko przekrzywiając głowę, kuzyn.
Słońce razi mnie w oczy, a ja wzdycham ciężko.
-Jeszcze nie.-Kręcę głową spuszczając wzrok, by nie widzieć jego uważnie śledzących mnie, zielonych oczu.
Gdy ruch na moście zwiększa się, szybko się żegnamy. Wymieniamy uścisk i ostatnie wskazówki po czym odchodzę od mojego kuzyna, który po chwili znika w blaskach słońca.




*****


Pamela




 -Cieszę się, że tego nie widziałam-przyznaje przeglądając rano Proroka, którego przyniósł ze sobą Harry. To nie mógł być ani miły, ani przyjemny widok.
-Coś się skończyło.-Wzrusza ramionami.-Wiesz...Zabini, Blaise Zabini....
-Przyjaciel Draco-przerywam na co mężczyzna z błyskawicą przytakuje.
-Coś wspominał, że moglibyśmy wyjechać na wspólne wakacje, zostały nam prawie  trzy tygodnie-kontynuuje.-Oczywiście na dwa składy, bo Malfoy nie chce widzieć w razie czego ani mnie, ani Ron'a.
-On wcale nie jest taki zły-mówię nawiązując do blondyna i dając Harry'emu kuksańca w bok.
-Jak dla kogo-pomrukuje niemrawo przez co całuje go w policzek, lecz nie mamy szans, by przerodziło się to w coś więcej, ponieważ słyszę pukanie do drzwi.
Z ociąganiem podnoszę się z miejsca i poprawiając koszulkę, którą mam na sobie, zmierzam w tamtym kierunku.  
Nie mam pojęcia kto to może być, nikogo się nie spodziewam. Może Hermiona, która szuka Harry'ego? Albo ktokolwiek inny do niego.
Mnie mógłby odwiedzić tylko Draco, myślę i zaraz rozpromieniam się na wizje odwiedzin ze strony blondyna. Radosna szybko naciskam na klamkę.
Nogi uginają się pode mną. Panika wzrasta we mnie z każdą chwilą, a moje oczy robią się wielkie jak spodki. Szybko staram się zatrzasnąć drzwi i uciec jak najdalej, lecz nie udaje mi się to, bo wsadza nogę do środka tym samym blokując drzwi.
Z mojego gardła wydobywa się pisk, a ja czuje się jakby świat uciekał mi spod nóg. Jakbym spadała w ciemną czeluść i zaraz miała z hukiem uderzyć o nicość i nie wstać. Znów przed oczami staje mi ten straszny dom i zakratowane okna oraz mały Draco. Gdy Harry pojawia się za mną zdziwiony, lecz z różdżką w dłoni szybko idę do niego i mocno obejmuje, a kobieta wchodzi do środka.
-Proszę w tej chwili stąd wyjść!-woła.
-Niech pan tak nie krzyczy, panie Potter. Przyszłam do córki.




 
*****


Draco





                     O tak, to naprawdę dobry pomysł, myślę.
Pogoda znów jest piękna, sprawy z Hogwartem już od dawna mam zapięte na ostatni guzik i nie mam żadnych bieżących, pilnych spraw do załatwienie. Bezsensem byłoby siedzieć w domu.
-Granger, czekam na ciebie na dole! Szybko!-wołam po czym zamykam za sobą drzwi.
Szybkim krokiem zbiegam po schodach i kieruje się do garażu. Otwieram kluczykiem drzwi i unoszę je do góry po czym wchodzę do środka. Siadam na swoim czarnym jak smoła, połyskującym motocyklu, którym po chwili wyjeżdżam uprzednio zamykając za sobą garaż.
Wpadłem na ten pomysł gdy Blaise zaproponował gdy wracaliśmy z egzekucji wspólne wakacje. Nic z tego nie wyszło, bo Teo nie może teraz zostawić Munga, a bez niego nie chcemy jechać. Przecież nie moglibyśmy zostawić go z obowiązkami, a sami bawić się najlepsze.
-Komu go zabrałeś, Malfoy?!-woła Granger zmierzając w moją stronę. W krótkim spodenkach i jasnej białej bluzce związanej na supeł.
-Jest mój i właśnie jedziemy na małą wycieczkę, Granger!-odpowiadam na co unosi brwi.-Wsiadaj, a nie się tak patrz!
Przesuwa wzrokiem po mnie i po pojeździe, a potem wzdycha, by po chwili z lekko przekrzywioną głową uśmiechnąć się promiennie.
-W stosunku do mnie, Granger? Taki uśmiech?-pytam przekornie nie znajdując w nim krzty pogardy, kpiny, politowania, pobłażliwości czy złości.
-Powiedzmy, że lubię ten środek transportu-odpowiada i siada za mną po czym zaciska swoje dłonie wokół mojego pasa i przytula się do moich pleców.
Gdy odwracam głowę zauważam, że przygryza wargę.
-Dokąd?-pyta.
-Przed siebie, zobaczymy gdzie dojedziemy-odpowiadam zagadkowo i przekręcam rączkę gazu.
Oby to popołudnie było udane.



 
 
*****
 
*-rodzina Katie nie jest kanoniczna. Jej losy wymyślam samodzielnie.
**-tematyka Żonglera wymyśloa, nie istnieją takie owady w świecie J.K.Rowling.
 
Pozdrawiam mocno i dziękuję za wszystko :)
Odpowiem na wasze komentarze jak najszybciej, ale zauważyłam, że ostatnio jest nas mniej. Zaczęło wam się nie podobać?
Do następnego!

piątek, 23 maja 2014

Rozdział 32:,,Chce zemsty. Krwi i martwych ciał''.

Draco




                       Ogień, dym i żal znikają gdy teleportuje się razem z Kingsley'em i jego ludźmi.
Lądujemy po środku jakieś polany, z której w oddali widać zabudowania. Nie mam pojęcia gdzie jesteśmy, na początku nie mogę oddychać, a za drugim razem dławię się nadmiarem powietrza.
Rozglądam się, a gdy widzę jak podopieczni byłego Ministra zmierzają w moją stronę na jego rozkaz, nie uciekam. Jedyne co mogę zrobić to dobrze schować medalion aby go nie znaleźli, bo mój jakże genialny plan właśnie na nim się opiera.
-Bierzemy go, przyjaciele. Może się przydać jako karta przetargowa!-woła Kingsley. Ja ci dam kartę przetargową, prycham w duchu. Nie jestem taki głupi, specjalnie teleportowałem się z wami, by Cię zabić.
Mężczyźni mocno łapią mnie za łokcie i szarpią jednocześnie kierując się do przodu.
Mocno zaciskam szczękę i staram się powstrzymać, by nie wybuchnąć i nie rozszarpać ich gołymi rękami. Silny wiatr, który zerał się chwilę temu, targa mi włosy, a gdy jeden z współpracowników Shacklebolt'a wyciąga moją różdżkę i rzuca nią do przodu w stronę swego szefa, moja temepratura osiąga najwyższy punkt. Mogłem ją schować i pomniejszyć, przechodzi mi przez myśl. Nic, by to nie dało-przeszukaliby mnie i zabrali ją prędzej czy później, myślę po chwili.
-Co, panie Malfoy? Mała zamiana ról, nieprawdaż?-pyta były Minister podchodząc bliżej mnie. Złośliwie klepie mnie po policzku, więc staram się wyrwać zaślepiony chęcią przyłożenia mu niesamowicie mocno, lecz jego sługusy zaciskają swe uściski jeszcze mocniej, a jeden z nich uderza mnie w brzuch. Nie spodziewałem się tego, więc nie napiąłem mięśni na wskutek czego zginam się w pół.
Zabije was wszystkich. Wydostanę się, byłem w gorszych sytuacjach. A gdy zacznę moje tortury będziecie mnie błagać o szybką śmierć.
-Nie bądź taki porywczy. Lepiej oszczędzaj siły.
-Mam ich aż nadto-odpowiadam wręcz sycząc.
Były Minister uśmiecha się krzywo i odwraca tyłem do mnie po czym rusza do przodu.
A za nim cała reszta.
Ruszamy przed siebie.
Brudni, zdenerwowani o zniszczonych ubraniach. Wyglądamy jak wraki tuż po bitwie można, by rzec.
Z tym szczegółem, że nie jesteśmy przyjaciółmi i, że oni za niedługo doprowadzą się do porządku, a mój stan będą się starali pogorszyć.
I uda im się to.
Ale później podniosę się z mielizny i zamienię ich w pył, bo po to tu jestem.
Doprowadzę to do końca, zrobię to czego chce od tak długiego czasu. Za siebie, Granger, przyjaciół i poległych.
A chce zemsty. Krwi i martwych ciał.



******


Hermiona



                Pukam.
Okryta zaklęciem kameleona stoję pod jego drzwiami, a za mną Teo i Blaise-ich stan nie poprawił się nawet po spotkaniu z Pansy i Katie.
Zerwał się wiatr, zupełnie tak jakby aura również odebrała ostanie wydarzenia.
Zniknęła piękna, lipcowa pogoda, która jeszcze parę dni temu witała nas o poranku blaskiem słońca.
Teraz ta płonąca gwiazda schowała się tak, że nie jesteśmy w stanie jej zobaczyć, a szare niebo jedynie nas przytłacza choć jeśli mam być szczera to przyznam, że boje się, że tak już zostanie. Wszechobecna szarość i przygnębienie, które wkradło się do naszego życia nie wiadomo kiedy. Nie zauważyliśmy tej zmiany, teraz poraziła nas z mocą gromu, ale kiedy tak naprawdę przyszła?
Przed uprowadzeniem Kingsley'a? Po jego ucieczce? A może była za nami od samego początku? Na starcie mała, cienka linia, z czasem coraz szersza i większa, aż objęła nas ciasno.
            Drzwi otwierają się powoli i ostrożnie, a już po chwili wychyla się czarna czupryna Harry'ego. Nagłe wzruszenie i beznadziejność sytuacji oraz fakt, że będę musiała teraz wszystko im wyjaśnić w takim stanie  jak jestem i coraz mniejszy zasób cennego czasu, atakują mnie na naraz i bezlitośnie.
Przez twarz bruneta przechodzi cień zdziwienia, a nam udaje się wślizgnąć do środka nim całkowicie zamyka drzwi.
-Kto to był?-pyta Ron wchodząc do przedpokoju, a moment później ściągam z siebie zaklęcie.
Ze ściśniętym gardłem rzucam się w ich objęcia, a oni zbyt zaskoczeni, by coś powiedzieć jedynie wzmacniają uścisk.
Nie wiem ile tak stoimy. Przytuleni do siebie na środku przedpokoju, w domu, który niedawno wspólnie dzieliliśmy, z ukrytymi za nami Blaise'm i Teo.
Przymykam oczy wiedząc, ze teraz mogę odetchnąć, że dopiero teraz mogę mieć pewność, że nikt nie pośle zaklęcia ku mnie gdy się odwrócę.
-Boże, Hermiona!-Rudzielec pierwszy wybudza się z transu, lecz nie wypuszcza ani mnie ani mężczyzny z błyskawicą na czole z uścisku.-Pojawiasz się równie niespodziewanie co znikasz! Dlaczego pod zaklęciem? Co...
-Pytania później, Weasley. Możemy wreszcie wejść do salonu?-pyta Teo wraz z Blaise'm ściągając z siebie zaklęcie. Z powodu ostatnich wydarzeń jego ton może wydawać się nieprzyjemny.
-Nott? Zabini? Co wy tu robicie?-Zarówno przez twarz Ron'a jak i Harry'ego przenika zdezorientowanie, a pierwszy mężczyzna lekko zsuwa dłoń na swa różdżkę.
-Pytania później-powtarza jedynie Teodor i nie czekając na żaden odzew czy pozwolenie wraz z dotychczas cichym Zabini'm, kieruje się wgłąb domu i z głośny westchnieniem opada na kanapę w salonie.
-Przepraszam za niego. Kiedy nie ma Malfoy'a, Teo jest złośliwy za siebie i za niego.-Wzruszam ramionami przecierając oczy i starając się zabrzmieć normalnie jednak wspomnienie blondyna wciąż boli.-Wejdźmy, musimy porozmawiać.




*****

Pamela




                Żwawym krokiem przemierzam jedną z czarodziejskich uliczek.
Kiedy zrywa się wiatr i pogoda znów się pogarsza-widocznie druga połowa lipca nie będzie tak piękna jak pierwsza-mocniej opatulam się swetrem.
Gdy torebka zsuwa się z mojego ramienia, poprawiam ją nerwowo i kontynuuje swą wędrówkę.
Co prawda Harry radził abym na razie nie wychodziła z domu, bo rany po pobiciu do końca się nie zagoiły i boi się, by znowu coś mnie nie spotkało, ale idę tylko do pobliskiego sklepu.
Potrzebuje kilku produktów, moja lodówka praktycznie świeci pustkami.
               Nadal nie mogę uwierzyć, że jesteśmy razem.
Tyle nocy zastanawiałam się czy to co czuje jest na tyle silne, by nazwać miłością, a gdy stwierdziłam, że tak, bałam się, że on nie czuje tego samego. Wszystkie moje lęki były na marne, bo całkowicie to odwzajemniał.
Teraz bardzo się stara, spędzamy razem każdą wolną chwilę, a gdy owa się kończy odliczam czas do kolejnego spotkania.
-Cześć!-wołam do znajomej sprzedawczyni.
Ta, zajęta klientami, jedynie kiwa głową z szerokim uśmiechem.
Wyjątkowa kobiet, myślę. Zawsze ma uśmiech na twarz, nie ma osoby, której, by nie pocieszyła i nie poprawiła jej humory.
Mnie też raz wyciągnęła z dołka. Zaraz po tym kiedy udało mi się odejść z tamtego gniazda grzechu i przeprowadziłam się tutaj z pomocą Harry'ego. Kiedy on musiał wracać, ja chodziłam do niej, mojego drugiego bezpiecznego portu.
                 Gdy mam już wszystko czego potrzebowałam idę do kasy.
Stoję w kolejce za jakimś starszym, łysym czarodziejem, a przed młodszą ode mnie rudą kobietą.
Kiedy kolejka przede mną znika, stawiam koszyk przed czarownicą tu pracującą.
-Cześć, Pamela, dołożyć Proroka Codziennego?-pyta.
-Cześć, Rose. Nie, niekoniecznie-odpowiadam.
-Dwanaście galeonów-mówi gdy kończy pakować moje zakupy.-Szkoda, wyjątkowo duże nagłówki.
-Co tym razem?-pytam jednocześnie odbierając swoje zakupy i płacąc podaną kwotę.
-Rozpisują się na temat nagłego zniknięcia Nott'a, Zabini'ego, Malfoy'a i Granger-wyjaśnia i szybko potakuje głową kiedy jakiś mężczyzna nas pogania w czasie gdy ja unoszę lekko brwi zdziwiona, a jednocześnie pchana, by zadać pytanie, przez obawę.
-Malfoy'a? Draco Malfoy'a?
-Tak, dokładnie!-Ona zawsze jest na bieżąco.-Wiesz, kiedyś był Śmierciożercą i każde zniknięcie wydaje się dziwne. Sądzę, że pozostali to tylko dodatek. Prorok wspomina o nich, ale głównie skupia się na Draco Malfoy'u. Słyszałaś, że zajmie miejsce profesor McGonagall? Ma być dyrektorem Hogwartu!
-Tak, tak, słyszałam. Co dalej?-pytam ciekawa. Draco, w coś ty się zaś wplątał?
-Zaczęły się insynuacje, że ciągle coś kombinuje. W skrócie, to nakłania rodziców do przemyślenia dalszej edukacji ich dzieci. Czy chcą, by ktoś taki był dyrektorem szkoły ich dzieci? Czy na pewno chcą posłać dzieci do Hogwartu?
-To idiotyczne-przejeżdżam dłonią po włosach.-Nadal go nie ma, tak?
Przytakuję, a kiedy tym razem kobieta za mną wzdycha z irytacją, szybko zgarniam swoje zakupy i wychodzę ze sklepu poddenrwowana i przejęta. Co on wyprawia?
-Nie wiem co im w nim przeszkadza-Słyszę jeszcze Rose.-Jest inteligentny i taki przystojny! Może miał trochę machlojek, ale ta twarz i ciało! Kto, by nie chciał być przy jego boku!




*****


Hermiona



-Czyli Malfoy jest dobry?-pyta Ron po raz czwarty.
Opowiedzenie im wszystkiego-od zamysłów, by zacząć polowanie na byłego Ministra po dzisiejsze wydarzenia i zniknięcie blondyna-zajęło mi blisko dwie godziny.
Potem zajęłam jedną z łazienek podczas gdy Blaise i Teo doprowadzali się do porządku w drugiej, a Harry i Ro mieli czas na przemyślenie wszystkiego.
-Nadal jest okropnym, zadufanym w sobie dupkiem-Blaise przewraca oczami-ale biorąc pod uwagę idee, za które walczy, to tak. Jest dobry.
Po moich słowach zalega chwilowa cisza, którą przerywa Harry.
-Chcesz żebyśmy Ci pomogli go odbić?-pyta po czym unosi dłoń z medalionem-I tego?
-Dokładnie, Harry. Proszę musicie nam pomóc!-wołam zerkając to na niego to na Rudzielca.
-Jesteś pewna? Nie możemy go zostawić?
-Ron!
-Łaski bez, Draco da sobie radę. I my również-mówi buntowniczo Teo po czym podnosi się z dotychczas zajmowanego miejsca i kieruje do drzwi. Łapię go za rękę.
-Nie, on może tam zginąć! Nie wiemy do czego zdolny jest Kingsley!-wołam po czym opadam na fotel i ukrywam twarz w dłoniach.
-Nie może tam zginąć-mamroczę kręcąc głową.-Nie tam, nie w ten sposób!-wołam paniczne unosząc twarz prosto na Harry'ego.-Zawsze mi pomagałeś, pomagaliście. Zróbcie to i teraz...
Przez moment wszyscy mierzą się spojrzeniami, a później Ron kiwa głową n Złotego Chłopca.
-Skontaktuje się z McGonagall, jeśli jest tak jak mówicie, musimy działać szybko.
-Cóż za wielkoduszność-prycha Blaise.
-Tylko dlatego, że ona prosi-rzuca Ron spod byka.
-Co działo się w między czasie?-pytam przypominając, że jak na razie nie chcemy ujawniać się z naszym powrotem.
-Ministerstwo wie, że zniknęliście. McGonagall robiła co mogła, by zamazać ślady. Teraz już wiem co miała na myśli.-Uśmiecha się krzywo.-I w Proroku o was piszą.
-Jak to o nas?-pytam i zaraz zalewa nas fala informacji.
Ron'owi udaje się znaleźć najnowszy numer gazety, którą podaje nam po chwili. Na moment zagłębiamy się w lekturze strasznie irytując się z powodu dużych nagłówków. Potem pełni oburzenia z powodu bezpodstawnych oskarżeń prychamy rozgniewani, a w między czasie Ron z Harry'm oddalają się, by zawiadomić McGonagall, wyjaśnić sytuację i prosić o pomoc w czasie odbicia.
-Tylko wiecie co jest najgorsze?-rzuca Blaise.-Draco.
Odpowiadam pytającym spojrzeniem.
-Bo znając go to w ogóle nie oczekuje pomocy. Pewnie ma własny plan, chce go zrealizować i wrócić z uniesioną głową. Nie przewiduje, że mu pomożemy, a może...nawet tego nie chce-dokańcza Teo.




*****


Draco



                 Mój wyśmienity plan właśnie legł w gruzach.
Ze złością uderzam nogą w ścianę, a kiedy na wskutek tego, po mojej stopie przechodzi prąd bólu, jedynie mocniej zaciskam szczękę. Bo co to za ból w porównaniu do innych, których już doświadczyłem.
Zakładałem, że w miarę szybko uda mi się rozpoznać miejsce, w którym się znajduje, a później przekazać to za pomocą medalionu Granger. Oczywiście nie jestem w stanie odmówić sobie przyjemności-zanim oni, by tu dotarli, zanim w ogóle odpowiedziałbym na jej pytania, które za niedługo na pewno zada, zamierzałem wyżyć się trochę. Odzyskam różdżkę, mam pięści, a potem? Potem mała rozgrzewka, którą nie wszyscy przeżyją.
A teraz wszystko szklak trafił!
Jestem w piwnicy. Jakieś cholernej komórce bez żadnych okien i z kratami zamiast drzwi. Nie mam jak zajrzeć i zorientować się gdzie jestem. Jedynym rozwiązaniem jest wydostanie się stąd. Na zewnątrz bądź co najmniej na górę. Zostaje mi tylko wymyśleć jak mam to zrobić.
-Witam panie, Malfoy! Przepraszam, że nie zagwarantowałem ci równie dobrych warunków, które ja miałem u was-ironizuje.
Jeden z mężczyzn rzuca zaklęcie ochronne na kraty na co prycham głośno.
-Nie martw się, nie posiedzę tu długo.
Kingsley śmieje się.
-Właśnie wręcz przeciwnie!-woła po czym odwraca się w stronę swoich współpracowników-Przeszukaliście go dobrze, nie ma przy sobie różdżki?-pyta na co przytakują szybko. Idioci. Tępe, imitacje czarodziei.
-Postanowiłem, że powinieneś być tego świadomy-zaczyna. Nie słucham go dokładnie. Myślami jestem daleko stąd, łamię sobie głowę zastanawiając się jak się stąd wyrwać. I o tym jaka jest godzina. Pewnie koło dwudziestej, może dalej.-Zginiesz-kontynuuje-Jesteście kłamcami, nie mogę żądać od łgarzy kolejnej obietnicy. Zginiesz mugolskim sposobem, stracimy Cię z cytadeli. Spadniesz i nie przeżyjesz. Pozostali również nie przeżyją tego starcia, winowajcą należy się kara-kończy, a mnie przechodzi dreszcz. Nie z powodu strachu, nie z powodu jego słów tylko z podobieństwa byłego Ministra do mojego ojca.
A w rozmowie z nim liczyła się przebiegłość.
-Jeśli tylko wyprowadzisz mnie na zewnątrz, ucieknę. Mnie nie da się zabić, Kingsley. Ani zabić, ani pokonać-odpowiadam beztrosko podchodząc bliżej niego.
-Bez różdżki się nie wydostaniesz, zginiesz, Malfoy-mówi, a gdy uśmiecham się kpiąco, poważnieje na moment. Przez jego twarz przechodzi cień zupełnie tak jakby uzmysłowił sobie, że popełnił błąd. Po tym odwraca się szybko i kieruje w stronę schodów, nie patrzy na mnie.
-To twój ostatni dzień, jutro wieczorem, już Cię nie będzie-mówi wspinając się po schodach.
Pozostali mężczyźni uśmiechają się parszywie i wracają na swoje stanowiska za biurkiem koło mojej celi.
Mam wskazówki, cytadelę.  Teraz potrzebna mi tylko Granger.



*****


Hermiona




               Wisi wysoko nade mną.
Jej płomienno-rude włosy falują. Niektóre pasma owijają się wokół jej szyi jak sznur u skazańca. Krzyczy, jej ręce i nogi rozłożone są szeroko.
Trochę przypomina mi Katie Bell, która zawisła nad naszymi głowami gdy wracaliśmy z wypadu na kremowe piwo na szóstym roku. Unosiła się wśród panującej wokół bieli i nawet nie pomyślałam, że kiedyś ujrzę coś podobnego.
                Podskakuje, rzucam znane mi zaklęcia, które mogłyby jej pomóc mimo, iż wiem, że nie jest to prawdziwe, że tak naprawdę nie ma jej tutaj.
Kiedy podczas starcia z resztką Śmierciożerców po drugiej wojnie o Hogwart, znalazła się w tej samej sytuacji, nie zdążyliśmy nic zrobić, do tej pory ściska mi się serce, może po istniejących jeszcze wyrzutach sumienia.
                Kiedy słyszę, że ktoś dobija się do drzwi, wiem, że ja też krzyczę.
Nie słyszę swych pisków, w mojej głowie jest tylko Ginny, ale pewnie muszę to robić bardzo głośno skoro mimo, iż specjalnie nie zajęłam swojej sypialni tylko tę najbardziej oddaloną od innych, to mnie słychać. Mogłam rzucić zaklęcia obronne, ale byłam za bardzo wyczerpana, by o tym myśleć.
Możecie mnie zabić, ale nigdy nie pokonacie mojego syna.
Zostaw mnie, proszę, nie spotkasz mnie już więcej!
Potworze!
Nagle jej włosy stają jak naelektryzowane, a potem...Potem zaczynają się palić.
Na początku są tylko małe iskierki na końcach, ale z każdą sekundą jest ich coraz więcej, aż wreszcie zamieniają się w płomień. Coraz to potężniejszy.
Ogień pochłania jej całe włosy, a w połączeniu z ich rudym odcieniem, wydaje się on niesamowicie żywy i jaskrawy. Kiedy zapach spalenizny zaczyna rozchodzić się po pokoju, wiem, że ogień objął już skórę głowy.
Słyszę krzyki. Swój, Harry'ego i Nevil'a. Przypominam sobie jak zaczęliśmy biegnąć w jej stronę, jak wyglądała niczym wielka czerwona dioda na tle czarnego jak smoła nieba.
Zazwyczaj widzę czas przed, po lub samej śmierci danej osoby. Tę muszę przeżywać jeszcze raz.
Ginny krzyczy raz jeszcze, nogi zaczynają wierzgać, a później nieruchomieją równie szybko co porwały się do ruchu. Następuje huk, a ona spada na ziemie.
I to dosłownie, bo wcale nie znika. Leży pod moim stopami. Z osmoloną twarzą, resztkami włosów i martwymi oczami. Opadam na kolana koło niej, lecz gdy zbliżywszy rękę do jej czoła, cofam ją z powodu bijącego żaru.
Zrywam medalion z szyi, tak, że pęka łańcuszek. Zaciskam go mocno w dłoni i szybko cofam się pod ścianę gdzie chowam twarz w dłoniach.
Potrzebuje Malfoy'a.



*****

Draco




                     To dzisiaj. Dzisiaj zginę. Wróć! Raczej oni polegną!
W nocy postanowiłem, że mój plan będzie ukrywał swe piękno w prostocie.
Przed i po północy słyszałem morze, więc zyskałem tym samym kolejną wskazówkę. Wszystkie przekaże Granger, a ona reszcie. Postaram się grać na zwłokę w czasie gdy oni będą w drodze. Bo nadal chce zemsty.

Gdzie ty jesteś, Malfoy?

Uśmiecham się gdy zauważam napis na powierzchni medalionu.
W ostatnim czasie  wiele się zdarzyło, za praktycznie miesiąc rozpoczniemy pracę w Hogwarcie(bo przeżyję). Nie wiem co będzie dalej, ale chciałby, by nadal była obok mnie gdy to wszystko się skończy. Co prawda jest irytująca, wkurzająca i moją całkowitą przeciwnością, ale ostatnio (ostatniej nocy-nie miałem zbyt dużo zajęć) zrozumiałem, że taki jest jej urok. Granger nie mogłaby być-w stosunku do mnie-urocza,grzeczna i potulna.
Ona pokazuje pazury, którymi niekiedy mnie podrapię, ale nigdy nie lubiłem monotonnych związków. Bez temperamentu i wzajemnego pociągania.


Nareszcie, Granger. Co robiłaś tyle czasu? Wypłakiwałaś oczy?

Nie, idioto. Myślałam jak ocalić Ci życie.

Przewracam oczami.

Z Potter'em i Weasley'em? Sukces gwarantowany. Dobrze, że przynajmniej Teo i Blaise jest z Tobą. Ale konkrety, mała, konkrety. Wiem tylko tyle, że  bardzo blisko jest jakaś stara cytadela i morze, bo nocą je słyszałem. Teraz ty rusz głową i powiedz mi gdzie jestem, do cholery.

Przejrzę księgi, jest mało miejsc z cytadelą obok. Skąd w ogóle o niej wiesz, Malfoy? Domyślam się, że jesteś w jakieś piwnicy.

Uśmiecham się krzywo. No pewnie, że tak. Bo niby gdzie indziej, kobieto?

Kingsley się wygadał. Wyprowadzą mnie pod wieczór, postaram się ich przechytrzyć.

Nic nie rób! Jesteś sam i nie masz różdżki!

Mam na was grzecznie czekać, Granger? Chyba żartujesz! W życiu! Nie dam im tej satysfakcji-jeszcze pomyślą, że się ich boję. Chce ich zabić, kochanie, po prostu. Oczywiście jestem genialny, ale nie nieśmiertelny. Lepiej się pośpieszcie, wieczorem chcą mnie zabić.

Potem przez dłuższy czas nie odpisuje. Powierzchnia medalionu jest pusta, a ja zaczynam potrząsać nim lekko. Ponownie przewraca oczami i opieram się plecami o ścianę. Trzeba ją podpuścić.

Martwisz się, kochanie?

Nie mów do mnie kochanie, Malfoy. Kiedyś już Ci to mówiłam.

Nie odpowiadasz na moje pytanie.

Pytanie, które nie jest teraz istotne. Możesz zginąć! Kingsley się panoszy, McGonagall musi nas kryć-łamie prawo po prawdzie, a przecież sama jest Ministrem!

Martwisz?

Kolejna chwila ciszy. Przerwałem jej, a ona tego nie lubi. Pewnie gdyby była obok zgromiłaby mnie wzrokiem, uniosła podbródek i wygłosiłaby kazanie na temat tego jakie to było niepoprawne, a ja wyśmiałbym ją czym zdenerwowałbym tę kobietę jeszcze bardziej.
Ale jej tu nie ma. Wszystko jest inaczej i po części rozumiem jej milczenie. Sam zastanawiam się nad tym pytaniem. Odpowiedziałbym, że tak. A przy najbliższym spotkaniu pocałowałbym ją. Dlaczego? Bo po prostu tego chcę, po co zastanawiać się i rozkładać wszystko na czynniki pierwsze.

Tak.

Dzisiaj to może się skończyć, Granger.

Wiem, Malfoy,

Lubię Cię, Granger.

Domyślam się. To straszne i frustrujące.

Tylko nie wyobrażaj sobie za wiele.

A ty o czym myślisz?

Szczerze? To zamknięcie chyba źle na mnie działa, nie wspominając już jak wyglądam. Nie chciałabyś zobaczyć moich włosów i ubrań.
Ale chciałbym powiedzieć Ci to prosto w twarz.




*****

Hermiona



-Teleportuje się z wami kilka aurorów. To moi najbardziej zaufani ludzie, powinni zaraz być-mówi Minevra McGongall, lecz ja tylko przytakuję.
Reszta kontynuuje rozmowę, ale ja myślami wciąż jestem z Malfoy'em, a raczej z naszą rozmową.
Nigdy nie spodziewałabym się po nim takich słów. Gdyby nie niektóre zdania, sądziłabym, że zwariował lub, że podali mu jakiś dziwny eliksir.
Teraz nie wiem czego mam się spodziewać. Jest już siedemnasta, za niedługo teleportujemy się, by odbyć nasze żyć lub nie żyć.
Nie wiem jak to mogło się stać Jakim cudem zaczęłam tolerować Malfoy'a, kiedy go polubiłam czy od kiedy zaczął mnie pociągać. Jak to możliwe, że nie zauważyłam tych spięć i iskier, które między nami się sypały od dłuższego czasu i co potwierdził tą rozmową i czego-jestem tego pewna-będzie się po wszystkim wypierał. Ale taki jest Malfoy i nie mógłby być inny.
-Lepiej, by było gdyby siedział na miejscu i ewentualnie zwlekał z tą całą egzekucją. Coś kombinuje, na pewno.
-Daj spokój, Potter. Za kilka godzin będziesz miał nas wszystkich z głowy. No chyba, że ktoś nie przeżyje-odpowiada zimno Teo.
Potem ktoś puka do drzwi, a gdy aurorzy wchodzą do środka, opowiadamy im jak to wszystko ma przebiec.
Później teleportujemy się. Serce podeszło mi do gardła kiedy wraz z wejściem ludzi z Ministerstwa, Malfoy napisał.

Zaczyna się. Ruszcie tyłki, Granger, bo jeśli nie, to istnieje szansa, że spotkamy się w innym świecie.



*****

Draco




                 
Przede mną kroczy Kingsley, który jest tak bardzo wyprostowany, że jest to, aż niepokojące, a za ręce trzymają mnie jego współpracownicy.
-Co dalej?-pytam chcąc rozpocząć rozmowę, by dać reszcie więcej czasu.  Przed chwilą wysłałem wiadomość do Granger, ale jeśli wie gdzie jestem do dlaczego jeszcze jej nie ma, do cholery?
-To już nie twoja sprawa, Malfoy. Pomodliłeś się?-żartuje. Zaczynamy wspinać się po schodach wieży. Cytadela bowiem stoi na czymś na wzór klifu, skarpy.
-Po co? Do nieba i tak nie pójdę.-Wzruszam ramionami. Pozostali uśmiechają się krzywo i popychają mnie do przodu. Mogę założyć się, że liczyli, że się potknę i przewrócę.
Gdzieś w oddali, nie daleko, ale również i nie pod samym nosem, następuje huk. Kingsley zerka w tym kierunku przelotnie przez małe okno, ale gdy później zalega już tylko cisza, z powrotem zwraca swój wzrok ku mnie i kontynuujemy wędrówkę po krętych schodach.
Gdy wchodzimy na samą górę, wiatr silnie nas uderza. Były Minister staje za mną i popycha mnie do krawędzi.
-Nastąpiła mała zmiana. Najpierw dostaniesz Avadą, a potem spadniesz.-mówi-Żegnaj, Malfoy.
Potem cisza. Zamykam oczy i skupiam się najbardziej jak mogę, bo mam tylko jedną szansę.
Napinam się gdy przykłada mi różdżkę do pleców i liczę.
Potem wszystko następuje bardzo szybko.
Gdy odwracam się z zamiarem wyrwania różdżki byłemu Ministrowi, w trzech mężczyzn stojących koło mnie, trafiają zielone płomienie. Spadają w dół; jeden wpada do morza z głuchym pluskiem, a pozostała dwójka na skały. Kingsley w popłochu mamrocze coś pod nosem. Za pierwszym razem udaje mi się zrobić unik, ale następnie czerwone zaklęcie przytwierdza mnie do podłoża. Gdy ból zaczyna rozchodzić się po moim ciele, domyślam się, że poczęstował mnie Cruciatusem.
Później moi przyjaciele plus Potter, Weasley i jacyś aurorzy wybiegają z ukrycia prawie w tym samym czasie co pozostali sprzymierzeńcy Kingsley'a z cytadeli i pobliskiego małego zabudowania.
Przez moment udaje mi się uchwycić spojrzenie Granger, staram się wtedy nie krzyczeć.
Mocno zaciskam zęby i resztkami sił podnoszę się z ziemi jednocześnie przypominając sobie, że odkąd się tu znalazłem, nie miałem nic w ustach podczas gdy były Minister zbiega schodami w dół.
                   Po czasie podrywam się z podłoża i biegnę w kierunku Kingsley'a. Zbiegam po schodach nawołując go i schylam się gdy rzuca zaklęcia. Gdy wybiegamy na dwór jakieś zaklęcie trafia w starszego ode mnie mężczyznę. Upada, a ja podnoszę jego różdżkę, która leży kilka kroków od niego tym samym stając się częścią kolejnego starcia.
-Draco!-Uśmiecham się szeroko na widok nawołujących mnie Blaise'a i Teo.-Wiedziałem, że dasz sobie radę!-dodaje Blaise.
Jeden ze współpracowników posyła w naszą stronę zaklęcie, ale Nott odbija je dzięki tarczy.
Jest już ciemno, więc te wszystkie płomienie wokół nas wyglądają jak fajerwerki.
-Dobrze, że nie widzisz jak wyglądasz-uśmiecha się krzywo Teo.
-Jak zwykle zabójczo-odpowiadam przekornie i trafiam bombardą w ścianę cytadeli, która zaczyna po chwili się walić.
                    Walczymy zażarcie. Nikt nie chce się jeszcze poddać, a wieża powoli zmienia się w stos gruzu podobnego do naszego domu, który niedawno straciliśmy. Morze zaczyna szumieć jeszcze bardziej, a mrok jest coraz większy.
Pierwsza krew pojawia się na strojach naszych przeciwników. Odruchowo zerkam na Blaise'a, który oberwał w poprzednim starciu. Teraz jego ręka jest zabandażowana.
                   Zaklęcia mkną w różne strony, ale gdy nieznajomi zauważają swojego lidera, leżącego na ziemi oraz naszą przewagę, teleportują się. Strach zawsze jest najsilniejszy.
Rozglądam się dookoła, a wszyscy sprawiają wrażenie jakby głęboko odetchnęli z ulgą.
Blaise jak to on wręcz rzuca się ku mnie i mocno ściska zarówno mnie jak i Teo. Weasley w tym czasie prycha pod nosem, a ja wciąż tkwiąc w ich uścisku zerkam na Granger.
Stojącą koło Potter'a, lekko uśmiechającą się Granger.
-Dobra, przestań Blaise.-Przewracam oczami, ale on jedynie jeszcze mocniej mnie przytula mamrocząc jednocześnie jak mi tego brakowało.
Skutecznie wszystko przerywa krzyk Kingsley'a. Gdy zauważamy, że czołga się, by oddalić się od nas, jedocześnie-wszyscy jak jeden mąż-podrywamy się w jego kierunku.
-Crucio! Conjunctivitis!-wołam podchodząc do byłego Ministra, który krzyczy gdy zaczyna ogarniać go ślepota.-Crucio!-dodaje raz jeszcze chcąc oddać mu za to jak mnie upokorzył, za Granger i za matkę.
-Spokojnie, Malfoy, jest nam potrzebny!-woła Potter podchodząc bliżej mnie i łapiąc mnie za ramię. Szybko strzepuje jego dłoń.
-Matwy też jest dowodem na mnóstwo spraw. Bo przecież zginął już jakiś czas temu-myśli na głos Teo. 
-Dajcie spokój, będzie jeden problem mniej.-Macham lekceważąco dłonią i uśmiecham się z satysfakcją gdy były Minister znów krzyczy.
-Nie taki był plan-warczy Weasley.
-Granger-rzucam całkowicie ignorując Rudzielca. Dlaczego nie może być tu tylko ona?-Chcesz się zemścić?
-Nie, Malfoy.-Kręci głową.-Ty to zrób. Raz i porządnie.
Posyłam jej jeden ze swoich uśmiechów i podnoszę różdżkę.
-Nie, Malfoy, Hermiona!
-Avada Kedavra.




*****


Hermiona



                     Czekamy na przybycie profesor McGonagall i ważniejszych ludzi w Ministerstwie. Musimy to wszystko uporządkować nim wrócimy do domu.
                     Siedzę na klifie w pobliżu, którego blondyn miał spędzić ostatnie chwile życia. Nogi wiszą mi w powietrzu, a przede mną maluje się wspaniały zachód słońca.
Idealne zakończenie dnia, tej całej farsy. Teraz na pewno były Minister nie żyje, a wszystko co się razem z tym ciągnęło, dobiegło końca. Możemy naprawdę zacząć od nowa. Lepiej.
-Granger?-słyszę, a gdy jego głos w pełni do mnie dociera, przechodzi przez moje ciało dreszcz.
-Jednak zdążyłaś.
-Jednak przeżyłeś.
Siada koło mnie. Wysoko unosi podróbek, lecz po dłuższej chwili zerka na mnie kątem oka, a gdy zauważa mój rozmarzony wzrok, prycha.
-Jakim cudem zwykły zachód słońca może tak zachwycać?-pyta.
-Ciebie nic nie wzrusza, więc nigdy tego nie zrozumiesz.-Wzrusza ramionami.-Pojutrze kończy się lipiec-dodaje nagle.
-Taa, Hogwart.
-Twoja opinia jako dyrektora trochę się pogorszyła.
-Że co?!-pyta wzburzony.
Momentalnie prostuje się i odwraca w moja stronę bardzo wzburzony.
-Podważają twój autorytet.
-Niech to szlag! Zniknąć na chwilę...Jak śmieli!-Uderza się pięścią w kolano.
-Wszystko naprawisz, Malfoy. potrafisz zbajerować ludzi-mówię i kładę mu dłoń na ramieniu.
Gdy chce ją po chwili zabrać, blondyn przytrzymuje ją.
-Co dalej?-pyta.-Pozbyłaś się klątwy, Granger. Jesteś wolna.-Wzrusza ramionami.
Wbijam w niego spojrzenie.
Zsuwam swoją dłoń na jego, a on lekko ją ściska. Słońce zaczyna jeszcze bardziej przygasać, a otoczenie wokół nas jakby się wyciszyło.
Wszystko wydaje się takie piękne, zupełnie jakbyśmy zapomnieli o tym co się chwilę temu działo i gdzie jesteśmy.
-Boże, Granger! Nienawidzę takich ckliwych momentów. Zamieszkasz ze mną czy nie?!-krzyczy nagle zirytowany.
-Psujesz każdą chwilę, kretynie!-odpowiadam i odsuwam się od niego na co on znowu przewraca oczami.
-Jesteśmy na klifie, uważaj bo spadniesz, a głupi Weasley oskarży mnie o zabójstwo.
-Nie obrażaj moich przyjaciół, Malfoy. I jak ty sobie wyobrażasz wspólne mieszkanie?-pytam rozeźlona. Mógł nie przeżyć, a gdy pomyślę, że się o niego martwiłam to, aż krew mnie zalewa.
-Kręcisz mnie, Granger. To nie wielka miłość, ale można spróbować-mówi czym denerwuje mnie jeszcze bardziej.
-Nie będę twoją próbną zabawką, Malfoy!
-Bo niby ci nie zależy!-Prycha.-Chcesz tego tak samo jak ja, a kto wie, może nam wyjdzie?
-Ty się słyszysz?
-Tak i zaczynam się bać, że jednak coś mi wstrzyknęli-przyznaje i kładzie się na trawie.
Przez moment czuje się jak w jakimś wielkim absurdzie.
Ja, on i  jakaś szansa na wspólną przyszłość? Wydaje się jednym, wielkim żartem. Normalnie uznałabym to za nierealny sen, ale nie mogę określić jego słów jako kłamstwo.
-Nie bój się, mała. Nie zaciągnę cię od razu do łóżka.-Wzdycha na co mocno uderzam go w ramię.
-Jesteś idiotą, kretynem i zboczeńcem, Malfoy!-każde słowo akcentuje uderzeniem.-To się nie uda-mówię i kładę się, a raczej opadam na miejsce obok niego gdzie wzdycham głęboko.
Mężczyzna od razu kładzie swoją rękę na moją talię i uśmiecha się lekko.
-Tak, tak, na pewno nie. To co, zamieszkasz?-pyta beztroskim tonem, który lubię i, który irytuje mnie jednocześnie. Zresztą zupełnie tak jak cały Malfoy.
Kieruj się tym czego chcesz. Nie patrz przez pryzmat tego jak to może się zakończyć. Chociaż raz w życiu.
-Zamieszkam.
Nie mówimy o przyszłości. Nie planujemy. Za często robiliśmy to dotychczas.




****
Tak oto kończy się kolejny rozdział.
Mam nadzieję, że nie zawiodłam i, że was nie rozczarowałam.
Dziękuję wam ogromnie za wszystko i przestrzegam:
wszystko może się zmienić.
Pozdrawiam mocno!
Vivian Malfoy.

piątek, 16 maja 2014

Rozdział 31:,,Przegrana pozycja.''

                      Zazwyczaj gdy się na coś czeka, czas niesamowicie się wlecze.
Wskazówki zegara przesuwają się nieprawdopodobnie wolno, a każda kolejna sekunda jest dla Ciebie katorgą, która powoduje zdenerwowanie i skurcz serca-głównie z przejęcia.
Chciałoby się, by wszystko czego oczekujemy lub czego pragniemy działo się szybko i sprawnie, a niektóre rzeczy, by kładziono nam prosto do rąk.
W rzeczywistości jest inaczej. Czas jest katem, a my po znacznym jego upływie nie jesteśmy odporni na jego tortury.
                     Teraz również siedzę jak na szpilkach i wraz z Blaise'm oczekujemy powrotu mężczyzn z Kingsley'em. Obawa, że coś nie poszło po naszej myśli wciąż siedzi za mną, a jej chłodny oddech wędruje po moich plecach.
-Wszystko przygotowane?
-Hermiona, zadajesz mi to pytanie już któryś raz.-Wzdycha Zabini i przenosi się z pobliskiego fotela na kanapę obok mnie.-Gdzie Twój profesjonalizm?
-Nic nie jest na swoim miejscu, Blaise-odpowiadam i pozwalam, by znów zapadła cisza. Nie krępująca. Ta jest zdrowa i normalna, która pomaga nam oddać napięcie  i uspokoić się.
Wypijam kolejną szklankę wody, a później mało inteligentnie wpatruje się w iskry wydobywające się z różdżki Blaise'a, którą wciąż ma w pogotowiu. Zupełnie jakby przykleiła mu się do dłoni niesamowicie mocnym klejem mugolskim albo silnym zaklęciem.
                      Potem następuje huk. Podlatuje to okna i zauważam, że bariery nagle stały się jasno-waniliowe i opadają powoli. Pod drzwiami wejściowymi błyska światło charakterystyczne dla objawów złamania bariery, a po chwili otwieraj się szeroko wpuszczając tym samym do środka Malfoy'a i Teodor'a, którzy trzymają byłego Ministra.
-Tęskniliście?-rzuca z uśmiechem blondyn jednocześnie nogą zamykając drzwi w stronę, których rzucam nowe zaklęcie zamykające.
Prycham cicho dając mu odpowiedź, później wchodzę w głąb korytarza i otwieram drzwi pokoju, w którym ma przebywać w najbliższym czasie Kingsley. Zupełnie jak ostatnio.
-Też sądzę, że za łatwo poszło-mówi Teo i rzuca Malfoy'owi wymowne spojrzenie sugerując tym samym, że rozmawiali na ten temat w drodze.
-Na razie jest dobrze i to najważniejsze. Dlaczego zawsze kiedy coś dobrze nam idzie, stękacie, że zaraz będzie źle?-pyta Blaise wiążąc Kingsley'a zaklęciem. Tym razem nie ma nawet krzesła.
Źle to będzie kiedy odzyska przytomność. Będzie w jednym pokoju z naszą czwórką, w której każdy z nas musi walczyć z resztkami honoru, moralności i innych wartości, by nie wyjść stąd jako morderca, myślę, a potem bez zbędnych słów wychodzę kierując się do swojego-a raczej mojego i Malfoy'a-pokoju.
Ignoruje ciekawskie spojrzenia i parzący dotyk dłoni blondyna na swoim nadgarstku.



*****




-Granger?-słyszę.
Jest już późno, Malfoy kilkadziesiąt minut temu wszedł do łazienki, a teraz leży na łóżku niedaleko mnie. Po krótkiej bitwie myśli postanawiam nie zdradzać się z tym, że nie śpię, bowiem ton jakim badał moją obecność wydaje mi się podejrzany i nie tak beztroski jak zazwyczaj.
Blondyn podnosi głowę, światło księżyca doskonale go oświetla.
Najpierw jego stopy zsuwają się z łóżka. Raz jeszcze się rozgląda, a później zwinnie, lekko zgarbiony podrywa się z łóżka i kieruje w stronę drzwi.
Gdy już mam wstać i spytać dokąd to zmierza, on niespodziewanie zatrzymuje się i stawia kroki w stronę mojego łóżka.
Szybko zamykam oczy gdy klęka przy mnie. Dziękuję w duchu, że otacza nas mrok, bo gdyby nie on to Malfoy z łatwością zobaczyłby moje rumieńce.
Weź te rękę, myślę kiedy kładzie dłoń na moim policzku. Łapie mnie za podbródek i delikatnie podnosi go do góry, a miejsce, w którym spoczywają jego palce, pali mnie niezmiernie.
-Granger, Granger...-cmoka.
Staram się oddychać miarowo, lecz gdy czuje jak lekko drgają mi powieki, wiem, że jestem już na przegranej pozycji.
-Nie ładnie tak udawać-mówi, a po chwili wzdycha i kciukiem unosi mi jedną powiekę zmuszając mnie tym samym do całkowitego otwarcia oczu. Gdy to robię on przewraca swoimi.
Jednocześnie wciąż nie odchodzi i trzyma mnie za podbródek tak zdecydowanie i mocno, że jego usta stały się dla mnie nad wyraz atrakcyjne.
-Gdzie chciałeś iść? Do Kingsley'a, tak?
-Przecież dostałby tylko parę zaklęć.-Mam wrażenie, że mruczy to strasznie zmysłowo.-Jeśli już nie śpisz możesz iść ze mną, wiem, że chcesz, Granger.
-Daj spokój, Malfoy. Dostanie nauczkę. Wiesz jaką?-podnoszę się na łokciach, lecz gdy to robię blondyn zsuwa swoje dłonie z mego policzka i podbródka na szyję. Bardzo powoli, drażniąco.-Azkaban.
-Proszę cię, czekać tyle czasu?
-Przynajmniej do jutra, Malfoy. Teraz nigdzie nie pójdziesz-mówię pewnie wbijając w niego swoje jedno z solidnych spojrzeń.
Na jego twarz wpływa rozbawienie co irytuje mnie jeszcze bardziej.
Z trudem pokonawszy przyjemne uczucie wynikające z jego bliskości, łapię różdżkę i zaklęciem posyłam go na swoje łóżko na co śmieje się głośno. Podchodzę bliżej
-Jak chcesz mnie przypilnować, Granger? Przywiążesz mnie do tego łóżka, zakneblujesz?-pyta i śmieje się raz jeszcze. Gdy nie odpowiadam poważnieje i podnosi się do pozycji siedzącej jednocześnie łapiąc mnie za nadgarstek.-Nie zrobisz tego, słyszysz? Nie mnie, bo jeśli tak to po powrocie rozbiorę Cię i przelewituję przez całe Ministerstwo, Pokątną i Śmiertelny Nokturn.
Prycham w odpowiedzi i decyduje się zrealizować pomysł, który chwilę temu pojawił się w mojej głowie. To idiotyczne, myślę wracając do swojego łóżka po kołdrę. Ale jeśli tego nie zrobię, on zrobi coś głupiego. Zniszczy wszystko co do tej pory zdążyliśmy zrobić, a ja...Czuję się odpowiedzialna za to, aby nie zrobił nic co zaszkodziłoby mu lub nam wszystkim. Za pomoc, którą mi służy od naprawdę długiego czasu. Nie dbam teraz o to, że pokłóciliśmy się niedawno.
-Jak mam to rozumieć, Granger?-pyta z uwodzicielskim uśmiechem gdy kładę się w jego łóżku.
Tym razem to ja przewracam oczami i poprawiam drugą, wolną poduszkę Malfoy'a. Kładę się i przykrywam kołdrą spod, której wysuwam jedną nogę w krótkich spodenkach i szepczę lumos.
-Idziesz do Kingsley'a czy do mnie, Malfoy?
Blondyn taksuje mnie swym spojrzeniem, a później kładzie się koło mnie.
Uśmiecha się cwanie i przysuwa swoją twarz do mojej.
-I co teraz?
-Idziemy spać. Nie wyobrażaj sobie niczego-przestrzegam.
Arystokrata unosi brwi, a później gwałtownie kładzie mnie na sobie.
-Twoja gra wstępna, skarbie jest okropna. To dlatego tak drzesz ze mną koty od...zawsze? Chciałaś zwrócić na sobie moją uwagę abyśmy skończyli w łóżku?-przewraca oczami.-Jesteś bardzo konsekwentna, Granger, tyle lat! Zawsze wiedziałem, że za tą kujonicą kryję się ognista seksbomba!-żartuje sobie w najlepsze uśmiechając się złośliwie. Przesuwa swoje dłonie na moje piersi.
-Fretka!-wołam gdy udaje mi się odtrącić jego ręce. Gwałtownie odsuwam się od mężczyzny i szczelnie owijam się kołdrą jednocześnie odwracając się do niego plecami.-Parszywa, zboczona, fretka! Zapomniałeś już, że nie chciałeś mieć ze mną nic wspólnego?
-Ty też, Granger! Ty też, a poza tym...-znów się do mnie przysuwa.-I ciebie i mnie poniosły emocje, przecież kłótnie to stały element naszej znajomości, choć nie ukrywam powinnaś mnie przeprosić...
-Ja ciebie?!
-Jak najbardziej! Zresztą nie wiadomo co, by się stało-i tak mnie lubisz.
-Wcale nie!
-To co niby?-prycha.-Nienawidzisz mnie, Granger?
-Tak-Nie.
-Ta, ja ciebie też.-Spogląda na mnie z politowaniem.-Ale nawet jeśli to cóż...zawsze to jakieś uczucie.-Wzrusza ramionami i wtula głowę w poduszkę.
Oczywiście nie może odmówić sobie zarzucenia ręki na moją talię. I tego, by władczo ją ścisnąć.




*****

Draco



-Uwaga, budzi się!-woła Blaise.
Od ponad godziny siedzimy w pokoju, w którym leży Kingsley.
Dotychczas czekaliśmy, aż się przebudzi, a w między czasie Blaise nie szczędził uwag na temat mój i Granger.
Dobrze się wczoraj bawiliście.
Mieliście przyjemny wieczór, prawda?
Te piski, te śmiechy!
Nieźle się wymęczyliście...
Ale krzyczeliście! Musiało być przyjemnie!
I było.
Na początku, bo potem-kiedy naprawdę już spała, zaczęła krzyczeć. Pewnie nawet tego  nie pamięta, szansa jest, że jedynie urywki z kolejnego koszmaru zostały w jej głowie.
Zdziwił mnie wczorajszy rozwój sytuacji, ale podstępna lisica wiedziała jak mnie podejść.
Udało się jej odwieść moje zamiary w stosunku do Kingsley'a-naprawdę to miało być tylko kilka zakęć!-ale sprawiło też, że znowu zacząłem myśleć o niej jak o inteligentnej i pięknej kobiecie co zaniechałem przez naszą ostatnią kłótnię i co nie podoba mi się szczególnie. Była Granger lub gorzej. Teraz balansuje nieprawdopodobnie wysoko jak na mnie i na nią.
Dobrze przynajmniej, że wciąż utrzymuje się ten podział. Bo jest on nad wyraz widoczny. Różnimy się w każdym calu, mało mamy wspólnych cech, a zapytani o to co denerwuje nas w tej drugiej osobie moglibyśmy wymieniać w nieskończoność.
Bo jej wady wcale nie wyparowały, co to to nie! Nadal są i co zauważyłem z obawą, wydaje mi się, że do listy mógłby dopisać kilka nowych, bowiem czym więcej czasu z nią spędzam tym więcej irytujących cech u niej zauważam.
Ale lubię ją, co uświadomiłem sobie już dawno i nie wiem czy nie miałbym wyrzutów sumienia gdybym spędził z nią noc-na pewno byłaby upojna i grzeszna-a następnie zostawiłbym ją i odszedł.
-Co...wy...gdzie?-mruczy Kingsley otworzywszy oczy.
Wraz z pozostałymi wychowankami Slytherin'a uśmiechamy się przebiegle, a brunetka jedynie zaciska swe drobne dłonie w piąstki i pozwala, by jej wzrok wyostrzył się i zapłonął kilkoma iskierkami.
-Witaj ponownie, przyjacielu. Przepraszamy, że nie masz tak dobrych warunków jak poprzednio-ironizuje podchodząc bliżej.
Przez jego twarz przenika cień zdziwienia, a potem paniki. Zerka na swoje unieruchomione ciało i związane kostki oraz ręce, a gdy ponownie nasze spojrzenia spotykają się-jego pali gniewem.
-Co to ma znaczyć?! Czyżbyście zapomnieli o umowie? Doprawdy, myślałem, że chociaż ty panno Granger i pan Potter jesteście bardziej słowni, jak na Gryfonów przystało!-woła zerkając na kobietę, która dotychczas opierała się o ścianę.
-Jak śmiesz się do niej odzywać, śmieciu? Po tym wszystkim co jej zrobiłeś?-pytam nie tyle w obronie Granger jak w wyrazie własnej złości spowodowanej jego bezczelnością.
-Jesteś nikim, wiesz? Za mało ci było? Zgwałciłeś mi żonę, a przy następnym spotkaniu zabiłeś córkę!
Nott podrywa się ze swojego miejsca i z różdżką w dłoni podchodzi bliżej byłego Ministra leżącego na podłodze koło, którego po chwili klęka.
-Mogę przedstawić Ci Twój dalszy los-zaczyna powoli przewracając wspomnianą różdżkę w dłoni. Nawet teraz ma na twarzy serdeczny uśmiech.-Najpierw powiesz nam wszystko co wiesz o podziemiach w Mungu i o reszcie twoich szemranych interesów, których na pewno masz mnóstwo. Potem teleportujesz się z nami do Ministerstwa, twojego dawnego królestwa gdzie wszystko powtórzysz, by aurorzy i McGonagall mogli to wszystko zlikwidować, a następnie...
-Azkaban!-wołam zadowolony z niesamowitym entuzjazmem.-Jeśli będziesz grzeczny. To byłaby twoja nagroda, wiesz? Inaczej zginiesz w męczarniach, Kingsley. Pocałunek dementora albo egzekucja. Społeczeństwo chciałoby to zobaczyć, o tak, z pewnością!
-Ilu ich było? Jak wielu zabiłeś?-pyta stojąca do tej pory cicho Hermiona. Lekko przekrzywia głowę i robi w przód kilka kroków patrząc jedynie na byłego Ministra, który niestety nie jest w swoim wcieleniu. Teraz to Tedy Elton, magomedyk o jasno-brązowych włosach i zielonych oczach, które patrzą teraz na nas ze szczerą nienawiścią.
-Widzisz już ich? Cudowna klątwa, to prawda. Ja naprawdę dobrze się trzymam, a ty...pomęczysz się jeszcze trochę. Widziałaś już jak zginęła twoja przyjaciółeczka? Ginny Weasley, tak?-pyta, a wokół ciasno obejmuje nas głucha cisza.
Gdy odwracam się w stronę kobiety, unoszę zdziwiony brwi, bo szaleńczy uśmiech, który szczyci jej twarz przypomina mi lekko ciocię Belle, a to nie zapowiada nic dobrego.
-Crucio!-krzyczy bardzo głośno, lecz wrzask, który wydobywa się z gardła Kingsley'a gdy płomień zaklęcia godzi w jego bezwładne ciało, nie jest do niczego porównywalny. Może jednie w ostateczności do ryku strasznie cierpiącego zwierzęcia zamkniętego w klatce, z której nie może się wydostać.
Te posłane przez Granger zaklęcie musiało być naprawdę silne.
-Jak możesz tak mówić? Jak możesz o niej mówić w ten sposób?!-pyta i posyła kolejne płomienie  w jego kierunku.-Przemyśl sobie wszystko, Kingsley'u-mówi po chwili sprawiając wrażenie jakby nagle odzyskała świadomość i ten swój spokój oraz racjonalne myślenie. Przykuca koło mnie i Teo.
Nie powstrzymywaliśmy jej wcześniej, bo każdy musi dać upust tym negatywnym emocjom, a ja osobiście sądzę, że im większy ten upust, by był tym lepiej. Ten robak na to zasługuje.
-Albo jutro nam wszystko powiesz albo dostaniesz taką porcję zaklęć i eliksirów-przy tym ostatnim spogląda z ukosa na Blaise'a, który teatralnie zaciera ręce-że zapamiętasz ją do końca swojego nędznego życia-kończy była-a może i obecna? nigdy dotąd się nad tym nie zastanawiałem-morderczyni.
-Jesteście...śmieszni-powarkuje z trudem łapiąc oddech. Pomagam mu uderzając go niezbyt delikatnie w mostek.
-Zginiesz za niedługo, nic nie zrobisz, zrozum to wreszcie. Powinieneś docenić nasze miłosierdzie. Najchętniej zabiłbym cię już teraz, w tym momencie i uwierz z uśmiechem na ustach bym to zrobił gdyby nie upartość niektórych osób-mówię i na koniec zerkam z wyrzutem na Granger i Teo. Poważnych, zawsze rozsądnych mimo, iż momentami mają momenty okrucieństwa czy załamania.
-...śmieszni...-powarkuje dalej przewracając się na brzuch. Teraz nie jest ci już tak do śmiechu, co?-..wiedziałem...czułem, że tak to wszystko dalej się potoczy....nie można wam ufać...-potem kaszle i wypluwam na podłogę przed sobą krew-...mam zabezpieczenie i to wy zginiecie.
                  Śmieje się na jego słowa, a następnie wychodzimy uprzednio po raz kolejny go przeszukując. Kierujemy się do salonu, wręcz trzęsąc się ze skrajnych uczuć.
Później czas mija szybko.
Zaczynamy rozmowę, która trwa ponad godzinę, a później pomagamy Blaise'owi dokończyć eliksir przygotowany dla Kingsley'a. Pod wieczór kierujemy się do kuchni. Po jakimś czasie po kawie, którą sobie zaparzyliśmy-ja wybrałem Ognistą, a kiedy Granger ukradła mi jeden łyk jedynie spojrzałem na nią z dumą-Teo idzie na górę tłumacząc, że słyszy pohukiwanie sowy.
Nie zdąża już wrócić, a my nie dowiadujemy się o co chodziło, bowiem następuję  głośna eksplozja. Bariery zaczynają opadać, wręcz sypać się ku dołowi, a huk na moment nas ogłusza. Coś zaczyna się palić, dym wchodzi nam do ust, a jedyne co zdążam zauważyć przed kolejnym grzmotem to zdezorientowane spojrzenie Granger i rozlaną resztkę kawy Blaise'a.




*****

Harry




                Rozmawialiśmy praktycznie z samego rana.
Medalion, który dała mi Hermiona noszę teraz przy sobie praktycznie cały czas. Nie rozdzielam się z nim i sprawdzam czy czasem na jego obliczu nie widnieje jakieś zdanie przesłane od najlepszej przyjaciółki.
                Bardzo się ucieszyła kiedy powiedziałem jej, że definitywnie pogodziłem się z Ron'em, że chcemy to wszystko naprawić, że nie chce mieć przed nim żadnych sekretów-tak jak kiedyś-dlatego przedstawiłem mu Pamelę. Bardzo się polubili.
                Pytałem też co robi. Jak sobie radzi, co się dzieje i kiedy wraca. Praktycznie nie otrzymałem jasnej odpowiedzi na żadne z tych pytań.

Jestem bezpieczna, radzę sobie.
Wszystko jest dobrze, ruszyłam do przodu, nie stoję w miejscu.
Wrócę kiedy zakończę tę całą sprawę, Harry. Obiecuję.
Tak samo jak to, że wszystko Ci opowiem i pamiętaj co ty obiecałeś, dobrze?

Tak, wiem, ale ty zachowywałabyś się na moim miejscu tak samo, pomyślałem, a litery szybko uformowały się na powierzchni medalionu i zniknęły równie sprawnie dając mi do zrozumienia, że pojawiły się już na naszyjniku Hermiony.

Ron też się martwi.
Domyślam...domyślamy się, że nie jest to-czymkolwiek to jest-bezpieczne. Dlatego masz przeżyć, rozumiesz?

Kiedy wszystko się skończy od razu teleportuje się do was.
Też za wami tęsknie, Harry

Jeśli coś będzie nie tak, daj znać, co?

Dobrze.


Później zeszliśmy na bardziej pozytywne tematy, ale po kilkudziesięciu minutach napisała bardzo chaotycznie, że musi kończyć, że to coś ważnego i, że odezwie się za niedługo.
Odpowiedziałem, że trzymam ją za słowo.
-Naprawdę nie rozumiem dlaczego tyle czasu trzymałeś ją w ukryciu, stary! To bardzo fajna dziewczyna!-woła rudzielec, z którym wracam z Pokątnej. Wyrywa mnie tym samym z rozmyślań. Odrywam wzrok od ciemnego nieba i spoglądam na niego z ciepłym uśmiechem.
-Bo jeszcze pomyślę, że chcesz mi ją odbić, Ron!-żartuję dając mu kuksańca w bok.
-No coś ty! Wiesz...pasujecie do siebie. Nie to co z Cho. Bez obrazy!-dodaje szybko ostatnie unosząc ręce do góry na co kiwam głową szybko. Skręcamy w lewo.-Ale jeśli jesteśmy już na temacie kobiet...
-Masz kogoś?-pyta zdziwiony unosząc brwi.
-Nie, nie o to mi chodzi!-woła od razu.-O Hermionę...
-A no tak.-Kłopotliwie drapie się po głowie.-Podobno dobrze, ale nie wiem czy to prawda.
-Mam nadzieję, że tak.
-Ja też-odpowiadam, lecz zatrzymuje się gwałtownie gdy coś zaczyna piec mnie w pierś. Ręka automatycznie kieruje się do tego miejsca, a gdy spoczywa na medalionie, serce podchodzi mi do gardła.
-Harry?-nie słyszę tego wyraźnie.
Szybko zaciskam dłoń na medalionie, który stał się czerwony. Ogarnia mnie panika, jest strasznie gorący!
-Wszystko w porządku, Harry?
Zaczyna kręcić mi się w głowie.
Desperacko zaciskam dłoń na medalionie, który jest dla mnie teraz jak wielki głaz, który ciągnie mnie w dół. Kropelki potu pojawiają się na moim czole jednak zaczerpnąwszy dużą dawkę świeżego powietrza, prostuje się i poprawiam okulary.
Dłoń nadal spoczywa na moim torsie, wciąż otacza mnie duchota, a Ron spogląda na mnie zaskoczony.
-Tak, tak. Po prostu źle się poczułem.




*****


Hermiona



                  
                    Zdezorientowanie.
Wszystko się sypie, wali jak domek z kart. Kurz rodzi się niesamowicie szybko, a do środka wbiegają przeróżni ludzie w ciemnym odzieniu.
Z każdej strony.
                   Bronimy się, odbijamy ich zaklęcia i posyłamy własne. Ktoś próbuje dostać się do pokoju, w którym leży były Minister, lecz w ostatnim momencie-gdy nieznajomy ciągnie już za klamkę-blondyn posyła w jego stronę śmiercionośne zaklęcie. Obcy pada martwy na podłogę jednak drzwi otwierają się z winy czego mamy możliwość zobaczyć Kingsley'a.
Ten z kolei, zauważywszy okazję, zaczyna czołgać się w kierunku drzwi.
-Teo!-woła Zabini na myśl o przyjacielu, który jeszcze nie wrócił i uprzednio posyłając w stronę jednego z tych, którzy nas zaatakowali czerwony płomień z różdżki, pędzi na górę schodami, które teraz są dziurawe.
-Blaise!-woła Malfoy i szybko puszcza się biegiem za nim próbując złapać go za bluzkę czy nadgarstek, lecz przyszły ojciec zręcznie umyka od swego przyjaciela pokonując jednym skokiem trzy stopnie.
-Drętwota!-wołam posyłając w stronę jakiegoś czarodzieja zaklęcie widząc, że celuje on w arystokratę.
                Dom, w którym spędziliśmy tyle czasu prawie runął na wskutek zaklęć i złamanych barier.
Teraz można powiedzieć, że jesteśmy na otwartej przestrzeni, a gdy zauważam, że z sufitu zaczyna lecieć tynk, myślę, że za moment nawet z drugiego piętra też nic nie zostanie.
-Trzeba się stąd wyrwać! Jak najszybciej!-wołam w stronę blondyna.
-Nigdzie nie ruszam się bez Kingsley'a!-odkrzykuje.
Kolejne zaklęcia lecą, medalion, który mam na szyi zaczyna palić i w duchu przeklinam, że Harry również to poczuje, a tym samym będzie zaniepokojony i będzie próbował coś z tym zrobić. Ale obiecał i wierzę, że dotrzyma słowa.
-Blaise!-Wspomniany mężczyzna zlatuje z góry. Sufit, a zarazem podłoga dla drugiego piętra zaczyna się odrywać.-Co z twoją ręką?!
Spogląda na swoje przecięte przedramię.
-Oberwałem. Na górze też są, musimy....-nie kończy bo piętro załamuje się.
Następuje głośny huk, a my wraz z nieznajomymi jak wielka fala mkniemy do przodu, niektórzy na boki.  Cegły spadają w dół, a niektórzy z obcych, którzy nie zdążyli się teleportować, obrywają.
Zatrzymujemy się kawałek przed domem, ale gdy zerkam przez ramię zauważam, że jest on jedynie dużą kupką gruzu, a wokół zaczyna rozpościerać się ogień z różdżki jednego z czarodziei, którzy zaatakowali nas, by odbić Kingsley'a.
-Teodor!-krzyczę wraz z Blaise'm zauważywszy rozpościerający się ogień.
-Avada Kedavra!-Malfoy zabija kolejnego przeciwnika, a gdy ogień łapie nogawkę jego spodni, przeklina głośno.
-Tym razem to początek waszego końca!-krzyczy podnoszący się z ziemi przy pomocy dwójki innych, Kingsley.
Rozglądamy się za Teodor'em, a gdy zauważam jakiś cień po lewej stronie, biegnę tam łudząc się, że to on. Robię unik przed jakimś zaklęciem, kątem oka zauważam, że blondyn ruszył wprost na nich, a oni nie pozostają bezczynni. Po chwili cała ich grupa rusza na niego i Blaise'a nie zapominając jednak o mnie co wyrażają różnymi zaklęciami.
Nagle eksplozja wyrzuca mnie do tyłu. Przez moment jestem w powietrzu, a później zaliczam mocne uderzenie gdy upadam na ziemię.
-Szlak-mamroczę czując pulsujący w kręgosłupie ból.
-Granger, do cholery!-słyszę gdzieś z boku. Malfoy łapię mnie za łokieć i mocno ciągnie ku górze nie zważywszy na mój syk.-Nie obijaj się!
Nie odpowiadam tylko znowu pędzę do przodu.
Dym wchodzi mi do ust i oczu, które przecieram co chwila. Gdy zauważam, że Kingsley ze złośliwym uśmiechem, stojący na własnych nogach bierze do ręki czyjąś różdżkę posyłam w jego stronę zaklęcie. Nie może uciec.
-Crucio!-krzyczę, a czerwone światło z mojej magicznej broni, godzi go w pierś.
-Avada Kedavra!-ktoś atakuje.
-Protego!-bronię się.
Ogień powiększa się, prawie oddziela nas od siebie. Niektórzy zaczynają chować się za gruzami lub w nikłych pozostałościach po domu.
Mężczyźni stają koło mnie i z zaciętymi minami rozglądają się dookoła.
-Co wy tu jeszcze robicie?! Teleportujcie się!-słyszymy.
Niespodziewanie cały ubrudzony zza gruzów wychodzi Teo, lecz wzburzenie wynikające z wypowiedzianych przez niego słów nie pozwala cieszyć się wystarczająco, że odnalazł się i, że wciąż żyję.
-Zostanę. Ktoś musi odwrócić ich uwagę, nie pozwolę, by uciekli!-krzyczy po czym podchodzi bliżej blondyna i łapie go za ramiona.-Wyciągnij ich stąd, zatrzymajcie się tam gdzie Katie i Pansy...
-Nie zostaniesz tu Teo, już dość poświęceń z twojej strony!-odkrzykuje blondyn i odpycha go od siebie.
Gdy zaklęcie trafia kilka centymetrów od nas padamy na ziemię.
-Nie patrz się tak, Blaise!-przestrzegam widząc jego wzrok i przewidując co chodzi mu po głowie. Unoszę się na łokciach i posyłam zabójcze zaklęcie w stronę ludzi schowanych za gruzami. Wszystko jednak utrudnia ogień, którego ciepło ciasno nas otacza.-Masz żonę, dziecko w drodze i w dodatku jesteś ranny! Zrobię to...-mówię, lecz nagle blondyn podrywa się szybko i energicznie zrywa medalion z mojej szyi.
-Mówiłem, że nie dam mu uciec!
-Nie, Malfoy, nie!-krzyczę domyślając się na co się zanosi. Również podnoszę się z ziemi i biegnę za nim prosząc, by się zatrzymał.-Malfoy, masz w tej chwili zawrócić!-wołam dalej, a następnie krztuszę się kaszlem, płaczem i sadzą.
Kiedy jeden z ludzi byłego Ministra zauważa nas, posyła ku nam jakieś zaklęcie. Gdy niespodziewanie język ognia staje na jego drodze, robi ono w nim dziurę i tworzy podmuch tak silny, że odrzuca do tyłu zarówno mnie i blondyna jak i naszych przeciwników, w tym samego Kingsley'a, którzy akurat stali.
-Nie histeryzuj, Granger! To nie czas i miejsce na to!-woła i zaczyna czołgać się do przodu nie chcąc stworzyć sobie możliwości do spotkania bliskiego stopnia z wrogim zaklęciem.
-Zabiją cię, nie masz pojęcia na co się piszesz!-kontynuuje i łapię go za kostkę, której po chwili wręcz się uwieszam.
-A ty wiesz?! Ktokolwiek z nas kto chce się poświęcić, wie? Jeśli czegoś nie zrobię on ucieknie!-przekonuje i na oślep rzuca przed siebie kilka zaklęć łudząc się, że trafi w pobliże byłego Ministra chcąc tym samym uniemożliwić lub co najmniej utrudnić teleportację.-Tak to przynajmniej zniknie, ale ze mną na ogonie!
-Nie, Malfoy, nie!-zrównuje się z nim. Przeciwnicy oddają zaklęcia, a przez ciepło wydzielające przez ogień włosy zaczynają przylepiać mi się do skóry.
-To miłe i straszne zarazem, że się o mnie boisz, ale i tak to zrobię! Wiem co to jest-podnosi ściskany w dłoni medalion. Blaise i Teo posyłają zaklęcia w stronę Kingsley'a i nawołują nas jednocześnie-i domyślam się kto ma drugi. Za niedługo się zobaczymy!-kończy i oddając mi ostatnie przeciągłe spojrzenie przywiera swoimi ustami do moich. Oklejonych sadzą i innymi pyłami.
Zaciska dłoń na moim biodrze niesamowicie mocno wbijając w nie palce, a pogłębiwszy na kilka sekund pocałunek po raz ostatni, przerywa go i podnosi się zacięcie z ziemi po czym pędzi do przodu wiedząc, że nie ma miejsca na odwrót.
-Draco, cholera jasna!-woła Teo, lecz po chwili jest już za późno na jakiekolwiek zmiany.
Były Minister,a raczej obecnie Tedy magomedyk i jego sojusznicy teleportują się, a blondyn rzuca się w ich stronę i sekundę później nie ma już ich wszystkich.
Leże na ziemi, a mężczyźni, którzy po momencie dobiegają do mnie, padają na kolana zmęczeni.
Od razu ogarnia nas niepewność, a ja kładę opuszki palców na swoich wargach.
Wargach, które jeszcze kilkadziesiąt sekund temu całowały jego.




 
*****
 
Cześć, cześć, czołem. :)
Bardzo bym chciała żeby rozdział się wam spodobał i aby niektórzy nie zlinczowali mnie za końcówkę.
Mam nadzieję, że udało mi się uchwyć jakieś emocje, co?
<niesprawdzany bardzo dokładnie-teraz przeziębienie przeszło na moją mamą ze mnie i musze jej pomagać>
Pozdrawiam mocno i serdecznie dziękuję choć porównawszy poprzednie rozdziały, ostatnio troszkę was mniej. Liczę, że przynajmniej duchowa jak ze mną tak samo dużo osób co zawsze.
Dziękuję raz jeszcze, bo jesteście dla mnie skrzydłami dzięki, którym mogę szybować naprawdę, naprawdę wysoko :)
 
Vivian Malfoy.
                 

piątek, 9 maja 2014

Rozdział 30:,,Gdy nadchodzi czas trzeba brnąć wraz z nim do przodu.''

Draco



                      Po teleportacji szybko kierujemy się do środka. Pokonuje kilka barier ochronnych, a gdy nasze stopy dotykają podłogi domu, rzucam na niego nowe zaklęcia w między czasie obdarzając brunetkę ukradkowym spojrzeniem.
-Skoro Blaise i Teo będą dopiero jutro, wezmę pokój Zabini'ego.-Wzrok ma utkwiony gdzieś w podłodze.
-Po co?-Unoszę brwi.-Przecież ostatnio...
-Dzisiaj zajmę pokój Blaise'a-powtarza uparcie nareszcie  podnosząc na mnie wzrok.
Przytakuję szybko i nie chcąc kontynuować tej rozmowy, która mogłaby skończyć się kłótnią, idę do sypialni, którą poprzednio dzieliłem z Granger. Od jutra do tego wrócimy.
                     Rzucam torbę z najpotrzebniejszymi rzeczami, którą szczerze mówiąc spakowałem już jakiś czas temu przygotowany na taki rozwój sytuacji, a po chwili sam opadam koło niej.
Uśmiecham się cwanie na myśl, że wystarczy złapać byłego Ministra potem zmusić do zeznać i do oddania się w ręce aurorów i mamy go z głowy już na zawsze. Oczywiście liczę się z tym, że nie będzie łatwo, ale przemoc, eliksiry i zaklęcia mogą naprawdę wiele.
Gdy słyszę dźwięk mocno zatrzaskującej się szafki-zważywszy, że dobiega on niedaleko ode mnie domyślam się, że z pokoju Blaise'a, w którym jest teraz Granger-klnę cicho i podnoszę się do pozycji siedzącej.
Ta cała sprawa z tą kobietą-mandragorą nie daje mi spokoju. Ciąży na mnie, a gdy tylko zauważę jej lekko nadąsaną minę irytuje się jeszcze bardziej.
Podnoszę się z łóżka i wychodzę z pokoju.
-Ktoś musi poczekać do ich przyjścia. Zrobię to-mówię co mi pierwsze na język przyszło kiedy wchodzę do  chwilowej sypialni wychowanki domu Godryk'a Gryffindor'a.
-Poradzą sobie z twoimi barierami, Malfoy. Zresztą...każdy, by sobie poradził-prycha i z błyszczącymi iskierkami w oczach dalej penetruje swój bagaż pewnie czegoś szukając.
Założę się, że takie igranie ze mną sprawia jej dużo przyjemności.
Podchodzę bliżej niej.
-Powiedz mi o co ci chodzi, Granger. Mam dość twoich humorów, znosiłem je przez całą szkołę i nie zamierzam tego powtarzać.
-To nie zwracaj na to uwagi.-Wzrusza ramionami mówiąc to takim tonem jakby było to najbardziej oczywiste twierdzenie na świecie co denerwuje mnie jeszcze bardziej.-Nigdy nie obchodziło cię co myślę, Malfoy.
-Jak ja mam z tobą współpracować? Nie potrafię się skupić, za bardzo mnie wkurzasz, Granger. I przestań grzebać w tej torbie, do cholery!-wołam zirytowany po czym złapawszy wspomniany bagaż w dłonie odrzucam go do tyłu.
-Malfoy!-warczy gdy zdumienie znika z jej twarz ustępując złości na co jedynie przewracam oczami. Zmiana zasad, mała. Teraz to tobie będzie podnosić się temperatura, a ja będę ją podkręcał.
Wbijam w nią swój wzrok jeszcze bardziej, a gdy przez dłuższą chwilę jeżdżę nim po jej twarzy, rumieni się prawie niezauważalnie. Ale nie dla mojego oka.
-Serio, Granger? Rozchodzi Ci się w związku z tą randką?-pytam, a odebrawszy jej posyłające błyskawice spojrzenie, uśmiecham się kpiąco.-Nie jest za wesoło, jakbyś nie zauważyła. Jeśli oczekiwałaś czegoś więcej, Granger...
-Niczego nie oczekiwałam, Malfoy!-Mam wrażenie, że wręcz przeciwnie, ale wypieraj się dalej. Jeśli ja mam chrapkę na twoje usta to co dopiero ty, Granger.-To nie było ważne, to...
-...nic nie znaczyło-dokańczam.
Przez jej twarz przechodzi cień zdziwienia i rozczarowania, ale nie pozwala mu długo się utrzymać.
-Dokładnie, a ja nie zamierzam być twoją zabawką.-Odchodzi do okna uprzednio akcentując każde słowo uderzeniem w mój tors przy czym pierwsze na pewno nie jest szczere.-Miałeś już ich dość.
-To może już lepiej się nie umawiajmy, co?-warczę zły, że coś zniszczyłem i czując się tak jakbym coś właśnie stracił.
-Może lepiej nie-odwarkuje również zła. Co się z nami dzieje?
-Świetnie.-Po prostu czuje, że musze to powiedzieć, pcha mi się na usta jednocześnie ściskając gardło, a na twarzy goszczę swą klasyczną obojętność.
-Świetnie.-Zaciska piąstki, a ja kieruje się do drzwi, które po chwili otwieram szeroko. Klamka parzy.
-Dobranoc.-Słyszę jej ironiczny ton na, który uśmiecham się paskudnie.
-Koszmarów-odpowiadam, a gdy trzaskam drzwiami dochodzi do mnie jaką gafę strzeliłem.
Ale może to i dobrze.



*****

Hermiona



                 Egoistyczny, parszywy dupek.
Wychodząc z łazienki, w której kilkanaście minut temu brałam kąpiel, szybko kieruje się do pokoju Blaise'a nie chcąc spotkać blondyna po drodze. Swoją drogą to naprawdę dobrze, że właśnie dzisiaj nie śpimy w jednym pokoju.
Rozpoczęliśmy kwarantannę. Oddzieliliśmy się nią, z powodu mojej złości na to, że podszedł mnie, dodał do swojej kolekcji, że zadziałał na mnie tak, że udało mu się skraść z moich ust kilka namiętnych pocałunków, on z powodu swojej złości na moją stłamszona dumę i zdeptany honor, którego resztki próbowałam zachować tym samym ignorując go, a rozmowy sprowadzając do konieczności.
-Dlaczego on musi być taki...ugh!-wołam leżąc już na łóżku.
-Ty też, Granger!-odkrzykuje, a ja przeklinam się w duchu, że zapomniałam o rzuconym dawno zaklęciu przez, które każdy słyszy wszystko z każdego pokoju.
Zostawiłam przyjaciół, całe swoje poprzednie życie i nie wiem jak będą wyglądać najbliższe dni. Błąd, wróć. Wiem jak będę wyglądać, przecież ruszymy z planem. Nie wiem jak się zakończą.
                 Gdy czuję na plecach chłód, a w mięśniach skurcz, zaciskam dłonie na pościeli prawie tak bardzo jak oczy. Gdy całe łóżko zaczyna mnie parzyć, czuje się jakby leżała na stosie, widzę wokół siebie płonące wnętrze jakiegoś budynku i latające zaklęcia. Mkną w różne strony z różną szybkością, ale po to, by zabić.
Kiedy wydaje z siebie pierwszy krzyk-nienawidzę się za to-połykam żal, bo wiem, że Malfoy mi pomoże. Pewnie znowu coś mi wstrzyknie. Zasnę albo sama wcześniej stracę przytomność, ale on przyjdzie. I chyba to jest najgorsze, bo mimo wszystko będę musiała być mu wdzięczna.



*****

Harry



                 Gwiazdy na niebie są dzisiaj naprawdę piękne.
Migoczą niesamowicie mocno tym samym uwydatniając swój blask. Zazwyczaj drobne punkciki na granatowej płachcie, dzisiaj są nieprawdopodobnie duże, a moment temu jedna z nich spadała w dół umożliwiając szczęśliwcowi, który ją zobaczy, spełnienie dowolnego życzenia.
To jakaś paranoja, myślę gdy przypomnę sobie szczęście i euforie po czasie spędzonym dzisiaj z Pamelą oraz mieszankę żalu, bólu i strachu po odejściu Hermiony.
Co ona kombinuje, co się dzieje i dlaczego mam jej nie szukać?
Uderzam pięścią w blat gdy przypomnę sobie, że w najbliższym czasie nie uzyskam na te pytania odpowiedzi.
               Schodzę po schodach na dół i myślę, że muszę to zrobić.
Dla niej-chciałaby tego-jak i dla samego siebie, bo to naprawdę ja wszystko niszczę.
-Ron? Możemy pogadać?-pytam gdy zauważam rudzielca siedzącego na podłodze przed kominkiem.
-O czym?-reaguje nie zwracając na mnie wzroku, lecz mimo wszystko opuszcza różdżkę, z której dotychczas wydobywało się lekkie żółte światło.
-Widziałeś się z Hermioną? Rozumiesz coś z tego?-pytam tym samym zahaczając o najlepszy możliwy temat. Bezpieczny, nasz wspólny, na, który się nie pokłócimy.
-Tak-odpowiada z pozoru beznamiętnie, ale mimo to wyczuwam lekkie napięcie  w jego głosie.-I nie podoba mi się to.
-Mi też.-Siadam szybko koło niego zadowolony, że pociągnął temat. -Zanim...zanim Hermiona wyjechała, zostawiła nas, no nie wiem...zwróciła mi na coś uwagę.-Przełykam ślinę, a on odwraca na mnie zaciekawiony wzrok. Kiedy otwieram buzię i zamykam niczym ryba, uśmiecha się lekko.
Biorę głęboki wdech, a po chwili opuszczam zmęczony ramiona tym samym garbiąc się.
-Przepraszam, Ron, niszczyłem to co ty odbudowywałeś...
-Myślałem, że już nigdy nie zrozumiesz.-Uśmiecha się znowu.-Obaj popełniliśmy błędy.
-Głupio, by było gdybyśmy...-Przejeżdżam dłonią po potarganych już włosach zakłopotany.-Możemy jeszcze raz spróbować naprawić...te całą sytuacje?
Spogląda na mnie tak jak kiedyś; ciepło, ze zrozumieniem, jasno, bez żadnej odrazy.
-Jasne, że tak, Harry-odpowiada i ponownie bierze różdżkę do ręki.-I to najszybciej jak można, bo nie mam pojęcia co będzie dalej, ale jestem pewny, że coś się stanie.



*****


Blaise




                   Przez roztrzęsienie teleportowaliśmy się na pewną odległość od naszego domu, więc teraz pieszo zmierzamy w jego stronę w całkowitej ciszy trwającej już blisko piętnaście minut co w naszym przypadku jest dość niecodzienne.
                   Jest ciemno, bardzo. Mrok otula nas ciasno z każdej strony, srebrne punkty świecą nad naszymi głowami, a chłód mimo lata, wędruje po naszych plecach i porywa do tańca liście pobliskich drzew.
Teo ma minę taką jak zwykle-lekko zadziorną, ale przede wszystkim poważną, rozsądną i zamyśloną.
Normalnie prychnąłby z wyższością na tę nieudaną teleportację albo udzielił wykładu na temat mojego braku koncentracji i tego konsekwencji, a później powiedziałby to wszystko Malfoy'owi. Obaj częstowaliby mnie iście złośliwymi jak na Ślizgonów przystało, uśmiechami tak często, że pewnie bym się obraził.
Tymczasem Nott jedynie rozejrzał się dookoła, pokiwał głową i rozpoznawszy miejsce naszego pobytu, ruszył w odpowiednia stronę, a ja za nim.
Przez to wszystko czuje się tak obco i dziwnie, że w duchu klnę na siebie, że zepsułem teleportację.
-Odezwij się w końcu, no!-wołam nie mogąc dłużej zaciskać ust tym samym niszcząc panującą dotychczas ciszę i nostalgię.
Mężczyzna zerka na mnie przeciągle, a potem wkłada dłonie do kieszeni.
-To już jutro, nawet wcześniej. Jest-rzuca spojrzenie na zegarek-prawie dwunasta w nocy.
-To lepiej nic nie mów, bo na ten temat nie chcę rozmawiać-mruczę pod nosem.
-Nie uciekniesz od tego, Blaise. I lepiej bądź bardziej skoncentrowany następnym razem, w razie starcia nie możemy dopuścić do takiej sytuacji.-Wymownie rozgląda się dookoła i wzrusza ramionami.
-Trochę powietrza dobrze nam zrobi-odburkuje, ale uśmiecham się mimo wszystko, że nie zamknął się jednak tak bardzo w sobie.
-To już jutro-powtarza.-Ciekawe jak zareaguje ta cała hołota gdy zobaczy mnie jutro w pracy.-Zastanawia się na głos.-W prawdzie jutro kończy mi się wolne, ale chyba nie sądzili, że...że Regulus tak sprawnie postawi mnie na nogi.
Nie odpowiadam, a on znowu popada w wir własnych myśli. Stawiamy kolejne kroki chcąc dotrzeć jak najszybciej do domu, w którym czeka już na nas Draco i Hermiona, którzy swoją drogą ciekawe jak sobie radzą. Wiem od Pansy, który przypadkowo dowiedziała się od Granger, że ostatnio byli na randce-zresztą w Proroku pisali, że nie pierwszej co jest prawdą. Mój przyjaciel lubi przebywać w jej towarzystwie, choć się nie przyzna, a szczerze mówiąc cieszyłbym się gdyby takie więzi między nimi utrzymały się lub polepszyły.
 Ciekawe też co robi Pansy? Jak sobie radzi i co z naszym dzieckiem....Tak bardzo chciałbym przy nich być! Jednak najpierw musze załatwić to. Wywalczyć  z pozostałymi przyjaciółmi (z pewnością Hermiona Granger też się do nich zalicza) raz na zawsze spokój w życiu dla siebie, żony, dziecka i potomnych.
-Wiesz co, Blaise? W tym całym syfie...Może być dobrze lub źle, ale na pewno nie nudno-pomrukuje z tak dużym błyskiem w oku, że widzę go mimo panującego mroku.



*****

Minevra



                   Gdy słyszę pukanie podnoszę wzrok znad pergaminów i przenoszę go na drzwi. Lekko zdziwiona faktem czyiś odwiedzin o tak wczesnej porze jak szósta rano-zazwyczaj pracę zaczyna się o siódmej-wołam cicho proszę.
-Pani Minister, przepraszam, że przeszkadzam, ale to ważna sprawa w związku, z którą musimy podjąć dalsze kroki-mówi Thomas nad wyraz formalnie.
Zamyka za sobą drzwi i wchodzi głębiej po czym siada naprzeciw mnie. Zagląda w formularze, które wziął ze sobą, a następnie odchrząkuje i kontynuuje to po co tu przyszedł.
-Aurorzy, którzy obserwują domy pana Zabini'ego, Nott'a i apartament pana Malfoy'a...
-Jacy aurorzy, panie Thomas?-pytam zdziwiona zarówno ich obecności jak i tym, że nic o tej sytuacji nie wiem.
-Kiedy pan Kingsley był Ministrem zarządził kontrolę...obserwujemy ich, ale wczoraj...
-Proszę abyś najszybciej jak to możliwe odwołał tych aurorów! Kingsley nie jest już Ministrem, mój drogi, jego wszelkie decyzje straciły ważność!-wołam przerywając.-Aurorzy mają już tam nie wracać, panie Thomas, masz tego dopilnować...
-Ale pani McGonagall, Malfoy, Zabini i Nott zniknęli! A to byli Śmierciożercy, są niebezpieczni...
-Są niewinni, bo tak ogłosiło Ministerstwo po drugiej wojnie o Hogwart i tak zostanie.-Energicznym ruchem podnoszę się z miejsca i podchodzę do dużego okna, skąd doskonale widać resztę toczącego się życia w czarodziejskim świecie.-Proszę aby wypełnił pan to polecenie jak najszybciej-przestrzegam wolno cedząc słowa tym samym starając się, by nie poznał, że głos lekko mi się trzęsie.
Thomas przytakuję i energicznie wychodzi ze spuszczoną głową.
Gdy słyszę trzask drzwi, wypuszczam ze świstem powietrze.
Jeśli chcieli podjąć jakieś kroki to znaczy, że nawet ich chwilowa nieobecność wydaje się aurorom podejrzana. A ja? Będę musiała stopniowo zacierać za nimi ślady.



*****

Hermiona





                  Kiedy rano skierowałam się do kuchni spotkałam Blaise'a i Teo.
Po krótkiej rozmowie w czasie, której napomniałam, że na tę jedną, wczorajszą noc zatrzymałam się w  pokoju Zabini'ego, zaczęłam  robić sobie śniadanie.
Gdy po zaledwie kilku minutach do pomieszczenia wszedł również blondyn, ścisnął mi się żołądek, a gdy posłał mi pełen wyższości uśmiech, powróciły do mnie obrazy wczorajszej nocy. A raczej jej urywki, bo niewiele pamiętam. Pewnie dlatego, że znowu mnie uśpił, bym nie musiała tego przeżywać.
W moim umyśle zachował się jednak ogień, zapach spalenizny, dym, krzyki i słabnąca wewnętrzna siła.
-To jakaś paranoja...-mamroczę mając na myśli to, że jak wszystko dobrze pójdzie to już wieczorem będę w jednym domu z Kingsley'em.
Jak powstrzymam Malfoy'a przed zemstą? Co może wpaść do głowy Teodor'owi, którego były Minister torturował lub Blaise'owi, któremu oczy może przysłonić chęć pomsty za poronienie Pansy. Jak powstrzymam samą siebie?
-Gadasz do siebie? Zawsze wiedziałem, że coś z Tobą nie tak.-Śmieje się blondyn, który pojawił się praktycznie znikąd. Dreszcz przechodzi po moich plecach, ale nie odwracam się do niego i nadal stoję przy oknie.
-Lepiej żeby rozwiązał ci się język, Granger.-Słyszę jak nalewa sobie czegoś do szklanki. Pewnie kawy albo Ognistej.-Mamy współpracować, a z takim nastawieniem nic nie zrobimy.
-Malfoy, idź sprawdź czy nie ma cię na piętrzę.-Niedbale macham ręką.
-Nie mów do mnie jak do Weasley'a-wręcz syczy. Czyżbym nadepnęła mu na jego ego?-Gdzie się podziała twoja inteligencja, Granger?
-Jest na swoim miejscu, nie tak jak twoja, która wyparowała lata temu-Wzdycham i oglądam się przez ramię.-Widziałeś jak wyglądasz? Masz niedokładnie wyprasowaną koszulę przy rękawach i...czesałeś się w ogóle dzisiaj?-pytam zdziwiona jego całkiem innym niż zazwyczaj obliczem. Nie idealny, nie bez skazy.
Ponownie odwracam od niego wzrok w stronę okna.
Zawsze, przed każdym wyjściem w czasie, którego miałam pozbawić życia jakiegoś czarodzieja, szukałam punktu spokoju. Skupiałam się, a potem lżejsza wychodziłam, by zrobić to co do mnie należało. Teraz nie dany jest mi spokój.
-Uczesane czy nie i tak wyglądają lepiej niż twoje-prycha.-Dobrze wiem, że podobają Ci się w każdej postaci.
-Pajac.
-Idiotka.
-Buc.
-Kretynka.
-Fretka-decyduje się na ostateczność.
-Szlama.
-Ty wredna imitacjo czarodzieja i mężczyzny! Ile mi to będziesz wypominać?-krzyczę, ale gdy odwracam się on stoi już za mną przez co dostaje mikro zawału serca.
Niepotrzebnie wypominałam mu tą fretkę.
-Ja jestem imitacją, skarbie?-szepcze mrużąc oczy.-Przypominam, że to ty jesteś z mugolskiej rodziny.-Zaczynam się szarpać.-I jestem tak męski, że bardziej się nie da-mówi i szybko zsuwa swoje ręce na moje pośladki na wskutek czego wypuszczam z siebie pisk oburzenia.
-O nie, nie-cmoka gdy udaje mi się wyrwać dłoń i próbuję zrobić zamach, by go spoliczkować.-Udało ci się na trzecim roku, ale teraz mogę wykręcić ci rękę lub złamać palce-dodaje niezwykle zimno.
-Zostaw mnie, Malfoy, a do tego, że nie będziemy się spotykać możemy dołożyć jeszcze zakaz rozmowy.
-Jak sobie życzysz-dlaczego sprawiasz, że tak naprawdę chce cię pocałować?-Ale uważam, że powinnaś mi podziękować za to, że ci pomogłem. Zresztą jak zawsze w takich sytuacjach.
Przez chwilę mierzymy się wzrokiem, a następnie blondyn wypuszcza mnie ze swego uścisku i oddala się o krok, wciąż jednak nie spuszczając ze mnie swojego spojrzenia.
Czuję coraz to większą złość, bo nie mam pojęcia co się dzieje, bo zniszczyło się coś co było...dobre.
-Hermiona, Draco, przepraszam, że przerywam te wasze...napięcie, ale musimy zaczynać-mówi Teo stojący we framudze. Ile widział?
Kiedy znowu zerkam na blondyna w jego oczach nie widzę już chłodu, a roztargnienie i nieme pytanie. Kiwam głową.
Wiem co robię, możemy zaczynać.



*****

Teo



                     Szybkim krokiem wchodzę do środka uprzednio biorąc trzy głębokie wdechy.
Draco czeka już w wyznaczonym miejscu, a ja staram się ignorować ciekawe, a nawet uciążliwe spojrzenia pozostałych pracowników Munga.
                    Wchodzę na piętro, a po chwili skręcam w prawo.
Mijam po drodze Krępego, który niesie kilka teczek, a w między czasie piorunuje mnie wzrokiem.
Inni zresztą reagują ponownie, a gdy spotykam po drodze Pete resztkami sił przekonuje się, że nie mogę rzucić się na niego na środku korytarza pełnego nieprzychylnych mi ludzi. Ale chce i to cholernie, bo gdyby nie dał listy komuś innemu, kto złamał zaklęcia obronne i nie był godzien zaufania, Regulus, by żył.
-Nott, miło cię znowu wśród nas widzieć-mówi Kinglsey, który nie zdaje sobie sprawy, że wiem o jego prawdziwej tożsamości.
-Na pewno, niestety mam pewien problem-zaczynam. Na zewnątrz staram się być spokojny, ale w środku, aż wrze z przejęcia i paniki, której okazanie może zniszczyć wszystko.-Jeden pacjent...no cóż potrzebuje z tobą skonsultować jego wyniki.
-Czyżbyś sam nie dawał sobie rady?-pyta z sarkazmem na co jedynie mocniej zaciskam zęby. Spokojnie, spokojnie, nie mogę tego zepsuć.
-Tak.-Jestem w stanie jedynie wykrztusić. Kingsley uśmiecha się krzywo, a po wymienieniu kilku zdań ściszonym szeptem z magomedykami, z którymi stał, podchodzi bliżej mnie.
-Wyniki są złe, wystąpiły pewne komplikacje...-mamrocze pierwsze co przyjdzie mi do głowy po drodze.
Skręcam, a później spinam się po kolejnych piętrach raz po raz odwracając się czy nasz cel na pewno za mną idzie.
-Gdzie ty właściwie zmierzasz, Nott?-pyta, a zauważywszy, że z jawną podejrzliwością zaczyna rozglądać się po pustym, najwyższym piętrzę i na drzwi w stronę, których się kierujemy, włącza się we mnie adrenalina. Ślizgońskie przejęcie, które zawsze towarzyszyło nam w ekstremalnych sytuacjach, które tak lubimy.
Zdesperowany, że ucieknie lub powie coś na tyle głośno, że ktoś go usłyszy, łapię go za nadgarstek i niespodziewanie wręcz wpycham do pokoju.
Kingsley otwiera usta, chce zaprotestować, ale wtem błysk godzi go w plecy, a on sam pada na ziemię.
-Sprawnie-ocenia Draco gdy ściąga z siebie zaklęcie kameleona.
Na jego twarzy widnieje cwaniacki uśmiech, który nie opuszcza go nawet podczas teleportacji.
-Szybko, każda chwila się liczy. Trzeba go unieszkodliwić, rozbroić i przytwierdzić do jakiegoś krzesła czy coś, nim się obudzi-mówię biorąc byłego Ministra pod ramię gdy pokonujemy bariery przed domem. Blondyn robi to samo tyle, że z innej strony.
-To oczywiste, ale, Teo, wiesz co? Mam wrażenie, że za łatwo to wszystko poszło.



 
*****
 
Przepraszam, ale powrót przeziębienia rozłożył mnie na łopatki.
Spod masy chusteczek i leków pozdrawiam gorąco :)
Vivian Malfoy.






Witaj

Tytuł aktualnego opowiadania: Czarny Raj
Tematyka : Potterowskie
Para : Dramione
Autor : Vivian Malfoy
Szablon : Szablownica




Obserwatorzy