Kiedy siedzi tak przede mną, jednocześnie popijając herbatę, czuję się jak za starych czasów, a jeśli miałaby na sobie ten czarny, dziwaczny kapelusz, nie potrafiłbym odepchnąć wrażenia, że znów wylądowałem w gabinecie dyrektorki, którą była w trakcie siódmego roku.
Nie zmieniła się, wygląda mniej więcej tak jak ją zapamiętałem.
Duże, uważne oczy śledzą każdą zmianę na mej twarzy, a włosy, które dotychczas zasłonięte były przez ciemne nakrycie głowy, teraz upięte są ku górze, lecz mimo to pojedyncze kosmyki opadają jej na plecy.
-Raz jeszcze przepraszam, że Cię nachodzę, Draco...-powtarza odkładając filiżankę herbaty na stolik między nami równocześnie posyłając mi ciepły uśmiech.
-O co chodzi, profesor McGonagall?
-Mam na imię Minevra, chłopcze.-poprawia powodując, że lekko drgam dotknięty dziwnym uczuciem.-Nie jestem już Twoją dyrektorką, ani nauczycielką, sądzę, że możemy mówić sobie po imieniu.
-Dobrze, więc Minevro...-zaczynam i sam dziwię się z jaką łatwością, udaję mi się wypowiedzieć imię byłej nauczycielki transmutacji.-Coś się stało?
Kobieta podnosi się z miejsca z ciężkim westchnieniem, a kiedy podchodzi do okna napięcie, które stworzyła wręcz mnie przytłacza.
-Zapewne wiesz, że szuka się nowego Ministra Magii?-pyta podziwiając nocny krajobraz za oknem.
-Oczywiście! Każdy zastanawia się kto nim zostanie, ale sądzę, że nie uda znaleźć się kogoś dobrego w krótkim czasie, który ciągle goni.. W końcu Knot był tchórzem, który bał się utraty stołka, a Kingsley....
-Poproszono mnie, bym to ja objęła to stanowisko.-przerywa odwracając się do mnie przodem.
Wpierw przez moją twarz przechodzi bliżej nieokreślony wyraz pewnie z powodu szoku, który wyszedł na dźwięk jej słów. Prostuje się i odchrząkuję chcąc odwrócić uwagę od poprzedniej miny, którą profesor McGonagall mogła źle zrozumieć, a następnie szybko dokonuje analizy po, której dochodzę do wniosku, że starsza kobieta naprzeciw mnie rzeczywiście jest najlepszą kandydatką.
-Gratuluje.-mówię podnosząc się z miejsca, by uścisnąć jej dłoń.-Pani, to znaczy....Na pewno będziesz lepsza od swoich poprzedników, Minevro. Tylko...Co ja mam z tym wspólnego?-pytam nie mogą dojść do żądnych wniosków.
-Jeśli przyjmę tę propozycję, będę musiała opuścić Hogwart, a wtedy on nie będzie miał swego dyrektora...
-Chwileczkę! Czyli...
-Tak. Proszę Cię, byś objął to stanowisko.
-Dlaczego właśnie ja?-pytam cicho łapiąc się za głowę, która za moment wybuchnie mi z nadmiaru przeróżnych emocji.-Jest mnóstwo wspaniałych absolwentów, którzy z całą pewnością bardziej nadają się do tego zadania.
-Zgadzam się z tobą. Są, ale nie będą w stanie pełnić takiego stanowiska. Panna Granger nie mogłaby skupić się na swoim zadaniu przez tę okropną klątwę. Tak bardzo jej współczuje...To taka wspaniała dziewczyna!-woła na moment powracając wspomnieniami do byłej pani prefekt przez co nie umyślnie zaciskam lekko dłonie w pięści.-Pan Potter z kolei na pewno nie zostawi Hermiony samej, a pan Weasley dopiero co wrócił. Natomiast ty...Znam Cię, Draco. Masz zdolności przywódcze, jesteś inteligentny, pracowity. Masz szacunek.-wyjaśnia kładąc dłoń na moje ramię.-Sądzę, że doskonale się sprawdzisz.
-Mogę to przemyśleć?-pytam cicho nie mogąc odepchnąć od siebie wrażenia, że świat znów się zmienił. Teraz nie dość, że wiruje to jeszcze stanął na głowie!
-Co prawda nie śpieszy nam się, są wakacje, Hogwart rozpoczyna rok szkolny dopiero za ponad miesiąc, ale chciałabym byś dał mi odpowiedź w najbliższych dniach.
-Dobrze. Nie spodziewałem się tego z pani...z Twojej strony.-mówię zgodnie z prawdą.-Już wiem co matka miała na myśli mówiąc, że potrafi pani zaskakiwać.-wzdycham z uśmiechem.
-Narcyza była wspaniałą kobietą.-odpowiada.-I ciągle jest.-dodaje przesuwając swoją dłoń z mego barku na serce po czym odwraca się z zamiarem odejścia, zostawiając po sobie lekki zapach lawendy i pergaminu.
-Liczę na Ciebie, Draco.-informuje kładąc dłoń na klamce.
-Dokładnie to przemyślę.-obiecuje szczerze odprowadzając ją wzrokiem. Otwiera drzwi jednak po chwili rzuca jeszcze przez ramię głośniejszym tonem:
-Pamiętaj, że uczę, a raczej uczyłam Transmutacji. Jeśli zdecydowałbyś się na te posadę, musiałbyś znaleźć również nową nauczycielkę.
*****
Hermiona
Przecierając wciąż zaspane oczy, kieruje się ku kuchni gdzie liczę na świeżą kawę.
Mrugam kilka razy, a kiedy przechodząc koło lustra zauważam swój stan, podskakuje wystraszona.
-To naprawdę ja?-pytam retorycznie podchodząc bliżej swego lustrzanego oblicza, a kiedy robię to, z przykrością stwierdzam, że jest naprawdę źle.
Blada cera, podkrążone oczy, sine usta, I siniaki na dłoniach.
Szybko odchodzę nie chcąc dalej tego oglądać i dopiero wtedy dochodzi do mnie to co tak długo próbowałam ukryć i znieważyć. To, że nocne ataki klątwy byłego Ministra są coraz bardziej uciążliwe oraz coraz bardziej bolesne. I bardziej realistyczne.
-Cześć.-rzucam gdy zauważam, że w kuchni siedzi również Wybraniec ubrany w swoją granatową pidżamę i przyozdobiony roztarganymi, jak zawsze rano, włosami.
-Cześć.-odpowiada, a kiedy kieruje na mnie swój wzrok, spuszczam głowę czując wstyd z powodu mojego wyglądu.
-Źle się czujesz?
-Wszystko dobrze.-zbywam powtarzając sobie w duchu, że poradzę sobie sama.-Myślałam, że będziesz jeszcze spał.
-Pokaż się.-wzdycha wstając, a po dłuższej szarpaninie podczas, której uciekam przed jego czujnym okiem i dłońmi, poddaje się zdając sobie sprawę, że prędzej czy później i tak, by do tego doszło.
-Musimy coś z tym zrobić, zdajesz sobie sprawę?-pyta trzymając mnie za podbródek.-Jeśli chcesz się kłócić, nie masz szans. Tak łatwo Ci nie odpuszczę, Hermiona.
Milczę.
-Nie pomogę Ci, nie wiem jak...
-Sama sobie poradzę.-przerywam buntowniczo.
-...ale ktoś inny może.-kontynuuje z błyskiem w oku.
Przyglądam mu się uważnie, taksując wzrokiem dokładnie jego twarz. Mrużę oczy, a kiedy domyślam się o kim mówi czerwienie się lekko i gniewnie wyrywam z jego uścisku.
-Nie, nie i jeszcze raz, nie!-wołam odchodząc od mężczyzny.-Nie, Malfoy! W życiu nie poproszę tego gada o pomoc!
-Nie musisz. On obiecał mi, że Ci pomoże i musi wywiązać się z umowy.-prostuje jednocześnie stawiając pierwsze kroki w moją stronę.
-Nie.
-Hermiona, do cholery!-woła zirytowany łapiąc mnie za ramiona.-Nie musisz go prosić. W pewnym sensie to jego obowiązek, ale nie może Ci pomóc skoro nawet nie wie, że tej pomocy potrzebujesz!
-A Magomedycy? Muszą znać tę klątwę, chociażby Teo...
-Dobrze uparciuchu....Niech będzie, ale jeśli sama nie udasz się do Munga czy do Nott'a, który o ironio również nie wie o Twoim stanie, za kilka dni, sam to zrobię.-obiecuje, a zauważywszy mój markotny uśmiech przytula mnie do siebie szybko.-Po prostu się martwię....
-Wiem.-przerywam nie chcąc, by zbytnio się rozczulił.-Lepiej powiedz mi co takiego zobaczyłeś, w Proroku, że nie mogłeś zasnąć.-dodaje rzucając przelotne spojrzenie na gazetę leżącą na kuchennym blacie.
Harry drga z pozoru niezauważalnie i mizernieje.
-Kingsley uciekł
*****
Draco
Czy to jakiś żart? Wściekłem się kiedy zobaczyłem pierwszą stronę Proroka Codziennego, na której widniał nieznany mi mężczyzna, który nad ranem, wczorajszego dnia, znalazł w jednej z cel swego kolegę. Skrępowanego i uwięzionego pod pryczą Kingsley'a.
Cierpieliśmy, przeżyliśmy tyle i wszystko na marne?! Nie spałem po nocach, na każdym z nas odbijają się skutki starcia z Zakonem, zginęła moja matka i rodzina pozostałych.....Na marne?
Po to, by teraz uciekał sobie bezkarnie?
Morderca, potwór, kat.
I co za idioci pracują w miejscu, z którego mieli przewieźć go do Azkabanu? Dlaczego nie przeszukali go na tyle dokładnie, by znaleźć tę cholerną, pomniejszoną, zapasową różdżkę?!
Całe nasze cierpienie, które przeżyliśmy i, którego skutki ciągną się do tej pory, poszło na zmarnowanie przez nieuwagę jednego czarodzieja!
-Niech to szlag!-wołam po raz kolejny wyrażając swą irytację.
-Jak myślicie, co zrobi?-pyta Blaise siedzący koło Teodor'a, który wraz z Katie, która obecnie jest u Pansy, również przyszedł.
-To jasne, że chciałby się zemścić, ale sądzę, że nie będzie ryzykował.-wzrusza ramionami Nott.-Zaszyje się gdzieś, choć raz na jakiś czas pewnie będzie uprzykrzał nam życie.
-I mówisz o tym tak spokojnie?!-syczę nie rozumiejąc.
-Po prostu oswoiłem się z tą myślą, że wciąż gdzieś się czai.-odpowiada powodując, że Blaise krztusi się trunki, który właśnie pił.-Spójrzmy prawdzie w oczy.-kontynuuje gdy kończy klepać Zabini'ego po plecach.-Zakon już nie istnieje, zniesiono go, a walkę ze złem ostatecznie przejęło biuro aurorów, których mamy całkiem sporo, lecz nie zmienia to faktu, że my nie możemy żyć spokojnie...
-Każdemu z nas coś zabrali. Nawet Złotej Trójcy, a fakt, że zyskaliśmy nowy koszmar jest pierwszym wspólnym elementem, który nas z nimi łączy.-kontynuuje jego wątek na co on przytakuje szybko.
-Coś się stało, prawda?-pyta Blaise zauważając, że twarz Teodor'a poważnieje na wzmiankę o owym koszmarze.
Odchrząkuję zrezygnowany.
-Tak. Znowu Mung....-zaczyna ostrożnie poprawiając się na skórzanej kanapie.-To nie będzie przyjemne, możemy porozmawiać o tym później?
-Niech będzie.-wzdycha niechętnie Blaise wiedząc, że jeśli Teo zmienia temat szybko do poprzedniego nie powróci. Tak było zawsze. Teraz natomiast, Zabini kieruje wzrok na mnie jakby nastała właśnie moja kolej.-A co u Ciebie? Co zamierzasz zrobić ze swoim życiem?-pyta powodując, że zaczyna przewracać mi się w żołądku.
I to właśnie teraz, kiedy zerkam na pełne wyczekiwania twarze moich przyjaciół, którzy cierpią, lecz są już ustatkowani, zdaje sobie sprawę jakie jest jedyne wyjście, które uderza mnie niczym piorun. Jakie jest jedyne rozwiązanie, bym i ja się ustatkował. Biorę wdech, a kiedy, już pełny zdecydowania, wypuszczam powietrze, mówię tylko:
-Zostanę dyrektorem Hogwartu.
-Niech będzie.-wzdycha niechętnie Blaise wiedząc, że jeśli Teo zmienia temat szybko do poprzedniego nie powróci. Tak było zawsze. Teraz natomiast, Zabini kieruje wzrok na mnie jakby nastała właśnie moja kolej.-A co u Ciebie? Co zamierzasz zrobić ze swoim życiem?-pyta powodując, że zaczyna przewracać mi się w żołądku.
I to właśnie teraz, kiedy zerkam na pełne wyczekiwania twarze moich przyjaciół, którzy cierpią, lecz są już ustatkowani, zdaje sobie sprawę jakie jest jedyne wyjście, które uderza mnie niczym piorun. Jakie jest jedyne rozwiązanie, bym i ja się ustatkował. Biorę wdech, a kiedy, już pełny zdecydowania, wypuszczam powietrze, mówię tylko:
-Zostanę dyrektorem Hogwartu.
*****
Pansy
Wszystko będzie dobrze.
Na pewno kiedyś wam się uda.
Widocznie los tak chciał.
Będziecie mieli rodzinę, szybciej niż myślisz.
Blaise wciąż Cię kocha.
Mam ju dość, nie chce ciągle słyszeć tego samego.
Dni wydają się ciemniejsze, a nasze życie wydaje się walić. Katie i Hermiona odwiedzają mnie regularnie, są dla mnie wsparciem i pocieszeniem, ale nie mogę trzymać ich tu ciągle. One też mają swoje zmartwienia.
Najgorsze jest to, że czuje się jakbym miała rozdwojenie jaźni. Siedzę w naszej sypialni i zachowuję się jak więzień. Mam ochotę wybiec stąd, odsłonić okna, zabrać się za siebie...ale druga strona chce jeszcze bardziej zakopać się w pościeli, jeszcze bardziej pogrążyć się w rozpaczy.
Nie mam pojęcia co mam robić!
W nocy jedną dłoń mam schowaną w dłoni Blaise'a, a drugą trzymam na swoim brzuchu, który niedawno był zaokrąglony.
Tęsknie za nią, tęsknie za moją małą, bo wiedziałam od samego początku, że to byłaby córka, ale pociesza mnie fakt, że nawet nie odczułam jak mi, nam, ją zabrali.
Po wielu przemyśleniach do podjęcia decyzji przyczyniło się parę zdań.
-Żałuje, że nie będę miał córki, Draco, to prawda. Jednak w większości dlatego, że tak naprawdę byłaby odzwierciedleniem Pansy, mojej Pansy...To byłby cudowny widok, dwie najbliższe memu sercu kobiety. No jedna byłaby dzieckiem, ale po kilku latach...Mimo wszystko kiedyś tak będzie, to mnie pociesza, bo jest mi to potrzebne.Pocieszenie. Widzisz...Pansy unika ze mną kontaktu. Zamknęła się w sobie, rozumiem to, ale unika mnie. Ledwie pozwala złapać się za rękę. Boje się, że zniechęciła się do mnie.
Do tamtej pory sądziłam, że to on brzydzi się mnie. Uważałam, że zepchnął mnie na dalszy plan, że nie chce mnie widzieć, a uczucie, które do mnie żywił zmieniło się na żal i współczucie, a tymczasem to ja krzywdziłam jego. Lecz byłam zaślepiona.
Bo co to za kobieta, która nie może dać swemu mężu dziecka? Która, nie może go donieść?
-Blaise?-mówię cicho kiedy pierwszy raz od dłuższego czasu, wychodzę z naszej sypialni.
-Co się stało? Boli Cię coś? Mam zadzwonić po Teo?-zawala mnie pytaniami gdy spotykamy się w połowie drogi.
-Nie.-mówię podchodząc bliżej niego. Kładę dłoń na jego torsie, lecz po chwili spuszczam wzrok zmieszana. Oduczona co to bliskość. -Chciałam Ci coś powiedzieć...przeprosić.
-Przeprosić?-spogląda na mnie z niedowierzaniem.-Nie masz za co, kochanie. Nie masz za co.
-Mam, Blaise. Źle robiłam. To zaszywanie się w sypialni, milczenie...
-Masz do tego prawo. Straciliśmy...
-...dziecko.-dokańczam głośno przełykając ślinę jednocześnie czując, że łzy zaczynają swą walkę, by spłynąć po moim policzku.-Nigdy nie pogodzę się z tym do końca, wiem to, ale chcę...chcę spróbować, Blaise.
Nie chcę już więcej tego co robiłam przez ostatnie dni, tygodnie...Postarajmy się jeszcze raz.-szepczę, a kiedy podnoszę wzrok mężczyzna szybko łapię mnie w talii i mocno przyciska do klatki piersiowej.
-Myślałem, że zrobiłem coś źle, że nie umiem Ci pomóc...
-Jesteś wspaniałym przyjacielem, mężem, kochankiem i powiernikiem, Blaise.-mówię jednocześnie decydując się na odwagę, by dotknąć jego policzka. Policzka mojego męża.-Koniec z załamywaniem się. Chcę zacząć jeszcze raz, choć Hermiona, Draco...Teo...
-Wiem, ale teraz chce Cię po prostu przytulić, poczuć, że jesteś...-urywa lokując swoje dłonie na moich udach, przez co po chwili podnosi mnie ku górze i bierze na ręce uprzednio całując czoło.
-Przywrócimy naszą małą.
Hermiona
Krótko po po rannym posiłku, bo nie można było tego nazwać śniadaniem, postanowiłam wziąść sprawy we własne ręce. Nie mam oczywiście na myśli, swego zdrowia i klątwy mimo, iż dni, które dał mi Wybraniec zaczną się za niedługo kurczyć. Mamy dużo zmartwień, więc chciałabym, by choć jedno z nich zniknęło.
Z postanowieniem w głowie szybkim krokiem zmierzam do magicznego sklepu gdzie, zamierzam kupić wszystkie produkty na kolację przy, której postaram się poprawić nasze wzajemne relację. Po prostu nie mogę już patrzeć jak Harry zerka spod byka na Ron'a lub na to jak rudzielec unika najmniejszego kontaktu ze strony Złotego Chłopca gdyż doskonale, zdaje sobie sprawę, że nadal ma do niego żal.
Wpierw kieruje się do półek z podstawowymi produktami raz po raz zerkając na zegarek, który mam na nadgarstku, by upewnić się, że mam do dyspozycji wystarczającą ilość czasu.
Nie, nie, nie!, myślę gdy gdzieś w pobliżu miga mi jasna czupryna. Taka, którą ma tylko jeden czarodziei.
Szybko chwytam w dłoń wino kiedy dochodzę do regału z nimi i z jeszcze większą prędkością chowam się za następnymi półkami.
Ostrożnym krokiem przesuwam się do przodu, rozglądając się co jakiś czas za siebie. Gdy pas towarów obniża się, a ja sama wchodzę do alejki owoców, pochylam się chcąc, by stos pomarańczy skutecznie mnie zasłonił, jednak gdy zauważam zdziwione spojrzenia pozostałych klientów sklepu, zaczynam zastanawiać się co robię. Chowam się przed Malfoy'em! Ja, Gryfonka, która powinna przejść koło niego z wysoko uniesionym podbródkiem!
Jestem żałosna. I to bardzo.
Ale nie wyjdę mu na spotkanie, po co mam się denerwować skoro może mnie to ominąć? Jakimś cudem...
Unoszę głowę, a kiedy teren wydaje mi się bezpieczny, szybko prostuje się i żwawym krokiem kieruje ku warzywom, których brakuje mi na dzisiejszą kolację. A potem do kasy...
Klnę cicho gdy jeden z pomidorów wypada mi z rąk i spada na posadzkę, na szczęście nie rozwalając się. Szybko go podnoszę i wkładam do koszyka zdając sobie sprawę, że nie mogę uszkodzonego z powrotem odłożyć do pozostałych.
Oddycham z ulgą kiedy wkładam do koszyka ostatnie produkty i odwracam się z zamiarem odejścia do kasy. W połowie drogi witam się skinieniem głowy z jednym z czarodziei, którego akurat znam po czym kontynuuje swą wędrówkę o charakterze ucieczki, co przyznaje z bólem serca, lecz już po chwili zatrzymuje mnie głos, którego to właśnie nie chciałam usłyszeć.
-Goniłem Cię po Hogwarckich korytarzach, Zakazanym Lesie, Pokoju Życzeń, Pokątnej, Śmiertelnym Nokturnie, Sowiarni, domu, który wspólnie dzieliliśmy, dworcu kolejowym, pociągu i Pokoju Prefektów Naczelnych, ale jeszcze nigdy w sklepie spożywczym.-wymienia kpiąco tym samym przypominając mi nasze wszystkie kłótnie, które kończyły się zazwyczaj bitwami słownymi oraz wymianą zaklęć, a następnie jego gonitwą za mną w duchu pomsty.
Zatrzymuje się, po środku sklepu, a następnie powoli odwracam w jego stronę z wymalowaną irytacją na twarzy z powodu ludzi, którzy już zaczęli nas obserwować. Brakuje jeszcze Proroka Codziennego...!
-Jesteś żałosna, Granger. Naprawdę sądziłaś, że Cię nie widzę?-pyta unosząc brew gdy staje twarzą do niego. Uśmiecham się gniewnie i nerwowo przejeżdżam dłonią po przydługich włosach, lekko zaniedbanych przez me nocne koszmary, na co on krzywi się krótko.
-Miałam taką nadzieję.
-Wino, które wzięłaś jest co najmniej okropne.-mówi podchodząc bliżej mnie.-Nie piłbym tego na Twoim miejscu.
-Malfoy, nie masz innych problemów prócz wina, które kupuje?-pytam z politowaniem.
-O to chodzi, że tego nie można nazwać winem, Granger!-woła żywo nieświadomie dając mi do zrozumienia, że na ten temat mógłby porozmawiać bez zbędnych kłótni.-Jednak masz szansę, by naprawić swój błąd.-dodaje po chwili z cwaniackim uśmiechem na ustach.-Zapraszam Cię na kolację, będziesz miała okazję spróbować prawdziwego wina.
Najpierw mam ochotę zemdleć lub go spoliczkować. Bo czy normalnym jest, że Draco Malfoy zaprasza mnie, Hermione Granger, na jakiekolwiek spotkanie, w dodatku z własnej woli, a nie przymusu.
Cóż może nie pierwsze, lecz te, które odbyło się gdy jeszcze pracowałam dla Zakonu było przecież czysto formalne.
-Jesteś strasznie małomówna, Gryfoneczko.-przypomina mi o swojej dalszej obecności blondyn.-Jutro o dwudziestej?
Teraz moje zdziwienie pogłębia się jeszcze bardziej, bo sądziłam, że propozycja była żartem, które właśnie teraz wycofa. Nie ponowi!
To nienormalne, głupie i w ogóle niepoprawne! Nie da się tego zrozumieć, czy pojąć, przynajmniej ja nie mogę, a jeśli nie mogę znaczy, że jest to niemożliwe.
-Malfoy, nie wiem w co grasz, ale jeśli zależy Ci tylko na kolejnej, cudnej okładce Proroka, którą zyskałbyś umawiając się ze mną, to nie masz na co liczyć.-mówię szturchając go palcem w tors, który obecnie zakryty jest przez błękitną, niezwykle dobrze prezentującą się koszulę.
-Zaczynasz pokazywać pazurki? Ogromnie się cieszę, Granger, bo do tej pory Twój udział w naszej cudownej i miłej rozmowie był naprawdę imponujący.-ironizuje uśmiechając się słodko.-Chcę się z tobą spotkać. W miłej atmosferze, z dobrym winem i nocny niebem. To takie dziwne?
-Żartujesz sobie?! Jesteś chory!
-Czy ty zawsze musisz mnie atakować?! Nawet kiedy chce być miły....Jesteś naprawdę wredną kobietą, Granger i mówiłem Ci to już kilkanaście razy, ty wiedźmo przebrzydła.
-I chcesz się umówić z taką przebrzydłą jędzą?-pytam wręcz wypluwając określenia jakimi nazwał moją osobę.
-Lubię próbować nowych doznać.-mówi sarkastycznie.-Rozumiem jednak, że się boisz. Tylko nie wiem czego, Granger. Chwili, w której będziesz ze mną sama, czy tego, że Łasic i Potter nie wypuszczą Cię z domu?
-Jesteś chamem, Malfoy.-podsumowuję i odwracam się z zamiarem odejścia. Kiedy stawiam pierwsze kroki nie muszę spoglądać przez ramię, by wiedzieć, że blondyn dalej stoi w tym samym miejscu z wyczekiwaniem i kpiącym uśmiechem na twarzy. Zdaje sobie bowiem sprawę, że mocno zdenerwował mnie ostatnimi uwagami i naruszył moją Gryfońską dumę, która przez długi czas nie da mi spokoju.
Stwierdzając, że z tym człowiekiem nigdy nie można się nudzić, ściskam dłonie w piąstki,a na moją twarz wpływa grymas złości, którą teraz czuję. Nieznośny palant! Nie dam mu tej satysfakcji. Nie jemu.
-Przyjedź po mnie jutro o dwudziestej.
Blade światło oświetla pokój, stół jest już zastawiony, a ja krzątam się po kuchni doprawiając ostatnie dania.
-Chwileczkę!-wołam gdy do moich uszu dociera dzwonek, którego użył ktoś stojący na zewnątrz.
W pośpiechu ściągam fartuch i strzepuję z bluzki mąkę, którą się ubrudziłam.
-Cześć.-mówi Harry wchodząc, a już po chwili czuje na policzku jego usta. Przewracam oczami gdy próbuje uciec do siebie podczas gdy Ron również składa lekki, przyjazny pocałunek na mojej skórze.
-A ty dokąd?-pytam kładąc dłoń na biodra i przyjmując buntowniczy wyraz twarzy. Złoty Chłopiec odwraca się zakłopotany i uśmiecha rozbrajająco.
-Mam kilka spraw.-odpowiada wymijająco i podchodzi do mnie, by uścisnąć mnie mocno na co wzdycham z politowaniem.
-Dziś nie działają na mnie te czułości.-studzę jego zapał.-Zapraszam do stołu.-dodaje może trochę za formalnie jednocześnie kierując się w stronę jadalni, która połączona jest z salonem.
-Hermiona...-mruczy ukradkiem zerkając na Ron'a tym samym prosząc mnie swym błagalnym spojrzeniem, bym nie zmuszała go do udziału w sytuacji w czasie, której będzie musiał być blisko rudzielca.
-Nie! Do stołu.-wołam w między czasie uśmiechając się szeroko do Weasley'a, który zgodnie z mą prośbą zasiadł przed kolacją na swym stałym miejscu.
-Naprawdę mam kilka, ważnych spraw do załatwienia...
-Ważniejszych od nas? Od naszej przyjaźni, Harry?-pytam kierując na niego wymowne spojrzenie.
-Nie. Oczywiście, że nie, ale muszę...
-Harry James'ie Potter'ze! W tej chwili masz siąść przy tym stole chyba, że mam Cię przelewitować i związać!-wołam wyprowadzona z równowagi.
Złoty Chłopiec cofa się kilka kroków do tyłu lekko zdziwiony moim wybuchem, lecz po chwili idzie po rozum do głowy i nie chcąc narażać się na mą złość, również zasiada przy stole.
-To będzie naprawdę miły wieczór, chłopcy.-mówię gdy zajmuje swe miejsce koło nich. Ciesze się i uśmiecham szeroko, jednocześnie zapominając o złości, którą czułam chwilę temu, cała rozanielona na myśl, że mogę naprawić szparę, która między nimi powstała. Bądź przynajmniej zatrzymać jej rozrost.
Nie było idealnie. Na samym początku tylko ja podtrzymywałam rozmowę, a momentami czułam się jakbym rozmawiała z samą sobą. Ja pytam, ja odpowiadam.
Przezwyciężyli dumę dopiero po upływie blisko pół godziny, która dotychczas mijała na niemrawych przytakiwaniach i cichym pomrukiwaniu.
Zaczęłam wspominać. Naszą przeszłość, Hogwart, wspólne przygody, chwile smutku i radości.
Cieszyłam się gdy zauważyłam pierwsze uśmiechy na ich twarzach, iskry w oczach. Korzystałam z chwili, która była radosna, bo wiedziałam, że wieczorem ponownie powróci koszmar.
I to nie tylko mój. Ich obrazy przeszłości też zaczną nękać, a rano obudzimy się po to, by ponownie zacząć walkę o szczęście, która i tak nie przyniesie dużych rezultatów.
-Hermiona?-daje znać o swojej obecności Ron podczas gdy ja myję naczynia po kolacji w kuchni.-Chciałem Ci podziękować, to był naprawdę miły wieczór, a my...mam wrażenie, że zbliżyliśmy się do siebie.Dni wydają się ciemniejsze, a nasze życie wydaje się walić. Katie i Hermiona odwiedzają mnie regularnie, są dla mnie wsparciem i pocieszeniem, ale nie mogę trzymać ich tu ciągle. One też mają swoje zmartwienia.
Najgorsze jest to, że czuje się jakbym miała rozdwojenie jaźni. Siedzę w naszej sypialni i zachowuję się jak więzień. Mam ochotę wybiec stąd, odsłonić okna, zabrać się za siebie...ale druga strona chce jeszcze bardziej zakopać się w pościeli, jeszcze bardziej pogrążyć się w rozpaczy.
Nie mam pojęcia co mam robić!
W nocy jedną dłoń mam schowaną w dłoni Blaise'a, a drugą trzymam na swoim brzuchu, który niedawno był zaokrąglony.
Tęsknie za nią, tęsknie za moją małą, bo wiedziałam od samego początku, że to byłaby córka, ale pociesza mnie fakt, że nawet nie odczułam jak mi, nam, ją zabrali.
Po wielu przemyśleniach do podjęcia decyzji przyczyniło się parę zdań.
-Żałuje, że nie będę miał córki, Draco, to prawda. Jednak w większości dlatego, że tak naprawdę byłaby odzwierciedleniem Pansy, mojej Pansy...To byłby cudowny widok, dwie najbliższe memu sercu kobiety. No jedna byłaby dzieckiem, ale po kilku latach...Mimo wszystko kiedyś tak będzie, to mnie pociesza, bo jest mi to potrzebne.Pocieszenie. Widzisz...Pansy unika ze mną kontaktu. Zamknęła się w sobie, rozumiem to, ale unika mnie. Ledwie pozwala złapać się za rękę. Boje się, że zniechęciła się do mnie.
Do tamtej pory sądziłam, że to on brzydzi się mnie. Uważałam, że zepchnął mnie na dalszy plan, że nie chce mnie widzieć, a uczucie, które do mnie żywił zmieniło się na żal i współczucie, a tymczasem to ja krzywdziłam jego. Lecz byłam zaślepiona.
Bo co to za kobieta, która nie może dać swemu mężu dziecka? Która, nie może go donieść?
-Blaise?-mówię cicho kiedy pierwszy raz od dłuższego czasu, wychodzę z naszej sypialni.
-Co się stało? Boli Cię coś? Mam zadzwonić po Teo?-zawala mnie pytaniami gdy spotykamy się w połowie drogi.
-Nie.-mówię podchodząc bliżej niego. Kładę dłoń na jego torsie, lecz po chwili spuszczam wzrok zmieszana. Oduczona co to bliskość. -Chciałam Ci coś powiedzieć...przeprosić.
-Przeprosić?-spogląda na mnie z niedowierzaniem.-Nie masz za co, kochanie. Nie masz za co.
-Mam, Blaise. Źle robiłam. To zaszywanie się w sypialni, milczenie...
-Masz do tego prawo. Straciliśmy...
-...dziecko.-dokańczam głośno przełykając ślinę jednocześnie czując, że łzy zaczynają swą walkę, by spłynąć po moim policzku.-Nigdy nie pogodzę się z tym do końca, wiem to, ale chcę...chcę spróbować, Blaise.
Nie chcę już więcej tego co robiłam przez ostatnie dni, tygodnie...Postarajmy się jeszcze raz.-szepczę, a kiedy podnoszę wzrok mężczyzna szybko łapię mnie w talii i mocno przyciska do klatki piersiowej.
-Myślałem, że zrobiłem coś źle, że nie umiem Ci pomóc...
-Jesteś wspaniałym przyjacielem, mężem, kochankiem i powiernikiem, Blaise.-mówię jednocześnie decydując się na odwagę, by dotknąć jego policzka. Policzka mojego męża.-Koniec z załamywaniem się. Chcę zacząć jeszcze raz, choć Hermiona, Draco...Teo...
-Wiem, ale teraz chce Cię po prostu przytulić, poczuć, że jesteś...-urywa lokując swoje dłonie na moich udach, przez co po chwili podnosi mnie ku górze i bierze na ręce uprzednio całując czoło.
-Przywrócimy naszą małą.
*****
Hermiona
Krótko po po rannym posiłku, bo nie można było tego nazwać śniadaniem, postanowiłam wziąść sprawy we własne ręce. Nie mam oczywiście na myśli, swego zdrowia i klątwy mimo, iż dni, które dał mi Wybraniec zaczną się za niedługo kurczyć. Mamy dużo zmartwień, więc chciałabym, by choć jedno z nich zniknęło.
Z postanowieniem w głowie szybkim krokiem zmierzam do magicznego sklepu gdzie, zamierzam kupić wszystkie produkty na kolację przy, której postaram się poprawić nasze wzajemne relację. Po prostu nie mogę już patrzeć jak Harry zerka spod byka na Ron'a lub na to jak rudzielec unika najmniejszego kontaktu ze strony Złotego Chłopca gdyż doskonale, zdaje sobie sprawę, że nadal ma do niego żal.
Wpierw kieruje się do półek z podstawowymi produktami raz po raz zerkając na zegarek, który mam na nadgarstku, by upewnić się, że mam do dyspozycji wystarczającą ilość czasu.
Nie, nie, nie!, myślę gdy gdzieś w pobliżu miga mi jasna czupryna. Taka, którą ma tylko jeden czarodziei.
Szybko chwytam w dłoń wino kiedy dochodzę do regału z nimi i z jeszcze większą prędkością chowam się za następnymi półkami.
Ostrożnym krokiem przesuwam się do przodu, rozglądając się co jakiś czas za siebie. Gdy pas towarów obniża się, a ja sama wchodzę do alejki owoców, pochylam się chcąc, by stos pomarańczy skutecznie mnie zasłonił, jednak gdy zauważam zdziwione spojrzenia pozostałych klientów sklepu, zaczynam zastanawiać się co robię. Chowam się przed Malfoy'em! Ja, Gryfonka, która powinna przejść koło niego z wysoko uniesionym podbródkiem!
Jestem żałosna. I to bardzo.
Ale nie wyjdę mu na spotkanie, po co mam się denerwować skoro może mnie to ominąć? Jakimś cudem...
Unoszę głowę, a kiedy teren wydaje mi się bezpieczny, szybko prostuje się i żwawym krokiem kieruje ku warzywom, których brakuje mi na dzisiejszą kolację. A potem do kasy...
Klnę cicho gdy jeden z pomidorów wypada mi z rąk i spada na posadzkę, na szczęście nie rozwalając się. Szybko go podnoszę i wkładam do koszyka zdając sobie sprawę, że nie mogę uszkodzonego z powrotem odłożyć do pozostałych.
Oddycham z ulgą kiedy wkładam do koszyka ostatnie produkty i odwracam się z zamiarem odejścia do kasy. W połowie drogi witam się skinieniem głowy z jednym z czarodziei, którego akurat znam po czym kontynuuje swą wędrówkę o charakterze ucieczki, co przyznaje z bólem serca, lecz już po chwili zatrzymuje mnie głos, którego to właśnie nie chciałam usłyszeć.
-Goniłem Cię po Hogwarckich korytarzach, Zakazanym Lesie, Pokoju Życzeń, Pokątnej, Śmiertelnym Nokturnie, Sowiarni, domu, który wspólnie dzieliliśmy, dworcu kolejowym, pociągu i Pokoju Prefektów Naczelnych, ale jeszcze nigdy w sklepie spożywczym.-wymienia kpiąco tym samym przypominając mi nasze wszystkie kłótnie, które kończyły się zazwyczaj bitwami słownymi oraz wymianą zaklęć, a następnie jego gonitwą za mną w duchu pomsty.
Zatrzymuje się, po środku sklepu, a następnie powoli odwracam w jego stronę z wymalowaną irytacją na twarzy z powodu ludzi, którzy już zaczęli nas obserwować. Brakuje jeszcze Proroka Codziennego...!
-Jesteś żałosna, Granger. Naprawdę sądziłaś, że Cię nie widzę?-pyta unosząc brew gdy staje twarzą do niego. Uśmiecham się gniewnie i nerwowo przejeżdżam dłonią po przydługich włosach, lekko zaniedbanych przez me nocne koszmary, na co on krzywi się krótko.
-Miałam taką nadzieję.
-Wino, które wzięłaś jest co najmniej okropne.-mówi podchodząc bliżej mnie.-Nie piłbym tego na Twoim miejscu.
-Malfoy, nie masz innych problemów prócz wina, które kupuje?-pytam z politowaniem.
-O to chodzi, że tego nie można nazwać winem, Granger!-woła żywo nieświadomie dając mi do zrozumienia, że na ten temat mógłby porozmawiać bez zbędnych kłótni.-Jednak masz szansę, by naprawić swój błąd.-dodaje po chwili z cwaniackim uśmiechem na ustach.-Zapraszam Cię na kolację, będziesz miała okazję spróbować prawdziwego wina.
Najpierw mam ochotę zemdleć lub go spoliczkować. Bo czy normalnym jest, że Draco Malfoy zaprasza mnie, Hermione Granger, na jakiekolwiek spotkanie, w dodatku z własnej woli, a nie przymusu.
Cóż może nie pierwsze, lecz te, które odbyło się gdy jeszcze pracowałam dla Zakonu było przecież czysto formalne.
-Jesteś strasznie małomówna, Gryfoneczko.-przypomina mi o swojej dalszej obecności blondyn.-Jutro o dwudziestej?
Teraz moje zdziwienie pogłębia się jeszcze bardziej, bo sądziłam, że propozycja była żartem, które właśnie teraz wycofa. Nie ponowi!
To nienormalne, głupie i w ogóle niepoprawne! Nie da się tego zrozumieć, czy pojąć, przynajmniej ja nie mogę, a jeśli nie mogę znaczy, że jest to niemożliwe.
-Malfoy, nie wiem w co grasz, ale jeśli zależy Ci tylko na kolejnej, cudnej okładce Proroka, którą zyskałbyś umawiając się ze mną, to nie masz na co liczyć.-mówię szturchając go palcem w tors, który obecnie zakryty jest przez błękitną, niezwykle dobrze prezentującą się koszulę.
-Zaczynasz pokazywać pazurki? Ogromnie się cieszę, Granger, bo do tej pory Twój udział w naszej cudownej i miłej rozmowie był naprawdę imponujący.-ironizuje uśmiechając się słodko.-Chcę się z tobą spotkać. W miłej atmosferze, z dobrym winem i nocny niebem. To takie dziwne?
-Żartujesz sobie?! Jesteś chory!
-Czy ty zawsze musisz mnie atakować?! Nawet kiedy chce być miły....Jesteś naprawdę wredną kobietą, Granger i mówiłem Ci to już kilkanaście razy, ty wiedźmo przebrzydła.
-I chcesz się umówić z taką przebrzydłą jędzą?-pytam wręcz wypluwając określenia jakimi nazwał moją osobę.
-Lubię próbować nowych doznać.-mówi sarkastycznie.-Rozumiem jednak, że się boisz. Tylko nie wiem czego, Granger. Chwili, w której będziesz ze mną sama, czy tego, że Łasic i Potter nie wypuszczą Cię z domu?
-Jesteś chamem, Malfoy.-podsumowuję i odwracam się z zamiarem odejścia. Kiedy stawiam pierwsze kroki nie muszę spoglądać przez ramię, by wiedzieć, że blondyn dalej stoi w tym samym miejscu z wyczekiwaniem i kpiącym uśmiechem na twarzy. Zdaje sobie bowiem sprawę, że mocno zdenerwował mnie ostatnimi uwagami i naruszył moją Gryfońską dumę, która przez długi czas nie da mi spokoju.
Stwierdzając, że z tym człowiekiem nigdy nie można się nudzić, ściskam dłonie w piąstki,a na moją twarz wpływa grymas złości, którą teraz czuję. Nieznośny palant! Nie dam mu tej satysfakcji. Nie jemu.
-Przyjedź po mnie jutro o dwudziestej.
*****
Blade światło oświetla pokój, stół jest już zastawiony, a ja krzątam się po kuchni doprawiając ostatnie dania.
-Chwileczkę!-wołam gdy do moich uszu dociera dzwonek, którego użył ktoś stojący na zewnątrz.
W pośpiechu ściągam fartuch i strzepuję z bluzki mąkę, którą się ubrudziłam.
-Cześć.-mówi Harry wchodząc, a już po chwili czuje na policzku jego usta. Przewracam oczami gdy próbuje uciec do siebie podczas gdy Ron również składa lekki, przyjazny pocałunek na mojej skórze.
-A ty dokąd?-pytam kładąc dłoń na biodra i przyjmując buntowniczy wyraz twarzy. Złoty Chłopiec odwraca się zakłopotany i uśmiecha rozbrajająco.
-Mam kilka spraw.-odpowiada wymijająco i podchodzi do mnie, by uścisnąć mnie mocno na co wzdycham z politowaniem.
-Dziś nie działają na mnie te czułości.-studzę jego zapał.-Zapraszam do stołu.-dodaje może trochę za formalnie jednocześnie kierując się w stronę jadalni, która połączona jest z salonem.
-Hermiona...-mruczy ukradkiem zerkając na Ron'a tym samym prosząc mnie swym błagalnym spojrzeniem, bym nie zmuszała go do udziału w sytuacji w czasie, której będzie musiał być blisko rudzielca.
-Nie! Do stołu.-wołam w między czasie uśmiechając się szeroko do Weasley'a, który zgodnie z mą prośbą zasiadł przed kolacją na swym stałym miejscu.
-Naprawdę mam kilka, ważnych spraw do załatwienia...
-Ważniejszych od nas? Od naszej przyjaźni, Harry?-pytam kierując na niego wymowne spojrzenie.
-Nie. Oczywiście, że nie, ale muszę...
-Harry James'ie Potter'ze! W tej chwili masz siąść przy tym stole chyba, że mam Cię przelewitować i związać!-wołam wyprowadzona z równowagi.
Złoty Chłopiec cofa się kilka kroków do tyłu lekko zdziwiony moim wybuchem, lecz po chwili idzie po rozum do głowy i nie chcąc narażać się na mą złość, również zasiada przy stole.
-To będzie naprawdę miły wieczór, chłopcy.-mówię gdy zajmuje swe miejsce koło nich. Ciesze się i uśmiecham szeroko, jednocześnie zapominając o złości, którą czułam chwilę temu, cała rozanielona na myśl, że mogę naprawić szparę, która między nimi powstała. Bądź przynajmniej zatrzymać jej rozrost.
*****
Nie było idealnie. Na samym początku tylko ja podtrzymywałam rozmowę, a momentami czułam się jakbym rozmawiała z samą sobą. Ja pytam, ja odpowiadam.
Przezwyciężyli dumę dopiero po upływie blisko pół godziny, która dotychczas mijała na niemrawych przytakiwaniach i cichym pomrukiwaniu.
Zaczęłam wspominać. Naszą przeszłość, Hogwart, wspólne przygody, chwile smutku i radości.
Cieszyłam się gdy zauważyłam pierwsze uśmiechy na ich twarzach, iskry w oczach. Korzystałam z chwili, która była radosna, bo wiedziałam, że wieczorem ponownie powróci koszmar.
I to nie tylko mój. Ich obrazy przeszłości też zaczną nękać, a rano obudzimy się po to, by ponownie zacząć walkę o szczęście, która i tak nie przyniesie dużych rezultatów.
-Zrobiłam to dla nas wszystkich.
-Dziękuję. Zauważyłem, że Harry uśmiechał się kiedy myślał, że nie patrzę.-napomina z błogim wyrazem twarzy.-Mogę Cię o coś zapytać?
-Oczywiście, że tak.
-Co z nami, Hermiona?-pyta powodując, że wypuszczam z dłoni talerz, który z pluskiem wpada do wody. Kieruje na niego zaskoczony wzrok.
-Pamiętam cały czas. Pocałunek w Komnacie Tajemnic.-kontynuuje przez co rumienie się lekko.-I mój wyjazd. Przed nim można powiedzieć, że byliśmy razem. Nie zerwaliśmy oficjalnie, a ja chciałbym wiedzieć czy mogę jeszcze na coś liczyć.
-Sądzę...sądzę, że to uczucie już minęło Ron.-mówię cicho w duchu przygotowując się na kłótnię lub nieporozumienie przez, które się na mnie obrazi. -Przepraszam, po prostu...
-Rozumiem. Nie będę nachalny, w końcu to ja popełniłem błąd opuszczając was. Nie ty.-przyznaje powodując, że szczęka opada mi nisko z zdziwienia i szoku.-Jeśli sądzisz, że nie możemy...jeśli mnie nie kochasz....Nie będę Ci się narzucał.
-To nie tak...-pomrukuje czując się naprawdę niezręcznie, tak jak zawsze w takich sytuacjach.-Kocham Cię, ale..
-...jak brata. Wiem i możesz być pewna, że ty też będziesz dla mnie siostrą.-przerywa i mocno przyciska mnie do swego torsu nie zważając na to, że moje dłonie są mokre i zakryte pianą.-Chciałem wiedzieć czy możemy być jeszcze razem, ale niezmiernie ciesze się, że jesteśmy przyjaciółmi. Dobrze, że to sobie wyjaśniliśmy. Przepraszam, że teraz, w prawdzie jest późno, ale przy Harry'm...mógłby poczuć się niekomfortowo.
-Nie spodziewałam się tego po tobie.-mówię po dłuższej chwili ciszy.
-Sadziłaś, że będę zaborczym zazdrośnikiem?-pyta pełen rozbawienia i kontynuuje kiedy przytakuję.-To jasne, że nie polubię żadnego Twojego chłopaka, ale mogę się założyć, że Harry też. To normalne. Kiedy byłem daleko od was obiecałem sobie, że nie będę unosił się zazdrością. Tak...tak jak kiedyś. Nie zasługujecie na taką przykrość, którą bym wam wyrządził.
-Och, Ron!-wołam i ponownie przytulam się do niego.-To naprawdę dojrzałe podejście.
-Wiem.-odpowiada dumnie i śmieje się krótko. Cudownie znowu to słyszeć. I jestem pewna, że Harry, który siedzi na górze, również to usłyszał przez otwarte drzwi. I, że również się uśmiecha.
-Jest już późno, dobranoc.-mówi i wychodzi z kuchni uprzednio całując mnie w policzek.
-Przyda się...-mruczę na myśl o nadchodzącej nocy i koszmarze, którego szepty już słyszę.
Jednocześnie po moim policzku spływa samotna łza, bo przez rozmowę z Ron'em przypomniałam sobie, że jestem sama. Powróciło do mnie to o czym udało mi się zapomnieć.
Że nie potrafię utrzymać przy sobie żadnego mężczyzny.
*****
Patrzę na jej czerwone oczy i krzyczę. W pokoju na, które rzuciłam zaklęcie wyciszające.
Przypominam dzikie, przerażone zwierzę, którego ryk rozpościera mroczne gęstwiny lasu.
-Proszę, odejdź, odejdź!-wołam gdy do kąta, w którym stoję podchodzi kobieta, której nie znam, a którą zabił Kingsley.
Zero.
Potwór.
Poniesiesz karę.
Zabij mnie, nie chcę więcej cierpieć!
Oszczędź mnie, proszę...
Zabijcie mnie, ale nigdy nie pokonacie mojego syna.
-Weź tę rękę!-krzyczę chodź wiem, że tak naprawdę wszystko co widzę nie jest prawdziwe.
Puszczam się biegiem w stronę łóżka pluskając stopami po rozlanej na podłodze krwi. Wzrokiem omiatam ściany, które nie są moimi. Więzienne piwnicze, pokryte mchem lub śluzem.
Kładę się na łóżku i staram się ignorować kościste dłonie, które plączą się po moim ciele.
Wypuść mnie!
Zostaw!
Zabij...
Mój oddech przyśpiesza, a ja krzyczę raz jeszcze gdy po moim ciele roznosi się kolejna dawka bólu. To przez Ciebie Kingsley'u. Twoja potęga polega na tym, że nie musisz rzucać się w oczy, nie musisz działać, by ludzie o tobie pamiętali, widzieli i czuli skutki Twojej działalności.
Otwieram oczy, z których kapią łzy, a gdy nie zauważam niczego przed sobą, odwracam twarz na bok. Prosto na kobietę o ciemnych włosach i spalonej skórze, której ostre kły zbliżają się do mnie z zamiarem wbicia w policzek.
*****
Draco
Następny dzień minął spokojnie. Cały swój czas spędziłem na budowie, co Prorok umieścił na drugiej stronie swej gazety. Na pierwszej natomiast wylądowała Pansy, która pod ramię z Blaise'm spacerowała po ich ogrodzie. Bardzo ucieszył mnie fakt, że wyszła na zewnątrz. Trzecią, ostatnią stronę poświęconą dla czarodziei i informacji z ich życia, zajął Weasley, który groził jednemu z reporterów użyciem czarów.
Teraz szykuje się na spotkanie z Granger. Wiąże krawat myśląc o tym co obiecałem.
-Dlaczego?
-Bo słyszy Twoja matkę oraz nosi pamiątkę po Twojej ciotce. Obie te rzeczy zostaną z nią do końca życia.
Umówiłem się z nią z dwóch powodów. Obiecałem, że jej pomogę, że nie zostawię jej bez wsparcia kiedy będzie tego potrzebowała. Nie jest mi jej żal, nie lituje się nad nią. Robię to tylko dlatego, że obiecałem, a ja zawsze dotrzymuje słowa.
Wiem, że owej pomocy potrzebuję, ale sama jest za dumna, by przyjść do mnie. Widziałem jej stan i jestem skłonny przyznać, że wyglądała równie okropnie co wino, które kupiła.
Drugim powodem jest to, że najzwyczajniej w świecie chciałem. Coś ciągnie mnie do niej i lubię oglądać jak marszczy nos zirytowana moimi docinkami.
Podobno w życiu trzeba próbować różnych rzeczy, więc robię to. Zamierzam korzystać z tych strzęp, które mi zostały, a Granger jest do tego dodatkiem.
Oczywiście irytuje mnie, denerwuje i doprowadza do białej gorączki, ale dzięki temu przynajmniej się nie nudzę.
Co prawda nie przepadam za nią, ba! Nawet jej nie lubię, ale czuje się tak jakby była magnesem.
A ja kawałkiem żelaza.
Zgarniam z półki kluczyki do samochodu i wychodzę z mieszkania, które wynajmować będę dopóki nie skończę odbudowy Malfoy Manor oraz, do którego ją zaprosiłem.
*****
Nie myślcie sobie, że to, iż Draco może(może, bo nigdy nic nie wiadomo ;), ale raczej tak) zostanie dyrektorem Hogwartu to zacznie się Dramione w Hogwarcie ;)
Nie ma tak łatwo, a nawet jeśli to łatwo nie znaczy blisko.
Pamiętajcie o rozkręcającej się dopiero stronie Polish Support.
Więcej informacji jeśli ktoś chce pomóc lub coś zrobić tutaj : Jaram się Tomem Feltonem
Przepraszam jeśli się wam nie podoba i tak. Musiałam skończyć w takim momencie ;)
Pozdrawiam i dziękuję za wszystko kochani!