niedziela, 23 lutego 2014

Rozdział 19:,,(...)wieczorem zacznie się koszmar, a rano obudzimy się, by ponownie zawalczyć o szczęście.''

Draco



                  Kiedy siedzi tak przede mną, jednocześnie popijając herbatę, czuję się jak za starych czasów, a jeśli miałaby na sobie ten czarny, dziwaczny kapelusz, nie potrafiłbym odepchnąć wrażenia, że znów wylądowałem w gabinecie dyrektorki, którą była w trakcie siódmego roku.
Nie zmieniła się, wygląda mniej więcej tak jak ją zapamiętałem.
Duże, uważne oczy śledzą każdą zmianę na mej twarzy, a włosy, które dotychczas zasłonięte były przez ciemne nakrycie głowy, teraz upięte są ku górze, lecz mimo to pojedyncze kosmyki opadają jej na plecy.
-Raz jeszcze przepraszam, że Cię nachodzę, Draco...-powtarza odkładając filiżankę herbaty na stolik między nami równocześnie posyłając mi ciepły uśmiech.
-O co chodzi, profesor McGonagall?
-Mam na imię Minevra, chłopcze.-poprawia powodując, że lekko drgam dotknięty dziwnym uczuciem.-Nie jestem już Twoją dyrektorką, ani nauczycielką, sądzę, że możemy mówić sobie po imieniu.
-Dobrze, więc Minevro...-zaczynam i sam dziwię się z jaką łatwością, udaję mi się wypowiedzieć imię byłej nauczycielki transmutacji.-Coś się stało?
Kobieta podnosi się z miejsca z ciężkim westchnieniem, a kiedy podchodzi do okna napięcie, które stworzyła wręcz mnie przytłacza.
-Zapewne wiesz, że szuka się nowego Ministra Magii?-pyta podziwiając nocny krajobraz za oknem.
-Oczywiście! Każdy zastanawia się kto nim zostanie, ale sądzę, że nie uda znaleźć się kogoś dobrego w krótkim czasie, który ciągle goni.. W końcu Knot był tchórzem, który bał się utraty stołka, a Kingsley....
-Poproszono mnie, bym to ja objęła to stanowisko.-przerywa odwracając się do mnie przodem.
Wpierw przez moją twarz przechodzi bliżej nieokreślony wyraz pewnie z powodu szoku, który wyszedł na dźwięk jej słów. Prostuje się i odchrząkuję chcąc odwrócić uwagę od poprzedniej miny, którą profesor McGonagall mogła źle zrozumieć, a następnie szybko dokonuje analizy po, której dochodzę do wniosku, że starsza kobieta naprzeciw mnie rzeczywiście jest najlepszą kandydatką.
-Gratuluje.-mówię podnosząc się z miejsca, by uścisnąć jej dłoń.-Pani, to znaczy....Na pewno będziesz lepsza od swoich poprzedników, Minevro. Tylko...Co ja mam z tym wspólnego?-pytam nie mogą dojść do żądnych wniosków.
-Jeśli przyjmę tę propozycję, będę musiała opuścić Hogwart, a wtedy on nie będzie miał swego dyrektora...
-Chwileczkę! Czyli...
-Tak. Proszę Cię, byś objął to stanowisko.
-Dlaczego właśnie ja?-pytam cicho łapiąc się za głowę, która za moment wybuchnie mi z nadmiaru przeróżnych emocji.-Jest mnóstwo wspaniałych absolwentów, którzy z całą pewnością bardziej nadają się do tego zadania.
-Zgadzam się z tobą. Są, ale nie będą w stanie pełnić takiego stanowiska. Panna Granger nie mogłaby skupić się na swoim zadaniu przez tę okropną klątwę. Tak bardzo jej współczuje...To taka wspaniała dziewczyna!-woła na moment powracając wspomnieniami do byłej pani prefekt przez co nie umyślnie zaciskam lekko dłonie w pięści.-Pan Potter z kolei na pewno nie zostawi Hermiony samej, a pan Weasley dopiero co wrócił. Natomiast ty...Znam Cię, Draco. Masz zdolności przywódcze, jesteś inteligentny, pracowity. Masz szacunek.-wyjaśnia kładąc dłoń na moje ramię.-Sądzę, że doskonale się sprawdzisz.
-Mogę to przemyśleć?-pytam cicho nie mogąc odepchnąć od siebie wrażenia, że świat znów się zmienił. Teraz nie dość, że wiruje to jeszcze stanął na głowie!
-Co prawda nie śpieszy nam się, są wakacje, Hogwart rozpoczyna rok szkolny dopiero za ponad miesiąc, ale chciałabym byś dał mi odpowiedź w najbliższych dniach.
-Dobrze. Nie spodziewałem się tego z pani...z Twojej strony.-mówię zgodnie z prawdą.-Już wiem co matka miała na myśli mówiąc, że potrafi pani zaskakiwać.-wzdycham z uśmiechem.
-Narcyza była wspaniałą kobietą.-odpowiada.-I ciągle jest.-dodaje przesuwając swoją dłoń z mego barku na serce po czym odwraca się z zamiarem odejścia, zostawiając po sobie lekki zapach lawendy i pergaminu.
-Liczę na Ciebie, Draco.-informuje kładąc dłoń na klamce.
-Dokładnie to przemyślę.-obiecuje szczerze odprowadzając ją wzrokiem. Otwiera drzwi jednak po chwili rzuca jeszcze przez ramię głośniejszym tonem:
-Pamiętaj, że uczę, a raczej uczyłam Transmutacji. Jeśli zdecydowałbyś się na te posadę, musiałbyś znaleźć również nową nauczycielkę.


*****



Hermiona



                Przecierając wciąż zaspane oczy, kieruje się ku kuchni  gdzie liczę na świeżą kawę. 
Mrugam kilka razy, a kiedy przechodząc koło lustra zauważam swój stan, podskakuje wystraszona. 
-To naprawdę ja?-pytam retorycznie podchodząc bliżej swego lustrzanego oblicza, a kiedy robię to, z przykrością stwierdzam, że jest naprawdę źle.
Blada cera, podkrążone oczy, sine usta, I siniaki na  dłoniach. 
               Szybko odchodzę nie chcąc dalej tego oglądać i dopiero wtedy dochodzi do mnie to co tak długo próbowałam ukryć i znieważyć. To, że nocne ataki klątwy byłego Ministra są coraz bardziej uciążliwe oraz coraz bardziej bolesne. I bardziej realistyczne. 
-Cześć.-rzucam gdy zauważam, że w kuchni siedzi również Wybraniec ubrany w swoją granatową pidżamę i przyozdobiony roztarganymi, jak zawsze rano, włosami. 
-Cześć.-odpowiada, a kiedy kieruje na mnie swój wzrok, spuszczam głowę czując wstyd z powodu mojego wyglądu.
-Źle się czujesz?
-Wszystko dobrze.-zbywam powtarzając sobie w duchu, że poradzę sobie sama.-Myślałam, że będziesz jeszcze spał.
-Pokaż się.-wzdycha wstając, a po dłuższej szarpaninie podczas, której uciekam przed jego czujnym okiem i dłońmi, poddaje się zdając sobie sprawę, że prędzej czy później i tak, by do tego doszło. 
-Musimy coś z tym zrobić, zdajesz sobie sprawę?-pyta trzymając mnie za podbródek.-Jeśli chcesz się kłócić, nie masz szans. Tak łatwo Ci nie odpuszczę, Hermiona.
Milczę.
-Nie pomogę Ci, nie wiem jak...
-Sama sobie poradzę.-przerywam buntowniczo. 
-...ale ktoś inny może.-kontynuuje z błyskiem w oku. 
Przyglądam mu się uważnie, taksując wzrokiem dokładnie jego twarz. Mrużę oczy, a kiedy domyślam się o kim mówi czerwienie się lekko i gniewnie wyrywam  z jego uścisku.
-Nie, nie i jeszcze raz, nie!-wołam odchodząc od mężczyzny.-Nie, Malfoy! W życiu nie poproszę tego gada o pomoc!
-Nie musisz. On obiecał mi, że Ci pomoże i musi wywiązać się z umowy.-prostuje jednocześnie stawiając pierwsze kroki w moją stronę.
-Nie.
-Hermiona, do cholery!-woła zirytowany łapiąc mnie za ramiona.-Nie musisz go prosić. W pewnym sensie to jego obowiązek, ale nie może Ci pomóc skoro nawet nie wie, że tej pomocy potrzebujesz!
-A Magomedycy? Muszą znać tę klątwę, chociażby Teo...
-Dobrze uparciuchu....Niech będzie, ale jeśli sama nie udasz się do Munga czy do Nott'a, który o ironio również nie wie o Twoim stanie, za kilka dni, sam to zrobię.-obiecuje, a zauważywszy mój markotny uśmiech przytula mnie do siebie szybko.-Po prostu się martwię....
-Wiem.-przerywam nie chcąc, by zbytnio się rozczulił.-Lepiej powiedz mi co takiego zobaczyłeś, w Proroku, że nie mogłeś zasnąć.-dodaje rzucając przelotne spojrzenie na gazetę leżącą na kuchennym blacie.
Harry drga z pozoru niezauważalnie i mizernieje. 
-Kingsley uciekł


*****

Draco



                Czy to jakiś żart? Wściekłem się kiedy zobaczyłem pierwszą stronę Proroka Codziennego, na której widniał nieznany mi mężczyzna, który nad ranem, wczorajszego dnia, znalazł w jednej z cel swego kolegę. Skrępowanego i uwięzionego pod pryczą Kingsley'a.
               Cierpieliśmy, przeżyliśmy tyle i wszystko na marne?! Nie spałem po nocach, na każdym z nas odbijają się skutki starcia z Zakonem, zginęła moja matka i rodzina pozostałych.....Na marne?
Po to, by teraz uciekał sobie bezkarnie?
Morderca, potwór, kat.
I co za idioci pracują w miejscu, z którego mieli przewieźć go do Azkabanu? Dlaczego nie przeszukali go na tyle dokładnie, by znaleźć tę cholerną, pomniejszoną, zapasową różdżkę?!
Całe nasze cierpienie, które przeżyliśmy i, którego skutki ciągną się do tej pory, poszło na zmarnowanie przez nieuwagę jednego czarodzieja!
-Niech to szlag!-wołam po raz kolejny wyrażając swą irytację.
-Jak myślicie, co zrobi?-pyta Blaise siedzący koło Teodor'a, który wraz z Katie, która obecnie jest u Pansy, również przyszedł.
-To jasne, że chciałby się zemścić, ale sądzę, że nie będzie ryzykował.-wzrusza ramionami Nott.-Zaszyje się gdzieś, choć raz na jakiś czas pewnie będzie uprzykrzał nam życie.
-I mówisz o tym tak spokojnie?!-syczę nie rozumiejąc.
-Po prostu oswoiłem się z tą myślą, że wciąż gdzieś się czai.-odpowiada powodując, że Blaise krztusi się trunki, który właśnie pił.-Spójrzmy prawdzie w oczy.-kontynuuje gdy kończy klepać Zabini'ego po plecach.-Zakon już nie istnieje, zniesiono go, a walkę ze złem ostatecznie przejęło biuro aurorów,  których mamy całkiem sporo, lecz nie zmienia to faktu, że my nie możemy żyć spokojnie...
-Każdemu z nas coś zabrali. Nawet Złotej Trójcy, a fakt, że zyskaliśmy nowy koszmar jest pierwszym wspólnym elementem, który nas z nimi łączy.-kontynuuje jego wątek na co on przytakuje szybko. 
-Coś się stało, prawda?-pyta Blaise zauważając, że twarz Teodor'a poważnieje na wzmiankę o owym koszmarze. 
Odchrząkuję zrezygnowany. 
-Tak. Znowu Mung....-zaczyna ostrożnie poprawiając się na skórzanej kanapie.-To nie będzie przyjemne, możemy porozmawiać o tym później?
-Niech będzie.-wzdycha niechętnie Blaise wiedząc, że jeśli Teo zmienia temat szybko do poprzedniego nie powróci. Tak było zawsze. Teraz natomiast, Zabini kieruje wzrok na mnie jakby nastała właśnie moja kolej.-A co u Ciebie? Co zamierzasz zrobić ze swoim życiem?-pyta powodując, że zaczyna przewracać mi się w żołądku.
I to właśnie teraz, kiedy zerkam na pełne wyczekiwania twarze moich przyjaciół, którzy cierpią, lecz są już ustatkowani, zdaje sobie sprawę jakie jest jedyne wyjście, które uderza mnie niczym piorun. Jakie jest jedyne rozwiązanie, bym i ja się ustatkował. Biorę wdech, a kiedy, już pełny zdecydowania, wypuszczam powietrze, mówię tylko:
-Zostanę dyrektorem Hogwartu. 


*****

Pansy



Wszystko będzie dobrze.
Na pewno kiedyś wam się uda.
Widocznie los tak chciał.
Będziecie mieli rodzinę, szybciej niż myślisz.
Blaise wciąż Cię kocha. 
Mam ju dość, nie chce ciągle słyszeć tego samego.
                  Dni wydają się ciemniejsze, a nasze życie wydaje się walić. Katie i Hermiona odwiedzają mnie regularnie, są dla mnie wsparciem i pocieszeniem, ale nie mogę trzymać ich tu ciągle. One też mają swoje zmartwienia.
Najgorsze jest to, że czuje się jakbym miała rozdwojenie jaźni. Siedzę w naszej sypialni i zachowuję się jak więzień. Mam ochotę wybiec stąd, odsłonić okna, zabrać się za siebie...ale druga strona chce jeszcze bardziej zakopać się w pościeli, jeszcze bardziej pogrążyć się w rozpaczy.
Nie mam pojęcia co mam robić!
W nocy jedną dłoń mam schowaną w dłoni Blaise'a, a drugą trzymam na swoim brzuchu, który niedawno był zaokrąglony.
Tęsknie za nią, tęsknie za moją małą, bo wiedziałam od samego początku, że to byłaby córka, ale pociesza mnie fakt, że nawet nie odczułam jak mi, nam, ją zabrali.
               Po wielu przemyśleniach do podjęcia decyzji przyczyniło się parę zdań.
-Żałuje, że nie będę miał córki, Draco, to prawda. Jednak w większości dlatego, że tak naprawdę byłaby odzwierciedleniem Pansy, mojej Pansy...To byłby cudowny widok, dwie najbliższe memu sercu kobiety. No jedna byłaby dzieckiem, ale po kilku latach...Mimo wszystko kiedyś  tak będzie, to mnie pociesza, bo jest mi to potrzebne.Pocieszenie. Widzisz...Pansy unika ze mną kontaktu. Zamknęła się w sobie, rozumiem to, ale unika mnie. Ledwie pozwala złapać się za rękę. Boje się, że zniechęciła się do mnie.
Do tamtej pory sądziłam, że to on brzydzi się mnie. Uważałam, że zepchnął mnie na dalszy plan, że nie chce mnie widzieć, a uczucie, które do mnie żywił zmieniło się na żal i współczucie, a tymczasem to ja krzywdziłam jego. Lecz byłam zaślepiona.
Bo co to za kobieta, która nie może dać swemu mężu dziecka? Która, nie może go donieść? 
-Blaise?-mówię cicho kiedy pierwszy raz od dłuższego czasu, wychodzę z naszej sypialni.
-Co się stało? Boli Cię coś? Mam zadzwonić po Teo?-zawala mnie pytaniami gdy spotykamy się w połowie drogi.
-Nie.-mówię podchodząc bliżej niego. Kładę dłoń na jego torsie, lecz po chwili spuszczam wzrok zmieszana. Oduczona co to bliskość. -Chciałam Ci coś powiedzieć...przeprosić.
-Przeprosić?-spogląda na mnie z niedowierzaniem.-Nie masz za co, kochanie. Nie masz za co.
-Mam, Blaise. Źle robiłam. To zaszywanie się w sypialni, milczenie...
-Masz do tego prawo. Straciliśmy...
-...dziecko.-dokańczam głośno przełykając ślinę jednocześnie czując, że łzy zaczynają swą walkę, by spłynąć po moim policzku.-Nigdy nie pogodzę się z tym do końca, wiem to, ale chcę...chcę spróbować, Blaise.
Nie chcę już więcej tego co robiłam przez ostatnie dni, tygodnie...Postarajmy się jeszcze raz.-szepczę, a kiedy podnoszę wzrok mężczyzna szybko łapię mnie w talii i mocno przyciska do klatki piersiowej.
-Myślałem, że zrobiłem coś źle, że nie umiem Ci pomóc...
-Jesteś wspaniałym przyjacielem, mężem, kochankiem i powiernikiem, Blaise.-mówię jednocześnie decydując się na odwagę, by dotknąć jego policzka. Policzka mojego męża.-Koniec z załamywaniem się. Chcę zacząć jeszcze raz, choć Hermiona, Draco...Teo...
-Wiem, ale teraz chce Cię po prostu przytulić, poczuć, że jesteś...-urywa lokując swoje dłonie na moich udach, przez co po chwili podnosi mnie ku górze i bierze na ręce uprzednio całując czoło. 
-Przywrócimy naszą małą.

*****

 Hermiona



                     Krótko po po rannym posiłku, bo nie można było tego nazwać śniadaniem, postanowiłam wziąść sprawy we własne ręce. Nie mam oczywiście na myśli, swego zdrowia i klątwy mimo, iż dni, które dał mi Wybraniec zaczną się za niedługo kurczyć. Mamy dużo zmartwień, więc chciałabym, by choć jedno z nich zniknęło.
Z postanowieniem w głowie szybkim krokiem zmierzam do magicznego sklepu gdzie, zamierzam kupić wszystkie produkty na kolację przy, której postaram się poprawić nasze wzajemne relację. Po prostu nie mogę już patrzeć jak Harry zerka spod byka na Ron'a lub na to jak rudzielec unika najmniejszego kontaktu ze strony Złotego Chłopca gdyż doskonale, zdaje sobie sprawę, że nadal ma do niego żal.
                    Wpierw kieruje się do półek z podstawowymi produktami raz po raz zerkając na zegarek, który mam na nadgarstku, by upewnić się, że mam do dyspozycji wystarczającą ilość czasu.
Nie, nie, nie!, myślę gdy  gdzieś w pobliżu miga mi jasna czupryna. Taka, którą ma tylko jeden czarodziei.
Szybko chwytam w dłoń wino kiedy dochodzę do regału z nimi  i z jeszcze większą prędkością chowam się za następnymi półkami.
Ostrożnym krokiem przesuwam się do przodu, rozglądając się co jakiś czas za siebie. Gdy pas towarów obniża się, a ja sama wchodzę do alejki owoców, pochylam się chcąc, by stos pomarańczy skutecznie mnie zasłonił, jednak gdy zauważam zdziwione spojrzenia pozostałych klientów sklepu, zaczynam zastanawiać się co  robię. Chowam się przed Malfoy'em! Ja, Gryfonka, która powinna przejść koło niego z wysoko uniesionym podbródkiem!
Jestem żałosna. I to bardzo. 
Ale nie wyjdę mu na spotkanie, po co mam się denerwować skoro może mnie to ominąć? Jakimś cudem...
Unoszę głowę, a kiedy teren wydaje mi się bezpieczny, szybko prostuje się i żwawym krokiem kieruje ku warzywom, których brakuje mi na dzisiejszą kolację. A potem do kasy...
                   Klnę cicho gdy jeden z pomidorów wypada mi z rąk i spada na posadzkę, na szczęście nie rozwalając się. Szybko go podnoszę i wkładam do koszyka zdając sobie sprawę, że nie mogę uszkodzonego z powrotem odłożyć do pozostałych.
Oddycham z ulgą kiedy wkładam do koszyka ostatnie produkty i odwracam się z zamiarem odejścia do kasy. W połowie drogi witam się skinieniem głowy z jednym z czarodziei, którego akurat znam po czym kontynuuje swą wędrówkę o charakterze ucieczki, co przyznaje z bólem serca, lecz już po chwili zatrzymuje mnie głos, którego to właśnie nie chciałam usłyszeć.
-Goniłem Cię po Hogwarckich korytarzach, Zakazanym Lesie, Pokoju Życzeń, Pokątnej, Śmiertelnym Nokturnie, Sowiarni, domu, który wspólnie dzieliliśmy, dworcu kolejowym, pociągu i Pokoju Prefektów Naczelnych, ale jeszcze nigdy w sklepie spożywczym.-wymienia kpiąco tym samym przypominając mi nasze wszystkie kłótnie, które kończyły się zazwyczaj bitwami słownymi oraz wymianą zaklęć, a następnie jego gonitwą za mną w duchu pomsty.
Zatrzymuje się, po środku sklepu, a następnie powoli odwracam w jego stronę z wymalowaną irytacją na twarzy z powodu ludzi, którzy już zaczęli nas obserwować. Brakuje jeszcze Proroka Codziennego...!
-Jesteś żałosna, Granger. Naprawdę sądziłaś, że Cię nie widzę?-pyta unosząc brew gdy staje twarzą do niego. Uśmiecham się gniewnie i nerwowo przejeżdżam dłonią po przydługich włosach, lekko zaniedbanych przez me nocne koszmary, na co on krzywi się krótko.
-Miałam taką nadzieję.
-Wino, które wzięłaś jest co najmniej okropne.-mówi podchodząc bliżej mnie.-Nie piłbym tego na Twoim miejscu.
-Malfoy, nie masz innych problemów prócz wina, które kupuje?-pytam z politowaniem.
-O to chodzi, że tego nie można nazwać winem, Granger!-woła żywo nieświadomie dając mi do zrozumienia, że na ten temat mógłby porozmawiać bez zbędnych kłótni.-Jednak masz szansę, by naprawić swój błąd.-dodaje po chwili z cwaniackim uśmiechem na ustach.-Zapraszam Cię na kolację, będziesz miała okazję spróbować prawdziwego wina.
Najpierw mam ochotę zemdleć lub go spoliczkować. Bo czy normalnym jest, że Draco Malfoy zaprasza mnie, Hermione Granger, na jakiekolwiek spotkanie, w dodatku z własnej woli, a nie przymusu.
Cóż może nie pierwsze, lecz te, które odbyło się gdy jeszcze pracowałam dla Zakonu było przecież czysto formalne.
-Jesteś strasznie małomówna, Gryfoneczko.-przypomina mi o swojej dalszej obecności blondyn.-Jutro o dwudziestej?
Teraz moje zdziwienie pogłębia się jeszcze bardziej, bo sądziłam, że propozycja była żartem, które właśnie teraz wycofa. Nie ponowi!
To nienormalne, głupie i w ogóle niepoprawne! Nie da się tego zrozumieć, czy pojąć, przynajmniej ja nie mogę, a jeśli nie mogę znaczy, że jest to niemożliwe.
-Malfoy, nie wiem w co grasz, ale jeśli zależy Ci tylko na kolejnej, cudnej okładce Proroka, którą zyskałbyś umawiając się ze mną, to nie masz na co liczyć.-mówię szturchając go palcem w tors, który obecnie zakryty jest przez błękitną, niezwykle dobrze prezentującą się koszulę.
-Zaczynasz pokazywać pazurki? Ogromnie się cieszę, Granger, bo do tej pory Twój udział w naszej cudownej i miłej rozmowie był naprawdę imponujący.-ironizuje uśmiechając się słodko.-Chcę się z tobą spotkać. W miłej atmosferze, z dobrym winem i nocny niebem. To takie dziwne?
-Żartujesz sobie?! Jesteś chory!
-Czy ty zawsze musisz mnie atakować?! Nawet kiedy chce być miły....Jesteś naprawdę wredną kobietą, Granger i mówiłem Ci to już kilkanaście razy, ty wiedźmo przebrzydła.
-I chcesz się umówić z taką przebrzydłą jędzą?-pytam wręcz wypluwając określenia jakimi nazwał moją osobę.
-Lubię próbować nowych doznać.-mówi sarkastycznie.-Rozumiem jednak, że się boisz. Tylko nie wiem czego, Granger. Chwili, w której będziesz ze mną sama, czy tego, że Łasic i Potter nie wypuszczą Cię z domu?
-Jesteś chamem, Malfoy.-podsumowuję i odwracam się z zamiarem odejścia. Kiedy stawiam pierwsze kroki nie muszę spoglądać przez ramię, by wiedzieć, że blondyn dalej stoi w tym samym miejscu z wyczekiwaniem i kpiącym uśmiechem na twarzy. Zdaje sobie bowiem sprawę, że mocno zdenerwował mnie ostatnimi uwagami i naruszył moją Gryfońską dumę, która przez długi czas nie da mi spokoju.
Stwierdzając, że z tym człowiekiem nigdy nie można się nudzić, ściskam dłonie w piąstki,a na moją twarz wpływa grymas złości, którą teraz czuję. Nieznośny palant! Nie dam mu tej satysfakcji. Nie jemu.
-Przyjedź po mnie jutro o dwudziestej.


*****


               Blade światło oświetla pokój, stół jest już zastawiony, a ja krzątam się po kuchni  doprawiając ostatnie dania.
-Chwileczkę!-wołam gdy do moich uszu dociera dzwonek, którego użył ktoś stojący na zewnątrz. 
W pośpiechu ściągam fartuch i strzepuję z bluzki mąkę, którą się ubrudziłam.
-Cześć.-mówi Harry wchodząc, a już po chwili czuje na policzku jego usta. Przewracam oczami gdy próbuje uciec do siebie podczas gdy Ron również składa lekki, przyjazny pocałunek na mojej skórze.
-A ty dokąd?-pytam kładąc dłoń na biodra i przyjmując buntowniczy wyraz twarzy. Złoty Chłopiec odwraca się zakłopotany i uśmiecha  rozbrajająco.
-Mam kilka spraw.-odpowiada wymijająco i podchodzi do mnie, by uścisnąć mnie mocno na co wzdycham z politowaniem.
-Dziś nie działają na mnie te czułości.-studzę jego zapał.-Zapraszam do stołu.-dodaje może trochę za formalnie jednocześnie kierując się w stronę jadalni, która połączona jest z salonem.
-Hermiona...-mruczy ukradkiem zerkając na Ron'a tym samym prosząc mnie swym błagalnym spojrzeniem, bym nie zmuszała go do udziału w sytuacji w czasie, której będzie musiał być blisko rudzielca.
-Nie! Do stołu.-wołam w między czasie uśmiechając się szeroko do Weasley'a, który zgodnie z mą prośbą zasiadł przed kolacją na swym stałym miejscu.
-Naprawdę mam kilka, ważnych spraw do załatwienia...
-Ważniejszych od nas? Od naszej przyjaźni, Harry?-pytam kierując na niego wymowne spojrzenie.
-Nie. Oczywiście, że nie, ale muszę...
-Harry James'ie Potter'ze! W tej chwili masz siąść przy tym stole chyba, że mam Cię przelewitować i związać!-wołam wyprowadzona z równowagi.
Złoty Chłopiec cofa się kilka kroków do tyłu lekko zdziwiony moim wybuchem, lecz po chwili idzie po rozum do głowy i nie chcąc narażać się na mą złość, również zasiada przy stole.
-To będzie naprawdę miły wieczór, chłopcy.-mówię gdy zajmuje swe miejsce koło nich. Ciesze się i uśmiecham szeroko, jednocześnie zapominając o złości, którą czułam chwilę temu, cała rozanielona  na myśl, że mogę naprawić szparę, która między nimi powstała. Bądź przynajmniej zatrzymać jej rozrost.


*****


                Nie było idealnie. Na samym początku tylko ja podtrzymywałam rozmowę, a momentami czułam się jakbym rozmawiała z samą sobą. Ja pytam, ja odpowiadam.
Przezwyciężyli dumę dopiero po upływie blisko pół godziny, która dotychczas mijała na niemrawych przytakiwaniach i cichym pomrukiwaniu.
Zaczęłam wspominać. Naszą przeszłość, Hogwart, wspólne przygody, chwile smutku i radości.
Cieszyłam się gdy zauważyłam pierwsze uśmiechy na ich twarzach, iskry w oczach. Korzystałam z chwili, która była radosna, bo wiedziałam, że wieczorem ponownie powróci koszmar.
I to nie tylko mój. Ich obrazy przeszłości też zaczną nękać, a rano obudzimy się po to, by ponownie zacząć walkę o szczęście, która i tak nie przyniesie dużych rezultatów.
-Hermiona?-daje znać o swojej obecności Ron podczas gdy ja myję naczynia po kolacji w kuchni.-Chciałem Ci podziękować, to był naprawdę miły wieczór, a my...mam wrażenie, że zbliżyliśmy się do siebie.
-Zrobiłam to dla nas wszystkich.
-Dziękuję. Zauważyłem, że Harry uśmiechał się kiedy myślał, że nie patrzę.-napomina z błogim wyrazem twarzy.-Mogę Cię o coś zapytać?
-Oczywiście, że tak.
-Co z nami, Hermiona?-pyta powodując, że wypuszczam z dłoni talerz, który z pluskiem wpada do wody. Kieruje na niego zaskoczony wzrok.
-Pamiętam cały czas. Pocałunek w Komnacie Tajemnic.-kontynuuje przez co rumienie się lekko.-I mój wyjazd. Przed nim można powiedzieć, że byliśmy razem. Nie zerwaliśmy oficjalnie, a ja chciałbym wiedzieć czy mogę jeszcze na coś liczyć.
-Sądzę...sądzę, że to uczucie już minęło Ron.-mówię cicho w duchu przygotowując się na kłótnię lub nieporozumienie przez, które się na mnie obrazi. -Przepraszam, po prostu...
-Rozumiem. Nie będę nachalny, w końcu to ja popełniłem błąd opuszczając was. Nie ty.-przyznaje powodując, że szczęka opada mi nisko z zdziwienia i szoku.-Jeśli sądzisz, że nie możemy...jeśli mnie nie kochasz....Nie będę Ci się narzucał.
-To nie tak...-pomrukuje czując się naprawdę niezręcznie, tak jak zawsze w takich sytuacjach.-Kocham Cię, ale..
-...jak brata. Wiem i możesz być pewna, że ty też będziesz dla mnie siostrą.-przerywa i mocno przyciska mnie do swego torsu nie zważając na to, że moje dłonie są mokre i zakryte pianą.-Chciałem wiedzieć czy możemy być jeszcze razem, ale niezmiernie ciesze się, że jesteśmy przyjaciółmi. Dobrze, że to sobie wyjaśniliśmy. Przepraszam, że teraz, w prawdzie jest późno, ale przy Harry'm...mógłby poczuć się niekomfortowo.
-Nie spodziewałam się tego po tobie.-mówię po dłuższej chwili ciszy.
-Sadziłaś, że będę zaborczym zazdrośnikiem?-pyta pełen rozbawienia i kontynuuje kiedy przytakuję.-To jasne, że nie polubię żadnego Twojego chłopaka, ale mogę się założyć, że Harry też. To normalne. Kiedy byłem daleko od was obiecałem sobie, że nie będę unosił się zazdrością. Tak...tak jak kiedyś. Nie zasługujecie na taką przykrość, którą bym wam wyrządził.
-Och, Ron!-wołam i ponownie przytulam się do niego.-To naprawdę dojrzałe podejście.
-Wiem.-odpowiada dumnie i śmieje się krótko. Cudownie znowu to słyszeć. I jestem pewna, że Harry, który siedzi na górze, również to usłyszał przez otwarte drzwi. I, że również się uśmiecha. 
-Jest już późno, dobranoc.-mówi i wychodzi z kuchni uprzednio całując mnie w policzek.
-Przyda się...-mruczę na myśl o nadchodzącej nocy i koszmarze, którego szepty już słyszę.
Jednocześnie po moim policzku spływa samotna łza, bo przez rozmowę z Ron'em przypomniałam sobie, że jestem sama. Powróciło do mnie to o czym udało mi się zapomnieć.
Że nie potrafię utrzymać przy sobie żadnego mężczyzny. 


*****


                    Patrzę na jej czerwone oczy i krzyczę. W pokoju na, które rzuciłam zaklęcie wyciszające. 
Przypominam dzikie, przerażone zwierzę, którego ryk rozpościera mroczne gęstwiny lasu.
-Proszę, odejdź, odejdź!-wołam gdy do kąta, w którym stoję podchodzi kobieta, której nie znam, a którą zabił Kingsley.
Zero.
Potwór.
Poniesiesz karę.
Zabij mnie, nie chcę więcej cierpieć!
Oszczędź mnie, proszę...
Zabijcie mnie, ale nigdy nie pokonacie mojego syna.
-Weź tę rękę!-krzyczę chodź wiem, że tak naprawdę wszystko co widzę nie jest prawdziwe.
Puszczam się biegiem w stronę łóżka pluskając stopami po rozlanej na podłodze krwi. Wzrokiem omiatam ściany, które nie są moimi. Więzienne piwnicze, pokryte mchem lub śluzem.
Kładę się na łóżku i staram się ignorować kościste dłonie, które plączą się po moim ciele.
Wypuść mnie!
Zostaw!
Zabij...
Mój oddech przyśpiesza, a ja krzyczę raz jeszcze gdy po moim ciele roznosi się kolejna dawka bólu.  To przez Ciebie Kingsley'u. Twoja potęga polega na tym, że nie musisz rzucać się w oczy, nie musisz działać, by ludzie o tobie pamiętali, widzieli i czuli skutki Twojej działalności.
                    Otwieram oczy, z których kapią łzy, a gdy nie zauważam niczego przed sobą, odwracam twarz na bok. Prosto na kobietę o ciemnych włosach i spalonej skórze, której ostre kły zbliżają się do mnie z zamiarem wbicia w policzek.


*****

Draco


                     Następny dzień minął spokojnie. Cały swój czas spędziłem na budowie, co Prorok umieścił na drugiej stronie swej gazety. Na pierwszej natomiast wylądowała Pansy, która pod ramię z Blaise'm spacerowała po ich ogrodzie. Bardzo ucieszył mnie fakt, że wyszła na zewnątrz. Trzecią, ostatnią stronę poświęconą dla czarodziei i informacji z ich życia, zajął Weasley, który groził jednemu z reporterów użyciem czarów.
                    Teraz szykuje się na spotkanie z Granger. Wiąże krawat myśląc o tym co obiecałem.
-Dlaczego?
-Bo słyszy Twoja matkę oraz nosi pamiątkę po Twojej ciotce. Obie te rzeczy zostaną z nią do końca życia. 
Umówiłem się z nią z dwóch powodów. Obiecałem, że jej pomogę, że nie zostawię jej bez wsparcia kiedy będzie tego potrzebowała. Nie jest mi jej żal, nie lituje się nad nią. Robię to tylko dlatego, że obiecałem, a ja zawsze dotrzymuje słowa.
Wiem, że owej pomocy potrzebuję, ale sama jest za dumna, by przyjść do mnie. Widziałem jej stan i jestem skłonny przyznać, że wyglądała równie okropnie co wino, które kupiła.
                    Drugim powodem jest to, że najzwyczajniej w świecie chciałem. Coś ciągnie mnie do niej i lubię oglądać jak marszczy nos zirytowana moimi docinkami.
Podobno w życiu trzeba próbować różnych rzeczy, więc robię to. Zamierzam korzystać z tych strzęp, które mi zostały, a Granger jest do tego dodatkiem.
Oczywiście irytuje mnie, denerwuje i doprowadza do białej gorączki, ale dzięki temu przynajmniej się nie nudzę.
Co prawda nie przepadam za nią, ba! Nawet jej nie lubię, ale czuje się tak jakby była magnesem. 
A ja kawałkiem żelaza. 
                   Zgarniam z półki kluczyki do samochodu i wychodzę z mieszkania, które wynajmować będę dopóki nie skończę odbudowy Malfoy Manor oraz, do którego ją  zaprosiłem.



*****

Nie myślcie sobie, że to, iż Draco może(może, bo nigdy nic nie wiadomo ;), ale raczej tak) zostanie dyrektorem Hogwartu to zacznie się Dramione w Hogwarcie ;) 
Nie ma tak łatwo, a nawet jeśli to łatwo nie znaczy blisko. 
Pamiętajcie o rozkręcającej się dopiero stronie Polish Support.
Więcej informacji jeśli ktoś chce pomóc lub coś zrobić tutaj : Jaram się Tomem Feltonem
Przepraszam jeśli się wam nie podoba i tak. Musiałam skończyć w takim momencie ;)
Pozdrawiam i dziękuję za wszystko kochani!


                
 

poniedziałek, 17 lutego 2014

Rozdział 18:,,Deszcz.''

Hermiona



                 
                   Teraz śmiało mogę powiedzieć, że świat magiczny w pełni wybudził się ze snu. Ale co to była za pobudka!
Po upływie niecałej doby od mojej wyprowadzki z domu byłych Śmierciożerców, wybuchły flesze.
Prorok Codzienny wznowił swą działalność, reporterzy zaczęli śledzić nasze życie na każdym kroku, a społeczeństwo i jego świat eksplodował żywymi barwami.
Wszystko skierowało się  na prawidłowy tor i powinniśmy się cieszyć, że pomijając brak Ministra Magii, którego ciągle szukają, świat znów jest taki jak powinien, odzyskał czasy świetności, a wszystko w nim jest szczersze i z dnia na dzień coraz bardziej radosne. Jednak nie jesteśmy całkowicie zadowoleni. Sława, która zapukała do nas po bitwie o Hogwart znów powróciła, a my wraz z wychowankami domu Salazar'a Slytherin'a ponownie staliśmy się wielkimi zbawicielami. Nie możemy postawić kroku, by nie usłyszeć pytań, ujrzeć tłumów i, by nie zostać sfotografowanym.
Oczywiście ludzie tacy jak Malfoy korzystają z rozgłosu na swój temat. Obecnie, wraz z innymi, którzy wbrew swej woli zostali złapani przez flesze, znajduje się prawie na każdej okładce.
Uśmiecha się w ten swój sposób i prezentuje się najlepiej jak może przez co większa, żeńska część magicznego społeczeństwa wzdycha do jego ruchomych zdjęć i mocno przyciska je do piersi gorąco szepcząc jego imię.
I tu zaczynają się schody, ponieważ poza namolnymi reporterami mamy jeszcze inne problemy. Nawet on choć stara się to ukryć, jednak ta gorycz, która czaiła się w nim kiedy jeszcze mieszkałam razem z nimi wcale nie zniknęła. Wiem to mimo, iż nie widziałam go od blisko tygodnia.
Najgorsze jest jeszcze to, że każdy z nas ma jakiś problem, mrok, który nie chce go opuścić podczas gdy wszyscy wokół sądzą, że nasze życie jest teraz wspaniałe.
-To już lekka paranoja!-woła Ron gdy przekracza próg domu, w którym mieszkamy całą trójką.
Rudzielec odkłada na bok parasolkę, z której kapią krople deszczu po czym wręcz zrzuca z siebie ciemną kurtkę.
-Stoją przed naszym domem, cali zmoknięci, a dodatkowo nie chcieli mnie wpuścić do środka!-kontynuuje siadając naprzeciwko nas.
Podnoszę głowę z ramienia Harry'ego, która spoczywała tam do tej pory z powodu młodej godziny,  i spogląda na Weasley'a z niedowierzaniem.
-Jak to nie chcieli Cię wpuścić, Ron?-pytam podczas gdy Wybraniec, siedzący za mną, kładzie podbródek w zgięciu mojej szyi, by lepiej słyszeć przyjaciela.
-Praktycznie oparli się o drzwi!-wyjaśnia przejeżdżając wierzchem dłoni po czole.-Gdyby nie to, że zniecierpliwiony wyciągnąłem różdżkę pewnie dalej, bym tam stał.
-Fatalnie.-osądza milczący do tej pory Wybraniec.-Już widzę jutrzejsze nagłówki. Ronald Weasley i groźby przemocy! Czy wykończony członek Złotej Trójcy byłby w stanie zrobić komuś krzywdę? Czy przykre doświadczenia namieszały mu w głowie?
-Mam już dość.-wzdycha spokojniej.-Chcecie czegoś do picia?-pyta wstając.
Zaprzeczamy szybko, a kiedy odchodzi, szepczę w stronę Złotego Chłopca:
-Trochę przesadziłeś.
-Skąd wiesz? Może właśnie trafiłem?-pyta wzruszając ramionami.-Spójrz na to inaczej, Hermiona. Jeśli żadne z nich nie złapie dzisiaj nikogo z nas, będą zmuszeni wydrukować to co mają, a nagłówki zawsze są przesadzone.-dodaje uśmiechając się rozbrajająco.
-Może Ciebie złapią.
-Nie mam potrzeby, by wychodzić na zewnątrz. Nie dzisiaj.-odpowiada jednak poważnieje na chwilę.-Słyszałem Cię...w nocy...Czy potrzebujesz...Jest gorzej?
-Wszystko w porządku.-mówię, a już po chwili garbie się i lekko odwracam wzrok czując wyrzuty sumienia. Jak ja nie lubię kłamstwa! Szczególnie w stosunku do Harry'ego. Ale co innego mam powiedzieć? Nie może mi pomóc, ale po co ja mam sprawiać mu ból prawdą?
-Tak...-pomrukuje Ron gdy z powrotem siada koło nas.-Wiecie, może co...u...tamtych?
-Teo zamieszkał z Katie.
-Skąd wiesz?-pyta lekko zaskoczony Wybraniec.
-Z wczorajszego Proroka.-odpowiadam potwierdzając tym samym jego za częstą obecność w naszym życiu, jednak po chwili opadam na kanapę czują, że atmosfera znowu jest gęsta co zdarza się u nas coraz częściej odkąd ponownie jesteśmy w trójkę.
-Chyba cały dzień będzie padać.-zaczyna rudzielec kierując swój wzrok w stronę okna.
Pogoda to prawie najbardziej oklepany temat na rozmowę jaki znam.
Wzdycham patrząc na mężczyzn po obu moich stronach.
Będziemy musieli odkryć się raz jeszcze. Nauczyć się żyć ze sobą ponownie.


*****


Teo


          
                 Wstając z łóżka pochylam się nad kobietą i raz jeszcze całuje ją w zaróżowiony policzek.
Uśmiecha się lekko gdy moje wargi dotykają jej skóry na co moje serce wręcz pęcznieje.
Cicho przemykam przez sypialnie w stronę wyjścia wciąż powtarzając sobie w myśli, że to nie jest sen. Że to nie jest kolejne moje wyobrażenie, dzika fantazja i złudzenie.
Ona naprawdę co wieczór zasypia u moim boku najczęściej z nogą przerzuconą przez moje biodra. Naprawdę wita mnie śniadaniem w dni, w które zaczynam prace w Mungu później i udaje się jej wstać przede mną. Dotyk jej drobnych dłoni nie jest wymyślony, a poczucie bezpieczeństwa, ciepła, miłości i szczęścia, że czeka na mnie w domu nie jest żadnym, kolejnym snem, z którego mam wybudzić się lada moment.
               Stojąc przed lustrem w przedpokoju zawiązuje krawat, a kiedy kończę piszę kartkę do Katie, którą stawiam koło świeżych kwiatów na wyspie kuchennej.

Kończę o 16.
Później teleportuje się do Pansy i Blaise'a, może odwiedzę jeszcze Dracon'a.
Czekam na wiadomość jeśli również chciałabyś ich odwiedzić.
Kocham Cię.
T.


Zakładam kurtkę i teleportuje się w moje miejsce pracy. 
Kiedy me stopy ponownie dotykają podłogi bez zastanowienia, kieruje się w stronę Munga, a gdy po drodze mijam jednego z krewnych pacjentów uśmiecham się lekko i kiwam głową na znak powitania. 
               W środku panuje codzienny zgiełk, lecz biel pomieszczeń, która za pierwszym razem wręcz mnie oślepiła, już tak bardzie nie bije mi po oczach.
Stawiam kroki w stronę swojego gabinetu na drugim piętrzę po drodze wymieniając kilka zdań z pielęgniarką, która właśnie zanosi leki do jednego z mojego pacjentów.
              Zakładam lekarski kitel gdy wchodzę do siebie oraz zabieram karty rannych i dokumenty, które muszę dostarczyć.
-Jak z Seamus'em?-pytam lekarza wychodzącego z sali, w której leży mój przyjaciel, gdy do niej dochodzę jednocześnie próbując powstrzymać niechęć do owego magomedyka.
-Finnigan?-dopytuje i kontynuuje gdy przytakuję szybko.-W normie, ale wciąż jest słaby.
-Zajmę się nim.
-Leki, które dostaje...
-Tym też się zajmę.-przerywam po czym kładę dłoń na jego ramieniu, by po chwili wysyczeć jadowicie:-Nie zaprzątaj sobie tym głowy, Lenors.
Wspomniony lekarz prycha oburzony po czym odchodzi mocno przyciskając do torsu karty chorych.
              Prócz mojego i reszty mych przyjaciół, sojusznika, w sali B18 leży również mała, ruda dziewczynka na, której odbiło się kilka żartów kolegów, starszy mężczyzna, który jeszcze w czasie Zakonu oberwał kilkoma silnymi zaklęciami i starsza kobieta, która nie ma żadnych silniejszych uszczerbków na zdrowiu, lecz z powodu jej wysokiego wieku została odstawiona tu przez rodzinę, która nie chciała, by zmarła w domu. 
Staje jednak w miejscu i zawracam przypominając sobie, że  brakuje mi jednego eliksiru. 
Klnąc pod nosem kieruje się na dół, a kiedy wręcz zlatuje po schodach od razu mknę ku piwnicy. 
Tak. Nie zamknięto jej tak jak obiecano. Wszelkie leki przenieśli właśnie tam, by w razie jakiej kolwiek potrzeby mieli wymówkę dlaczego tu schodzą.
-Słucham Cię, Nott.-słyszę gdy tylko moje stopy dotykają podłogi podziemia. 
-Daj mi eliksir E4.-odpowiadam krzywiąc się na widok zarysu izolatek.
-Nie grymaś tak.-mówi kolega podając mi wybrany płyn jednocześnie podążając za moim wzrokiem.-To normalne.
-Podawanie im nie wiadomo czego przez co cierpią, jest dla Ciebie normalne, Rubsen?-pytam mrużąc gniewnie oczy.-To niemoralne, niezgodne z lekarską etyką! Zamkną to podziemie szybciej niż myślisz...-syczę wręcz wyrywając mu z dłoni eliksir po, który przyszedłem.
-Nic nie możesz, Nott. Jesteś jedyny przeciwko nam. Cały Mung jest gotowy zaprzeczyć.-odwarkuje wychodząc zza swego biurka.-Choć, jest jedno co możesz zrobić...-dodaje jednak zostaje lekko zagłuszony przez krzyk kobiety z jednej z izolatek.
-Możesz przyłączyć się do nas. Potrzebujemy takich zdolnych magomedyków do nowych testów...
-Nigdy!-krzyczę odwracając się w stronę wyjścia.-Nie jestem taki.
-Ale będziesz. To tylko kwestia czasu!-odkrzykuje.-A jeśli ty nie wspomożesz naszych szeregów, one same Cię wciągną. Prędzej czy później!


*****

Draco



             Przez te kilka dni zrobiłem spore postępy. W pierwszym okresie czasu zacząłem rozbiórkę.
Cegły latały nad moją głową, a tynk i kurz wchodził mi do oczu. 
Podłoże pokryło szkło z okien i balkonów, a ziemia za dawną rezydencją stała się kawałkiem ziemi, która po krótkim czasie pokryła się soczystą trawą. Z lekką pomocą zaklęć.
           Obecnie wyglądam nieco dziwacznie, zresztą jak cała sytuacja wokół mnie. 
Stoję przed potężnym kawałkiem terenu, dookoła mnie latają różne rzeczy, a przed sobą trzymam wielki kawałek pergaminu, na który naniosłem plany przyszłego wyglądu rezydencji. 
Wierzę, że mi się uda. Naprawdę w to wierzę, ale zdaje sobie również sprawę z tego, że minie sporo czasu nim uda mi się skończyć to całkowicie, ale mimo wszystko nie zamierzam przyjąć żadnej pomocy ani tym bardziej zatrudnić jakiegokolwiek magicznego architekta czy budowlańca.
Nie! Jestem Malfoy'em i poradzę sobie nawet z tym. 
           Czuję ogromną satysfakcję na myśl, że mógłbym postawić to na wskutek własnej pracy. Własnej różdżki.  Zawsze wszystko przychodziło mi łatwo, większość dostawałem do rąk. 
Kiedy byłem młody oczywiście cieszyłem się z tego. Najnowsza miotła, najlepsze szaty, szacunek.
Żadne dziecko, by tego nie odtrąciło, lecz teraz dorosłem i chcę dojść, dokonać czegoś sam.
Nie znaczy to, że wyrzekam się luksusów! Absolutnie nie!
Nie mogę zmarnować swego nazwiska, nie po to mam zapełnioną skrytkę w Gringocie. 
I znowu jestem sławny. 
Reporterzy już powiadomili resztę świata magicznego, że jestem w trakcie stawiania nowego Malfoy Manor. 
           Opuszczam plany po czym spoglądam na zegarek. Szybko decyduje, że później mogę wyrwać się na kilka chwil, by odwiedzić Pansy i Blaise'a.
Teleportując się znów uderza mnie te wrażenie, które trafia do mnie zawsze gdy opuszczam to miejsce.

Wrażenie, że tak naprawdę nie mam dla kogo tego robić. 


*****

Kingsley



                 Czekam. Siedzę w swojej celi, która nie mieści się jeszcze w Azkabanie i czekam na właściwy moment. Zdaje sobie sprawę, że kiedy będę w tym piekle na środku oceanu nie będę w stanie się stamtąd wydostać. 
Nie mogę jednak działać spontanicznie lub niezdecydowanie. Kiedy wykonam pierwszy krok ku wolności nie będzie już odwrotu, a ja czuję, że wcale owego nie oczekuję. 
Chce się stąd wydostać i nic więcej mnie nie interesuje. Nie ważne jakim kosztem, bo przecież nawet nie wiem za co mnie zatrzymali! Chciałem tylko dobrze i to dla wszytskich. Chciałem wynieść nas na szczyty potęgi, a przecież przy każdym starciu, przy każdej walce o, cytując Dumbledore'a, większe dobro zdarzają się ofiary. Mimo wszystko i tak mnie tu zamknęli. Niewdzięcznicy.
-Śniadanie.-warczy strażnik kiedy wchodzi do mojej celi.
Podnoszę się z udawanym bólem i lenistwem, a kiedy stojąc przy kratach nie zauważam żadnego z jego kolegów posyłam ku niemu paraliżujące zaklęcie.
-Chyba się nie obrazisz?-pytam sarkastycznie pochylając się nad nim i z satysfakcją podziwiając zaskoczenie na jego twarzy.
Kolejnymi zaklęciami upodabniam się do spetryfikowanego mężczyzny, którego po chwili knebluje niewidzialnymi węzami i wsuwam pod swą pryczę.
Szybko i skutecznie.
-Żegnam.


*****

Draco

 


-No, cześć.-mówię gdy tylko gospodarz otwiera mi drzwi jednocześnie dając mi szanse do ucieczki przed padającym deszczem. Bez słowa wpuszcza mnie do środka, a następnie wciąż w ciszy podaje mi szklankę z Ognistą Whiskey.
Siadam na kanapie, naprzeciw niego i z przygnębieniem zerkam na jego podkrążone oczy i zapadnięte policzki oświetlane przez zachmurzone światło południa zza okna.
-Co u Pansy?-pytam chcąc przerwać milczenie.
Mężczyzna wzdycha ciężko tym samym wypuszczając ze swoich ust pierwszy dźwięk.
-Nie wychodzi z pokoju, ale rozumiem to.-odpowiada sącząc trunek.-Minąłeś się z Teo, wyszedł przed chwilą.
-Szkoda.-mruczę cicho nie wiedząc co mam zrobić dalej. To zawsze Blaise był tym pozytywnym promieniem u mego boku, a teraz kiedy to ja mam dać mu wsparcie, nie wiem jak.
Gdyby Teo był ze mną, wiedziałby co robić. On zawsze wie. 
Odchrząkuję i odstawiam szklankę na szklany stolik.
Wstaje ze swojego miejsca i siadam koło niego. Spoglądam na bruneta ukradkiem, by po chwili przesunąć się bliżej, a podczas gdy podnoszę dłoń, którą po chwili opuszczam, zauważam na jego twarzy cień uśmiechu.
-Wiesz, że nie jest dobry w pocieszaniu...
-Nie oczekuję tego od Ciebie.-przerywa szybko.-Chciałbym jednak....byśmy porozmawiali o czymś innym...Jak idzie Ci odbudowa domu?
Posyłam mu litościwe spojrzenie słysząc ten banalny i nudny temat jednak kiedy odpowiada mi proszącym wzrokiem rozumiem, że muszę odciągnąć jego myśli, choć na moment, przestawić na inny tor.
-Sprawnie, ale sam nie wiem po co to robię, Blaise.-odpowiada szczerze wzruszając ramionami.-Tak naprawdę nie mam dla kogo...
-Znajdziesz kiedyś jakąś kobietę...
-Nie zamierzam!-przerywam szybko unosząc do góry ręce i ignorując poczucie, które gdzieś tam w środku właśnie wytyka mi, że kłamię.-Jedyną porządną kobietą, którą szanuje i kocham braterską miłością jest Pansy.-mówię.-W dodatku nie widzę siebie w roli wiernego męża. Ty już z tego wyszedłeś, Blaise, lecz ja wciąż nosze w krwi chęć adrenaliny i zabawy. Szczerze mówiąc to wątpię bym mógł potraktować jakąkolwiek kobietę czy związek na poważnie.
Świetnie. Przyszedłem go wesprzeć, a zamiast tego rozmawiamy o moich problemach. Fantastycznie.
-Hermiona jest...
-Hola, hola!-wołam słysząc wzmiankę o owej kobiecie.-Nie przyszedłem tu, by rozmawiać o Granger!
-...tutaj.-dokańcza z pobłażliwym uśmiechem.
-Jak tutaj?-pytam czując zawroty głowy, która na pewno ucierpi gdy się z nią spotkam. I moje uszu, które znając ją pewnie zostaną poczęstowane kilkoma wysokimi decybelami w jej wykonaniu.
-Odwiedza nas, utrzymujemy kontakt. To, że wy nie pałacie do siebie miłością, nie znaczy, że my też musimy.-wyjaśnia wzruszając ramionami jednak po chwili jego twarz poważnieje, a jego tęczówki zatrzymują się na moich wręcz wiercąc w nich dziury.-Hermiona jest porządną kobietą.
-Powtórzę Ci raz jeszcze. Nie przyszedłem tu, by rozmawiać o Granger.-upominam zaciskając zęby.
-Dlaczego nie? Co Ci szkodzi, nie możesz być dla niej miły?
-Ale dlaczego ja pierwszy?-pytam trochę za cienkim głosem.-To ona jest odważną, honorową Gryfonką. Niech ona zacznie.-prycham.
-Niekiedy zastanawiam się jak to możliwe, że się z tobą przyjaźnię, bracie.-przyznaje Blaise kładąc dłoń na moim ramieniu.
-Twój problem.-rzucam chcąc, by uśmiechnął się choć trochę.-Naprawdę chcesz o tym rozmawiać? O porządnych kobietach?
-Myślałam, że nie znasz takich, Malfoy.-słyszę zgryźliwą uwagę, a kiedy odwracam się w jej stronę moje ciśnienie wzrasta do maksimum.


*****

Hermiona



               Z prowokacją patrzę na jego tęczówki, w których zaczynają pojawiać się ciemne chmury prawie takie same jak na zewnątrz. Zakładam ręce na piersiach i z wysoko uniesionym podbródkiem, na co on krzywi się jeszcze bardziej, czekam na jego ruch.
Tymczasem Malfoy taksuje mnie gniewnym wzrokiem zaciskając pięści. Staram się nie opuszczać wzroku z jego twarzy jednak wewnątrz mnie serce podchodzi mi do gardła, a w żołądku zaczynają swój taniec tysiące motyli, które bardzo dobrze wyrażają moją słabość i zdenerwowanie.
Prycham pod nosem kiedy blondyn przejeżdża językiem po dolnej wardze, w taki sam sposób jak ostatnio tym samo przypominając mi o pocałunku, który nie oszukujmy się, nic dla nas nie znaczył, a miał jedynie ulżyć naszemu pożądaniu i zachciance, a następnie zakłada na swą twarz kpiący uśmiech.
-Mieliśmy się więcej nie zobaczyć.-przypomina tym samym zmieniając temat.
-Och, wybacz, że Cię rozczarowałam, Malfoy.-syczę stając koło niego.
-Skąd wiesz, może jestem mile zaskoczony?-ironizuje uśmiechając się przesłodko.
-Ten entuzjazm, aż z Ciebie kipi.
-Spokojnie!-Blaise staje między nami.-Jeśli macie się sobie rzucić na szyję, proszę. Jeśli coś innego, w złej intencji, to nie w tym domu.
-Przepraszam. Odwiedzę was znowu za kilka dni.-mówię ściskając mężczyznę, który oddziela mnie od blondyna., na którego tęczówki zerkam wrogo.-Malfoy!-wołam kiedy ten daje mi pstryczka w nos.-Zachowujesz się jak gówniarz.
-Nie bądź taką zeschłą cnotką.-warczy.
-Ciągle pada.-mówi Blaise gdy uprzednio ignorując zaczepki blondyna, kieruje się do przedpokoju, w którym już po chwili zaczynam zapinać płaszcz.-Nie wzięłaś ze sobą różdżki?
-Nie sądziłam, że będzie mi potrzebna, w końcu przyszłam to przyjaciół.-odpowiadam posyłając blondynowi pogardliwe wspomnienie kiedy ten podnosi brew na ostatnią wzmiankę.-Jakoś sobie poradzę.-wzdycham wiążąc szalik wokół szyi.
-Nie bądź śmieszna, Hermiona. Draco jest samochodem, podwiezie Cię.-decyduje Zabini na co wraz z arystokratą reagujemy równocześnie, między czasie posyłając sobie błyskawice.
-Mój samochód, moja decyzja.
-Poradzę sobie bez niego.
                   Później wszystko potoczyło się bardzo szybko. Wychowanek domu Salazar'a Slytherin'a westchnął, chwycił, na pewno bardzo drogi, płaszcz Malfoy'a, który po chwili wręcz wcisnął mu w dłonie, zaklęciem zasznurował jego buty, raz jeszcze przytulił mnie do siebie, uścisnął dłoń blondyna, lecz nie można było mówić o wzajemności ze strony syna Narcyzy, gdyż ten był za bardzo zdziwiony, a następnie pożegnał się z nami szybko, lecz życzliwie i wręcz wypchnął na zewnątrz mrucząc pod nosem: Masz ją podwieźć pod sam dom i nie waż się zostawić jej gdzieś po drodze, idioto. 
-Chyba już miał Cię dość.-mówię gdy pierwszy szok mija jednocześnie uśmiechając się gdy przypominam sobie, że kiedy już staliśmy w drzwiach usta pana domu wygięły się w lekkim grymasie radości.
-Mnie? Też coś..!-unosi się dumą blondyn.-Gdybyś nie była taką łamagą i wzięła ze sobą różdżkę nie musiał bym Cię podwozić, a tym samym nie posprzeczalibyśmy się, a on, by się nie zirytował...
-Zirytował Twoją wyniosłością.-przerywam na co odpowiada mi wściekłym spojrzeniem. Po chwili jednak uśmiecha się cwanie i wychodzi spod daszku wprost na deszczowy krajobraz.
-Co ty robisz?!
-Mój samochód stoi tam!-woła wskazując dłonią piękne, czarne auto z najwyższej półki.-Na co czekasz? Chodź, jeśli mam Cie podwieźć! Na rękach Cię nie zaniosę!
Posyłam mu zdziwione spojrzenie na co on śmieje się głośno.
-Nie roztopisz się!-krzyczy jeszcze po czym dalej kieruje się w stronę auta.
Rozglądam się dookoła jakbym szukała jakiegoś innego wyjścia z tej sytuacji jednak po krótkim czasie, przeklinając pod nosem swoją głupotę, również wchodzę na deszczowe pole. 
-Dłużej się nie dało, Granger?-pyta gdy zajmuje miejsce obok kierowcy. Suchego kierowcy.
-Mógłbyś?-ignoruje jego wcześniejszą kwestie jednocześnie posyłając spojrzenie na jego suchą koszulę, a następnie na moje mokre ciuchy.
-Prosisz mnie bym osuszył Ci ubranie?-pyta dalej unosząc brew i bawiąc się swą różdżkę, ale uśmiecha się perfidnie gdy przytakuje.-Nie.
Prycham.
-Jesteś żałosny.-mówię podczas gdy silnik daje znak, że jest gotowy do jazdy.
-Ale mi nie przykleja się ubranie do ciała.-prostuje posyłając jednoznaczne spojrzenie na moją klatkę piersiową.-To musi być nieprzyjemne uczucie, prawda?
Milczę nie widząc potrzeby rozmowy z takim człowiekiem o takim nastawieniu i reagowaniu na jego wredne zaczepki.
-Gdzie mieszkasz?
Wciąż się nie odzywam, a wzrok utkwiony mam w ponury krajobraz za oknem.
-I to ja zachowuje się jak gówniarz, Granger?-pyta rozzłoszczony faktem, że go ignoruje po czym łapie mnie za podróbek i mocno wbijając w niego palce jednej dłoni, której nie trzyma na kierownicy, przesuwa mą brodę w jego stronę.
-Dolina Godryka, centrum.-mówię widząc ostrzegawcze błyski w jego jasnych tęczówkach.
-Nie można było tak od razu?-ironizuje, a następnie ściąga dłoń z mojego podbródka i kładzie ją na kierownicy.-Gdybyś była dla mnie miła, ja byłbym dla Ciebie.
-I to ja mam zacząć tak? Bo pan Draco Lucjusz Malfoy nigdy nie zniży się do takiego poziomu...
-A dlaczego w ogóle mam? To tobie nogi się trzęsły kiedy Cię pocałowałem.
-Chyba śnisz!
-Nie kłam, skarbie. Oboje wiemy, ze tak właśnie było.-reaguje nad wyraz spokojnie kładąc dłoń na moim kolanie, które zaczyna głaskać mimo, iż wzrok dalej ma utkwiony w drodze przed nami. Swoją drogą mógłby zwolnić, zaraz się w coś wjedzie! Albo kogoś, myślę jednocześnie starając się zrzucić jego dłoń.
-Cóż, nie potrafisz kontrolować swoich emocji.-kontynuuje niby od niechcenia.-I nie zagryzaj tak dolnej wargi.-warczy całkowicie odmiennym niż moment temu, nieprzyjemnym tonem, nawet na mnie nie patrząc co powoduje, że po moich plecach przechodzi nie miły dreszcz.
-Skąd wiesz...?-szepczę zasłaniając usta ręką.
-Znam Cię, Granger, a to nad wyraz mnie denerwuje. Moim zdaniem robisz to specjalnie, choć może nieświadomie, ale fakt ten jedynie Cię pogrąża, bo jeśli taka jest prawda to nawet nieświadomie chcesz mnie wkurzyć.
-Mam swój honor Malfoy!
-Tak, Gryfoni i ten wasz honor.-przewraca oczami.
-Ślizgoni i wasze głupie intrygi!
-Nasze intrygi są sprytne i błyskotliwe, Granger.-prostuje Malfoy jednocześnie gwałtownie skręcając pojazdem.
-Nie pamiętasz jak zawsze kończyły się one totalną klapę, a niekiedy to właśnie my, Gryfoni, na nich zyskaliśmy?-przypominam nieco wyniosły tonem po prostu nie mogąc odmówić sobie tego docinka.
-Prawdziwy geniusz zobaczyłby w nich iskrę.
-Chyba niewypał.
-Granger, stul pysk, ładnie Cię proszę.-kończy Malfoy.-Jeśli Blaise lub ktokolwiek inny zobaczyłby Cię...taką, wiedziałby o czym mówię.
-Może to nasz urok.-rzucam gdy zauważam, że właśnie wjeżdżamy do Doliny Godryka.-Nie potrafimy odmówić sobie docinek.
-Jakie my, Granger? To ty zachowujesz się jak oschła jędza!
-Palant.-mruczę pod nosem czując, że rozmowa, którą toczymy jest jak koło, a teraz wraca do punktu, w którym zaczęliśmy.-Dzięki za podwiezienie. Malfoy.-mówię, gdy samochodowe światła padają na mój, Harry'ego i Ron'a dom.
-Jazda z tobą to sama przyjemność.-ironizuje ściągając dłonie z kierownicy.-Granger!-woła jeszcze gdy jestem już poza pojazdem.
Nachylam się zaciekawiona, ale i zirytowana tym, że krople deszczu, które czuje na plecach stają się coraz cięższe.
Szeroko otwieram oczy kiedy mężczyzna całuje mnie w policzek. Spoglądam na niego zaskoczona dotykając opuszkami palców wciąż rozgrzanego miejsca, lecz on ze swoją charakterystyczną miną odjeżdża szybko zostawiając mnie samą.
Znowu. Znowu musiał pokazać kto rządzi.
Szybko biegnę do domu odprowadzana czerwonymi tęczówkami kobiet leżących na ziemi, które są moim kolejnym złudzeniem. 


*****

Draco


                  O Merlinie! Jej zdziwienie i rumieńce na twarzy są takie zabawne! Chichoczę cicho wspinając się po schodach apartamentowca, który wynająłem póki nie skończę odbudowy Malfoy Manor,  domyślając się, że w środku pewnie zaczęły żywić do mnie chęć mordu i, że gdybym szybko nie odjechał pewnie siłą wyciągnęłaby mnie z auta i znając jej gniew pewnie nawet różdżka, by mi nie pomogła. 
-Co za kobieta...-mruczę kręcąc głową z pobłażaniem.
-Draco, czekałam na Ciebie.-słyszę nagle, a gdy podnoszę wzrok zauważam przed moimi drzwiami dobrze znaną mi kobietę. Przecieram oczy jednocześnie zachodząc w głowę co tutaj robi. Pod moim mieskzaniem.
-Przepraszam, że Cię nachodzę, już wieczór, ale przychodzę z czymś naprawdę ważnym. Mogę wejść?-pyta posyłając mi ciepły niemal matczyny, a jednocześnie tak szczery uśmiech, że, aż powiększa mi się serce.
-Oczywiście, profesor McGonagall.



*****

Przepraszam, że tak długo, ale mam dla was coś naprawdę ważnego. Proszę o wasze opinię, mam wielką nadzieję, że się wam podoba. <3


UWAGA, UWAGA!
Strona Jaram się Tomem Feltonem rusza z wielką akcją!
Jedna z adminek założyła osobną stronę, która dopiero zaczyna. Skontaktowała się z organizatorami, którzy mogą umożliwić nam przyjazd Toma do Polski!
Sprawa jest ważna, to nie żadna, kolejna nic nie znacząca mrzonka, ale naprawdę realna szansa!
Tak, więc jeśli macie Facebook'a poświęćcie pół minutki i polubcie stronę Polish Support na Facebook'u!
Organizatorom i zaangażowanym w to ważnym ludziom od, których to zależy, wystarczy nasza duża aktywność NA POLISH SUPPORT. 
Strona dopiero rusza, zaczynają zbierać przerobione zdjęcia i kolaże, ale proszę, jeśli chcecie zobaczyć go u nas, POLUBCIE. 
To nie zabiera dużo czasu, a naprawdę może się udać!
Wszystko zależy od nas!
 

środa, 12 lutego 2014

Rozdział 17:,,Pożegnanie. Siebie i przeszłości.''

Draco



           
                 To dziwne uczucie przychodzić tu znowu, w dodatku z tak długą przerwą od poprzedniej wizyty.
Rozglądam się dookoła i próbuję wyłapać elementy, kawałki ścian czy przestrzeni, które trzymałem w swojej pamięci jednak przez duże krzaki i opłakany stan, zadanie owe wydaje się naprawdę trudne.
                Podążając ścieżką, a raczej częścią ubitej ziemi, która nie przypomina swej wcześniejszej wersji, czuję lekki lęk i wrażenie jakbym wkraczał na czyjś teren, nie na swój.
Większość wydaje mi się obca, a chłód, który już bije przez wybite okna, aż świszczy w uszach.
Malfoy Manor jeszcze bardziej pogrążyło się w rozpaczy, która wisiała nad nim od dłuższego czasu sięgając nawet do momentu mojego dzieciństwa.
Przejeżdżając wzrokiem po upadłej rezydencji, zaczynam rozumieć, że te złowrogie ciśnienie, które tu siedziało musiało wreszcie wybuchnąć i to z bardzo nieprzyjemnym dla oka efektem.
               Nie wiem co mnie podkusiło, by tu przyjść, myślę jednocześnie otwierając drzwi wejściowe.
Kiedy przekraczam próg swego dawnego domu, a raczej kawałku ziemi zajętego przez budynek, jak zawsze uważałem, opieram się o ścianę czując jakby ta pesymistyczna aura przeszła na mnie i  zawisła u mej szyi z wielkim głazem ciągnącym mnie w dół.
              Historia tego domu jest krótka. Dopóki nie dorosłem na tyle, by wzbudzić zainteresowanie Czarnego Pana i dopóki nie zapragnął on zemsty za porażkę mojego ojca, życie tu było w miarę znośne.
Wszystko zmieniło się z dniem, w którym Lucjusz wrócił do mnie i do matki z Czarnym Panem i Bellatriks u boku. Karą dla niego za niewykonanie misji, która została mu powierzona, miał być Mroczny Znak na moim przedramieniu. Ku rozpaczy mojej matki stało się tak, a za każdym razem gdy widziałem twarz mego ojca nie mogłem powstrzymać się od wrażenia, że tak naprawdę jest wdzięczny Czarnemu Panu.
Sądziłem, że dziękuję mu pod nosem za to, że to moje życie zostało zniszczone, a nie jego.
Lucjusza nie spotkała żadna kara, nie odczuł najmniejszego bólu, a żal nie przyszedł do niego nawet wtedy gdy oglądał jak życie jego jedynego syna, mnie, staje się przesądzone i zniszczone. Skazane na niepowodzenie.
Bo nie okłamuje się. Ten człowiek nigdy mnie nie kochał, a ja nigdy nie kochałem jego.
Po kilku latach od tego momentu Malfoy Manor stało się siedzibą Śmierciożerców, a sam Lucjusz chodził dumny jak paw, że to właśnie w jego domu zasiada Voldemort. Nigdy nie przyszło mu do głowy, że to nie jest jego dom, a nasz.
Uciekłem z niego pod koniec szóstego roku. W wolnych przerwach szkolnych nie przyjeżdżałem  tu, chyba, że byłem do tego zmuszony. Pozostali wynieśli się w czasie bitwy o Hogwart. Teleportowali się do zamku, by walczyć za swoje chore idee, a następnie zginęli na polu walki lub uciekli i aktualnie ukrywają się przed światem właśnie jak mój ojciec.
               Mimo wszystko matka nigdy nie narzekała. Była silną kobietą i wątpię, by jakakolwiek inna wytrzymała tyle co ona. Szczyt heroizmu i wewnętrznej, owej siły osiągnęła ratując życie moje i Blaise'a.
               Moi prawdziwym domem, jest dwupiętrowy budynek, w którym mieszkam wraz z Pansy, Teo i Blaise. I Granger, ale to tylko tymczasowo.
Gdy wstałem o świcie poczułem, że muszę zacząć planować swe życie. Tyle czasu walczyłem o innych, w imię większego dobra, a głównie o prawdę i za chęć zemsty, że teraz najwyższa pora, by zając się sobą.
Blaise i Pansy są małżeństwem. Na oku mają już jeden z domów Zabini'ego, a jedynym co trzyma ich w naszym gniazdku jest stan zdrowotny Pansy.
Teo również nie zostanie ze mną, a nawet jeśli to nie pozwoliłbym mu trwać u moim boku. Ma Katie, która potrzebuje go równie mocno lub bardziej, jak on jej i to nią powinien się zająć. Nią i swoją przyszłością magomedyka.
               Nawet teraz, oglądając popękane i pozbawione farby ściany, zarośnięty ogród, brudne podłogi i wyburzone pokoje, jestem zdecydowany, by ten dom odbudować.
Zamierzam go wyburzyć i postawić na nowo. Stworzyć nowe Malfoy Manor, które nie będzie przypominało wcześniejszego.
Nie będzie w nim ciemnych kolorów, chłody i bijącego okrucieństwa, zbuduję jego ulepszoną wersję gdzie nie będzie miejsca na przeszłość i strach.
Jedynym problemem jest fakt, że mimo tego, iż prawda wyszła na jaw, świat dowiedział się jak było i jest naprawdę, a nasze życie zaczęło się układać, czuję tylko ulgę i wypełnioną zemstę, którą spełniłem mimo, iż nie była moim priorytetem.
Nic więcej. Żadnego szczęścia, bo mimo iż mam wszystko i mogę wszystko nie jestem szczęśliwy.



*****


Hermiona



                 Byłam na spacerze po Pokątnej. Ponownie mogłam ujrzeć ludzkie twarze oświetlane promieniami letniego słońca, spacerując  we własnej skórze, bez eliksiru wielosokowego.
Wracając pomyślałam, że świat magiczny jest teraz w stanie budzenia się ze snu. 
Wie, że jest lepiej, jest zszokowany prawdą, a jednocześnie podekscytowany nieznaną tożsamością nowego Ministra, ale nie jest wybudzone całkowicie. 
Wszyscy bowiem, wydają się ospali, bo tak naprawdę jeszcze nie zrozumieli powagi wydarzeń, ale najgorszy jest fakt, że kiedy już do nich dotrze to magiczny świat wręcz wybuchnie.
Prorok Codzienny znowu będzie czaił się w każdym zakamarku, a ludzie będą głodni szczegółów i nowych informacji, które będą chcieli odzyskać od nas-ludzi, którzy znowu sprzeciwili się i wygrali. 
Przeraża mnie po prostu fakt, że znowu będziemy musieli stanąć w blasku fleszy i okryjemy się ramionami sławi choć tak naprawdę pokazaliśmy jedynie, a może aż, prawdę.
-Spokojnie, Blaise.-mówię do mężczyzny, który już od dłuższego czasu przechadza się wzdłuż pokoju. 
Gdy odwraca się dochodzi do mnie jak żałosne były moje słowa. 
Kiwam głową na znak, by puścił moją kwestię mimo uszu. 
-Sądzisz, że...
-Że za osiem lub dziewięć miesięcy zostaniesz tatą.-przerywam na co on po chwili uśmiecha się serdecznie. 
-Mam taką nadzieję.-oświadcza jednak poważnieje na moment.-Wiesz gdzie jest Draco?
Wzruszam ramionami.
-To wasz przyjaciel.
-Ale to z tobą dzieli sypialnie.-argumentuje zakładając ręce na piersi. 
Otwieram usta, lecz nie wydostaje się z nich żaden dźwięk, a nawet jeśli to naprawdę cichy w dodatku zagłuszony przez Teo, który wychodzi właśnie z pokoju Pansy i Blaise'a.
-I co? Jak się czuje? Co z dzieckiem?-zasypuje go pytaniami Zabini. 
Nott przeczesuje czarne włosy i odłożywszy na półkę przyrządy, które pożyczył ze swojej pracy, i którymi zbadał Pansy i dziecko, siada na kanapie.
-Rany się zagoją. Niektóre rozcięcia, głównie te na plecach zmienią się w blizny, a jeśli chodzi o uraz psychiczny...minie, ale dopiero za jakiś czas.-wyjaśnia zmieniając wyraz twarzy na spięty.
-Co z dzieckiem Teo? Proszę powiedz mi, bracie...
Magomedyk podnosi się z miejsca i podchodzi do wciąż stojącego przyjaciela po czym mocno, obejmuje go klepiąc  po plecach w przyjacielski  geście.
-Miałbyś córkę, Blaise.-wzdycha. Zabini podnosi na niego wzrok, który jest już lekko zaszklony i otwiera usta, by po chwili zamknąć je z powrotem niczym ryba.
-Nie przeżyła.-rozwiewa wszelkie wątpliwości.
               Zakrywam usta dłonią czując, że i mi udziela się żałość. Niedoszły ojciec łapie się za głowę i wydaje z siebie pełen rozpaczy jęk. 
Po moim policzku spływa łza gdy on puszcza się biegiem do sypialni, którą dzieli z Pansy. 
Patrząc na niego wiem już, że złe czasy, które niedawno się skończyły dla niego właśnie się zaczęły. 
I będą trwać.


*****



Kingsley



                   Zamknęli mnie. Jeszcze nie w Azkabanie, a w tymczasowej celi, z której mają transportować mnie do Ministerstwa w dniu rozprawy. 
Jest ciemno i zimno, nie rozpieszczają mnie.
                  Mimo wszystko nie wariuję. Jeszcze nie.
W moim życiu nauczyłem się reagować na różne zdarzenia czy bodźce. Przyzwyczaiłem swój organizm i swe ciało do bólu oraz surowych warunków. Przygotowałem się na każde zakończenie, przejechałem po wszystkich torach, którymi może przejechać pociąg zwany mną. 
Na taki obrót spraw również jestem przygotowany. 
                 Tylko głupiec nie uwzględnia niepowodzenia. Porażki są normalną rzeczą ludzką do, których trzeba się przyzwyczaić. 
Chciałem stworzyć własne oblicze magicznego świata. Zamierzałem wynieść Zakon na szczyt potęgi jednak przez ludzi nad wyraz uczciwych takich jak Minevra lub rodzina Weasley'ów, zyskiwałem jedynie kolejne przeszkody. Znosiłem to cierpliwie jednak gwoździem do trumny okazała się odwaga, którą wykazała się Granger i Potter, jak na prawdziwych Gryfonów przystało. Wbili mi nóż w plecy i wynieśli na wierzch mroczne zakamarki Zakonu, które nie musiały wyjść na światło dzienne. 
Ale szanuje ich. Każdego kto był ze mną chociaż krótki czas i nie koniecznie świadomie. Szanuje.
                  Zakładałem, że muszę być gotowy jeśli coś pójdzie nie tak. 
Wiedzieliśmy o ataku na Elfias'a, jak również o tym, że ktoś będzie stał w pobliżu, na zewnątrz. 
Zaczailiśmy się tam, a szczęście naprawdę nam dopisało stawiając przed nami Pansy. 
Była naszym planem awaryjnym.
Kiedy uwięziliśmy ją u siebie zamierzaliśmy zaatakować ich jednak nasze plany spełzły na niczym gdy ta zamknęła się w sobie.
Nie udało nam się podać jej Veritasrum, uciekła, zabrali ją. 
                  Mimo wszystko nawet teraz mam przy sobie plan oznaczony kolejną literką. alfabetu.
Mianowicie zapasową różdżkę, której nie znaleźli u mnie przy przeszukaniu.
Pomniejszona i gotowa do użycia w każdej chwili, bo oni żyją, choć ich serca dawno powinny już nie bić.



*****


Teo




                  Kroczę ulicami Pokątnej z głową w chmurach. Moje serce rozrywa szczęście na myśl, że za moment ujrzę Katie po tak długiej przerwie, jednak garbie się i smucę na wspomnienie załzawionych oczu Blaise'a, który niedawno dowiedział się o śmierci dziecka. Dowiedział się. Ode mnie.
                 Nazajutrz po oczyszczeniu nas z zarzutów udałem się do Munga, który gdy tylko zobaczył moje wyniki z egzaminów oraz gdy rozpoznał, że jestem jednym z tych, którzy pokonali morderców z Zakonu, przyjął mnie od razu.
Wykorzystałem swoją pracę i zabrałem z niej kilka niezbędnych do badań eliksirów i przyrządów.
Również miałem nadzieje, że mała Anabelll, Pansy zawsze chciała nazwać tak swoją córkę, przeżyje jednak życie i los znów stanęły po przeciwnych stronach.
               Myślałem też, że życie nabierze wreszcie prawdziwych barw, ale moi przyjaciele sprawiają wrażenie coraz bardziej pogrążonych w szarości, która z każdym dniem wydaje się coraz bardziej intensywna.
Małżeństwo Zabini'ch na pewno nie odzyska szybko spokoju, Hermiona pozostanie ze swym prezentem od Kingsley'a do końca życia, Draco większość czasu jest pogrążony we własnych smutkach, a Weasley i Potter nigdy nie pozbędą się piętna śmierci rudej.
Nie mówiłem tego nikomu, nawet Katie, ale Mung wcale nie zlikwidował podziemnych oddziałów królików doświadczalnych. Dalej funkcjonuje tyle, że jest jeszcze bardziej utajnione. Najgorsze, że sam dyrektor jest w to zamieszany przez co każdy lekarz boi się donieść o tym Ministerstwu.
Najlepszym według nich sposobem jest po prostu sztuczna niewiedza i nie wychodzenie przed szereg, ale przecież w końcu ktoś będzie musiał mnie poprzeć, do cholery!
Boje się tylko, że wplączą mnie w coś z czego już nie wyjdę tak szybko.
                Mimo wszystko nie mogę narzekać ze względu na swoją przeszłość. Mam ukochaną kobietę oraz przyjaciół, którzy co prawda nie są teraz w najlepszej sytuacji, ale są i zawsze byli przy mnie.
Moi rodzice nie przeżyli wojny, choć wcześniej nie miałem z nimi bliskich kontaktów.
Przypominali obcych ludzi albo mugolską rodzinę zastępczą, a tak  naprawdę to wychował mnie dziadek, który zawsze znajdował dla mnie czas.
Nauczył mnie wielu rzeczy, nie tylko zaklęć. Wpoił mi zasady gry w szachy, pokazał, że książki również można cenić, a muzyka płynąca z przeróżnych instrumentów jest prawdziwym pięknem.
Do dziś dziękuje mu, że zaprowadził mnie pewnego dnia na odwiedziny do rodziny Malfoy, u których byli i Zabini'owie. To tamtego dnia zyskałem przyjaciół i to tamtego dnia po raz pierwszy poczułem się naprawdę szczęśliwy.
Zaprzyjaźniliśmy się mimo, iż każdy z nas był inny.
Draco zawsze był tym złym. Charakteryzował się swoją chłodną obojętnością oraz gniewem, który przeradzał się w okrucieństwo gdy się uaktywnił.
Nigdy nie mówił o swoich uczuciach, zamykał się w sobie, a ktoś kto obraził mnie, Blaise'a, Pansy lub jego czy matkę, kończył naprawdę marnie.
Blaise natomiast sprawiał wrażenie czarodzieja z innej planety. Jego optymizm i wiecznie szeroki uśmiech wydał się wręcz niepokojący, a poczucie humoru miał i ma naprawdę ogromne.
Nie izolował nas od swych czułości. Co jakiś czas zamykał nas w mocnym uścisku i do tej pory nie omieszkuje, by nie powiedzieć nam jak bardzo nas lubi.
Śmierć Anabell na pewno go zmieni.
Pansy czyli kubeł zimnej wody. Wyrosła z dawnych uszczypliwości, a na ich miejsce wtargnęła miłość, powaga i dojrzałość. Cechy, które zawsze ratowały nas z opresji.
A ja? Byłem cichszym artystą z książką bądź jakimś instrumentem pod pachą i rozradowanym spojrzeniem, gotowym do poświęcenia lub walki w każdej chwili.
                 Skręcam w prawo, a kiedy dochodzę do nowo powstałej kawiarni, siadam przy jednym ze stolików na zewnątrz.
Odmawiam gdy kelner proponuje mi coś do zjedzenia, ale z przyjemnością przyjmuję szklankę zimnej wody dla orzeźwienia i zniżenia temperatury, która we mnie panuje jednak już po chwili odkładam ją na stolik z taką siłą, że wylewam połowę.
-Katie!-wołam podrywając się z miejsca podczas gdy serce, chce wyrwać się z mej piersi jak uwięziony gołąb z klatki.
-Teo!-odkrzykuje odwracając się w moją stronę. Nie czekając na nic więcej puszczam się biegiem w jej kierunku. Kobieta również nie stoi w miejscu, a jej włosy powiewają za nią jak flaga na wietrze.
Oddycham ciężko czując się jak we śnie. Mrugam kilkakrotnie zdając sobie sprawę, że nareszcie będę mógł jej dotknąć. W końcu będę mógł przy niej być, rozmawiać z nią, całować...
I wiem, że będę mógł zamknąć ją w swoich ramionach, a kiedy jej dłonie spoczną na moich plecach i przejadą po moich włosach większość zmartwień zniknie, choć na chwilę.
-Katie...-szepczę gdy kobieta uderza o moją klatkę piersiową i mocno wtula policzek w mój tors.
-Jesteś tu...Naprawdę tu jesteś!-woła podnosząc na mnie wzrok.-Widziałam Cię po raz ostatni blisko rok temu...-dodaje cicho obejmując moją twarz swoimi drobnymi dłońmi.
Przytakuję z roztargnieniem wzrokiem wręcz chłonąc jej twarz i ciało. Każdy najmniejszy pieg, każde znamię na ramionach bo bitwie....
-Już nigdy nigdzie nie odejdę.-odszeptuje przy jej ustach. Tak samo koralowych i słodkich jak blisko dwanaście miesięcy temu.


*****


Pansy



                 Ściany już nie są kremowe jak dawniej. Teraz są szare, prawie czarne i smutne jak ja.  
Siedzę skulona na łóżku i patrzę na pogrążoną twarz Blaise'a siedzącego obok mnie, który wciąż otacza mnie ramieniem.
Czuję ból zerkając na jego twarz pełną rozczarowania i rozpaczy. Słyszałam jego szloch, słyszałam jego jęk w salonie, widzę jego kurczące się serce...
Przecieram oczy i nie patrząc na niego wtulam się w jego klatkę piersiową chcąc mieć pewność, że jego serce jeszcze bije, że to on, a nie jakieś warzywo, siedzi obok mnie.  
-Przepraszam Cię, Blaise...-szepczę, a już po chwili czuję jak podciąga mnie do góry i kciukiem unosi mi podbródek.
-To nie Twoja wina, Pan.-mówi szybko.-Będziemy mieli rodzinę, zobaczysz...
-Wiem, ale...
-Mnie też to boli, skarbie.-przerywa widząc mój żal.-Pokochałem ją mimo, iż urodziłaby się dopiero za osiem miesięcy, ale wierzę, że wróci do nas...Będziemy mieli kiedyś córeczkę...
Przytakuję i ponownie pozwalam się zamknąć w jego ramionach. Tłumię szloch, odpycham widok jego zaszklony oczu, odtrącam zawód, ale mimo wszystko czuje się jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi lub większą cząstkę mnie.
Czuje wstręt do samej siebie, pogardę i negatyw, którego nie udało mi się  przezwyciężyć mimo ogromnego wsparcia przyjaciół i długiej rozmowy z Hermioną, która też dała pokonać się łzą.
Wiem, że już nic nie będzie tak jak wcześniej. Nic nie będzie lepiej.
Bo co to za kobieta, która nie potrafi wydać na świat dziecka?! Donieść go i dać swojemu mężowi oraz sobie. Jaka?



*****

Hermiona 
 


                 Leżę, a raczej wciskam swoje ciało w łóżko łudząc się, że zmniejszy to ból.
Harry znalazł dom dla nas i Ron'a, co z taką ilością galeonów i takim życiorysem nie było trudne, a to jest moja ostatnia noc tutaj.
Tak jak się spodziewałam niezbyt przyjemna.
               Zagryzam zęby nie chcąc, by krzyk, który w sobie tłumię wydostał się z mojego gardła.
Znajdą Cię.
Zabijcie mnie, ale nigdy nie pokonacie mojego syna.
Potwór!
-Do jasnej cholery!-wołam gdy ból zaczyna rozsadzać mi czaszkę.
Nigdy Cię nie opuszczę...
-Odejdź!-wołam podnosząc się energicznie do pozycji siedzącej.
Przecieram oczy, a kiedy dochodzą one do kąta przy drzwiach z mojego gardła roznosi się najgłośniejszy dzisiaj krzyk, który wybudza ze snu śpiącego niedaleko blondyna.
-Weź ją, weź ją!-krzyczę do Malfoy'a gdy ten staje koło mnie jednocześnie wskazując palcem kąt, w którym siedzi skulona czarnowłosa, cicho szlochająca  kobieta z opuszczoną głową.
-Nikogo tam nie ma, Granger.-przemawia spokojnie, a ja krzyczę dalej mimo, iż wiem, że to prawda.
To koniec, wiem...
Nie, proszę!
Nie!
Krzyczę znowu gdy kobieta unosi głowę, a ja zauważam jej zakrwawioną twarz. Rzucam się na tors blondyna nie chcąc oglądać tego strasznego widoku.
-Zostaw mnie!
Jesteś zwykłym śmieciem.
Wyję po raz kolejny gdy Draco niespodziewanie bierze mnie na ręce i kieruje się w stronę owego potwora.
-Nie idź tam!-proszę kurcząc się i bijąc piąstkami jego nagi tors.
Zrób to! Dalej!
-Nic tu nie ma!-mówi, a ja wrzeszczę raz jeszcze czując napływającą nową falę bólu i tą szyderczo uśmiechającą się twarz z rozdartymi ranami.
-Nic!-powtarza łapiąc moją dłoń, którą po chwili kładzie na ścianie.
Szarpię się i wyrywam chcąc uciec z tego miejsca. Paść na sąsiedni kąt jak najdalej od tego. Przerażona i zrozpaczona.
-Uspokój się! To tylko Twój chory umysł! Pamiętaj co Ci mówiłem, kretynko!-krzyczy arystokrata mocniej zaciskając dłoń na mojej.
Zamykam oczy czując jak moje ciało wręcz się trzęsie. Przełykam głośno ślinę czując krew pod nogami, której tak naprawdę tam nie ma. Boje się podnieść powieki, boje się zobaczyć znów tę twarz, którą dziś poznałam, a jeśli przeraża mnie piekło to tylko dlatego, ze mogłabym spotkać tam więcej takich.
-Staw temu czoła! Dalej!-nakazuje blondyn lekko mnie szarpiąc.
Dalej!
Zabijcie mnie, ale nie pokonacie mojego syna.
Twoim nowym koszmarem...
-Tak, teraz po prostu się uspokój...weź głęboki wdech...-szepcze wprost do mojego ucha. Robię co mi każę, a już po chwili mam wrażenie, że kiedy wypuszczam powietrze ustami, jej pokrwawiona ręka wchodzi do mojego gardła co powoduje, że mam ochotę zwymiotować.
-Tego nie ma naprawdę..
-Tu jest krew!
-Nie ma.-szepczę z taką siłą, że coś nakazuje mi w to uwierzyć.
A kiedy moje oczy otwarte są już szeroko, a oddech staje się spokojniejszy, naprawdę jej już nie ma.


*****


                 Moje walizki są już spakowane. Stoją koło mnie i czekają, aż chwycę je w dłonie i przekroczę
 próg tego domu tym samym żegnając go bezpowrotnie. 
Ze wszystkimi wskazówkami jak mam ich znaleźć oraz jak mam poradzić sobie dalej, samotnie z klątwą, na którą zdobyłam pewną metodę, oddycham ciężko. 
-Będziemy w kontakcie.-mówi Teo gdy wypuszcza mnie ze swojego uścisku. Zgadzam się szybko z wielką przyjemnością, a kiedy mężczyzna staje obok Pansy i Blaise, z którymi już się pożegnałam, przede mną staje Draco Malfoy.
-Tak...-odchrząkuję czując się lekko niezręcznie gdy zauważam u niego cienie pod oczami zapewne z mojego powodu. 
-To może my was zostawimy.-proponuje Blaise, a kiedy Harry przypomina mi, że czeka na zewnątrz, wycofują się z salonu w swoje strony uprzednio żegnając się serdecznym uściskiem dłoni. 
Mierzymy się spojrzeniami, a po chwili mówimy równocześnie:
-Nie będzie mi Cię brakowało.
-Nie zatęsknię. 
Kolejne milczenie podczas, którego atmosfera gęstnieje jeszcze bardziej. 
Czuję delikatne uczucie bólu, a moje sumienie zaczyna sugerować mi, że nie powiedziałam całej prawdy. 
Krzywię się, a po chwili nie widząc innego wyjścia uśmiecham się, lekko sztucznie, i wyciągam dłoń w jego kierunku.
-Powodzenia.-mówię oglądając jego męskie kości policzkowe i roztargane blond włosy. 
-W czym, Granger?
-W życiu, Malfoy.
Nie odzywa się przez chwilę, a kiedy wreszcie decyduje się uścisnąć mą dłoń na jego twarz wpływa ironiczny uśmiech, do którego postanawiam się doczepić. Ten ostatni raz.
-Nie możesz sobie tego odmówić nawet teraz?-pytam z westchnieniem.
-Nie wydaje mi się, by była to jakaś podniosła chwila, więc nie. Nie mogę.-odpowiada przybierając jeszcze bardziej irytujący wyraz twarzy.-Dla mnie jest to zwykłe pożegnanie z nic nie znaczącą osobą. 
-Dla mnie również.-uściślam  potrząsając jego dłoń, ale wciąż nie puszczając jej. 
-Niekiedy miałem wrażenie, że wyobrażasz sobie za dużo.-powiadamia po dłuższym momencie.-Chyba, że to nie było zwykłe wrażenie.-dodaje i ciągnie mnie w swoją stronę tak, że prawie stykamy się nosami. 
-Nie próbuj na mnie swoich sztuczek Malfoy, zaraz stąd wyjdę i więcej mnie nie zobaczysz.-proszę.-No chyba, że w gazetach.-dodaje z przekornym uśmiechem.
-Powodzenia.-powtarza tym razem on po czym odpycha mnie od siebie i puszcza szybko. Znowu to robi, myślę. Nawet teraz kiedy się żegnamy, musi pokazać kto tu rządzi. 
                 Rzucam zaklęcie i już po chwili lewituję walizki w stronę wyjścia. Kieruje swoje kroki w tym samym kierunku co moje bagaże. Ostatni raz rozglądam się po salonie i skrawku dalszych pomieszczeń, które na zawsze zostaną w mojej pamięci. Odwracam się z westchnieniem i otwieram drzwi przepuszczając walizki przodem. Kładę dłoń na klamce i kręcę głową.
-To na razie...-rzucam odwracając się po raz ostatni. Jakie jest moje zdziwienie kiedy od razu po odwróceniu napotykam jego usta!
Pierwszy instynkt wrzeszczy bym oderwała się od niego i spoliczkowała, jednak jego zdolności palą wszelkie plany już na starcie.
Sam pocałunek jest taki jak Malfoy. Bezczelny. 
Szybko przedostaje się językiem do mojego podniebienia, po którym przejeżdża  parę razy niczym jaszczur. Mocno zaciska dłonie na moich włosach we władczym geście, jednak jedynym co czuje jest silne podniecenie. Żadnych innych uczuć, nawet cienia sympatii. 
Zrezygnowana zaciskam jedną rękę na jego karku przyciągając go bliżej co on wykorzystuje.
Zamyka drzwi z trzaskiem, a po chwili opiera mnie o nie i jeszcze bardziej pogłębia pocałunek. 
Otoczenie wewnątrz nas praktycznie wybucha, a w uszach szumi mi jakby wybuchnęła koło mnie petarda. 
Mruczę cicho czując fale różnych emocji rozlewającą się po moim ciele i lekko przygryzam jego dolną wargę za pogardę, którą u niego wyczuwam. 
Raz jeszcze przejeżdża językiem po wewnętrznej stronie moich ust, a następnie kończy owe wykroczenie muskając  wargami mój policzek i dotykając dłońmi mój brzuch pod bluzką, który prawie płonie.
-Truskawki.-mówi gdy odsuwa się ode mnie z tym samym kpiącym wyrazem twarzy jednocześnie przejeżdżając językiem po ustach z gracją węża. 
Zalicz. Porzuć.
-Do niezobaczenia.-rzucam wychodząc, a już po chwili, trzasnąwszy drzwiami, stoję na zewnątrz. 
Podchodzę do Wybrańca, który stoi uśmiechnięty niedaleko. 
Nie ma pojęcia co się stało, a najgorsze jest to, że ja również.




Koniec części I.



*****
Tak, kończymy część pierwszą, ale spokojnie! Część druga będzie miała sporo rozdziałów! Nie zbliżamy się do końca. 
P oprostu coś, pewnien etap się zakończył, więc musiała zakończyć się i część.
Musieliście czekać dłużej, bo około 4 dni, dlatego rozdział również jest dłuśzy.
Mam nadzieję, że się wam podoba i proszę o wasze opinie.
Pozdrawiam mocno.
Wasza Vivian Malfoy.  

piątek, 7 lutego 2014

Rozdział 16:,,Teraźniejszość i przyszłość.''

Blaise



                Wewnątrz wybucham. Moje ciało trzęsie się, a serce bije jak oszalałe kiedy przejeżdżam wzrokiem po ogromnej, prywatnej posiadłości Ministra.
Jego dom prezentuje się na pierwszy rzut oka tak samo jak on. Bez skazy. Tak naprawdę jednak te białe ściany, czyste szaty, kryją w środku mroczne wnętrze, pokryte mnóstwem rys i zadrapań nie do uleczenia.
Z cieniem wątpliwości podszedłem do propozycji przyjścia tutaj, lecz teraz zrozumiałem, że to nasza ostatnia szansa. Szansa, którą zamierzam wykorzystać.




*****

Hermiona



                   -Wejdziemy od tyłu.-decyduję gdy udaję mi się pokonać blokady wokół domu. Kiedy zmierzam w stronę tylnych drzwi na taras, a za mną skrada się Harry z Ronem, Blaise'm, Teodor'em i  Malfoy'em, z obrzydzeniem zauważam, że kilka razy byłam w tym domu, by omówić jakieś sprawy Zakonu. Przecież już wtedy ktoś mógł cierpieć. Mógł być zamknięty i umierający, a ja nawet nie miałam o tym pojęcia!
-Avada Kedavra!-krzyczy Teo gdy nagle, zza pobliskiego klombu zieleni rusza na nas jeden z aurorów strzegących  posiadłość. Atakujący pada na ziemie z lekkim hukiem, a na jego martwej już twarzy zastyga mieszanka zdziwienia i szoku.
Blaise likwiduje jeszcze jedną osobę stojącą po stronie Kingsley'a, kiedy ten wyłania się zaalarmowany błyskiem zaklęcia.
Gdy unicestwiamy przeszkody ruszamy dalej.
                   Wiatr, który zapanował dzisiejszą noc, targa nasze włosy i cienkie gałązki niektórych drzewek przez co ich liście szeleszczą tworząc niesamowitą muzykę dla uszu.
Cicho wkradamy się na taras, a następnie do szklanych drzwi przykrytych długimi, ciemnymi firanami.
-Alohomora.-szepczę z różdżką przy zamku, który już po chwili ustępuje, tym samym ułatwiając nam wejście do środka.
Spoglądam przez ramię na resztę i stawiam pierwszy kroku ku wnętrzu rezydencji.
Światła są zgaszone, a jedynym źródłem oświetlenia w salonie, do którego weszliśmy, jest marmurowy, przyjazny kominek świecący złotym ogniem.
Zostanę z Tobą do końca. Będę Twoim największym koszmarem. 
Będę nawiedzać Cię po nocach. 
Ktoś założy Ci kiedyś pętle na szyję. 
Zabijcie mnie, ale nigdy nie pokonacie mojego syna.
Niechętnie zerkam w stronę Malfoy'a słysząc słowa Narcyzy, z których nie jestem zadowolona gdyż zawsze uważałam, że chwila przed śmiercią i ona sama jest za osobistą sprawą, by była widowiskiem dla innych lub, by  ktoś obcy ją oglądał.
Przyciskam palce do skroni czując napływające krzyki i przeklinam pod nosem, bo to Kingsley powinien cierpieć za swoje grzechy, a nie ja.
-Przejdźmy szybko po wszystkich pokojach, nie mamy czasu do stracenia.-przypomina blondyn i nie czekając na żadną odpowiedź odchodzi od nas, po chwili całkowicie ginąc w panującym mroku.
-Lumos.-szepczę i również zmierzam w głąb posiadłości.
                       Z rosnącym niepokojem wchodzę do bogato umeblowanych pomieszczeń.
Cicho przemykam po drewnianych, drogich parkietach, a moment później znikam za progiem pokoi, by po chwili wyjść z jeszcze gorszym nastawieniem.
Krzywię się gdy moje oczy natrafiają na te wszystkie bogactwa, bezcenne rzeźby i drogie dywany.
-Już tam byłem.-słyszę kiedy kładę dłoń  na klamce największego pokoju na pierwszym piętrze. Odwracam się zakłopotana do Malfoy'a, który jedynie uśmiecha się kpiąco, a następnie odchodzi dumnym krokiem w stronę schodów. 
Zostały piwnice. 


*****

Pansy



                    Stan Seamus'a jest w normie, ale mimo wszystko nie wiem czy z tego wyjdzie.
Dowiedziałam się leży we własnej krwi już od blisko miesiąca, a śmierć, której wyczekuje nie chcę nadejść.
Tak, chce umrzeć, bo ból, który odczuł i odczuwa jest dla niego za duży, a moje próby powstrzymania go od takich myśli spaliły już na początku.
                    Podrywam z niego wzrok na dźwięk otwieranych drzwi. Zadziwia mnie spokój z jaką to robią. Tak cicho i ostrożnie.
Szepcząc między sobą kierują się w naszą stronę, a tym razem ich różdżki już od wejścia spoczywają w ich dłoniach.
Podrywam się i dociskam swe plecy do ściany podczas gdy, śpiący do tej pory spokojnie Seamus, otwiera opuchnięte oczy.
-Koniec zabawy w kotka i myszkę.-warczy Kingsley i po kilku większych krokach staje naprzeciw mnie.
Dociska moje ciało swoim i chwyta za podbródek zdecydowanych ruchem. Palcami szeroko otwiera mi usta, a w moich oczach pojawiają się pierwsze iskry paniki, gdy zauważam Moody'ego, który wyciąga zza swojego płaszcza fiolkę z jakimś eliksirem.
-Do ostatniej kropli, Pansy.-szydzi Minister. Zaczynam się wyrywać i krzyczeć niesamowicie głośno.
Seamus resztką sił zaczyna czołgać się w naszą stronę, a kiedy jego próba wyciągnięcia różdżki z drugiej dłoni Alastor'a, zostaje zauważona, dwójka mężczyzn stojących w pobliżu dobiega do niego  i kilkoma uderzeniami znowu przyklejają go do wilgotnego podłoża.
-Zostawcie nas!-wołam na myśl o dziecku, które noszę pod sercem gdy członkowie Zakonu Feniksa po raz kolejny próbują wlać mi eliksir do gardła.
Kingsley, mocno zdenerwowany, chwyta mnie za bluzkę, a raczej jej nędzne strzępy, i mocno powala na ziemie koło skatowanego przyjaciela.
Gdy zauważam furię w jego tęczówkach jest już za późno na odparcie ataku.
Mocno kopie mnie w brzuch powodując kolejny napływ przerażenia i krzyku z mojego gardła, a następnie szarpie za włosy.
Boli.
Kochanie, mama jest z tobą. Jestem tu. 
-Tylko nie moje dziecko...-szepczę gotowa się na kolejne ciosy.
-Dziecko, mówisz?-pyta szyderczo pochylając się nade mną.-Przywitam się z nim.-dodaje i częstuje mnie jeszcze jednym uderzeniem na wskutek czego wyje głośno.
-Musimy się stąd wynosić! Są tutaj i albo idziesz ze mną, albo zostajesz tutaj!-woła Alastor gniewnie.
Już tu są. 
Moi przyjaciele...
Hermiona.
Draco.
Teo.
Blaise. Blaise...
Krzyczę jeszcze głośniej łudząc się, że dzięki temu szybciej mnie odnajdą.
-Zabieramy ją ze sobą.-postanawia Kingsley i łapie mnie pod ramię po czym mocno szarpie w górę.-A jego zostawiamy.-dodaje rzucając wyniosłe spojrzenie leżącemu Seamus'owi.
Boże, czy on jeszcze oddycha?!
-Nie! Nigdzie z wami nie pójdę!-krzyczę wyrywając się z jego uścisku. Moody unosi różdżkę do góry gotowy do teleportacji Gdy zauważam, że Kingsley robi to samo, krzyczę raz jeszcze przerażona, że znowu zabiorą mnie gdzieś gdzie pozostali  tym razem już mnie nie znajdą.
Łapie się za pulsujący policzek gdy Minister wymierza mi w niego cios, a gdy otwieram usta, by ponownie dać znać o swojej obecności, by ich naprowadzić, drzwi wręcz wybuchają obsypując nas swoimi resztkami i drzazgami.


*****

Hermiona



-Bombarda!-mówię gdy krzyki, które zaprowadziły nas przed tę piwnicę, rosną na sile.
Drzwi wybuchają, a my wchodzimy do środka z różdżkami w gotowości.
-Petrificus Totalus!-woła Teo, a już po chwili Alastor, w którego mierzył,  pada na ziemie spetryfikowany z dużym gniewem na twarzy.
Z wysokim ciśnieniem zauważam Pansy, która tkwi w objęciach Kingsley'a podczas gdy wokół mnie zaczynają swój popis kolorowe płomienie zaklęć.
Przekupieni aurorzy atakują nas zażarcie, a ściany zaczynają trząś się na wskutek czego, na nasze głowy zaczyna spadać kurz.
-Avada Kedavra!-mówię widząc wymierzoną we mnie broń przeciwnika. Nieznany mi mężczyzna pada na ziemie, a kiedy robi zauważam jeszcze jedno pokiereszowane ciało leżące na podłodze.
-Seamus!-krzyczę gdy klękam przy mężczyźnie. Szybko sprawdzam mu puls i z ulgą stwierdzam, że mimo, iż jest słaby, przeżyje.
-Puść ją!-krzyczy Blaise gdy stoi wraz z Malfoy'em, Teodor'em i Harry'm, z wymierzoną w Ministra różdżką.
Zamieniam się z Ron'em na wskutek czego to on zaczyna rzucać na rannego podstawowe zaklęcia, a ja dołączam do przyjaciół.
-Jeden niewłaściwy ruch, a zabije ją w mgnieniu oka!-krzyczy wbijając koniec różdżki w szyję Pansy, która wręcz trzęsie się w jego ramionach cała zapłakana i poraniona.
Wciągam mocno powietrze kiedy dostrzegam jej rozciętą miejscami skórę, zgarbioną postawę, siniaki na ciele i popuchnięte oczy.
-Aurorzy, którzy nie stoją po Twojej stronie zaraz tu będą!-woła Teo.-Masz jeszcze szansę się wycofać...nie musisz tak kończyć.
-Nie podchodźcie!-ostrzega kiedy robię kilka kroków w jego stronę.-Albo ją zabiję!-dodaje i jeszcze mocniej wbija koniec różdżki w jej krtań na co ona reaguje lekko przyćmionym krzykiem.
-Zostaw ją!-prosi Blaise widząc reakcje swojej żony i podrywa się ku niemu jednak zauważając istne szaleństwo w jego tęczówkach zatrzymuje się.-Proszę Cię...zostaw moją żonę...-dodaje cicho w trakcie gdy pierwsze łzy zaczynają zdobić jego policzki.
Przez moment atmosfera jest niesamowicie ciężka. Serca biją nam tak mocno, że da się je usłyszeć, wilgoć panująca w piwnicy i zapach stęchlizny dochodzi nam do nozdrzy, w uszach dudni od szumu i widoku martwych u naszych stóp. 
                Później wszystko dzieje się niesamowicie szybko. Blondyn kończy szemrać coś co, szeptał już od dłuższego czasu na wskutek czego ciało Kingsley'a podrywa się do góry.
Harry szybko odbiera mu różdżkę zaklęciem, a następnie przytwierdza go do podłogi, na której zmieszała się już krew kilku osób, a Blaise podbiega do Pansy, która spada w dół jak bezwładna, szmaciana lalka.
-Nie przegram....-mamroczę Minister z policzkiem dociśniętym do ziemi.
-Kochanie, jesteśmy z tobą.-mówi Blaise do kobiety, którą trzymam w ramionach. Pansy rozgląda się dookoła i zerka na nasze twarze z iskrami i ciekawością, która po chwili ustępuje uldze.
-Tak, jesteście.-odpowiada cienkim głosem.-Dziękuję.-dodaje, a już po chwili mdleje w ramionach mężczyzny.
Przejeżdżam dłonią po jej ciemnych, pokrytych kurzem  i skołtunionych włosach, a kiedy unoszę wzrok koło mnie przenika błękitna łania.


*****

Pansy




                Wokół mnie jest jedynie biała przestrzeń. Rozciąga się i owija mnie szepcząc do ucha uspokajającą melodię.
W tle grają skrzypce, a z równie nieskazitelnego obłoku nade mną, sypie się biały śnieg, a raczej puch, który powoli osiada na moich ramionach.
Kochanie...
Stawiam pierwsze kroki w białym świecie, rozglądam się z ciekawością, łudząc się, że ujrzę coś o innym kolorze niż ten, który otacza mnie z każdej strony.
Kochanie...
Mały, biały ptaszek siada na wierzchu mojej dłoni, którą wyciągam przed siebie.
Muzyka staje się coraz głośniejsza. Nabiera na silę do momentu, aż zaczyna drażnić mój słuch.
Nagle instrument znika, a piękna melodia zamienia się w straszny krzyk. Mój krzyk.
Otoczenie zmienia się.
Żywy organizm na mej dłoni zmienia się w czarnego kruka o czerwonych oczach, który już po chwili ze wrzaskiem podrywa się do góry.
Szybuje wysoko, szybko ruszając skrzydłami, z którym niespodziewanie odrywa się jedno pióro.
Unoszone wiatrem opada na śnieżnobiały puch pod moimi stopami, powodując, że otoczenie nagle robi się czarne. Czarne i wyjące w nieskończoność.
-Kochanie...-słyszę gdy podrywam się do pozycji siedzącej z szeroko otwartymi oczami.
Rozglądam się ze zdziwieniem podziwiając otoczenie, które łudząco przypomina sypialnie moją i Blaise.
O Boże! On siedzi koło mnie!
-Blaise!-wołam wystraszona po czym mocno rzucam się na jego klatkę piersiową. Mężczyzna szybko obejmuje mnie ramionami i całuje w czubek głowy.
-Tak się ciesze, że nic Ci się nie stało.-szepcze gdy zerkam w jego oczy, które teraz zaszklone są lekko.
-Mi nie, ale naszemu dziecku...-odpowiadam równie cicho i automatycznie kieruje swą dłoń na mój brzuch gdzie powinien być nasz potomek.-Nie czuję go, Blaise. Już nie...nie czuję...
-Ci...-szepczę dalej chwytają moją twarz w obie dłonie.-Pojedziemy do Munga, zrobimy badania...Najważniejsze jest to, że ty jesteś ze mną. Tak Cię kocham, Pan...
Przymykam oczy i opieram swoje czoło o jego.
To właśnie w jego ramionach, z nim u boku spędzę resztę życia. To właśnie tu czuje się jak na swoim miejscu. Idealnie.
Równocześnie uświadamiam sobie jak bardzo za nim tęskniłam i jak bardzo bałam się, że już więcej go nie zobaczę.
-Też Cię kocham Blaise.-mówię lekko muskając jego usta, na które spadają moje łzy.-Boje się, że już go nie mamy...Tam było tyle krwi, mogłam nawet nie zorientować się kiedy poroniłam....
-Wierzmy, że tak nie było.


*****

Draco



-Co, by tu z tobą zrobić, Elfias'ie?-pytam siedząc naprzeciwko niego na krześle, które przed chwilą przyniosłem. Z fałszywym uśmiechem przerzucam różdżkę w dłoni, wiedząc, że człowiek siedzący przede mną, zasługuje na karę. Tak jak pozostali członkowie Ministerstwa.
-Nikomu nic nie powiem...-powtarza po raz kolejny, lecz zamyka się po chwili pewnie zdając sobie sprawę jak żałośnie brzmią jego słowa.-Udało wam się? Uwolniliście żonę Zabini'ego?
-Pansy.-poprawiam automatycznie wiercąc się na krześle na co on podskakuje wystraszony. Śmieje się pod nosem z jego przerażenia.-Tak, udało nam się, ale bez Twojej pomocy.
-Nie wiedziałem...nic...
-Posłuchaj.-przerywam ostro. Krzesło, które niedawno przyniosłem przesuwam pod ścianę, a sam klękam obok niego.
-Jeśli Cię wypuścimy spotka Cię kara za zdradzę, współudział w zabójstwach oraz działalność w Zakonie Feniksa, który okazał się gorszy od Śmierciożerców.-kontynuuje podrzucając różdżkę w powietrzu po to, by po chwili złapać ją i powtórzyć ową czynność.-Cela będzie miejscem, z którego nie wyjdziesz do końca życia, a ty...no cóż, nie będziesz nawet cieniem samego siebie.-zgłębiam temat. Twarz mu blednie, a jego oczy zwężają się ze strachu na myśl co może go spotkać kiedy opuści nasz dom.-To co my robiliśmy Ci do tej pory stanie się drobnostką,a te wszystkie rany w porównaniu do tych, które otrzymasz tam, okażą się niczym.
Wszystko jednak zmienia się jeśli skażą Cię na pocałunek dementora...-ciągnę i podnoszę się z klęczek.
Staje za plecami mężczyzny, mocno zaciskam palce na jego ramionach oraz zniżam się na wysokość jego uszu, by wyszeptać ciąg dalszy:
-To paskudne uczucie. Świadkowie twierdzą, że nawet otoczenie wokół skazańca się rozmywa. Temperatura obniża się, a świat wydaje się czarno-biały.-mówię cichutko.-Twoje ciało przeszyje niesamowity ból. Głowę, wręcz rozerwie Ci na strzępy, a serce wyrwą z Ciebie żywcem. Straszne przeżycie, nic nie może się z nim równać...Dlatego...-ucinam przystawiając mu różdżkę do piersi wciąż stojąc za nim.-Powinieneś mi być wdzięczny za to co zrobię...Avada Kedavra!



*****

Hermiona



                   Na wskutek patronusa, którego Harry posłał do profesor McGonagall, krótko po unieszkodliwieniu Kingsley'a, obecna dyrektorka Hogwartu teleportowała się do nas wraz z aurorami z Ministerstwa, którzy od samego początku nie wspierali Kingsley'a. Swoją drogą jest ich całkiem sporo.
                 Nasze twarze zniknęły z list poszukiwanych, Zakon Feniksa został rozwiązany na wskutek ostatnich wydarzeń jak i jego czynów, które wyszły na jaw, ponieważ Teo, Blaise i Malfoy pokazali swoje wspomnienia społeczeństwu.
Samego Kingsley'a aresztowano i przeniesiono do Azkabanu. Proces ma odbyć się kiedy zostanie wybrany nowy Minister Magii, który przewodniczyć będzie radzie.
Niestety prawdopodobnie niezostanie skazany  na śmierć lub pocałunek dementora, ponieważ czarodziejskie społeczeństwo jak i sami pracownicy Ministerstwa i radni będą chcieli, by zapłacił za swoje winy i grzechy przez dożywotni pobyt w tym okropnym miejscu jakim jest Azkaban.
Jednocześnie nie pozbędę się krzyków, słów i wycia, którymi mnie obdarzył. Mam dwadzieścia jeden lat i zostanę z nimi do końca życia.
Wybory na nowego Ministra prawdopodobnie odbędą się jak najszybciej tyle, że nikt na razie nie wie kim mogą okazać się kandydaci.
                   Pansy jest już wśród nas jednak cały swój czas spędza w łóżku co jest bardzo właściwe w jej stanie. Wszyscy naprawdę podziwiamy jej wytrzymałość i także lojalność, którą wykazała się gdy nie pisnęła na przesłuchaniach, które na pewno nie były przyjemne, ani słowa o nas i naszych planach. Nie musi przenieść  się do świętego Munga, ponieważ okazało się, że Teo po Hogwarcie ukończył studia na wskutek, których został magomedykiem. Nawet nie wiedziałam, że mamy pod dachem lekarza!
Dlaczego, więc Michael nie mógł zostać u nas? Okazało się, że nie wzięliśmy go do siebie i od razu odesłaliśmy do Munga, ponieważ nie byłoby miejsca dla Pansy, a zapasowe łóżko, które stało już od dłuższego czasu zajął Seamus, którym obiecał zająć się Teo.
                   Praktycznie, przyszłość stanęła przed nami otworem. Jedyne co musimy jeszcze zrobić to doczekać się nowego Ministra, a ja nie odejdę od byłych Śmierciożerców dopóki Pansy nie wróci do zdrowia oraz dopóki Harry nie znajdzie dla nas mieszkania.
Moja przeszłość bowiem była całkiem inna. Krótko po ukończeniu Hogwartu zapisałam się, a po dłuższym czasie ukończyłam studia adwokackie dla czarodziei. Później pracowałam dla Zakonu na wskutek czego wraz z Wybrańcem ciągle zmienialiśmy miejsca zamieszkania, a na żadnym z nich nie zostawaliśmy  dłużej niż dwa tygodnie.
Teraz, kiedy znajdzie dom dla nas i  Ron'a, wprowadzę się tam i opuszczę nowo poznanych przyjaciół. Za jakiś czas, kiedy to wszystko się uspokoi będę musiała poszukiwać pracy w Ministerstwie w swoim zawodzie.
Wszyscy bowiem mają nadzieję, że nowy przedstawiciel czarodziei nadrobi utracone wartości i wzniesie nas na jeszcze wyższe szczyty, o których do tej pory nie mieliśmy pojęcia.
                   Tym razem najbliższą dla mnie przyszłością są przeprosiny, które muszę złożyć Malfoy'owi.
Wzdycham ciężko i przywołuje na twarz najbardziej szczery i ciepły uśmiech na jaki mnie stać.
W środku denerwuje się strasznie na myśl, że będę musiała się przed nim płaszczyć jednak chowam dumę do kieszeni gdy przypomnę sobie, że zagwarantowałam to sobie z własnej winy i niewyparzonego języka.
                  Wchodzę do naszej sypialni i przecieram oczy zauważając wystrój wnętrza.
Okno jest szeroko otwarte przez co promienie słońca, padają do środka wprost na biurko przy którym siedzi blondyn. Jasna firanka powiewa na wietrze, świeże kwiaty w wazonie stoją na parapecie, do nozdrzy wchodzi zapach lata, a przede mną rozpościera się soczysto zielony krajobraz.
Kręcę głową zauważając tą różnicę. Wcześniej było to ponure pomieszczenie, w którym byłam głównie nocami i o poranku. Prawie zapomniałam, że jest lato, w dodatku bardzo udane.
                  Kiedy Malfoy odwraca wzrok zmuszam się do uśmiechu. Mocniej zaciskam dłoń na kawie, którą trzymam za plecami i staram się zapomnieć o tym jak go nie lubię.
-Cześć.-rzucam podchodząc bliżej niego na co on jedynie przytakuje i nie podnosi, jak moment temu, na mnie swojego spojrzenia, które aktualnie utkwione ma w jakiś papierach.
-Bo, wiesz Malfoy....Chciałam...chciałam Cię przeprosić.-mamroczę. Mężczyzna uśmiecha się kpiąco słysząc moje słowa dając mi do zrozumienia, że mam kontynuować.-Nie powinnam tego mówić...
-Czego, Granger?-pyta wreszcie po raz drugi unosząc swe spojrzenie. Podnosi leniwie lewą brew i odkłada na bok długopis. Opiera się plecami o oparcie fotele i zerka na mnie z mieszanką ciekawienia i rozbawienia.
-Tak...-odchrząkuję po czym wyciągam zza pleców kubek kawy, który chwytam w obie dłonie przed sobą.-Nie powinnam insynuować, że jesteś takim potworem jak on, Malfoy.-cedzę zirytowana jego rozbawieniem i beztroską postawą.
-Kawa?-pyta wskazując podbródkiem na parujący napój.-Granger, jest ciepło jak cholera, a ty przynosisz mi gorącą kawę?-pyta akcentując ostatnie słowo.
-Próbuję Cię przeprosić Malfoy!-krzyczę zirytowana jednocześnie domyślając się, że zapewne najchętniej napiłby się Ognistej Whiskey, ale nie ma co liczyć, by kiedykolwiek dostał ją z moich rąk. Sam jej widok mnie odrzuca.
-Więc to zrób.-odpowiada wzruszając ramionami.
-Nie powinnam wyciągać od Ciebie tych informacji.-przyznaje po chwili.- To Twoja przeszłość, do której nie powinnam się wtrącać. I nie będę.
-Powiedz to, Granger.-nakazuje i prostuje się na wskutek czego zmniejsza odległość między nami. Wstaje z fotela i wbija we mnie swe chłodne tęczówki. Zaciskam zęby wiedząc, że oczekuję, aż spłaszczę się i powiem to na co tak czeka.Unoszę podbródek przez co w jego obojętnych oczach przez moment pojawiają się gniewne ogniki.
Mężczyzna wzdycha po chwili i widząc moje manewry obronne kładzie dłoń na moim ramieniu i klepie go kilka razy z rozbawionym wyrazem twarzy, z którego nagle zniknęły te gniewne ogniki, które narodziły się gdy wykonałam wcześniejszy gest.
-Przepraszam.-mówię w końcu.
-To było takie trudne?
-Przestań, Malfoy! Dobrze wiem, że wcale nie liczyłeś na moje przeprosiny.-warczę.
-Nie mów tak, Granger. Uraziłaś mnie i sprawiłaś mi wielką przykrość.-przyznaje blondyn.-Bezpodstawnie mnie oskarżyłaś i obraziłaś.
-Przestań udawać!-udawać gestykulując rękoma jednocześnie zapominając, że trzymam w dłoniach gorący napój, co skutkuje tym, że koszulka blondyna ma okazję do bliskiego kontaktu z ową kawą.
-Cholera!-krzyczy gdy gorąca ciecz oblewa jego t-shirt.
-Przepraszam!-wołam zakrywając usta dłonią.-Nie chciałam! To było niechcący!-dodaję czując jeszcze większy wstyd i upokorzenie.
-Granger!-krzyczy zezłoszczony sycząc z bólu. Mężczyzna krzywi się i łapie koszulkę u dołu.
-Co ty robisz?-pytam widząc, że zamierza ściągnąć górne ubranie.
-Lubisz siedzieć w mokrych, ciepłych, lekko klejących się ciuchach? Bo ja nie.-odpowiada i pozbywa się bluzki.
Głupkowato kiwam głową widząc jego tors, który do tej pory oglądałam do połowy przykryty kołdrą, o samym świcie lub w środku nocy.
Uśmiecham się lekko widząc jego doskonale wyrzeźbione ciało oświetlane promieniami słońca podczas gdy on podchodzi do szafy, z której wyciąga czyste ubranie, a kiedy ma już je na sobie rzuca kilka zaklęć na poplamione.
-Chyba pomyślę, że przyniosłaś tę kawę specjalnie.-mówi sugestywnie poruszając brwiami kiedy siadam na jego łóżku.
-Przestań.-ucinam niedbale machając dłonią w powietrzu. Jesteś przystojny Malfoy, nawet bardzo. Tylko głupia, by zaprzeczyła, ale nie znaczy to, że będę ślinić się na Twój widok, jak co po niektóre.
-Co planujesz, Granger?-pyta nawiązując do przeszłości, którą po części mam już zaplanowaną.
Relacjonuję mu swoje plany, których słucha z jawną uwagą, a kiedy kończę kiwa głową i uśmiecha się lekko.
-Miłe z Twojej strony, że nie chcesz się teraz wyprowadzić kiedy ona jeszcze nie wyzdrowiała. Pansy naprawdę Cię polubiła.-mówi, a po chwili uśmiecha się kpiąco.-No, ale czego innego można byłoby spodziewać się po szlachetnej Gryfonce?
-Robię to, bo również ją polubiłam. Zaprzyjaźniłyśmy się i nie zamierzam zostawiać jej kiedy jest w takim stanie, Malfoy.-prostuję.
-A później znikniesz....-kończy opadając plecami na łóżko.
-Później zniknę.-zgadzam się z nutą żalu w głosie, podążając za nim wzrokiem..-I prawdopodobnie już więcej mnie nie zobaczysz.



 *****
Tak, przepraszam, że dopiero dzisiaj, piątek, ale uczyłam się biologii na test i kilku innych rzeczy przez co nie mogłam wcześniej.
Dziękuję za wszystko co zrobiliście i byłabym zachwycona jeśli rozdział, by się wam spodobał.
Wszystko idzie po mojej myśli, choć osobiście wyznam, że jeszcze bym ten rozdział popoprawiała, ale czas mi nie pozwala gdyż jest równo 23:48, a zmęczenie bierze górę.
Pozdrawiam mocno!
Vivian Malfoy.

Witaj

Tytuł aktualnego opowiadania: Czarny Raj
Tematyka : Potterowskie
Para : Dramione
Autor : Vivian Malfoy
Szablon : Szablownica




Obserwatorzy