piątek, 25 kwietnia 2014

Rozdział 28:,,Zimne ognie.''

                  Spoglądam na niego spod przymrużonych powiek starając się nie upuścić kubka, który trzymam w dłoni. Blondyn zerka na mnie z początku jak na kosmitę, a teraz nie szczędzi sobie rozbawienia.
Charakterystyczny jak dla niego uśmiech zdobi jego twarz, a ja czuje się tak jakby nogi wzrosły mi w ziemię.
-Nie rób z tego takiego problemu, Granger. To nie byłoby nasze pierwsze takie spotkanie.-Przewraca oczami.
-Nie sądziłam, że w ogóle będzie kolejne-odpowiadam wysokim tonem.
-Oj tam, co ci szkodzi, co? Rano pójdziemy do Blaise'a postanowić co dalej, a wieczorem...wyskoczymy gdzieś-kontynuuje wzruszając ramionami.
-Teo odzyskał siły, Potter wyciągnie Pamele z Munga, nic nie stoi na przeszkodzie, Granger-przekonuje.
Przez jego oczy przechodzi błysk po czym zakłada ręce na torsie.-Chyba, że się boisz. Nie kontrolujesz się gdy jesteśmy blisko, to zrozumiałe...
-Zgadzam się.-Okaże się czy robię dobrze czy źle.-Ale masz postarać się bym tego nie żałowała, Malfoy.


*****

Blaise



               Będę ojcem. Chyba.
Na razie matka mojego dziecka, moja żona, zamknęła się w sypialni i pewnie płaczę, a ja nadal tkwię w tym samym miejscu, po lewej stronie salonu, w pobliżu fotela, który niedawno zajmowała.
Czy to możliwe, że odzyskamy córkę. Syna?
-Co ja najlepszego narobiłem-mruczę.
Przejeżdżam dłonią po głowie, a po chwili-czując w środku coraz większą złość na samego siebie-zwijam ją w pięść i mocno uderzam w fotel.
Zadzieram głowę do góry i po czasie zaczynam kierować się na piętro. Przecież nie mogę siedzieć tu tak bezczynnie!
Ale co dalej?
Jasno stwierdziliśmy, że nikt więcej nie może się o tym dowiedzieć. Ale jeśli jej nie powiem o tej sprawie z Kingsley'em, przestanie się do mnie odzywać. A co jeśli będzie chciała się wyprowadzić? Albo co gorsza rozstać się?
-To może zaszkodzić dziecku-mamroczę gdy przez głowę przechodzi mi, by o wszystkim jej powiedzieć. A co jeśli przez stres znowu je stracimy. Nie przeżyłbym takiego ciosu, a Pansy...opadłaby jeszcze bardziej niż po stracie córki z winy wojny z Zakonem i już nie podniosłaby się tak jak teraz.
-Alohomora-mówię, a gdy drzwi otwierają się wciągam szybko powietrze i decyduje się wejść do środka.
To nienormalne! Jestem teraz najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, dawno nie czułem takiej radości, a euforia, która teraz mnie wypełnia była we mnie jeszcze jedynie wtedy gdy Pansy przyjęła moje oświadczyny lub gdy dowiedziałem się o pierwszej ciąży, a mimo to nie mogę jej o tym powiedzieć, bo nie chce mnie słuchać!   
-Pansy...-zaczynam cicho, lecz odpowiada mi jedynie zduszony szloch zgarbionej kobiety siedzącej na skraju łóżka z ukrytą twarzą w dłoniach.

Ciekawe jak będziesz przepraszał kiedy coś ci się stanie. A...ja nie chcę, by nasze dziecko wychowywało się bez ojca.


-Daj mi spokój, Blaise-odpowiada kręcąc wciąż ukrytą w dłoniach głową.
-Nie, Pansy, nie dam ci żadnego spokoju. Spójrz na mnie!-wołam, a gdy nie robi tego klękam przed nią i łapie jej podbródek.-Robię to ze względu na twoje dobro. Nie mówiłem ci nic, bo nie chciałem byś się martwiła, ale..nie myśl, że się nie ciesze, Pansy! Kocham was najmocniej na świecie i nigdy nie dopuściłbym do sytuacji, w której moje dziecko wychowywałoby się beze mnie-kontynuuje starając się nie krzywić przez skurcz serca, które wręcz obumiera jej zaszklonych oczu.
-Powiesz mi wreszcie?!-woła widząc, że jak na razie odwlekam ten temat.
-Razem z...Draco'nem, Teodor'em i Hermioną zdecydowaliśmy...złapać Kingsley'a, zlikwidować dzięki jego zeznaniom podziemia w Mungu i oddać go do Azkabanu, ale...
-Co?!-woła podrywając się z miejsca tym samym wyszarpując z mojego uścisku.
-..ale tak musi być! Tak będzie lepiej!
-Dla kogo?!-woła stając przy oknie, lecz gdy podchodzę do niej z łagodnym wzrokiem wzdycha ciężko.-Nie kłóćmy się. Po prostu się boje, Blaise, bo bardzo Cię kocham.
-Ja ciebie też-deklaruje przytakując i powoli obejmując ją w talii, bo boje się, że zaraz może mnie odepchnąć.
-Jesteś moim mężem, mieliśmy spędzić razem resztę życia. Będziemy mieli dziecko, potrzebuje nas, musimy jeszcze pójść na badania w sprawie ciąży, ale jestem całkowicie przekonana,  a jeśli coś...
-Spokojnie!-wołam widząc, że wpadła w słowotok.-Jutro spotykamy się tutaj, możesz przy tym być, będziesz wiedział co planujemy.
-Dobrze-mówi po chwili cichutkim głosem.-Ale jeśli się uda, jeśli Kingsley będzie miał proces...nie będę zeznawać, nie chcę wracać do tego, Blaise...
-Zrobię wszystko żebyś nie musiała.


*****


Hermiona



                Szybkim krokiem wchodzę do łazienki chcąc wziąć prysznic i położyć się do łóżka.
To, że zgodziłam się na tę randkę wciąż mnie męczy i przeplata się pomiędzy innymi myślami, ale nie mogłam postąpić inaczej, bowiem coś podpowiedziało mi, że wiele bym straciła.
                Ściągam z siebie ubrania, a gdy lekko kręci mi się w głowie opieram się plecami o chłodną, wykafelkowaną ścianę przez co po chwili czuję na sobie gęsią skórkę.
To nic, myślę i po kilku głębszych oddechach odpycham się lekko od ściany i podchodzę do lustra chcąc wziąć kilka spinek, by spiąć włosy.
Krzyczę.
Wydaje z siebie głośny pisk gdy zauważam wielkie litery na szklanej powierzchni.
WITAM Z POWROTEM 
Kiedy te głosy przerodziły się i w tak strasznie, realne wizję?
Opuszkami palców dotykam tego-moja dłoń strasznie się trzęsie-i mimo, iż wiem, że nie jest to prawdziwe, po moich plecach przechodzi zimny dreszcz, który niesamowicie wolno sunie się w dół.
Potem nie dbając o rany, które mogą powstać, pięścią uderzam w lustro, które roztrzaskuje się na kawałki.


*****

Pamela



                 Nie wiem dlaczego leżę w swoim mieszkaniu zamiast na szpitalnym łóżku w Mungu.
Z samego rana przenieśli mnie tutaj, a nieznane mi dwie kobiety raz po raz sprawdzają mój stan czy podają leki.
Kiedy zapytałam się o to wszystko Harry'ego, jedynie wzruszył ramionami. Sam nie wiem o co chodzi, powiedział później, to Malfoy kazał mi zabrać Cię z Munga, dla twojego dobra. 
Zrezygnowałam z dalszych pytań. Jeśli Draco sądzi, że tak będzie lepiej, to mu wierzę.
-Będę się zbierał, ale przyjdę jutro. Z samego rana-mówi Harry podnosząc się z miejsca, które dotychczas zajmował.
-Zostań, przecież nie ma jeszcze południa!-wołam łapiąc go za dłoń.
-Muszę przycisnąć Malfoy'a, Pamela. Nie podoba mi się to wszystko.-Kręci głową.
-Draco chce dla mnie jak najlepiej, nie masz czego się obawiać-przekonuje i mocniej ściskam jego dłoń.
-Mam nadzieję.-Pochyla się nade mną i zamyka na moment w zdecydowanym uścisku.
Przymykam oczy i mocniej wtulam głowę w zgięcie jego szyi.
Kochasz go, słyszę gdy mężczyzna mocniej zaciska dłonie na moich biodrach, które teraz są poobijane.
-Harry-szepczę pół przytomnie czując się jak w transie na dryfującym morzu. Wybraniec podrywa głowę byśmy widzieli swoje oczy, ale wciąż nie wypuszcza mnie z uścisku, który tak uwielbiam.
-Harry, ja...Chyba cię kocham.


*****

 Draco



-Granger, do cholery! Jeśli chcesz się spóźnić, by zrobić sobie wielkie wejście to przesadzasz!-krzyczę z salonu tak głośno, że na pewno usłyszy to w swoim pokoju.
Stukam palcami o framugę drzwi, w której stoję już całkowicie ubrany. Zerkam na zegarek.
Umówiliśmy się z resztą o dziesiątek. Jesteśmy spóźnieni od piętnastu minut i mam ochotę wparować do jej pokoju i wyciągnąć ją z niego za ramię nie dbając o to czy sprawi jej to ból czy nie, lecz gdy po chwili wychodzi i zauważam ją, nie dziwie się, że panna-zawsze-punktualna teraz nie wyrobiła się w czasie.
Na początku myślę, że niepotrzebnie ścięła włosy. Gdyby nadal były długie i poplątane może zasłoniłyby jakoś lekko podkrążone oczy-pewnie nim zaczęła coś z tym zrobić było jeszcze gorzej.
-Mam być szczery?-pytam unosząc brwi.
-Masz być cicho-prostuje starając się mnie ominąć, by założyć buty. Wczorajsza noc znowu jej nie oszczędziła.
-Masz jakiś plan?-dopytuje nawiązując do Kingsley'a i spotkania, na które to właśnie jesteśmy spóźnieni.
-Zobaczymy-odpowiada z leciutkim uśmiechem na co targam jej dłonią włosy. Ciekawe uczucie.
-Co ty wyprawiasz?-pyta tym razem ona marszcząc nos ze zdziwienia.
-Nic, Granger. Nie zapominaj o naszej randce, skarbie.
-Mam się bać?
-Zobaczymy-cytuje je słowa po czym teleportuje nas przed dom Blaise'a i Pansy.
                    Jest niesamowicie ciepło, można byłoby powiedzieć, że nawet duszno.
Kwiaty w ich ogrodzie widoczne są z daleka. Zapomniawszy o naszej wcześniejszej rozmowie kierujemy się w stronę drzwi. Brunetka wyszarpuje dłoń z mojego uścisku z półuśmieszkiem na ustach sprawiając wrażenie jakby niesamowicie dobrze czuła się gdy ze mną pogrywa.
-Cześć, gołąbki!-woła Blaise gdy otwiera nam drzwi, do których uprzednio zapukaliśmy.
-Teraz, to ja się boje do ciebie wejść-mówię zdziwiony jego szerokim uśmiechem na co on odpowiada mi tylko niedbałym machnięciem ręki po czym łapią Granger za dłoń i wręcz wciąga ją do środka.
-Weź się odczep-pomrukuje widząc, że i moją rękę chce zamknąć na moment w stalowym uścisku.
Niepewnie rozglądam się za siebie-jeszcze jest okazja, by zwinąć się stąd czym prędzej-lecz słysząc chrząknięcie kobiety, z którą tymczasowo mieszkam, wchodzę do środka. Miałaby mi co wypominać, myślę ściągając buty.
-Cześć, Teo!-woła Hermiona wchodząc do środka zauważywszy bruneta. Magomedyk przytula ją do siebie na chwilę, a gdy odsuwają się od siebie taksuje wzrokiem jej twarz jak na lekarza przystało, jednak kobieta zbywa go krótkim spojrzeniem mówiącym coś typu: wszystko dobrze. 
-Siadajcie, kochani. Rozpocznijmy tę burzę mózgów!-proponuje entuzjastycznie Zabini.
-Stary...nie spotkaliśmy się tu, by rozmawiać o wspólnych wakacjach-mówi pełnym politowania tonem Teo.-Tu chodzi o Kingsley'a, nie możemy niczego zepsuć.
-Powróciłeś do tych eliksirów rozweselających, których próbowałeś na czwartym roku?-pytam.
-No wiesz co, Blaise! Takie świństwo?!-woła Granger.
-Nie, no co wy! Nie można być szczęśliwym?
Przez moment  zalega cisza w czasie, której wspomniany szczęśliwy mierzy nas spojrzeniem, lecz po chwili kieruje je-jak my wszyscy-w stronę schodów, po których zaczyna schodzić jego żona.
-Cześć, Pansy! Właśnie rozmawiamy o...planach na wieczór. Macie dzisiaj czas?-pytam prawie od razu.
-Daj spokój, Draco. Wszystko wiem-odpowiada i siada na kanapie koło męża. 
-Blaise, ty paplo!-woła magomedyk.-Znaczy...Nie obraź się, Pansy, to...
-Teo, nie pogrążaj się.-Wzdycha Granger.-Dobrze panie i panowie. Uzgodnijmy plan działania, bo czas nas goni, a trochę do zrobienia mamy.



*****


Hermiona



                   Po dłuższej rozmowie, która była wręcz naładowana emocjami, postanowiliśmy postawić wszystko na jedną kartę. 
Cały nasz plan będzie opierał się na Teo, który jako magomedyk dostanie się do Munga bez problemu. Trudności nie sprawi mu też wyciągnięcie Kingsley'a na zewnątrz lub gdzieś gdzie nie ma dużego tłumu. 
Pod czarem kameleona będzie czekał na nich Malfoy, który gdy tylko zobaczy byłego Ministra Magii oszołomi go zaklęciem tym samym gwarantując nam, że przez pewien czas będzie nieprzytomny, a następnie teleportują się całą trójką do domu, w którym przebywaliśmy gdy toczyliśmy starcie z Zakonem. 
Będziemy tam na nich czekać. 
                  Najwięcej szczęścia dała nam wieść o ciąży Pansy, a niezgody przyniósł termin realizacji tego planu. 
Po wielu protestach tych, którzy chcieli lepiej przygotować warunki, w których będziemy przez jakiś czas przebywać-cała akcja równa się z ponowną przeprowadzką do tamtego domu-oraz siebie. 
Ostatecznie postanowiliśmy, że zaczniemy tę akcję od razu jak Teo wróci do pracy. Jego urlop kończy się za trzy dni. 
Trzy dni. A potem nie wiemy jak wszystko się dalej potoczy. 
                  Krytycznie przeglądam się w lustrze. 
Próbowałam zatuszować zaklęciami ślady źle przebytej nocy, ale mimo to efekt nie jest powalający. 
Dodatkowo jest pochmurno, a to wszystko...nie wygląda tak jak miało wyglądać. 
Jeszcze parę minut temu chciałam wyjść i powiedzieć Malfoy'owi, że nic z tego nie będzie, że to nie ma sensu i żebyśmy sobie odpuścili. 
Zrezygnowałam jednak, bo głęboko w środku, mimo tych wszystkich minusów, chce iść na te randkę. 
I jestem Gryfonką, która nie zniosłaby drwiącego głosu blondyna, który wciąż pewnie powtarzałby, że się wystraszyłam i, że się go boję. 
-Niech będzie-mruczę odchodząc od lustra
Podchodzę do drzwi i otwieram je powoli wpierw wychylając głowę, by się rozejrzeć. 
-Mogę wiedzieć co ty wyprawiasz?-pyta blondyn zauważywszy w szerokiej szczelinie drzwi moją głowę. 
Odchrząkuję i wychodzę ze swojej sypialni, by podejść do arystokraty. 
-Gdzie idziemy?-pytam zmieniając temat.
-Do Azkabanu-uśmiecha się krzywo drocząc się ze mną.-Trochę entuzjazmu, Granger.-uzupełnia przewracając oczami po czym łapię moją dłoń i teleportuje nas szybko w jak na razie nieznane mi miejsce. 
Mogłam się tego spodziewać, prycham w duchu widząc po lądowaniu szyld restauracji. 
                    Dwupiętrowy budynek, który wygląda jak prawdziwy pałac, pomalowany jest na różne odcienie złota. Wokół otaczają go wysokie, soczyście zielone drzewa, które są jedynie przedsmakiem pięknego ogrodu, który znajduje się za restauracją.
-Malfoy.-rzuca blondyn gdy podchodzimy do mężczyzny przed kontuarem z listą zarezerwowanych miejsc.
-Musiałeś wybrać najdroższą restauracje, prawda?-pytam ściszonym głosem podczas gdy mężczyzna szuka nazwiska mojego towarzysza.
-To chyba dobrze, Granger.-prycha.
-Proszę, stolik numer trzynaście już na państwa czeka.-przerywa nam pracownik restauracji jednocześnie otwierając nam drzwi. 
Malfoy uśmiecha się sztucznie, a następnie przepuszcza mnie pierwszą na co posyłam mu zdziwione spojrzenie na, które reaguje jedynie ponownym przewróceniem oczami. 
-Tu jest pełno snobów...i ten przepych...-kontynuuje w drodze do naszego stolika. 
-Masz rację, Granger. Trzeba było wziąć jakiś koc i rozłożyć się na polu.-ironizuje rozeźlony po czym odsuwa mi krzesło gdy dochodzimy na miejsce.
-Potrafię zrobić to sama, Malfoy.
-Nie możesz zachowywać się jak normalna kobieta?
Biorę menu do ręki z nad, którego rzucam mu przesłodzony uśmiech.
-A jak powinna zachować się ta normalna kobieta według ciebie, Malfoy?
-Ponętnie. A ty ani nie kusisz, nie jesteś nawet miła. I dzisiaj nie powinnaś umieć odsuwać krzeseł, otwierać drzwi i innych takich, niewdzięcznico. 
-I może jeszcze się nie odzywać i grzecznie przytakiwać?
-Byłoby wspaniale.-odpowiada, a ja mogę sobie rękę uciąć, że jest tym krztyna prawdy. W czasie gdy blondyn ogląda kartę win, przesuwam wzrokiem po otoczeniu, które siedzi na swych miejscach z wysoko uniesionym podbródkiem. 
Świetne klimaty dla takiego człowieka jak Malfoy, myślę, w którego wpatrzona jest większa część kobiet na sali. Pod wpływem impulsu ponownie zwracam na niego wzrok lekko przekrzywiając głowę. 
Ten garnitur jest naprawdę dobrze skrojony, przechodzi mi przez myśl. 
Wszystko to przypomina mi, że-jak już się kiedyś sama sobie przyznałam-ten kretyn pociąga mnie, a dodatkowym minusem, który dopiero teraz zauważyłem jest to, że gdyby coś się wydarzyło, jest tu mnóstwo ludzi. A jutro będzie Prorok. 
-Sądzisz, że to dobrze, że Pansy wie?-pyta nagle wyrywając mnie z transu.
-Szczerze? Tak. I sądzę, że Katie też powinna wiedzieć, w końcu Teo pełni w tym wszystkim ważną rolę.-wypowiadam się szybko.-Zresztą...jakby tak tobie się coś stało? Nie myśl, że się o ciebie martwię!-wołam widząc jego uniesione brwi na moje wcześniejsze słowa.-Mam na myśli Hogwart. Masz być w nim dyrektorem, a jeśli...
-Spójrzmy prawdzie w oczy, Granger. Jestem byłym Śmierciożercą..
-...nie do końca ze swojej woli.-przerywam cicho.
-Nie ważne. Istotne jest to, że w ogóle nim byłem. Dodatkowo otarłem się o Azkaban i nie raz byłem w większym syfie niż teraz, więc dam sobie radę.-kontynuuje uśmiechając się perfidnie. 
-A Harry?-pytam na myśl o przyjacielu, który nic nie wie.- Nadal nie chcesz...
-Granger.-rzuca przerywając temat, który dopiero rozpoczęłam, ale, który długo bym ciągnęła.-Zatańczysz?-pyta łapiąc przez stolik moją dłoń.
-Tam jest pełno ludzi, Malfoy. Po resztą...
-Tchórzysz?-pyta z błyskiem w oku na co jęczę cicho. Masz mnie, myślę, a następnie ostatecznie jednak podnoszę się z miejsca.
Ponownie łapię jego dłoń, a gdy mężczyzna splata nasze palce po moim ciele zaczyna piąć się dreszcz.
Prowadzi nas na środek parkietu tanecznego gdzie od razu otula nas cicha, nostalgiczna melodia całkiem inna od swej poprzedniczki, która była przede wszystkim żywiołowa.
Gdy jeszcze inne pary podejmują podobną decyzje do nas, Malfoy drugą, wolną dłoń kładzie na moim biodrze, a gdy wreszcie znajdujemy dość miejsca dla siebie, ze świstem wypuszczam powietrze.
-Twój wzrost to prawdziwy żart.-Uśmiecha się paskudnie gdy staje twarzą do niego.
Śmieje się cicho, bo rzeczywiście nie wygląda to obiecująco.
Mimo swojego wieku mogę się pochwalić jedynie metrem sześćdziesiąt, a on mierzy o dwadzieścia parę centymetrów więcej.
-Postaw stopy na moich.
-Co?
-Rób co mówię, Granger.-nakazuje, a gdy wciąż zerkam na niego spod byka blondyn wzdycha i zaciskając dłonie na mojej talii szybko unosi mnie do góry, co spotyka się z moim cichym piskiem, a już po chwili moje stopy spoczywają na jego.
Nie dało to za dużo, ale teraz gdybym się wysiliła dosięgłabym jego ust. Malfoy!
-Zrobiłeś to specjalnie.-burczę.
-Możesz nie szukać problemu i się przymknąć?-pyta po czym przybliża swoje usta do mojego ucha.-Nie myśl, poczuj. Choć ten jeden raz.
Wzdycham krótko i przyciskam policzek do jego torsu, w pobliżu obojczyka podczas gdy jego ręce oplatają mnie w talii.
Krok do przody, krok w tył, do przodu i w tył...
Powoli zatracam się w tym rytmie i przymykam oczy zdziwiona, że czuje się naprawdę...dobrze.
Gdy mężczyzna zaczyna jedną dłonią sunąć po moich plecach napinam się, prawie jak struna, a gdy Malfoy wyczuwa to pod swoim dotykiem, kładzie dłoń na samym dole mych pleców, niebezpiecznie blisko moich pośladków.
-Przesadzasz.-mruczę unosząc twarz do jego ucha.(Muszę stanąć na palcach, by to zrobić. Jego palcach.)
-Ale ci się to podoba, Granger.-mruczy.-I mi również.
Nagle po restauracji roznosi się nowa muzyka. Pełna pasji, szybka, całkiem odmienna od poprzedniej. 
Malfoy rozkłada szeroko dłonie na moich plecach i niespodziewanie gwałtownie odchyla mnie do tyłu i przesuwa nosem po mojej szyi.
Gdy podnosi mnie do normalnej pozycji, a wokół nas robi się więcej miejsca, podnosząc mnie lekko, stawia na me własne nogi po czym okręca szybko dookoła kilka razy.
Prowadzi mnie zdecydowanie, nagłe gorąco wypełniło moje ciało, a liczne szepty otaczają nas na około.
Mój oddech jej szybki, a na twarzy błąka się uśmiech podczas gdy w podbrzuszu wybucha pożądanie, które zwiększa się jeszcze bardziej gdy pod koniec, wraz z ostatnimi chwilami muzyki, mężczyzna przesuwa dłonią po moim udzie sam oplatając je sobie wokół swojego pasa.
-Malfoy...
-Czujesz to?-pyta przerywając jednocześnie wbijając we mnie swoje stalowe oczy. Przytakuję szybko, a gdy drugą dłoń kieruje z mych pleców na brzuch i wciąż sunie do góry, przybliżam swe usta do jego ucha gdy udaje mi się lekko pociągnąć go w dół za koszulę.
-Nic nie zamówiliśmy, stolik jest zapłacony, możemy zniknąć, Granger...
-Teraz to ja gdzieś nas zabiorę, Malfoy.



*****


Draco



                    Ogień.
Opanowuje mnie całego, a czuje się tak jak po wypiciu sporej dawki Ognistej Whiskey czy innego trunku.
Teleportujemy się, a przez to znowu trzymamy się za dłonie przez co sam właściwie nie wiem co dalej. Pierwszy raz mam mętlik w głowie nad, którym nie mogę zapanować, bo mam wrażenie jakbym był w jednym wielkim absurdzie.
Jestem na randce z Granger, nie pierwszej. Czuje, że chciałbym zerwać z niej ubranie, a dodatkowo sama jej propozycja...Jeśli mam być szczery sądziłem, że kiedy tylko moje ręka zjedzie na jej udo, dostanę w twarz albo porazi mnie decybelami i zrobiwszy nam wstydu w restauracji, teleportuje się do domu, a ona tymczasem...

Teraz to ja gdzieś nas zabiorę, Malfoy.

Może ona coś kręci? Na razie jestem pewny jedynie tego, że w tym momencie to ona mnie kręci i muszę coś z tym zrobić.
-Gdzieś ty nas teleportowała?-pytam zauważywszy dookoła siebie drzewa otulone światłem księżyca i ciemnym niebem oraz duże jezioro rysujące się przed nami.
-Spodziewałeś się czegoś bardziej ciasnego i dwuznacznego? Gdybyśmy zostali tam dłużej moglibyśmy zrobić coś...głupiego, a ja nie chcę więcej słyszeć o romansie z tobą.-wyjaśnia podchodząc bliżej mnie i hardo zadziera podbródek, by zajrzeć w moje oczy. Tak samo jak w szkole.-To puszcza Forest of Dean, rzadko kogoś tu można zobaczyć, ale to naprawdę piękne miejsce Rozejrzyj się, Malfoy! -woła sama sunąc wzrokiem dookoła.
-Rzadko mówisz?-pytam z przekąsem jedną ręką przyciągając ją do siebie na co ona wyciąga przed siebie swoje drobne rączki i przyciska do mojego torsu jakby miała nadzieję, że zmniejszy to mój uścisk
-A co zaczyna ci się podobać to miejsce?
-Bardzo!-wołam udając entuzjazm po czym pochylam się, by wyszeptać jej do ucha.-Mogę zlikwidować cię bez żadnych przeszkód, a ciało wrzucić do jeziora lub zakopać.
-Nigdy się nie zmienisz-wzdycha.
-Przecież wiesz, że nie, Granger.-odpowiadam i przybliżam twarz do niej do tego stopnia, że mógłbym policzyć jej rzęsy.-Pamiętasz jak mówiłaś, że jesteśmy jak bomba, która kiedyś wybuchnie?-pytam, a przez mały dystans między nami, kilka razy dotykam jej warg na co jej oczy powiększają się, a jej dłonie mocniej wbijają się w mój tors.
-Sądzisz, że właśnie wybuchła?
-Nie, to są jedynie zimne ognie.-mówię i gwałtownie przylegam do jej ust szybko przedostając do nich język, który dotyka jej podniebienia, by na nowo ją rozpalić, a następnie jeszcze zwinniej się wycofuje.
Działa nawet na kobietę, która miała mnie zabić, myślę, widząc jej zamglone-ciskające błyskawice-oczy.-Ale gdy wybuchnie będziemy jak noc sylwestrowa.
-Skąd wiesz, że do czegokolwiek dojdzie, Malfoy?-pyta i tym razem to ona muska moje wargi przez wypowiedziane słowa.
-Mam swoje sposoby, Granger.-mówię pozwalając, by kolejna nienormalna myśl przeszła mi przez głowę.-Jesteś okropna, najbardziej denerwująca kobieta na świecie, ale Cię lubię. Nie odpuszczę ci łatwo, jeśli chcesz się wycofać, to jest to ostatni moment, Granger.-zastrzegam.
-A jeśli nie chcę?
Przylegam do jej ust z taką zachłannością, że na początku słyszę jej cichutki jęk.
Szybko staram się przejąć kontrole jednak kobieta nie pozwala mi zdominować. Lekko przygryza moją wargę, a gdy mruczy z tego powodu cicho z zadowolenia, przesuwam swoje dłonie na jej pośladki-domyślając się, że tego nie lubi-, by ścisnąć je lekko oraz odrywam się od jej ust, by zejść na jej szyję.
-Malfoy...
-Zamknij się, Granger.-pomrukuje cicho, a już po chwili czuje jak jej ręce zsuwają się na mój brzuch, po którym zaczyna kreślić dziwne wzory co nakręca mnie jeszcze bardziej niż ten prawie jęk, który przed chwilą wydostał się z jej ust.
 -Malfoy...no...
-Co?!-krzyczę zdenerwowany z głośnym cmoknięciem rozdzielając nasze usta i cofając się kilka małych kroków do tyłu.
-Patronus.


*****
Dramionowy zastrzyk.
Bardzo wam dziękuję za ostatni liczne komentarze! 
Dodatkowo, przepraszam was bardzo, bo jak zwykle zapomniałam pod ostatnią notką dodać życzeń na Wielkanoc. W każdym razie spóźnione, ale bardzo szczerze życzę wam wszystkiego najlepszego i powodzenia w życiu, bo jesteście tak cudownymi czytelnikami, że z pewnością na to zasługujecie!

Pozdrawiam mocno i liczę, że spodobał się wam rozdział. 
Vivian Malfoy


piątek, 18 kwietnia 2014

Rozdział 27:,,Nowe fakty.''

Pansy



                 To niesamowite jak jedna istota, która żyje we mnie od góra tygodnia, może zmienić spojrzenie na świat, który teraz wydaje się o wiele ciekawszy, piękniejszy i żywszy.
Gdy patrzę przez okno widzę prawdziwe palety kolorów, ptaki, które raz po raz przelecą koło naszego domu śpiewają pięknie jak nigdy, a moja wiara, że Teo lada moment stanie na swoich nogach w pełni sił, powiększyła się niesamowicie.
Naszego dziecka jeszcze nie ma, a już mnie uszczęśliwia.
-Blaise, gdzie idziesz?-pytam gdy wchodzę do salonu podczas gdy mój mąż właśnie wkłada cienką kurtkę. O ciąży miałam powiedzieć mu wczoraj, od razu jak się dowiedziałam, ale nie znalazłam właściwego momentu.
-Muszę coś załatwić...-pomrukuje po czym podchodzi do mnie i całuje lekko jednocześnie podtrzymując mnie w talii.
-Ukrywasz coś przede mną.-mówię marszcząc brwi gdy nasze usta ulegają rozdzieleniu.
Znowu znikasz, znowu nie mówisz gdzie...
 Na moment na twarzy mężczyzny pojawia się cień, ale znika szybko, bo mąż odpowiada mi ciepłym uśmiechem.
-Ależ skąd!
-Blaise...Możesz spojrzeć mi w oczy i powiedzieć, że nic nie kręcisz?-pytam na co on otwiera usta jednak po chwili zamyka je i wypuszcza mnie ze swojego uścisku jednocześnie uciekając ode mnie wzrokiem.
Dawno uzgodniliśmy, że nie będziemy się okłamywać.
-Też muszę ci o czymś powiedzieć...
-Tak?-pyta zdziwiony, a jednocześnie zaciekawiony decydując się jednak na mnie spojrzeć.-To mów.
-Nie, to nie jest rozmowa na teraz...to...ważne.-wyjaśniam pokrótce.-Ale nie myśl, że ci odpuszczę. Porozmawiamy jak wrócisz, dobrze?
Przytakuję i całuje mnie w policzek po czym odchodzi sprawnie.
-Pansy!-woła odwracając się gdy jest już przy drzwiach, które moment wcześniej otworzył.-Kocham cię.-dodaje zerkając na mnie z niesamowitą powagą, którą bardzo rzadko u niego widzę.
-Ja ciebie też, Blaise, pamiętaj.
Nie wiem czego mam się bać, myślę gdy słyszę trzask drzwi.
Tego, że zrobi coś głupiego, czy tego, że już dawno to zrobił.



*****

Draco



                 Szybkim krokiem pokonuje Hogwarckie korytarze chcąc dostać się do gabinetu profesor McGonagall.
Z cwanym uśmiechem rozglądam się dookoła i oddycham szybko przepełniony niewiarygodnie ciężką, bliżej nieokreśloną mieszanką uczuć, która zawsze towarzyszy mi gdy tu jestem.
Jest trzynasty lipca, a to będzie ostatnie spotkanie z Minevrą, która mimo, iż moglibyśmy spotkać się w Ministerstwie-jest przecież Ministrem-zadecydowała, że zobaczymy się tutaj.
W jej starym gabinecie i szkole, którą naprawdę kocha.
                Ignoruje zalotne spojrzenie brunetki, którą mijam po drodze. Nie liczę, które to już spojrzenie, bowiem mimo, iż na wakacje zostało w szkole ledwie kilkanaście uczniów, to nie było pierwsze.
Gdyby była tu Granger z pewnością najpierw udzieliłaby mi ostrej reprymendy gdyby zobaczyła ten wzrok, a gdybym podzielił się z nią uwagą, że w trakcie roku szkolnego będzie o wiele gorzej (jak dla kogo) pewnie prychnęłaby oburzona i nie odzywałaby się do mnie do końca dnia.
Swoją drogą ciągle nie wiem co w nią, ba! Co w-o zgrozo!-nas, wstąpiło.
Oczywiście przypominam jej o tym raz na jakiś czas i posyłam sugestywne spojrzenia czy uwagi na, które rumieni się lub-w zależności od nastroju w danej chwili-posyła we mnie zabijające spojrzenie, które gdyby tylko mogło z pewnością zamieniłoby mnie w kupkę popiołu.
Najdroższego popiołu na świecie.
Nie jestem głupcem i zaborczym gówniarzem dlatego gdy przyznam w myślach, że jest atrakcyjną kobietą, nie rzucę na siebie crucio. Niedojrzali uczniowie ostatnich klas mogliby wyrywać sobie włosy z głowy z tego powodu i pomstować jaki to świat, w którym żyją jest okropny i zły, ale w moim wieku wiem, że nie ma to najmniejszego sensu.
Nie przyznam się mimo wszystko, że ją lubię, bo najprościej w świecie byłoby to kłamstwem.
Denerwuje mnie i irytuje, ale jedyną pozytywną emocją, którą do niej czuję jest dziwna siła, która mimo wszystko pcha mnie w jej kierunku sprawiając, że mimo nerwów, które u mnie wywołuje, lubię spędzać z nią czas.
-Lukrecja.-mówię, a po chwili przed oczami pojawiają się schody, które umożliwiają wejście do gabinetu dyrektora. Szybko wspinam się ku górze i pukam lekko, aczkolwiek stanowczo, gdy jestem już na szczycie, a następnie powoli je uchylam.
-Witaj Draco, jak zwykle punktualny.-wita mnie kobieta i podnosi się z miejsca za biurkiem.
Odpowiadam na jej szczery uśmiech tym samym i energicznie potrząsam jej dłonią, którą uprzednio zamknąłem w uścisku.
-Możemy się przejść?-proponuje zerkając ukradkiem na słoneczny krajobraz za oknem.
-Oczywiście.-odpowiada i poprawiwszy swoją szatę podchodzi bliżej mnie przesuwając po jej, już byłym, gabinecie tęsknym spojrzeniem.-Chodźmy.-utwierdza i zaczyna schodzić po schodach.
                 Kiedy jesteśmy już na szkolnym korytarzu proponuje kobiecie swoje ramię na co najpierw reaguje zaskoczonym spojrzeniem (co przypomina mi, że kiedyś nie miałem o niej dobrego zdania co teraz się zmieniło), a następnie przyjmuje je ze świstem wypuszczając powietrze.
-Jesteś wyjątkowo szarmanckim mężczyzną, Draco.-mówi przez co gdybym właśnie pił, na pewno bym się zakrztusił.-To było moją jedyną obawą gdy proponowałam Ci stanowisko dyrektora. Starsze uczennice...
-Z całym szacunkiem, ale chyba nie o tym mieliśmy rozmawiać.-przypominam czując się odrobinę dziwnie.
-Tak, tak.-potwierdza szybko.-Lecz jeśli mówimy już o uczniach, musisz pamiętać, że dla każdego Hogwart, zawsze jest otwarty. Nawet dla absolwentów, a ty jako dyrektor w razie potrzeby będziesz miał obowiązek udzielić im pomocy jeśli będzie ona konieczna.-dodaje zerkając na mnie kontem oka.
-To oczywiste.-odpowiadam szybko przytakując głową, a jednocześnie czując pierwszy ciężar odpowiedzialności, który za niedługo spadnie na moje barki, i który nie wiem jeszcze czy uniosę.
-Nauczycieli już poznałeś, ale pamiętasz zapewne o incydencie, o którym pisałam ci w liście?-pyta i kontynuuje gdy przytakuję.-Mamy już nowego nauczyciela latania. Pani Hooch...Jej upadek okazał się poważniejszy i jak na razie musieliśmy znaleźć kogoś kto, by ją zastąpił.
-Ktoś nowy?-pytam.
Skręcamy w lewo tym samym wychodząc na szkolne błonia gdzie już na samym początku obejmuje nas przyjemny, letni wiatr. 
-Niezupełnie.-odpowiada pokrótce.-To nasz absolwent. Cormac McLaggen.
Prawię gryzę się w język. Ten napuszony dupek?!
-Zdaje sobie sprawę, że nie pałacie do siebie sympatią, ale grał w drużynie mojego...w Gryffindorze i sądzę, że dobrze wywiąże się z tej roli.
-Co z tego, że utrzyma się na miotle skoro jest totalnym idiotą, pani profesor.-wzdycham na co ona kręci głową.
-Nie spotkaliśmy się, by rozmawiać o poziomie inteligencji...
-...który już dawno spoczywa na samym dnie ciemnej czeluści...
-...a po to, by dokładnie omówić twoje obowiązki. Chciałabym abyś powiedział mi, Draco jak wyobrażasz sobie rozpoczęcie roku. Musisz jakoś przywitać naszych uczniów, a zważywszy na twój charakter ciesze się, że w pobliżu będzie panna Granger.-kontynuuje niezrażona.
Normalnie zainterweniowałbym na ostatnią uwagę, ale na razie jedynie idę przed siebie nie mogąc uwolnić się od cichego głosiku w mojej głowię, że będę musiał użerać się z tym zerem i nie będę mógł go...chwila, chwila. Jestem dyrektorem.
Mogę go zwolnić, upokorzyć na oczach uczniów i pozostałych nauczycieli, przypadkowo spowodować mały incydent...cóż za wachlarz możliwości!
Strzeż się Cormac, jesteś jeszcze większym idiotą skoro zgodziłeś się wkroczyć w-od teraz moje-progi.



*****

Hermiona




                Malfoy'a nie ma już blisko dwie godziny, a Harry i Ron, którzy skorzystali z jego nieobecności i odwiedzili mnie w jego mieszkaniu, wyszli kilkanaście minut temu.
Od bruneta dowiedziałam się, że Pamela leży w Mungu na wskutek pobicia.
Harry chce się tam dziś wybrać (i pewnie przesiedzi u panny Willson do wieczora), a ja mam przekazać blondynowi u, którego mieszkam co dzieje się z jego przyjaciółką z dzieciństwa o co zresztą właśnie ona poprosiła.
                 Kiedy w trakcie rozmowy Ron zaśmiał się, że naprawdę jestem silna skoro jeszcze nie przyłapali mnie z nim lub nie przyszłam do nich z nim pod rękę, poczułam się jak oszust.
Nie miałam na tyle odwagi, której z racji, iż jestem wychowanką Godryk'a Gryffindor'a, powinnam mieć sporo, by powiedzieć im o tym co stało się wczoraj.
Z drugiej strony nie ma co się dziwić, bo sama nie wiem, nie umiem powiedzieć o tym więcej niż tyle, że był to impuls.
Moje oczy za długo zerkały na jego dobrze zarysowaną szczękę i szerokie ramiona, przez co sprawiły, że moje ręce nie mogły dłużej wytrzymać, by nie poderwać się do ruchu, a reszta ciała nie mogła pozostać bierna.  Nawet dla mnie to brzmi śmiesznie i poniekąd upokarzająco, że zadziałałam tak pod wpływem jego wyglądu, ale chyba dużo lepiej niż fakt, że lubię go, nienawidzę i pociąga mnie jednocześnie. O czym wiem i będę wiedzieć tylko ja.
                 Unikanie go, co robiłam-a raczej próbowałam, bo nie wiem jak, ale zdążył posłać mi kilka żenujących dla mnie uwag, wczoraj przez resztę dnia i dzisiejszy poranek-ma też swoje plusy.
Miałam czas, by przemyśleć całą sprawę z Kinglsey'em, bowiem nie można przeprowadzić tego za szybko i pochopnie.
Musimy doprowadzić do tego, by były Minister leżał zakneblowany w miejscu, o którym istnieniu wiemy tylko my, a dodatkowo naszym zadaniem jest przekonanie go do zeznań na niekorzyść podziemi w Mungu, a następnie poddanie się karze. Brzmi nierealnie, ale jakiś informator Malfoy'a odezwał się wczoraj, późnym wieczorem i jutro mamy się z nim spotkać. My. To najbardziej nie spodobało się blondynowi.
                  Od kilkunastu minut próbuję też czytać, ale przez natłok myśli i dziwne wrażenie otaczającej mnie melancholii, litery zlewają mi się w jedno, mieszają i plątają mi się linijki, które albo pomijam albo czytam po raz drugi.
Zabijemy go, a to co męczy mnie nocą, zniknie...
-O, Granger! Już się nie chowasz w swoim pokoju?-pyta szyderczo gdy nagle materializuje się w naszym salonie.
-Lepiej nie rozsiadaj się za bardzo, Malfoy.-uprzedzam podnosząc się z miejsca, bo pewnie gdy przekaże mu wiadomość teleportuje się z szybkością błyskawicy, a ja też chciałabym tam być. Nie wiem czy bardziej z ciekawości czy z obawy przed jego impulsywnością.-Pamela jest w Mungu. Ktoś ją pobił.-wyjaśniam przez co on zamiera na moment.
Jego usta, na które najchętniej bym nie patrzyła, wpierw wyginają się w kpiącym uśmiechu, lecz gdy nie słyszy ode mnie, że to żart czy nieporozumienie, pochmurnieje i zaczyna penetrować kieszenie, by znaleźć różdżkę.
-Idę z tobą.-rzucam gdy widzę magiczny patyk w jego dłoni.
-Jak długo już tam jest? Przecież ci psychole mogli już jej coś wstrzyknąć!-woła po czym bez słowa łapie mnie za dłoń. Chociaż nie. Nie łapie. Wsuwa.
Najpierw jego palce dotykają mojego przedramienia, a następnie zsuwają się coraz niżej (kretynie, wywołujesz u mnie gęsią skórkę!), by po chwili spleść nasze palce.
I teleportuje nas.



*****

Draco




-Potter, w tej chwili masz ją wypisać z tego szpitala!-wołam gdy wyszliśmy z sali, w której leży Pamela.
Jej głos jest słaby, ledwo mówi, a twarz i ciało pokryte są siniakami czego się zresztą spodziewałem.
Każda kontrolka, które koło niej miga, każdy kabelek do niej podpięty czy leki leżące na szafce zadziałały na mnie jak czerwona płachta na byka, bo przecież nie wiadomo na co są te tabletki.
Dobrze, może przesadzam, bo ludzie do podziemi porywani są z ulicy czy innych zakładów, ale póki mamy przewagę-Mung nie wie, że jeszcze ja i Blaise wiemy o ich tajemnicy-możemy ją wykorzystać i chuchać na zimne. Dodatkowo dobijający jest fakt, że najpierw pobity został Teo, a teraz ona. Kto następny?-Mam kilku znajomych magomedyków, a jeśli wybrzydzasz są też prywatne kliniki...
-Dlaczego tak histeryzujesz, Malfoy? Tu ma bardzo dobrą opiekę! To w końcu Mung!-woła Potter.
-No właśnie!-odpowiadam zirytowany łapiąc się za głowę. Cholera jasna.
-Hermiona, może ty mi powiesz o co w tym chodzi, co?-pyta Wybraniec kobietę, która siedzi naprzeciw mnie i bruneta, z którym mierzę się silnym wzrokiem.
-Właśnie, Granger! Może byś mi pomogła?-pytam czym potęguję zdziwione i zdezorientowane spojrzenie mężczyzny.
-Nie mogę ci powiedzieć, Harry...Ale proszę, zrób to o co on cię prosi. Przenieś ją.-mówi podnosząc się z miejsca i na moment zamykając go w objęciach.-Nigdy nie zawiodłeś się na moich radach, teraz też tak będzie. Obiecuje.
-Na pewno?-pyta zanurzając twarz w zgięciu jej szyi na co przez moje ciało przechodzi nieprzyjemny dreszcz. Ciekawe jakbym się czuł w takiej pozycji, myślę za co jednak chwilę później karcę się w duchu. 
-Zaufaj mi. Biorę odpowiedzialność na siebie.
-Dobrze, ale prędzej czy później dowiem się o co chodzi, Malfoy.-ostrzega na co jedynie prycham.
Łącznie ze mną siedzą już w tym cztery osoby. Nie będziesz piątą, Potter.



*****

Blaise



                  Po wyjściu na zewnątrz dzisiejszego ranka, od razu teleportowałem się do Regulusa.
Po krótkiej wymianie zdań z Katie wszedłem do pokoju, w którym leży Teo i podzieliłem się z nim informacjami.
Z radością zobaczyłem, że na jego twarzy raz zabłąkał się lekki uśmiech, a z tego co wcześniej dowiedziałem się od jego dziewczyny, zrozumiałem, że jest już przytomny przez cały czas.
Powiedziałem Teodor'owi o spotkaniu Draco z informatorem, które ma odbyć się jutro. Zatarł ręce pełny nadziei, że dowiemy się czegoś nowego.
                 Teraz skradam się ostrożnie do własnego domu.
Jest już ciemno, więc i późno przez co mam nadzieję, że Pansy będzie już spała.
Zrozumiałem rano, że jeśli dociśnie mnie do ściany, wszystko jej wygadam, a jeśli nie, nie będę miał z nią normalnego życia.
Zaklęciem cichutko otwieram drzwi i ściągam buty oraz kurtkę, a następnie wręcz na palcach idę wgłąb domu. Jest cicho, światła się nie święcą, może rzeczywiście mam farta i Pansy śpi?
Szybko wślizgnę się na górę, wykąpię się uprzednio rzucając zaklęcie wyciszające na łazienkę, by jej nie obudzić, po czym położę się tuż za nią, obejmę mocno, przejadę dłonią po jej policzku....
-Blaise?-cholera jasna! 
-Jeszcze nie śpisz, skarbie?-pytam wesoło nie chcąc, by zrezygnowanie było wyczuwalne w moim głosie. Wolnym i spokojnym krokiem podchodzę do fotela, który zajmuje kobieta, oświetlona światłem lampki, którą moment temu zapaliła.-Czekałaś na mnie?-pytam starając się zabrzmieć figlarnie jednocześnie całując ją w policzek, a następnie zjeżdżając ku szyi na co ona zarzuca mi ręce na szyję i odchyla głowę do tyłu. Czyżbym już mógł powiedzieć: mam cię i: uf?
-Blaise.-pomrukuje powoli podnosząc się z miejsca. Staje naprzeciw  i mocno zaciska dłonie wokół mnie, na plecach.-Musimy porozmawiać.-klapa.
-Słucham...-wzdycham.
-Co przede mną ukrywasz?-pyta i kontynuuje gdy zauważa, że otwieram buzie jednocześnie unosząc ramiona.-Nie próbuj odwrócić kota ogonem, Blaise! Widzę, że coś kręcisz i nie ruszymy się stąd, póki mi nie powiesz!-woła głośno, a po chwili otwiera szerzej oczy, zastyga na moment i lekko spuszcza wzrok, ale nie opuszcza jej determinacja.
-A jeśli nie mogę, Pan?
-Jak to nie możesz? O co chodzi, Blaise?-pyta zdziwiona cofając się ode mnie na kilka kroków.-Masz kogoś innego? Jakiś problem? Ktoś...
-Nie, nie i jeszcze raz nie!-wołam szybko po czym przejeżdżam dłonią po głowie wzdychając ciężko.-Nie mogę ci powiedzieć! Po prostu!
-Niby dlaczego?
-Czym mniej wiesz tym lepiej, Pan, przepraszam!
-Przepraszam?-powtarza zdziwiona. Przesuwa dłoń na swój brzuch, a gdy podnosi na mnie wzrok jest lekko załzawiony. Kręci głową, a gdy chcę podejść do niej, nienawidzę gdy płacze, a teraz robi to niestety z mojego powodu, i objąć ją odpycha mnie lekko, ale i zdecydowanie.
-Nie, Blaise...-mówi cicho odchodząc ode mnie i wspinając się po schodach na górę.-Ciekawe jak będziesz przepraszał kiedy coś ci się stanie. A...ja nie chcę, by nasze dziecko wychowywało się bez ojca.



*****

Hermiona




                  Nie mogli wybrać lepszego miejsca na spotkanie, prycham.
Siedzimy w jednej z kawiarenek w przesłodzonej alei Śmiertelnego Nokturnu.
Pełno w niej kawiarń, cukierń i par trzymających się za ręce. Nigdy tu nie byłam, więc sądziłam, że ludzie przesadzają, ale teraz widzę, że nie bez powodu nazwali to żartobliwie Sweetness of lovers.
-Na serio nie miałeś innych pomysłów?-pytam zjadliwie wciąż poddenerwowana naszą niedawną wymianą zdań na temat wtajemniczenia Harry'ego na co on za nic w świecie nie chce się zgodzić.
-To on zaproponował to miejsce. Nasz dom, ten gdzie mieszkaliśmy podczas starć z Zakonem, źle mu się kojarzy.-odpowiada z krzywym uśmiechem i pochyla się w moim kierunku chcąc wtopić się w tłum i sprawić wrażenie jakby właśnie szeptał mi jakieś czułe słówka.
-Pewnie przetestowałeś na nim kilka zaklęć albo ciosów, co?-pytam mrużąc oczy.
-Skąd wiesz?
-Czyli jednak!-wołam z satysfakcją klaszcząc w dłonie przez co zostaje zgromiona przez niego wzrokiem. Łapie mnie za nadgarstki i ciągnie do dołu zirytowany.
-Nie zwracaj na nas uwagi!
-Daj spokój, wszyscy są za bardzo zajęci sobą. W dodatku nie wyobrażam sobie nikogo z naszych znajomych w takim miejscu.-wzdycham na co on przewraca oczami.-Ile jeszcze mamy na niego czekać?
-Kilka minut.-odpowiada zerkając na zegarek.-I przy okazji. Nie wtrącaj się.
-No wiesz! Jeśli sądzisz, że będę siedziała cicho...
-...i tak ma być, Granger. Nie wcinaj się.
-To po co tu przyszłam?-pytam sarkastycznie.
-Też nie wiem.-przyznaje wzruszając ramionami przez co wzdycham oburzona.-Postarajmy się zachowywać profesjonalnie, dobra? Ty nie przekrzykuj mnie, a ja nie będę ciebie, choć naprawdę wolałbym żebyś siedziała cicho.
-Malfoy!
-Nie denerwuj się tak, bo zaczynam się bać, że się na mnie rzucisz.-śmieje się lekko, a gdy przez jego oczy przechodzi dziwny błysk, nachyla się ku mnie ponownie.-Tak jak wczoraj...
-Musisz?-pytam pozwalając, by moje ramiona opadły bezwładnie.
Tak, musi, myślę patrząc na jego rozbawioną twarz, a znając go, to dopiero zaczyna.
-Nie wiem dlaczego tak nie lubisz tego tematu. Mi właściwie bardzo dobrze wspomina się to wydarzenie. Czułaś te iskry między nami?!-woła całkowicie rozbawiony.-Mogę ci je przypomnieć.-dodaje przysuwając sobie krzesło bliżej mojego i zaciskając dłonie na mojej talii.
-Malfoy weź te łapy!
-Przesadzasz, Granger. Przecież wiem, że mnie lubisz.-mruczy uśmiechając się kpiąco i przysuwając mnie do siebie tak, że moja klatka piersiowa dotyka jego torsu.
Wyrywam się, ale wtedy wbija palce tak, że syczę lekko z bólu, więc wydaje z siebie tylko głośne ughh! i taksuje go-standardowo-płonącym spojrzeniem.
-Widzisz? Jest miło.-kontynuuje niewzruszony.-Chociaż...mam pewną propozycję.-dodaje zamyślony, by po chwili uśmiechnąć się szeroko.-Może byśmy...
-Nie przeszkadzam?-słyszę gdzieś z boku.
-Absolutnie! To co masz nowego?-pyta Malfoy bruneta o bardzo jasnych brązowych oczach, który szybko siada przy stoliku, naprzeciw nas. Odchrząkuję.
-Pamiętasz, Granger?-pyta ponownie przewracając oczami.
-Tak, oczywiście!-woła entuzjastycznie na co uśmiecham się do niego ciepło, ale gdy blondyn pogania go niecierpliwie, brunet markotnieje.
-Pamiętasz jak mówiłem ci..panie Malfoy...o jego spokojnym życiu i pracy w kancelarii?-pyta.-Niestety...to nieaktualne informacje.
-Jak to?!-wołam przez co znowu moja dłoń zostaje pociągnięta w dół przez blondyna.
Gromię go krótko spojrzeniem i wyrywam dłoń z jego mocnego uścisku całkowicie zirytowana.
-Ten od kogo to wiem...kręcił. Ale poszperałem w różnych miejscach.! I...nie uwierzy pan!
-Mów szybko!-woła  Malfoy.
-Kingsley zmienił wygląd i tożsamość.-zaczyna wiercąc się na krześle.-Nazywa się Tedy Elton i wraz z takim jednym, Martin Grugh, ale ludzie z branży nazywają go Krępym,  jest lekarzem w Mungu.


*****

Draco
                  Szybko przekazałem Blaise'owi i Teodor'owi najnowsze informację, choć ten pierwszy był tak rozkojarzony, że chyba nic nie zapamiętał, a Nott'owi twarz zrobiła się czerwona jak chusty Gryffindor'u gdy dowiedział się, że jeden z jego wrogów to były Minister, który na dodatek pracuje w podziemiu. 
To, by pasowało. Najpierw to stworzył i rozkręcił, a teraz kontynuuje z innymi swoje dzieło  przy okazji zapewniając sobie kryjówkę. 
                 Mamy spotkać się jutro rano, by omówić co dalej, bo w tej sytuacji wiele rzeczy się zmienia. 
                 Wróciliśmy nie dawno, a mi po głowie ciągle chodzi pomysł związany z Granger. 
Sam nie wiem dlaczego w ogóle wpadł mi do głowy.
Na razie mierze ją dokładnie swoim spojrzeniem myśląc nad tym czy zaryzykować urwaniem głowy lub innymi niekontrolowanymi odruchami z jej strony, czy dać sobie spokój. 
Swoją drogą to byłaby dobra przygoda, a osobiście sądzę też, że wyszłoby nam to na dobre. 
Tylko jest jeden problem. Sama Granger. 
Ta mandragora jest nieprzewidywalna i sam nie wiem czy obawiać się o  stan własny czy  mieszkania. 
W dodatku to nie jest za właściwy czas. Tak, z Teo już wszystko w porządku, ale Pamela leży po pobiciu.
Co prawda mówiła, że mam żyć normalnie, tyle, że odwiedzać ją raz po raz, ale nie uzależniać od niej moich planów...
-Dobranoc, Malfoy.-rzuca. Brunetka zabiera ze sobą kubek gorącej czekolady i kieruje się do swojego pokoju. 
-Czekaj, Granger!-wołam biorąc się w garść. Najwyżej pękną mi bębenki. Albo kubek, który trzyma w dłoni.-Pamiętasz jak mówiłem na Sweetness of levers, że moglibyśmy, choć nie jest to właściwy moment...
-Do rzeczy!-woła opierając wolną dłoń na biodrze.
Unoszę brew, ale po chwili uśmiecham się rozbrajająco. Do rzeczy? Dobra, myślę tym samym sprowokowany jej tonem, zapominając o wszelkich niedogodnościach.
Posyłam w jej stronę moje znane, zalotne spojrzenie na widok, którego marszczy nos myśląc pewnie, że szykuje jakiś podstęp.
-Granger, wredna jędzo, umów się ze mną. 


*****

Pozdrawiam, poślizg spowodowany świętami, jak sądzicie, podoba wam się?
VM
 




czwartek, 10 kwietnia 2014

Rozdział 26:,,(...)stoimy w jednym narożniku.''

Pamela



                  Z szerokim uśmiechem na twarzy zmierzam na miejsce, w którym czeka na mnie Harry.
                  Noc jest ciemna przez co srebrzyste gwiazdy wyglądają szczególnie pięknie.
Światła ulic migają tak, że nieraz przysłaniam oczy ręką, a życie zaczyna rozkręcać się z każdą chwilą.
Ciekawe co zaplanował tym razem, myślę przeciskając się pomiędzy grupką dziewczyn, które tak bardzo pochłonięte rozmową nawet nie myślą, by się przesunąć.
Wzdycham i poprawiwszy apaszkę przyśpieszam kroku chcąc jak najszybciej wyjść z dzielnicy, w którą właśnie wkroczyłam jednocześnie plując sobie w brodę, że nie mogę tej trasy ominąć teleportując się, bowiem wychodzi mi to raczej kiepsko, a chciałabym dotrzeć w jednym kawałku.
                   Całkiem przeciwnie-tutaj nikogo prócz mnie nie ma.
W powietrzu unosi się charakterystyczny dźwięk dudnienia w rurach i śmiechu słyszanego w oddali.
Ciesząc się w duchu, że mimo wszystko założyłam tenisówki skręcam w prawo.
Może pójdziemy do czarodziejskiego kina, myślę podekscytowana. Lub mugolskiego.
Harry raz na jakiś czas zabiera mnie na wycieczki do mugolskiego świata, by pokazać mi krajobrazy, które otulały go w pierwszych latach jego życia.
Albo restauracji? Obojętnie w jakim świecie.
Najważniejsze jednak żebyśmy byli razem. Do szczęścia nie potrzeba mi niczego więcej.
-Hej, lala...poczekaj!-słyszę gdzieś z boku  pełna nadziei, że nie jest to skierowane do mnie i, by uciec przyśpieszam kroku.
-Willson!-studzi moje nadzieje.-Po co mamy się na siebie gniewać? Poczekaj, wyjaśnimy sobie wszystko!-dodaje, a gdy odwracam się i zauważam szefa klubu, w którym pracowałam nim Harry mnie z niego wyciągnął, po moim ciele przechodzi dreszcz zarówno obrzydzenia jak i lęku.
I to właśnie wtedy robię najgłupszą ze wszystkich rzeczy.
Uciekam.
Biegnę przed siebie najszybciej jak mogę czując się tak jakby w każdej chwili, myśliwy mnie goniący, mógłby strzelić mi w plecy.
Potykam się, prawie przewracam, a wewnątz czuję dziwne wrażenie jakby miała zaraz zginąć, a razem z ty taką wielką chcęć, by przeżyć!
-Sama tego chciałaś!-woła powodując, że na moment staje mi serce.-Crucio!-krzyczy, a zaklęcie trafia mnie mimo moich uników.
-Od nas się nie odchodzi!-woła starając się przekrzyczeć moje wrzaski.
Ugh! Nie! Tysiące noży wbija się w moje ciało, które wije się po brudnej ziemi niczym robak.
Tak samo bezradny, mały i słaby jak jak teraz.
-Nie karze Ci wracać, Pamela, zawiodłaś nasze zaufanie...Ale nauczka ci się należy!-informuje posyłając ku mnie kolejne zaklęcia i uderzenie wymierzone butem w mój brzuch.
Po niespełna dwóćh minutach odchodzi, a ja zostaje prawie niedostrzegalna w tym ciemnym, brudnym zaułku.
Nie mam nawet siły złapać się za głowę, która sprawia wrażenie rozpadłej na kawałki.
Moje nogi wygięte są pod dziwnym kątem, podobnie jak ręce, które pełne są przeróżnych zadrapań.
Boże, weźcie mnie stąd, pomóżcie, proszę. Ktokolwiek.


*****

Draco 



-Może chcesz spać u mnie?-pytam kierując wzrok na siedzącą naprzeciw mnie kobietę, która kilkanaście minut temu wyszła z kąpieli.
-A ty gdzie?-pyta marszcząc czoło, nie przerywając dotychczasowego zajęcia, którym jest rozczesywanie mokrych, poskręcanych włosów.
Robisz to specjalnie kobieto. Albo owiń się czymkolwiek po samą szyję albo wyjdź stąd nim zrobię coś czego oboje będziemy żałować.
-U siebie...?-odpowiadam unosząc brew wpierw nie rozumiejąc jej reakcji.
Brunetka spogląda na mnie takim wzrokiem jakby właśnie z gracją Longbotoma powiedział niewiarygodnie idiotyczną rzeczy co przypomina mi spojrzenia jakimi obdarzała mnie na lekcjach w Hogwarcie. Na każdej i zawsze.
-Chcesz powiedzieć, że ty...i ja...tak razem?-duka.
-Granger, jeśli chcemy zaoszczędzić fatygi, czasu i nerwów bądźmy w jednym pokoju...A nuż moja, na wagę złota, obecność ci pomoże? Chyba nie sądziłaś, że ustąpię Ci łóżka, a sam będę spał na kanapie!-wołam przepełniony mieszanką rozbawienia i oburzenia sam nie wiedząc, którego ze składników w tej mieszance jest więcej.
-To nieodpowiednie.-mówi po chwili podnosząc się z miejsca.
-Nieodpowiednie?
-Myślę racjonalnie, Malfoy. Nie wiadomo co uroiłoby ci się w tej blond główce.-wzdycha na co jedynie przewracam oczami tym razem zirytowany jej podejrzeniami i tym, że nie potrafi mi zaufać na tyle, by spędzić jedną noc w moim towarzystwie.
Prycham cicho gdy zauważam jak uprzednio wykrzywiając twarz w grymasie zaczyna stawiać pierwsze kroki ku swojej sypialni.
-Moja propozycja jest jeszcze aktualna!-wołam, lecz ona nawet nie odwraca się w moim kierunku.
-Dam sobie radę, Malfoy, ale...-przełknęła głośno ślinę-...dziękuję. Chciałeś dobrze.-kończy gardłowym głosem dając mi tym samym do zrozumienia, że nie łatwo przeszły jej te słowa.
-Damy sobie radę.-poprawiam jednocześnie przypominając jej, że siedzimy w tym razem odkąd przekroczyła próg mojego mieszkania tamtej deszczowej nocy.
-Damy.-powtarza kiwając głową po czym znika za drzwiami.  
Prycham ponownie. Jasne, że trudno jej to przyszło choć przynajmniej spróbowała.
Trudne...ale kto powiedział, że będzie łatwo?
Swoją drogą zawsze bałem się monotonni i stabilności, a z Granger nie będę mógł na to narzekać.  Z nią nigdy nie wiadomo co będzie jutro, a dodatkowo jest na tyle głośna i zawsze potrafi znaleźć szczegół, którym mogłaby mnie pomęczyć, lecz najstraszniejsze, a zarazem najbardziej fascynujące jest to, że nie wiadomo jak nasza znajomość dalej się potoczy.



                                                                              *****


Hermiona




                        Tym razem nie śpię.
Siedzę z plecami przyklejonymi do ściany i czekam, bo więcej nie mogę zrobić.
Dorwie mnie to i tak i tak i nawet gdybym zażyła eliksir nasenny-czego już próbowałam-krzyki obudziły mnie nawet z najcięższych snów.
-Zabijałam dla Ciebie Kingsley'u, a teraz chciałabym zabić właśnie ciebie...-mruczę po chwili uświadamiając sobie, że może niepotrzebnie tak się zirytowałam kiedy dowiedziałam się o śledztwie Malfoy'a. Może to właśnie on robi dobrze?
 Przesuwam wzrokiem po czarnej walizce stojącej pod ścianą, koło drzwi. W tak krótkim czasie-pokonując drogę z salonu do tego pokoju-zdecydowałam, że jeśli dzisiaj znowu doświadczę...tego, wyprowadzam się.
Spróbowałam rozwiązania, na które nalegał Harry, postarałam się zaufać Malfoy'owi i jego metodą, ale jeśli na razie nic nie dały to po co mam tu tkwić skoro może znajdę pomoc gdzie indziej?
Nic ci nie powiem, nie wyciągniesz ode mnie tych informacji. 
                       Mężczyzna siedzący, a raczej przyklejony do podłogi nie patrzy na mnie i kaszle głośno raz na jakiś czas. Otoczenie dookoła niego przypomina cele w Azkabanie, a sądząc po cienkiej, dziurawej szmacie, którą ma na sobie, to chyba faktycznie właśnie tam zginął.
Nic, a nic. 
Nie ruszam się z miejsca i on też nie. Kiedy wreszcie podnosi na mnie wzrok, jest on pusty i pełen chęci, by to już się skończyło, przez co przez głowę przechodzi mi myśl, że chyba po raz pierwszy to zjawa bardziej pragnie końca niż ja, bowiem zerka na mnie wręcz błagając, bym zabiła go mimo, iż nie mogę.
Żadnych. 
Nagle zaczyna brakować mi powietrza. Z niewiadomych przyczyn chłód  przechodzi mi po plecach zupełnie tak jakby ktoś za mną rzucił Bombardę na wkutek, której ściana za mną rozleciała się.
Może jeśli się odwrócę zobaczę te niespokojne może, którym jest otoczony Azkaban?
Bezczynnie puszczam ręce, które dotąd zaciskałam na ramionach.
Opadają bezwładnie na grubą pościel, która wyjątkowo nie jest dla mnie dzisiaj kokonem, który dusi mnie z każdą chwilą.
Przełykam ślinę czując niesamowitą suchość w ustach, a kiedy słyszę donośny krzyk, tak odmienny od tego wyimaginowanego chłodu i spokoju -ŻADNYCH! -zatykam uszy krzywiąc się.
Nagle czerwony promień uderza we mnie.
Czuje krew.
Swoją.
Na wardze, cienką linią spływającą po moim podbródku.
Czyli się broniłeś, myślę trzeźwo zerkając na mężczyznę, którego wzrok zmienił się.
-Malfoy!-wołam nie mając pojęcia co zaraz może się stać i czując, że zaraz dostanę szału.
Z jednej strony czuję niesamowity żar, który rozsadza mnie od środka, a z drugiej strony chłód wciąż chłoszcze moje plecy, a ja nie mam najmniejszego pojęcia skąd on się wziął.
-Granger?-pyta wchodząc z jedną dłonią za plecami.-Mówiłem, ale oczywiście nie mogłaś mnie posłuchać
-Zamknij się!-wołam podnosząc się z miejsca.-Nie wytrzymam, Malfoy! Już nie...nie...-bełkoczę prawie krztusząc się płaczem, który dopiero teraz zauważyłam. 
-Nie bądź głupsza niż jesteś, Granger.-warczy po czym jedną ręką mocno łapie mnie za nadgarstek, który wykręca sprawnie powodując, że z moich ust wydobywa się syk.
Nic nie powiem!
-Pamiętasz? To ja mogę zadać Ci prawdziwy ból.
-Co tam chowasz?!-pytam głośno.
Niech ktoś mnie stąd zabierze, dokądkolwiek, gdziekolwiek. Z daleka od tego mężczyzny, z daleka od jego krzyku, z daleka od Malfoy'a i tego cholernego miejsca!
-Nic takiego.-odpowiada odwracając mnie przodem do siebie.
Krzywi się gdy zauważa moją zakrwioną, dolną wargę po czym chwyciwszy bluzę, która wisi na oparciu łóżka, wyciera jej rękawem moją ranę.
-Nic nie powiem, nie wyciągniesz ode mnie tych informacji!-wołam, a po chwili zatykam usta dłonią przerażona tym, że to co słyszę zaczyna wychodzić moimi ustami.
Blondyn cofa się o kilka centymetrów, lecz po chwili mocniej zaciska dłoń na moim nadgarstku i zaciska szczękę.
-Miłych snów, Granger.-mówi uśmiechając się krzywo.
-O czym ty mówisz? Co...co jest?-pytam.
Potem jest już tylko ciemność, coraz to większa, która po chwili pochłania mnie całkowicie.
Ostatnie co widziałam to zarys strzykawki.



*****


Pansy




                   Zaczęłam się budzić kiedy jakiś ciężar opadł na moje biodro.
Powoli uchylam powieki, a kiedy zauważam twarz mojego męża, uśmiecham się czule i podnoszę lekko, by po chwili wtulić się w jego klatkę piersiową na co on bardziej przyciąga mnie do siebie ręką przerzuconą przez moje biodro.
                   Eliksir powinien być już gotowy, myślę po chwili.
Ostatnio dziwnie się czuję, często kręci mi się w głowie, a zważywszy na to, że nocami nie oszczędzamy względem siebie czułości, narodziła się we mnie nadzieja, że może jestem w ciąży.
Niestety nie mogę iść do lekarza, bo gdyby złapał mnie któryś z reporterów na następny dzień moje zdjęcie ukazałoby się w chociażby Proroku i nic nie zostałoby z ewentualnej niespodzianki.
Dodałam do niego kilka kropel mojej krwi, a następnie zostawiłam, bo wskazane jest, by stał kilkanaście godzin nienaruszony. Jeśli woda będzie zielona, jestem w ciąż, a gdyby była czerwona będzie to oznaczało, że niestety znowu nic z tego nie będzie.
-Dzień dobry.-mruczy Blaise, a gdy zerkam na niego dochodzi do mnie, że od dłużej chwili się we mnie wpatruje.
-Dzień dobry.-odpowiadam nachylając się ku niemu.-Mamy jakieś plany na dzisiaj?
-Chyba nie.-wzrusza ramionami po czym składa na moich ustach  pocałunek.
Uśmiecham się lekko i zaciskam dłonie na jego szyi na co on mruczy  zadowolony.
-Pansy, kochanie...-pomrukuje, a następnie ponownie łączy nasze usta w pocałunku.-Uwielbiam takie poranki.
-Przed nami jeszcze dużo takich.-mówię, a po chwili podnoszę się z łóżka z lekko przepraszającym uśmiechem.-Pójdę przygotować jakieś śniadanie...-dodaje widząc jego pytający wzrok.
Wychodząc słyszę jeszcze tylko jego westchnienie i zauważam jak odkłada na bok kołdrę.
                    Szybkim krokiem kieruje się wpierw do łazienki trzęsąc się z przejęcia i emocji.
Gdy dopadam do szafki, w której schowałam eliksir energicznie ciągnę za jej drzwiczki i zaczynam przesuwać inne flakony.
Jest, mam!
W dodatku jest...
...zielony.


*****

Draco



                     Kiedy igła wbiła się w jej skórę wystarczyło kilka sekund, by zemdlała.
Szybko przeniosłem ją-standardowo-do mojej sypialni i wygodnie ułożyłem oraz zaklęciem wyczyściłem jej podbródek z krwi. Uleczyłem też jej rozciętą wargę.
                     Znowu tu leży i znowu siedzę wpatrując się w nią pusto.
Dzisiaj jej powiem, postanawiam. Póki nie będzie za późno. Blaise podobno zaczął już to co mam kontynuować na dzisiejszym spotkaniu.
-Witamy ponownie.-mówię zauważając, że kobieta otwiera oczy, a po chwili podnosi się do pozycji siedzącej i lekko pociera ranę na ramieniu po wczorajszym zastrzyku.
-No cześć.-mruczy i wzdycha cicho zauważając w jakim otoczeniu się znajduje, lecz poważnieje po chwili i lekko marszczy nos.-Nie spałeś ze mną prawda?-pyta dalej na co jedynie uśmiecham się kpiąco co owocuje cichym jękiem z jej strony i opadnięciem na poduszki.
-Idź, rozpakuj tę walizkę.-mówię na wspomnienie bagażu.
-Naprawdę chce się wyprowadzić.-pomrukuje z twarzą w poduszce.
-I co ci to da? Nie poradzisz sobie beze mnie, Granger!-wołam, a kiedy odpowiada, ale niewyraźnie, zirytowany podnoszę się, przysiadam na łóżku koło niej i chwyciwszy ją za koszulkę, ciągnę ku górze.
-Co?-pytam gdy jest już wyprostowana.
Zakłada ręce na piersiach-a kiedy o nich myślę karcę się szybko-i spogląda na mnie z lekko oburzoną miną wynikającą z mojego zachowania. Przewracam oczami.
-Wiem, że bez ciebie sobie nie poradzę, ale do tej pory nic nie zrobiliśmy. Tkwimy w miejscu!-woła z ciężkim westchnieniem.
-Nie do końca.-reaguje i uśmiecham się krzywo zadowolony z jej zdziwionego spojrzenia.-Jak zwykle miałaś rację, Granger.-kontynuuje ironicznie decydując, że nie mogę więcej zwlekać. Wyszłoby to na jaw prędzej czy później.-Ścigam Kingsley'a i nie mówię ci o postępach, ale...
-Malfoy!
-...ale nie odpuszczę, Granger! Nie licz na to, że podkulę ogon i posłucham twojej reprymendy, bo mało mnie ona obchodzi. Jednak...nie ukrywajmy, masz doświadczenie. Nie zapominajmy, że i mnie miałaś  zabić...
-Ciesz się, że tego nie zrobiłam.-wchodzi mi w słowo cicho.
 -Możesz, do cholery, nie przerywać?! Pomóż mi, Blaise'owi i Teo dorwać Ministra, a skończą się twoje nocne koszmary. To najprostszy sposób.-kończę wreszcie i wyciągam dłoń w jej kierunku w głębi duszy chcąc, by chwyciła ją i potrząsnęła na znak zgody.
-Mieliśmy dać mu spokój...
-Nie bój się go, Granger!-wołam zirytowany, lecz wzdycham i kontynuuje widząc jej zrezygnowanie-W razie czego...-urywam zdążywszy w porę ugryźć się w język i klnę cicho gdy jej wzrok zmienia się na zaciekawiony i zafascynowany jednocześnie.
-W razie czego, zrobisz co?-pyta i nachyla się ku mnie.
-Nie poświęcę za ciebie życia, co to to nie, ale...-podnoszę na nią wzrok.-...ale zrobię wszystko, by żadne z nas nie musiało go stracić.-kończę pewnie z siłą w głosie tym samym biorąc odpowiedzialność zarówno za nas jak i za Blaise'a oraz Teodor'a.
Brunetka otwiera buzię, lecz zamyka ją po chwili sprawiając wrażenie jakby była małą, złotą rybką.
Lekko żałosne, myślę po chwili kiedy zawiesiła wzrok na jakimś punkcie nade mną.
-Co właściwie mi wstrzyknąłeś?-pyta całkowicie odbiegając od tematu i wymownie zerkając na swoje ramię.
-Brałem to samo kiedy i mnie to męczyło.-wyjaśniam pokrótce jednocześnie przejeżdżając palcami po miejscu, w których widoczny jest ślad po ukłuciu.
-Spinasz się.-pomrukuje gdy na jej skórze, w pobliżu gdzie trzymam dłoń, pojawia się gęsia skórka.
-To weź rękę.-odpowiada wbijając we mnie te swoje wielkie, czekoladowe oczy.
-Najpierw mi odpowiedz, Granger.-upieram się chcąc wiedzieć na czym stoję.
Przez jej oczy przechodzą tak dobrze znane mi iskry na widok, których jeszcze jakiś czas temu bym się cofnął.
-Chce żeby to już się skończyło.-mówi i kiwa twierdząco głową dając mi tym samym do zrozumienia, że zgadza się na nasz układ. Że stoimy w jednym narożniku.
Zabieram dłoń tak jak obiecałem, a gdy to robię jej wzrok uparcie śledzi tę czynności.
Jakie jest moje zdziwienie gdy nachyla się ku mnie jeszcze bardziej i łapie moją twarz w dłonie!
Mimowolnie pozwalam, by jak to ona określa typowa, wyprowadzająca z równowagi Malfoy'owska mina wpłynęła na moją twarz. Nie mam pojęcia co się dzieje, lecz postanawiam wykorzystać nadarzającą się okazję.
Ostrożnie-wciąż utrzymując z nią kontakt wzrokowy-zaczynam sunąć dłonią po pościeli, a następnie po jej nodze przez biodro, aż do wcięcia w talii.
Kobieta siedzi praktycznie nieruchomo i gdyby nie jej rozbiegany wzrok mógłby stwierdzić, że jest marmurową rzeźbą.
-Zaskakujesz mnie, Granger.-mruczę cicho jednocześnie wręcz oplatając jej talie ręką i przyciągając ją do siebie tak, że mój tors styka się z jej klatką piersiową. Zaczynam przybliżać twarz do niej, a po chwili przesuwam nosem po jej obojczyku ku górze, aż do policzka.
Kobieta zsuwa dłonie na mój kark podczas gdy ja zbliżam się do niej do tego stopnia, że prawie dotykam jej lekko rozchylonych warg, a kiedy ona przelotnie zerka na nasze usta, które do połączenie dzieli jedynie kilka milimetrów, jej oczy powiększają się do rozmiarów galeonów.
Marszczy nos w typowym jak dla niej wyrazie zamyślenia, a później  omiata wzrokiem moją twarz, mój tors, do którego jest przyciśnięta, oraz swoje dłonie zupełnie tak jakby widziała je po raz pierwszy.
Odskakuje ode mnie jak oparzona, a następnie szybkim krokiem kieruje się do drzwi, a nim wychodzi łapie się framugi i stojąc do mnie plecami rzuca formalnie:
-Zacznę już szukać jakiś informacji o Kingsley'u, które mogłyby nam pomóc.



*****


Teodor




                      Ciągle jesteśmy u Regulusa i z tego co wiem dopiero za kilka dni wrócimy do naszego domu.
Rany pooperacyjne goją się, a ja z każdym dniem czuje się coraz lepiej tyle, że nie mogę znieść tej bezsilności. Nigdy nie leżałem tak bezczynnie, to też nie jestem do tego przyzwyczajony, a na dodatek nie mogę zrobić nawet kroku bowiem Katie ciągle mnie pilnuje. Na zmianę z Regulusem.
                      Długo rozmawialiśmy i chyba nigdy nie słyszałem od niej takiego monologu.
Była strasznie rozgoryczona i słaba dlatego obiecałem sobie, że jakoś to przetrzymam.
Ale kiedy już opuścimy dom mojego kolegi, wszystko nadrobię.
Blaise i Draco  już pracują, a ja nie dość, że będę musiał uzupełnić zaległości to nawet nie zdążyłem jeszcze zaznajomić się z papierami, zdjęciami i całą resztą, którą zgromadził do tej pory Draco.
Malfoy, Malfoy...Ciekawe czy Hermiona zgodziła się do nas dołączyć?
-Teo?
-Nie śpię, skarbie.-mówię szybko słysząc jej głos, a kiedy wchodzi do środka uprzednio zamykając za sobą drzwi napływają do mnie wyrzuty sumienia.
Okłamuje ją już tyle czasu.
Nie ma zielonego pojęcia, że moje działania nie stanęły na liście podpisów, że poszedłem jeszcze dalej. Na początku sądziłem, że robię dobrze, by nie narażać jej na stres i kolejny niepokój, ale teraz z każdy kolejny dniem czuje się coraz gorzej.
Nie mogę tego znieść, ale wiem, że póki go nie dorwiemy, nie skończy się.
Najbardziej bolą mnie momenty, w których obejmuje mnie lub ściska mą dłoń, nie mając pojęcia, że dotyka kłamcy. Niekiedy w takich sytuacjach całuje ją, żarliwie, wręcz brutalnie wtapiam się w jej usta, by zagłuszyć wyrzuty sumienia, ale one jedynie zaczynają śmiać się jeszcze głośniej.
Może to dobrze, że raz po raz tracę przytomność? Przynajmniej wtedy nie muszę udawać.


*****


Harry


 
          
                   Byliśmy umówieni, długo na nią czekałem, a gdy nie pojawiała się przez dobre pół godziny, zacząłem poważnie się niepokoić, bowiem spóźnianie nie jest jej bliskim przyjacielem. 
Najpierw teleportowałem się do jej mieszkania gdzie jej nie zastałem, a po krótkiej rozmowie z sąsiadką dowiedziałem się, że wyszła blisko godzinę temu cała rozpromieniona. 
Postanowiłem przejść trasę, którą ona miała pokonać, by dojść na umówione miejsce.
Z coraz to większą trwogą pokonywałem kolejne odcinki, stawiałem kolejne kroki, a kiedy w końcu ujrzałem ją nie mogłem wykrztusić nawet słowa.
Miałem wrażenie, że to koszmar, okropny, a wszystko zaraz zniknie. Chciałem, by tak było.
Z jej gardła wydobywały się jedynie ciche jęki i pochrapywania, serce waliło mi tak bardzo, że myślałem, iż zaraz wyskoczy, a ręce trzęsły się strasznie przez co nie mogłem wykonać najprostszego zaklęcia czy chociażby ruszyć się z miejsca, bowiem nogi jakby wzrosły mi w ziemię.
Była...zmasakrowana i z chaotycznych obserwacji-tylko tyle mogłem zrobić w pierwszej minucie-wywnioskowałem, że oberwała kilkoma zaklęciami, a przerażona była do tamtej pory.
Kiedy wreszcie udało mi się skoncentrować od razu teleportowałem nas do Munga gdzie na szczęście przyjęli ją w miarę szybko.


(...)Pamela Willson jest w ciężkim stanie. Zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy, teraz potrzebuje tylko czasu, który-mam nadzieję-pomoże zagoić jej rany.

Teraz oparty o ścianę, nerwowo wykręcam palce, a na każdy dźwięk kroków czy otwieranych drzwi podrywam się z nadzieją, że wreszcie mnie do niej wpuszczą. 
                    Cały czas jest przytomna, lecz jej ciało ma mnóstwo siniaków i urazów. 
Pluję sobie w brodę, że to moja wina. Zawsze komuś dzieje się krzywda z mojego powodu lub dlatego, że nie zrobiłem wystarczająco!
Może gdybym wyszedł wcześniej, gdybym wcześniej zaczął coś podejrzewać udałoby mi się nakryć sprawcę na gorącym uczynku, a tym samym uchronić ją od kilku ran?
-Panie Potter, jeśli nadal chce pan wejść..
-Tak, tak!-wołam szybko i wyminąwszy tęgą panią magomedyk, której przerwałem wręcz wbiegam do środka. 
-Harry...-mówi cicho unosząc dłoń, którą chwytam rozpaczliwie jednocześnie zajmując miejsce obok niej. Boże, jest blada niczym biała farba!
-Jestem, jestem i nie wyjdę stąd tak szybko.-mówię głaszcząc jej dłoń i starając się nie wpatrywać w jej ciemne siniaki, które strasznie odznaczają się na jej mlecznej skórze.-Pamela...wiem, że jesteś zmęczona, ale...Kto?-pytam, a po chwili orientuje się, że mocniej zacisnąłem szczękę podczas gdy ona markotnieje nagle i przymyka oczy.
-Szef Rozkoszy...Mówiłam Ci, że od nich się nie odchodzi, że się nie da...-pomrukuje.
-Tutaj jesteś bezpieczna, a później wrócimy do domu i nie dam zrobić ci krzywdy.-mówię pewnie w środku, aż gotując się z nerwów, że ten stary rozpustnik miał w ogóle odwagę ją dotknąć.
-Wrócimy?
-Zamieszkam z tobą, albo wynajmiemy coś większego. Razem. Jeśli...jeśli chcesz...-tłumaczę lekko niemrawo przez co podrywam wolną dłoń do góry, by w swym zwyczaju przejechać nią po włosach.
-Tak, chcę, bardzo.-odpowiada i lekko się uśmiecha, lecz przypomina to bardziej grymas niż uśmiech. 
Powieki opadają jej, więc proponuje, by spróbowała zasnąć uprzednio obiecując, że nigdzie się stąd nie ruszę, że jej nie zostawię.
Nigdy. 


*****


-Sądzisz, że się nada?-pyta jeden z magomedyków, który złośliwie przez kolegów z pracy nazywany jest Krępym. 
Krępy i Tedy Elton ubrani w  kitle tak białe, że przy jasnym świetle, aż rażą po oczach, starannie zapięte na wszystkie guziki, stoją przed wielką szybą, która dzięki kilku zaklęciom sprawia, że nikt z pacjentów z sąsiedniego pokoju, których oglądają, ich nie widzi. 
Tedy raz jeszcze przesuwa wzrokiem po ładnej dziewczynie o blond włosach. 
-Dlaczego u nas wylądowała?-pyta pocierając swoją brodę, która nie ogolona irytuje go mocno. Wczoraj nie wrócił do domu, bo potrzebny był na dole.
-Pobicie.-odpowiada prosto Krępy.-Będziemy mogli potrzymać ją tu trochę czasu. Dodatkowe badania, kontrole, leki i takie tam....-dodaje lekceważąco machając dłonią i pochylając się do przodu, bliżej szyby, przez co przez głowę Tedy'ego przechodzi myśl, że wygląda niczym straszydło, które uciekło z magicznego cyrku. 
-Nott'a nie ma jeszcze...
-...ponad tydzień.-przerywa wyjaśniając tym samym.
-Ponad tydzień? Cudownie! Tak...sądzę, że nada się, byśmy mogli przetestować na niej kilka leków. 



*****

Proszę, dziękuję wam bardzo za wszystko, nawał obowiązków. U was też? 
Coś mi nie pasuje tutaj, ale mam nadzieję, że wy odbierzecie go pozytywnie:)
I mam pytanie.
Napisałam miniaturkę, krótką, ale nie Dramione. 
To jakby jedna scena, głównie uczucia i wrażenia bohatera. 
Nie Draco, nie Hermiona.
 Z ukrytym sensem.
Jaki jest wasz stosunek?
Vivian Malfoy.

piątek, 4 kwietnia 2014

Rozdział 25:,,Umowy.''

Draco



-Za niedługo przestaniemy się spotykać.-westchnęła mała, prawie jedenastoletnia dziewczynka.
Złapałem ją za ramię i szybko przytaknąłem. 
-Może jest jeszcze szansa...
-Nie!-zawołała stanowczo, lecz po chwili przeprosiła mnie i spuściła wzrok.-Wysyłają mnie do Beauxbatons.-mruknęła cicho, a zważywszy na jej poprzedni krzyk sprawiała wrażenie jakby mówiła to całkiem inna osoba. 
-Już nie uda mi się uciec, mama za kilka dni wyśle mnie do szkoły, a muszę jeszcze kupić rzeczy do niej potrzebne.-odpowiedziała równo z porywem wiatru. 
Patrzyłem jak jej jasne, ale nie, aż tak jak moje, włosy powiewają na wietrze prawie jak liście pobliskiej wierzby płaczącej. 
Dopiero wtedy, kiedy pierwsze listki zaczęły spadać na ziemię, bowiem łatwo je zerwać,  uświadomiłem sobie okrutną prawdę.
-Czyli to nasze ostatnie spotkanie? Nie zobaczymy się już więcej?-zapytałem i mocniej ścisnąłem jej ramie gdy zauważyłem jej lekko zaszklone oczy. 
-Nie wiem, chyba nie, ale bardzo bym chciała, Draco.-powiedziała i przytuliła mnie jak tylko -prawie- jedynastolatka może najmocniej. 
-Ja też.-szepnąłem kiedy już odeszła. 


            A teraz?
Stoi przede mną, a właściwie ściska mnie mocno praktycznie tak samo jak przed laty.
Pierwsze łzy już poleciały z oczu Pameli, a zarówno Granger jak i Wybraniec zmyli się gdzieś.
Kiedy uciekała z domu, a raczej z klatki, w której ją zamknęli zawsze bałem się, że coś nie pódzie po naszej myśli. Obawiałem się, że ktoś złapie ją lub zobaczy co byłoby chyba jeszcze gorsze i nie spotkamy się więcej.
Jak na nasz tamten wiek przystało, byliśmy naiwni i sądziliśmy, że przyjaźń, którą zawiązaliśmy-pierwszą przyjaźń w naszym życiu-jakoś przetrwa nawet jeśli będziemy w innych szkołach, w których nie moglibyśmy nawet pisać, bowiem listy ulegałyby kontroli.
Słyszałem, że uciekła.
Kiedy na wakacje pojechałem do rodziców niby przypadkowo spotkałem kobietę, która opiekowała się nią w dzieciństwie.
To właśnie od niej dowiedziałem się, że, nie wróciła do domu tak jak miała i nikt nie wie gdzie może się znajdować.
Nie szukałem jej, bo za często powtarzane nazwisko mogłoby być podejrzane i wierzyłem, że jeśli tylko uporządkuje sobie życie i zechce się ze mną zobaczyć-zrobi to.
Dopiero gdy dni zaczęły mijać, a ja nie otrzymywałem od niej żadnego znaku życia, zrozumiałem, że przecież ona w ogóle nie zna świata i może, nie dać sobie rady.
                 Okazało się, że była dużo bliżej niż kiedykolwiek podejrzewałem, a Wybraniec pomagał jej od dłuższego czasu przez co jestem winny mu podziękowania.
-Wiedziałam.-mówi gdy podnosi na mnie wzrok.-Wiedziałam, że jeszcze się spotkamy!


*****


Hermiona



                  Od dłuższego czasu stoi z wręcz przyciśniętymi do ściany uszami, by wiedzieć o czym rozmawiają, a kiedy to nie zadziałało rzuciliśmy nawet specjalne zaklęcia, ale prócz niewyraźnych, ściszonych szeptów czy  odgłosu kroków, nie mogliśmy nic wyłapać.
Najgorsze wydaje się to, że nie wiemy co mamy zrobić.
Należy im się chwila prywatności, a my nie mamy pojęcia kiedy w ogóle możemy tam wejść i co mamy powiedzieć. Przecież nawet jeśli to nie możemy tam tak po prostu wtargnąć!
-Całkiem inaczej to sobie wyobrażałem.-mówi Harry ściszonym głosem wciąż nadsłuchując odgłosów z salonu.
-Wyobraź sobie, że ja też.-prycham, a gdy zauważam nutę goryczy i złości w moim głosie macham lekceważąco ręką i mruczę cicho, by nie brał tego do siebie.
Znowu słuchamy i wzdycham cicho, bo mam przeczucie, że nic innego nie będziemy robić.
Czy Malfoy nie wspominał czasem, że ma odwiedzić wieczorem Teo?
I cóż za ironia!
Tak bardzo nie chciał w tym uczestniczyć, w dodatku zrobił to tylko dlatego, bo go o to poprosiłam i chciał jak najszybciej się stąd ewakuować, a teraz, proszę!
Pewnie nawet przez myśl mu nie przeszło, by wyjść z tego cholernego salonu i napewno nie zauważył naszego zniknięcia. Bo przecież teraz jest bardziej zajęty-kobietą, o której nic nie wiem i, z którą łączy go coś o czym nie mam pojęcia.
Tylko dlaczego mnie to obchodzi? Powinno mi być jej żal, bo znajomość z blondynem, a może-o zgrozo!-coś większego, nie jest niczym dobrym.
-Rozumiesz coś z tego?-pyta Harry gdy słyszymy śmiech Malfoy'a.
Liczę do dziesięciu i powoli odwracam się w jego stronę siląc się na spokojny wyraz twarzy.
-Nic, a nic.


*****


Katie



                 Wiedziałam, że tak to się skończy i dobrze przeczuwała, że jeśli choć na moment zostawię go samego coś się stanie.
Był sam tylko na moment, kiedy się kąpałam przeszedł po moich plecach zimny prąd niepokoju, ale odtrąciłam go. Wyskoczyłam z kabiny prysznicowej i założywszy szlafrok, wybiegłam w stronę naszej sypialni dopiero wtedy gdy usłyszałam huk.
Upadek Teodora.
                 Nie teleportowałam się z nim do Munga, bo jakby to wyglądało.
Potrzebujemy pomocy, bo przecenił swoje siły, które zostały nadszarpnięte przez pobicie, którego dopuścili się jego lekarze, którzy-gdyby było tego mało-pracowali razem z nim.
                 Na szczęście Teo i to przewidział.
Kiedy dał mi kartkę z nazwiskiem jakiegoś mężczyzny i kazał mi skontaktować się z nim gdy będzie potrzebował pomocy lekarskiej, najpierw pokręciłam głową nie wierząc, że może okazać się potrzebna.
Wtedy leżał na łóżku, dzień po pobiciu i ostatkiem woli i sił naskrobał jedno nazwisko na pergaminie. Teraz leży, a przytomny jest jedynie raz na jakiś czas przez blisko godzinę.
                Mężczyzna ten nazywa się Kerston. Regulus Kerston.
Kiedy Teo chodził z tą-jak dla mnie-niedorzeczną i niebezpieczną listą, on pierwszy się na niej podpisał, lecz wymagał dyskrecji. Kolegują się i jeśli chodzi o sprawy podziemia, rozumieją idealnie i to właśnie on przeprowadził zabieg.
-Teraz będzie już tak cały czas?-pytam gdy w razie odmiany i, by oderwać mnie od łóżka, w którym leży Teo,  Regulus zaproponował mi kawę na pobudzenie.-Kiedy rany się zagoją? Kiedy...
-Pansy.-przerywa unosząc dłoń.-Przez bliskie dwa dni będzie to wyglądało tak jak teraz. Będzie budził się, by zasnąć po jakimś czasie i tak w kółko.
-Dwa dni? Na pewno?
-Dwa, trzy góra. Później będzie lepiej, a jeśli chodzi o obrażenia...Zaczną goić się po tygodniu...
-Co ty w ogóle zrobiłeś, Regulusie?-pytam z jednej strony ciesząc się, że po tak mimo wszystko, krótkim czasie, zacznie podnosić się, a nie spadać, ale z drugiej zaczynam się i bać, bo do tej pory Kerston nie powiedział mi na czym tak dokładnie polegał zabieg, który przeprowadził.
-Siedziałeś tam...-kiwam głową w stronę drzwi od pokoju, w którym siedzi Teo.-...prawie trzy godziny.To nie  może być żadne ni poważnego.
-Kiedy upadł złamał kość, która już była w beznadziejnym stanie po bójce...Dodatkowo miał naruszone inne części nogi...Gdyby nie zabieg...mógłby nie chodzić.
Wpierw otwieram szerzej oczy, a następnie ukrywam twarz w dłoniach i zamykam oczy nie mogąc dopuścić do siebie myśli, że przez to, iż wplątał się w tą sprawę mógłby zostać kaleką.
-Co z Mungiem, co reszta...
-Magomedyków? Cieszą się z chwilowego zwycięstwa.-przerywa ze wstrętnym uśmiechem, a ja szybko podnoszę się z miejsca i odłożywszy filiżankę z na wpół wypitą kawą na blat, który nas oddziela, żwawo kieruje się do Teodora. Regulus nie idzie za mną. Zapewne zdaje sobie sprawę, że potrzebuje w spokoju to wszystko przetrawić, bo przecież i tak będę tu tkwiła do nocy, rana, ciągle...
                  Teo ma zamknięte oczy. Kwiaty na stoliku obok niego wydają się bardziej żywe niż on, który obecnie jest prawie tak blady jak śnieżnobiała kołdra, którą jest okryty.
-Kochany, widzisz do czego to doprowadziło...-szepcze łapiąc go za dłoń i ściskając ją mocno.-Kiedy obudzisz się całkowicie, nie popuszczę Ci, Teo. Zawsze mówiłeś, że na Ciebie nie krzyczę, ale teraz...Oj, zapamiętasz te chwilę na długo. A potem wrócimy do domu, będę Cię wspierać i już więcej nie dam Ci zorbić takiej głupoty...-kończę łamliwym głosem po czym ciągnę nosem, przecieram wierzchem dłoni lekko załzawione oczy, przypominam sobie, że muszę dać reszcie znać, bowiem obiecałam, a następnie kładę się koło niego mocno zaciskając i jego dłoń i kładąc swą głowę na jego ramieniu.



*****

Hermiona



                  Nie mogę już słuchać jego wiecznego podgwizdywania i obserwować tego głupkowatego uśmiechu, który szczyci jego twarz podczas gdy ja ubieram się i wkładam ostatnie rzeczy do torebki nim wyjdę do czarodziejskiej biblioteki. Jest to szczególnie nieznośne zważywszy na kolejny koszmar, który męczył mnie w nocy.
-Za niedługo zrobisz z mojego mieszkania antykwariat.-mówi gdy przed wyjściem kieruje się na moment do kuchni, by napić się kawy.
Puszczam jego uwagę mimo uszu.
-Powiesz mi wreszcie o co w tym chodzi?-pytam nim zdążę ugryźć się w język co owocuje jego zaciekawionym spojrzeniem.
-W czym?
-Pamela.-rzucam jedynie w odpowiedzi wiedząc, że tyle wystarczy.
Malfoy napina się i przez moment mierzy mnie uważnym spojrzeniem tak jakby sprawdzał czy może powierzyć mi tą informację.
-To moja... pierwsza przyjaciółka. Poznaliśmy się jeszcze przed Hogwartem, kiedy wymykała się z domu.-wyjaśnia.-Tyle powinno Ci wystarczyć.
-Ależ oczywiście.-parskam.
-Czyżbyś czuła się zagrożona?-pyta nachylając się ku mnie.
-W życiu!-reaguje szybko po czym stawiam kubek, z którego sączyłam kawę, na blat, a następnie kieruje się w stronę przedpokoju, by założyć buty.-Ewentualnie Pansy mogłaby. To ona jest Twoją przyjaciółką, nie ja.-dodaje, a po chwili słyszę coraz to głośniejsze kroki blondyna, który z lekko gniewną miną opiera się o framugę.
-Jeśli im to powtórzysz...to co się wczoraj wydarzyło jak również o samej Pameli...Wszystkiego się wyprę.-mówi całkowicie poważnie i kontynuuje gdy odbiera moje pytające spojrzenie.
-Blaise nie dałby mi spokoju. Byłoby mnóstwo pytań, a jej życie było na tyle burzliwe, że nie potrzebne jej więcej komplikacji.
-Cóż za troska.-ironizuje kładąc dłoń na klamce.-O której idziesz dziś do Teodora?
-Około siedemnastej, a co?-pyta.
Wychodząc rzucam przez ramię:
-Czekaj na mnie.


*****



Harry




                Jej jasne włosy porozrzucane są po całej poduszce, a na twarzy błąka się leniwy uśmiech.
Nigdy nie należała do rannych ptaszków, toteż wyjaśnia dlaczego o dziesiątej nie można ujrzeć jej na nogach, a wręcz przeciwnie-zakopaną w pościeli.
               Ciągle intryguje mnie sytuacja, która miała wczoraj miejsce i mimo, że gdy wróciliśmy długo rozmawialiśmy i wyjaśniła mi wszystko, czuję się tak jakby w pewnym sensie się ode mnie oddaliła.
Gdy zginęła Ginny, z którą rozstaliśmy się dla bezpieczeńśtwa, głównie jej-co teraz uważam za kompletną głupotę-przeżyłem ogromny ból.
Nie byliśmy razem, ale gdzieś tam w głębi kochałem ją i próbowałem o tym zapomnieć spędzając noce w towarzystwie licznych, obcych kobiet, z którymi chciałem podzielić się ciepłem i bliskością choć na chwilę.
Udało mi się pozbierać i raz na zawsze oddzielić rudowłosą Gryfonkę od kojarzącego się z nią bólu, bowiem zacząłem wspominać ją z uśmiechem, a nie łzami właśnie wtedy kiedy poznałem Pamelę.
Na samym początku czułem do niej jedynie sympatię i dziwne wrażenie, że jestem za nią odpowiedzialny i, że muszę odciągnąć ją  od tego nędznego i ubliżającego życia.
Dopiero po kilku tygodniach, miesiącach poczułem, że mógłby z nią być. 
Być, nie tylko wieczorami, dzielić się nie tylko rozmową.
A teraz gdy zacząłem przyzwyczajać się do tej myśli, że moglibyśmy być jednością wkroczył Malfoy ze swoją, a raczej ich  przeszłością, choć z drugiej strony to ja ją do niego, zaprowadziłem.
Może będzie chciał spróbować? Z nią?
-Harry?-usłyszałem gdzieś z boku.
-Muszę lecieć, mam szkolenie.-odpowiadam i nachylam się, by pocałował ją lekko, a następnie pogładzić lekko jej policzek.
-Spotkamy się? Dzisiaj?-pyta cicho i podnosi się mocno zaciskając kołdrę na swoim nagim ciele.
-Dzisiaj, przyjdę po Ciebie.-mówię i w przeciwieństwie do niej-ubrany-biorę różdżkę do rąk.
-Gdzie, Harry?
-Niespodzianka.-odpowiadam z uśmiechem i teleportuje się.
               Kiedy moje stopy dotykają podłogi w domu, który dzielę z Ron'em i Hermioną, uderza mnie przykre wrażenie, że wciąż ukrywam moje więzi z Pamelą przed praktycznie całym światem czarodziejskim.
Do wczoraj. Od wczoraj wie o tym jeszcze Malfoy.
-Gdzie byłeś całą noc?-pyta Ron, który nagle pojawił się koło mnie.
-Nigdzie. Musiałem coś...załatwić.-dla efektu wzruszam ramionami chcąc wyglądać bardziej spokojnie i szczerze.
-Dobrze...Najważniejsze, że wróciłeś na szkolenie aurorskie.-odpowiada, a ja prycham w duchu. Ta, najważniejsze. 



*****
 

Blaise




                Mimo temperatury na plusie wieje chłodny, poranny wiatr.
Szybki krokiem przemierzam Śmiertelny Nokturn raz po raz zerkając na zegarek nie chcąc spóźnić się na umówione spotkanie.
Wokół życie nie jest zbyt huczne, a czarodziei jak dotychczas spotkałem tylko kilku, pewnie z powodu godziny jest bowiem kilkanaście minut po dziesiątej rano.
                Nie chce się spóźnić, bo pośrednik nigdy nie czeka. Jeśli się nie zjawie o wyznaczonej godzinie odejdzie wraz z przesyłką, której  już pewnie nie odzyskam.
A nie mogę zawieść Teo.
                 Przed wyjściem zostawiłem kartkę dla Pansy, by się nie martwiła.
Napisałem, że teleportowałem się w okolice Pokątnej, by kupić składniki do naszych eliksirów na, które możemy w najbliższym czasie dostać jakieś zlecenie.
Nigdy nic nie wiadomo, a nie możemy dopuścić do sytuacji, by w czasie pracy nagle czegoś zabrakło.
-Mam nadzieję, że popołudnie będzie słoneczne.-mówię gdy podchodzę do mężczyzny w kapeluszu, który lekko nachodzi mu na oczy przy sklepie Borgin'a&Burkes'a.
Dla przypadkowego przechodnia te słowa nic nie znaczą, lecz gdy mężczyzna odwraca głowę w moją stronę wiem, że to ten, z którym jestem umówiony.
Taki sygnał dla wtajemniczony.
-Masz?-pytam na co on szybko przytakuję i zagłębia dłoń w wewnętrznej kieszeni płaszcza.-Ile?
-Trzech.
-Tylko?-wzdycham na co odpowiada jedynie krzywym uśmiechem.
Szybko odbieram papierową kopertę wypełnioną dokumentami po czym dziękuję cicho pod nosem.
-Co u niego?
-Przez większość czasu jest nieprzytomny.-informuje krótko dochodząc do wniosku, że nie ma sensu ujawniać więcej informacji. Wciąż nikogo nie ma w pobliżu.
-Nie widzieliśmy się.-rzucam jeszcze odchodząc.
-Jak zawsze.
W dali słyszę jeszcze jego lekki śmiech.



*****

Draco



                   Nikt tu nie był, to jest pewne.
Nasz dom, w którym mieszkaliśmy w czasie walk z Zakonem odstrasza na pierwszy rzut oka, ale mimo wszystko wchodzą do niego nie przerażony bijącą pustką i chłodem.
Mam jeszcze kilka minut.
                    Zaklęciem odkurzam blat i sprzęty w kuchni, a następnie robię kawę, z którą zmierzam do pokoju, w którym przetrzymywaliśmy Elfias'a.
Tutaj też go zabiłem, myślę klękając i jedną dłonią przesuwając po brzegach przewróconego krzesła oraz popijając kawę jednocześnie.
Nigdy nie liczyłem ile osób się tu przewinęło i ilu tu zginęło.
                   Podnoszę się na dźwięk coraz to głośniejszego pukania.
Odłożywszy kubek kieruje się do drzwi i otwieram je, następnie siląc się na spokojny uśmiech, która ma jedynie zachęcić mojego gościa do postawienia kolejny kroków w przód.
-No i jak? Co porabia nasz drogi, były Minister?-pytam idąc przed siebie i oczekując kolejnych informacji na temat sprawowania Kingsley'a, którego śledzi jeden z dawnych sprzymierzeńców.
-Cóż...mam pewien problem...-tłumaczy przez co gwałtownie zatrzymuje się i z kamienną twarzą odwracam w jego kierunku.
Gdy zauważam jego wystraszoną minę próbuję powstrzymać coraz to większą wściekłość. Jak można zepsuć coś takiego! Nie mogę robić tego sam. Kingsley mógłby mnie poznać, ktoś zauważyć, a nawet jeśli zażywałby eliksir wielosokowy to na pewno wzbudziłbym podejrzenia u Granger, której gniew jest dla mnie gorszy niż  pocałunek dementora.
-Zgubiłem jego ślad.-przyznaje cicho powodując, że chyba zaraz oszaleje. Teraz? Kiedy byłem już tak blisko?!
-Jak to możliwe?-pytam podchodząc do niego i wymierzając mu siarczysty policzek od, którego chwieje się i zatacza do tyłu, ale nie upada.-Jak?!
-Nie wiem! Był, widziałem go...Odwróciłem się tylko na chwilę!-woła spanikowany, a ja nie mogę powstrzymać się od wrażenia, że wygląda jak mały, zapędzony w ślepy zaułek szczur.
-Wracaj! Wracaj tam i nie pokazuj mi się na oczy nim go nie odnajdziesz!-krzyczę i szybko rzucam na niego kilka zaklęć na wskutek, których zakrywa twarz rękoma, na której swoją drogą zaczynają pojawiać się coraz to nowsze siniaki i zadrapania, a z jego gardła wyrywa się pojedynczy krzyk.
-Ale nie będę czekał za długo...-mamroczę i podchodzę bliżej niego, by poklepać go w ramię.-Nie będę.


*****

Pansy




Kupię kilka składników do eliksirów i wracam.
Kocham Cię.
Blaise.  



                Westchnęłam głęboko i skierowałam się do kuchni, by przygotować dla siebie śniadanie po drodze przypominając sobie, że o piątej mamy teleportować się do Teodora, który według tego co mówiła nam Katie, jest świeżo po zabiegu. 
                  Teraz siedzę w łazience z eliksirem, który nie dawno opracowałam. 
Moment temu dodałam do niego kilka kropel swojej krwi, którą pobrałam z opuszka palca. 
                  Eliksir ten stworzyłam kilka miesięcy temu, parę dni po zatrzymaniu Kingsley'a. 
Długo nad nim pracowała, a gdy wreszcie osiągnęłam pożądany efekt byłam naprawdę zadowolona. 
Nikt o nim nie wie.
                   Gdy mija czas, a ostatnia kropelka krwi opada na dno i zabarwia przezroczysty płyn, podnoszę się z miejsca uprzednio odkładając ostrożnie buteleczkę na umywalkę.
Uśmiecham się lekko, lecz marszczę czoło gdy czyjeś kroki zaczynają roznosić się po otoczeniu. 
-Pansy?-słyszę, więc szybko chowam eliksir do szafki jednocześnie zakrywając ją za innymi flakonami i ręcznikami. 
-Jestem, jestem...-mruczę cicho wychodząc naprzeciw niego, a już po chwili tkwię w jego ramionach.
-Kupiłeś wszystko?-pytam przypominając sobie treść liściku, który dla mnie zostawił.
-Mam to czego potrzebowałem.-odpowiada, a gdy, wkłada moją dłoń w swoją po moim ciele rozlewa się fala ciepła przypominająca mi, że za niedługo owego ciepła może być jeszcze więcej. 
Muszę poczekać jedynie na wyniki eliksiru, który działa niczym tester ciążowy i, który ujawni czy odzyskamy córkę czy nie. 



*****


Draco




-No nareszcie, Granger!-wołam gdy słyszę trzask drzwi i nerwowy, szybki krok, a już po chwili do środka wlatuje owa kobieta, która jedynie mruczy cicho pod nosem już już i lewitując koło siebie kilka grubych ksiąg, kieruje się ku sypialni.
Ta kobieta jest niemożliwa, myślę kręcąc głową.
Korzystając z okazji wyciągam dokumenty, które schowałem pod stolikiem gdy zbliżała się godzina koło, której brunetka miała wrócić do domu i zagłębiam się w nich na tyle ile okazja mi pozwala.
Kingsley, a raczej Arthur Crowel, bo tak podpisuje się na wszelkich dokumentach i przedstawia się innym, wygląda teraz całkiem inaczej.
Jak można było się spodziewać, zatrudnił się też w małej kancelarii adwokackiej jako asystent jednego z adwokatów i wynajmuje mieszkanie w jednym z osiedli.
-A co z Blaise'm i Pansy?-pyta, a gdy słyszę jej głos za sobą szybko zakrywam papiery wiedząc, że jeśli zobaczyłaby co przeglądam chciałaby abym opowiedział jej pokrótce czego nowego się dowiedziałem, a nie mam na to ani czasu ani ochoty.
-Już na nas czekają.-odpowiadam po czym bez dalszych słów łapie ją za dłoń i teleportuje pod adres, który przez telefon podała mi Katie.
                   Okolica jest całkiem inna niż sądziłem, że będzie.
Spodziewałem się bowiem ciemnego zaułka, tajemniczego i nie za barwnego, w którym bardzo łatwo się ukryć, a zamiast tego przed oczami rozpościera mi się jasna, słoneczna ulica z ławkami, latarniami i zarysem parku, który jest w pobliżu oraz domu, które pomalowane są na różne odcienie żółci, pomarańczu i bieli.
-Wow...-wyrywa się kobiecie, a gdy kieruje na nią wzrok rumieni się lekko. Elokwencja godna Potter'a, przebiega mi przez myśl.
-Numer 4.-mówię decydując, że tym razem jej odpuszczę, a gdy po pokonaniu kilkunastu kroków w towarzystwie ciszy, stajemy przed drzwiami z tym numerem, pukam lekko.
-Tak?-pyta mężczyzna, który wygląda jakby był blisko trzydziestki.
-My do Teodor'a Nott'a.-wyjaśniam na co on jedynie kiwa głową i szybko wpuszcza nas do środka.
-Hermiona! Draco!-woła Katie zmierzając ku nam z wyciągniętymi przed siebie rękoma.
Uśmiecham się lekko w czasie gdy Hermiona na moment zamyka ją w swoich ramionach.
-Możemy?-pytam znacząco kiwając głową w głąb domu.
Przytakuje szybko, a wysłuchawszy, w którym pokoju leży szybko do niego idziemy.
-Cześć stary.-witam się i cieszę się bardzo gdy zauważam, że jest przytomny.
Blaise i Pansy siedzą po jego prawej stronie, a Hermiona szybko zajmuje lewą i łapię pobitego za dłoń-co spotyka się z jego ciepły uśmiechem-więc opieram się o ścianę naprzeciwko.
-I jak się czujesz?-pytam kiedy nic innego nie przychodzi mi do głowy.
-Zdajesz sobie...sprawę...jak banalnie to brzmi?
-Co Ci wpadło do tego łba żeby poddawać się takiemu wysiłkowi?
-Przestań...nie praw mi kazań, tym bardziej ty Blaise...pewnie Katie to zrobi...-odpowiada i kaszle głośno sprawiając wrażenie jakby płuca miały mu zaraz wypaść.
-Dziewczyny, mogłybyście z nią pogadać?
-Jeśli liczysz, że będziemy świecić za Ciebie oczami...
-...tak, na to właśnie liczę, Pansy.-przerywa przez co Blaise chichoczę cicho narażając się tym na piorunujący wzrok zarówno żony jak i Hermiony.-Proszę...
-No dobrze...zawsze muszę wam wszystkim ratować tyłki...-pomrukuje pod nosem Pansy po czym podnosi się i wychodzi wraz z Granger, która nie może powstrzymać się od mruknięcia, że to i tak nic nie da. 
                 Zajmuje jej miejsce i przez chwile siedzimy w milczeniu.
Mierzymy się wzrokiem i wsłuchujemy w ciężki oddech Teodor'a czując się tak jakby na moment zakneblowali nam usta.
W mig pojęliśmy, że specjalnie doprowadził do tego, że zostaliśmy we trójkę.
-Masz, Blaise?-chrypię Teo jednocześnie odwracając wzrok na czarnoskórego.
-Ja miałbym zawieść? Nigdy! Wszystko poszło gładko i muszę Ci powiedzieć, że ja...
-Blaise...
-No, dobra, dobra.-wzdycha po czym wyjmuje z wewnętrznej kieszeni cienkiej kurtki kopertę.-Trzech.
-Tylko?-pyta Teo podczas gdy na jego twarz wpływa wyraz zawiedzenia i taki jakby ktoś przed chwilą obciął mu skrzydła.
-Też tak zareagowałem.-odpowiada Zabini potęgując jeszcze bardziej moje zdziwienie i szok.
-O co wam chodzi?-pytam.
O ile rozumiałem, że Teo chciał byśmy przez moment zostali we trójkę, to nie mam pojęcia-nawet najmniejszego-co się dzieje i o czym mówią.
-Kiedy odwiedziliście mnie świeżo po pobiciu dałem Blaise'owi kopertę...z dokumentacją o podziemiach w Mungu...
-Czekaj!-wołam czując jak mnóstwo informacji zaczyna wręcz kotłować się w mojej głowie.-Jesteś w to zamieszany?!-pytam kierując wzrok na Zabini'ego.
-Podałem tylko tę listę...trafiła do niektórych ministrów...oczywiście anonimowo.-bełkoczę i odwraca wzrok jak bał się, że przez długie trzymanie go na mnie, zamieni się w kamień.
-Nie krzycz...to był mój pomysł...i mam dla was...propozycję.-studzi moje nerwy Teo.
Zerkamy na niego zaciekawieni.
-Zacznijmy współpracować...Ja chce zamknąć podziemie, ty Draco chciałbyś dorwać Kingsley'a...połączmy to.-proponuje krzywiąc się lekko równocześnie podnosząc się do pozycji siedzącej.-Narazie leżę bezczynnie, ale jesteście wy. Dobrze wiem Draco, że prowadzisz prywatne śledztwo o Kinsgley's...-kontynuuje, a gdy otwieram buzie, by zaprotestować lub chociażby dowiedzieć się skąd posiada te informacje, zbywa mnie leniwym ruchem dłoni.-Złapmy go razem. Odzyskam...pełną sprawność...za ponad tydzień, wtedy wam pomogę.
-Ale co to ma sobą wspólnego? Podziemia,a to, że...
-Chcesz się zemścić.-dokańcza za mnie Blaise z krzywym uśmiechem.
-Nie tylko! Chce też sprawiedliwości!-wołam oburzony, a jednocześnie zły.
-Spokojnie...Jeśli złapiemy Kingsley'a w zamian za krótszy wyrok zezna o podziemiach, dostarczy dowodów...a potem go zamkną.-tłumaczy.
-A ja? Co ze mną?
-Zapomniałeś, Blaise? Sprawił, że dziecko twoje i Pansy nie przeżyło. Zabił waszą córkę...
Znów zapada milczenie w czasie, którego Zabini podrywa się z miejsca i opiera dłonie na parapecie.
Tyle czasu walczył, by o tym zapomnieć, a teraz powróciło to do niego ze zdwojoną siłą. 
Raz po raz kręci głową, a po chwili uderza pięścią w okno i z mocno zaciśniętą szczęką kieruje się do drzwi jakby chciał wyjść. A może naprawdę chce?
-Wchodzę w to.-rzuca przez ramię, a kiedy zastyga bez ruchu, z dłonią na klamce, wiem co się szykuje.
Specjalnie stoi plecami do nas, a Teo wręcz wbija we mnie wzrok, bo obaj czekają na moją decyzję, na kolejny ruch, który z pewnością należy teraz do mnie.
Granger się wkurzy. 
-Już i tak siedzę w tym po uszy.-wzdycham podnosząc się z miejsca.
-Chłopaki...jesteście...ja...tak bardzo...-plączę się.
-Wiemy. My ciebie też.



*****

Hermiona



                  Tak jak  myślałam rozmowa z Katie na temat nieodpowiedzialnego zachowania Teodora nie przyniosła żadnych rezultatów.
 Pansy, która głównie prowadziła dialog, bowiem domyślałam się, że był to tylko pretekst, by zostali sami, bo od kiedy to Teodor Nott wpierw myśli o reprymendzie ze strony swojej dziewczyny, nie zdziałała za wiele. Katie nie dała przemówić i podważyć jej wersji, więc gdy tylko Nott poczuje się lepiej nie będzie miał lekko.
                  Gdy wyszli, pół godziny później niż ja i Pansy, odrazu uderzyła mnie zmiana w wyglądzie i w zachowaniu Blaise'a. Chciał to zamaskować, oczywiście, ale to chyba właśnie te za szerokie i za częste uśmiechy go wydały.
Przynajmniej przede mną.
                  O co znowu chodzi, myślę gdy wraz z blondynem pojawiamy się znowu w jego mieszkaniu.
Malfoy jakby nigdy nic znika w swojej sypialni, ale ja nie zamierzam mu odpuścić.
Czekam, aż zamknie drzwi, a następnie najciszej jak mogę kieruje się jego śladami i przystawiam ucho do drzwi. Cisza. I to przez dłuższy czas, który zaczyna dłużyć się w nieskończoność.
Kiedy już nie mogę wytrzymać i odpędzam od siebie myśl, by wrócić do pokoju, decyduje się skonsfrontować go ze swoimi przypuszczeniami.
-Malfoy, możesz mi wyjaśnić....-zaczynam wchodząc, lecz urywam zauważywszy, że blondyn jest właśnie w trakcie odwieszania, wcześniej śniągniętej koszuli na wieszak.
-Granger, Granger.-cmoka napawając się moim rumieńcem, któy zdążył w między czasie wpłynąć na moje policzki.-Nigdy nie pukasz?
-Co ty znowu kombinujesz?-pytam mrużąc oczy i podchodząc bliżej niego. Staram się nie patrzeć na jego tors, a w myślach powtarzam najlepszą obroną jest atak niczym stałą mantrę.
-Nie mam pojęcia o co ci chodzi.-odpowiada i wzrusza ramionami. Niczym nie okrytymi ramionami.
-Mam uwierzyć, że spędziliście tyle czasu sami na jakiś męskich sprawach lub na wspomnieniach?!-krzyczę.
-Dokładnie tak.-kontynuuje swoją grę niewzruszony.
-I to niby dlatego Zabini tak bardzo się szczerzył? Na Godryka, Malfoy!-wołam zakładająć dłonie na piersi.
-Na Salazara, Granger!-odbija piłeczkę.-Nie wsadzaj nosa w nie swoje sprawy!
-A co z Kingsley'em, co? Masz coś ciekawego? Bo akurat to, to jest moja sprawa.-pytam przesłodzonym głosem wymownie kierując wzrok na biurko, w którym ostatnio znalazłam zabezpieczone dokumnety.
-Nic.-odpowiada i nie stara się nawet, by jakoś zatuszować swoje kłamstwo, które i tak wyczuwam.
Co za parszywy gad! Stoi przede mną z tą pyszałkową miną i nie chce przyznać się do czegoś czego i tak się dowiem, prędzej czy później.
-Pamiętasz, że mieliśmy umowę? Miałeś mi wszystko mówić!
-Powiem Ci jeśli uznam to za potrzebne, nie możesz tego zrozumieć?!-warczy, a po chwili mocno łapie mnie za nadgarstek i siłą sadza na łóżku, wszystko robiąc tak szybko, że pokornieje na chwilę.
Siada koło mnie, a jego słowa jeszcze przez moment wiszą w powietrzu drażniąc moje bębenki.
W tym wszystkich co się między nami dzieje-raz w pozytywnym, a raz w bardzo negatywnym sensie-najdziwniejsze jest chyba to, że nigdy nie można przewidzieć jak nasze starcie się zakończy ani tego jak to na nas wpłynie.
-Czemu nie chcesz się przyznać, że znowu wplątałeś się w coś głupiego?-pytam cicho i, by uspokoić się zaczynam jeździć opuszkami palców po jego dłoni uprzednio zdejmując ją z mojego nadgarstka, który mocno ściskał.
Dziwi się, ale nie komentuje tego.
-Od kiedy to interesujesz się czy mam kłopoty?-wzdycha zerkając na mnie tak pustym wzrokiem, że, aż ciarki przechodzą mi po plecach.
-Mieszkam z tobą. To do czegoś zobowiązuje.-wzruszam ramionami ostrożnie.
-Umówmy się, że jeśli coś będzie się działo powiem ci, dobrze?
-Obiecujesz?-pytam i uśmiecham się lekko gdy blondyn wyrywa ręką zaprzestając mojej dotychczasowej czynności tylko po to, by zamknąć moją dłoń w jego i spleść ich palce.
Krzywi się przez co mam ochotę wyjść stąd z towarzyszącym trzaśnięciem drzwiami, ale coś niesamowicie mocno trzyma mnie na tym łóżku zupełnie tak jakbym była skrępowana niewidzialnymi więzami, a on sam zerka na mnie spod ukosa i raz po raz mocniej ściska moją dłoń.
-Obiecuje.-mówi po chwili.
I wiem, że znowu kłamię.



*****
Jeśli rozdział jest gorszy niż zazwyczaj lub macie jakieś zastrzeżenia, proszę o wyrozumiałość, bowiem jestem chora. Ledwo trzymam się na nogach i gdyby nie to, że nie chciałam byście czekali dłigo na rozdział, publikuję dzisiaj. 
Pozdrawiam mimo wszystko.
Vivian Malfoy.
                  

Witaj

Tytuł aktualnego opowiadania: Czarny Raj
Tematyka : Potterowskie
Para : Dramione
Autor : Vivian Malfoy
Szablon : Szablownica




Obserwatorzy