sobota, 28 czerwca 2014

Rozdział 37:,,Dziś i jutro.''

Teodor


        Po przeczytaniu ostatniego listu, dowiedziałem się, że Katie wraca za niespełna kilka dni. Nie udzieliła konkretniej odpowiedzi, nie podała konkretnego terminu, więc pozostaje mi tylko czekanie.
        Trzymając w dłoni zapisany jej pismem pergamin, poczułem napływające, szybko zbliżające się do mnie wyrzuty sumienia. Gdy ujrzałem przed oczami bladą twarz Luny, żołądek ścisnął mi się w supeł.
        Czy będę musiał między nimi wybierać?
Zaśmiałem się po chwili. Przecież to śmieszne. Po co miałbym to robić? Mogę przecież być dalej z Katie - przecież ją kocham na Salazara! - i raz na jakiś czas spotykać się z Luną.
       Jak Potter.
On ma dziewczynę, a regularnie i notorycznie spotyka się Hermioną Granger, nie oszczędzając sobie przy tym wszelkiego rodzaju przyjacielskich czułości.
A ja i Luna...Nawet nie jesteśmy na etapie bliskich znajomych!
       To bardzo proste.
       Tylko, że Wybraniec nad sobą panuje, a ja boje się, że jeśli będę utrzymywał kontakt z platynową blondynką to do czegoś dojdzie, a to zniszczyłoby wszystko.
       Jednak innych pomysłów nie mam.
       Zadowolony, że udało mi się dojść do jasnych postanowień, podnoszę się z miejsca i kieruje do gabinetu. Nie wiem o co mu chodzi, ale Draco prosił mnie o małą buteleczkę środku nasennego z zapasów Munga.




*****


Draco



        -Tak, Granger. Pamiętam, dobra?!-wołam gdy przeciskamy się przez tłum w Nokturnie w stronę Rosemary, słysząc jej kolejną uwagę, że wybieramy się tylko po to, aby zdobyć jego adres.
        Kobiety prycha w odpowiedzi i wyprzedza mnie, by to ona szła przodem co niezbyt mi się podoba, bo chciałem zobaczyć jej minę gdy wejdziemy do środka.
        Rosemary, bowiem to nie restauracja na wysokim poziomie dla ludzi z grubym portfelem. Tak myślała Granger i pewna swojego nie pytała mnie czy jej myśli idą dobrym torem co postanowiłem wykorzystać.
Zresztą skąd miałaby wiedzieć, myślę. Nigdy tu nie była, a w jej kręgach nie rozmawia się o takich lokalach gdzie główną atrakcją są kobiety i gdzie, by się dostać trzeba zapłacić niezłą sumkę oraz posiadać nazwisko. Patrząc pod tym pryzmatem, ten lokal nawet do Marcus'a pasuje, bo jego zaletą jest między innymi anonimowość. Choć oferując dobra kwotę i będąc stałym - dawnym albo aktualnym - klientem, można ją złamać.
-Chyba pomyliłeś drogę, Malfoy-stwierdza zerkając na krwiście czerwony szyld lokalu strasznie mocno odznaczający się na nocnym niebie i jednoznaczny wystrój lekko prześwitujący przez niedomknięte drzwi.
Łapie mnie za dłoń i splata nasze palce po czym odwraca się i stawia kilka kroków, starając się pociągnąć mnie za sobą co niezbyt jej wychodzi zważywszy na nasze przeciwne postury i jej -w porównaniu z moim - śmieszy wzrost.
Przewracam oczami i przyciągam ją szybko do siebie po czym oplatam ręką w pasie.
-Nie, skarbie, to dokładnie tu. I nie rób zamieszania, pamiętaj, że nie możemy zbytnio rzucać się w oczy-odpowiadam cytując słowa, które wypowiedziała gdy wyszliśmy z mieszkania. Przypominała o tym kilka razy odkąd odmówiłem eliksiru wielosokowego, bo zdawałem sobie sprawę, że jeśli nie będę sobą, nie wpuszczą nas.
Byle kogo nie wpuszczają.
-Witamy ponownie!-woła ochroniarz stojący przy bramce na co kobieta zerka na mnie ze zdziwieniem, które po czasie zmienia się w złość.-Słyszałem, widziałem, ale nie do końca wierzyłem w to co głosił Prorok-mówi znacząco patrząc na mnie i Granger.-Długo państwo zagoszczą?
-Jeszcze nie wiemy, Joe-mówię i kładę przed nim odliczoną wcześniej kwotę.-Słyszałem, że doskonale sprawdzasz się w te roli. Bez ciebie, by sobie nie poradzili-słodzę z fałszywym uśmiechem i znowu kładę galeony przed nim.-Chyba możemy liczyć na dyskrecję?
-Oczywiście! Miłej zabawy.-Uśmiecha się lubieżnie przez co dochodzę do wniosku, że wolę nie wiedzieć co on sobie tam myśli.
        Gdy wchodzimy do środka atakuję nas kolorowe światła, neony i gwar.
Na pobliskich stołach tańczę odziane w pokaźne boa kobiety, kelnerzy i kelnerki w skórzanych, skąpych ubraniach wiją się między klientelą z zalotnymi spojrzeniami, a galeony sypią się na prawo i lewo.
-Jak ty mogłeś odwiedzać..to miejsce!-woła zduszonym szeptem Granger lub jak dla co poniektórych  Wzorowy Przykład Moralności i Słuszności. -Nie mów mi tylko, że ty i te kobiety...
-No coś ty, tak nisko bym nie upadł-warczę zajmując jedną z kanap wyścieloną czerwoną, pikowaną skórą.-Przyjście tu to dobry sposób na wyciągnięcie informacji. Kobiece, chętne ciało rozprasza lepiej niż jakiś specyfik czy podstęp.-Wzruszam ramionami nawiązując do czasów toczenia walk z Zakonem kiedy każda informacja była na wagę złota.
-Jesteś okropny.
-A ty niby lepsza?-Prycham.-Jeśli chciałaś informacji torturowałaś. Jestem czystszy od ciebie-wytykam ze śmiechem. -A teraz rozglądaj się uważnie, musi się kiedyś pojawić.




*****

Hermiona



Rozglądaj się uważnie, wypomina w duchu.
Jak mam to robić skoro ciągle przełażą nam przed oczami jakieś kobiety i mężczyźni.
Z obrzydzeniem zerkam na ociekające erotyką wnętrze, a irytacja wzrasta jeszcze bardziej gdy przypominam sobie, że blondyn tu przychodził.
Czujesz zazdrość.
Zaprzeczam szybko choć nie mogę powstrzymać świadomości, że był tu, a te wszystkie kobiety wiły się przy nim.
Może nawet ich dotykał.
Zżera cię zazdrość. Nawet teraz. O popatrz! Jak się na nie patrzy!
I faktycznie to robi.
Ze złością uderzam go w bok przez co syczy i zerka na mnie rozeźlony.
-Co ty wyprawiasz, Granger?
-Przyszliśmy tu, by szukać Marcus'a, a nie żebyś się rozerwał-przypominam zimnym tonem, marszcząc nos i zakładając dłonie na piersiach.
Na jego twarz znów wpływa kpina.
-Ale jeszcze go nie ma. Co mam robić? Patrzeć się w podłogę?-pyta rozbawionym tonem, a fakt, że dobrze bawi się moim kosztem powoduje, że mówię coś czego normalnie nie wypuściłabym z ust.
-To patrz na mnie-warczę.
Unosi zdziwiony brwi, lecz po chwili uśmiecha się łobuzersko i przybliża się do mnie, jedną dłoń kładąc na moim kolanie.
-Jesteś taka urocza kiedy jesteś zazdrosna-mówi.-Choć żadna tym co ma pod ubraniem, nie mówiąc już o intelekcie, do pięt ci nie dorasta-dodaje i przesuwa swoją dłoń ku górze do momentu, aż zatrzyma się ona na mojej talii.- Miało być profesjonalnie, tak? - pyta z kpiną niskim głosem po czym skrada mi jeden pocałunek i przesuwa swoim cienkim niczym jak u węża językiem, po mojej szyi. - Po co tyle gadania, skoro...
- Dobrze wiem, że ty też chciałbyś...
- Jak tylko znajdziemy się w  domu.
- Myślisz, że...Malfoy to on!-wołam zduszonym szeptem widząc wchodzącą do środka, znajomą sylwetkę.
Blondyn napina się, a później przekrzywia lekko głowę w jego kierunku, nie zmieniając jednak swojego położenia względem mnie.
        Marcus rozgląda się krótko po czym siada przy barze. Zamawia jakiegoś drinka i zakłada dłonie na udach.
        Nic się nie zmienił.
Jest dokładnie taki jaki był gdy obserwowałam jego i jego żonę.
Te same ciemne, gładko zaczesane włosy, te same granatowe oczy i niezmiernie chuda sylwetka, kiedyś niepokojąca teraz wręcz przeraźliwa mimo, iż skryta przez grube ubrania, które optycznie miały to jakoś ukryć.
- To co teraz?-pyta. W jego oczach tlą się wesołe iskierki, których będę musiała się jednak pozbyć. -Czekamy?-pyta ponownie na co przytakuję. Wydaje cichy jęk sugerując tym samym, że trochę jeszcze tu posiedzimy.




*****


Draco



        Nim Marcus zdecydował się na opuszczenie lokalu, minęły dobre dwie godziny, może nawet więcej. Tutaj nie ma zegarków, nie liczy się czas tylko pieniądze, które wydasz i, które oni zarobią.
       Do drzwi odprowadziła go jakaś wysoka blondynka, dość roznegliżowana, które zapewne była jedynie kamuflażem, bo gdy dotknęła go choć przez chwilę, krzywił się i wiercił, by po chwili przyspieszyć kroku.
       Szybko łapie Granger za łokieć i ciągnę w stronę wyjścia.
Zachowując bezpieczną odległość, kierujemy się za mężczyzną.
Łapię kobieta za rękę i rzucam na nas zaklęcie kameleona, po co ryzykować.
       Skręca w lewo w stronę starego osiedla, a potem nagle ginie między drzewami.
Zaczynam być zdezorientowany.
Czuje jak kobieta mocniej łapie mnie za dłoń, a po chwili zaczynamy wspólnie przedzierać się przez gąszcz drzew.
Słyszę trzask gałęzi, więc prowadzę się za ich odgłosem jednocześnie uważając, by samemu nie popełniać takiego błędu.
        Gdy jego sylwetka znów znajduje się w moim polu widzenia, zauważam, że biegnie.
Szybko pędzi przed siebie przez stare zabudowania.
        Robimy to samo.
Czyży się czegoś domyślił? Jak?
       Czerwony płomień pędzi w naszą stronę.
Robię unik i ciągnę Granger w dół, by mieć pewność, że i ona nie oberwie.
Potem czuje złość. Jak on mógł? Jak śmie?!
      Chce odpłacić mu tym samym, lecz brunetka mnie wyprzedza.
Posyła w jego stronę różne zaklęcia na co on wbiega zza gruby mur po czym teleportuje się w nieznane nam miejsce.
To koniec.
Czas na mój plan B.



*****



       Jestem w parku, w którym się poznaliśmy.
       Ich najście zaskoczyło mnie i zdenerwowało do tego stopnia, że musiałem dać im znać, iż wiem o ich obecności.
To zmienia wszystko co planowałem, odwraca o sto osiemdziesiąt stopni.
Teraz musze działać szybciej, już, teraz.
A pośpiech jest zły. Ona zawsze to powtarzała.
       Popytałem trochę obserwowałem Proroka, słyszałem już kiedyś o Malfoy'u  i wiem, że jesteśmy do siebie podobni. Mamy prawie taki sam tok myślenia i sposób działania dlatego wiem, że i on chce się spieszyć. Hermiona Granger planuje, a potem działa. Wszystko co robi jest dopracowane i doskonałe w każdym calu co zdążyłem już poczuć.
Zdaje sobie sprawę, że da namówić się, że czym szybciej mnie zlikwidują, bo na pewno chcą mnie zabić, tym lepiej.
Dlatego zagramy jak równy z równym.
       Lubiła patrzeć na taflę tego jeziora.
Zawsze uśmiechała się szeroko i wychylała zza barierkę, a ja bałem się wtedy, że wypadnie dlatego też ręce wyciągałem przed siebie, gotów złapać ją w każdej chwili.
       Tak, kochanie, idę do ciebie.
Za niedługo się zobaczymy.
Tylko wpierw wyrównam nasze rachunki.



*****



Blaise



       Nie mam konkretnego celu.
Po prostu chodzę po pokojach, zwiedzam własny dom jakbym widział go pierwszy raz w życiu, choć prawdę powiedziawszy tak właśnie to odczuwam.
       Po prawej stronie jest życie, po lewej śmierć.
Dziwnie czuje się nosząc u jednej strony taką bezwładną część ciała.
Wizyty przyjaciół pomagają mi wyjść z dołka w jaki wpadłem chyba pierwszy raz, a z drugiej strony przypominają o wszystkim.
Do pracowni w ogóle nie wchodziłem, nie spoglądałem nawet na jej drzwi. Ale przecież mogło być gorzej, prawda? Mogłem nie przeżyć albo stracić jakąś inną część ciała.
       Siadam na kanapie, potem na fotelu, a później wychodzę do innego pokoju gdzie zajmuje miejsce na podłodze. Mam wrażenie, że coś się zmieni, że coś nie będzie już takie jak dawniej. Tylko co?
-Blaise, zaczynam się ciebie bać-mówi cicho Pansy stając w drzwiach. Odrywam wzrok od podłoża i zauważywszy jej lekko zlęknione spojrzenie, domyślam się, że rzeczywiście mogę nie wyglądać normalnie.
Zimny wzrok, stan zawieszenia, nostalgia, momentami napady wściekłości to cały ja od kilku dni.
-Przepraszam-odpowiadam i gestem zapraszam ją koło siebie.-Co u was?-pytam po czym kładę dłoń na jej brzuchu czując małą falę szczęścia na myśl o córce lub synu.
-Dobrze, ale teraz liczy się twój stan, Blaise-mówi moja żona po czym kładzie czoło na moim ramieniu.-Tak się bałam, tak bardzo...
-Przepraszam.
-Jesteś strasznie zimny, taki nieobecny, Blaise-kontynuuje nie zmieniając pozycji. Czuje, że płaczę.-Taki inny...gdzie jest mój mąż?
-Wróci, Pansy.-Jestem tego pewien jednak wbrew moim oczekiwaniom i pragnieniom jej łzy stają się coraz bardziej obfite.-Ale jeszcze nie teraz.
Chciałbym.
Dalej siedzimy na podłodze zaplecieni w uścisku wraz z naszymi dzieckiem i otoczeni smutkiem.




*****


Hermiona



        Wczorajsze postanowienie wciąż odbija się echem w mojej głowie, powodując tym samym gęsią skórkę oraz uczcie napięcia, dobrze mi znane z poprzednich lat i pracy dla Kingsley'a.
Przyszłość zaczęła mnie doganiać, a ja będę musiała złapać ją za nogi i skutecznie zlikwidować, by więcej nie rzucała na moje obecne życie, pokaźnego cienia.
Nie ma innego wyjścia, przemyślałam to dokładnie, a ja jestem w stanie zrobić wszystko, by pozbyć się Marcus'a. Symbol poprzednich lat i świadectwo mojego poprzedniego życia.
        Dodatkowo Malfoy nigdy się z tego nie wycofa, bo jest za bardzo przepełniony chęcią zemsty. Musi coś zrobić, zresztą już podobno ma jakieś zamysły.
Trochę niepokoi mnie fakt, że pod jego jasną czupryną pewnie kotłują się myśli, o których nie mam pojęcia,
-No cześć, gotowa?-Słyszę, a już po chwili zostaje zamknięta w zdecydowanych objęciach Wybrańca.
-Tak, choć to kolejny powrót do przeszłości, a Marcus jak na razie skutecznie mi o niej przypomina.-Staram uśmiechnąć się przekornie, ale wychodzi mi tylko nie zachęcający grymas.
-Nie powinnaś się jej bać-mówi i łapie mnie za rękę.
-Tak, wiem, ale to dziwny okres mojego życia.-Ściskam jego dłoń.-Wcześniej był Hogwart, najwspanialszy czas w moim życiu. Później wojna, a zaraz po niej praca dla Kingsley'a...teraz znowu jest dobrze, ale tamte okres najchętniej bym wycięła-stwierdzam lekko naburmuszonym tonem. Gdy wyczuwam go, posyłam mu przepraszające spojrzenie, które wychwytuje i, po którym teleportujemy się. Wciąż spoczywa na mnie ciężar wczorajszej decyzji.
-Czyli spacer po mugolskim Londynie?-pytam retorycznie gdy pojawiamy się w jednej z niemagicznej uliczek, tak dobrze mi znanych.
Mężczyzna przytakuje szybko i oferuje mi ramię, które przyjmuje.
-A co z Amber?
Na jego twarz wpływa cień, którego nie może pozbyć się przez dłuższą chwilę. Stara się uśmiechnąć, lecz nie wychodzi mu to na co zerkam z przyjacielską czułością.
-Odezwała się jakiś czas temu...Na początku dziękowała, potem chciała jeszcze jedną pożyczkę.
-Ty chyba nie...
-No co ty!-woła szybko.-Powiedziałem jasno, że nie, ale zdaje sobie sprawę, że może wrócić. Nie wiem co wtedy zrobię.
Wiatr słabnie, promienie słońca padają na nasze twarze na wskutek czego mrużymy oczy, a koło nas przejeżdża po chwili grupa dzieci na rowerach co z kolei przypomina mi moje dzieciństwo za czasów, w których nie otrzymałam jeszcze listu z Hogwartu. Tak beztroskie.
-Wszystko, by się rozwiązało gdyby stąd zniknęła.
-Tak dobrze to raczej nie będzie-odpowiada lekko zirytowany jakby dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę.-A co u ciebie? Ty i Malfoy...
-Jest dobrze-mówię szczerze lekko uśmiechając się na wspomnienie ostatniej nocy, o której nikt nie wie jednak nie utrzymuje on się długo na mojej twarzy, bowiem do mojej świadomości przedostają się wspomnienia z wizyty w Rosemary. Irytacja stara się mnie objąć, ale cudem udaje mi się opanować.-Chociaż znaleźliśmy ślad Marcus'a, byliśmy tam i...
-Pokłóciliście się?
-Może trochę tam w środku, ale to normalne. Zdziwiłabym się gdybyśmy się nie kłócili.-Wzruszam ramionami po czym chce się zaśmiać, ale śmiech staje mi w gardle i nie może się przedostać. Znów powracają do mnie słowa blondyna, które chciałam zignorować, lecz nie udało mi się to. Musze wziąć pod uwagę, że on pierwszy może zlikwidować mnie, a fakt ten powoduje, że moja złość osiąga apogeum gdy o tym myślę. Mocno zaciskam pięści i przez moment udziela mi się pośpiech Malfoy'a i chęć, by śmierć Marcus'a była długa i nieprzyjemna.
-Zdziałaliście coś?-pyta ciekawy. Skręcamy w lewo.
-Nie udało nam się dowiedzieć gdzie mieszka. Jakimś cudem nas wyczuł, ale mamy pewien plan.-Moje wspomnienia wracają znów do Rosemary i mówię coś, by zakończyć temat.-To miejsce było okropne.
Przytakuję i nie pyta dalej, dobrze wiedząc po moim tonie jakiego użyłam w ostatnich słowach, że nie chcę kontynuować. Rozmawiamy przez jakiś czas o wrześniu, a przy okazji o mojej pracy w Hogwarcie i o jego nowym dyrektorze. Nie dziwie się, słysząc wątpliwości co do powierzenia tej posady blondynowi w głosie Harry'ego. Sama nie wiem jak to się potoczy, jak to wszystko będzie wyglądać, czy dam sobie radę i jacy są pozostali nauczyciele. Jedyne czego jestem pewna to to, że powrót do tamtego okresu w moim życiu będzie dla mnie korzystny. Jeśli oczywiście go dożyje, nie mogę być pewna jutra.
-Hermiona...-Odwracam na niego wzrok, a on przystaje na moment.-Nie tęsknisz za Krzywołapem?-pyta, a ja przytakuję lekko.
-Umarł już dawno.
-Nie sądzisz, że...nowy Krzywołap, by ci pomógł?-pyta nieporadnie na co podnoszę wysoko brwi.
-Teraz Harry? Gdy tyle się dzieje? Gdy tyle przede mną?-odpowiadam pytaniem na co ściska moją dłoń. -Nie wiem, może za jakiś czas.




*****


Katie




       -Jesteś pewien? - pytam.
Oliver, lekarz i nasz były wspólny znajomy, kiwa głową ze smutkiem.
Tak, jestem pewny, chce tym powiedzieć. Umrze. Dzisiaj, jutro najdalej.
-Przykro mi.
I wiem, że jego słowa są prawdziwe.
Bije od niego te sam żal co ode mnie mimo, iż już nic poza przyjaźnią nie łączy mnie z chorym mężczyzną, który leży na łóżku za ścianą.
       Nie ma dla niego ratunku, wiem o tym gdy trzymam jego chudą, bladą i bezwładną dłoń na swojej.
       Wynika z tego, że najpóźniej za trzy dni będę w domu, u Teo.
       Dopiero wtedy będę mogła się wypłakać, bo tutaj nie mogę, ponieważ nie chcę aby widzieli mą słabość, bo to załamałoby umierającego jeszcze bardziej. O ile to możliwe.
       Wrócę i wszystko będzie dobrze.
Przy jego boku dobrze przeżyje żałobę po mężczyźnie, z którym niegdyś, jeszcze w czasach Hogwartu, nie do końca świadomie wiązałam swą przyszłość.
      I wszystko będzie dobrze, myślę pewnie raz jeszcze.
Ja, Teo i nasz dom.




*****

Harry





        Z kominka wydobywa się trzask palącego się drewna.
Po rozmowie z Hermioną jak i późniejszym spotkaniu z Pamelą, zrozumiałem, że musze mieć jakiś plan, że muszę liczyć się z tym, że Amber wróci.
        Tylko, że mam kompletną pustkę w głowie!
Całkowitą, która nawet sprawia, że widzę za lekką mgłą. Łamię sobie głowę już od dłuższego czasu, chciałem skontaktować się z Hermioną.
       Wtedy pojawiła się obawa, bo uzmysłowiłem sobie, że może mieć to coś wspólnego z Marcus'em. Mówiła przecie, że mają plan, ale nie chciała o nim rozmawiać. A jeśli coś się jej stanie? A jeśli Malfoy coś zniszczy i Hermiona będzie zagrożona? Powinien pomóc jej od razu! Głupi byłem gdy sądziłem, że nie narazi się zbytnio i, że wszystko będzie w miarę dobrze gdy będzie z Malfoy'em.
-Mówisz, że nie wiesz co dalej, tak?-pyta Ron, który siedzi niedaleko mnie.
Szybko przytakuję, a gorycz tej żałosnej prawdy zalewa mnie na nowo.
-Gdyby zniknęła, wszystko samo, by się rozwiązało.-Wzdycham.
Ron zerka na mnie i przez dłuższą chwilę  nie odzywa się.
Po czasie drapie się w podbródek i uśmiecha delikatnie.
-To dałoby się załatwić - mówi.
Spoglądam na niego wyczekująco jednocześnie mocno wbijając palce w oparcie fotela. Czekam, aż powie coś więcej, lecz widocznie nie zamierza.
-Ron! - wołam gdy zdaje sobie sprawę, że trzyma mnie w tej niepewności specjalnie.
-A gdyby tak się wyprowadziła?
Kubeł zimnej wody, podcięcie skrzydeł, zawód.
-Proszę cię, Ron...
-No tak! Posłuchaj! - przekonuje i siada obok mnie.- Mówiłeś mi, że bardzo zależy jej na opinii. Wyobraź sobie w jaką panikę i mogłaby zrobić gdyby jej otoczenie dowiedziało się o córce. W dodatku tak dużej i o tym, że tyle ją ukrywali!
Zaczynam go rozumieć.
-Wystarczyłoby się tylko...pokazać?
Przytakuję, a ja już wiem jakim tempem poprowadzić swoje myśli.



*****


Hermiona



        Wróciliśmy zrezygnowani, zdenerwowani i zmęczeni.
Malfoy zatrzymał się w salonie, a ja udałam się do naszej sypialni, każde pogrążone we własnych myślach.
        Miałam wrażenie, że wisi nade mną wielki zegar, który wciąż tykał i tykał, a jednocześnie zabierał mi drogocenne minuty tym samym odliczając czas do jakiegoś wydarzenia, o którym nie miałam pojęcia.
-Pakujesz się?-zapytał ze zdziwieniem Malfoy, wchodząc do pokoju, w którym byłam akurat gdy przekładam różne rzeczy.
-Nie, raczej przygotowuje na jego przyjście-odpowiedziałam  zgodnie z prawdą. -Bo możemy zrobić tylko to, Malfoy. 
-Nie wiemy gdzie jest, nie ma sensu go szukać.-Wzruszył ramionami dając tym samym znać, że się ze mną zgadza. -A on przyjdzie tu prędzej czy później.
-Dokładnie. Czyli znowu czekamy, ale będziemy gotowi.-Usiadłam na łóżku. -Bo będziemy, prawda, Malfoy?
-Masz jakieś wątpliwości?-zapytał unosząc brew. Podszedł do mnie i usiadł obok mnie po czym pozwolił, by kpina objęła jego twarz. -Dzisiaj czy jutro będziemy mieli to z głowy.
-Skąd wiesz?-zapytałam zdziwiona odwracając się przodem do niego.
-Czuje to.-Tym razem starał się wyglądać beztrosko jednak jego oczy znów pokrył ten lód, którego tak nienawidzę. -Czuję, że za niedługo go zabije, Granger.  
I wiem, że to zrobi.
Planował to już od dawna. Jego plan B.



 
 
*****

Przepraszam, że dzisiaj, a nie wczoraj czy przedwczoraj, ale musiałam jeszcze go sprawdzić.
Jak tam koniec roku? Świadectwa?
To też opóźniło moją pracę.

Serdecznie dziękuję za ostatnią aktywność.
Naprawdę zrobiło mi się miło i przyjemnie.
Pozdrawiam was mocno i dziękuję zarówno za ostatni czas jak i cały wspólnie spędzony czas w związku z pierwszymi urodzinami bloga, które nastąpią niebawem.
Mam dla was w tym dniu niespodziankę :)

VM

      
       

piątek, 20 czerwca 2014

Rozdział 36:,,Jeśli w nie uwierzysz, nie będą bez pokrycia.''

Teodor
Teo!
Cieszę się, że napisałeś. Naprawdę.
Wszystko jest dobrze, nie wiem jeszcze za ile wrócę.
Jego stan jest gorszy niż sądziłam.
 Jeśli chodzi o nas, mam nadzieję, że nic się nie zmieniło.
Ta...sprzeczka była pomyłką.
Dobrze, że zrozumiałeś swój błąd, ale ja też pojęłam, że powinnam powiedzieć ci wcześniej, przygotować do tego.
Kiedy wrócę wszystko nadrobimy, bo tęsknie za Tobą, Teo i to bardzo.
Mam nadzieję, że ty za mną też.
 Kocham Cię
Katie.
 
 
 
Cześć Teodor. Oczywiście, że mogę się spotkać jeśli podasz mi dokładny termin.
Mam nadzieję, że Twój stan się poprawił, bo tata zawsze powtarza mi, że jeśli dusza jest nieszczęśliwa to przyciąga  jeszcze więcej pecha.
Może tam gdzie ostatnio tylko tym razem lepiej weź  coś na kruple.
Luna
 
 
 
 
 
 
*****
 
 
 
 
 
 
Hermiona
 
 
 
 
 
 
        Po wczorajszym wydarzeniu sytuacja całkowicie się skomplikowała.
Mam wrażenie, że Malfoy mnie unika, a już na pewno, że udaje, że nie powiedział wczorajszych słów. Nasze rozmowy z kolei sprowadziły się tylko do tematów związanych z włamaniem, Blaise'm i powiązaniami między tymi dwoma sprawami.
        Żadna bliskość nie wchodzi w grę. Teraz jej reguły się zmieniły, a on zachowuje się zupełnie tak jakby miał mi za złe, że w ogóle zaczęłam tą rozmowę. Mogłabym nawet wysunąć stwierdzenie, że zrobił się chłodny zupełnie jakby...wstydził się wypowiedzianych słów.
        Dawno nigdzie nie byliśmy we dwójkę, a przez ostanie wypadki chyba przez dłuższy czas nigdzie nie wyjdziemy.
        Dźwięk otwieranych drzwi przerywa moje rozmyślenia.
Odstawiam na półkę czerwoną szminkę i wychodzę z łazienki w tym samym momencie co on wchodzi do salonu.
-Wybierasz się gdzieś?-pyta unosząc brew.
-Mi też miło cię widzieć, Malfoy-odpowiadam i przewracam oczami w ten sam sposób co zazwyczaj on, wiedząc, że zirytuje go to jeszcze bardziej. Niech sobie zostanie z tym swoim chłodem sam, zresztą pewnie i tak znowu wyjdzie, prycham w duchu.
-Jak się czuje Pansy? Wiadomo co z Blaise'm?-pytam zmieniając temat. Wybiorę się do nich później, wpierw muszę załatwić jedną sprawę, która nie daje mi spokoju.
Gniew znika z twarzy blondyna, by mógł wkraść się na nią niepokój i zmęczenie, które wyraża przez przejechanie dłonią po włosach i westchnienie.
-Jeszcze się nie obudził-odpowiada raz jeszcze taksując mnie wzrokiem.-Wracam tam za moment. Teo był tam całą noc, wrócił nad ranem, by się przespać i też ma wrócić koło południa. A ty gdzie?
-Nie ważne.-Macham lekceważąco dłonią i kieruje się do drzwi jednak on niespodziewanie łapie mnie w talii przytrzymując tym samym.
Przez moje ciało przechodzi dreszcz, a temperatura osiąga najwyższą z możliwych.
Odwracam głowę w bok na wskutek czego przykładam policzek do jego policzka. Gdy czuję ten znajomy podbródek i kości szczęki mam ochotę przejechać po nich nosem, pocałować.
-Jesteś moją dziewczyną-przypomina tak jadowitym szeptem, że przez moment mam ochotę się wyrwać, ale gdy wzmacnia uścisk szybko się tego pozbywam.
Brzmi to jednocześnie tak bezczelnie i cwanie, że mam ochotę parsknąć śmiechem, ale przecież właśnie taki jest Malfoy.
-Przez ostatni czas o tym nie pamiętałeś-burczę.
-Nie uważasz, że nie czas na takie problemy, Granger? Mamy większe-warczy na co złości mnie jeszcze bardziej.
Zbieram swoje siły i odwracam się w jego kierunku nie chcąc, by to on przejął nade mną kontrolę.
-Tym bardziej powinniśmy trzymać się razem, kochanie.
Odchodzę w stronę drzwi, by po chwili przekroczyć ich próg.






*****




      Żwawym krokiem wchodzę po schodach, a następnie w stronę wejścia.
Mimo, iż nie spodziewam się, że otworzy, pukam. Kiedy nie słyszę żadnych kroków czy innego sygnału, że chociażby usłyszał, że ktoś stoi za drzwiami, wyciągam różdżkę i zaklęciem otwieram sobie sama.
       I jest jeszcze gorzej niż sądziłam.
Gdy rozglądam się dookoła nasuwa mi się tylko jedno słowo. Burdel. Po prostu.
Kiedy wchodzę do kuchni zauważam istny stos brudnych naczyń, duży do tego stopnia, że mam wrażenie jakby miał zaraz ożyć i ruszyć w moim kierunku. Jakieś śmieci i papierki, które rozrzucone są po całym domu, tworzą istny dywan. Pościel w sypialni jest rozkopana, panuje duchota.
Idąc, zauważam coś w kącie koło komody. Przekrzywiam lekko głowę i zainteresowana pochylam się w tamtą stronę, by po chwili podnieść małe pudełeczko.
-Piękny...-mamroczę cicho gdy unoszę wieko i moim oczom ukazuje się śliczny pierścionek zaręczynowy.
Nagle zalewają mnie wyrzuty sumienia.
Tak naprawdę to wtargnęłam do jego domu, a przecież powinnam zrozumieć, że chce mieć chwilę dla siebie szczególnie teraz gdy jest tak zmęczony. Śpi, po powrocie z Munga, a ja tymczasem myszkuje w jego mieszkaniu mimo, iż nie mam do tego najmniejszego prawa.
Ale to dla jego dobra!, bronię się od razu mocno ściskając w dłoni pudełeczko z pierścionkiem.
Widziałam, że nie czuje się pewnie, a przecież Teodor Nott, podobnie zresztą jak Malfoy, nigdy nie poprosiłby o pomoc.
-Hermiona?-Wchodzę do salonu.
Mężczyzna siedzi na kanapie, zaspany na podstawie czego wnioskuje, że musiałam go obudzić, pociera skronie i spogląda na mnie zamglonym wzrokiem.
-Przepraszam, wiem, że nie powinnam...rozumiem, że nie chcesz o tym rozmawiać, ale nie przydałaby ci się pomoc?-pytam szybko zalewając go ciągiem słów.
Kiedy przygląda mi się przez dłuższą chwilę, siadam obok niego i kładę na stolik pudełko z pierścionkiem na co drapie się w szyje zdezorientowany.
-Odpisała?-pytam, a kiedy on jakby w odpowiedzi przesuwa wzrok na szafkę pod stolikiem, a głównie na leżące tam pergaminy, rozumiem, że tak.
Niespodziewanie jednak zauważam jeszcze jeden pergamin, który leży obok listu od Katie. Wytężam wzrok, by ujrzeć podpis, lecz on szybko podrywa się z miejsca i zgarnia całą korespondencje.
-Nie ważne-odpowiada gdy zdziwiona tym nagłym odruchem, unoszę lekko brwi.-I nie rób tak, wyglądasz jak Malfoy, a ja nie chce czuć się jak na przesłuchaniu-dodaje na co marszczę nos i szybko staram się wrócić do normalnej mimiki, żałując jednocześnie, że nie mam przy sobie lusterka.
-Wpakowałeś się w coś?-pytam nawiązując do tajemniczego listu.
-Nie, to nic takiego.
-Teo, znam skądś ten charakter pisma, prędzej czy później...
Wzdycha ciężko po czym zaczyna opowiadać.
W życiu nie zgadłabym, że Teodor może mieć coś wspólnego z Luną. Ani tego, że nie może przestać o niej myśleć.




*****



Pansy




        -Możecie wrócić, dam wam znać jeśli...jeśli coś się zmieni-mówię zerkając na Draco i Teo, którzy od czasu wypadku Blaise'a praktycznie nie mają swojego życia.
-Przecież dopiero co wróciliśmy-przypomina Draco, podnosząc się z dotychczas zajmowanego przez siebie miejsca.-Ale może ty chcesz...?
Szybko zaprzeczam.
I na tym kończy się nasza rozmowa, nasuwając niemy wniosek, że nikt nie chce opuścić Munga na dłuższy czas.
       Dalej nic nie wiemy.
Na początku chciałam zmusić magomedyka, a w ostateczności prosić o jakiekolwiek informacje, ale zrezygnowałam gdy po raz kolejny usłyszałam, że dalej jest nieprzytomny, robimy wszystko co w naszej mocy, powiadomimy panią w pierwszej kolejności jeśli jego stan się polepszy czy pogorszy.
-To idiotyzm, ja mam prawo do niego wejść-podejmuje po raz kolejny Teo.
-Wiesz doskonale, że nie możesz-odwarkuje lekko zmęczony i zirytowany Draco.
Nott jedynie prycha pod nosem i ukrywa na moment twarz w dłoniach, nie chcąc abyśmy zobaczyli wyraz rezygnacji na jego buzi.
Prawda jest taka, że Teo jako zasłużony magomedyk tego szpitala powinien czuwać nad Blaise'm, zajmować się nim i leczyć jednak ze względu na więzi jakie ich łączą, nowy ordynator zabronił mu jakichkolwiek kontaktów.
Wielkie było nasze oburzenie gdy się o tym dowiedzieliśmy, ale cóż mogliśmy zrobić? Co najwyżej schować je do kieszeni albo skrytki w pamięci, by kiedyś odpłacić się równie mocno.
      Draco opiera się plecami o ścianę, mając już dość bezczynnego siedzenia. Gdy moje oczy napotykają jego lekko rozgniewany wzrok i złożone na torsie ręce, przypomina mi się wydarzenie na piątym roku-jak się później okazało jedynym w miarę spokojnym, bo później było tylko gorzej.
Blaise spadł wtedy z miotły na treningu, również nie mógł się obudzić.
Zarówno blondyn jak i Teo nie odchodzili od jego łóżka w Skrzydle Szpitalnym, a  Draco miał tak samo rozgniewany wzrok co teraz zupełnie jakbym miał Blaise'owi za złe, że spadł z tej cholernej miotły.
      Wcześniej przyszedł i Potter.
Wypytał jak czuje się Blaise i posiedział chwilę nie zważając na krzywy wzrok blondyna. Również starał się porozmawiać z magomedykami, ale i jemu nic więcej nie wyjawili.
      Na odgłos kroków podnoszę głowę w przeciwności do bruneta siedzącego koło mnie.
Widzę idącą w naszą stronę Hermionę z papierową torbą w ręku.
-Coś nowego? Obudził się?-pyta zamykając mnie w uścisku. Zaprzeczam z bólem i jednocześnie staram się powstrzymać łzy spowodowane nagłą prawdą, która ponownie mnie uderzyła.
-Pomyślałam, że pewnie nic nie jedliście...-pomrukuje wychowanka Gryffindor'a, przekazując mi papierową torbę z logiem magicznej piekarni na Pokątnej na co blondyn stojący pod ścianą śmieje się cicho.
-Cześć, cześć...-wita się cicho Teo, oddając uścisk Gryfonki. Kobieta stara się uśmiechnąć ciepło, ale wychodzi jej tylko krzywy grymas, sprawiając jednocześnie wrażenie jakby ta pesymistyczna aura przeszła i na nią.
-Nie piorunuj mnie wzrokiem tylko chodź-mówi Draco, przewracając oczami gdy Hermiona idzie w jego stronę. Wyciąga ręką, która kładzie jej na plecach i przyciąga do siebie zdecydowanie.
-Już się nie boczysz?-pyta cicho naburmuszonym tonem.
-Wcześniej też tego nie robiłem-odpowiada wrogim tonem jakby starał się jej to wmówić. Tak, ty się nigdy nie obrażasz, Draco, myślę z politowaniem.
Hermiona najwidoczniej puszcza to mimo uszu i staje twarzą do nas, opierając się plecami o jego tors. Posyła mi przepraszające spojrzenie kiedy ten całuje ją szybo w szyję i oplata rękami, ale staram się mimikom oddać, że mi to nie przeszkadza. Niech przynajmniej u nich będzie wszystko w porządku. Dobrze wiem, że gdy Draco Malfoy czuje słabość, jest mu źle, boi się o kogoś lub jest w sytuacji takiej jak ta, próbuje zatuszować to poprzez cielesność, wzajemny kontakt fizyczny, seks czy namiętność.
-Wiem!-woła nagle Teo podrywając się z miejsca. Posyłamy mu pytające spojrzenia, ale on zaczyna szukać czegoś po kieszeniach, by po chwili pognać w stronę schodów na górę.
-Nott!
-Wiem co mu pomoże!
Znika.




*****



Teodor



      To bardzo skuteczne, jeśli coś się stanie, zadziała na pewno.

      Tchnięty nadziejom mknę przez szpitalne korytarze, zdając sobie sprawę, że wyproszenie pozwolenia na działania od nowego ordynatora, którego praktycznie nie znam, nie będzie łatwe.    
Nie zważam na upominające krzyki, przechodzących obok ludzi, których nie chcąco szturcham czy popycham. Biegnę do kolejnych schodów, a gdy udaje mi się wspiąć po nich na dobre piętro, odnajduje wzrokiem jego gabinet po czym krótko łomocząc do drzwi, otwieram je, wbiegając do środka.
-Panie Nott! Co to ma znaczyć?-woła podrywając się z miejsca za biurkiem.
-Wiem, że już o tym rozmawialiśmy, ale panie ordynatorze, ja muszę do niego wejść! Niech mi pan pozwoli się nim zająć, to...
-Już o tym rozmawialiśmy!-Uderza dłonią zwiniętą w pięścią w stół dla spotęgowania swych słów po czym spogląda na mnie w ciszy przez dłuższą chwilę, a następnie spokojnie opada na swoje miejsce.-Sądzi pan, że jest wyjątkowy? Pozostali magomedycy robią to co mógłbym zrobić pan.
-O to chodzi, że nie robią. Nie mają pojęcia co mu podać!
-To proszę przekazać im instrukcje i nie wtrącać się w sprawy na, które nie udzieliłem zgody.-Jego wzrok staje się palący, a przez pokaźną posturę wygląda w miarę groźnie, ale w każdym razie stanowczo.-Kodeks zakazuje nam operowania czy kontaktów lekarskich z bliskimi, bo...
-Nie interesuje mnie kodeks!-Mam ochotę wyszarpać się za włosy z bezsilności, złości i oporu jaki ten wysoki, ale i gruby, czarodziej stawia.-Na sali siedzi jego żona, wszyscy boimy się, że się nie obudzi, a jeśli reszta dalej będzie partaczyć tak swoją robotę, to naprawdę może już nie otworzyć oczu, rozumie pan?!-wołam, kładąc dłonie na biurku przed nim.-Skazuje go pan na śmierć, a ja mam wszystko co potrzeba żeby tak nie skoczył. To mój przyjaciel, nie może umrzeć, nie tu i nie teraz.
-Panie Nott, rozumiem...
-Nic pan nie rozumie!-woła zirytowany tym, że próbuje udawać że wie w jakiej jesteśmy sytuacji. Nie ma pojęcia jak ważne to dla nas jest i nie powinien udawać, że pojmuje ogrom sprawy.-Wie pan, że niedawno spodziewali się dziecka? Jego żona poroniła, pobita przez Kingsley'a. Nawet nie wyobraża pan sobie z jakim bólem walczyła, by tylko dziecku nic się nie stało i jeszcze pomogła współwięźniowi, który żyje teraz tylko dzięki niej-mówię szukając zmiany na jego twarzy czy w oczach. Niestety na razie jest jak skała, nie do ruszenia czy poruszenia, która złości coraz bardziej.-Nie wie pan jak cierpieli! Dziecko zmarło, ale niedawno udało im się znowu. Jeśli mi pan nie pozwoli tam wejść, dziecko będzie bez ojca, a Pansy stanie się wdową. Chce pan tego?-pytam czując wilgoć pod oczami. Zdziwiony, że mogę wypuścić łzy, kręcę głową jednocześnie próbując nie myśleć o ewentualnej śmierci przyjaciela.
-Panie Nott nie mogę...
Mam ochotę go uderzyć. Czują w sobie taką wściekłość, że mógłby spokojnie znieść z powierzchni ten gabinet. Mocno zaciskam dłonie na krawędzi biurka, a oczy, aż mi płoną. Musze naprawdę strasznie wyglądać, myślę, ale to jedynie jeszcze bardziej potęguje mój gniew. Serce chyba zaraz wyskoczy mi z piersi, a knykcie, aż mi zbielały.
-Przyszedłem tu po zgodę, ale nie znaczy to, że jeśli powie pan nie, będę siedział spokojnie. W tej chwili wchodzę do niego na salę, a jeśli tylko spróbuje mi pan przeszkodzić, uszkodzę!-wołam doskonale zdając sobie sprawę, że przesadziłem.
Groźby nie wchodzę w grę, nie można stosować ich do wyższego rangi, do pracodawcy. Mógłby mnie teraz spokojnie wywalić-nie tylko z gabinetu, ale i z pracy-lecz jego zszokowana twarz mówi, że ze zdziwienia nie może nawet otworzyć ust. Spogląda na mnie jakbym był jakimś kosmitą lub dziwnym stworem, ale będę martwił się o to jutro. Życie Blaise'a jest ważniejsze od wszystkiego w tej chwili.
      Jak powiedziałem, tak też robię. Wybiegam z jego gabinetu mocno trzaskając drzwiami po czym wstępuje na moment do swojego po fartuch lekarski i fiolkę. Szybko zakładam go na siebie o mało nie rozrywając i pędzę na dół.




*****


Draco



      Po dłuższym czasie położyłem podbródek na ramię opierającej się o mnie Granger.
Jestem zmęczony, ale w życiu stąd nie odejdę, szczególnie teraz kiedy Teo pobiegł tak nagle na górę.
Kiedy brunetka odwraca głowę w bok, do mnie  nasze spojrzenia się spotykają, a ona po chwili unosi dłoń i przejeżdża nią po moim policzku i po szczęce.
-Będzie dobrze, Malfoy.
-To tylko suche słowa, Granger.
-Jeśli w nie uwierzyć, nie będą bez pokrycia, fretko.
Normalnie odgryzłbym się albo zrobił coś paskudnego, ale teraz najnormalniej w świecie nie mam siły. Draco Malfoy też momentami czuje się całkowicie wypompowany.
Pansy dalej siedzi na białym krześle pochylona, ze wzrokiem utkwionym w podłodze. Na początku poszła za Teo, ale ten biegł tak szybko, że gdy wspięła się po schodach, jego już tam nie było.
Trzyma się za brzuch dlatego raz po raz zerkam czy jest w pobliżu pielęgniarka.
-Draco, chodź musisz mi pomóc!-woła Teo wręcz zlatując po schodach.
-Masz zgodę?-pyta Pansy zauważywszy, że ma na sobie biały fartuch ze swoim nazwiskiem, w którym wygląda teraz jak szaleniec z tym rozbieganym spojrzeniem i potarganym, czarnymi włosami.
Zaprzecza.
-Zaraz was wyrzucą!-woła pani Zabini, podnosząc się z miejsca.
-Prędzej my ich!-odkrzykuje pędząc w  kierunku Teo uprzednio zerkając na Granger, która szybko przytakuje, że powinienem to zrobić.
Szybko wchodzimy do sali, w której leży nasz przyjaciel i, w której chwilowo nie ma nikogo.
Podchodzę do łóżka, na którym leży Blaise, ale nie nasz. Ten jest zimny, ma zamknięte oczy, nie bije od niego ten optymizm i życie.
-No i co?-pytam, widząc, że Teo bierze do rąk dokumentację Zabini'ego.
Nie odpowiada, bo drzwi otwierają się szeroko.
Jakiś masywny mężczyzna wraz z innymi wchodzi do środka na co Teo napina się i zsuwa dłoń na różdżkę.
-Spokojnie, panie Nott, teraz najważniejsza jest przyszłość pacjenta-mówi ten masywniejszy, idąc w naszym kierunku.
-Co chce pan zrobić?-pyta dalej, a następnie wzdycha odebrawszy wrogie spojrzenie Teodora-Mamy zamiar panu pomóc, dziecko nie może żyć bez ojca-kończy, a ja zaglądam przez lekko rozchylone drzwi i zauważywszy Pansy, uśmiecham się w jej stronę pocieszająco. Możliwe, że to jej załamana postać przekonała ich ostatecznie.





*****



Hermiona




      
       Wyszli z sali dopiero po prawie dwóch godzinach.
Kiedy tylko drzwi otworzyły się, a nikt z nich nie wyszedł ze środka, razem z Pansy pobiegłyśmy tam w niemej obawie, że drzwi jednak zaraz się zamkną.
Pani Zabini szybko znalazła się przy łóżku męża, a gdy tylko zajęła miejsce, złapała go za rękę, na moment przytuliła i pozwoliła, by łzy popłynęły po jej policzkach.
-Co prawda nie obudził się, ale o tylko kwestia czasu-mówi Teo.
-Co mu podałeś? Co zrobiłeś?-pytam zaciekawiona, a jednocześnie pełna ulgi, że wszystko naprawdę będzie dobrze.
-Jeden z jego eliksirów-odpowiada, wzruszają ramionami przez co znowu wszystkie spojrzenia kierują się na niego. Tym razem zdziwione i niedowierzające w te rozwiązanie.
-Dał mi go kiedy go stworzył. Miał być na ciężkie przypadki dla moich pacjentów, ale zostało mi jeszcze trochę-odpowiada z uśmiechem, lecz poważnieje po chwili i spuszcza wzrok.-Przepraszam Pansy, że tak późno sobie o nim przypomniałem....
-Nie wygłupiaj się. Uratowałeś go! Co teraz będzie dalej...?-pyta, lecz jej ton sugeruje, że boi się zadać to pytanie z obawy przed odpowiedzią, która zada jej ból.
-Teraz? Teraz normalnie śpi, za kilka godzin się obudzi tylko jest...pewien problem.
Ponownie jakiś ciężar ciągnie mnie w dół.
-Jaki?-pytam, wiedząc, że Pansy nie odważy się zapytać. Za to mocniej ściska dłoń Blaise'a, a drugą przejeżdża po jego policzku.
-Jest...-zerka na zegarek-...już po dwudziestej. Obudzi się rano, ale jego lewa ręka będzie nie sprawna.




*****


Draco



        -Jeszcze chwilę posiedzę-mówię.
Granger zerka na mnie zaciekawiona po czym uśmiecha się i całuje mnie krótko.
-To urocze, że tak się o niego troszczysz. Nie śpiesz się.
-Nie troszczę-mruczę na co kiwa głową z politowaniem.
-Czekam na ciebie w domu, kochanie-droczy się dalej po czym przygryza wargę i teleportuje się.
       Cierpliwie czekałem, aż wszyscy sobie pójdą.
Nie chciałem, by wszyscy gapili się na mnie gdy będę przy nim siedział i oczekiwali ode mnie ckliwych słów radości.
Pogwizdując idę wąskim korytarzem mijając pozostałe rodziny pacjentów czy pracowników, z powrotem do sali, a następnie do Blaise'a.
Kiedy skręcam zauważam, że i Teo postanowił zrobić to co ja.
-Nie sądziłem, że ty też-mówię.
Nott otwiera drzwi.
-No popatrz, a ja doskonale wiedziałem, że ty tak zrobisz.-Uśmiecha się ślizgońsko po czym wchodzi do środka, a ja za nim.
      Gdy siadamy przy jego łóżku-ja po prawej, Teo po lewej-przypomina mi się, że nie wyjdzie z tego bez szwanku. Pansy trudno było przyjąć, że lewa ręka Blaise'a będzie niesprawna, ale po dłuższej chwili zrozumiała, że mogło być gorzej. W dodatku Teo nie powiedział jej, że chciano mu ją amputować, mówiąc, że po co komu niesprawna, nie odbierająca bodźców ręka, ale nie wyraziliśmy zgody nie chcąc robić z niego kaleki, a samemu Blaise'owi łatwiej będzie przyzwyczaić się, że jego ręka, jest niezdolna do czegokolwiek niż do tego, że jej nie ma.
      Wszystko przez to, że to właśnie na nią wpierw prysnęły szkodliwe opary. Za długo nic nie robiono.
-Nadal sądzisz, że jego wypadek i włamanie do was ma coś wspólnego?-pyta Teo, który jest we wszystkim poinformowany.
-Nie sądzę, żeby sam wrzucił coś czego nie powinien, a wcześniej kiedy pierwsze składniki były już wrzucone, Pansy tam nie wchodziła.-Wzruszam ramionami.-Daje nam to albo jednego sprawce, który wcześniej wkradł się nie wiadomo jak do Blaise'a, a potem do mnie lub dwóch różnych.
-Tylko co ma mszczący się, szukający dowodów mąż do eliksiru Blaise'a?-pyta dalej Nott, a ja momentalnie dostaje olśnienia. Jeszcze ani ja, ani Granger nie postawiliśmy tak sformowanego pytania. Teraz wszystko ma sens, a nie mające ze sobą nic wspólnego, elementy układanki zaczynają łączyć się w całość. Nagle tak przejrzystą i jasną.
-Oczywiście!-wołam.-Jego żona nie żyje, tak? Od Granger, dotarł do mnie. Ode mnie do was, a w tym do Blaise'a, który pracuje nad eliksirem wskrzeszenia. Chciał go zwędzić, po prostu. Może przypadkowo strącił składnik do kociołka, a nikt nie zauważył ubytku, bo gdy Marcus zrozumiał, że eliksir nie jest dokończony po prostu się zmył-kończę pełen nowej energii.
-To trochę...nieprawdopodobne. W dodatku aby ten eliksir zadziałał od śmierci denata nie może minąć więcej niż miesiąc.
-A skąd on miał to wiedzieć?-prycham.-W dodatku człowiek w miłości i desperacji jest w stanie zrobić wiele.
Po moich słowach zalega cisza.
Jestem pewny, że znalazłem ścieżkę, która za niedługo będzie jeszcze bardziej przetarta i, że nie wyprowadzi mnie na manowce.
-A ty masz się rano obudzić, stary. Koniec tego lenistwa-mówię łapiąc go za dłoń.
Kiedy ten lekko ją ściska przez moje ciało przechodzi dreszcz po czym zdezorientowanym wzrokiem zerkam na Teo.
-On...
-To normalne. Za parę godzin ma się obudzić, więc zaczyna odbierać bodźce-tłumaczy, a następnie sam łapie za rękę Blaise'a.-Draco dobrze mówi, koniec laby obiboku-dodaje żartobliwym tonem.
-Jeszcze tylko parę godzin.
-Miejmy nadzieje.
Patrzę na niego i uśmiecham się przekornie.
-Wyjątkowo ją mam.




*****




       Wszystko nie poszło tak jak chciałem.
Gdy zerkam przez okno naszego starego domu na ciemne niebo ze zrezygnowaniem stwierdzam, że osobiście jestem w równie ciemnym zaułku. Nie znalazłem żadnych dowodów na kobietę, która zabiła moją żoną, która była czysta i nieprawdopodobnie niewinna.
A przeszukałem przecież każdy kąt!
To nieprawdopodobne, że wszystkiego się pozbyła. Mam nadzieję, że chociaż gdy zobaczyła zdjęcie mojej żony, uświadomiła sobie co zrobiła. Jaką straszliwą zbrodnie popełniła zabijając, nie ważne w jakiej wierzę i na jakich dowodach. Zabiła ją, tego nie da się zapomnieć.
Jeśli to sobie uświadomi przynajmniej jedno mi się uda.
       Za długo przygotowywałem się do tego zadania.
Przez tyle czasu ćwiczyłem, planowałem i myślałem jak najlepiej będzie to rozegrać. Nie mogę teraz zwieść ani jej, ani siebie.
      Patrzy na mnie.
Jest ze mną cały czas, a gdy napotkam jej wzrok-tak ciepły i radosny-zatrzymany na jednej z mnóstwa fotografii, czuję, że robię dobrze.
Muszę albo ją odzyskać albo się zemścić, myślę biorąc łyk kawy z kubka.
Dotrę do dowodów, dotrę do niej samej kiedy nie będzie się spodziewać. Gdy będzie tak samo zaskoczona jak moja kochana i równie bezbronna jak ona.
Potem spokojnie, z uciszoną duszą, będę mógł skończyć ze sobą i przenieść się do niej.




*****


Draco




        Obudził się tak jak zakładaliśmy.
Niestety jego ręka również nie działa  tak jak przewidywaliśmy.
Wszyscy teleportowaliśmy do niego z samego rana i siedzieliśmy jak najdłużej można. Trochę zajęło nam wytłumaczenie mu wszystkiego i przekazanie co się działo oraz przykrych wiadomości o lewej ręce i samego powodu jego obecności w Mungu.
Później zostawiliśmy go z Pansy i ich jeszcze nie narodzonym dzieckiem, wiedząc, że należy im się chwila samotności po tym wszystkim. Wypytaliśmy tylko kiedy będzie mógł wrócić do domu i tu spotkaliśmy się z miarę optymistyczną wiadomością. Jutro.
        Teraz korzystając z tego, że Granger teleportowała się do Weasley'a i Potter'a, idę na spotkanie z informatorem. Przedstawiłem kobiecie po wczorajszym powrocie moją teorię i o dziwo przyznała mi rację. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że nie znajdziemy lepszego wytłumaczenia, a to jest w miarę prawdopodobne. Nie całkowicie, ale do uwierzenia.
       Obiecałem też, że sam nie będę postępował pochopnie, ale przecież nie obejmuje to szukania wiadomości. Zresztą doskonale wiem, że ona robi to samo inaczej nie byłaby sobą. Ciekawską, wszystko wiedzącą Granger.
       Wieje chłodny wiatr, ale mimo to dalej brnę przed siebie.
Bardzo chciałbym dobrać się do gardła Marcus'a, człowieka, który wdarł się w moją prywatność, ale to musi poczekać. Najpierw musze mieć plan, cholernie dobry plan dzięki, któremu będę mógł się go skutecznie pozbyć. Będziemy mogli, poprawiam się w duchu, wiedząc, że Granger nie odpuści sobie obecności przy tym.
-Co wiesz?-pytam podchodząc do Igora, młodszego ode mnie o dwa lata mężczyzny, niskiego wzrostu o niesamowicie wielkiej skuteczności w zdobywaniu informacji. Nie bawimy się w grzeczne powitania.
-Znalazłem adres domu, w którym mieszkał kiedyś z żoną. Byłem tam, ale wygląda na opuszczony. Pytałem sąsiadów. Nikt się tam nie kręci, nikt nie wchodzi, nikt nie mieszka.
-Może tam po prostu wpadać raz na jakiś czas-mówię pewny, że chociażby z sentymentu nie zostawił swego dawnego, rodzinnego domu na zawsze. Wszak zostawienie zdjęcia jak i pragnienie zemsty oznacza, że jest pamiętliwy, a tacy nie odchodzą od swych dawnych siedlisk tak łatwo.-Zapisz mi adres. Coś jeszcze, Igor?
-Pracował w Departamencie Przestrzegania Prawa, zwolnił się zaraz po śmierci żony. Nie mieli dzieci, z rodziną spotyka się raz na jakiś czas. Żadnych długów, żadnych problemów. Od dłuższego czasu przepadł jak kamień w wodę, ale jest...coś jeszcze.-Jego oczy zaczynają błyszczeć jak zawsze gdy ma jakieś wiadomości, które zaliczają się do tych ekstra.-Pokazałem jego zdjęcie w kilku miejscach...
-Usunąłeś pamięć, albo zapłaciłeś?-przerywam, woląc się upewnić.
-Tak, nikomu nie wpadnie do głowy, że tam byłem czy, że ktoś o niego pytał.-Macha lekceważąco dłonią. Zapalam papierosa.-Często przesiaduje w Rosemary-mówi, a ja uśmiecham się chytrze widząc już gdzie w najbliższe dni będę na niego czekał.





*****


Hermiona




        Po krótkiej rozmowie, w tym napomknięciu o stanie Blaise'a, przeszłam do sedna, prosząc, by jako aurorzy zajrzeli do moich akt w Ministerstwie i sprawdzili czy czegoś w nich nie brakuje.
Po chwili narzekań i ostrzale pytań, zgodzili się, a wychodząc pod wieczór umówiłam się z Harry'm na jakiś wypad do mugolskiego świata, który swoją drogą mieliśmy urządzić już dawno.
       Przekręcam kluczyk w drzwiach i wchodzę do naszego mieszkania. Czuje napięcie związane z zadaniem, które zleciłam chłopakom, bowiem powiedzieli, że z samego rana napiszą mi co przyniosła ich wycieczka do piwnic Ministerstwa.
-Malfoy, jesteś?-pytam ściągając buty i cienką kurtkę. Sierpień jak na razie zaczyna się wietrznie.
Gdy wchodzę do salonu nie zauważam blondyna, więc kieruje się w stronę sypialni, a gdy już tam jestem, unoszę wysoko brwi zauważywszy stojący na półce nocnej w wazonie bukiet róż, a na łóżku siedzącego mężczyzne i szampana.
-Coś się stało?-pytam odruchowo.
-A musiało?-odpowiada pytaniem po czym przewraca oczami.-Nie szukaj wszędzie podstępów i złych wieści, Granger-mówi, podnosząc się z miejsca.-Po prostu dowiedziałem się kilku rzeczy...-pomrukuje podchodząc bliżej mnie. Niesamowicie szybko zsuwa swoje ręce na moje plecy.
-Wiem gdzie możemy znaleźć Marcus'a-mówi, lecz  z powodu małej odległości między nami gdy wypowiada chociażby jedno słowo jednocześnie muska swoimi ustami moje. Mimo, iż wiem, że robi to specjalnie udaje mu się wzbudzić we mnie pożądanie zarówno nim jak i informacjami jakie zdobył.-Chyba, że mam zrobić to sam.
-Nawet o tym nie myśl-mruczę czując coraz większe mrowienie w podbrzuszu. Nie wytrzymuje i skradam mu jeden pocałunek, który na moment udaje mu się pogłębić. Mrowienie przerodziło się w ciężar.-Idę z tobą.
-Wiedziałem-prycha i na moment zatapia się w moich oczach. Uparcie szuka w nich sprzeciwu, a ja kiwam głową sugerując tym samym, że go nie znajdzie. Szybko łapię mnie za pośladki i sadza na łóżku, by po chwili pochylić się nade mną.
-Nie chce cię po prostu zaliczyć, Granger-mówi przesuwając nosem wzdłuż mojej szyi i podwijając mi bluzkę.
-Inaczej twoje życie później stałoby się piekłem, Malfoy-zauważam z lekkim uśmiechem na co on śmieje się cicho. Początkowe obawy i myśl, która przemknęła mi przez głowę, że mnie wykorzysta, zniknęła już dawno, a teraz dodatkowo zagłuszyłoby ją pragnienie. Wzajemne.
       Gdy rozpinam połowę guzików jego koszuli, wsuwam ręce na jego plecy, których skóra, aż parzy. Blondyn łapie mnie za szyję i podciąga do góry tylko po to, by zerwać ze mnie bluzkę.
Śmiech, jęk, a później mocno szarpie za moje spodnie, która po krótkim czasie spadają na podłogę.
Jego dłonie są wszędzie, język wędruje po moim podniebieniu, a nasze cienie potęgują wrażenie naśladując nas na jednej ze ścian.




*****

Draco




       Nie mogę oderwać się do jej ust.
Czując w środku siebie narastający ogień przytwierdzam dłonie do jej bioder, a następnie do piersi powodując, że brunetka oplata mnie jedną nogą w pasie.
Nagle jej dłonie podrywają się do góry, by rozpiąć moje spodnie, które po chwili niecierpliwie zrzucam. Nie bawi się w odpinanie pozostałych guzików, jedno szarpnięcie i odpięły się wszystkie za jednym razem. Przygryza wargę gdy udaje jej się wejść na mnie sprawiając tym samym, że ty razem to ona jest górą. Ponownie łączy nasze usta podczas gdy ja wplatam jedną dłoń w jej włosy, a drugą staram się rozpiąć jej stanik. Gdy mi się udaje przesuwam dłoń na jej biodro i stanowczo znów przewracam na plecy. Tyle, że ona nie chce się poddać.
Zaczynamy siłować się o pozycję na górze w między czasie pozbywając się reszty bielizny, która teraz jest całkowicie niepotrzebna.
Po czasie udaje mi się ją przytwierdzić do materaca.
Chwytam jej nadgarstki i mocno przytrzymuje nad jej głową co spotyka się z jej cichym jękiem oburzenia.
-Nie szarp się, skarbie-mówię złośliwie unosząc na nią wzrok. Na moment powracam do jej ust, by skraść jeszcze jeden pocałunek po czym zniżam się do jej piersi, które gdy dotykam  wargami są niesamowicie rozgrzane.
-Malfoy-mruczy po czym mocno wyszarpuje swoje ręce i wsuwa je w moje włosy wzdychając głęboko.
-Granger-odburkuje gdy zaczyna rozpraszająco, ale i prowokacyjnie przesuwać swoimi biodrami po moich.
Wije się pode mną, ale odpłaca się tym samym zwiedzając rękami moje ciało. Mój oddech przyspiesza, jej też, mocno zaciskam swe dłonie na jej piersiach, przesuwam wzdłuż ciała, kieruje do strategicznego miejsca.
Ponownie udaje jej się zmienić pozycję na wskutek czego na chwilę siada mi na kolanach, a później pcha do tyłu, kładąc swe drobne dłonie na moim torsie.




*****

Hermiona



       Jesteśmy jednością.
Nie jestem w stanie powstrzymać dźwięków, które za wszelką cenę chcą wydostać się z mojego gardła. Tempo jest coraz szybsze, zachłannie chłonę każdy centymetr jego ciała.
Jeszcze nigdy nie czułam tak wielkiego pragnienia zmieszanego z euforią, chce być ciągle blisko niego, jak najbliżej się da, a gdy odrywa swoje ręce od mojego ciała, czuje niedosyt.
-Tak...-mruczę czując kolejne pchnięcie.
Gdy kieruje na niego wzrok widzę jego kpiący uśmiech, który nie odrywa się od niego nawet teraz.
Czując, że nadchodzi kulminacyjny punkt przyciągam go do siebie i łączę nasze języki, przymykając oczy, pozwalając, by wędrował rękami.
      Pożądanie, namiętność, walka.
Czuje jakby wewnątrz mnie wybuchały fajerwerki, jego gorący wzrok parzy, a powietrze jest tak duszne, że raz nie mogę nabrać potrzebnej dawki, a raz duszę się jego nadmiarem.
-Taka Gryfonka kryła się pod mundurkiem-mówi złośliwie między pocałunkami, dotykając dłońmi mojej kobiecości.
-Kto, by pomyślał, że fretki są takie umiejętne i zręczne-mamroczę odgryzając się i pozwalając, by jęk przyjemności wyszedł na światło dzienne.
-Jeszcze cała noc.




*****



       Gdy poranne słońce oświetla pokój, a zegarek ścienny wybija dziewiątą rano, siedzimy oparci o poduszki naprzeciw siebie po krótkiej drzemce.
Jemy śniadanie, które moment temu przygotowaliśmy, a ja wciąż mam w głowie wczorajszą noc.
Sowa z wiadomością do Harry'ego i Ron'a już tu była-nawiasem mówiąc to jej głośne pukanie o okno nas obudziło, co Malfoy przypomniał już parę razy-i dzięki niej dowiedziałam się, że brakuje kilka stron z mojej teczki.
-Ściślej mówiąc adresu, podstawowych danych, informacji o zasługach i testach umiejętnościowych oraz spraw jakimi się zajmowałam za czasów Kingsley'a-mówię, rozmawiając o tym z blondynem.
-W tym momencie moja teoria potwierdza się jeszcze bardziej.
-Może trochę-mówię i przesiadam się obok niego.-Kiedy idziemy do Rosemary?
-Najczęściej pojawia się tam koło piątej popołudniu-odpowiada, wzruszając ramionami, ale po chwili wraca do niego kpiący uśmieszek.-A w Hogwarcie mówili, że jesteś oziębła-napomina lekko przekrzywiając głowę i przekornie nawiązując do ostatniej nocy.
-Nikt nie kazał ci w to wierzyć-odburkuje-Zresztą skąd mogli wiedzieć?-prycham.
-A co mieli myśleć? Byłaś, a nawet jesteś, zaborcza, zazwyczaj masz ze sobą książki, w dodatku należysz do przemądrzałych, złośliwych i sztywnych-mówi.
-Ja jestem złośliwa?-pytam unosząc brwi na co on przytakuje szybko, pomrukując a co, niby nie?-Przynajmniej nie zarozumiała i nadęta. W dodatku nie podrywam każdej napotkanej na ulicy kobiety.
-Każde ładnej, napotkanej kobiety-poprawia bezczelnie wyżej unosząc podbródek i zerkając na mnie z góry z politowaniem.
       Kontynuuje śniadanie puszczając to mimo uszu, wiedząc, że chce mnie jedynie sprowokować. Nie dam się tak łatwo i nie dam mu satysfakcji.
-Dzisiaj?-pytam nawiązując do wypadu do Rosemary na co przytakuje.
-Myślałem trochę, nie w nocy, bo byłem zajęty...-mówi wrednym tonem, a jednocześnie zaciska dłoń na moim biodrze-i chyba jest tylko jedno rozwiązanie.
-Też tak sądzę-przyznaje odwracając się twarzą do niego i podkulając nogi.-Inaczej doniósłby na mnie do Ministerstwa. McGonagall, by mnie nie zamknęła, ale reszta...
-Nie można ryzykować.
-Nie.-Kręcę głową w zgodzie po czym przejeżdżam dłonią po włosach.-Musimy go zabić.
-Nim on zabije ciebie.



 

*****
 
Nie wiem, chyba jest trochę dłuższy niż zazwyczaj, ale nie mogłam niczego usunąć.
Mam nadzieję, że się wam podoba i przepraszam, że teraz, bo przecież wydaje się, że to już koniec roku szkolnego i jest mnie rzeczy do zrobienia, ale nie u mnie.
Mam jeszcze kilka spraw na głowię, ale pisze w każdej wolnej chwili.
 
Pozdrawiam was mocno!
Vivian Malfoy.


 
 
 
 



piątek, 13 czerwca 2014

Rozdział 35:,,Po wszystkim będziesz o kolejne doświadzenie silniejszy.''

        -Sprawdź swoje rzeczy i wschodnią stronę mieszkania-mówi brunetka, która podczas gdy ja zapalałem światło, szybko podniosła się z ziemi.
Teraz jest skupiona, mówi cicho jakby domyślała się, że sądzę, iż ten ktoś wciąż może tu być. Lekko pochyla się w dół i nie daje mi szans na żadną odpowiedź, bo już z różdżką w dłoni kieruje się na zachodnią część domu.
Niesamowite jak szybko zapomniała o namiętności, która nas moment temu łączyła, myślę. Zresztą jakby nie spojrzeć to tylko to nas łączy.
        Jakiś szelest przywraca mnie do porządku.
Również wyciągam różdżkę i idę w swoją stronę. Kiedy po drodze zauważam zdewastowany barek, zalewa mnie fala złości i irytacji jakby dopiero teraz do mnie dotarło, że ktoś był-lub jest-w moim mieszkaniu.
Wszystko rozwalił, zniszczył i wolę nie sprawdzać swoich zapasów Ognistej Whiskey. Sądząc po stanie całości, rzucał zaklęcia na oślep, więc niewiele pewnie z niej zostało.
-Cholera jasna...-mruczę wchodząc do swojej (naszej) sypialni. Zaglądam do szaf, by sprawdzić czy nic nie brakuje choć zrobiwszy to zauważam, że tu też ktoś węszył. Jest prawie pusta, a większość ubrań i podręcznych rzeczy leży na podłodze u moich stóp.
        W ogóle to jak ktoś się tu dostał?, myślę zaglądając do szuflad szafek nocnych i komody. Nie ma szansy, by przebił nasze zaklęcia ochronne i nie mógł tez znać kodu czy mieć klucza.
Cicho, by nikt mnie nie usłyszał, schylam się i zaglądam pod łóżko. Później szybko podrywam wzrok gotowy do ewentualnego odparcia ataku ze strony włamywacza.
Jednak nie następuje żaden.
        Raczej nic stąd nie zginęło, został mi jeszcze do obejrzenia gabinet, bo reszta pokoi leży w zachodnim skrzydle. Ostrożnie, uważając, by nie potknąć się o coś leżącego na podłodze i na nie wydaniu hałasu, który, by mnie zdemaskował, idę w tamtą stronę jednocześnie próbując domyśleć się gdzie jest, Granger.
        Na widok wszystkich rozrzuconych pergaminów, potarganych ksiąg, których powyrywane strony znaleźć można w każdym kącie raz ogólny nieporządek, cieszę się, że nie ma jej tu ze mną. Mogłaby dostać histerii na ten widok, więc może specjalnie to ona wzięła zachodnie skrzydło? Choć nie takie rzeczy robiła, powinna zostać niewzruszona, przynajmniej na tę chwilę. Powinna.
        Od razu zauważam, że ktoś czegoś szukał.
W pozostałych pomieszczeniach oczywiście też, ale tu dostrzegam, że ktoś nad wyraz dokładnie przeszukał co tylko mógł. Choć nie przypominam sobie  żebyśmy mieli tu coś bardzo  interesującego. Odrzucam, że ktoś szukał pieniędzy, każdy głupi wie, że trzymamy je w Gringocie.
-Na Godryka!-syczy ktoś za mną. Czuję ulgę gdy po głosie poznaje, że to Granger. Odwracam się do niej powoli-popełniłem poważny błąd, przecież nie wiadomo kto mógłby być za mną.
-Miałaś sprawdzać swoją stronę, przecież...
-Nic nie zginęło, rzuciłam zaklęcia sprawdzające. Nikogo nie ma-przerywa i pochyla się po czym zaczynać układać i zbierać pergaminy i księgi.
-Ale był-uzupełniam prychając rozeźlony faktem, że ktoś wtargnął do mojego mieszkania.-Nie wiemy czy czegoś nie wziął.-Rozglądam się po otoczeniu. Zrozumiała aluzję.
-On albo ona.
-Niby kto?-Prycham raz jeszcze.
-Nie mam pojęcia-odpowiada również zirytowana.
        To całe wydarzenie pogorszyło nasze nastroje. Przyjemność i namiętność uleciały, a udzieliła nam się złość i gniew spowodowany tym, że ktoś wtargnął praktycznie w nasze życie. Po co? Dlaczego? Jak? I przede wszystkim, kto?
        Rozglądam się raz jeszcze po tym pokoju, który wygląda jakby przeszło przez niego tornado.
Nagle mój wzrok wędruje na biurko. Podchodzę do niego czując coraz większe napięcie w brzuchu. Podekscytowany i zaintrygowany podnoszę do rąk zdjęcie kobiety.
Dość ładnej kobiety, myślę od razu.
Ma zwiewną białą sukienkę. Na jej rozwianych blond włosach, wręcz słonecznikowych, spoczywa wianek. Jest szeroko uśmiechnięta, oczy ma radosne, a wokół otacza ją łąka.
-Granger?-Odwraca się w moją stronę.-Kto to?-pytam podając jej zdjęcie.
Dokładnie obserwuje jej twarz. Na początku spina się lekko, jej oczy stają się większe, ale następnie chyba domyśla się, że nie spuszczam z niej oczu, bo stara się zachować naturalność i spokój. Mimo to zauważam, że za mocno ściska zdjęcie.
-Nie wiem. Może, któraś z twoich byłych? Nie byłoby dziwne jakbyś jej nie pamiętał.-Wzrusza ramionami oddając mi fotografie. Wiem, że chciała złośliwością odwrócić uwagę od zmiany na jej twarzy, ale niezbyt jej to wychodzi. Mimo to jedynie uśmiecham się paskudnie i zaczynam rzucać zaklęcia sprzątające. Dzisiaj jej odpuszczę, pewnie nie wytrzyma nacisku i moich insynuacji, które zamierzam wygłaszać i sama mi powie o co chodzi. Jeśli nie to wtedy ją przycisnę.
        Innych mogła okłamywać, obcy nie zauważali je gierek, mogli nawet dać się zabić. Ale ja znam ją od tej najgorszej strony i nie uda jej się mnie oszukać. Minusem jest to, że ona również nie zna moich samych superlatywów, więc i mi nie uda się nic zataić.
Choć ja na ciemnej stronie robię dużej.




******



Pansy



        -Niech to szlag!-wołam jednocześnie czując nową falę napływającego płaczu.
Od dłuższego czasu próbuję wysłać patronusa, nie ważne czy do Teo czy Draco, lecz nie mogę skupić się na żadnym wspomnieniu.
Chciałam do nich napisać, ale ręka trzęsie mi się strasznie, w dodatku sowiarnia jest oddalona, a ja nie mogę stąd odejść. Jakby było mało jest późno, mrok ciasno objął krajobraz, więc nikt nie może teleportować się do któregokolwiek z nich. Wszyscy są potrzebni tutaj.
        Najpierw usłyszałam huk, jak dobrze, że podeszłam, by powiedzieć mu o spacerze, bo inaczej w ogóle nie usłyszałabym, że coś jest nie tak. A jeśli już to może za późno.
Spanikowałam. Na początku nie mogłam nabrać powietrza, widok jego nieruszającego się ciała wokół dymu i zaduchu, zmroził mi krew w żyłach. Poczułam kopnięcie w brzuchu co otrzeźwiło mnie do tego stopnia, że byłam w stanie przy nim uklęknąć. Sprawdziłam jego puls, nie było dobrze.
Mój umysł pracował na najwyższych obrotach, a ja nie mogłam pozbyć się wrażenia, że gdzieś za mną jest wielki zegar, który ciągle tyka i tyka. Zabiera czas i jemu i mnie.
Szybko wyciągnęłam go z tego magazynu, uprzednio zabierając z niego jedną fiolkę. Zamknęłam drzwi od pomieszczenia i wlałam mu do ust kilka kropel specyfiku, który sami stworzyliśmy. Tak jak według założeń, lekko podniósł jego funkcje życiowe, a później teleportowałam nas.
        Gdy magomedycy zabrali go do sali do, której nie mogę wejść tłumacząc pośpiesznie, że muszą przeprowadzić zabieg najszybciej jak tylko mogą, opadłam ciężko na krzesło szpitalne.
Ukryłam twarz w dłoniach, liczy się każda chwila, mówili. Czy to oznacza, że może z tego nie wyjść?
        Wiem tylko, że ucierpiał na wskutek erupcji w kociołku. Coś szkodliwego opryskało jego ciało, wielka siła odepchnęła go przez co uderzył się w głowę co spowodowało ciężki uraz. Ma też kilka ran zewnętrznych.
        Chciałabym, by ktoś tu był, chciałabym, by ktoś usiadł koło mnie. Draco, Teo, Hermiona, Katie. Tymczasem z miejsca obok bije tylko chłód, a mną raz po raz wstrząśnie żal. Nie chcę, by coś mu się stało, nie chcę, by nas zostawił.
Nie tu i nie teraz.




*****



Harry





        Odebranie dokumentów od lekarza Pameli w Mungu nie zajęło mi dużo czasu.
Ostatnio zasłabła parę razy, więc udaliśmy się do prywatnego magomedyka, lecz ten powiedział nam, że musi mieć przed sobą dokumentację zdrowotną.
Nie wiem czy było to spowodowane złym samopoczuciem czy tym całym incydentem z jej matką.
Sam nie wiem co to w ogóle było, zmyła się tak szybko gdy tylko dostała czek do rąk.
        Pamela sądzi, że to nie była jej ostatnia wizyta, ale uważam, że trochę to wyolbrzymia. Nie dam jej więcej pieniędzy, zdaje sobie sprawę, że potraktowałaby to jako zachętę czy zaproszenie do dalszych pożyczek.
Szantażowała nas, to prawda. Groziła, że zabierze Pamele ze sobą, ale nie ma prawa tego zrobić. Przecież jej córka to dorosła kobieta i ma prawo mieszkać gdzie chcę. Nie musi z nią wracać z podkulonym ogonem. W dodatku to znaczyłoby dla Amber powrót do przeszłości. Znów musiała się bać, że sąsiedzi to odkryją, zniknąłby spokój.
        Jednak nagle mrozi mnie chłód. Co jeśli niespodziewanie zgarnie ją z ulicy czy innego miejsca? Przecież nie musi pukać do drzwi, a ludzie zaślepieni pieniędzmi są zdolni do wszystkiego.
       Gdy przechodzę z długiego korytarza do wielkiej poczekalni, słyszę jakiś niewyraźny krzyk. Po chwili nasila się znacznie, a ja odwracam się w jego stronę.
-Potter! Boże, Potter!
-Parkinson?-zdążam jedynie powiedzieć, bo potem zdecydowanie rzuca mi się na szyję.
Cofam się o parę kroków i nieporadnie ją obejmuje lekko zawstydzony i zmieszany. Gdy mamroczę coś i łka na przemian odchylam się, by spojrzeć na jej twarz.
Zmęczoną, bezsilną i niewyraźną.
-Co się stało?
-Skontaktuj się z Draco albo Teo. Niech rano się tu teleportują...Potter, proszę! Nie mogę...się stąd ruszyć, muszę być koło Blaise'a. On miał wypadek...ja nie wiem co z nim będzie dalej.




*****


Hermiona



-I co teraz?
Malfoy stoi nie daleko okna za, którym widać od niedawna panujące słońce.
Wczoraj szybko uwinęliśmy się ze sprzątaniem,  potem poszliśmy spać zmęczeni całym dniem. Przyciągnął mnie ciasno do siebie, a ja nie opierałam się jednak do niczego większego nie doszło, bo nasze myśli zajmowało te włamanie.
-Nie mam pojęcia kto to był  jak tu się dostał, ale dobrze, że przynajmniej nic nie wziął-mówię podnosząc się z miejsca.-Wychodzi na to, że ten ktoś nie znalazł tego czego szukał-dodaje i kładę dłoń na jego ramię, bo stoi do mnie plecami.
Napina się, a ja razem z nim. Czyżby wiedział, że nie mówię mu o wszystkim?
-Wiem, że nie wiesz kto to mógł być, ale nie wydaje ci się ta kobieta ze zdjęcia znajoma?-pyta jakby czytając w moich myślach.
Odwraca się, a przez chłód w jego tęczówkach przez moment czuje się zmieszana.
-Nie-odpowiadam jednak i delikatnie całuje go w zimne usta. Zawsze takie ma.
Prawda jednak jest taka, że znam ją bardzo dobrze.
Nazywa się Penelopa Anders, a raczej nazywała. Prawie dwa lata temu dostałam zlecenie od Zakonu Feniksa, wtedy nie miałam jeszcze pojęcia o jego złych stronach. Przekonali mnie, że stanowi zagrożenie, przedstawili dokumenty i dowody, z których jasno wynikało, że ma coś wspólnego ze Śmierciożercami. Zarzucali jej, że jest jedną z nich, że spiskuje i, że nie jest bezpieczna dla czarodziejskiego społeczeństwa.
Wykonałam zadanie, zabiłam ją mimo, iż męczyło mnie to kilka nocy, a dokładniej jej słowa i prośby, bym tego nie robiła.
I miała męża, Marcus'a, który nagle wyparował.
-Przecież wiem, że wiesz.-Przewraca oczami  i tym razem to on łączy nasze wargi. Wymieniamy kilka pocałunków, tym razem bardzo melancholijnie i bez pośpiechu.
-To nie jest nic pewnego. Same podejrzenia.-Wzdycham po chwili. Przecież i tak długo bym tego nie ukryła, a nawet jeśli to nie miałoby to najmniejszego sensu. Bo niby po co? Na początku chciałam to zataić nim nie zdobędę pewności zważywszy na jego temperament, ale instynkt podpowiada mi, że to naprawdę może być ten, którego podejrzewam.
-Odświeżyłam sobie wczoraj pamięć i sądzę, że to mógł być mąż jednej kobiety, którą...
-Zabiłaś-przerywa wpatrując się we mnie intensywnie.
Przytakuję.
-Bardzo się kochali, obserwowałam ich przez jakiś czas, nigdy nawet na moment nie puścili swoich rąk, w ogóle nie chodzili nigdzie osobno, zawsze razem-Widzę to tak wyraźnie jakby było wczoraj.-Nie mogłam uwierzyć, że ta delikatna kobieta może mieć coś wspólnego ze Śmierciożercami, ale dowody mówiły same za siebie.-Markotnieje.-Zrobiłam to, a on nagle zniknął. Nie mogliśmy go zlokalizować, kilka razy dostałam jakieś listy, zakładałam, że od niego. Ale jak nie miał być zły?-pytam retorycznie i zarzucam mu ręce na szyję po czym kładę podbródek na jego ramię, a on mocno przyciska mnie do swojego torsu.-Zrobiłam co musiałam. To co wydawało mi się wtedy dobre.
-Czasem jesteś taka ciemna, Granger.
-Co?!-wołam unosząc brwi i odchylając się, by widzieć jego twarz.
-Nie mogłaś powiedzieć mi wcześniej? Może to właśnie on, co? Bo kto inny.-Wzrusza ramionami, a ja w duchu przyznaje mu rację choć mam wątpliwości, które postanawiam wyłożyć.
-Ale po co?-pytam, a później mrużę oczy gdy coś przychodzi mi dowody.-By znaleźć dowody?
-Możliwe. I chyba jeszcze da o sobie znać skoro zostawił zdjęcie żony.
-Chciał się przypomnieć-dodaje i zakrywam usta dłonią czując jak mnóstwo emocji rozchodzi się po moim ciele. Najsilniejsze są jednak wyrzuty sumienia i poczucie winy. Nagle zobaczyłam wszystko bardzo wyraźnie, ujrzałam samą siebie i wszystkie swoje czyny jakby z góry.
-Pocałuj mnie, Malfoy. Tak mocno jak tylko ty potrafisz-proszę nie odrywając od niego wzroku i kontynuuje widząc jego zdziwiony wzrok spowodowany tą nagłą prośbą.-Muszę przez chwilę zapomnieć.
-O czym niby?-Prycha kładąc dłoń na mojej szyi na co przymykam oczy.
-O tym, że prawdopodobnie niesłusznie zabiłam dużo ludzi.
Zamykam oczy całkowicie, a on spełnia moje oczekiwania.
W najlepszym, możliwym wykonaniu.




*****


Teodor







        Nie wytrzymałem długo w domu, wyszedłem kilkadziesiąt minut po niej.
Zerwał się wiatr, ale nie przejmowałem się tym, bo w środku czułem istny żar.
Gorąco, zaduch i złość tyle, że głównie na samego siebie.
Dlaczego? Bo powinienem zapomnieć o tym co robił i, że się nienawidzimy. Jest na granicy życia, ma prawo chcieć ją zobaczyć, a ja zachowałem się jak zaślepiony kretyn.
Mimo to negatywne emocje we mnie nie zniknęły ani nawet nie zmalały. Zirytowałem się właśnie jeszcze bardziej na myśl, że tak się zachowałem, że tak zepsułem i, że pokazałem się jej w takim obliczu.
       Poszedłem do parku. Było już ciemno, noc.
Mocnym krokiem wędrowałem po różnych ścieżkach. Paliłem papierosy, mugolski nawyk, który dzierżę  już od dawna. Jeden za drugim. Nie miałem konkretnego celu podróży. Szedłem po prostu przed siebie, nikogo nie było.
        Do czasu.
Zobaczyłem ją mimo, iż nie byłem blisko. Stała na moście nad wodą wpatrzona w lustrzaną taflę. Miała szorty i zwiewną bluzkę, a w dłoniach trzymała jakiś chaotyczny bukiecik pospolitych kwiatów, które sama pewnie zebrała.
Chciałem iść dalej, ale nie mogłem ruszyć się z miejsca. Czułem się jak zaklęty gdy oglądałem jak wiatr porywa do tańca jej jasne włosy. Zastanawiałem się co tu robi. Sama i w dodatku o tej porze, gdy większość już nie zapuszcza się w te tereny.
Mało o niej wiem. Kiedy pomyślałem o tym przez dłuższą chwilę zdołałem wynieść ze swojej pamięci tylko to, że chodziła do Ravenclaw'u, ma styczność z Longbottom'em i, że tylko niektórzy potrafią z nią rozmawiać. Tylko tyle, nędzne ochłapy.
-Halo?!-zawołała syrenim głosem patrząc się na mnie. Byłem skryty między drzewami nie widziała dokładnie mojej twarzy jedynie rysy sylwetki, lecz to pewnie wystarczyło, by poczuła się zaniepokojona. W końcu stałem tam już od dłuższego czasu w dodatku bez ruchu.
Postanowiłem podejść do niej. Gdyby mnie nie zauważyła mógłbym się jeszcze wycofać, ale wtedy wyglądałoby to na wycieczkę.
-O, to ty-powiedziała gdy stanąłem na mostku koło niej. Jej głos był  cienki, sprawiała  wrażenie jakby zaraz miała rozpłynąć się lub jakby była zrobiona z porcelany, którą rozwali jeden silniejszy podmuch wiatru.-Cześć-dodała.
-Znasz mnie?-zapytałem zdziwiony. Nigdy nie rozmawialiśmy, nasze oczy nigdy się nie spotkały, w ciągu tylu lat w Hogwarcie minąłem ją na korytarzach zaledwie kilka razy, a całe moje zdanie o niej opiera się na pogłoskach od innych.
-Teodor Nott, byłeś w Slytherin'ie-odpowiedziała i mimo wszystko uśmiechnęła się ciepło. Mimo, że jestem z wrogiego domu, mimo, że się nie znamy.
-Skąd...?
-Każdy was zna.-Znowu się uśmiecha, a ja domyślam się, że miała na myśli jeszcze Blaise, Draco i być może Pansy.-W dodatku jesteś z Katie, opowiadała mi o tobie-dopowiedziała na co skrzywiłem się.
Przemilczałem to i oparłem o most po czym zatrzymałem wzrok na jeziorze. Przez moje serce przeszedł nóż, a cała irytacja powróciła przypominając mi swoją głupotę i niedawne wydarzenie.
-Coś cię gryzie?-zapytała i odwróciła się w moją stronę. Spojrzałem na nią w momencie gdy wkładała sobie jeden z kwiatów ze swojej wiązanki za ucho.
-Nie sądzisz chyba, że będziemy teraz o tym rozmawiać? My?-zapytałem, a przez głowę przeszła mi myśl: co z Longbottom'em?
-Teodor, wiem, że jestem ci obojętna.-Sprawia wrażenie jakby była nieobecna czy jakby wzdychała.-A przy obcych niekiedy lepiej coś z siebie wyrzucić-mówi. Kwiatek wysuwa się zza jej ucha i o małe co nie spada  pod nasze stopy. Łapię go w dwa palce i raz jeszcze wsuwam za jej włosy. Sam nie wiem dlaczego, czuje się jak zaczarowany.
-W każdym razie pamiętaj, że żaden problem nie trwa wiecznie-powiedziała i poklepała mnie w ramię.-Kiedy już to co cię męczy, się skończy będziesz o jedno doświadczenie silniejszy-dodała i uśmiechnęła się ponownie po czym odwróciła na pięcie i zaczęła wędrówkę w przeciwnym kierunku.
-Nie boisz się wracać sama?!-zawołałem za nią.
-Nie, mam przy sobie amulet!-odkrzyknęła i uniosła do góry łańcuszek z kłębkiem różnych wici na szyi.-Ale ty lepiej uważaj po drodze na kruple!
Obiecałem sobie, że będę choć tak właściwie to nie mam pojęcia co to jest.
Z mniejszymi wyrzutami sumienia, a szczyptą entuzjazmu, który od niej bił, długo jeszcze stałem w tym samym miejscu.
        Pukam do drzwi wciąż jeszcze mając przed oczami ten incydent. Z samego rana wysłałem sowę do Katie, ale jeszcze nie odpisała.
-Teo? Wchodź-mówi Hermiona gdy otwiera mi drzwi. Z grymasem na twarzy robię to w duchu jednak ciesząc się, że tu przyszedłem, bo ściany w domu chyba, by mnie zgniotły.
Nagle myślę, że  muszę spotkać się znowu z Luną Lovegood.




*****


Hermiona





        -To rzeczywiście było nie taktowne-mówię gdy Teo kończy opowiadać, używając jak najbardziej delikatnych, ale i karcących określeń.
Jeszcze moment temu usta blondyna przywierały do moich. Spełnił moją prośbę, a gdy udało mi się na moment wyczyścić umysł, ktoś zapukał do drzwi.
Gorycz zniknęła gdy dowiedziałam się z czym przyszedł Teo.
Czekałam, aż powie, że to żart lub spodziewałam się szczęśliwego zakończenia, ale nic z tego się nie stało. Katie miała prawo być zła i wcale nie dziwie się, że na koniec potraktowała go tak chłodno.
-Jest coś jeszcze, prawda?-pyta Draco z założonymi na torsie rękoma. Posyłam mu gniewne spojrzenie, które ma przekazać mu, że i tak jest źle, nie musi go dobijać i ciągnąć za język, by tym samym pogrążył się bardziej. On jednak jedynie przewraca oczami niewzruszony.
-Miałem się oświadczyć.
-No nie mów!
Teraz to Malfoy spogląda na mnie takim wzrokiem, a ja zatykam usta dłonią.
Teo macha niedbale dłonią.
-Nawet nie wiem gdzie teraz leży ten pierścionek.
-Wszystko będzie dobrze-mówię, kładąc mu dłonie na ramionach i uśmiechając się ciepło mimo, że zdaje sobie sprawę jak banalnie i tandetnie to brzmi.
-Wiem, ona mówiła mniej więcej to samo-mruczy cicho jakby do siebie. Wymieniamy z blondynem zdziwione spojrzenia, starając się domyśleć o kogo mu chodzi.
Malfoy otwiera już usta pewnie, by zapytać właśnie o to, ale ja szybko kręcę przecząco głową. Udaje mi się go powstrzymać.
        Nagle roznosi się kolejne pukanie.
-Jest po siódmej rano, kogo niesie?-pyta retorycznie arystokrata, kierując się do drzwi.
W duchu zgadzam się z nim i zaciekawiona wyciągam szyję, by lepiej widzieć.
Słyszę jak zamek się przekręca, a następnie odgłos kroków.
Zwiększa się on coraz bardziej tym samym sugerując, że zmierzają do salonu.
-Harry?




*****



Draco




        Gdy odwracam się za siebie, widzę, że biegnę.
Granger i Potter są kawałek za mną, a Teo siedzi mi na ogonie. Jest tak samo zaniepokojony jak ja.
        Kiedy dowiedziałem się od Chłopca-Któremu-Się-Po prostu-Udaje co stało się z Blaise'm, zdenerwowałem się. Kląłem dlaczego pojawił się dopiero teraz nie zważając na to, że wcześniej wydarłem się na niego, że przeszkadza i wprasza mi się z rana do mieszkania.
       Podobno Pansy jest w strasznym stanie. Tak przynajmniej zrozumiałem Błyskawice. Powiedział, że spotkał ją  przypadkiem, a później od razu się teleportowaliśmy.
-Pan!-woła Teo i szybko mnie wyprzedza po czym zamyka czarnowłosą w uścisku gdy tylko pojawia się w naszym polu widzenia. Szybko do nich dołączam i staram się nie krzywić zauważywszy jej stan.
Zresztą nie ma co się dziwić, sam mam dość, że zawsze ma takiego pecha, że zawsze musze się bać co się stanie. Nie mam nikogo na stałe poza nimi, moi przyjaciele byli dla mnie ostoją kiedy musiałem wykonywać polecenia Voldemort'a oraz krótko po śmierci Dumbledore'a. Sami wplątali się w ten bałagan choć nie musieli dlatego nie przeżyłbym starty żadnego z nich. To niepodobne do mnie słowa, ale są oni jedyną częścią życia, którą doceniam. Nie rozmawiamy o tym, ale wzajemnie zdajemy sobie z tego sprawę. Ślizgoni są słabi w okazywaniu uczuć, ale nie świadczy to, że ich nie mają.
-Dziękuję, Harry-mówi nie przejmując się jak dziwnie brzmi jego imię w jej ustach. Wspomniany kiwa tylko głową i niezdarnie na krótko łapie ją za ramię.
-Co z nim?
-Kiepsko, Hermiona.-Przeciera rozmazane oczy, a Granger widząc to szybko rzuca na nią zaklęcia odświeżające co spotyka się z uśmiechem ze strony Pansy.-Wciąż się nie obudził. Operowali go od początku jak się tu znalazł. Rany zewnętrzne są rozwlekłe...a wewnętrzne...na razie jest źle, ale podobno widzą szansę...jakąś.
-Co mu tu jeszcze robimy? Dlaczego tam jeszcze nie wejdziemy?!-woła Teo rozglądając się po zebranych. Jego podniesiony głos przywołuje zaciekawione spojrzenia niektórych nie zdających sobie z niczego sprawy, pacjentów.
-Nawet mnie nie wpuszczają...podobno nie wolno...a przecież jestem jego żoną...-Pani Zabini siada na krześle.
-Są zaklęcia kameleona, Potter ma niewidkę...-kombinuje na wszystkie sposoby.
-Nie, to podobno dla jego dobra...-wyjaśnia pomrukując, a w następnej chwili z jej ust wydobywa się syk, na jej twarz wstępuje grymas i łapie się za brzuch.
-Spokojnie, oddychaj głęboko.-Granger szybko znalazła się obok.
Obejmuje ją, a my zerkamy na nią z niepokojem. Całkowicie zapomniałem o stresie, które pewnie odbiera dziecko.
-Nie rycz, Pan, no...-mówię gdy zauważam, że oczy znowu jej się zaszkliły, ale tylko pogarszam sytuację. Kobieta znowu zaczyna płakać, więc kucam przed nią i kładę jej dłonie na kolanach.
-Oni...zmusili mnie żebym choć na godzinę wróciła do domu, miałam się przespać. Przepraszam, że sama nie dałam wam znać gdy wróciłam, ale...naprawdę...nie miałam głowy.-Znów się krzywi i prawie zwija w kulkę z bólu.-Kopie. Mocno-wyjaśnia z uśmiechem, który nie do końca jej wychodzi  i kontynuuje.-Zajrzałam do jego gabinet...czułam, czułam, że nie popełnił żadnego błędu....i...znalazłam coś. Figi Abisyńskie. Jestem pewna....pewna, że ktoś mu to podrzucił.





*****




Hermiona





        -Co sądzisz o tej sprawie z Blaise'm?-pytam, krojąc pomidory.
Z Munga wróciliśmy dwie godziny temu. Jestem przybita, zresztą sądzę, że Malfoy tym bardziej, bo do problemu z włamaniem doszedł jeszcze Zabini, który jest dla niego jak brat.
Teraz siedzi przy wyspie kuchennej naprzeciwko mnie i kroi inne warzywa, lecz podrywa wzrok na moje słowa.  Gdy spotykam jego chłodne tęczówki, mrówki przechodzą mi przez brzuch. Mam wrażenie, że ciągle pragnę jego bliskości jednak gdy o tym pomyślę, obejmuje mnie złość, że nie czuję do niego nic więcej, a przecież jeśli tak jest to w ogóle nie powinnam być z nim. Dawna ja by z nim nie była.
-Blaise z tego wyjdzie.-Macha lekceważąco dłonią, a jednocześnie uśmiecha się na jego wspomnienie.-Złego licho nie bierze, a któż inny zatruwałby nam życie jak nie on? Ale...do czego dążysz, Granger?
-Mam dziwne wrażenie, że to jakoś się wiąże, Blaise i włamanie do nas-Coś zabłysło w jego oczach na słowo nas.-Pansy zna się na rzeczy i również jestem zdania, że jeśli Fig Abisyńskich nie miało być w tym wywarze to Blaise, by ich tam nie wrzucił-wyrzucam z siebie i odkładam nóż.
Wpatruje się w niego uważnie, a cisza, która zapanowała zaczyna mnie irytować i męczyć. Myśli nad moimi słowami, widzę to, ale sprawia wrażenie jakby nie chciał się podzielić swoją opinią.
W między czasie jeden z jego niesfornych, jasnych włosów, opada mu na czoło, a ja kierowana impulsem pochylam się przez wyspę kuchenną najbardziej jak mogę i poprawiam go.
-To trochę naciągana teoria-mówi w końcu i również odkłada nóż.
-Zdaje sobie z tego sprawę-przyznaje, a gdy zauważam jego zaintrygowane spojrzenie, mam ochotę pacnąć się w czoło. Zapomniałam.-Malfoy, obiecaj mi, że nie zrobisz nic głupiego, dobra? Spaliłam całą dokumentację, ale spróbuje jakoś dotrzeć do Marcus'a. Jeśli uda ci się wcześniej, nie idź sam, bo momentami jesteś nad wyraz poparzony-dodaje zdając sobie, że gdyby tak się stało, blondyn mógłby zrobić  mu co najmniej krzywdę. Wszystko przez to, że nie lubi gdy ktoś przeszukuje jego życie i narusza jego prywatność. Głównie przez to, że w czasie szkoły i krótko po niej, Ministerstwo cały czas deptało mu po piętach.
       Kiedy jakby w odpowiedzi, uśmiecha się krzywo i obchodzi wyspę, kierując się w moją stronę, wiem, że będzie chciał kłamać. To jeden z jego sposobów odwrócenia uwagi i krótkiego zapomnienia.
-Oczywiście, że tak-mówi choć wiem, że tak naprawdę myśli oczywiście, że nie.
Przewracam oczami, a on gwałtownie przyciska mnie do siebie po czym podnosi i sadza na kuchennej wyspie uprzednio odsuwając deskę z pomidorami.
-Jesteś nie wyżyty-mówię po czym czuje jego usta na swoich, jego dłonie na plecach i język na podniebieniu.
-To ty patrzysz się na mnie jak na jakiś kąsek, Granger-odpowiada między pocałunkami.
-Czekaj.-Kładę dłoń na jego torsie i przerywam pocałunek. Męczy mnie to strasznie i dłużej nie wytzrymam jeśli tego nie powiem. Jest dla mnie jak sznur na szyi, który coraz bardziej się zaciska. -Co czujesz, Malfoy? Powiedz to.
-Lubię Cię.-Wzrusza ramionami z obojętnością i znowu się do mnie przysuwa jednak uchylam się przed pocałunkiem.
-To nie te słowa.
-Te też są dobre, zresztą dlaczego to ja mam ci coś wyznawać, co?-pyta z przekąsem nagle patrząc na mnie ze złością i odchodząc na dwa kroki.
Ostatnio nie chciałam żadnych deklaracji, ale wydaje mi się jakbym z każdą chwilą czuła się coraz bardziej...wykorzystywana. Chodzi mi głównie o to, że przeczuwam, że moje stare nawyki powracają. Na początku mogłam się nie przejmować, żyć chwilą i nie martwić się co będzie dalej, ale teraz ta niejasność coraz bardziej mi doskwiera.
-Wiedziałem, że długo nie wytrzymasz, Granger-mówi mierząc mnie wzrokiem od góry do dołu.
-Chce tylko wiedzieć na czym stoję, Malfoy!-wołam czując nagłą słabość i bezradność.
Ręce mi opadają, rozżalona opieram się o wyspę.
-Ty się tak nie czujesz?! Jakbyś grał albo udawał?-pytam starając się wciąż patrzeć mu w oczy mimo, iż wygląda nieco strasznie gdy patrzy tak na mnie zły spod byka.-Nie ma nic prócz sympatii i pożądania. Okłamujemy się! Choć właściwie to mimo to, ty nigdy nie byłeś z nikim tak długo.
-Chcesz odejść, Granger? Wrócić do Potter'a i Weasley'a?!
-Nigdy od nich nie odeszłam!-wołam, a słysząc pogardę w jego głosie, zbieram w sobie całą siłe.-Może powinnam się wyprowadzić-warczę i odchodzę w stronę naszej sypialni. Stawiam ciężkie kroki, staram się w pewnym sensie wyżyć na drewnianej podłodze.
-Nie zgrywaj się, Granger! Zostajesz, kretynko i koniec kropka-syczy przez zęby jednocześnie mrużąc oczy, które wręcz palą się ogniem złości i mocno łapiąc mnie za nadgarstek.
-Dlaczego? Powiedz to w końcu!-Każde słowo akcentuje uderzeniem i próbą wyszarpnięcia ręki.
-Bo chce żebyś była, po prostu, do cholery!-wykrzykuje tak mocno ściskając mój nadgarstek, że syczę z bólu, krzywiąc się.
Potem wpatrujemy się w siebie dłuższą chwilę w czasie, której przychodzi opamiętanie, nasze wspólne problemy i fala spokoju. Malfoy puszcza moją dłoń i przysiada na półce obok po czym przejeżdża dłonią po włosach i podbiera głowę na łokciu.
-Zostań. Miłość przyjdzie z czasem-mówi nie próbując ukryć grymasu, który wkradł się na jego twarz przy słowie miłość.
-Bomba wybuchła-mruczę, siadając obok niego jednocześnie nawiązując do słów, które kiedyś wypowiedziałem.
-Już po krzyku. Może kiedyś pomogę ci spakować walizki, ale jeszcze nie dziś, Granger.

 
 
''W miłości najważniejsza jest trudność i siła.
Dzięki niej walczymy o siebie z osobna i w duecie.
Kiedy zmienia się w obojętność i łatwość, cała miłość po prostu nie ma sensu.''
 




 
 
*****
 
 
Witam!
 
Na początku chciałbym podziękować Effy Riddle za nominację. Mam teraz jednak mnóstwo spraw i komplikacji, więc nie odpowiem w najbliższym czasie, ale zrobię to przy pierwszej wolnej chwili.   
 
 
 
 






Witaj

Tytuł aktualnego opowiadania: Czarny Raj
Tematyka : Potterowskie
Para : Dramione
Autor : Vivian Malfoy
Szablon : Szablownica




Obserwatorzy