piątek, 8 sierpnia 2014

Rozdział 42:,,(...) na kolejnym roku nauki.''



      Co za zbieg okoliczności, że się teraz spotkaliśmy, prawda?
 
Na pewno dasz sobie radę na nowym stanowisku, Granger, jesteś wyjątkowo inteligentną i błyskotliwą czarownicą.
 
Zawsze możesz wpaść do mojego gabinetu.
 
Wyjątkowo ładnie dziś wyglądasz, wiesz?
Co z tego, że już ci to mówiłem, Granger? Pięknym kobietą należy powtarzać to cały czas.


      Głowa już mnie bolała, a gdy pociąg wreszcie się zatrzymał, zaklęciem ściągnęłam walizkę z półki i wybiegłam na zewnątrz najszybciej jak mogłam.
W całym huraganie paplaniny blondyna przebija się jedno jasne przesłanie, a mianowicie ucieczka. Jak najdalej od niego!
      Przez całą podróż nie mogłam skupić się na książce, nie mogłam zasnąć ani wydostać się z jego pułapki. Nie dałam rady zrobić czegokolwiek, by zamilknął, a tak bardzo chciałam, by przestał gadać od rzeczy. A jeśli jest chory?, przeszło mi przez myśl.
- Bądź sobą, Malfoy!
Nic nie dawało rezultatów. Pragnąc usłyszeć ten zarozumiały, wredny ton, który powinien być, zważywszy na ostatnie wydarzenia, jeszcze mniej przyjemny,  zaczęłam być niemiła.
Dogryzałam mu na każdym kroku, ale on wtedy tylko uśmiechał się kpiąco - jedyny znajomy, Malfoy'owski tik, którego się nie pozbawił - i kontynuował paplaninę pełną komplementów i motywacyjnych tekstów. Zachowywał się jakbym ja nie była mną, a jemu zależało na wywarciu na mnie jak najlepszego wrażenia.
Chcę normalnego Malfoy'a!, krzyczałam w duchu gdy uzmysłowiłam sobie, iż on może być taki przez cały rok, a ja przecież będę mogła się od niego wyrwać dopiero koło świąt.
      Pod koniec podróży, pełna desperacji, postanowiłam użyć ostatniej deski ratunku.
Wyszłam z przedziału, gotowa zająć miejsce w innym, ale niestety obiekt moich katuszy ruszył za mną. Krok w krok!
- Powinienem się obrazić, Granger. Nie ładnie tak uciekać, wiesz? Będziemy musieli popracować nad Twoimi manierami, przecież sam wygląd nie wystarczy, choć jest na czym oko zawiesić...
Miły Malfoy jest po prostu przerażający.
- Malfoy masz w tej chwili zostawić mnie w spokoju - rozkazałam mimo wszystko spokojnym tonem, nie chcąc ujrzeć w jego oczach satysfakcji, w czasie gdy on oparł się o framugę. - Żądam, abyś wrócił do tamtego przedziału.
- Oczywiście, że wrócę skarbie - prychnął. - Tyle, że z tobą.
      Chwilę po tym zrozumiałam, że myliłam się przez te wszystkie lata.
Uporczywość i nieznośność Malfoy'a polega na jego nieustępliwości i konsekwencji w denerwowaniu cię. Pojęłam też, że jeśli kiedyś wydawał mi się nieznośny, to było to niczym w porównaniu do tego co działo się wtedy.
      Kiedy jak już wspomniałam, wybiegłam gdy dotarliśmy na miejsce i miałam pewność, że jestem w bezpiecznej odległości od niego, mogłam rozejrzeć się dookoła.
Znowu jestem w Hogwarcie, pomyślałam ujrzawszy zielone błonia i majestat zamku.
Poczułam, że nigdzie indziej nie chciałabym teraz być, że najchętniej nie opuszczałabym tego miejsca już nigdy, a problemy stały się jakby mniejsze.
- Fajne uczucie, nie?
- Malfoy! Ty... ugh! Zawsze chciałeś doprowadzić mnie na skraj załamania nerwowego, ale tym razem naprawdę mam cię dość.
- To niedobrze, Granger. - Wcale nie wydawał się zatroskany. - Gdy Bóg cię tworzył chciał się popisać, wiesz?
- Gdy tworzył ciebie chciał wszystkich wkurzyć.*
Do końca dnia znajdował mnie wszędzie.




*****



Jestem już na miejscu, rozpakowałam się i czekam na jutrzejszy dzień.
Pewnie chcecie wiedzieć jak minęła podróż.
Męcząco, co najmniej.

Całuje, Hermiona.



      - Leć, mała - mówię wypuściwszy szkolną sowę.
Chwilę później opuszczam sowiarnie i kieruje się do swojego pokoju, który - Malfoy zrobił to specjalnie - w stosunku do pozostałych komnat nauczycieli, jest najbliżej jego.
      Jest ciemno, osoby na portretach, które nie śpią nie odrywają ode mnie wzroku.
Krótko po przyjeździe, odwiedziłam pokój wspólny Gryffindor'u, jedyne miejsce gdzie mogłam mieć spokój od blondyna, który może i milszy, ale w środku ten sam. Nie wejdzie na teren wrogiego domu.
      Jutro zaczną zjeżdżać się niektórzy nauczyciele, pojutrze zamek będzie już pełen, rozpocznie się kolejny rok nauki.
Jeśli mam być szczera to wyznam, że czuję niepokój na myśl mowy jaką Malfoy rozpocznie jutro rok szkolny. Po nim można spodziewać się wszystkiego. Nie boje się lekcji transmutacji ani tego czy poradzę sobie jako opiekun mojego dawnego domu, bo wiem, że nie będę miała z tym problemu.
Jestem częścią Godryk'a Gryffindor'a, a te role dadzą mi jedynie szczęście.
     Niestety martwi mnie Cormac.
Wciąż pamiętam jego ręce jak macki i sposób w jaki się do mnie zalecał. Nie zapomniałam jak w czasie przyjęcia u Slughorn'a uciekłam mu spod jemioły, z której jednak udało mu się zabrać to po co mnie tam zaciągnął. To nie dla mnie mężczyzna, który za bardzo pewny jest swego. Oczywiście nie tak jak Malfoy, mniej, ale również w sposób niesympatyczny.
Nie będę miała wielkiej przyjemności z przebywania w jego towarzystwie - on z kolei na pewno nim nie pogardzi -, ale zawsze wykorzystać można go, by zirytować blondyna
Tym bardziej, że Malfoy - mówiąc delikatnie - nie lubi Cormac'a.
Nie dziwie się.
Zasłużył sobie na to, nie jestem idiotką i nie będę ciągle uciekać.
Malfoy pożałuje, że rozpoczął ze mnę tę grę.




*****




      -Witam was na kolejnym roku nauki w Hogwarcie! - woła Malfoy z różdżką przy gardle, by uciszyć panujący zgiełk, wychodząc przed stół nauczycielski. Jesteśmy po uroczystości przydziału i przed ucztą. Uczniowie już przybyli i w swoich szatach siedzą przy stołach swych domów, mierząc go różnymi spojrzeniami.
Blondyn nie jest zdenerwowany czy spięty, doskonale czuje się gdy wszystkie oczy skierowane są na niego.
- Nazywam się Draco Malfoy i przejąłem stanowisko po profesor McGonagall. - Przewracam oczami gdy zauważam rozmarzony wzrok dziewczyn ze starszych klas. - Jako dyrektor powinienem na początek przypomnieć wam, że nie możecie wchodzić do Zakazanego Lasu. Jakby sama nazwa tego nie sugerowała, prawda? Dodatkowo pan Filch prosił mnie, abym powtórzył wam, że nie wolno wchodzić do korytarza na trzecim piętrze... Jednak jakby kogoś kusiło, chce powiedzieć  od razu - byłem tam kiedy się tu uczyłem i poza zakurzonymi figurkami nie ma tam nic ciekawego. - Na twarzach niektórych nauczycieli maluje się coś na kształt oburzenia, ja mam ochotę stuknąć się otwartą dłonią w czoło, lecz po chwili na twarzach uczniów pojawiają się szerokie bądź nieśmiałe uśmiechy - w zależności od rocznika -, a niektórzy z nich cicho klaskają. Malfoy jest zadowolony przez co zaczynam zastanawiać się nad jego planem. - Żadnych innych zagrożeń nie ma, dzielny Harry Potter wraz z przyjaciółmi zdołali wybić wszystko za czasów uczęszczania tutaj. A skoro jesteśmy już na tym temacie... - Odwraca się przez ramię, by posłać mi cudowny uśmiech na widok, którego starsze dziewczyny wzdychają cicho ponownie. - Transmutacji będzie was uczyła Hermiona Granger, proszę możecie okazać swą radość - mówi i  zaczyna klaskać przez co inni robią to samo. Podnoszę się na chwilę z miejsca i przytakuję. - Lekcje latania będzie prowadził Cormac McLaggen również wychowanek tej szkoły. Nie wstawajcie, nie trzeba. Wiem, że niektórzy chcieliby już zacząć ucztę, ale chciałbym poruszyć jeszcze jedną sprawę. Zdaje sobie sprawę, że pewni uczniowie mogą mieć wątpliwości co do tego czy nadaje się do tej roli. Tak, to fakt, że jestem zagorzałym Ślizgonem. - Posłał w stronę stołu Salazar'a pełne szacunku spojrzenie i lekko kiwnął głową przez co ci, którzy się garbili, wyprostowali się niczym struna. - Jednak jestem też dorosły, więc żaden dom nie musi się obawiać niesprawiedliwego traktowania. W dodatku panna Granger będzie zapewne stała na straży, więc ewentualni skrzywdzeni i nieszczęśliwi będą mogli się do niej udać, ale jestem pewny, że nie będzie takiej potrzeby. - Uśmiecham się pod nosem. - Mimo wszystko każdy wybryk spotka się z karą, a nie chcielibyście podpaść, więc radzę trzymać się z dala od problemów. Sam nie jestem święty, ale Minevra McGonagall oddała mi was w moje ręce, więc stałem się za was wszystkim odpowiedzialny. Nie każcie mi udowadniać, że jestem surowszy od niej.
A teraz, coś innego! - woła i podnosi dłoń, a po chwili stoły zapełniają się jedzeniem. - Częstujcie się, potem prefekci naczelni waszych domów zaprowadzą was do pokoi wspólnych i sypialni. Nie róbcie sobie nocnych wycieczek, osobiście będę dzisiaj patrolował niektóre korytarze i nie chcecie być przeze mnie złapani.




*****



     - Mam nadzieję, że nie zawiedziecie - mówi nowy dyrektor, podając odznaki prefektom.
- Będziemy się starać, panie dyrektorze - odpowiada przesłodzonym tonem prefekt naczelna Slytherin'u. Jest ona wysoką, zielonooką blondynką o perfekcyjnym uśmiechu i nienagannym stroju. Drugim prefektem jest również wysoki brunet o ciemnej karnacji i ciepłym spojrzeniu.
Dziewczyna przypięła swoją odznakę do bluzki na piersi, wypinając przy tym biust, niby nieświadomie i niespecjalnie. Gdy wychodzą wraz z opiekunem domu, posyła ku nam, a raczej ku blondynowi, lekki uśmiech.
- Okropna - mówię z westchnieniem, lekko opierając się o biurko, ciepło wspominając przedstawicieli poprzednich domów.  Z poczuciem ciężkości rozglądam się po gabinecie, w którym siedziały poważne głowy i podpory tego zamku.
- Śmieszna - poprawia blondyn i przysiada obok mnie, prawie od razu zgrabnie kładąc dłoń na mojej talii. Lekko jak piórko, a jedocześnie tak zdecydowanie, że nie mogę jej zabrać, a nie mam najmniejszej ochoty się szarpać. - Ale nie wszystkie Ślizgonki takie są.
Z ulgą przypominam sobie prefektów domu, którego jestem opiekunem. Mili, ułożeni i odpowiedzi o ciepłej, niezarozumiałej twarzy.
Spoglądam na bok, a zauważywszy, że nie odrywa ode mnie wzroku, odchrząkuję i podnoszę się z zamiarem odejścia.
- Co sądzisz o mojej mowie powitalnej, Granger?
Wiem, że chce po prostu rozpocząć kolejny temat i pociągnąć go tak, bym jeszcze została, ale mimo to odpowiadam.
- Nie szablonowa. Ale przekazałeś co najważniejsze, pokazałeś, że jesteś surowy i...
- Zyskałem ich sympatię i zaufanie - kończy, uśmiechając się pewnie. - Będą skłonniejsi do współpracy.
- Sądzisz, że nie będziemy musieli nikogo karać? - pytam, unosząc brew.
Udało mu się rozpocząć rozmowę.
- Oczywiście, że będziemy. To była zwykła mowa, nie próba usunięcia wybryków w zamku. - Wzrusza ramionami. - W końcu w każdym domu są i będą  jacyś ważniacy, którzy chcą udowodnić innym, że są lepsi...
- Tak jak na przykład ty?
Wbrew moim oczekiwaniom nie jest zdenerwowany lub zimny, lecz rozbawiony.
- Na przykład ja.
- Jesteś jakiś inny, Malfoy.
- Nie podobam ci się? - pyta, podchodząc bliżej mnie.
- Wiesz, że tak - odpowiadam. - Ale to nic nie zmieni. I przestań być miły.
- Nie wiem o czym mówisz, skarbie. - Uśmiecha się uroczo. Macha krótko różdżką, a po chwili na moich ramionach spoczywa jego marynarka. - Korytarze są chłodne o tej porze, słońce.
- O właśnie! - wołam i wzdycham ciężko, zdając sobie sprawę, że nic to nie da. - Do zobaczenia jutro na śniadaniu, Malfoy.
Poklepuje go w ramię i wychodzę, cicho zamykając za sobą drzwi.





*****

Harry



      Nucąc pod nosem, kroję warzywa na kolację.
Na moment powracam myślami do nowego mieszkania, w którym mam zamieszkać z Pamelą. Dom, który zajmuje teraz, zostanie pod opieką Ron'a, który z pewnością nie wyprowadzi się przez dłuższy czas do swojej koleżanki. Jak pokazało wydarzenie z Hermioną, stał się w jakimś momencie ostoją i bezpiecznym portem, do którego każdy z naszej trojki może wrócić gdy będzie miał potrzebę.
Ciekawe czy kiedyś los naśle burzowe chmury na  nas wszystkich w tym samym czasie? Tak, że wrócimy tu w jednej chwili.
      Myślałem ostatnio sporo o Ginny, nawet podzieliłem się tym z Ron'em. Zrozumiał, że mi jej brakuje i, że tęsknie, ale to już przeszłość. Powiedział, że moją teraźniejszością jest Pamela i szkoda, by było żebym to zmarnował. Ma rację, ale wspomnienie płomiennowłosej kobiety jeszcze nie odeszło. Wzrosło, a ja nie mogę nic z tym zrobić poza podjęciem próby zapomnienie co też nie jest takie łatwe. Ale chyba konieczne, prawda?
- Hermiona jest już na miejscu. Rozpakowała się i w ogóle - mówi Ron, przejeżdżając jeszcze wzrokiem po pergaminie.
- Napisała coś jeszcze?
Pomidor wylądował na kanapce.
- Abyśmy pisali dwa razy więcej niż mamy zamiar - odpowiada, odkładając liścik na parapet.
- Pewnie Malfoy znowu coś wymyślił. - Wzruszam ramionami
- Pewnie tak. Jesteś bardziej skłonny przy wersji Zabini'ego czy Nott'a?
- Zabini.
Ron nie jest zaskoczony, już wcześniej napomknął, że jeśli już raz między nimi zaiskrzyło, to tak łatwo nie zgaśnie.
      Ron skrobie kilka słów od siebie, a potem podaje mi pergamin, do połowy zapełniony. Piszę to co chciałbym jej przekazać, a następnie oddaje list przyjacielowi, który wraca do sowy, siedzącej na zewnętrznej części parapetu.
- Harry? Chodź tu, szybko! Tylko nie za blisko, żeby cię nie zauważył  - woła ściszonym szeptem z dłońmi na rączkach okna.
Zdziwiony podchodzę do niego, a wtedy on podbródkiem wskazuje na miejsce w ciemności. Wytężam wzrok, a zauważywszy kontury czyjeś postaci, zerkam zdezorientowany na Ron'a, który zaczął głaskać sowę, by cała ta sytuacja nie wydała się podejrzana dla obserwującej nas postaci.
Wycofuje się i wylatuje z domu, licząc, że element zaskoczenia coś da.
Staram się w ciemności odnaleźć tę postać, nie mogę użyć zaklęcia Lumos, bo przecież zauważyłby mnie. Czuje się jak małe dziecko zagubione w wielkim świecie mroku.
Biegnę w stronę okna, w którym jeszcze chwilę temu stałem. Zauważam go,  na tyle niewyraźnie, że mogę stwierdzić jedynie, iż jest to mężczyzna. Zaciskam dłoń na różdżce, lecz gdy jestem na tyle pewny jego obecności w danym miejscu, by posłać w jego stronę zaklęcie on odwraca głowę w kapeluszu z rondem naciągniętym na oczy, przez ramię w moją stronę. Gdy zauważa mnie rozpędzonego w jego kierunku również wyciąga swą różdżkę, ale zamiast zaatakować, teleportuje się.
- Kto to był? - pyta Ron gdy oszołomiony wracam do domu. - A raczej co to było?
- Nie rozpoznałem go, stary. Ale wiem jedno - mówię, opadając na fotel. - Nie zaatakował mnie chociaż mógł, po prostu teleportował się.
- Czyli nie chciał zostać zdemaskowany.




*****


Draco




      Korytarze zapełnione są jak na razie przez poranne ptaszki, niektóre z książką w dłoni inne z kubkiem czy pergaminem.
Granger widzę już z daleka, siedzącą przy stole z tym półgłówkiem, McLaggen'em. Miejsce po jej lewej jest wolne, trzy siedliska dalej śniadanie je Slughorn.
Co do brunetki, to wczorajsza sytuacja w gabinecie wymknęła się spod kontroli. Byłem miły i szelmowski oraz nie reagowałem na jej zaczepki, ale nie w ten sposób. Muszę wziąć się w garść, przecież nie będę ciągnąć tej zabawy w nieskończoność, chce złamać ją jak najszybciej.
      Na razie dobrze czuję się na tym miejscu.
Posada dyrektora nie jest tak straszna jak sądziłem, nikt jeszcze nie nawiał i nie stworzył problemu. Tak wiem, że to dopiero pierwszy dzień, lekcje zaczynają się dopiero dzisiaj, a wszelkie problemy przede mną, ale i tak czuję, że z Hogwartem nie będzie większych kłopotów.
Ewentualnie z dziewczynami, które prawdopodobnie będą się do mnie przymilać, ale przecież zawsze można je wtedy spławić.
     Przez to wszystko nie porozmawiałem z Granger o naszym wspólnym interesie. Ryzyko, my, Azkaban.
     Przywołuje na twarz ten sztuczny, ale miły uśmiech i idę ku niej, gotowy rozpocząć pierwszą scenę kolejnego aktu.
- Witaj, Granger - mówię, siadając na tym wolnym miejscu po jej lewej stronie. Czy to nie zabrzmiało za formalnie?
- Cześć, Malfoy - reaguje i udzieliwszy odpowiedzi na jakieś pytanie tego tępaka, powraca do swojego posiłku. Chwila, chwila... co on właściwie...?
On pytał czy przyjdzie na trybuny w wolnej chwili na jego lekcje latania!
Jak w ogóle śmie zaproponować coś takiego Granger?!
Dyskretnie robię głęboki wdech i wydech - nagły napad złości i uderzenie wychowanka Gryffindor'a skompromitowałaby mnie zarówno jako dyrektora jak i jako mężczyznę, chcącego jak najlepiej, w oczach Granger. Sięga po kawę i lekko przymykam oczy gdy po chwili dawka kofeiny  rozlewa się po moim ciele.
Tylko spokój mnie uratuje.
- Podam ci, słońce - mówię z szelmowskim uśmiechem gdy zauważam, że kobieta wyciąga dłoń w stronę dzbanka, w którym jest sok dyniowy.
Łapię za jego uchwyt i zgrabnie kładę koło niej, odbierając później zawistne spojrzenie McLaggen'a - on chyba naprawdę nie ma co robić za swoim życiem! tak mi się narażać! i wcale mu na niej nie zależy, gdyby było inaczej przypomniałby sobie o niej po wojnie, kiedykolwiek wcześniej - i zdziwione, a zaraz zirytowane brunetki.
Chwila, zdziwione i zirytowane?
A ja się tak staram!
Chciałem ją przygnieść do ściany, ale nie wiem czy nie zrobię tego sobie, bowiem przy każdej próbie muszę mieć wielkie pokłady cierpliwości. Jakby nie mogła po prostu zaakceptować, że staram się być takim, jakim zawsze mnie chciała. Czy zrobiłeś kiedyś coś... No dobra, ale powinna chociaż spróbować zrozumieć, a nie od razu ukazywać swoje negatywne nastawienie.
Jak to się wszystko skończy, odbije sobie Granger! Zobaczysz. I tak, to jest groźba!
- Dziękuję, Malfoy - mówi po chwili, lecz przypomina to raczej warknięcie.
O nie. Nie zniechęcisz mnie. Jestem Draco Malfoy i gdy coś postanowię, tak jest.
- Z kim masz pierwszą lekcję? - pytam.
Spogląda na mnie jakby kontrolnie, chcąc wywnioskować czy może rozmawiać ze mną na ten temat czy nie.
- Najpierw pierwszoroczniaki Ravenclaw'u, tak samo nowi tutaj jak ja. - Uśmiecha się pod nosem. - Później same starsze roczniki.
- Wiem, że dasz sobie radę. - Kładę dłoń na jej ramieniu. - Jakby co to wiesz gdzie mam gabinet, Granger. - Przyda się odrobina flirtu i jawnego zainteresowania połączonego z propozycją.
- Nie będę musiała wypłakiwać się w twoje ramię, Malfoy! To tylko dzieci! - woła i śmieje się cicho.
- Z ciebie było niezłe ziółko. - Wzruszam ramionami i uśmiecham się pod nosem zarówno dla efektu wypowiedzi jak i z zadowolenia spowodowanego tym, że udało mi się ją rozluźnić i rozbawić. W dodatku mina tego nauczyciela - o Salazarze! - latania jest tego warta. - I szczerze mówiąc to nadal jest - dodaje i biorę łyk kawy, lecz po chwili wylewam parę dużych kropel przez to, iż klepie mnie w ramię.
Wciąż uśmiechnięta.
Należy mi się nagroda i wszystkie inne laury.
- Nie przesadzasz trochę?
Nagle owiewa mnie mroźny powiew, mrużę oczy i mocno zaciskam dłoń na kubku.
- Nie powinno to cię w ogóle obchodzić. To nasze sprawy i zatrzymam się tylko wtedy gdy Granger to powie - mówię, czując coraz to większy gniew. Nie lubię go, a to, że się wtrącił tylko dało mi okazję, by to wypomnieć. - Nie wiem co powiedziałeś McGonagall, że zgodziła ci dać te stanowisko i nie wiem jak możesz prosić, by Granger przyszła na twoją lekcję. Potrafisz się utrzymać w ogóle na miotle?
- Byłem w drużynie, Malfoy.
- Panie dyrektorze - poprawiam z satysfakcją, unosząc podbródek.
- Jak dzieci... - wzdycha Granger. Nie mogę powstrzymać się od wrażenia, że w jej głosie zabrzmiała satysfakcja.
- Pamiętam, że byłeś, McLaggen. Jako rezerwowy. Ktoś taki jak Weasley... - Granger kopie mnie pod stołem w nogę. - Weasley okazał się od ciebie lepszy, a ja jakbyś nie pamiętał byłem najlepszym szukającym w historii na dodatkowym, siódmym roku po wojnie.
Granger ponownie odchrząkuję.
- Na Salazara, kobieto! - Przewracam oczami. - Potter nie grał wtedy w waszej reprezentacji, sam Weasley. Może kiedyś był... nawet niezły, ale to nie zmienia faktu, że ostatecznie to ja byłem najlepszy.
- Ależ oczywiście, Malfoy - odpowiada i poklepuje mnie w ramię. - Trochę się zapędziłeś jednak, przyznaje to.
- Tak - zgadzam się. - Teraz - dodaje z satysfakcją i pochwyciwszy kubek gdzie mam jeszcze połowę swojej kawy, podnoszę się z miejsca.
Przez chwilę zastanawiam się czy mogę go wynieść z Wielkiej Sali, ale później prycham w duchu. Jestem dyrektorem.
- Temat uważam za zamknięty, a jeśli będziesz nadal konfliktowo nastawiony...
- Ja konfliktowo nastawiony?!
Jego głos jest piskliwy jak u myszki.
Wciąż mam wrażenie, że Granger  jest rozbawiona, że wciąż dobrze się bawi.
-... może pomyślimy nad jakimś zawieszeniem, co? - Mam świadomość, że nadużywam władzy, straszę go i zachowuje się trochę jak dziecko, ale nie mogę się powstrzymać.
To ostatni raz, obiecuje sobie.
Pokazałem mu kto rządzi w tym zamku i teraz nie będę się nim w ogóle przejmował, zresztą sam się wciął, nikt go do rozmowy nie zapraszał i to przez niego Granger stała się barierą, a my siedzieliśmy odwróceni do siebie.
- Kochanie, czytasz jeszcze tego Proroka? - pytam, zauważywszy gazetę przed jej talerzem.
- Nie już skończyłam, Malfoy. I przestań tak do mnie mówić - Stara się wyglądać surowo i źle, ale wiem, że to tylko maska. Tak naprawdę jest jej obojętne czy będę tak do niej mówić czy nie.
- W ostatnim były nasze zdjęcia, widziałaś? Zastanawiają się czy znowu się zejdziemy i co się w ogóle stało... No cóż ten na pewno nie będzie taki ciekawy, ale zawsze... - rzucam spojrzenie na wielkie nagłówki, w których nie ma ani mojego, ani jej nazwiska.
Podaje mi gazetę, uśmiechając się mile.
Ma jakąś taktykę i muszę dowiedzieć się jaką.
- Dzięki, Granger - mówię i schylam się po czym leniwie całuje ją w policzek, później sunę ustami ku dole, a następnie odchodzę w stronę drzwi.
Znowu będziesz jeść mi z ręki.
Kocham cię i kiedy już odważyłem się do tego przyznać przed samym sobą, nie uciekniesz mi.
Dziwne jest jedynie to, że jeszcze ostatnio reagowała gniewem, a teraz stała się znośna i...
No tak, ona przecież również za nim nie przepada i dobrowolnie nie siedziałaby przy nim, nie spędzała czasu w jego towarzystwie.
A to żmija!
     Wychodząc w drzwiach mijam najstarszych Puchonów, a obejrzawszy się dyskretnie przez ramię zauważam, że Slughorn się uśmiecha.
Lekko i do mnie.




*****

Katie




      Stoję w cieniu, on nie ma pojęcia, że go oglądam.
Mój mąż - jak cudownie to brzmi! - siedzi na rozłożonym wcześniej kocu, na piasku pięknej plaży, a przed nim rozpościera się równie uroczy ocean. Opuściłam go na moment, by przynieść ręczniki z hotelu, który praktycznie znajduje się na tej samej plaży.
     Ale nie chce jeszcze wychodzić z ukrycia.

- Wiem, że tu jesteś! - zawołał.
Hogwart był już opustoszały.
Ciemna moc objęła swoje panowanie na kilka godzin, zbroje dodawały tajemniczości, a w niektórych częściach zamku, na ściany padał poblask tafli pobliskiego jeziora.
Teodor Nott zaczął fascynować mnie, tak to właśnie to słowo, już na początku powtarzanego roku. Wracałam z patrolu, a zauważywszy go plączącego się po korytarzach, ruszyłam za nim.
Ale szybko mnie zdemaskował.
- Długo już tak za mną łazisz?
- Wcale za tobą nie chodzę, po prostu też idę w tamtym kierunku - odpowiedziałam.
- Katie Bell?
- Teodor Nott?
- Zawsze tak się czaisz?
- Zawsze tak spacerujesz?
Uśmiechnął się lekko, ale w taki sposób, że poczułam jakby zabrakło mi powietrza.
Tak pięknie, tajemniczo i zabójczo.
Po tych wszystkich latach wiem, że w te sposób uśmiecha się tylko i wyłącznie do mnie.
- Mam wspaniałych przyjaciół, ale w każdym dniu musze znaleźć chwilę samotności - wyjaśnił i jakby nigdy nic znów ruszył przed siebie.
- Byłam ciekawa dokąd idziesz i... dlaczego - powiedziałam, ponieważ czułam się jakby zobowiązana do wyjaśnień, które przecież tak naprawdę wcale go nie interesowały. Prawdą było też to, że nie pierwszy raz widziałam jak snuł się niczym duch po ciemnym zamku.
- Nie boisz się, że cię złapią?  Nie wolno... - Jakimś cudem go dogoniłam i zaczęliśmy iść ramię w ramię. On prowadził, a ja człapałam za nim z wielkim uczuciem ciężkości wewnątrz mnie. - Prefekci, nauczyciele...
- Nie - odpowiedział krótko. - To ma ze sobą dreszczyk emocji, Katie. A poza tym... jeśli chcesz się wyciszyć, nie możesz przejmować się resztą otoczenia, w takich chwilach jesteś tylko ty.

      Teraz również ma taką chwilę, a ja nie lubię przeszkadzać mu w tych momentach.
Dodatkowo pierwszy raz od dawna widzę zmianę w jego zamyślonej postawie.
Tym razem nie ma w niej krzty wątpliwości, niepokoju czy obawy. Po prostu widzę, że jest szczęśliwy, że wreszcie nie musi przejmować się jutrem.
- Cieszę się, że tu jesteśmy, Teo. - Wychodzę z ukrycia i przysiadam obok niego.
Szybko obejmuje mnie, a ja kładę głowę na jego ramieniu.
Mój mąż wzdycha, ale nie ciężko.
Zadziwiająco lekko i z zadowoleniem.
- Ja też, Katie. - Po chwili opada na plecy i zakłada ręce pod głowę. - Czuję, że dopiero teraz jest naprawdę dobrze.




*****



Hermiona





      Lekcja z pierwszoroczniakami była naprawdę urocza.
Po miłym przywitaniu zaczęliśmy przemieniać drobne rzeczy w coś podobnego do nich przy czym było dużo serdecznych uśmiechów.
Niektórzy zadziwiali swoją poważną postawą i dojrzałym podejściem do danego zaklęcia, a inni uroczo irytowali się gdy im nie wychodziło lub nie w pełni.
Byłam naprawdę zadowolona i opuściłam salę do transmutacji z lekkim uśmiechem. Musiałam wrócić do mojego pokoju, by zabrać materiały dla ostatniego rocznika. Zaczynam rozumieć dlaczego profesor McGonagall kojarzyła mi się zawsze z pasją i powołaniem oraz czemu mówiła mi kiedyś o tym przedmiocie z właśnie tymi uczuciami.
      Już są, praktycznie rzecz biorąc jeśli skończy się ich lekcja może być już tylko lepiej.
Gryfoni i Ślizgoni, ostatni rok.
A może mnie mile zaskoczą i nie będą drzeć kotów? Gryfonów już poznałem, jestem opiekunką tego domu, ale Ślizgoni są denerwujący.
Nie.
Robię się uprzedzona, ale cóż poradzić skoro znam bliżej najgorszego ( najlepszego) ich przedstawiciela. Przedstawiciela, który ostatnio zaczął coś kombinować.
Ale ponowny dotyk jego warg, nawet na policzku, był niesamowity. Mimo wszystko.
- Zapraszam - mówię, podchodząc do drzwi pod, którymi znajduje się już chmara czerwono - zielonych krawatów. Mundurki, szaty, to wszystko już nie jest obowiązkowe na ostatnim roku, ale gdy powtarzałam go wraz z innymi, ustalono, że krawaty zostaną. Nie wiem dokładnie czy jako wyraz szacunku czy pewnego rodzaju patriotyzmu.
Wchodzą do środka, a ja razem z nimi. Zostawiam swoje przyrządy na biurku i lekko na nim przysiadam.
- Dzień dobry, nazywam się Hermiona Granger i będę uczyła was transmutacji - zaczynam i wcale nie jest mi ciężko. W pewnym sensie powinnam być wdzięczna Kingsley'owi, bo dzięki pracy jaką wykonywałam dla niego i Zakonu, nie wiem co to stres. Przedtem siedziałabym w takiej sytuacji, wyprostowana i spięta za biurkiem, co chwilę zakładała włosy za uszy, których bym nie obcięła i w za poważnym jak na mój wiek kompleciku, nie wiedziałabym od czego mam zacząć. - Gryffindor już znam i mam nadzieję, że Slytherin zaprezentuje się z równie dobrej strony.
- Najlepszej! - wznosi się okrzyk i cichy odgłos przybicia piątki.
- To wspaniale, panie...
- Braun, pani profesor. Aleksy Braun. - Miło brzmi nowy przydomek. Chłopiec, a raczej młody mężczyzna z zaczesaną do góry brązową grzywą i niebieskich oczach podnosi się z miejsca i kiwa lekko głową po czym znowu siada
No tak, zapomniałabym, że ich maniery są nienaganne.
- To nasza pierwsza lekcja, a ja jestem tu nowa, więc chciałabym powtórzyć materiał z szóstego roku i zorientować się jakie są wasze umiejętności - mówię i macham krótko różdżką, a po chwili na mniejszej tablicy, którą sobie załatwiłam, pojawia się temat: powtórzenie.
Po sali roznosi się cichy jęk.
- Zdaje sobie sprawę, że tego nie lubicie, nie różni nas, aż tyle lat, bym nie pamiętała, że i wtedy gdy ja się uczyłam, było to niezbyt ciekawe, ale obiecuje, że tylko dzisiaj - mówię. Nie wszyscy są przekonani. - Koniec, kropka.
- A może byśmy się lepiej poznali? Może opowiedziałaby nam pani o wojnie, przecież brała w niej pani największy udział wraz z Harry'm Potter'em i Ron'em Weasley'em?
Przez głowę przelatują wspomnienia. Suche i nieme.
- Jestem pewna, że już ktoś wam o niej opowiadał. - Przeszłość przez swe wydarzenia jest dla mnie martwa.
- Ale tylko ogólnikowo...
- Po co rozdrapywać stare rany, Aleksy. Nie musieliście być w nią zamieszani, więc po co do niej wracać.
- To może porozmawiajmy o pani... - odezwał się jakiś nieznany jeszcze głos.
Jak się później okazało była to Kay Prinston.
- Nie jestem, aż takim ciekawym człowiekiem, aby zajęło to całą lekcję! - wołam z lekkim śmiechem.
- Dlaczego? - pyta Aleksy. - Z całym szacunkiem, jest pani atrakcyjną, inteligentną kobietą, która w młodym wieku osiągnęła naprawdę wiele.
- Czyżbyś znał moją biografie, Aleksy? - pytam jednak w środku mnie świeci się czerwona dioda. - Musimy zacząć lekcję - przypominam. Zerkam na swój strój - średniej wysokości czarne szpilki, ciemne spodnie rurki i dobrze skrojoną marynarkę - nic szczególnego. Może w mojej postawie jest coś nie tak? Ale przecież nic takiego nie robię... - I proszę, Aleksy, abyś nie wypowiadał się o mnie w ten sposób. To bardzo miłe, ale jestem twoją nauczycielką - dodaje.
On jedynie uśmiecha się czarująco, a do mnie dociera jak błyskawica - bajeruje jak Malfoy!
Nagle drzwi otwierają się.
- Przepraszam za spóźnienie, pani profesor - mówi uczeń z krawatem Gryffindor'u.
Idzie do swojej ławki w czasie gdy ja zerkam na zegarek - blisko piętnaście minut spóźnienia.
- Dlaczego się spóźniłeś, chyba nic się nie stało? - Uważnie śledzę jego twarz, zastanawiam się czy to właśnie ten na, którego czekałam.
 Pamiętałam o nim przyjeżdżając do Hogwartu, wiedziałam, że będę go uczyć. Aktualnie jego włosy są kruczoczarne, a oczy granatowe, lecz jeśli jest tym kim sądzę to i metamorfomagiem**, więc za chwilę zarówno jego kolor włosów jak i oczu może się zmienić. Z tego co słyszałam odziedziczył zdolności po matce, a ja ze względu na przenosimy i ściganie swoich obiektów widziałam go tylko kiedy był mały.
Przez chwilę przez moją głowę przechodzi myśl: ile najwięcej?
Może sześć, siedem - odpowiadam sobie.
- Byłem u dyrektora, prosił abyśmy chwilę porozmawiali. Czy chce pani..
- Nie, nie musze wiedzieć o czym. To twoja sprawa gdyby nie, bylibyśmy u pana Malfoy'a wszyscy - odpowiadam z uśmiechem,  jego kąciki ust również unoszą się lekko w górę.
Jego włosy zaczynają zmieniać barwę na blond, a oczy chyba stają się zielone.
- Znowu, ty nadal sądzisz, że to normalne?! - woła z drugiego końca sali jakiś Ślizgon.
- Taki się urodziłem, kretynie - odburkuje, wyciągając książki.
- Sadzę, że nie jest to właściwe miejsce na tego typu dyskusje. - Mruczą cicho przepraszam. - A nazywasz się? - Przez jego przemianę, już to wiem.
- Teddy Lupin, pani profesor.




*****




      Skończyłam już wszystkie swoje lekcję.
Długo walczyłam z samą sobą, ale ostatecznie przez brak jakichkolwiek zajęć zdecydowałam się pójść na tę durną lekcję latania Cormac'a.
Możliwe, że w pobliżu będzie Malfoy, a jeśli znowu będę miała okazję stłamsić jego miłe nastawienie złośliwością, to dobrze.
     Nie mogłam zająć się niczym innym -  uczniowie mojego domu nie sprawili żadnego problemu, biblioteka, którą odwiedziłam była wyjątkowo zamknięta z powodu jednodniowej nieobecności pani Prince, która znajdowała się akurat w skrzydle szpitalnym, a swoich książek nie brałam.
     Ubrana jestem tak samo jak w czasie lekcji, jedyna zmiana to czerwona szminka na ustach.
Nie zamierzam specjalnie się ubierać czy stroić dla kogoś takiego jak Cormac, wystarczy, że jakoś znoszę jego towarzystwo, a skoro Gryfoni mają akurat latanie - jesteś ich opiekunką, byłoby im miło gdybyś przyszła, Hermiona. I mi też. - może nie będzie, aż tak nudno.
- Jakie są w tym niby emocje, o których tyle mówią - prycham.
- Odezwała się! Czy ty kiedykolwiek latałaś, skarbie na miotle jeśli nie było to konieczne? - Malfoy jak zwykle pojawił się znikąd, znowu ma uniesioną brew, ale tym razem nie widzę w nim pogardy.
Nie stoimy w miejscu, idzie razem ze mną.
- Nie, ale i tak nie widzę w tym nic fascynującego, panie dyrektorze.
- Tak jak ja w Hogwarckiej bibliotece, a sądzisz, że jest taka piękna. - Wzrusza ramionami. - Jak dla mnie nie ma znaczenia gdzie czyta się książkę jeśli tylko jest dobra.
- Dlaczego Teddy Lupin był u ciebie w gabinecie?
- Nie chciałem, aby się spóźnił, ale musiałem zamienić z nim kilka słów. Wcześniej go nie widziałem - mówi, a ja nie dziwie się wcale. Rodzina Weasley lub rodzice Nimfadory nie przyjęliby go miło w swoich progach. - Ale chyba będzie dobrze.
- Czyli to co mówili to prawda, tak?
Skręcamy, a już po chwili wychodzimy na wciąż zielone błonia, w niektórych miejscach bardziej zapełnione przez uczniów.
- To, że jestem jego wujkiem? Tak. Wiesz Nimfadora, moja matka i takie tam. - Macha niedbale dłonią w powietrzu. - Wiedziałaś, że tu jest, prawda?
- Tak i wiesz kiedy tylko mogłam, odwiedzałam ich. Może mnie pamięta. - Uśmiecham się. - W każdym razie chciałabym, aby tak było. - Zamierzam jakby odnowić z nim kontakt jeśli tylko będzie chciał.
Nagle Malfoy rozgląda się jakby nie wiedział gdzie dokładnie się znajduje, a potem spogląda na mnie zaintrygowany i zdezorientowany jednocześnie.
- Gdzie my właściwie idziemy?
- Ja idę, Malfoy. Ty przechodziłeś przez korytarz i sam się przyczepiłeś. - Przed nami zaczyna widać boisko i trybuny.
Blondynowi opadają ramiona i wzdycha ciężko po czym zaciska zęby.
- Ty chyba nie idziesz...? - jesteśmy z dala od wszystkich. W miejscu zero, jak to nazywał kiedyś Ron, kawałku trawy gdzie nie widać ani zamku, ani niczego za tobą, jedynie wysokie wieże koło trybun.
- Tak, idę, a ty masz chyba coś do załatwienia, prawda? - odpowiadam pytaniem, dobrze wiedzą, że dyrektor, a tym bardziej w pierwszych dniach nowego roku szkolnego, zawsze ma coś do zrobienia. Jednym zaklęciem moje szpilki znikają, a zamiast nich pojawiają się czarne tenisówki.
- Przecież on jest okropny! - woła. Na jego twarzy znów jest to charakterystyczne zdenerwowanie, którego tyle nie widziałam. Ku mojej rozpaczy ten jednak chyba to zrozumiał, bo znów staje się neutralny. - Nie możesz tam iść.
- Nie mogę? - Chyba nie wie co powiedział. - Możesz sobie patrzeć, Draco'nie Malfoy'u! - wołam, unosząc podbródek.
Odwracam się, lecz robię tylko kilka kroków, bo ten łapie mnie za łokieć i odwraca w swoją stronę. Przez moment nawet znów jest sobą - jego twarz jest zdenerwowana, dłoń na mojej ręce zaciska mocno, a jego oczy są niesamowite. Są kawałkiem lodu, który powoli pęka, ustępując ogniowi.
- Wiem, że robisz to złośliwie.
- Ty też. - Mam na myśli jego przemiłe zachowanie i on o tym wie.
- Ja się po prostu staram, Granger! - woła.
Nagle jego złość potęguje się. Zdecydowanie wkłada dłoń do kieszeni spodni skąd wyciąga swoją bawełnianą chusteczkę z inicjałami. Przykłada ją do moich warg, lecz dopiero gdy kończy jestem w stanie uzmysłowić sobie co robi. Zmazał moją szminkę.
- Nie lubię jej. - Jego głos znów jest spokojny. - Nie widzisz tego? Staram się, jestem miły, taki jaki chciałaś, Granger, ty hipokrytko.
- Widzę, ale to nie jesteś ty - odpowiadam. - Bawisz się, ale to wszystko to nie jest Draco Malfoy.
- Wolisz niby...
- Inaczej, Mafoy. - Wyprostowuje się. Kawa na ławę, nie ma sensu wzajemnego bawienia się skoro nic to nie przyniesie. - To nie przez komplementy byliśmy razem.
Na początku jego twarz wyraża pustkę, dopiero potem zmienia się ona w przebiegłość.
Jego uścisk znów jest mocny, przyciąga nie bliżej siebie, oplątuje dłońmi niczym sidła i przystawia swoje czoło do mojego.
- Idź, ale pamiętaj, jedno słowo, a on może nie żyć. - Wzdycham z ulgą, że jego głos znów jest zmysłowy i lekko drapieżny, a gdy docierają do mnie jego słowa, uśmiecham się lekko choć na wskutek jego spojrzenia, w środku czuję chłód spowodowany tym, że jego słowa mogą być prawdziwe.
Całuje mnie w czoło i odchodzi tym swoim dystyngowanym krokiem, a ja właściwie nie wiem czego świadomość jest w tym momencie gorsza.
To, że nie porozmawialiśmy o sprawie Marcus'a, która - czuję to - depcze nam po piętach czy to, że przez jego zachowanie mam wrażenie, że przyczyniłam się do powstania kolejnego pomysłu w jego głowie.



 
*****
 
 
Kilka słów wyjaśnienia:
* - nie są to moje słowa. Cytowane.
**Metamorfomag — osoba, która w każdej chwili potrafi zmienić dowolnie swój wygląd. Nie można się tego nauczyć, trzeba się z tym urodzić.
Teddy Lupin - chodzi mi o to, że wszystko jest tak jak po epilogu HP tyle, że losy głównej trójki inne. Draco Malfoy naprawdę jest jego wujem, a Scorpius jego kuzynek. Jak na razie Draco nie ma dzieci w opowiadaniu :)
 
Rozdział dłuższy od 41, chciałabym, aby się wam spodobał.
Na wszelkie komentarze pod poprzednim rozdziałem/ami  odpowiem jeszcze dzisiaj.
 
Pozdrawiam mocno.
Vivian Malfoy.

8 komentarzy:

  1. chyba kofeiny a nie nikotyny ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział bardzo fajny, przyjemnie się czyta, a Cormac mnie wkurza samym swoim istnieniem.
    Pozdrawiam,
    Tsuki <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Boski!
    Tak się wciągnęłam, ze nie zauważyłam końca ;)
    jest kilka błędów, ale co tam, historia jest swietna.
    Kto był za oknem, jak sie potoczy historia miłości, czy odnowia kontaktu z Teddym.. Och tyle pytań.
    Weny.
    Pozdrawiam,Lili.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie mogę doczekać się kolejnego!
    Super :)
    Pozdrawiam i weny życzę :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Jeju świetne!
    Czekam na dalszą część.
    Cudowne!
    Pozdrawiam,
    HH

    OdpowiedzUsuń
  6. Hogwart, Hogwart...
    jak ja się cieszę, że w końcu jest nowy rozdział i to w szkole czekałam na to i czekałam i się doczekałam
    rozdział cudowny... ich gra, zwłaszcza Draco genialne... nawet do końca nie wiem co napisać, bo tak bardzo mi się wszystko podoba

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej.:)
    El fantastico.:)
    Uwielbiam miłego Malfoya, te sceny były tak pięknie napisane, że aż poczułam to zdezorientowanie Hermiony.
    Kim jest ten tajemniczy mężczyzna?
    Cieszę się, że Draco zdał sobie sprawę ze swoich uczuć do Miony. No i Teddy.. Mam nadzieję, że pokażesz nam trochę ich relacji.:P
    Katie i Teoś. Pełnia mojego szczęścia.:)))
    Pozdrawiam,
    la_tua_cantante_

    OdpowiedzUsuń
  8. Rozdział jak zwykle świetny ;)
    Och, nareszcie Draco Malfoy przyznał przed sobą, że kocha Herm ;) No i te jego starania o zwrócenie jej uwagi na siebie… Ale chyba najlepsze jest to, jak bardzo jest o nią zazdrosny. Choć zbyt wielka zazdrość nie jest dobra dla żadnego związku, ale też dzięki niej widać jak bardzo zależy nam na drugiej osobie. No i zaczął się Hogwart… ciekawe jak pobyt w zamku wpłynie na życie tej dwójki. Mam też nadzieję, że nie będą mieć większych kłopotów po tej sprawie z Marcusem, bo jakby nie patrzeć działali w obronie własnej, gdyż facet próbował ich pozabijać…

    I jeszcze Teddy, jestem bardzo ciekawa czy odegra jakąś rolę w tej historii ;)

    Super, że Teo i Katie są szczęśliwi… Taka słodka para.

    No i ciekawe jaka jest tożsamość tego osobnika co obserwował dom Harrego i Rona. Hmm, czyżby znowu jakaś przeszłość próbowała wejść w ich życie?

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Witaj

Tytuł aktualnego opowiadania: Czarny Raj
Tematyka : Potterowskie
Para : Dramione
Autor : Vivian Malfoy
Szablon : Szablownica




Obserwatorzy