piątek, 29 listopada 2013

Rozdział 60:,,Czarne chmury na radosnym niebie.''

Draco


                Wesele Pansy i Blaise trwało do białego rana, a goście spędzili czas we wspaniałej atmosferze. Na tyle dobrej, by opuszczali przyjęcie z wymalowanym na twarzach niedosytem i chęcią dalszej zabawy.
Blask księżyca i połyskująca tafla pobliskiego jeziora dodawały uroczystości niesamowitego blasku i naturalnego uroku.
               Para młoda opuściła rezydencje i przyjęcie wraz z  ukazaniem się słońca, a uśmiech, który towarzyszył nam wszystkim przez cały czas nie zostawił  małżonków nawet na krok.
Wsiedli do samochodu, który odjechał w nieznanym Pansy kierunku gdyż to właśnie Blaise wszystko zaplanował. Udali się w podróż poślubną, by wrócić za kilka dni na uroczystość ku pamięci poległych ofiar wojny aczkolwiek będą kontynuować ją po święcie naszych pokonanych przyjaciół, święcie tych którzy odeszli.
             Sam nie mogłem do końca cieszyć się własnym szczęściem, którym obdarzyła mnie Hermiona przyjmując moje oświadczyny. Nigdy wcześniej nie doświadczyłem takich emocji jak wtedy, na naszej polanie. W moim brzuchu wybuchło stado motyli, które momentalnie porwało się do lotu, a z pleców wyrosły niewidzialne skrzydła gotowe umożliwić mi lot w każdej chwili. Oczy powiększyły się i lekko zaszkliły z radości.

Te same oczy, które widziały tyle okropnych rzeczy mogły wreszcie ujrzeć coś pięknego. 

Serce omal nie wyrwało się z piersi rozgrzane do rekordowej temperatury. Przyśpieszyło swój rytm i krzyczało niemym głosem. Obijało się o ciało, parzyło niczym żar.

Te same serce, które czuło już tyle żalu, zgorszenia i trwogi o innych. Te same, które kiedyś było pokryte lodem.  

Zatroskana Hermiona, przewrażliwiony Blaise i odpowiedzialny Te zlecili mi inne zadanie.
Musiałem wyjść wcześniej ze przyjęcia, by bezpiecznie odprowadzić lekko wstawionego Wybrańca do domu.
               Brunetka i Sylvia będą czekać na mnie w naszym domu choć córka pewnie będzie już spała. Wiedziałem, że Hermiona czekała na te oświadczyny, że jej radość była równie silna co moja lub nawet większa.
Wreszcie jest moja, a uśmiech na mej twarzy wywołany myślą, że spędzę z nią resztę życia jest niesamowicie szeroki. Wreszcie będziemy mogli stworzyć dla Sylvi prawdziwą, szczęśliwą rodzinę choć według opinii innych już dawno to zrobiliśmy.
              Nasi przyjaciele byli wyraźnie zadowoleni kiedy ujrzeli pierścionek na palcu Hermiony, a radość mojej matki jak i rodziców Hermiony osiągnęła swój szczyt gdy dowiedzieli się, że znowu zostaną dziadkami.
Obawialiśmy się jedynie reakcji Sylvi gdyż baliśmy się, że może czuć się zagrożona, że nie będzie chciała zaakceptować rodzeństwa. Nie potrzebnie główkowaliśmy  jak jej to przekazać.
Mała strasznie się ucieszyła mimo iż z początku jej uśmiech przypominał grymas gdyż przypomniała się jej Pamela, jej siostra, która nie przeżyła tej wojny. Jest naprawdę szczęśliwa, że będzie miała rodzeństwo, że nie będzie  ,,sama''.
            Jestem  ogromnie rozanielony faktem iż znowu zostanę ojcem. Mógłbym mieć całą gromadkę dzieci byleby ich matką była Hermiona.

Już nie mogę doczekać się, aż poczuje pierwsze ruchy naszego dziecka w jej brzuchu.

          Otwieram drzwi domu Złotego Chłopca krótkim ruchem nadgarstka i zamykam je w ten sam sposób. Sadzam zielonookiego na kanapie.
-Nie musisz tego robić, poradziłbym sobie...-markocze.
Wchodzę do jego sypialni i zabieram z półki eliksiry przepisane mu przez lekarza.
-Nie zrzędź. Również wolałbym siedzieć teraz z córką i narzeczoną.-odpowiadam kiedy wracam do pokoju z flakonami w ręku.
-Czyli przyjęła Twoje oświadczyny?-pyta z uniesioną brwią. Podaje mu eliksiry.
-A co myślałeś, że powie ,,nie''?-Wybraniec zażywa zbawczy płyn.
-Nie obstawiałem żadnej odpowiedzi, ale to nie zmienia faktu, że musimy poważnie porozmawiać.-zastrzega wciąż utrzymując trzeźwość umysłu mimo wypicia dużej dawki alkoholu.
-Ty się ledwo na nogach trzymasz! Teraz chcesz rozmawiać?-wołam zdziwiony i kieruje się do sypialni wcześniej odbierając od Złotego Chłopca eliksiry, które już zażył.
Wchodzę do środka i odstawiam je na półkę. Wychodząc przeczucie nakazuje  mi się zatrzymać. Staję w framudze drzwi i odwracam się powoli.
Nie mogę pozbyć się wrażenia, że coś jest nie tak, że coś się zmieniło mimo iż nie widać tego na pierwszy rzut oka. Wszystko stoi jak zazwyczaj, wszystko zgadza się ze wcześniejszym opisem Potter'a, który dotyczył stanu w jakim zostawił dom.
Panuje porządek, bliznowaty nie lubi bałaganu. Nic nie jest zniszczone, poprzestawiane czy niepoprawne. Mimo to nie mogę pozbyć się wrażenia, że coś jest po prostu nie tak, a wspomnienie w którym Wybraniec wyznaje iż zauważył, że ktoś go obserwuje jeszcze bardziej podsyca mą podejrzliwość.
           Wracam z powrotem do salonu.
-I tak nie uciekniesz od te rozmowy Malfoy.-ostrzega bardziej czerwony na twarzy niż wcześniej Wybraniec.
-Nie zamierzam Potter.-odpowiadam z kpiącym uśmiechem i kieruje się do przedpokoju.  Zielonooki idzie za mną.
Kiedy staje niedaleko mnie przymyka oczy, a jego ciało zaczyna drżeć. Po chwili traci równowagę i upada.
Szybko do niego doskakuję.
-Nic Ci nie jest?-pytam kiedy pomagam mu wstać.
-Nie, wszystko w porządku.-odpowiada chwiejąc się na nogach.
-Na pewno?
-Tak, to pewnie alkohol.-upiera się. Zakładam płaszcz.
-Już więcej nie piszę się na Twoją niańkę.-zauważam kładąc dłoń na klamce.
-I dobrze. Nie spełniasz się w tej roli.-odpowiada szczerząc się wręcz nienaturalnie.-Lubie Cię Malfoy. Obym nie musiał tego zmieniać.
Uśmiecham się kpiąco i wychodzę z Grimaund Place.

Nie myślę nawet o tym, że właśnie mogłem być w tym domu po raz ostatni.



*****

Teo


       
              Kamienica jak i sam blok są w dużo lepszym stanie niż się spodziewałem. Usatysfakcjonowany pierwszym wrażeniem szybkim krokiem zmierzam w stronę mieszkania pani Froust,  właścicielki.
Po kilku krótkich rozmowach z mieszkańcami udaje mi się zdobyć jej dokładny adres.
Wręcz wbiegam po schodach na ostatnie, czwarte piętro. Drzwi numer 36.
            Pukam kilka razy zniecierpliwiony i podniecony. Gdzieś w tym bloku mieszka Katie.
-Dzień dobry.-mówi nieco nieufnie kobieta kiedy otwiera mi drzwi. Pani Froust jest trzydziestoparoletnią kobietą o nieskazitelnej mimo wieku cerze, jasnych włosach i oczach przypominających mi profesor McGonagall. Odganiam sentymentalne wzruszenie na wspomnienie szkoły i nauczycielki.
-Dzień dobry. Chciałem wynająć mieszkanie. Jeśli oczywiście jest jeszcze taka możliwość.
-Zostało  jeszcze kilka wolnych, w tym bloku. Chciałbyś je obejrzeć?-pyta już lekko rozpromieniona.
-Jak najszybciej się da.-odpowiadam kręcąc energicznie głową. Pani Froust znika na chwilę w głębi swego mieszkania. Tupocząc czekam na nią cierpliwie nie mogąc powstrzymać wewnętrznego chichotu. Tej dzikiej radości na myśl o ciemnowłosej dziewczynie.
-Wolałby pan większe czy mniejsze?-pyta obracając w dłoni klucze.
-Będę z panią szczery.-odpowiadam ze zmieszaniem.-Zależy mi, by mieszkanie było jak najbliżej mieszkającej już u pani Katie Bell.
Kobieta uśmiecha się lekko.
-To wspaniała dziewczyna  o wielkim sercu.
-Bardzo dużo o pani mówiła.-informuje kiedy kobieta zamyka drzwi od swojego mieszkania i prowadzi mnie w jeszcze nie znanym mi kierunku.
-Mam nadzieję, że w miły sposób.-mówi.
-Jak najbardziej.-odpowiadam zgodnie z prawdą.
-Domyślam się, że jeśli tak panu zależy ma pan wobec Katie jakieś...plany.
Przytakuję szybko.
-Mam nadzieję, że nie będę żałowała tego, że pana tu wpuszczam. Jeśli coś jej pan zrobi...
-Po prostu się zakochałem. Czy to źle?-pytam z uśmiechem. Kobieta nie odpowiada tylko posyła mi radosne spojrzenie po czy otwiera przed nami mieszkanie.
-Drugie piętro dziesiąte drzwi.-powiadamia.-Katie mieszka pod dziewiątką.-dodaje ciszej  widząc moje pytające spojrzenie.
               Mieszkanie jest przestronne i dobrze oświetlone. Składa się z małego przedpokoju, który połączony jest z salonem, łazienki, kuchni i sypialni.
Salon pomalowany jest na ciemny brąz z dodatkami beżu. Drewniane meble, biblioteczka, kanapa i szeroki parapet z duży oknem na całe osiedle. Dyskretny kominek w przedpokoju ma sieć Fiuu.
Kuchnia jest czarna, udekorowana białymi meblami. Łazienka pokryta jest granatowymi kafelkami. W oczy rzuca się duże lustro wiszące przy umywalce przyozdobione lampami. Za to moja nowa sypialnia topi się w barwach podobnych do tych  w salonie. Czarne lecz mimo to drewniane meble dodają niezwykłej magii pomieszczeniu, a dodatki tego samego koloru idealnie współgrają z całością.
-I jak się panu podoba?-słyszę.
-Biorę.-odpowiadam pewnie i przeczesuje dłonią włosy.
-Wspaniale. Pod wieczór załatwimy formalności, teraz zostawiam pana samego.-proponuje.
-Teodor Nott.-mówię kiedy podchodzę do niej z wyciągniętą dłonią.
-Anna Froust.-odpowiada po czym ponownie się uśmiecha.-Znam pana.-dodaje.
-Skąd, jeśli można spytać...
-Byłam na pańskim koncercie w filharmonii Charlesa. Byłeś naprawdę świetny i nie tylko ja byłam zachwycona Twoim występem.-informuje czym wywołuje mą wielką radość jednak znika ona kiedy przypominam sobie te tłumy i powtarzające się pełne podziwu opinie moich przyjaciół.-I Katie dużo o panu mówiła.-dodaje stojąc w drzwiach. Żegnam się z Anną, która po chwili wychodzi.
Opadam na kanapę i zakłam ręce za głowę.
-Ha! I co Blaise! A mówiłeś, że się nie ustatkuje!-wołam nie mogąc powstrzymać swego wręcz dzikiego szczęścia po czym wybucham śmiechem, który wywołało moje idiotyczne wyznanie.


*****

Hermiona



                -Mamo, mamo! Zobacz jak fajnie!-woła Sylvia latając z Draconem na miotle podczas gdy ja przeżywam chwile pełne trwogi. Strasznie boje się, ze zaraz spadnie. Stoję w drzwiach tarasowych wystraszona i śledzę ich uważnie wzrokiem.
Niestety córce strasznie się to spodobało i nie byłam w stanie wybić jej tego z głowy.
-Dobrze, ale lądujcie już!-wołam zniecierpliwiona.
-Jeszcze chwila!-krzyczy mała, a blondyn śmieje się głośno.
Przykucam i mocniej opatulam się szalikiem. Przecież jest zimno! Jeszcze będą chorzy!
Jednak zdawałam sobie sprawę, że kiedyś te dzień nadejdzie, że Draco będzie chciał  zarazić dzieci pasją do Quidditcha i sądząc po minie małej, już mu się to udało.
               Zniecierpliwiona podnoszę się z ziemi kiedy moja rodzina wreszcie wraca z lotu na miotle. Draco z kpiącym uśmiechem i miotłą pod pachą zmierza w moim kierunku z córką u boku.
-No nareszcie!-wołam i podaje obojgu grube koce, które przed chwilą przyniosłam.
-W kominku już się pali, zaraz zrobię Ci kakao.-mówię patrząc na Sylvie.-A tobie kawę.-dodaje zerkając na narzeczonego.-No wchodźcie do środka! Na co czekacie?-pytam widząc ich rozbawione miny. Po chwili wchodzą do środka, a ja za nimi.
               Zasiadamy wszyscy przy kominku z gorącymi kubkami w dłoniach otuleni grubymi kocami. Korzystając z nieuwagi Sylvi Draco pochyla się nade mną i szybko delikatnie gryzie mnie w ucho i całuje w szyję.
-Mamo?-pyta córka kiedy z powrotem odwraca się twarzą do nas.-Będę mogła wybrać z  tobą sukienkę?
-Oczywiście.-odpowiadam domyślając się, że ma na myśli suknie ślubną.
-A będziesz miała wtedy na nazwisko tak jak tata?
-Yhm...-przytakuję pijąc kakao.
-A ja?-pyta mała.
-Ty też.-odpowiada szybko Draco.-W końcu jesteśmy rodziną, która za niedługo się powiększy.-dodaje i kładzie dłoń na moim brzuchu.
-Będę miała braciszka czy siostrzyczkę?
-Nie wiadomo.-odpowiadam.
-Tato? Wolałbyś córkę czy syna?-pyta zaciekawiona. Spoglądam na blondyna wyczekująco.
-Każde będę kochał najmocniej jak tylko się da. Tak jak ciebie.-odpowiada i daje jej lekkiego pstryczka w nos. Mała śmieje się krótko i podnosi z kanapy.
-Namalowałam dla ciebie rysunek!-woła.-Przyniosę Ci go.-dodaje i szybko zaczyna wdrapywać się po schodach.
-Chyba, że będzie dwójka za jednym razem.-ciągnie temat Malfoy i odkłada kubek z kawą na pobliski stolik. Robię to samo. Blondyn pochyla się nade mną wodząc ustami po moim policzku.
-Zachowałeś się bardzo nieodpowiedzialnie Draco. Jest za zimno na latanie na miotle.-wypominam cicho czując dreszcze wywołane jego dotykiem.
-Taki już jestem...Nawet jeśli to jesteś przecież magomedykiem.-odpowiada przewracając oczami po czym wraca do wcześniejszej czynności.-Na kiedy planujesz nasz ślub?
-Nie wiem, a ty?
-Jak najszybciej.-odpowiada i krótko całuje mnie w usta przytrzymując dłońmi biodra.-Nie mogę doczekać się kiedy zobaczę Cię w sukni ślubnej. Będziesz już tylko moja.
-Już jestem!-odpowiadam ze śmiechem po czym pozwalam mu skraść kolejny pocałunek.


*****


             Ruch w św. Mungu jest dziś naprawdę duży. Szybkim krokiem przemierzam szpitalne korytarze, a mój lekarski fartuch podnosi się do góry i opada z każdym krokiem.
Co chwilę wchodzę do nowej sali, zerkam na karty nowych pacjentów, przekazuje co raz to gorsze opinie o stanie zdrowia rodzinom.
-Panno Zabini!-słyszę. Odwracam się szybko.
-O co chodzi?-pytam widząc twarz Stefana, jednego z magomedyków.
-Kolejny.-odpowiada i wzrusza ramionami.-Miał atak, poważny.
Więcej nie potrzebuję. Nauczyłam się, że słowo poważny znaczy to samo co małe szanse na przeżycie. 
Szybko idę za Stefanem, ciężko łapie oddech.
Otwieramy drzwi i wchodzimy do sali najcięższych przypadków. Przymykam oczy słysząc szloch pobliskiej rodziny.
-Co dokładnie się stało?-pytam w drodze.
-Pacjent ma silne obrażenia. Na ciele pojawiły się głębokie rany i zadrapania, praktycznie znikąd. W dodatku ma wysoką temperaturę i jest ledwo przytomny. To niemożliwe, że jeszcze żyję, choć...
-Jeśli użyjemy aprosymy* jego stan powinien się poprawić.-proponuje.
-Tak, ale nie każdy organizm go przyjmuję.-mówi.-To on.-dodaje kiedy podchodzimy do jednego z łóżek.
Zatykam usta dłonią, a moje ciało zaczyna się trząś.

Boże Harry, co się stało? 



*****

*-nazwa własna
Zacznę od tego, że serdecznie witam Dastrę w naszych skromnych progach :D
Przepraszam, że ten rozdział dość późno, ale obowiązki  vice przewodniczącej szkoły wzywają. Nie dałam rady wcześniej, a ten pisałam w strasznym pośpiechu w środę wieczorem, więc nawet nie zdążyłam sprawdzić. Natomiast w czwartek byłam w domu 15 minut. Wyszłam o 07:00 wróciłam o 15;30 i wyszłam z niego o 15:50. Przekroczyłam próg ponownie dopiero o 21:30. 
Miłych Andrzejek i szczęśliwego Mikołaja, który odbędzie się za niedługo. 
Pozdrawiam mocno
Vivian Malfoy.
             

niedziela, 24 listopada 2013

Rozdział 59:,,Tak wiele miłości...''

Teodor


                 Nerwowo wystukuje palcami rytm w drewnianymi stoliku. Luzuje krawat, oddycham ciężko.
Co chwile sprawdzam czy instrument leży koło mnie, denerwuje się.
                 To ważny dzień. Można powiedzieć, że moja przyszłość od niego zależy, że jest decydujący.
Niedaleko mnie na skórzanych fotelach siedzi jeszcze kilku mężczyzn. Wyprostowani, zdecydowani, z tęgą miną. W sumie jest nas sześciu, nie odzywamy się do siebie. Sześć różnych umiejętności, sześć różnych garniturów.
Wrogość i rywalizacja unosi się w powietrzu i jest strasznie przytłaczająca.
Są starsi ode mnie o kilka lat, ale sądząc po ich idealnych cerach, sztywnych minach i nieskazitelnie czystych garniturach nie przeżyli tyle co ja i moi przyjaciele.

Ich wiek nie równa się z mim doświadczeniem.


              Do sali w której siedzimy wchodzi kobieta zakłócając lekką muzykę  transmitowaną przez głośniki. Z zalotnym uśmiechem podchodzi do każdego z nas i dolewa nam kawy, nie pamiętam, który to już raz. Kiedy kończy wychodzi bez słowa zamykając ze sobą drzwi.
Właściciel tego ośrodka miał dołączyć do nas już dawno. Widocznie ma na głowie coś ważniejszego niż przesłuchania do własnego filharmonii.
            Mężczyzna w białym garniturze  sięga po swoją filiżankę. Kiedy bierze pierwszy łyk zauważam jak siedzący przy oknie mężczyzna dyskretnie wyciąga swą różdżkę. Szepcze formułkę czym sprawia, że kawa wyślizguje się z dłoni mężczyzny i rozlewa na jego białym garniturze, a sama filiżanka upada na podłogę. Rozbija się.
           Cała reszta sądzi, że ten wypadek wydarzył się z winy mężczyzny w bieli i spowodowany był wyłącznie jego niezdarnością. Cały czas próbują utrzymać swą tęgą i dumną minę. Siedzą wciąż w tej samej pozycji, a wzrok utkwiony mają w jednym punkcie.Nie wiedzą, że stoi za tym czarodziei siedzący przy oknie, ponieważ wciąż nie przenoszą wzroku z obranych wcześniej punktów. Byłoby to oznaką słabości i niepewności.
           Nagle do sali wkracza ten na którego wszyscy czekamy. Szczupły mężczyzna po trzydziestce w szytym na miarę garniturze w którym wygląda jak milion galeonów.
Właściciel najlepszych w świecie magicznym filharmonii, który zatrudnia w niej tylko najlepszych  muzyków.

Największe talenty.

-Przepraszam za spóźnienie, powody osobiste. Możemy już zaczynać. Pan...-zaczyna i spogląda na listę trzymaną w dłoni.-Pan Corell, pan pierwszy. Proszę za mną.-mówi, a po chwili znika razem z mężczyzną za drzwiami kierując się w stronę sali koncertowej.

Teraz tylko czekać na swoją kolej.


*****


Hermiona


                 Kiedy ponowie otwieram oczy jesteśmy już w Ministerstwie Magii. Wychodzimy z kominka i spoglądamy w stronę fontanny.
-Spotkamy się tutaj za godzinę. Teleportuje się do Munga.-mówię ściskając w dłoni kopertę z wynikami egzaminów z którymi postanowiliśmy skorzystać póki Sylvia jest z Narcyzą.
-Dobrze.-odpowiada blondyn z ponurą miną.
-Nie przejmuj się, znajdziesz coś dla siebie. Od czego zaczynasz?-pytam i podchodzę do chłopaka zaciskając swe dłonie na jego ciemnym krawacie.
-Od Departamentu Przestrzegania Prawa. Może odwiedzę Potter'a...-wyjaśnia. Szybko wygładzam jego garnitur.
-Świetnie w nim wyglądasz...-pomrukuje.
-Przecież wiem!-oświadcza  z uśmiechem i wpija się w moje usta.
-Muszę już iść...-mówię między pocałunkami.
-Sama tego nie chcesz.-odpowiada jednak odrywa się ode mnie z rozradowanymi oczami.
-Powodzenia!-woła kiedy odchodzę w stronę jednego z kominków w Ministerstwie.
-Nie dziękuję!-odpowiadam i znikam w zielonych płomieniach.

*****


Draco


             Zwinnie przeciskam się pomiędzy ludźmi i kieruje się w stronę wind. Dziś muszę coś dla siebie znaleźć, po prostu muszę. 
            Wchodzę do windy, która zaskakuje mnie swoją dużą ilością wolnego miejsca. Prawie wywracam  się kiedy zjeżdża w dół. Potem w lewo, znowu w dół i w prawo. Myślę o wczorajszym podarunku mojej matki. Pamiętam dokładnie swe zaskoczenie kiedy praktycznie wcisnęła mi do ręki pierścień zaręczynowy rodu Black'ów. Szybko go schowałem jednak wiem, ze Hermiona coś widziała choć nie ciągnie tego tematu. 
Matka wiedziała, że chcę oświadczyć się dziewczynie od Pansy. Strasznie się zdenerwowała kiedy usłyszała, że chce kupić pierścionek zamiast dać Hermionie właśnie ten. Pierścień z białego złota ozdobiony sporymi pod względem wielkości kamieniami szlachetnymi czarnego koloru.

Prócz wartości materialnej ma też emocjonalną, a to dodaje mu jeszcze większego blasku.

Powiedziała.Po kilku dłuższych listach przekonała mnie.
            Szybko  wysiadam z windy  i zmierzam do Departamentu Przestrzegania Prawa. 
-Draco!-słyszę po chwili.
-Witaj Kingsley'u.-mówię kiedy podchodzę bliżej niego po czym wymieniamy się uściskiem dłoni. 
-Co tutaj robisz?
-Szukam czegoś dla siebie.-odpowiadam pokazując mu kopertę z Hogwartu.
-Minevra wspominała, że byłeś świetnym uczniem.-powiadamia z uśmiechem.
-Ty to powiedziałeś.-przyznaje ucieszony pochwałą i wzruszam ramionami.
-Nie stójmy tak, może przejdźmy do mojego gabinetu.-proponuje. Przytakuję po czym idę za czarodziejem.
-Gratuluje posady. Będziesz świetnym Ministrem na pewno lepszym niż Knot.-mówię po drodze. 
-Korneliusz był po prostu zaślepiony, ale dziękuję. Mam nadzieję, że się sprawdzę.-odpowiada kiedy wchodzimy do pomieszczenia. 
Gabinet Ministra Magii jest jedynym pokojem w Ministerstwie Magii  w którym jeszcze nigdy nie byłem. Przed wejściem stoi para aurorów, założone są silne zaklęcia zabezpieczające. 
W środku jest jasno, a jedna ze ścian jest całkowicie szklana. Piękne, dębowe biurko zachwyca swym wyglądem, a stojące w pobliżu biblioteczki i opasłe regały wypełnione książkami i aktami również zapierają dech w piersiach. Ciemno brązowe kanapy oraz  szklany stolik gwarantują poczucie bezpieczeństwa i dodają pomieszczeniu ciepła. 
Kingsley siada przy biurku, a ja na krześle przed nim.
-Nie ukrywam, że bardzo ucieszyła mnie Twoja wizyta w Ministerstwie. Dzięki temu nie muszę kontaktować się z tobą listownie. Mam dla ciebie propozycję, wydawałoby się nie do odrzucenia.-zaczyna.
-Czego dotyczy?-pytam go wyraźnie zainteresowany.
-Twojej pracy. Przejdę od razu do rzeczy. Potrzebujemy szefa Departamentu Aurorów. Pomyślałem o tobie.
-Ja? Nawet nie ukończyłem kursu aurorskiego. A Potter?-pytam zszokowany tą nagłą propozycją.
-Zacznijmy od tego, że żaden kurs nie równa się przy Twoim doświadczeniu i umiejętnościach Draco.Natomiast jeśli chodzi o pana Potter'a... Harry to naprawdę zdolny chłopak. I utalentowany, ale przeszedł  już za wiele. Nie mówię, że ty nie.-uprzedza kiedy zauważa mą uniesioną brew.-Rozmawiałem z nim. Nie wyraził cienia zainteresowania, nie chcę brać na siebie, aż tak dużej odpowiedzialności. Chciałem znać jego opinie, wiedzieć czy podziela moje zdanie i również widzi ciebie na tym stanowisku dlatego w ogóle zacząłem z nim rozmowę na ten temat. Zgodził się ze mną. 
Dlatego zapytam Cię jeszcze raz Draconie. Czy byłbyś zainteresowany stanowiskiem szefa Departamentu Aurorów?


*****

Hermiona


             Mimo otwartych okien na szpitalnym korytarzu wydaje się być niesamowicie gorąco. Opieram się o oparcie krzesła i rozpinam sweterek. Co chwilę sprawdzam czy koperta z wynikami egzaminów jest koło mnie. 
            Denerwuje się, stresuje. Nie mam pewności, ze dołączę do zespołu magomedyków św. Munga. Magomedyk musi spełniać bardzo dużo kryteriów i musi posiadać określone z góry cechy.

Muszę zaprezentować się jak najlepiej. 

            Po korytarzu co chwilę chodzą pacjenci, nowi lub obecni. Raz co raz zauważam rodzinę ofiar czy chorych. Płaczącą, zdruzgotaną, nieszczęśliwą. Nieprzygotowaną na śmierć członka swej rodziny.
Jednak jeśli chcę być magomedykiem muszę być uodporniona na takie widoki. Pewnie będę ich świadkiem  nie jeden raz. 
-Hermiona Zabini?-pyta starsza zielonooka  kobieta, która nie wiadomo skąd znalazła się koło mnie. 
-Tak.
-Jestem Ebba, pracuję w recepcji.-informuje i podaje mi rękę. Wstaje i ściskam jej dłoń.-Dyrektor prosi panią do siebie, na rozmowę kwalifikacyjną. Zaprowadzę panią. 
-Dziękuję.-odpowiadam uprzejmie po czym zmierzam za Ebbą w stronę gabinetu dyrektora Paula Andersen'a. Zamieniam jeszcze kilka słów z recepcjonistką podczas wspólnej jazdy windą. 
Wjeżdżamy na trzecie piętro i idziemy wzdłuż  korytarza, pierwsze drzwi od lewej. 
Pukamy, a po głośnym proszę wchodzimy do środka. 
-Dzień dobry panno Zabini. Proszę usiąść.-mówi nad wyraz niespokojnie. Ebba wychodzi. 
-Miło mi pana znowu widzieć. 
-Mi również i jak widzę istnieje szansa, że będziemy razem współpracować.-mówi i wykrzywia swe blade usta w grymas  mający przypominać uśmiech kiedy przypominam mu moja ostatnią wizytę z Wybrańcem. 
Na jego prośbę podaje mu kopertę z wynikami moich egzaminów.
-Muszę przyznać, że jestem mile zaskoczony.-mówi jeżdżąc wzrokiem po moim wykazie ocen.
-Ciesze się, że tak pan mówi. 
-Jak radzi sobie pani eliksirami w praktyce?-pyta oddając mi kopertę.
-Wyśmienicie.-odpowiadam pewnie co wywołuje lekki uśmiech na jego twarzy tyle, że tym razem szczery.
-Wiem, że jest pani odpowiedzialną i sumienną osobą. W porównaniu do pozostałych kandydatów na tę stanowisko ma pani doświadczenie, umiejętności i rzadko spotykaną precyzję. Nie pozostaje mi nic innego jak zatrudnić panią na okres próbny, który trwać będzie miesiąc. Jeśli będzie pani dawała sobie radę zostanie na stałe. Pracować  pani będzie  od poniedziałku do soboty do godzin popołudniowych.
-Dziękuję bardzo. Strasznie mi ulżyło.-odpowiadam starając ukryć kapiącą ze mnie radość i mocno się do niego uśmiecham. 
-Oczywiście w razie ciężkich i nagłych przypadków ma pani obowiązek stawić się w miarę możliwości najszybciej jak się da.-upomina.
-Zdaje sobie z tego sprawę panie Andersen.-odpowiadam i podnoszę się z krzesła. Żegnamy się uściskiem dłoni jednak jego głos zatrzymuje mnie kiedy kładę dłoń na klamce. 
-Pan Potter bierze przepisane eliksiry?-pyta mając spuszczony wzrok na papiery. 
-Tak, bierze.-odpowiadam przez ramię kryjąc swe zdziwienie.
-To...dobrze, mam nadzieję, że przyniosą wyczekiwane skutki.
-My też mamy taką nadzieję panie doktorze.-informuje, a po chwili wychodzę z gabinetu z zamiarem teleportowania się  do Ministerstwa. 

*****


 Jest 22 stycznia. 


            Od tygodnia spełniam się w roli magomedyka. Rano wstaje z uśmiechem na twarzy, który poszerza się jeszcze bardziej kiedy jestem już w Mungu. Wciąż nerwowy i jakby zestresowany moją obecnością doktor Andersen wydaje się ze mnie zadowolony. 
            Draco przyjął propozycję Kingsley'a. Cieszy się ze swojej posady jednak wymaga ona odpowiedzialności. I cierpliwości. W końcu musi znosić wyrzuty niezadowolonego Ron'a, któremu nie podoba się fakt iż to właśnie blondyn kieruje nim i pozostałymi aurorami. 
Z resztą pracowników Ministerstwa jego stosunki są dobre, a nawet bardzo i  dodatkowo ma oko na Chłopca-Który-Urodził-Się-By-Sprawiać-Problemy.  
            Jeszcze raz przeczesuje włosy córce patrząc na jej sukienkę. Dzisiaj, dwudziestego drugiego stycznia odbędzie się ślub Pansy i Blaisa.
Mieli dużo problemów z jego organizacją. Planowali, by  odbył się tuż po zakończeniu roku jednak wojna im w tym przeszkodziła.  Teraz czuli się trochę niezręcznie, w końcu zginęło dużo osób, ale po prostu nie mogą długo czekać. Chcą jak najszybciej  stać się jednością.
-Długo wam jeszcze zejdzie? Blaise wysłał kolejną sowę!-woła przez drzwi Draco.
-Mamy jeszcze godzinę!
-Tak, ale on nie może znaleźć sobie miejsca. Potter i Teo już są i karzą nam się pośpieszyć, bo nie mogą już znieść jego terkotania. 
-A czym od żywo dyskutuje?-pytam wychylając głowę za drzwi.
-Nie wiem jak, ale dowiedział się o Katie. Terkocze i terkocze, oczywiście najpierw opieprzył jego i Wybrańca, że nic mu nie powiedzieli.
-Jeszcze chwilka.-mówię i całuje go szybko w policzek po czym znów znikam za drzwiami. 
-Mamo, jak wyglądam?-pyta Sylvia  kręcąc się w koło.
-Pięknie.-odpowiadam i powracam do czesania jej włosów. Jej lekko zakręcone włosy wraz z małymi kolczykami bardzo ładnie się prezentują. Rzucam kilka krótkich zaklęć, by nie straciły swego uroku.
Po chwili kończę i kieruje się ku drzwiom. Stawiam ją na podłodze, a kiedy  otwieram drzwi małą biegnie w stronę stojącego niedaleko ojca. 
-Warto było tyle czekać.-mówi na mój widok po czym pomaga mi założyć płaszcz. 

Po chwili teleportujemy się.

*****


             Ogród, który zaczarowano, by goście nie odczuwali zimna i, by kwiaty się trzymały wygląda zachwycająco.
Stojąca w nim altana przyozdobiona jest kwiatami, a po środku niej znajduje się ołtarz. 
Prowadzi do niego kamienna dróżka, która sięga aż po sam taras domu. Po obu jego  stronach stoją przystrojone krzesła.
Nad całym terenem unosi się niewidzialna powłoka, która chroni gości przed ewentualnym deszczem. Jej właściwości przypominają tę, która znajdowała się w Wielkiej Sali w Hogwarcie.
Aktualnie z powłoki raz co raz sypią się płatki białych róż, które spadają na pierwszych gości.
-Teo!-woła Draco i mocno ściska przyjaciela.-No nareszcie!
-Was, też miło widzieć. Przynajmniej na chwilę wyrwałem się ze szponów Blaise.-mówi ze śmiechem Nott kiedy zamyka mnie w swoim uścisku. 
-Fiu, fiu, fiu.-gwiżdże.-Ale się ktoś odstrzelił...-pomrukuje patrząc na mnie ze szczerym uśmiechem. Przykuca przy Sylvi i przytula ją do siebie co spotyka się z jej radosnym chichotem.  
-Mówisz o mojej żo...dziewczynie Teo.-zastrzega blondyn próbując uśmiechem zatuszować swe przejęzyczenie na, które do mojego serca napłynęło mnóstwo ciepła.
-I o świadkowej Pansy. A ja jestem świadkiem Blaise.-dodaje po czym wybucha miłym śmiechem. -Chodźcie, nie będziemy tu tak stali.-decyduje i łapie małą za rączkę.
W środku dom również jest pełno ozdób ślubnych. 
-A gdzie Harry?-pytam patrząc na Teo, którego ręki Sylvia wciąż nie puściła.
-Pląta się gdzieś w pobliżu.-odpowiada i wzrusza ramionami. 
-Pójdę do Pansy, a wy...nie rozwalcie czegoś.-mówię patrząc na nich srogo.
-Masz nasz za dzieci, kochanie?-pyta Draco obejmując mnie jedną ręką w talii.
-Nie. Jesteście dużo gorsi.-odpowiadam co spotyka się ze śmiechem Teo i naburmuszoną miną blondyna. Całuje go w usta i kiedy wyswobadzam się z jego uścisku kieruje się schodami na górę. Mijam kilka pokoi, których drzwi przystrojone są kwiatami  po chwili trafiając na właściwe. 
-Cześć mamo, Lukrecjo.-mówię kiedy witam się z moją rodzicielką i matką Pansy. 
Podchodzę do stojącej przy oknie panny młodej i mocno ją przytulam. 
-Pięknie wyglądasz, Blaise będzie zachwycony.-osądzam.
-Nie mogę uwierzyć, że to się dzieje.
-To lepiej uwierz, bo za niespełna pół godziny będziesz panią Zabini. 



****


Draco


               Marsz Weselny grany przez orkiestrę stojącą w altance niedaleko ołtarza roznosi się po otoczeniu.
Odwracamy głowy w stronę początku ścieżki.
Pansy, prowadzona przez ojca uśmiecha się nieśmiało. W dłoniach trzyma mały bukiecik. 
Powoli zbliża się do altanki, a po chwili ojciec opuszcza ją i zajmuje miejsca koło Lukrecji. Mamy Pansy. 
              Blaise uśmiecha się szeroko, jeszcze nigdy nie widziałem go tak szczęśliwego. Przestępuje z nogi na nogę, nie może wytrzymać.

Jak zwykle w gorącej wodzie kąpany. 

             Zabini ujmuje dłoń Pansy i podprowadza ją w stronę ołtarza. Zerkam w stronę Hermiony stojącej w pobliżu nich i odruchowo wkładam dłoń do kieszeni marynarki. 
Jest na miejscu, pierścionek.   To właśnie dziś chcę to zrobić. Po uroczystości zabiorę ją na polanę, którą wcześniej przygotowałem. Nie byle jaką. To ta sama na której się wychowaliśmy, na której spędzaliśmy wspólnie czas. Zwykła, ale dla nas wyjątkowa. 
           Sylvia łapie mnie za rękę. Posyłam jej delikatny uśmiech.
-Musimy później pogadać.-mówi szeptem siedzący koło mnie Wybraniec. Przytakuję.
-Zebraliśmy się tu, by związać węzłem małżeńskim tę oto dwójkę. Miłość cier­pli­wa jest, łas­ka­wa jest. Miłość nie zaz­drości, nie szu­ka pok­lasku, nie uno­si się pychą; nie jest bez­wstyd­na, nie szu­ka swe­go, nie uno­si się gniewem, nie pa­mięta złego; nie cie­szy się z nies­pra­wied­li­wości, lecz współwe­seli się z prawdą.-zaczyna kapłan i unosi swą różdżkę z której zaczynają wydobywać się srebrne iskry.
-Ja, Pansy Parkinson, świadoma praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz...-zaczyna kobieta i spogląda na Blaise z czułością.-... że Cię nie opuszczę, aż do śmierci.
Odpowiada jej głucha cisza.
-Panie Zabini?-zwraca uwagę kapłan.
-Tak, tak. Już.-poprawia się zapatrzony w swoją  przyszłą żonę.-Ja, Blaise Zabini, świadomy praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że nie opuszczę Cię, aż do śmierci.
Wraz z jego ostatnim słowem iskry z różdżki kapłana oplatają będące w uścisku ręce młodej pary.
-Od tej pory jesteście jednością. Co magia złączyła człowiek niech nie rozdzieli.-mówi kapłan, a iskry zaciskają się, by po chwili opaść na ziemię.
-Panie Zabini, może pan pocałować pannę młodą.
-No nareszcie!-woła pan młody po czym wpija się w usta Pansy.


*****

           Orkiestra gra, a na parkiecie tańczy młoda para oraz Hermiona i Teo. Przy stolach prowadzone są żywe rozmowy, a pojedyncze gwiazdy zaczynają już zdobić niebo. 
-O co chodzi?-pytam Potter'a kiedy ten podchodzi bliżej mnie.  
-Mam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje.
-Jesteś Wybrańcem, masz mnóstwo fanek.
-To nie to.-odpowiada i macha lekceważąco ręką. 
-Zostałbyś z Sylvią na kilka godzin za jakiś czas?-pytam czym przyciągam wzrok zarówno córki jak i Wybrańca. 
Wzdycham po czym wyciągam z kieszeni marynarki małe pudełeczko z pierścionkiem zaręczynowym.
-To chyba będziemy musieli poważnie porozmawiać Malfoy.
-Później.-odpowiadam.-Zatańczysz?-pytam podając rękę Sylvi.
Mała łapie ją chętnie, więc prowadzę ją na środek parkietu niedaleko Hermiony i Teo. 
Biorę małą na ręce  i tworzę z jej współpracą prawidłową ramę.Kiwamy się w rytm muzyki.
-To dziś jest odpowiedni moment?-pyta szeptem dziewczynka patrząc na tańczącą obok brunetkę. Przytakuję.
-Teo zagraj dla nas!-woła Blaise kiedy piosenka, która jeszcze przed chwilą rozbrzmiewała kończy się. 
-No, proooszę!-woła dalej widząc niewyraźną minę przyjaciela. Po chwili czarnowłosy wzdycha zrezygnowany i kieruje się stronę sceny. Wspina się po małych schodkach, a ja przypominam córce o moich zamiarach. Idzie szybko do Wybrańca, a po otoczeniu roznoszą się pierwsze dźwięki skrzypiec Teo.
Widzę, patrząc przez ramię zdziwione miny reszty gości. To niespodziewane, a ciekawe jak będą ich miny wyglądać kiedy dowiedzą się, że dostał się do filharmoni Charlsona.
-Można prosić?-pytam szarmancko Hermione. Ta uśmiecha się promiennie i bez słowa łapie moją dłoń.
Przyjmujemy odpowiednią pozycję i zaczynamy.

Wdycham woń jej lekkich perfum i przymykam oczy.
 Za niedługo będzie już tylko moja. 

Mocno chwytam ją w talii po czym przechylam do tyłu.
 Przesuwam nosem wzdłuż jej szyi.

Ponownie przyciągam ją do siebie. Mocno, stanowczo, pewnie.
Jej rozgrzane usta dotykają mojego chłodnego policzka.

Krok w tył, do przodu. Obrót. Kładę dłoń na jej policzku.
Kocham Cię, myślę. Nie masz pojęcia jak bardzo...

Teo kończy pierwsze zwrotki. Ostatni raz dotyka strun, a po otoczeniu roznoszą się wielkie brawa i westchnienia zachwytu. Kolejne pary wchodzą na parkiet.
To ten moment.

-Przejdziemy się?


*****
Hermiona


                Od kilkunastu minut zmierzamy w nieznanym mi kierunku. Chłopak milczy. Uparcie nie chce powiedzieć mi gdzie idziemy. Uśmiecha się jedynie.
               Dzisiejsza noc jest cudowna. Na granatowym niebie rozciągają się pasma migoczących gwiazd. W powietrzu unosi się przyjemny aromat, śnieg już dawno nie pada, a w oddali wyróżnia się oświetlona altana w której wesele nadal  trwa.
              Chłopak podaje mi dłoń i pomaga wejść na pagórek. W mojej pamięci rysuje się szlak, który po chwili okazuje się słuszny. Idziemy przed siebie oświetleni blaskiem księżyca, otoczeni unoszącą się leciutką mgłą.
-Jesteśmy.-mówi i staje koło mnie bym mogła lepiej przyjrzeć się otoczeni.
Mimowolnie zakrywam usta dłonią  podziwiając polankę na której spędzaliśmy wspólnie czas. Polanę z naszego dzieciństwa, która obecnie przyozdobione jest świecami. Po środku wysokiej trawy pełnej różnokolorowych  kwiatów, które pewnie sam wyczarował rozłożony jest koc z koszem piknikowym. Podchodzę do niego powoli z zaszklonymi oczami.
-Tu jest wspaniale...-zaczynam kiedy siadam na kocu, a blondyn koło mnie.
-Dla ciebie wszystko.-mówi chyba sam zdziwiony, że takie słowa wyszły z jego ust.
-Jest jakaś specjalna okazja?-pytam zarzucając mu ręce na szyję. Mężczyzna nachyla się nade mną i składa czuły pocałunek na mych wargach po czym leniwie podnosi się z miejsca i przykuca przede mną.
-Można tak powiedzieć.-informuje uśmiechając się łobuzersko. Sięga do kieszeni, a po chwili wyciąga z niej granatowe pudełeczko.-Nawet nie wiesz ile to planowałem...-dodaje i kręci głową ze śmiechem.-Nigdy nie posądziłbym się o coś takiego, że w ogóle o tym pomyśle albo, że ktoś zawróci mi w głowie tak jak ty.-ciągnie i bierze głęboki wdech.- Hermiona...wyjdziesz za mnie?
-Draco...-zaczynam prawie płacząc ze szczęścia.-Oczywiście, że tak!-odpowiadam wzruszona. Chłopak uśmiecha się szeroko i wkłada mi pierścionek na palec po czym mocno przytula i podnosi do góry kręcąc się w koło
Śmiejemy się cicho. Szczęśliwi, otuleni wzajemną miłością, którą wreszcie możemy się radować. 
-Jak nazwałbyś swoje dziecko?-pytam kiedy stawia mnie na ziemię, trzymając dłonie na jego torsie.
-No przecież mamy Sylvie.
-Ale drugie...-wyjaśniam zmieszana
Malfoy marszczy czoło jednak po chwili otwiera usta zszokowany.
-Będę ojcem? Znowu? Boże!-woła i łapie się za głowę.-Jesteś niesamowita!
-Wiesz, to była praca zespołowa.-dodaje zarumieniona.
-Zdaje sobie z tego sprawę pani Malfoy.-mówi i mocno mnie obejmuje.-Dajesz mi tyle szczęścia...Tak bardzo Cię kocham...
-Ja ciebie też Draco, ja ciebie też.-odpowiadam po czym zamykam mu usta kolejnym pocałunkiem.

Nie przeszkadza nam, że zaczyna padać deszcz.

*****

Arabella.


             Szybko pokonuje małą odległość dzielącą mój dom od domu Wybrańca. Deszcz pada lekko, niebo jest zachmurzone.
-Alohomora!-szepcze przy drzwiach sprawiając, że same się przede mną otwierają. Wchodzę do środka i zamykam je za sobą szybko.

By nikt nie zauważył.

             Nie zaświecam światła. W mroku przemierzam jego dom co jakiś czas zatrzymując się, by rzucić okiem na stojące na półkach zdjęcia. Kilka z rudzielcem, kilka z Zabinim i Draconem, ale najwięcej z Hermioną.
Wchodzę głębiej, ku sypialni.
Dzięki obserwacji wiem gdzie mam iść, nie potrzebne mi światło. W głowie mam własną mapę.

Znam jego dom na pamięć.

           Podchodzę do półki gdzie trzyma eliksiry, które mają wyciągnąć go z ramion śmierci. Z kieszeni wykładam na półkę płyny  własnej produkcji. Szybko wlewam ich zawartość do tych przepisanych przez magomedyka. Nie wylewam przy tym poza flakon ani kropli. Wszystko robię z wypracowaną dawno precyzją. 

Za niedługo będę mogła odejść.

          Usunę się w cień kiedy tylko skończę zadanie.Kiedy usunę plamę na tę rażącą honorze.
Szybko chowam puste fiolki i wychodzę z sypialni. Zostawiam uchylone drzwi i otwarty na łóżku album fotograficzny. Wszystko musi być tak jak było, bez zmian. Nawet najmniejszych.

Nie zostawiam po sobie żadnych śladów. Żadnych, które wskazywałyby na moją obecność tutaj.

         Otulona przez chłodny wiatr opuszczam jego dom. Już więcej tu nie wrócę, to była moja ostatnia wizyta.



*****

No i jest. Ostrzegam nie jest sprawdzany. Nie mogło być krócej, tak mam rozplanowane rozdziały. Pisząc fragmenty o Arabelli karmię swoje kryminalne ciągutki ;) 
Muszę wam wyznać, że zbliżamy się do końca, ale i tak zamierzam was jeszcze zaskoczyć :)
Naliczyłam około pięciu rozdziałów, sześciu. Mimo to zamierzam dzień po epilogu umieścić prolog nowego opowiadanie, które będzie w czasach po ukończeniu Hogwartu. 
Dziękuję wam strasznie. Za wszystko, za to, że po prostu jesteście.
Pozdrawiam. 
Vivian Malfoy.

piątek, 22 listopada 2013

Rozdział 58:,,Wydawałoby się, że życie każdego z nich się układa...''

            

Teodor


                  To kolejny wieczór, który spędzam w murach Hogwartu. Moim towarzyszem podczas samotnych spacerów jest niepewność, która podąża za mną krok w krok.
Siedzę na kamiennym murku wspominając ostatnie spotkanie z Katie. Siedzę, myślę i gram.
Pieszczę struny mych skrzypiec i wydobywam z nich najpiękniejsze możliwe dźwięki.
Przymykam oczy i gram dalej. Ciesze się, że nareszcie mogę.
Chłodny wiatr mroźnej nocy szarpie mój szalik i targa włosy. Nocne wycie wilka rozlega się po otoczeniu.
-Teo?-słyszę. Szybko otwieram oczy i chowam instrument za plecami.
-Cześć Katie.-witam się, a dziewczyna z lekkim uśmiechem siada koło mnie.
-Nie mówisz ich chować.-mówi i sięga do nich, a po chwili kładzie je między nami z czułością dotykając strun. Przez fakt, że siedzi tak blisko mnie i ledwie moment temu dotykała moich dłoni po moim ciele rozlewa się niesamowite ciepło. Euforia.
-Pięknie grasz.-kontynuuje kiedy ja podziwiam jej oblicze przyozdobione blaskiem księżyca.
-Nie przesadzaj.-reaguje i przeczesuje nerwowo dłonią swoje włosy.
-Przyszłam się pożegnać.-mówi.-Jutro rano opuszczam Hogwart.
-Jak to? Znalazłaś mieszkanie?
-Tak, w blogu dla czarodziei przy Pokątnej. Pani Froust, właścicielka, to starsza kobieta, ale bardzo miła.-odpowiada z lekkim uśmiechem jednocześnie zakładając kosmyk ciemnobrązowych włosów za ucho.
-To...dobrze.-odpowiadam zmieszany.-Co zamierzasz dalej?-pytam chcąc odwrócić uwagę od swojego nie zadowolenia.
-Zapisałam się na kurs dziennikarski. Chciałabym pracować w Proroku Codziennym czy Żonglerze.-informuje. Świetnie. Kolejna osoba, która ma plany.
-A ty?-pyta.
-Nie wiem. Mam w głowie prawdziwą pustkę, nie mam pojęcia co ze sobą zrobić.-wyżalam się i spuszczam wzrok.
Katie przenosi skrzypce za siebie i przysuwa się bliżej mnie. Łapie mnie za podbródek czym zmusza bym na nią spojrzał.
-Wierzę, że odnajdziesz drogę dla siebie.-mówi szczerze.-Dużo osób z naszego rocznika zdecydowała się na zawód aurora.
-Wiem, ale mnie to nie przekonuje. Mam dość. Chciałbym odpocząć od wojny i Śmierciożerców, a nie poświęcić im resztę życia.-odpowiadam uszczęśliwiony jej dotykiem. Po chwili zauważa, że wciąż podtrzymuje mnie za podbródek i zmieszana zabiera swą dłoń.
-A co zrobisz z tym?-pyta wskazując na leżący w pobliżu instrument.-Nie chciałbyś związać z tym przyszłości? Jest wielu muzyków czarodziei. W teatrach, operach, filharmoniach. Cieszą się wielkim szacunkiem i uznaniem.
-Nie zastanawiałem się nad tym. Wiesz....O tym, że gram wie tylko Draco, Blaise, Hermiona i Pansy. I teraz ty.
-Nawet nie wiesz jak się z tego powodu ciesze. Z tego, że się dowiedziałam. Jesteś naprawdę świetny! Nigdy nie przypuszczałabym, że w moim otoczeniu jest tak uzdolniony skrzypek.
-O to właśnie chodzi! Nie sądzisz, że dla innych byłby to za duży szok? Że ten szczegół nie pasuje do mojej osoby?
-Nie możesz bać się odrzucenia przez innych Teo.-odpowiada.-Ten szczegół to niesamowity dar.-dodaje i podnosi się z murku.
-Dziękuję.-mówię łapiąc jej dłoń.
-Nie ma za co. Może jeszcze kiedyś się spotkamy, ale gdyby nie to pamiętaj, że nie możesz zmarnować swojego talentu.-upomina, a kiedy jej dłoń wymyka się z mojego uścisku dziewczyna  zaczyna wracać do zamku.

Może jeszcze kiedyś się spotkamy.

Jej słowa odbijają się echem w mojej głowie. Kiedy moje oszołomienie mija biegiem puszczam się w stronę zamku. Wbiegam na korytarz i rozglądam się dookoła. Kieruje się za roznoszącym się dźwiękiem kroków.
Z bijącym szybko sercem i przyśpieszonym oddechem gnam przed siebie.
-Katie, poczekaj!-wołam kiedy zauważam ją kilka metrów przed sobą. Dziewczyna staje w miejscu i odwraca się w moją stronę. Szybkim krokiem zmierzam w jej kierunku.
-Poczekaj...-powtarzam gdy jestem już obok niej. Chwytam jej twarz w dłonie i kiedy łapie jej spojrzenie wpijam się w jej usta.
Ku mojej radości dziewczyna nie odpycha mnie. Nie czujemy już otaczającego nas mrozu. Teraz jesteśmy jednością. Choć na chwilę, choć na moment.
Żar roznosi się po moim ciele, dłonie trzęsą się choć tego nie widać. To niesamowite uczucie całować dziewczynę, którą...kocham?
-Dziękuję.-mówi cicho dziewczyna i na krótko przykłada głowę do mojego torsu. Po chwili podnosi na mnie wzrok i całuje mnie w policzek myśląc pewnie, że to nasze ostatnie spotkanie.
Z zaszklonymi oczami odchodzi, a po chwili znika w mroku Hogwarckich korytarzy.
Kiedy wracam na zewnątrz po skrzypce wiem, że muszę się dogłębnie zastanowić. Pewne drzwi mojej przyszłości właśnie się otworzyły wskazując mi rozwiązanie.
Jednak wpierw muszę zrobić coś innego.

Muszę spotkać się z panią Froust i wynająć mieszkanie w jej blogu. Przy Katie, najbliżej jak się da.


*****

Draco



Lista wad Dracona Lucjusza Malfoy'a.

1.Jest stuprocentowym Ślizgonem. 
2.Jest egocentryczny.
3.Jest zarozumiały. 
4.Kiedy tylko się da chodzi bez koszulki. Wiem, że robi to specjalnie! Nie, żeby mi się to nie podobało, ale...ughh.
5.Ma masę sarkastycznych uśmieszków, półuśmieszków, sugestywnych spojrzeń...to tak wkurza! No cholery można dostać!
6.Jest stanowczo za wysoki. Jak można mieć metr dziewięćdziesiąt wzrostu! To nie normalne, nie poprawne. Czy są w ogóle inni tacy ludzie? Może i miło jest się do takiego mężczyzny przytulić.. Durna szczerość.
7.Nie wyjdzie jeśli nie przejrzy się w lustrze. 
8.Ciągle targa te swoje kudły, a one wciąż wyglądają idealnie. Zgłaszam protest! To ja walczę z moim tyle czasu, a on...to chore.
9.Ma prawie tak dobre oceny jak ja. To niedopuszczalne! Jak on śmie?!
10.Ciągle myśli o seksie. Zaczynam się o siebie obawiać.I o niego. To może być choroba! Też czerpie z tego korzyści, ale to nie ma nic do rzeczy. Chyba...Nawet jeśli to jesteś papierem, rzeczą martwą i nic Ci do tego!
11.Żartuje z moich przyjaciół. 
12. Gotuje PRAWIE lepiej ode mnie. To nie fair! Czy on we wszystkim musi być dobry!
13.Histeryzuje, że szybko się zestarzeje. 
14.Ciągle chce kupować mi sukienki i biżuterie. Nie jestem jakąś zadufaną lafiryndą, by było mi to do szczęścia  potrzebne! 
15.Nie potrafi wcześnie wstać. Ile można spać, do cholery! Co prawda wygląda uroczo zakopany w pościeli, ale to jakieś...wynaturzenie. 



Ciągle mam wrażenie jakby był to niewiarygodny sen. Kładę się na pobliskim łóżku i przymykam oczy. Czy to coś zmienia? Czemu ze mną jest skoro przeszkadza jej we mnie tyle rzeczy? Czy naprawdę mnie kocha?
Ciekawe czy wypisałaby tyle samo moich zalet jak wad. Czy widziałaby choć jedną pozytywną stronę mojej osoby?
Pisała to dosyć dawno, jednak za dużo się od tej pory nie zmieniło. Chyba, że urosłem jeszcze parę centymetrów...Ale może to jej przeszkadza?
-Tato! Tato!-słyszę, a po chwili do ciemnego już pokoju wdziera się smuga światła. Podnoszę się z łóżka i zamykam w ramionach swój mały skarb.
-Mam taką ładną sukienkę! I mama też, a ciocia Pansy wygląda w swojej jak księżniczka!-woła machając nóżkami w powietrzu.
-Pokażesz mi ją rano. Teraz jest już późno, musisz iść spać.-mówię.
-Uff...!-woła Hermiona, która właśnie weszła do pokoju jednocześnie stawiając torby z sukienkami na ziemi.-Przepraszam, że tak późno. Wszystko jest już dokładnie zaplanowane, co prawda została jeszcze sprawa kwiatów, ale tym zajmie się Luna, a Sylvia znalazła dla ciebie piękny krawat.-dodaje po czym podchodzi bliżej nas i bierze zarumienioną Sylvie na ręce.
-Pora spać.-zwraca się do córki i mimo protestów kieruje się w stronę otwartych drzwi.-Zaraz do ciebie wracam.-dodaje po czym puszcza do mnie oczko i wychodzi z pokoju.
Sam nie wiem co mam o tym sądzić. Zostawić to? A może...Nie! Nie popuszczę jej tego. Chętnie usłyszę jak wyjaśnienie i zaobserwuje jej reakcje kiedy dowie się iż znalazłem tę oto listę.
Z cwanym uśmiechem czekam na jej powrót mocno zaciskając w dłoni  kartkę. Kiedy po dłuższym czasie kobieta znów pojawia się w sypialni podnoszę się z łóżka.
-Śpi, przeczytałam jej bajkę.-mówi i zamyka za sobą drzwi.
-Powiedz mi kochanie...-zaczynam i zaciskam dłoń na jej talii w drugiej wciąż trzymając kartkę z moimi wadami.-Co to jest?-dodaje i wyciągam przed siebie listę.
Dziewczyna spuszcza wzrok na kartkę pergaminu, a uwodzący wyraz jej twarzy znika ustępując niedowierzaniu. Spogląda na mnie z szokiem i bezradnością po czym szybko wbiega do naszej łazienki.
-Hermiona wyłaź!-wołam.
-Skarbie, przecież nic się nie stało. Porozmawiajmy. 
-Mam użyć ostatecznych środków?
-Wiem, że tego nie chcesz, wyjaśnisz mi to do cholery?!-pytam zirytowany jej milczeniem ciągnąc dalej swój monolog.
-Nie karz posuwać się do najgorszego.
-Przecież nie wejdziesz tu siłą.-mówi cicho.
-Nie wejdę. Ale mam skuteczniejszą kartę w rękawie.
-Co masz na myśli?
-Pójdę po Potter'a!-wyjaśniam co spotyka się jedynie z jej lekceważącym prychnięciem. Po chwili jednak delikatnie otwiera drzwi.
-To nie tak...to było dawno. Mogę Ci to wytłumaczyć...kochanie.-zaczyna kiedy wychodzi z pomieszczenia.
-Hermiona...-mówię,a dziewczyna przymyka powieki.-Przenocuje dziś u  Pansy i Blaise.

Kiedy kobieta otworzyła oczy jego już nie było.


*****


-Chwila!-słyszę stojąc  przed drzwiami rezydencji Pansy w której zamieszkała wraz z Diabłem.
-Draco?-upewnia się Blaise kiedy otwiera po czym spogląda na zegarek.-Umawialiśmy się kilka godzin temu, teraz sobie o tym przypomniałeś? Wiesz ile na ciebie czekałem?-pyta z zadziornym uśmiechem.
-Nie pieprz tylko mnie wpuść.-mówię. Zdziwiony brunet wykonuje polecenie i zamyka za nami drzwi. Siadamy w salonie, a po chwili dochodzi do nas Pansy.
-Po pierścionek  mieliśmy iść jutro popołudniu. Aż tak Ci śpieszno?-pyta uśmiechnięta.
-Mamy problem.-wyjaśniam po czym opowiadam im o moim okryciu nie kryjąc swego wzburzenie i zdenerwowania.
-I jaki w tym problem?-pyta Blaise.
-Nie rozumiesz?! Zresztą to Twoja siostra, masz te same geny. -stwierdzam i macham ręką lekceważąco jednocześnie podnosząc się z kanapy.-Ona sądzi, że jestem egocentryczny!
-Bo jesteś.-woła ze śmiechem mój przyjaciel.
-I cyniczny!
-Jeszcze nie zauważyłeś?!
-I wytknęła mi mój wzrost!
-I pieklisz się o taką głupotę?-pyta ze zrezygnowaną miną Pansy. Kręcę głową i głośno wypuszczam powietrze.
-Jak ja mam się nie denerwować? Całego mnie skrytykowała!
-Ale ty dokładnie taki jesteś!-woła Diabeł nadal się ze mnie śmiejąc. Klnę w duchu, że mam tak nierozgarniętego przyjaciela.
-To powiedz mi jak mam NIE  naśmiewać się z JEJ przyjaciół? Z takiego Weasley'a na przykład! To chodząca pokraka,  z niego NIE DA się NIE śmiać!
-Ale nie musisz robić tego tak często.-upomina Pansy.
-Ughh...Dobra, skończmy. Mogę dziś u was zostać?-pytam.
-Jasne, że tak. Pójdę po Ognistą, przyda Ci się.-mówi Blaise i kieruje się ku barku w kuchni.
-Momentami jesteś naprawdę tępy.-wzdycha Pansy i siada obok mnie.
-O co Ci chodzi?
-Powinieneś się cieszyć.
-Z czego? Z tego, że tak dobitnie pokazała mi, a raczej napisała jaki jestem okropny?!
-Z tego, że mimo iż widzi w tobie tyle wad ciągle z tobą jest. Musi strasznie mocno Cię kochać skoro wszystkie Twoje minusy jej nie przeszkadzają i wciąż stoi przy Twym boku.


*****


Hermiona


-Idiotka! Idiotka!-wyrzucam sobie kiedy osuwam się po ścianie sypialni, a pierwsze słone łzy zaczynają zdobić moje policzki
Jak mogłam być tak głupia? Co mnie podkusiło?
Ha! Doskonale pamiętam co. Nasza kłótnia. Była na niego tak zła, że musiałam jakoś się wyżyć i to właśnie dlatego rozgoryczona sięgnęłam po pergamin.
Czemu go nie wyrzuciłam? Nie spaliłam? Po co brałam go tuta? Do naszego domu. 
Obejmuje kolana rękami i opieram o nie policzek. Sama siebie nie rozumiem. 
Widziałam, że  lista ta nie sprawiła mu przyjemności. Był zły i rozczarowany. Wcale mu się nie dziwie, obawiam tylko, że to nie jego serce najgorzej na tym ucierpiało lecz  duma. 
Podnoszę wzrok i wbijam go w ścianę przede mną. Wróć. Tylko tyle. 
A może aż?
Co będzie jeśli nie wróci?
Nawet nie chcę o tym myśleć, nie chce w to wierzyć. Nie zostawi mnie i Sylvi, nie opuści nas. Przecież się nie wyprowadził. On po prostu przenocuje u Pansy i Blaise.
Na razie.
Zsuwam dłoń z kolana na mój brzuch.
Nie, nie może teraz odejść. Nie teraz, kiedy jestem w ciąży. 


*****

 06:00

              Znowu wstaje wcześnie. To rutyna za którą wszyscy tak bardzo tęsknili w czasie wojny.
Odwracam się twarzą do blondyna z lekkim uśmiechem.
Ale go nie ma.
 Rozdrażniona podnoszę się z  łóżka i schodzę na dół. Szybko pokonuje schody, by znaleźć się w kuchni.  Za jakiś czas  po Sylvie przyjdzie Narcyza. Chciałaby zabrać swoją wnuczkę na spacer.
             Dziś sowy przyniosły  wyniki  egzaminów. Jeśli wypadły dobrze zabiorę je ze sobą do św. Munga, przydadzą mi się jeśli będę zainteresowana pracą tam.
             Nagle kolejna sowa siada na parapecie. Podchodzę do niej szybko i odwiązuje pergamin. Wpuszczam ją do środka i uśmiecham się kiedy zaczynam czytać list od Teo.

Cześć!

Muszę działać szybko. Dzisiaj rano Katie opuściła Hogwart, a ja zamierzam podążyć za nią. Jutro popołudniu idę obejrzeć mieszkanie.  Oczywiście ona o tym nie wie. 
Podczas ostatniej wspólnej rozmowy podpowiedziała mi co mogę ze sobą zrobić. 
Czuję, że się uda. Mam taką nadzieję. 
Powiem wam jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli.
Pocałowałem ją! Pewnie myślała, że to nasze ostatnie spotkanie. Jeszcze nigdy nie czułem tylu emocji, po prostu wulkan uczuć.
Sądzisz, że moja matka byłaby szczęśliwa?
Wreszcie czuje, że wszystko się układa, że mam przed sobą przyszłość.
Nawet nie wiesz jak bardzo się ciesze, że droga którą mam w życiu podążyć po części się rozjaśniła. 

Pozdrawiam Cię mocno.
Teo
P.S McGonagall kazała mi przekazać, że uroczystość ku pamięci dla ofiar wojny odbędzie się za trzy dni w Ministerstwie. Hogwart odzyskuje swój wygląd, aurorzy naprawdę się starają!
Proszę nie mów reszcie. Powiem im później. No może Draconowi i Pansy...byleby nie Potter'owi czy Blais'owi!
Nie żebym im nie ufał, ale to nie jest dobry pomysł. 
Blaise wysłałby do mnie tysiąc listów gdyby wiedział, albo jeszcze gorzej-teleportował się do mnie i gadał jak bardzo się cieszy. Ściskałby mnie, opowiadał Katie same przesłodzone historyjki na mój temat i łaził za mną.
 Ja  wiem, że on się cieszy. Nie musi tego pokazywać!
Potter natomiast powiedziałby Ci wszystko po pijaku, a Blaise głupi nie jest więc wole nie ryzykować.


Jasne, że byłaby szczęśliwa! Teo bardzo cierpiał po śmierci swej matki, przeżył dużo i należy mu się szczęście. 
Wiedziałam, że został w Hogwarcie dla Katie! Wiedziałam!
Strasznie się ciesze choć z drugiej strony boje się co za przyszłość sobie wymyślił.
Co do Blaise ma rację. Mój bart nie jest zbyt poważny i nie zapomniałby o tym tak szybko. Momentami potrafi naprawdę uprzykrzyć życie swoją radością i nadopiekuńczością. 
               Dzwonek do drzwi przerywa moje refleksje. W pośpiechu wracam do sowy, skrobie kilka słów w których wyrażam swe zadowolenie i odsyłam ją z powrotem do Tea. 
Poprawiam pidżamę i otwieram drzwi. Ciężko przełykam ślinę widząc przed sobą Malfoy'a. Mrużę oczy wzruszona, a kiedy otwieram usta, by coś powiedzieć mężczyzna wchodzi do środka i zamyka mnie w mocnym uścisku wcześniej zamykając za sobą drzwi. 
-Draco! Przepraszam Cię, przepraszam...nie chciałam...to było prawie rok temu. Pokłóciliśmy się...ja...była na ciebie wściekła...to był odruch...wrócisz...to na prawdę je...
-Cicho.-przerywa mi ostrym tonem.-Wracam i nigdzie się nie wybieram. Musiałem to wszystko przemyśleć.
-Myślałam, że się obraziłeś, że już nie wrócisz...-mówię speszona spuszczając wzrok. Kładę dłoń na swym brzuchu.
-Nie ma takiej opcji. Nie wytrzymałbym długo bez ciebie.-wyznaje i łapie mnie za podbródek.-Nie powiem, że mnie to nie uraziło, ale Pansy przegadała mi do rozumu.
-Jak?
-Zrozumiałem, że naprawdę mocno musisz mnie kochać skoro wytrzymujesz ze mną mimo tych wszystkich wad i nie dostrzegasz ich na co dzień.-wyjaśnia.
-Oczywiście!-wołam i spinam się na palce, by złożyć nieśmiały pocałunek na jego warkach.
-Nie kłóćmy się o taką błahostkę choć...-zaczyna i przyciska mnie do ściany.-Dobrze wiem, że podoba Ci się jak chodzę bez koszulki tak samo jak mój wzrost. I, że bardzo lubisz te moje kudły co sprawia, że twoja lista jest troszkę nieszczera.-szepcze.
-Tak odrobinkę.-przyznaje z uśmiechem.
-Jak można być kobietą i nie cieszyć się z dostawania prezentów?-pyta i przewraca oczami kiedy wzruszam ramionami.
-I tak  będziesz je dostawać.-mówi z uśmiechem.-Jeden z tych punktów wywołał u mnie mieszane uczucia. Jak możesz narzekać, że myślę tylko o seksie szczególnie kiedy ty jesteś głównym elementem tych wizji?-pyta z łobuzerskim uśmiechem. 
-No widzisz!-wołam uśmiechnięta.
Mrużę oczy po czym łącze nasze usta we wspólnym pocałunku. Kiedy mężczyzna mocno obejmuje mnie w talii, a ja wplatam dłoń w jego jasne włosy zastanawiam się czy powiedzieć mu o ciąży. Zrobię to na pewno tylko czy już teraz?
-Narcyza ma zaraz do nas wpaść. Zabiera Sylvie na spacer.-mówię kiedy się od niego odrywam. 
-Dobra, ale wiesz przydałoby mi się śniadanie...pomożesz mi rozwiązać ten problem?-pyta. Wzdycham z rezygnacją i wydostaje się z jego uścisku, wracam do kuchni. Zabieram się za robienie kanapek, a Draco zaczyna czytać list od Teo, który wcześniej mu dałam. 
              Widzę zadowolenie na jego twarzy wynikające ze szczęścia przyjaciela. Kiedy blondyn kończy swój posiłek zaczynamy otwierać koperty z wynikami egzaminów. Zachwyceni naszymi Wybitnymi rozpoczynamy rozmowę. Co dalej?   
-Cześć!-woła Sylvia kiedy schodzi na dół ubrana w odzież, którą naszykowałam jej wcześniej i zostawiłam w jej pokoju czym przerywa nam rozmowę. 
Podchodzi do nas i mocno ściska. 
Podaje jej śniadanie, a Draco udziela jej odpowiedzi na kolejne pytania. Z rozbawieniem zauważam, że to może być już nasza tradycja. Mądre rozmowy i odpowiedzi na kłopotliwe pytania podczas porannego śniadania, kiedy mała zejdzie na dół. 
-Tato...Miałeś kiedyś marzenia?-pyta kiedy jedna z jej kanapek zniknęła  z talerza bezpowrotnie. 
-Oczywiście, chyba każdy ma.-odpowiada popijając kawę, którą niedawno sobie wyczarował.
-A ty mamo?
-Też. Chciałam spotkać księcia na białym koniu i stworzyć z nim rodzinę.-mówię.-Jak widzisz, spełniło się.
-A jakie było Twoje tato?
 -Moje właśnie siedzi przy mnie i zadaje pytania.-odpowiedział. Sylvia zmarszczyła nosek i w skupieniu zaczyna wpatrywać  się w ojca. Po chwili uśmiecha się promiennie i ściska jego dłoń.Zrozumiała.
Wpatruje się w nich wzruszona, a moje serce, aż kipi z ciepła i radości.
                 Podchodzę do drzwi kiedy rozlega się pukanie i wpuszczam Narcyzę do środka. Witam ją uściskiem i proponuje kawę, której jak się po chwili okazuje  jednak nie wypije. Pomagam ubrać się Sylvi odpowiednio do pogody panującej za oknem. Szalik, czapka, rękawiczki...
Narcyza wita się z synem i zauważam, że podczas uścisku podaje mu pudełeczko zawinięte w materiał, które on szybko chowa. 

Co on znowu kombinuje?


*****

Arabella


               Dom na Grimaund Place do którego klucze nie dawno odebrałam jest idealny. Moje lokum ukryte jest w wśród pięknych, dużych drzew, a jego okna  skierowane są na dom Wybrańca.

Nawet nie podejrzewa co się dzieje.  

Obserwuje jak trzy razy dziennie bierze wybrane przez jego Magomedyka eliksiry. Pije kawę, herbatę, nigdy nic mocniejszego. Rano wychodzi na kurs aurorski, wraca pod wieczór i albo spotyka się z Chang, ale siedzi w domu i odpisuje na listy.
               Podnoszę klapę w podłodze i schodzę do piwnicy. Drobny kurz podnosi się do lotu i zaczyna unosić się w powietrzu. Jasne światło kilku lamp oświetla poszczególne regały. Kieruje się do rzędu z eliksirami. 
Opuszkami palców dotykam zimnego szkła flakonów.

Na razie pustych.

             Za kilkanaście godzin będą w nich eliksiry, które pomogą mi osiągnąć mój cel. 
W najbliższym czasie Potter  nie będzie go w domu całe popołudnie i całą noc. Będzie na ślubie Zabini'ego.
To idealna okazja. 

Idealna, by podmienić eliksiry.

             Kiedy wróci będzie ciemno, a on sam odznaczać się będzie zmęczeniem i wypiciem dużej ilości alkoholu. Nic nie zauważy, żadnej różnicy. Wypije, a odejdzie z tego świata na zawsze.
Z cwanym uśmiechem wracam z powrotem na górę. Myślę o swoim bracie, który za wszelką cenę chce naprawić błąd naszego ojca. 

Może naprawdę mu na mnie zależy?



*****
Uff... 
Przepraszam, jeśli uważacie, że jest za długi, ale nie mogłam go skrócić ponieważ mam wszytko rozplanowane, ażd o epilogu i prologu nowego.
Katie.-wstawię zdjęcia sukienek, ale w rozdziale w któym opisany będzie ślub Pansy i Blaise. :)
Dziękuję wam strasznie za ponad 30 000 wyświetleń. To takie piękne, wzruszające...
Pozdrawiam was mocno!
Vivian Malfoy. 




wtorek, 19 listopada 2013

Rozdział 57:,,Szczęśliwa i mroczna strona medalu.''

                  Kiedy moje stopy dotykają kamiennej dróżki prowadzącej do mojego domu jest już ciemno. Zaskoczona późną porą spoglądam na zegarek.

21.26

Dracon i Sylvia są już tu od południa, podczas gdy ja siłą zaciągnęłam Harry'ego do Munga. Lekarz, który nas przyjął był bardzo miły i doświadczony. Słyszałam o nim wiele dobrego i po dzisiejszej wizycie mogę potwierdzić wszystkie komplementy na jego temat.
                 Czas zleciał bardzo szybko. Wychodząc do gabinetu doktora natknęliśmy się  na moich rodziców, którzy pomagają personelowi w owym szpitalu i jak się okazuje za niedługo mają wrócić do domu.
Odbyliśmy dłuższą, miłą rozmowę w pobliskiej kawiarence niestety nie sympatyczna atmosfera między mną, a Potter'em nie zniknęła. Mój gniew tyczący się jego lekkomyślności w każdej sekundzie spotykał się z jego dumą i naburmuszoną postawą.
                 Kiedy teleportowałam się wraz z Chłopcem-Który-Przeżył-By-Sprawiać-Problemy do jego domu na Grimaund Place nie mogłam nie przyjąć zaproszenia na gorącą kawę czując, że nie możemy rozstać się w takiej atmosferze. 

-Pamiętaj, że nie mogę zostać długo.Rodzina na mnie czeka.-powiedziałam szorstko kiedy przekroczyłam próg jego domu, a on ściągał buty.
-Wiem.-odburknął powodując, że mój gniew powrócił do mnie niczym bumerang tyle, że ze zdwojoną siłą. Ściągnęłam swoje ciemne botki na obcasie i weszłam do salonu Wybrańca. Usiadłam na kanapie czekając na chłopaka i obiecaną wcześniej kawę.
Nigdy nie było między nami takiej nie miłej i dziwnej atmosfery. Pomijając oczywiście naszą kłótnie na  szóstym roku kiedy rozgoryczony po przegranym meczu wrócił do wieży Gryffindor'u.
Po czasie zauważyłam go z kubkami parującej kawy w obu rękach i kwaśnym uśmiechem na ustach. Usiadał koło mnie i bez słowa podał mi mój napój. 
Wzięłam pierwszy łyk licząc, że ma mi coś do powiedzenia, że to on zrobi pierwszy krok. 
Westchnęłam  z rezygnacją kiedy nic takiego nie miało  miejsca, a znacząca część mojej kawy zniknęła bez śladu.
-Nie lubię takich sytuacji.-zaczęłam ciężko i utkwiłam wzrok w jego zielonych tęczówkach.
-Przepraszam.-powiedzieliśmy w tym samym momencie po czym uśmiechnęliśmy się serdecznie.
-Nie chciałam, by tak to wyszło, ale byłam na ciebie wściekła. Jak można być takim nieodpowiedzialnym!-wyrzuciłam z siebie nim zdążyłam ugryźć się w język. Znowu to robię. 
Krytykuje go i nakazuje co powinien robić.
-Mogłem pójść z tym do Munga wcześniej albo przynajmniej  do pani Pomfrey. Przepraszam że nic Ci powiedziałem, ale  nie chciałem Cię martwić.-przyznał skruszony i przysunął się bliżej mnie.
-Nie powinnam tak ostro reagować, ale przestraszyłam się.-broniłam swego stanowiska i złapałam jego dłoń w drugiej ręce wciąż trzymając kubek z na wpół wypitą kawą.-Bałam się o ciebie, po prostu.
-Wiem. Obiecuje, że codziennie będę brał eliksiry.-zadeklarował się.-Nie zostawię Cię. Nigdy.
-Trzymam Cię za słowo. Wiesz, że nie mogę Cię stracić.-powiedziałam i podniosłam się z kanapy. Z lekkim uśmiechem zaczęłam iść w stronę przedpokoju.
-Ja ciebie też. I pomyśleć, że gdyby nie ten troll na pierwszym roku żylibyśmy osobno.-wspomniał.
-Powinniśmy mu podziękować.-zaproponowałam ze śmiechem.-Widziałeś się z Ron'em?
-Tak, za parę dni zaczynamy wspólnie kurs aurorski. 
-Musimy się spotkać. Całą trójką.
-Jasne. Pozdrów rodzinkę.-zarzekł kiedy pomagał mi założyć płaszcz. 
-Pozdrowię.-obiecałam i po przyjaznym uścisku teleportowałam się przed swój dom.


               Z uśmiechem pokonuję ścieżkę i otwieram drzwi kiedy do nich pochodzę. Towarzyszące mi do tej pory pohukiwanie sowy urywa się gdy wchodzę do środka.  
              W środku jest ciemno. Cicho ściągam buty i płaszcz po czym niczym kotka skradam się w stronę kuchni. Sylvia pewnie już śpi, jest późno.
Zauważam siedzącego przy lampce blondyna ubranego w spodnie od pidżamy, czytającego Proroka i pijącego kawę.

Jak zwykle bez koszulki.

Opieram się o ścianę, okryta mrokiem  i z rozczuleniem spoglądam na siedzącego w pobliżu mężczyznę.
Wygląda uroczo. Z rozwichrzonymi włosami, nagim, atrakcyjnym torsem i cwanym uśmiechem.
-Długo jeszcze będziesz mnie obserwować?-pyta nie odwracając się w moją stronę. Kiedy zdziwiona nie odpowiadam mężczyzna z westchnieniem podnosi się z krzesła i kieruje w moją stronę z zawadiackim uśmiechem.
-Przepraszam, że tak późno.-mówię kiedy jego męskie ręce oplatują mnie w pasie.
-Jak tam Potter?-pyta i dotyka dłonią mojego policzka.
-Dobrze, lekarz mówił, że się wyliże.-odpowiadam na co blondyn uśmiecha się delikatnie i opiera swoje czoło o moje, a ja kładę dłonie na jego torsie. 
-Sylvia już śpi?-pytam niespeszona jego bliskością.
-Tak. Pytała się gdzie jesteś.
-I co powiedziałeś?
-Poszłaś z wujkiem Harry'm do lekarza, bo zrobił sobie kuku.-odpowiada z uśmiechem i mocno wbija palce w moje biodra jeszcze bardziej przyciągając mnie do siebie.-Chcesz kawy?-pyta rzucając spojrzenie na swoją, która w ciemnym kubku  stoi na stole.
-Nie, już piłam.-odpowiadam.
-To może wino?-pyta.-I nasza sypialnia...
-Dobrze, ale najpierw zajrzę jeszcze do Sylvi.-mówię i całuje go w blady policzek po czym zaczynam wspinać się po schodach w stronę pokoju córki.
Cicho uchylam drewniane drzwi i wchodzę do pomieszczenia. Dziewczynka leży zakopana w pościeli mocno przytulając do siebie pluszowego misia.
Podchodzę bliżej niej i przykucam przy jej łóżku. Jasne światło księżyca pada na twarz dziewczynki. Odgarniam kosmyk jej włosów, a po chwili zaczynam wycofywać się z jej pokoju.
Dyskretnie zamykam drzwi i z rozczuleniem kieruje się do sypialni. Kiedy wchodzę do środka Dracona jeszcze nie ma.
Korzystając z jego nieobecności zmierzam ku łazience. Ściągam z siebie ubranie i kiedy wanna jest już napełniona wchodzę do środka. Odchylam głowę do tyłu i przymykam oczy.  Olejek o zapachu bzu roznosi się po łazience. Myję ciało i głowę. Wychodząc z wanny słyszę dźwięk otwieranych drzwi sypialni.
Osuszam skórę ręcznikiem, a drugim zawijam włosy tworząc prowizoryczny ,,turban.''
Stojąc przy lustrze zmywam resztki makijażu i pozbywam się puchatych ręczników. Zakładam czarną, koronkową bieliznę i satynowy szlafrok po czym wychodzę z pomieszczenia.
Siadam koło chłopaka, który nalewa czerwonego wina do lampek. Po chwili z łobuzerskim uśmiechem odwraca się w moim kierunku i wręcza mi alkohol. Biorę pierwszy łyk i wtulam się w nagi tors leżącego koło mnie blondyna.
-Jutro odwiedzę Pansy.-mówię no co chłopak unosi lekko brew.
-Chyba odwiedzimy.-poprawia z nadzieją.
-Nie tym razem skarbie. Chcę bym pomogła jej w organizacji wesela i doborze sukienki.
-Mogę wam pomóc.-proponuje i całuje mnie w czubek głowy.
-Podziękuję. Nie możesz widzieć jej sukni ślubnej. Mógłbyś wygadać się Diabłowi.
-Ja? Przecież to on jest plotkarą!-woła oburzony.
-Ktoś musi się nim zająć.-mówię.
-Czy ja dobrze rozumiem? Chcesz bym bawił się w niańkę Twojego brata?-pyta niedowierzając.
-Mojego brata i Twojego przyjaciela. Pomyśl Draco.-mówię.-Uważasz, że ON zostałby w domu jeśli TY poszedłbyś z nami?
-Dobra, ale Twoją sukienkę ja wybiorę.-upiera się.
-Niestety, zamierzam kupić ją jutro. Sylvi też.
-Świetnie.-ucina obrażony.-Zostawiasz mnie na kilka godzin samego, w dodatku bez córki, a zostawiasz mi Blaisa.
-Będziesz musiał jakoś przeżyć.-odpowiadam kiedy blondyn odkłada swoją lampkę wina na pobliską szafkę nocną stojącą przy łóżku po czym przysuwa się bliżej mnie i zaciska w dłoni sznurki mojego szlafroka.
-Nie sądzisz, że coś mi się za to należy?-pyta luzując moje odzienie jednocześnie całując mnie w odsłonięte ramię 
-Nagroda kiedy wrócę-odpowiadam pewnie i uśmiecham się uroczo.
-Ale ja płacę.-informuje wbijając we mnie swój wzrok.
-Mogę sama kupić sobie sukienkę.-przypominam na co blondyn przewraca oczami.
Staram się być niezależna. Lubię radzić sobie sama, nigdy nie przepadałam za tym, by  ktoś finansował moje zakupy. Ta cecha charakteru wciąż mnie nie opuszcza.
-Ty chyba sobie żartujesz.-reaguje Draco.-Ja za nie płacę i koniec. To chyba normalne, że chce kupić sukienkę  dla własnej córki i kobiety.
-Ale...
-Żadne ,,ale.''-ucina i całuje moje zaróżowione usta mocno zaciskając swe dłonie na moich biodrach.
-Musisz być zawsze taki uparty?-pytam między pocałunkami lekko rozzłoszczona
-Mógłbym zapytać Cię o to samo.-odpowiada śmiejąc się cicho.
Mężczyzna pochyla się nade mną opierając się na dłoniach po obu stronach mojej głowy. Zaciskam ręce  na jego plecach pogłębiając pocałunek.
-Odzywał się do ciebie Teo?-pytam kiedy arystokrata schodzi do mojej szyi.
-Nie.
-Sądzę, że został w  Hogwarcie głównie dla Katie.-przyznaje.
-Może i tak.-odpowiada całując kolejne centymetry mojej skóry.
-Słuchasz w ogóle co do Ciebie mówię?-pytam i odchylam głowę do tyłu.
-Ciężko mi się skupić.-przyznaje z uśmiechem na ustach.-Nagrodę za niańczenie Diabła odbiorę sobie dzisiaj.-dodaje po czym odwiązuje mój szlafrok, który  po chwili ląduje na ciemnej podłodze.

*****


              Otwieram oczy kiedy pierwsze poranne światło wdziera się do naszej sypialni. Z roztargnieniem spoglądam na pobliski zegarek.

06:02

Z czułością zerkam na leżącego koło mnie mężczyznę do pasa zakopanego w pościeli. Nie mogąc się powstrzymać leniwym ruchem odgarniam jasny kosmyk wpadający mu do oczu. 
-Kochanie...?-pyta zaspanym głosem czując mój dotyk.
-Jestem.
-Jest bardzo wcześ...nie.-mówi ziewając i przecierając sobie zaspane oczy.
-Wiem.-odpowiadam cicho się śmiejąc.-Pójdę zrobić śniadanie.-dodaje po czym całuje go w blady policzek i wyskakuje z łóżka. 
Nakładam na siebie szlafrok z uśmiechem wspominając wczorajszą noc i kieruje się w stronę drzwi. 
-Obudzę Sylvie.-słyszę przekraczając próg. 
Nucąc pod nosem, wesołym krokiem kieruje się w stronę schodów. 

Wreszcie mogę być szczęśliwa. 

Mój uśmiech staje się jeszcze szerszy na myśl, że zaraz zejdzie na dół moja córka i Draco. Kto by pomyślał, że  ten Ślizgon może być taki ciepły, opiekuńczy i kochany. 
Wyciągam z szafki patelkę i zaczynam przygotowywać masę do naleśników, której część wlewam  po chwili do naczynia. 
Otwieram lodówkę szukając syropu klonowego, a kiedy znajduję go wyciągam i kładę na blacie.
Przekładam na talerz pierwszego naleśnika, a ich ilość po chwili znacznie się powiększa. 
Składam je i biorę do ręki syrop. Odchylam głowę do tyłu czując męskie dłonie na swojej talii.
-Zaraz zejdzie.-mówi i wyciąga rękę w stronę śniadania  po czym z refleksem ścigającego kradnie pierwszego naleśnika  z talerza. 
-Ej!-wołam. 
-No co?-pyta.-Dobre.-dodaje biorąc do buzi pierwszy kęs. 
Kręcąc głową odwracam się w stronę naleśników i polewam je syropem klonowy. Biorę talerz do reki i przenoszę go na blat przy którym siedzi już blondyn z lubieżnym uśmiechem. 
-Mama!-woła nasza córka kiedy schodzi ze schodów. Przykucam i mocno obejmuje ją lekko unosząc do góry.
-Cześć mała.-mówię.-Dzisiaj pójdziemy do cioci Pansy.-dodaję.
-A tata?-pyta przenosząc wzrok na blondyna. 
-Tata nie może. Spędzi czas z  wujkiem Blaise'm, a my pomożemy cioci w wyborze sukni ślubnej. 
-Fajnie!-reaguje kiedy sadzam ją na stołku przy ojcu. Dziewczynka bierze do rączek pierwszego naleśnika. 
-Tato, a co to jest ,,ślub''?-pyta mała, a ja z rozbawieniem patrzę jak blondyn wybrnie z pierwszych tak zwanych kłopotliwych pytań córki.
-To taka uroczystości na której pan i pani stają się mężem i żoną.-odpowiada.
-A kiedy ludzie biorą ślub?-pyta dalej i bierze pierwszy kęs naleśnika.
-Kiedy się kochają.
-A ty kochasz mamę?
-Bardzo.-odpowiada i wbija we mnie swoje stalowe tęczówki. Posyłam mu szeroki uśmiech po czym odwracam się w stronę lodówki po sok. 
-To czemu mama nie jest Twoją żoną?-pyta nie ugięcie. Zastygam na chwilę bez ruchu i nie odwracam się w stronę blondyna ciekawa jego odpowiedzi.
-A skąd wiesz, że nie jest?
-Wujek Harry mi powiedział.-odpowiada z uśmiechem machając w powietrzu nogami.
-Kolejna plotkara...-mruczy pod nosem. 
-To dlaczego?
-Bo jeszcze się nie oświadczyłem czyli nie zapytałem czy chce zostać moją żoną.-mówi uprzedzając jej kolejne pytanie, które pewnie, by padło.
-A czemu się nie odwiadcyłes?-pyta nasuwając się do przodu. 
-Bo nie nadszedł jeszcze odpowiedni moment.-odpowiada. 
-Aha.-reaguje Sylvia inteligentnie niczym Harry. 
Ała, myślę. Mimo iż jestem z nim szczęśliwa i wiem oraz czuję, że mnie kocha martwi mnie, że do tej pory jeszcze mi się nie oświadczył. Rozumiem, że przez wojne nie było jak, że najważniejszym naszym zadaniem było przeżycie, ale istniał jeszcze czas przed wojną. I po. Teraz. Zawsze kiedy chce powiedzieć mi coś ważnego liczę cicho, że wyciągnie pierścionek z kieszeni.
Mimo iż wiem, że Draco Malfoy nigdy przed nikim nie uklęknie. 
Stawiam sok na blacie i podchodzę bliżej córki.
-Naszykuje Ci ubranie. Jak skończysz jeść idź się ubierz, dobrze?-pytam całując ją w czubek głowy. Dziewczynka przytakuję, a ja całuję chłopaka w policzek i kieruje się na piętro. 



*****


Draco

 -Mamo, jestem gotowa!-woła mała i schodzi po schodach  ubrana w granatową spódniczkę i brązowy sweterek.
Szybko zbiega  na dół, Hermiona zaczyna wiązać jej buty, a ja opieram się o ścianę.
Kiedy kończy podnosi się z klęczek i staje bliżej mnie.
Mocno przytulam ją do siebie jednocześnie puszczając Sylvi oczko. Opieram podbródek o czubek jej głowy.
-Przekaż Pansy, że pójdziemy obejrzeć to jutro.-mówię myśląc o pierścionku dla Hermiony.
-Jakie ,,to''?-pyta podnosząc na mnie wzrok.
-Będzie wiedziała o co chodzi.
-Mam się martwić?
-Nie.
-Skro tak mówisz....-reaguje i  całuje mnie w usta po czym odchodzi na bok i zaczyna wrzucać  drobiazgi do torebki.
Podchodzę do dziewczynki i biorę ją na ręce co spotyka się z jej radosnym chichotem.
-Wytrzymasz bez tatusia?-pytam z udawanym smutkiem. Sylvia obejmuje moją szyję swymi drobnymi rączkami i mocno mnie przytula powodując napływ rodzicielskiego ciepła w moim sercu.
-Namaluje Ci ładny obrazek dobrze?-pyta.
-Będę na niego czekał.-informuje i całuje małą w policzek po czym stawiam ją na ziemi. Podbiega w stronę matki i łapie ją za rękę, która w drugiej dłoni trzyma różdżkę.
-Mamo, a kiedy ja będę miała taką?-pyta opuszkami palców dotykając magicznego patyka w ręce Hermiony.
-Za jakiś czas. Kiedy zaczniesz uczyć się w Hogwarcie.-odpowiada i  krótkim  ruchem  nadgarstka wiążę apaszkę wokół swej smukłej szyi.
-Kocham Was.-mówię patrząc w czekoladowe oczy kobiety.
-My ciebie też.-odpowiada uśmiechnięta  i teleportuje siebie i córkę.
               Z westchnieniem kieruje się ku górze mając jeszcze półgodziny do umówionego spotkania z Blaise'm na Pokątnej, która z dnia na dzień wygląda coraz  ładniej.
Otwieram drzwi sypialni i wchodzę do niej po czym kieruje się w stronę komody gdzie trzymam zegarek.
Wysuwam szufladę i zaczynam w niej grzebać. Mimo iż panuje w niej porządek nie mogę dostrzec swego zegarka. Wkładam dłoń pod dokumenty i kiedy wyczuwam to czego szukam podnoszę pudełko z zegarkiem. Niestety wraz z nim wyciągam jakiś stary zeszyt. Kiedy mam go odłożyć coś podpowiada mi bym zajrzał do środka.
Otwieram go na pierwszej stronie.

Hermiona Granger, siódmy rok.

Czyżbym znalazł jej pamiętnik? Musiała pisać go od początku siódmego roku lub nawet wcześniej, ponieważ podpisała się Granger. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że jest siostrą Blaise choć dla mnie nie ma to za dużej różnicy. To ciągle ta sama Hermiona.
                 Przeglądam następne strony. To coś w rodzaju dziennika z jakimiś prowizorycznymi  tekstami.
Spoglądam na ostatnią stronę zszokowany. Czytam nagłówek dość długiej listy jeszcze raz, powoli, a jednocześnie starając się zebrać szczękę z podłogi. Kręce głową zdając sobie sprawę, że mam lekko otwartą buzię i rozszerzone oczy.
Co do ma do cholery być?



Lista wad Dracona Lucjusza Malfoy'a.


*****


Arabella


                 Równym krokiem idę przed siebie. Spokojnie, miarowo. Mam czas. 
Przemierzam ulice Śmiertelnego Nokturnu  z kamienną twarzą. Pojedyncze krople deszczu raz co raz kapią na mą twarz.
W ciągu dnia jest tu pięknie. Kolorowo, radośnie. Mimo wojny, która dopiero co się skończyła. Mimo to  dla czarodziei  ulga z jej zakończenia jest ogromna. Zachowują się jakby minęło od niej kilka miesięcy.

Oczywiście Ci, którzy nie brali w niej udziału. 

                Muszę wypełnić swoje zadanie, które powierzono mi przed wojną, przed klęską Śmierciożerców. Mam zabić Hermione Zabini. I zrobię to. 

Śmierciożercy zawsze byli sumienni. Niewypełnione zadania było plamą na honorze. 

              A ja nie zamierzam jej mieć. Oczywiście nie zrobię tego bezpośrednio. Zabijając ją pozbawiłabym ich córki matki, mojego kuzyna, Dracona miłości, a Narcyzy spokrewnionej duszy. 
Nie jestem aż takim potworem, nie. 
             Mogę zrobić coś innego. Coś silniejszego, bardziej wstrząsającego i skutecznego. Zadam jej ostateczny cios nawet jej nie dotykając.  Nie którzy w ciężkich momentach wręcz błagają o śmierć. Życie jest dla nich katuszą i największą karą, a śmierć wyzwoleniem. Teraz też tak będzie. 

Wyniszczę ją od środka. 

            Długo szukałam dobrego ciosu. Wystarczająco silnego i skutecznego. Odpowiedniego, który spowodowałby największy możliwy ból.  Po wielu nieprzespanych nocach wreszcie go znalazłam. 

Harry Potter.

           Nikt nie wie, że to ja rzuciłam na niego czarnomagiczną klątwę. Wokół miotało się zbyt dużo zaklęć, by ktoś zauważył z której różdżki pochodził czar, który trafił w Wybrańca. 
Rana, która  powstała na skutek klątwy będzie coraz silniejsza. Zabije go, chyba, że uratują go magiczne preparaty. Spowodują one, że ocali swoje życie jednak będzie ono przebiegało w męczarniach. 

Ma zarówno tyle szans na przeżycie jak na  śmierć. 

          Nikt nie wie, że przeżyłam. Po przegranej wojnie uciekłam z niej jak najszybciej i zaszyłam się w mroku ulic, w małym mieszkaniu używając zapasowych eliksirów wielosokowych. 
Wczoraj mój sekret się wydał, ale nie zagraża mi to. O moim dalszym istnieniu dowiedział się mój brat, który pośredniczył w spotkaniu na które teraz idę.

Nikt więcej.

           Wchodząc na ruchliwą ulicę zakładam na głowę ciemny kaptur. Już dawno nauczyłam się żyć jak duch. Jakby mnie nie było, jakbym nie istniała.
Deszcz nasila się. 
            Nim wchodzę do środka rozglądam się dyskretnie. Naciskam klamkę i pokonuje próg, a parne powietrze i duszność uderza mnie w twarz. Przeciskam się między tłumami gości Dziurawego Kotła. 
Nie mogłam wybrać bardziej elegantszego miejsca na spotkanie. Musze grać swoją rolę.
Siadam przy stoliku i odsyłam kelnerkę, która podchodzi do mojego stolika, by przyjąć zamówienie. Z niechęcią spoglądam na jej kolorowe włosy, krótką spódniczkę i pasiastą bluzkę.
Po chwili drzwi gospody otwierają się, a do środka wchodzi Narcyza Malfoy. Dokładnie prześledziłam sytuacje mojej rodziny. W jej posiadaniu prócz Malfoy Manor są jeszcze trzy domy, reszte sprzedali. Pierwszy z nich zamieszkuje Draco z...rodziną. Drugi to rezydencja nad morzem, a trzeci mieści się na Grimaund Place, niedaleko pana Potter'a. Na ten właśnie liczę.

Jeden oddech, drugi. Wchodzę w swoją rolę.


-Bello! Wiedziałam, że przeżyłaś.-woła ciotka i przytula mnie mocno do siebie po czym siada naprzeciwko mnie.-Edward przekazał mi, że zależy Ci na szybkim spotkaniu.
-Tak, ciociu Narcyzo.-zaczynam cichym głosem.-Chciałbym prosić Cię o pomoc.
-Oczywiście. Czego potrzebujesz?-pyta i nachyla się w moją stronę. 
-Domu.-odpowiadam cicho.-Ciociu, proszę pomóż mi. Ojciec zginął, nie mam dokąd wracać i do kogo...
-Możesz zamieszkać ze mną.-proponuje i łapie mnie za rękę.
-Nie mogę. Nie chciałabym, by ktoś dowiedział się o naszym kontakcie. Tak samo jak o naszym spotkaniu.-wyjaśniam prawie łkając.-Bo nikt o nim nie wie, prawda?-pytam mocno ściskając jej dłoń.
-Nikt.-odpowiada. Szybko zmieniam wyraz twarzy na łagodniejszy kiedy zauważam jej strach. 
-Co ja mam ze sobą zrobić ciociu?-pytam i spuszczam wzrok na siłę wywołując u siebie pierwsze łzy.
-Nie płacz Bello.-odpowiada.-Pomogę znaleźć Ci miejsce gdzie będziesz mogła zamieszkać. Choćby któryś z domów, które zostały mi po Lucjuszu.
-To bardzo miłe ciociu, ale nie chciałabym wyjeżdżać.-zaznaczam i powciągam nosem.-Chciałabym być tutaj. Przy rodzinie z której zostałaś mi tylko ty.
-Masz jeszcze brata.
-Nie mam żadnego brata.-zaprzeczam ostro po czym znów spuszczam wzrok. 
-Dzięki niemu się spotkałyśmy. Powinnaś być mu wdzięczna. Stara się odbudować więź między wami, być dla ciebie bratem.
-Zepsuł wszystko.
-Nie, do Rudolf zniszczył waszą rodzinę. Nie Edward, który mimo wszystko próbuje naprawić to co zepsuł wasz ojciec.
-Nie mówmy o nim.Przepraszam, że zawracałam Ci głowę. Nie powinnam.-mówię i powoli podnoszę się z miejsca. 
-Nie, zostań.-mówi i łapię mnie za rękę. Uśmiecham się pod nosem. Jest taka przewidywalna. 
-Na końcu Grimaund Place stoi nasz pusty dom. Mój i Lucjusza. Kiedy przenieśliśmy się do Malfoy Manor opuściliśmy go i stoi samotny aż do tej pory. Jeśli tylko chcesz możesz się w nim zatrzymać, nie mogę zaproponować Ci nic więcej.
-Dziękuję Ci ciociu. Jesteś prawdziwym skarbem.-mówię i mocno ją przytulam. 

Bingo.

-Nie dziękuj. Robię to dla ciebie. I dla Bellatriks.-informuje ściszonym  głosem.
Po jeszcze chwili rozmowy  oddala się i wychodzi z knajpy rzucając mi jeszcze jedno, tęskne spojrzenie.

Uśmiecham się cwanie. Zostaje przy stoliku jeszcze kilka minut po czym wychodzę niezauważona. Zimne powietrze uderza mnie w twarz. Wkładam ręce do kieszeni płaszcza i ponownie zakładam kaptur na głowę. Skręcam w pobliski róg i znikam w mroku ulicy Śmiertelnego Nokturnu.

Połknęła przynętę. Teraz będę mogła kontynuować swoje zadanie.



            



Witaj

Tytuł aktualnego opowiadania: Czarny Raj
Tematyka : Potterowskie
Para : Dramione
Autor : Vivian Malfoy
Szablon : Szablownica




Obserwatorzy