Otrząsnęli się i zrozumieli gdy niektórzy zobaczyli byłego Ministra prowadzonego przez aurorów z Minevrą McGonagall na czele. Od razu trafił przed oblicze magicznego sądu, a gdy jego wściekłe oczy spowodowane wpadką, napotkały wyniosły wzrok Malfoy'a, wręcz ciskały pioruny. Blondyn z kolei chodził i chodzi do tej pory, dumny jak paw, z wysoko uniesioną głową, zadowolony, że udało mu się zemścić i, że znowu ludzie zaczęli widzieć w nim bohatera. W nas również, ale w Malfoy'u szczególnie bowiem nie powstrzymał się wspomnieć w obecności Proroka i opinii publicznej jak to się poświęcił. O swoim genialnym planie, dobrej woli, hartości i innych zasługach. Bardzo szybko zaczął naprawiać swoją opinię i pielęgnować dobre imię. Jednocześnie oczywiście klął na Proroka i wyrażał bardzo otwarcie swe oburzenie z powodu bezpodstawnych oskarżeń i zniesławienia.
Długo myślano co zrobić dalej.
Po wielu debatach i długich rozmowach zdecydowano, że Kingsley zostanie publicznie stracony na oczach całego magicznego społeczeństwa, by nie miało ono wątpliwości co do jego śmierci i wyrazu sprawiedliwości.
*****
-Cześć!-wołam wchodząc do domu Harry'ego i Ron'a. Wymieniamy uściski po czym rozglądam się pewna, że zobaczę gdzieś Pamelę. Brunet wyjaśnia pokrótce, że umówieni są dopiero na południe.
-Dobrze, że przyszłaś.-Ściągam buty.
Presja jest coraz większa.
-Wprowadzasz się już?-pyta rudy przyjaciel podchodząc bliżej mnie z serdecznym uśmiechem. Kręcę głową i zbieram się jednocześnie przygotowując na to, by powiedzieć jej o sobie i arystokracie.
-O to chodzi, że właśnie wyprowadzam. Przyszłam po resztę rzeczy-mówię śmiało, a po chwili odbieram ich zdziwione spojrzenia. Harry bez słowa wchodzi do salonu, a zaraz za nim Ron, dając mi do zrozumienia, że rozmowa na przedpokoju nie ma najmniejszego sensu.
Siadam na kanapie i zerkam na okno.
Słońce wróciło na swoje miejsce, znowu świeci sprawiając, że jest niesamowicie miło.
-Znalazłaś coś lepszego? Chcesz zamieszkać sama, tak?-pyta Harry.
-Nie sama-odpowiadam lekko spuszczając głowę.-Zamieszkam z Malfoy'em, bo widzicie...my...jesteśmy razem-kontynuuje, a gdy nie słyszę żadnego odzewu, unoszę wzrok.
-Że co?! Ty i Malfoy? To jakiś żart, prawda?-pyta Ron, który pierwszy otrząsa się z szoku.
-Nie, to prawda, chłopcy.
-Kochasz go?
-Nie, Harry-odpowiadam od razu, ale zaraz czuje lekkie ukłucie. Czy na pewno nie?
-To dlaczego chcesz z nim być? Szantażuje cię?!
-Nie!-wołam od razu i wzdycham ciężko słysząc te oskarżenia. Mimo wszystko zawsze będą one występować. Nie ważne co, by dla siebie zrobili. Ron, Harry i Malfoy będą chyba zawsze na wojennej ścieżce.-Nadal jest okropny. To zadufany ignorant, ale...właśnie takiego go lubię, wiecie? Może wydawać się to wam śmieszne, ale tak-można. Nie wiem czy to będzie jakaś wielka miłość. Może nic z tego nie wyjdzie, ale chce spróbować. Między innymi dlatego, że potrzebuje żeby był obok.
-I jest przystojny, bogaty i sławny.
Potem zalega cisza. Spoglądają na mnie zmieszani podczas gdy ja parskam w duchu, bo przecież oni też są i bogaci i sławni i nie szpetni.
-Jakoś sobie tego nie wyobrażam-mamroczę Harry. Poprawiam się nerwowo na krześle i zakładam wypadły kosmyk włosów za ucho.
-A co potem?-pyta Rudzielec siadając naprzeciw mnie.
Uśmiecham się lekko i podbieram twarz na dłoniach.
-Potem wyjedziemy do Hogwartu. On będzie dyrektorem, a ja nauczycielką i opiekunką Gryffindor'u. Za mniej niż miesiąc.-odpowiadam.-Choć wiecie, nie wiadomo czy ten związek przez ten czas przetrwa i chyba właśnie to jest w tym wszystkim najlepsze.
*****
Draco
Złoty znicz leci szybko.
Z szalonym uśmiechem na ustach próbuje zbliżyć się do niego, raz po raz oglądając się, by sprawdzić gdzie jest Teo i Blaise.
Gdy Nott wyprzedza mnie, uprzednio o mało nie zrzucając Blaise'a z miotły co spotyka się z serią przekleństw ze strony mulata, przyśpieszam.
Następnie ciągnę miotle ku dołowi zauważywszy, że znicz zbliżył się niebezpiecznie blisko ziemi i popędził w prawo, w zabudowania.
-Nie masz szans, stary!-wołam równając się z ciemnowłosym.
-Zobaczymy!
-Gadajcie dalej, a żaden z was nie złapie znicza!-odkrzykuje Blaise, który nagle pojawił się koło nas.
Uśmiecham się krzywo i przyspieszam, a oni razem ze mną.
Śmiejemy się i wykonujemy w powietrzu najdziwniejsze akrobacje w pogoni za małą, złotą piłką.
Gdy zauważam ją na drugim końcu boiska, nisko, po lewej stronie, rozglądam się dyskretnie. Cieszę się gdy dochodzi do mnie, że pozostali jeszcze go nie zlokalizowali. Decyduje się postawić wszystko na jedną kartę i niespodziewanie podrywam się do góry. Tak jak sądziłem Blaise i Teo podrywają miotły w moim kierunku ślepo wierząc, że naprawdę zauważyłem go gdzieś tam, wysoko.
Uznawszy, że jestem na dostatecznej wysokości gwałtownie zwracam się ku dołowi. Mknąc w dół zauważam błysk w oczach Teodor'a, który jakby domyślił się co planuje, lecz gdy również zawraca jest już za późno.
Ponownie zlokalizowawszy złoty znicz mknę w jego kierunku z wysuniętą dłonią, a gdy udaje mi się go chwycić, o mało co nie spadając z miotły, bo za bardzo się wychyliłem, zalewa mnie fala satysfakcji.
-To nie fair! Znowu!-woła Blaise gdy ląduje wraz z Teo na środku boiska. Odstawiamy na bok miotły i siadamy na trawie ubrani w stroje do gry.-W końcu byłeś naszym szukającym!
-Przecież ostatnio rzucaliśmy tłuczkiem do pętli.-Przewracam oczami.-Co prawda wtedy też wygrałem, ale...
-Jednym rzutem!-przerywa Teo, który podczas tamtej rozgrywki zajął drugi miejsce. To nasza wspólna rozrywka, którą zaczęliśmy kiedy tylko udało nam się pozbierać sprawy po wojnie i uniewinnić się z przedstawianych nam zarzutów.
-Proszę Cię.-Wzdycham przekrzywiwszy głowę, lecz uśmiechając się złośliwie. Wygrywam i nie mogę zaprzeczyć, że to lubię.-Zresztą widzisz te dziewczyny?-pytam kręcąc głową w stronę czterech kobiet, które zebrały się na trybunach.-Nawet jak przegrasz robisz wrażenie. One samą grę, te stroje i całą resztę uważają za niezwykle męskie i seksowne. W dodatku większość graczy jest przystojna.-Wzruszam ramionami.
-Cóż za znawca kobiecej logiki!-Prycha Blaise. Zerkamy na zebrane kobiety, a gdy te zalotnie mrużą oczy, odwracamy wzrok z różnymi myślami. W mojej głowie przebija się tylko słowo żałosne. Granger nidy nie zniżyłaby się do takiego poziomu. Bezmyślne wzdychanie i robienie z siebie idiotki.
-Zresztą nie dzięki, będą miał dziecko i mam żonę. Cudowną zresztą.-Uśmiecha się Blaise.
-A ja dziewczynę, najlepszą-kontynuuje Teo.
-A ja Granger.-Wzruszam ramionami.
Gdy zauważam ich podniesione brwi wiem, że właśnie się wygadałem.
-To wy...jesteście razem, tak?
-Co się głupio pytasz, Teo? Jasne, że tak prawda? Wiedziałem, to takie fajne!-woła Blaise klaszcząc w dłonie na co znowu wzruszam ramionami.
-Musi być naprawdę cudnie skoro mówisz o was z takim entuzjazmem-ironizuje Teo na co mrużę oczy.
-Coś jest-mówię.-A jeśli już zaczęliście ten temat to dzisiaj krócej niż zazwyczaj, bo muszę coś jeszcze załatwić.
*****
Hermiona
Gdy zamykam za sobą drzwi, wzdycham głośno.
Puszczam torebkę, która upada na podłogę i ściągam buty po czym na palcach kieruje się w głąb mieszkania. 221 B jak się okazało.
Różdżką puszczam muzykę i kieruje się do kuchni gdzie nalewam sobie szklankę wody. O mało co się nie krztuszę gdy uświadamiam sobie, że czuje się tu jak u siebie. Bezpiecznie, pewnie i całkowicie beztrosko.
Nie mam pojęcie gdzie jest Malfoy, chodzi własnymi ścieżkami i do tej pory nie zdradził mi którędy i gdzie one prowadzą. Po prawdzie to sądzę, że nigdy mnie nie wtajemniczy.
Większość mam już z głowy, jedyne co jeszcze muszę przetrwać to egzekucja Kingsley'a.
-Cześć Granger! Jesteś, prawda?!-słyszę, a już po chwili blond czupryna wychodzi z przedpokoju. Uśmiecha się łobuzersko i chowa jakieś torby za plecami po czym podchodzi bliżej.
-Tęskniłaś za mną, skarbie?-pyta bardzo przesłodzony tonem stając za mną, a następnie opiera podbródek na moim ramieniu.
Przez moje ciało przechodzi dreszcz, a gdy odwracam twarz w bok przez co stykamy się nosami, mrużę oczy na co on przewraca swoimi.
-Uznam to za tak, usychałam z tęsknoty-mówi po czym niespodziewanie przywiera do moich ust, brutalnie przejeżdżając językiem po moim podniebieniu. Na początku pomiędzy moich warg wydobywa się pisk, ale on wtedy całuje mnie jeszcze bardziej łapczywie mrucząc coś między pocałunkami. Marszczę brwi wyrzucając sobie, że będę musiała się do tego przyzwyczaić, a gdy zarzucam mu ręce na szyję-dość hamowania się, teraz już nie muszę-ten odsuwa się ode mnie z wrednym wyrazem twarzy.
-Zrobiłeś to specjalnie-wyrzucam lekko naburmuszona patrząc na niego spod byka.
-Takiego mnie lubisz.-Wzrusza ramionami i kładzie torby koło mnie na kuchennej wyspie. Ręce również opiera o ten blat pomiędzy moimi biodrami.
-Który pierwszy dostał zawału? Potter czy Weasley? A może obaj zaraz tu wpadną, by mnie zabić?-pyta sarkastycznie, unosząc brew.
-To nie jest śmieszne, Malfoy!-wołam dźgając go palcem w pierś na co uśmiecha się jeszcze szerzej.-Co?!
-Jeszcze nigdy nie byłem z kimś takim.-Przekrzywia lekko głowę.-Inne ciągle Dracon'ku...
-Nigdy bym tak do ciebie nie powiedziała, kretynie!-wołam szybko krzywiąc się niesmacznie na jego zdrobnienie. Wyjątkowo okropne zdrobnienie.
-Coraz bardziej mi się to wszystko podoba.-Jego ton znów zmienia się na zmysłowy. Niespodziewanie zaciska dłoń na wewnętrznej stronie mojego uda.-Moje pomysły są niezaprzeczalnie genialne. I mam coś dla ciebie, Granger-dorzuca po czym wymownie zerka na torby obok.
Ze zmarszczonym nosem sięgam po pierwszą nie wiedząc czego mogę się spodziewać. Przepełniona dziwną obawą, wyjmuje z niej pudełko.
-Ty chyba sobie żartujesz?-pytam otwierając wieko. Czuję gniew i zakłopotanie gdy wyciągam z niej czerwony komplet krótkiej, seksownej bielizny.
-Myślisz, że ja to założę, tak?-pytam dalej podnosząc na palcu bielizna, która jest tak wykrojona, że wygląda niczym skrawki. Z koronki, namiętne i ponętne.
-Jak najbardziej-odpowiada pochylając się w moim kierunku.-I wiesz na o jeszcze liczę? Że będę mógł to z ciebie zdjąć-szepcze muskając ustami moje ucho.
-Znając cię, Malfoy, to pewnie nie ostatni tego rodzaju prezent, prawda?-pytam żałośnie na co on przytakuję szybko i przypomina o drugiej torbie.-Może w niej być coś jeszcze gorszego?-mruczę nawiązując do drugiego prezentu i tego, że na pewno nie założę tej bielizny na co on jedynie kręci z politowaniem głową twierdząc, że prędzej czy później się złamię.
-Ona...jest piękna!-wołam unosząc do góry długą, mieniącą się, czarną suknię. Z uśmiechem na ustach trzymam w dłoniach tę lekką tkaninę, a gdy z przyjemnością zerkam na góre, która przypomina gorset w kształcie serca, na twarz blondyna wpływa satysfakcja.
-Ale po co mi ona, Malfoy? I...o Godryku! Ile ty za nią zapłaciłeś, co? Oddam ci i...
-Nie ma mowy-przerywa ostro unosząc dłoń.-To mój prezent dla ciebie. Dla mojej dziewczyny. Na Salazara, nie patrz się tak na mnie, Granger tylko się przyzwyczaj!-woła przewracając oczami gdy zauważa moją reakcję na jego ostatnie słowa.-Odpłacisz mi się, zakładając tę bieliznę
-Nie założę.
-Założysz. A jak nie to sam ci ją założę, a potem ściągnę.
-To nie miałoby sensu.
Wzdycha i przejeżdża dłonią po włosach. Mmmm, jak ja to lubię!
-To po co mi ta sukienka?-pytam i ostrożnie odkładam ją na bok po czym staje z buntowniczą miną i zakładam ręce na biodrach.
-No jak to po co? Na egzekucje Kingsley'a-mówi takim tonem jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie.
-Chcesz się stroić, by oglądać śmierć człowieka?!-pytam nie wierząc w to co słyszę. Może być egoistyczny i niepoprawny, ale wszystko ma swoje granice.
-Człowieka, który zepsuł każdemu z nas część życia, Granger-mówi opierając się o blat.-I tak, chcę założyć najlepszy, najdroższy garnitur i wejść z tobą w tej sukience na sale. Z uśmiechem będę patrzył jak ginie-kończy lodowato skupiając swój wzrok na bliżej nieokreślonym punkcie w podłodze.
-To okropne, wiesz, kochanie?-pytam naśladując jego początkowy, przesłodzony ton. Podchodzę bliżej i łapie go za podbródek po czym ciągnę do góry widząc, że się zawiesił.
-Wiem, Granger-mówi i przykłada swoje czoło do mojego. Nagle wydaje mi się mocno zmęczony. Gdy przymyka oczy, robię to samo.-Ale byłem taki, jestem i będę.
-Bądź.
*****
Pada, więc gdy weszliśmy do środka, odetchnęliśmy.
Zostawiliśmy parasole na dole i skierowaliśmy się na górę do prawego skrzydła. Po budynku roznosi się echo naszych kroków, a gdy wchodzimy na salę, większość miejsc jest już zajęta.
Gdy zajmuje krzesło, na którym położona jest kartka z moim imieniem i nazwiskiem, na miejsce po mojej prawej siada Malofy koło, którego wręcz opada Teo, a po mojej lewej jakaś pracownica Ministerstwa.
Gdy rozglądam się, zauważam, że jest więcej takich ludzi jak blondyn siedzący koło mnie. Wszyscy ubrani są na czarno, ale jedna kreacja przegania drugą. Mężczyźni mają szyte na miarę garnitury i błyszczące-pewnie nowe-półbuty, a kobiety coraz to bardziej szykowne, duże suknie. Rozmawiają półszeptem gorączkowo gestykulując rękoma z podekscytowanymi minami. Przyszli tu z różnych przyczyn. Niektórzy chcieli się pokazać; zobaczyć się jutro na czarodziejskich gazetach, inni pragnęli ujrzeć śmierć byłego Ministra na własne oczy jak na przykład Malfoy, reszta, bo po prostu wypadało lub jako osoby znane i istotne musieli się pojawić.
-Dobrze, że założyłaś tę sukienkę-szepcze mi do ucha arystokrata wyrywając mnie tym samym z zamysłu.
Przypomina mi też, że pokłóciliśmy się przed samym wyjściem i to właśnie o te część garderoby. Nie chciałam bowiem założyć jej tłumacząc się tym, że nie idę na jakiś pokaz, a na śmierć-mimo wszystko-człowieka.
Nawet jeśli to nie możesz wyglądać jak kreatyra, Granger, argumentował.
Ostatecznie założyłam ją, bo po części wymaga sytuacja. Reprezentować się godnie i oddać mu krztę szacunku, mimo, iż dawno go stracił i, że nie na niego nie zasługiwał.
-Jesteś najpiękniejszą kobietą na sali i w dodatku inteligentną-kontynuuje.
-Ty też prezentujesz się nie najgorzej, Malfoy-odpowiadam w rewanżu.
Po chwili jako ostatnio na salę wchodzi profesor McGonagall, która zajmuje miejsce na piedestale.
Wygłasza krótką mowę wspominając, że cieszy się, że wszystko się wyjaśniło i zaraz zakończy oraz, że jeśli ktoś chce wyjść, to teraz, bowiem później nikt z tej sali się nie wydostanie.
Gdy nikt nie wstaje z miejsca, następuje gruchot. Łańcuchy wiszące po bokach zaczynają pracować, a po chwili z dołu pojawia się kopuła w , której przebywa Kingsley. Dreszcz przechodzi po moim ciele gdy wszystko kojarzy mi się z dziką zwierzyną. Nad nami unosi się mgła, a ludzie zaczynają prostować się nerwowo. Niektóre kobiety przygryzają nawet wargę.
-Kingsley'u Shacklebolt'cie za liczne mordy oraz nielegalną działalność zostajesz skazany na śmierć przez pocałunek dementora. Jako były Minister Magii, a przed wszystkim czarodziej, masz prawo do ostatniego słowa. Chcesz coś powiedzieć?-pyta według formuły Minevra, której głos lekko się trzęsie mimo, iż próbuje to ukryć. Kiedyś przecież był jednym z nas, w dodatku wraz z McGonagall byli przyjaciółmi i współpracowali w licznych sprawach. A teraz? Teraz będzie musiała oglądać jego śmierć razem z nami.
-Nie-odpowiada pusto. Dłonie trzyma przed sobą, zakneblowane, a twarz ma niczym marmurową. Nieruchomą, niewzruszoną i bez wyrazu.
Minister Magii kiwa głową na stojących obok aurorów. Wraz z nimi unosi różdżkę do góry i mrucząc coś pod nosem co według mnie brzmiało jak żegnaj, otacza nas i siebie zaklęciem patronusa. Gdy niebieska otoczka zamyka nas jak w bańce mydlanej, mgła, która dotychczas wisiała nad nami, opada. Kilku dementorów rozgląda się, a zauważywszy, że jedynie były Minister nie jest otoczony zaklęciem patronusa, mkną w jego kierunku. Staram się być niewzruszona, ale gdy pierwszy z nich rozpościera kościste ręce naprzeciw niego, przymykam oczy.
Kingsley jest naszym początkiem i końcem.
I ginie na naszych oczach.
*****
Draco
-Szybko poszło-mówię gdy schodzimy po schodach i czekamy na pozostałych.-Pewnie usuwają teraz jego ciało.
-Skoro nie masz współczucia i moralności to przynajmniej zachowaj odrobinę taktu, Malfoy, proszę cię-odpowiada kobieta zerkając na mnie z politowaniem.
Z zawadiackim uśmiechem zaciskam swe dłonie na jej talii i przyciągam ją bliżej siebie.
-Malfoy, Malfoy, jesteśmy parą i istnieją czulsze zwroty na taką sytuację.-Przekrzywiam głowę. Przez jej twarz przechodzi cień kpiny, ale później uśmiecha się lekko.
-Ty i czułość, proszę cię.
-Przynajmniej nie jestem jakąś imitacją. Namiętność jest dużo lepsza.-Wzruszam ramionami.-Choć osobiście to sądzę, że okazujesz mi jej stanowczo za mało-dodaje mrucząc.
-Jesteśmy po egzekucji, Malfoy!-woła zduszonym szeptem kobieta próbując wyplątać się z mojego uścisku.-Ugh! Jesteś jak diabelskie sidła!
-Przyzwyczaj się.-Przewracam oczami po czym skradam z jej ust szybki pocałunek i odsuwam lekko z satysfakcją zerkając na jej naburmuszoną minę.
Kolejni goście zaczynają wychodzić z budynku wprost na tę deszczową dziś pogodę. Gdy posyłam brunetce kolejne uśmiechy ta jedynie prycha pod nosem, aż do momentu zejścia reszty.
-Rozmawiałem z McGonagall-mówi Teo gdy wraz z Blaise'm, Pansy, Potter'em i Weasley'em podchodzi bliżej.-Jutro osobiście zamknę podziemia i wyrzucę wszystkich którzy byli w to zamieszani na zbity pysk!-woła uradowany o mało co nie klaszcząc w dłonie przez co pozostali czarodzieje zerkają na nas zirytowani i ciekawi.
Decydujemy się wyjść na zewnątrz uprzednio rozkładając parasole, a później udać się do kogoś z nas. Oczywiście zamierzam wcześniej spławić jakoś Weasley'a i Potter'a. Nie upadłem jeszcze tak nisko, by siedzieć z nimi w jednym pomieszczeniu z własnej nieprzymuszonej woli i bez konieczności. Przechodząc w drzwiach Granger ociera się o mnie swoimi biodrami jednocześnie uśmiechając się zawadiacko. Tym samym podsunęła mi kolejny pomysł, a ja cały czas uśmiecham się na myśl, że nawet w ostatniej chwili Kingsley nie czuł ani pewności, ani szczęścia, ani ulgi.
******
Teodor
Jeszcze nigdy nie szedłem tak dumnym krokiem co teraz.
Z wysoko uniesionym podbródkiem kroczę przez szpitalne korytarze z długą listą w ręku. Odganiam ciekawskie spojrzenia i kieruje się wprost do podziemi.
Jestem przepełniony dziką radością i satysfakcją wynikającą z tego, że wreszcie udało mi się dojść do upragnionego celu.
-Panowie, drodzy koledzy!-wołam otworzywszy drzwi do podziemi. Wspomniani zwracają w moją stronę ciekawskie spojrzenia-niektórzy nawet są źli-a ja z impetem kładę kartkę na blat.
-Chciałbym was poinformować, że właśnie zwijam ten interes, a wam wszystkim dziękuję za współpracę, bo od tej pory jesteście zwolnieni! Wszyscy w to zaangażowani!-wołam zadowolony zaplatając dłonie na torsie. Na początku przez ich twarz przechodzi cień, ale później podnoszą się wyższe sprzeciwy.
-Możecie się przyjrzeć-podpis Ministra Magii. Mamy dowody-jak wiecie Kingsley nie żyję i nie róbcie takich min, doskonale wiem, że wiecie o co mi chodzi.
-Nie możesz nas tak po prostu wyrzucić! Jesteś zwykłym magomedykiem!-wołają na co uśmiecham się cwanie czując, że zalewa mnie jeszcze większe spełnienie.
-Nie ja to robię, drodzy koledzy tylko sama Minister Magii.-Opieram się o ścianę i zaczynam beztrosko oglądać swoje dłonie.-No wiecie jeśli to poprawi wam samoocenę to możecie stawiać opór. Macie jeszcze kilka minut nim pojawią się aurorzy.
-Jacy aurorzy?!
-Chyba nie sądzicie, że nie spotka was za to kara?-Unoszę brwi.-Ale nie bójcie się przyjdę na wasz proces z moim przyjacielem Malfoy'em i pogrążę was najbardziej jak mogę.
*****
Katie
Po wczorajszym deszczu nie ma już śladu.
Szybkim krokiem kieruje się w wyznaczone miejsce.
Mijając sklepy zauważam na ich witrynach kolejne numery Proroka Codziennego i Żonglera. Ten pierwszy piszę o ostatecznej śmierci Kingsley'a, jutro-kiedy artykuł już zniknie-wszystkim zacznie się to wycierać z pamięci. Zaczynamy raz jeszcze.
Natomiast Żongler radzi uważać na latające wszędzie mikroskopijne owady, tak zwane muchotłoszki.
Zerknąwszy na zegarek, dowiaduje się, że Teo pewnie jeszcze nie wrócił z Munga. Chce być przy tym do samego końca, aż oni wszyscy trafią do Ministerstwa. Długo walczył, by to właśnie on mógł im o wszystkim powiedzieć. Chciał utrzeć im nosa i mieć pewność, że nikt się nie wywinie, a podziemia zostaną zamknięte. Może zostanie ordynatorem, może to początek jego drogi po szczeblach kariery?
Gdy wchodzę na most, on już tam jest. Szybszym krokiem zmierzam w jego stronę, a gdy już jestem na wyciągnięcie ramion, mocno go przytulam.
-Jak się czuje?-pytam blondyna.
-Coraz gorzej, wiesz, że zostało mu mało czasu.
-Wiem.-Przecieram oczy czując, że zaczynają mnie piec.-Kiedy mamy się teleportować?
-Za dwa dni-odpowiada mężczyzna kładąc mi dłonie na ramionach. Jest skupiony, zupełnie jak w dzieciństwie. Kciukiem lekko jeździ po skórze na moim ramieniu i zerka na mnie z wyczekiwaniem jakby oczekiwał, że czegoś się domyślę.-Powiedziałaś mu? I swoim przyjaciołom?-pyta lekko przekrzywiając głowę, kuzyn.
Słońce razi mnie w oczy, a ja wzdycham ciężko.
-Jeszcze nie.-Kręcę głową spuszczając wzrok, by nie widzieć jego uważnie śledzących mnie, zielonych oczu.
Gdy ruch na moście zwiększa się, szybko się żegnamy. Wymieniamy uścisk i ostatnie wskazówki po czym odchodzę od mojego kuzyna, który po chwili znika w blaskach słońca.
*****
Pamela
-Cieszę się, że tego nie widziałam-przyznaje przeglądając rano Proroka, którego przyniósł ze sobą Harry. To nie mógł być ani miły, ani przyjemny widok.
-Coś się skończyło.-Wzrusza ramionami.-Wiesz...Zabini, Blaise Zabini....
-Przyjaciel Draco-przerywam na co mężczyzna z błyskawicą przytakuje.
-Coś wspominał, że moglibyśmy wyjechać na wspólne wakacje, zostały nam prawie trzy tygodnie-kontynuuje.-Oczywiście na dwa składy, bo Malfoy nie chce widzieć w razie czego ani mnie, ani Ron'a.
-On wcale nie jest taki zły-mówię nawiązując do blondyna i dając Harry'emu kuksańca w bok.
-Jak dla kogo-pomrukuje niemrawo przez co całuje go w policzek, lecz nie mamy szans, by przerodziło się to w coś więcej, ponieważ słyszę pukanie do drzwi.
Z ociąganiem podnoszę się z miejsca i poprawiając koszulkę, którą mam na sobie, zmierzam w tamtym kierunku.
Nie mam pojęcia kto to może być, nikogo się nie spodziewam. Może Hermiona, która szuka Harry'ego? Albo ktokolwiek inny do niego.
Mnie mógłby odwiedzić tylko Draco, myślę i zaraz rozpromieniam się na wizje odwiedzin ze strony blondyna. Radosna szybko naciskam na klamkę.
Nogi uginają się pode mną. Panika wzrasta we mnie z każdą chwilą, a moje oczy robią się wielkie jak spodki. Szybko staram się zatrzasnąć drzwi i uciec jak najdalej, lecz nie udaje mi się to, bo wsadza nogę do środka tym samym blokując drzwi.
Z mojego gardła wydobywa się pisk, a ja czuje się jakby świat uciekał mi spod nóg. Jakbym spadała w ciemną czeluść i zaraz miała z hukiem uderzyć o nicość i nie wstać. Znów przed oczami staje mi ten straszny dom i zakratowane okna oraz mały Draco. Gdy Harry pojawia się za mną zdziwiony, lecz z różdżką w dłoni szybko idę do niego i mocno obejmuje, a kobieta wchodzi do środka.
-Proszę w tej chwili stąd wyjść!-woła.
-Niech pan tak nie krzyczy, panie Potter. Przyszłam do córki.
*****
Draco
O tak, to naprawdę dobry pomysł, myślę.
Pogoda znów jest piękna, sprawy z Hogwartem już od dawna mam zapięte na ostatni guzik i nie mam żadnych bieżących, pilnych spraw do załatwienie. Bezsensem byłoby siedzieć w domu.
-Granger, czekam na ciebie na dole! Szybko!-wołam po czym zamykam za sobą drzwi.
Szybkim krokiem zbiegam po schodach i kieruje się do garażu. Otwieram kluczykiem drzwi i unoszę je do góry po czym wchodzę do środka. Siadam na swoim czarnym jak smoła, połyskującym motocyklu, którym po chwili wyjeżdżam uprzednio zamykając za sobą garaż.
Wpadłem na ten pomysł gdy Blaise zaproponował gdy wracaliśmy z egzekucji wspólne wakacje. Nic z tego nie wyszło, bo Teo nie może teraz zostawić Munga, a bez niego nie chcemy jechać. Przecież nie moglibyśmy zostawić go z obowiązkami, a sami bawić się najlepsze.
-Komu go zabrałeś, Malfoy?!-woła Granger zmierzając w moją stronę. W krótkim spodenkach i jasnej białej bluzce związanej na supeł.
-Jest mój i właśnie jedziemy na małą wycieczkę, Granger!-odpowiadam na co unosi brwi.-Wsiadaj, a nie się tak patrz!
Przesuwa wzrokiem po mnie i po pojeździe, a potem wzdycha, by po chwili z lekko przekrzywioną głową uśmiechnąć się promiennie.
-W stosunku do mnie, Granger? Taki uśmiech?-pytam przekornie nie znajdując w nim krzty pogardy, kpiny, politowania, pobłażliwości czy złości.
-Powiedzmy, że lubię ten środek transportu-odpowiada i siada za mną po czym zaciska swoje dłonie wokół mojego pasa i przytula się do moich pleców.
Gdy odwracam głowę zauważam, że przygryza wargę.
-Dokąd?-pyta.
-Przed siebie, zobaczymy gdzie dojedziemy-odpowiadam zagadkowo i przekręcam rączkę gazu.
Oby to popołudnie było udane.
*****
*-rodzina Katie nie jest kanoniczna. Jej losy wymyślam samodzielnie.
**-tematyka Żonglera wymyśloa, nie istnieją takie owady w świecie J.K.Rowling.
Pozdrawiam mocno i dziękuję za wszystko :)
Odpowiem na wasze komentarze jak najszybciej, ale zauważyłam, że ostatnio jest nas mniej. Zaczęło wam się nie podobać?
Do następnego!
Odpowiem na wasze komentarze jak najszybciej, ale zauważyłam, że ostatnio jest nas mniej. Zaczęło wam się nie podobać?
Do następnego!