niedziela, 31 sierpnia 2014

[ Rozdział 45 ] Epilog

Dla stałych czytelników jak i dla tych, którzy odwiedzili mnie chociażby raz.
Dla dzielących się swoją opinią jak i dla tych, którzy zatrzymywali ją dla siebie.
Dla tych, którzy dzięki temu opowiadaniu uśmiechnęli się, wzruszyli lub poczuli emocje.
Dla was wszystkich. 






      W biurze aurorów panuje codzienny zgiełk i zamieszanie. Co chwilę ktoś teleportuje się lub znika w zielonych płomieniach kominka w celu złapania jakiegoś niebezpiecznego wyrostka.
      Czteroosobowa grupa w składzie: Terrace Olbrzym Wilson, Paul Niezdarny Grant, Robie Kłamca Surrey i Frank Głodny Ivy, siedzą nad aktami sprawy, którą zajmują się już prawie pół roku. Są zirytowani. bo do tej pory nie udało im się znaleźć jakiejkolwiek poszlaki czy wskazówki co zrobić dalej, a cienka wręcz skąpa teczka, stała się obiektem ich zbiorowej nienawiści. Doskonale zdają sobie sprawę, że w magicznym świecie najważniejszy w każdym śledztwie jest pierwszy tydzień, który maksymalnie może rozciągnąć się do trzech, ale oni mimo, iż mają ich za sobą już tyle, nie poddają się. Dalej mają nadzieję, że w końcu nad głową któregoś z nich zaświeci się przysłowiowa lampka bądź, że jakaś pomocna dłoń wyciągnie  ich nareszcie z ciemnego labiryntu, w którym ugrzęźli.
Jednak jest to w pełni zrozumiałe - Draco Malfoy wspomniał już kiedyś, że to wyjątkowo uparta grupa w magicznym świecie. Owszem, użył troszkę bardziej bezpośrednich i lekko obraźliwych słów.
      Harry Potter i Ronald Weasley są jednak zadowoleni.
Uśmiechnięci siedzą nad raportem sprawy, którą wczoraj zamknęli, sącząc kawę, która smakuje wyjątkowo dobrze co zważywszy na nie do końca sprawny automat, którego jakoś nikt nie ma czasu - i chęci - naprawić, jest dość zaskakujące.
Ale czy to dziwne?
Ty nie byłabyś zadowolona gdybyś przyczyniła się do uratowania kogoś bliskiego od zguby? O tak, byłabyś. I to cholernie.




*****

      

      - Jestem naprawdę rozgoryczony. - Pierwsze kłamstwo. W rzeczywistości rozbawiony i zdziwiony jakie w związku z tym wydarzeniem powstało zamieszanie. - Pan Filch ponownie zwrócił mi uwagę, że do tej pory nie znalazł swojej kotki. Macie czas do końca tygodnia, mówię do tych, którzy ją uprowadzili. Nie jest ani cenna, ani przyjemna pod względem osobistym, więc po co wam ona? Kara was nie ominie, to oczywiste, ale może będzie łagodniejsza. - Wcale nie będzie. - Skończyłem.
      Gdy schodzę z podestu uczniowie wymieniają się spojrzeniami i kilkoma ściszonymi uwagami, a następnie kontynuują swoje zajęcia. Kończą lunch, lekcje czy przeglądanie Proroka bądź jakieś książki.
      Jeden z nich gwałtownie łapie swój kufel z sokiem dyniowym, którym popija ostatni kawałek kanapki jaki ma w ustach, a następnie sprawnie przerzuca torbę przez ramię i wytarwszy pośpiesznie chusteczką usta, wybiega z Wielkiej Sali.
- Naprawdę jeszcze jej nie oddali? - pyta gdy udaje mu się mnie dogonić, bowiem był przekonany, że kotka już dawno wróciła do swojego pana.
Zaczynamy pokonywać schody.
- Witaj, Teddy. Od tego powinieneś zacząć. Przywitać się. - Uśmiecham się szczerze gdy ten przewraca oczami na moje słowa. Przez ostatnie wydarzenia, wspólnie spędzony czas i długie liczne rozmowy, udało mi się wpoić w niego trochę swoich nawyków i tików. Jakie było moje zdziwienie kiedy po raz pierwszy uśmiechnął się i spojrzał podobnie jak ja! - Nie, a Filch, jak pewnie zauważyłeś, wyżywa się na wszystkim i wszystkich.
- O tak, wiem! Ostatnio zostawiłem kilka śladów na świeżo umytej podłodze, a on dorwał mnie i kazał umyć jeszcze raz cały korytarz! - Teddy krzywi się. Gdy skręcamy po chwili w lewo, wpada mi do głowy myśl, że stał się ostatnio lekko humorzasty, co pewnie może nie spodobać się Andromedzie. Tym bardziej nie przyznam się, że to moja sprawka. - Może chcieli się trochę rozerwać przed balem Bożonarodzeniowym. Zwrócić uwagę na coś innego. Wiesz, ci co ją mają. - Atmosfera w Howagrcie zrobiła się lekko napięta, głównie przez ćwiczenia i próby taneczne oraz obecność innych uczniów z pozostałych Szkół Magii i Czarodziejstwa. - Te próby tańca są takie nużące, wujku. I w dodatku Slughorn!
- Znając jego temperament, zapewne macie ciekawe wrażenia - ironizuje. - Na nasz pierwszy bal przygotowywała nas profesor McGonagall. - Wzruszam ramionami choć ta wizja nieporadnego nauczyciela, który usiłuje ich ujarzmić i nauczyć bądź przypomnieć kilka kroków, bawi mnie. Jednak nie miałem kogo innego przydzielić do tego zadania - nikt kto potrafi tańczyć, nie chciał się tego podjąć, a tylko on nie potrafił mi odmówić. Fakt - ja sam jestem świetnym tancerzem, ale gdy tylko to zaproponowałem rada pedagogiczna uznała to za niewłaściwe. Między innymi ze względu na stosunek starszych uczennic do mojej osoby. - Ale porwanie tego wyleniałego kota jako rozrywka? Dobra Teddy, może i mu się należało. Sam nie raz goniłem go po korytarzach, ale z tym porwaniem wiąże się też obowiązek. Bądź co bądź trzeba go karmić czy chociażby pilnować jeśli nie mają zamiaru go jeszcze oddać. No chyba, że chcą go zabić albo już dawno porzucili w Zakazanym Lesie. - Brzmię beztrosko choć na mojej twarzy można zobaczyć krzywy uśmiech. Nienawidziłem tego kota i nic się nie zmieniło. Dodatkowo kiedyś Blaise i Teo o mało co nie podpalili go zaklęciem, więc ciężko mi jest nie uśmiechnąć się wrednie gdy spotykam ilch'a na korytarzu.
- Gdybyś coś usłyszał...
- Powiem ci, jasne - kończy. Podchodzimy do schodów, które prowadzą do gargulca, a następnie do mojego gabinetu. - A ty jak wspominasz swój bal? Ten pierwszy.
- Zwyczajnie. Wpadniesz do mnie? Skończyłeś już lekcje?
- Jeszcze eliksiry. - Macha lekceważąco dłonią. - Co zapamiętałeś najbardziej? - Nie zamierza ustąpić. Czyżby nauczył się ode mnie czegoś więcej?
Odwracam się przez ramię, bowiem, sądząc, że temat się urwał, zacząłem już iść ku górze.
- Sukienkę Granger. Całą Granger. - Wspomnienia o niej są bardzo wyraźne. Na samą myśl znów odzywa się we mnie żądza, a na twarz wpływa błogi wyraz.  - Nienawidziliśmy się, ale ona wyglądała wtedy... Wszyscy nie mogli uwierzyć, że to ona, bo przecież na co dzień była taka zwyczajna...
- To dzisiaj? - Znów mi przerywa.  Czyżbym mu o tym wspomniał?
- Tak, będzie w domu Andromedy do nowego roku. Ty zobaczysz się z nią dopiero w czasie przerwy świątecznej - mówię, puszczając mu oczko.
- A nie mógłbym teleportować się poza terenem Hogwartu albo przenieść się kominkiem na parę godzin? Tak jak ty! - Przerabialiśmy już ten temat mnóstwo razy, ale przecież czemu, by nie spróbować jeszcze raz? Mówi się, że nadzieja umiera ostatnia, a ja po raz kolejny mam wrażenie, że Teddy Lupin jest tego doskonałym przykładem.
- Nie. - Nie zamierzam wyrazić na to zgody. - Ciągle jesteś uczniem, nie zapominaj o tym, że jutro masz lekcje. Musisz napisać zadane wypracowanie, przygotować się do zajęć i wyspać. W dodatku nie sądzisz, że Penelopa chciałaby spędzić z tobą trochę czasu skoro jesteście razem? - Kładę dłoń na jego ramieniu i częstuje go pełnym politowania spojrzeniem, by dać mu do zrozumienia, że nie uda mu się nic wynegocjować. - Pozwalam ci na to tylko wtedy gdy naprawdę możesz to zrobić, Teddy. W dodatku Andromeda byłaby zła, że odrywam cię od szkolnych obowiązków. - Moje obowiązki wypełniłem o wiele wcześniej, a nocą nie jestem potrzebny. Gdyby jednak było inaczej, będę wiedział wcześniej dzięki specjalnemu zaklęciu jakie opracowałem samodzielnie przy pomocy ksiąg.
- Oj tam. Babcia się przecież nie dowie. Czekaj, chwila... - Unosi dłoń gdy zauważa, że zaciskam szczękę, próbując ukryć rozbawienie. Zakładam ręce na torsie i opieram się o ścianę, zastanawiając się czy zrobiłem się czerwony. - Ona też tam będzie! Wujku! Wszyscy tam będą, tylko ja tutaj... Pewnie Harry i Ron...
- Nie, oni nie. Powiedzmy, że to małżeństwo - spoglądam na zegarek - będzie miało gości po powrocie z pracy. Ej - kontynuuje gdy widzę jego niezadowoloną minę. Jeśli miałbym pewność, że mój syn będzie taki samy jak ja i nie odziedziczy żadnych cech matki, mógłbym go mieć, myślę nagle. - Andromeda nie zabawi tam jakoś długo, bo powiedzmy, że naprawdę bardzo tęsknię za Granger, więc potrzebujemy prywatności, młody. - Ponownie puszczam mu oczko, ciesząc się, że nie odczuwam potrzeby kręcenia i kombinowania, by nie dostarczyć mu żadnych skojarzeń. Tak jest o wiele łatwiej, w dodatku ma już swoje lata, kończy Hogwart, a z dziewczyną to pewnie kwiatków nie zbierają, więc po co zachowywać się jakby był jakimś niedoświadczonym pierwszakiem? - Do przerwy świątecznej już mało czasu, Teddy.
- Dobra. Może zabiorę Penelope na jakiś spacer czy coś. - Wzdycha po chwili zastanowienia. Poprawia torbę, odwraca się po czym zaczyna odchodzić. - Pozdrów ode mnie Hermione.
- O tak, z pewnością to zrobię - mruczę zadowolony a gdy ten znika za rogiem, przejeżdżam językiem po ustach. - To i dużo więcej.




*****


 

     
      - Nox Maxima.
Otacza mnie mrok, ale przez ten cały czas stał się on moim przyjacielem.
      Wzdycham z ulgą, ciesząc się, że znów jestem w tym bezpiecznym porcie, naszej ostoi. Chociaż na parę chwil. 
Wszystko jest takie znajome. Fotel, na którym siedzę, ściany i kominek, w którym rozpaliłam ogień. Przy tym wszystkim każda inna kryjówka - mój dom na parę tygodni, który wciąż zmieniam - mimo, iż wcześniej w niej bywałam, jest chłodna i nijaka. Ale mimo wszystko za każdym razem lepsza niż cela.
      Słyszę odgłos kroków.
Po chwili ktoś łapię za klamkę, następuje krótki koncert zamków, drzwi otwierają się, a po momencie zamykają z trzaskiem.
Jest popołudnie. W związku z zimą, zaczęło ściemniać się znacznie wcześniej, a dzięki zaklęciu, gaszącemu wszelkie światła w domu, jestem niewidoczna. I bezpieczna. Mrok nigdy nie wyprze swojej.
- Lumos - słyszę znajomy głos i zaczynam z większą intensywnością głaskać kota.
Salazar bowiem został pod ich opieką, gdyż nie chciałam zmuszać go do ciągłych przenosin.
     Widzę zarys niebieskiego obłoku z przedpokoju, a po chwili w całym domu ponownie zapalają się wszelkie światła, a Harry Potter i Ron Weasley wchodzą do salonu.
- Hermiona? Hermiona! - Wstaje z fotela uprzednio delikatnie odkładając kota, a następnie zostaje zamknięta w mocnym uścisku bruneta. Przymykam oczy i wciskam głowę w  jego szyję. Później luzuje uścisk i odciągam jedną rękę od Harry'ego, zerkając na Ron'a, który szybko podchodzi. Milczymy w tym uścisku, szczęśliwi, że znów możemy być razem.
- Przepraszam, że nie uprzedziłam - mówię, odchylając się lekko, ale wciąż ich obejmując.
- Wiedzieliśmy, że przyjdziesz. - Ron uśmiecha się. Salazar zaczyna kręcić się między naszymi nogami, a kiedy nikt nie zaczyna go głaskać, odchodzi i kładzie się na kanapie z głośnym pomrukiem. - Znaczy mieliśmy przypuszczenia.
- Skąd? - Przez moment boje się, że nie zatarłam jakiś śladów bądź, że komuś - chociażby im - udało się mnie wyśledzić.
- Podobno napisałaś do Malfoy'a. On wspomniał Zabini'emu, a ten jak to on wygadał się Nott'owi. Usłyszała to Katie i pomyślała, że powinniśmy wiedzieć - wyjaśnia Harry.
Nagle przypomina mi się, że do tej pory, przez te prawie pół roku i kilka naszych spotkań nie rozmawialiśmy szczerze, a ja nie zrobiłam jeszcze tego co powinnam.
- Gdyby nie to, że z początku odciągaliście ich ode mnie, nie byłoby mnie tu, chłopcy. - Powinnam użyć słowa mężczyźni, ale jest to efekt uboczny tego, że przez tyle lat nie nazwałam ich tak ani razu. - Tylko w celi - dodaje, bo taka właśnie jest prawda.
Z początku potrzebowałam czasu, aby wybrać kryjówkę, która będzie moją pierwszą, wyciągnąć pieniądze ze skrytki, póki sprawa się nie rozeszła oraz, aby zatrzeć ślady.
- I bez naszej pomocy, by cię nie złapali - odpowiada Ron, opadając na fotel obok tego, który dotychczas zajmowałam, przerywając jednocześnie nasz uścisk. - Ostatecznie to McGonagall postanowiła zamknąć śledztwo kiedy po nawet trzech miesiącach nie mieli kompletnie nic. - Harry wzrusza ramionami i uścisnąwszy moje ramię również decyduje się spocząć.
- Ale oni nie odpuszczają. Widziałam Paula na Pokątnej, dzisiaj z samego rana. Na szczęście mam tam kilku dłużników. - Dłużników, którzy w zamian za przysługi z przeszłości trzymają język za zębami i gotowi są kłamać, że od dłuższego czasu nie widzieli mnie na tej ulicy. - Powiedźcie mi... Chciałam zapytać listownie, ale zdecydowałam, że to za duże ryzyko. Słyszałam pewne pogłoski... - Nagle całe zmęczenie wraca do mnie jak bumerang tyle, że z o wiele potężniejszą siłą. Przejeżdżam dłonią po czole i na moment przymykam oczy.
- O! Napijesz się czegoś?
- Nie, dziękuję Ron. Chce tylko wiedzieć czy ten ich wniosek... - Przekonałam się, że moje wcześniejsze życie w cieniu, które prowadziłam za czasów Zakonu był jedynie jakby zabawą w chowanego, nie mające porównania do takiego jakie prowadzę teraz.
- Rada go odrzuciła - przerywa Harry. Wystarczy jedno spojrzenie na te dwójkę i wiem już, że myślą o tym samym co ja. - Znaleziono niektóre ciała, na razie trzy. Tych, których zabiłaś w czasie Kingsley'a, a przecież to na niego wszystko zrzucono, prawda? Całe zło Zakonu przypisano jemu, więc... Teraz przypięto je do ciebie, ktoś potwierdził, że to robiłaś. McGonagall już nie mogła więcej wszystkiego osłaniać.
- I słusznie. - Już dawno nauczyłam radzić sobie z poczuciem winy i wspomnieniem ich błagających oczu. Wystarczy, że powiem sobie dość, a wszelkie obrazy znikną, a wrzaski pełne rozpaczy ucichną.
- Nie zgodzono się, aby przekopać cały magiczny świat ani, aby po zatrzymaniu przeprowadzić pocałunek dementora bez orzekania o winie, do czego chcieli doprowadzić. Nawet twierdzą, że potrafiliby wszystko ci udowodnić jeśli byłaby taka potrzeba - wyjaśnia Ron.
- Ciekawe jak! Przecież wszystko co mają to jakieś marne poszlaki i przypuszczenia.
- No właśnie.
No moment ponownie przymykam oczy, zakładam nogę na nogę.
      Kiedy wtedy, w Forest of Dean teleportowałam się gdy zauważyłam obecność tamtych ludzi, zostawiłam ciało Marcus'a w jednym z zaułków najgorszej dzielnicy mugolskiego Londynu, a następnie przeniosłam się do banku. Wypłaciłam galeony, które starczyć mi miały na najbliższy czas, przeniosłam do starej kryjówki i korzystając z ostatnich chwil wolności, napisałam do Malfoy'a, że to ja pierwsza odezwę się do niego.
Od tamtej pory moje życie to ciągłe oglądanie się za siebie i zacieranie śladów. Nadal utrzymuje kontakty z Teddy'm i przyjaciółmi, a dzięki pracy Harry'ego i Ron'a w departamencie aurorów, dokładnie wiem co tamten czteroosobowy zespół planuje i jak dużo wie. Są moimi oczami i uszami na świat, myślę niekiedy z żartem, z którymi widzę się za każdym razem gdy przenoszę się do innego miejsca - średnio co dwa - trzy tygodnie.
- To jak walka z wiatrakami - jestem dla nich nieuchwytna - mówię. Ścigają mnie, bo są święcie przekonani, że to ja zabiłam Marcus'a oraz znalezionych w ostatnim czasie. - Nie boje się pocałunku dementora - dodaje, wspominając jeden z postulatów wniosku aurorów.
- Wiemy, ale to my boimy się o ciebie - odpowiada mój rudy przyjaciel, pochylając się i łapiąc moje dłonie. Uśmiecham się ciepło, a on robi to samo.
- Dam sobie radę. - Podnoszę się z miejsca, uprzednio zerkając na zegarek. Ściskam ich krótko, na moment zatrzymując dłoń na ich policzkach, a później chwytam różdżkę.
- Widzimy się za dwa tygodnie, tak?
- Około - odpowiadam, ale zatrzymuje się gdy trzymam już dłoń na klamce. - Jeszcze raz dziękuję.




*****



      Dziwnie czuje się, stojąc przed tym domem.
Cała ich rodzina oddzieliła się od moich rodziców grubą krechą, która jeszcze i tak poszerzała się z biegiem lat na co niestety nie miałem wpływu.
     Budynek jest ciemnobrązowy, dachówki są czerwone tak samo jak drzwi - sądzę, że ciotka przemieniła je na ten kolor, by zrobić na złość rodzinie, jak i nie samu Slytherin'owi. Trawnik jest równo obcięty, co kilka metrów rosną choinki, już średniej wielkości. W środku jest ciemno, a całokształt mimo, iż zadbany sprawia wrażenie niezamieszkanego. Idealnie.
     Pokonuje zaklęcia obronne, chwilę później widzę, że firanka delikatnie drgnęła. Przystaje, poza podnieceniem i radością spowodowaną świadomością, że Granger jest tak blisko, zaczynam czuć wątpliwości. Andromeda mimo wszystko nie wyparła z krwi tworzenia takiego otoczenia, by człowiek po wejściu na jej teren nie czuł się nieswojo i wątpliwie.
      Kiedy wychodzi, bardzo szybko zamykając za sobą czerwone drzwi, nie wiem co dalej.
Po zastanowieniu ruszam do przodu, by nie okazać zwątpienia, ale czuję, że mój pewny siebie, zadziorny uśmiech znikł.
- Wyrosłeś. - Andromeda ma ciemno - brązowe  włosy z dużą ilością siwych pasem upięte w kok, lekko pulchną twarz, zaróżowione usta i średniej wielkości oczy, którymi mierzy mnie od góry do dołu. Przez moment zaczynam rozumieć dlaczego Granger nie lubi gdy ja to robię. - Trochę przypominasz Lucjusza. - Nie dziwię się kiedy słyszę odrazę i niechęć gdy wymawia imię mojego ojca.
- Dzień dobry. - Mam wrażenie, że brzmi to absurdalnie. Kiedy firanka ponownie lekko się uchyla ogarnia mnie złość. Pewnie stoi tam teraz i się gapi zamiast przyjść i jakoś uratować te sytuację, która robi się coraz bardziej beznadziejna.
- Teddy'ego nie ma z tobą? - pyta, podchodząc bliżej.
- Nie. Kazałem zostać mu w Hogwarcie, przecież ma jutro lekcję. - Może jakoś uda mi się zapunktować? Wzdycham ciężko i przestępuje na drugą nogę.
- Dobrze - mówi.
Zalega chwila ciszy, wiem, że temat się urwał, a nie dość, że nie mamy żadnego innego, to dodatkowo mam dziwne wrażenie, że cały czas mnie osądza. Te cholerne drzwi wydają mi się jakby kołem ratunkowym, które chce wreszcie chwycić.
- Idź, czeka na ciebie. - Przez jej słowa odrywam tęskne spojrzenie od drzwi. Podchodzi jeszcze bliżej, a po krótkiej chwili kładzie dłoń na moje ramię. Zadziwiające jest to, że mimo, iż lekko się uśmiecha jej twarz dalej wydaje się surowa. Nawet lekko wycofana, jakby kontrolowała się na każdym kroku. - Wiesz, że mogłeś przyjść do mnie wcześniej? Ale rozumiem dlaczego tego nie zrobiłeś, tak tylko mówię. Wiem też, że utrzymywałeś kontakt z Teddy'm, młodzieńcze. Teraz też się nim opiekujesz, więc mój dom jest dla ciebie otwarty.- Mówi to na jednym wdechu. Mam wrażenie, że z każdym słowem wzmacniała uścisk, bo teraz jej paznokcie są całkowicie wbite w moją skórę, a jej palce sztywno napięte. - Mam wrażenie, że bardziej wdałeś się w matkę.
- A ja mam taką nadzieję - odpowiadam.
- Gdzie ona... co się z nią dzieje? Z Narcyzą? - pyta, markotniejąc.
- Dalej mieszka w Malfoy Manor, widujemy się raz na jakiś czas... Lucjusz ukrywa się, uciekł zaraz po bitwie o Hogwart, bo chcieli wsadzić go do Azkabanu - odpowiadam, wzruszając ramionami.
Na wzmiankę o ojcu znów się napina. Domyślając się  co jej chodzi, mówię:
- Uniewinnili mnie.
Później znów stoimy bez słowa, a do mnie dociera dlaczego matka nawet po wojnie nie chciała odnowić kontaktu z siostrą. Dzieli nas za dużo lat, mamy zbyt wiele przykrych, a wspólnych wspomnień i z biegiem czasu staliśmy się dla siebie obcymi osobami.
- Czeka na ciebie - powtarza i łapię swoją sukienkę, przykrytą kurtką, by podnieść ją trochę i bez dalszych słów czy pożegnania, zaczyna schodzić po marmurowych schodkach w dół, pewnie do siebie.
      Czekam moment nim znów zaczynam kierować się do drzwi.
Przez głowę przechodzi mi, że mimo wszystko osiągnąłem więcej niż ktokolwiek z mojej rodziny w relacjach międzyludzkich. Dostałem zaproszenie do jej domu i pozwolenie na dalsze odwiedziny.
      Gdy dotykam klamki, wewnątrz mnie wybucha ogień.
Ciągnę, jest otwarte.
Nie daje rady rozejrzeć się po pokoju, w którym się znalazłem. Coś z impetem rzuca się na mnie i dopiero kiedy odchyla się lekko i wpija w moje usta, dochodzę, że to Granger.




*****



      Śmieje się głośno, to taki piękny dźwięk.
- Postanowiłam, że  powinniście załatwić to sami - mówi brązowooka, ciągnąc mnie ku sobie.
- Co? Andromeda? Teraz o niej myślisz? Jesteś niemożliwa! - wołam i pozwalam, aby ściągnęła mi koszulę.
Lądujemy na jej łóżku, a ona szybko pozbywa się bluzki, nie czekając na to, aż ja to zrobię.
- Kochanie, chyba mamy dziś rocznice. To nie rok, ale... - zaczynam po czym znów całuje ją żarliwie.
- Nie, jutro Malfoy - odpowiada mimo wszystko z uśmiechem, przesuwając palcem po moim torsie. - Powinnam się obrazić czy coś, wiesz? - dodaje podczas gdy ja ściągam jej spodnie. Swoje już straciłem.
- Ale tego nie zrobisz. - Łączymy swoje usta, a ja mocno zaciskam swoje dłonie na jej talii.
Zaczynam przesuwać nimi po całym jej ciele, a gdy ta wydaje pomruk zadowolenia, odrywam się od niej tylko po to, by zejść na jej szyję. - Tak mi cię brakowało, Granger! - wołam na co ta uśmiecha się przebiegle, odchylając się do tyłu.
- Panie Malfoy, bo jeszcze pomyślę, że to jakieś głębsze uczucie!
Gwałtownie chwytam ją za biodra po czym sadzam ją sobie na kolanach i łapię jej twarz w dłonie.
- To ty się na mnie rzuciłaś kiedy tylko wszedłem! Ale naprawdę cholernie mi cię brakowało - poprawiam się co spotyka się z kolejną dawką jej melodyjnego śmiechu. - Dziwisz mi się? Blaise nawiedza mnie regularnie, a nie mając ciebie, nie mam go do kogo odesłać - dodaje, kładąc ją pod sobą.
- Możesz to udowodnić - mówi zalotnie, zaciskając dłonie na moim karku, a drugą na plecach. W jej oczach widzę płonące kule ognia, policzki ma zaróżowione, a malinowe usta lekko rozchylone.
Zamierzam.




*****



      - Teraz możemy porozmawiać, prawda? - pytam i podnoszę się na łokciach.
Moje włosy są rozkopane, usta tworzą błogi uśmiech, a moje nagie ramiona ocierają się o jego.
Mimo wszystko gdzieś za moim szczęściem kryje się odrobina smutku spowodowana rankiem. Malfoy lada moment musi wracać do Howagrtu.
- Teddy bardzo chciał tu być, mam cię pozdrowić - mówi, dając mi do zrozumienia, że tak, teraz możemy.
Kochaliśmy się długo i namiętnie, jak to zawsze gdy widzimy się po przerwie. Czułam się cudownie kiedy jego dłonie zwiedzały po raz kolejny moje ciało, gdy gwałtownie zrywał ze mnie ubranie lub kiedy przycisnął mnie mocno do piersi, pod sam koniec naszego wspólnego wyścigu ku przyjemności, szepcząc mi do ucha.
Teraz jest czas ochłonięcia, a ja czuję, że znajduje się we właściwym miejscu, co odczuwam zawsze gdy jestem przy nim.
- Zobaczymy się w święta.
- Tak też mu powiedziałem - odpowiada. Łapie mnie za ramiona i ciągnie ku górze, by pocałować mnie w czoło. - Stał się trochę podobny do mnie.
- Domyślam się, Malfoy. Spędzacie ze sobą dużo czasu. - Przylegam do jego torsu, masuję go dłońmi. - A co u Teo? - Mogę  się założyć, że unosi brwi. - Wszystko dobrze, prawda? Nie doszli do niego? - pytam, chcąc wiedzieć, czy udało mu się wyjść z tego wszystkiego cało.
- Tak. Jest bezpieczny. - Jego głos stał się napięty. - Dręczy mnie jedna sprawa, Granger. Skoro już zaczęłaś ten temat... Spójrz na mnie.
Słucham go i robię to.
- Czy tego żałujesz?
Czytam między wierszami.
Wiele osób sądziło, że poświęciłam się dla niego. Uparcie myśleli, że zrobiłam wszystko, by Malfoy pozostał na wolności, ale to nie jest całkowita prawda. Jest nią to, że blondyn poza swoją przeszłością nie ma żadnych grzechów, a to mnie widziano z ciałem Marcus'a. Nie zamierzałam wydawać Blaise'a - to przyszły ojciec i mąż, który gdyby tego nie zrobił, może nawet przypłacilibyśmy swoim życiem i to właśnie dla mnie przygotowane było te odpokutowanie.
- Nie. Zrobiłam to co należało, Malfoy. - Chce uciąć ten temat. Przez te wszystkie doświadczenia zrozumiałam dlaczego arystokrata nigdy nie lubił rozmawiać o dniach z jego przeszłości.



*****

    

      Pożegnania nie należą do przyjemnych.
Pokój, w którym jesteśmy zawsze wydaje się wtedy ciasny, bardzo duszny i obcy.
- Zawsze mam wrażenie, że pękniesz, Granger. Jakbyś mogła się w każdej chwili rozsypać - mówi i przygarnia mnie do siebie. Ze śmiechem, swobodnie. Chce dodać mi otuchy i sprawić jakby nie było to nic konkretnego.
- Bo tak się czuję, Malfoy - odpowiadam szczerze, zadzierając głowę, by na niego spojrzeć. - Ale widzimy się znowu w przerwie świątecznej. - Na moment przed oczami staje mi obraz uśmiechniętego Teddy'ego, którego wtedy zobaczę.
- Za ckliwie - stwierdza, przewracając oczami. - Trzeba pogodzić się, że  czas tak szybko leci.
- Ckliwie? To za to było sentymentalne - odgryzam się, posyłając mu jego własny uśmiech. Numer sześć, jak to go nazywam. Sarkastyczny, odrobinę wredny.
- A to nie fajne. - Przez moment brzmi jak Blaise.
Gdy mnie ściska wiem, że robi to po raz ostatni.
Gdy całuje, czuje to samo, a jego język, muskający mój smakuje szaleństwem. Dotyk z kolei pali, a świadomość jego odejścia boli.
- Do zobaczenia, Granger - mówi gdy odrywamy się od siebie, wciąż trzymając dłonie na mojej talii.
- Kocham cię, Malfoy - przypominam kiedy zaciska je mocno, a następnie ostatni raz dzisiaj całuje mnie w czoło i podchodzi do drzwi. Za każdym gdy zamierzam wymówić te słowa, przez moment stają mi w gardle, a gdy jakimś cudem udaje im się jednak wydostać, zapierają dech w piersi.
- Ja ciebie też, Granger. - Otwiera drzwi i jedną nogę stawia poza domem Andromedy. - Nawet nie masz pojęcia jak bardzo.



*****


     - Oj, ja po prostu sądzę, że się boisz porażki, T e o d o r z e - mówię, pochylając się i uśmiechając złowieszczo. Brunet, by nie okazać swych emocji stosuje tak zwaną pokerową twarz, którą przez te wszystkie lata opanował do perfekcji.
- Wiesz, że jesteś za pewny siebie, Blaise? Nie masz najmniejszych szans, naprawdę chcesz się skompromitować? - pyta również się przysuwając.
Ale w moich oczach jest pełno iskier i coś co nazywał zawsze figlem. Dzięki temu nie muszę opowiadać - doskonale wie, że gotów jestem się poświęcić jeśli miałbym zagwarantowaną doskonałą zabawę.
      Roznoszą się kroki, a po chwili do pokoju wchodzi Pansy, a zaraz za nią Draco z dłońmi w kieszeniach, bezczelnym uśmiechem i w czarnym płaszczu oraz ciemnej koszuli z dwoma rozpiętymi guzikami.
- A wy dalej kłócicie się o ten wyścig na miotłach? No doprawdy! - Przewraca oczami, a później zerka na blondyna. - Od jakiś trzydziestu minut rzucają sobie wyzwania i nic nie robią.
- Jak to nic? - pytam, unosząc brwi. - Chwilę temu siedziałem gdzie indziej, a poza tym zjadłem kanapkę i przywołałem już miotły.
Pansy wydaje się rozbawiona.
Poza tym ma ogromny brzuch - kiedy ostatnio powiedziałem to na głos, dostałem po głowie - w związku z tym, że ma urodzić w najbliższym czasie.
- Zajmij się tymi dziećmi, Draco - dodaje żartobliwie, popychając go w naszym kierunku. - Bez obrazy Teo.
- A ja to niby co? - pytam wysokim tonem na co ona jedynie posyła mi całusa po czym wychodzi, zostawiając nas samych.
Blondyn siada koło Nott'a, naprzeciw mnie.
- Nie powinieneś być w Hogwarcie? - pytam, mrużąc podejrzliwie oczy.
- Mam tam Slughorn'a, dzięki zaklęciu cały zamek na oku i dziś jest sobota w związku z czym większość uczniów poszło do Miodowego Królestwa i jeszcze godzinę dla siebie - wylicza śpiewającym tonem.
Uderzam się w czoło.
- No tak, Hermiona. Zostanie do świąt? Chcielibyśmy do niej wpaść.
- My też - dodaje Teo.
Spoglądam na niego kątem oka, doskonale zdając sobie sprawę, że do tej pory ma wyrzuty sumienia. Sądzi bowiem - i to dość uparcie -, że gdyby nie pozwolił rzucić na siebie wzmocnionego zaklęcia kameleona lub ściągnął swoje szybciej, coś mogło pójść inaczej co jest kompletnie bezsensowne zważywszy na to, że Hermiona doskonale sobie teraz  radzi, a to wszystko nie dotyczyło go nawet w najmniejszym stopniu.
- No to nie macie zbyt dużo czasu dla siebie - stwierdzam gdy kończy opowiadać o złożonej jej wizycie i o następnej jaką zaplanowali.
- No co ty nie powiesz - odburkuje.
- To kiedy wy zrobicie małego, Dracona, co? - pytam przez co Teo krztusi się pitym właśnie trunkiem, a Malfoy wydaje się być zdziwiony. - No co się tak gapisz? Chcesz żeby moje dzieci bawiły się same? Na niego za bardzo nie mam co liczyć. - Zerkam na Teo. - Katie na razie nie chce dzieci. Chce mieć Teo tylko dla siebie. - Chichoczę, ignorując piorunujące spojrzenie wspomnianego. - Ale wy... no wiesz, ty i Hermiona... widzicie się średnio dwa razy w miesiącu, więc może emocje wezmą górę i...
- Sądzisz, że dla kogoś kto się ukrywa krzyczące dziecko na rękach to dobry pomysł? - przerywa blondyn.
- Nie podoba mi się ta wrogość i politowanie w twojej wypowiedzi - mówię na swoja obronę, uzmysławiając sobie gafę jaką popełniłem.
- To bardzo zły pomysł. Jak na razie - odzywa się Teo takim tonem jakby tłumaczył coś małemu dziecko i wiem, że jest to skierowane bezpośrednio do mnie. - Ale wasz związek nadal przetrwał.
- My nie poddajemy się tak łatwo, przyjaciele. A może... nieważne. To co, idziemy na te miotły, panienki? - pyta, wstając z miejsca i zakładając ręce na torsie. - Mam jeszcze chwilę.
      Nagle słychać huk.
Wraz z Teo  i Draco podrywamy się z miejsca i wszyscy ruszamy do źródła hałasu.
Dochodzimy do kuchni, a wtedy moje serce ściska się tak bardzo, że przez moment brak mi tchu.
- Pansy! - wołam, ujrzawszy ją, leżącą na ziemi za wyspą kuchenną. Otaczają ją  kawałki potrzaskanego talerza, który pewnie trzymała w dłoniach gdy zakręciło się jej w głowie i upadła.
- Zaczyna się, Blaise. To już! - sapie gdy pomagam się jej podnieść.
- Niby co? Co już? - pytam, marszcząc brwi i nieruchomiejąc kiedy jej twarz wyraża grymas bólu i czegoś czego nie mogę określić.
- Blaise! - woła Teo, uderzając mnie w ramię podczas gdy Draco wyciąga różdżkę. - Ona rodzi, kretynie!




*****


      Siedzę w salonie, a między moimi nogami spoczywa pudełeczko z pamiątkami.
Przekładam zdjęcia z naszego ślubu i podróży poślubnej, którą udało nam się dokończyć, a kobieta koło mnie pije zieloną herbatę.
      Gdzieś w pobliżu leżą filmy, które mamy zamiar wyświetlić na ścianie za pomocą czarów. Kiedy trafiam na fotografie, która uwieczniła moment naszego pocałunku tuż po przysiędze, przykładam je do serca i opadam na stos poduszek za nami.
- Naprawdę piękne - mówi Luna, odbierając ode mnie zdjęcie. - Wiesz, że  chyba ja je robiłam?
- Nie miałam pojęcia - odpowiadam, odwracając głowę w je stronę. Zerkam na zegarek i marszczę brwi. - Nie ma go już trzy godziny, Luna.
- Na pewno nic się nie stało. - Uśmiecha się lekko, by dodać mi otuchy. - Mogę zrobić ci budyń, chcesz? Mi zawsze poprawia humor.
Przez moment mam ochotę przyznać, że czuję się lepiej przez samą jej obecność, ale ostatecznie rezygnuje. Odkąd zgodziłam się na kontynuowanie jej znajomości z Teo, sama zaczęłam się z nią spotykać. Zaprzyjaźniłyśmy się z czego bardzo się cieszę, a sentymentalizm, lekki ton, złote myśli, nietypowe rady i to, że niekiedy mam wrażenie, że zrobiona jest z porcelany, nie jest już niczym dziwnym.
- Chcę - mówię po chwili, a ona podnosi się z miejsca. - Pójdę z tobą - dodaje do żony Nevil'a. Podaje mi dłoń, łapię ją, podnoszę się z miejsca, odkładam zdjęcia do pudełeczka, a następnie wraz z blondynką kieruje się do kuchni.

O porodzie Pansy dowiaduje się kilka chwil po jego zakończeniu.




*****



     Za oknem, na którym mróz nakreślił piękne wzory, wszystko pokryte jest białym puchem.
Grubsze gałęzie i mój dom, który jest w pobliżu, ozdabiają grube sople, a z nieba lecą różnorodne płatki śniegu, tworząc jeden z najpiękniejszych krajobrazów.
     W środku z kolei słychać magiczne kolędy, a z kuchni Andromedy wydostają się cudowne zapachy świątecznych potraw. Stół jest pięknie zastawiony, a nam pozostaje czekać na Teddy'ego i Malfoy'a.
     W Hogwarcie jest tylko Filch, ponieważ wszystkie dzieci nie musiały zostawać w tym roku w szkole, więc i nauczyciele nie byli potrzebni. Do zamku wrócą  po nowym roku.
     Dzisiaj właśnie wypada wigilia, jutro wybiorę się z Malfoy'em do Harry'ego i Ron'a, którzy zaprosili również Pamelę i Neomi, nową dziewczynę rudego Gryfon'a, Lunę oraz Nevil'a.  W kolejnym dniu udamy się do Pansy i Blaise'a, którzy zostali szczęśliwymi rodzicami Ben'a i Claudie, których odwiedzą Katie i Teo. Wyjątkowe zajęte święta.
     Słychać huk.
Wyglądam przez okno i z ulgą stwierdzam, że to nikt inny, a Malfoy i Teddy złamali zaklęcia obronne. Odruchowo poprawiam włosy, a już po chwili drzwi otwierają się, a oni wchodzą do środka.
- Brrr! Ale zimno! - woła Teddy, trzepiąc butami o ziemie, by pozbyć się z nich śniegu.
Rozgląda się i uśmiecha się szeroko na mój widok, a następnie szybko podchodzi i zamyka w uścisku.
- Hermiona! - wita się, a ja śmieje się cicho.
Później po moim ciele przebiega dreszcz spowodowany dotykiem jego wilgotnej kurtki i resztkami śniegu jakie spadły na moje ramiona.
- O, przepraszam! - mówi gdy to zauważa. - Babcia! - woła gdy widzi jak Andromeda wychodzi z kuchni. Malfoy jakby skorzystał z ich chwilowej nieuwagi i witaniem się, bo szybko doskoczył do mnie.
- Wesołych świąt - mówi cicho, przygryzając płatek mojego ucha. Mruczę z zadowoleniem i przytulam go mocno, wciskając głowę w zgięcie jego szyi.
Nie mam zamiaru go wypuścić, lecz przerywa nam chrząknięcie Teddy'ego. Zdziwiona odwracam na niego wzrok.
- Mówiłeś wujku, że nie należy ściskać się zbyt długo tylko od razu przechodzić do ust.
- Doprawdy? - pytam, unosząc brew, biorąc się pod boki.
- To miała być tajemnica - mówi Malfoy, mrużąc oczy, a gdy zauważa moją minę, która zawiera mieszankę złości i zdziwienia, unosi ręce do góry. Andromeda w między czasie dołącza do nas. - A nie wspomnisz dlaczego ci to mówiłem? Teddy ma dziewczynę!
- Ej! - woła wspomniany, a chwilę później zaczyna opowiadać o Penelopie swojej babci, która z początku jest oburzona, że nie zaprosił jej tutaj.
- I ty dawałeś mu rady, tak? - pytam gdy siadam razem z blondynem do stołu. - Musiał być naprawdę zdesperowany, Malfoy.
- Wątpisz w mój autorytet, Granger? - Wyciąga dłoń i kładzie ją na moim kolanie, która po chwili zaczyna masować. - Poderwałem ciebie.
Nie wiem czy mam być oburzona czy zadowolona. Z kolei na jego twarzy tym czasem maluje się pełen złośliwości uśmiech.
Po chwili zaczynamy posiłek wigilijny, a później postanawiamy otworzyć prezenty świąteczne.



*****



      - Co byś powiedziała gdyby ci się teraz oświadczył? - pyta gdy w czasie sylwestrowej nocy siedzimy na jednej z ławek na wysokim wzgórzu.
- Przekonasz się jak spróbujesz - odpowiadam zalotnie, nie biorąc jego słów na poważnie.
Gdy jednak odwraca wzrok, który do tej pory utkwił w gwieździstym niebie, sztywnieje.
Przez moment w mojej głowie pojawia się ta absurdalna wizja, w której klęka na jedno kolano i zadaje tę pytanie, powodując miłe podniecenie.
      Jest już po jedenastej, cieńsze gałązki drzew już dawno zostały porwane do tańca przez silny wiatr. Między nami panuje milczenie, ale nie złe czy krępujące tylko takie, które momentami jest potrzebne.
      Jesteśmy tylko my, otoczeni przez biały puch. Nawet zimno nie daje się we znaki zupełnie jakby uznało, że nie powinno nam przeszkadzać.
      W ciemności, nie odrywając wzroku od krajobrazu przede mną, odszukuje jego rękę, a on splata nasze palce. Od razu czuję się silniejsza, poczucie mocy przeszywa moje ciało, dając wrażenie jakbym mogła zrobić wszystko.
      Mocne perfumy Malfoy'a wchodzą mi do nozdrzy przy każdym większym wdechu, drażniąc lekko moje zmysły, lecz nie przeszkadza mi to. Przez te miesiące, przez ten czas wspólnie z nim spędzony ten zapach stał się dla mnie symbolem szczęścia i prawidłowości, którego tak strasznie mi brakuje w czasie jego nieobecności.
      Teraz mężczyzna wpatrzony jest w to co rozpościera się jakby pod nami, mając jednak w pogotowiu różdżkę. Już na mnie nie patrzy, przestał na moment powtarzać, że cieszy się, iż ma mnie koło siebie, przestał mnie całować i droczyć się czy przedrzeźniać. Jedynym stałym elementem jest żądza i pragnienie w jego srebrnych oczach, które w takim mroku, delikatnym światłem księżyca i blasku pojedynczych fajerwerków, które wystartowały za wcześnie, wyglądają niesamowicie.
      Nagle obejmuje mnie obawa. Co jeśli za jakiś czas coś stanie nam na drodze? Co jeśli komuś podwinie się noga? Świadomość, że wszystko może runąć jak domek z kart, zakończyć się w mgnieniu oka i sprawić, że będę miała to za sen, jest przeszywająca i nieprzyjemna.
On, jakby przeczuwał to, mocniej ściska moją rękę, wciąż na mnie nie patrząc.
- A jeśli umrę? - pytam.
Moje słowa przeszywają ciszę jak sztylety, dudnią w uszach i ściskają serce.
- Nie bądź głupia, Granger. Nie umrzesz. Nie przedwcześnie.
- A jeśli pewnego dnia będę musiała odejść? - pytam, opierając głowę o jego ramię. - Co wtedy?
- Nic wielkiego - zapewnia, wzruszając ramionami. Znowu zadziwia mnie, że mimo, iż podchodzi do całej sprawy z łatwością i charakterystyczną dla niego obojętnością, daje mi poczucie miłości. - Poczekam na ciebie. Po prostu.

Bo jeśli się kogoś kocha, to ten drugi ktoś nigdy nie znika.

Na nocnym niebie wybuchają fajerwerki.

 
 

*****
 
CZARNY RAJ

16.12.2013 - 31.08.2014
 
 
*****

Jeśli ktoś miałby wątpliwości - w mojej wersji po drugiej bitwie o Hogwart, Bal Bożonarodzeniowy odbywa się co roku dla wszystkich klas powyżej czwartego roku nauki. Dodatkowo na każdy przyjeżdżają uczniowie z innych szkół, nawet jeśli nie ma akurat Turnieju Trójmagicznego. Odbywają się też lekcje nauki i przypomnienia nie tylko dla czwartego roku.
 
Słowa ostatnie, kursywą, są cytatem.
 
Ale koniec objaśniania, bo nadszedł czas... pożegnać się.
 
 
Nie płaczę, jestem wzruszona, ale głównie szczęśliwa, że udało mi się poprowadzić do końca całe opowiadanie tak jak to wcześniej zaplanowałam. Dlatego też, że ciągle byliście moim oparciem i powodowaliście uśmiech na twarzy.
 
Dziękuję wam ogromnie, jestem zaszczycona, że tylu osobom spodobała się zarówno ta jak i wcześniejsza historia.
To już koniec, wyruszam do trzeciej klasy gimnazjum i w związku z olimpiadami, konkursami i egzaminami nie mogę pisać kolejnego opowiadania mimo, iż miałam pewny zamysł.
Ale w wolnej chwili będę dodawała miniaturki.
Raz na jakiś czas.
Sercem natomiast będę z wami zawsze.
 
Dedykuje epilog tylko wam, jak już napisałam na samym początku.
Pisany jest z pewnym dystansem czasowym, mam nadzieję, że spodobał się wam i jesteście zadowoleni.
Hermiona i Draco są razem jednak nadal mają przeszkody.
Muszą rozstawać się, ale zawsze do siebie wracają, a ostanie zdanie przed fajerwerkami jest jakby przesłaniem.
 
Jest mi ciężko na duszy gdy piszę te słowa, na wszelkie komentarze pod ostatnimi rozdziałami odpowiem dziś wieczorem.
Jedynym czego chce, ostatnim jest wasz pozytywny stosunek do rozdziału.
 
Dziękuję jeszcze raz. ZA WSZYSTKO, ZA WSPÓLNE CHWILE I EMOCJE.
 
Cóż, podpisuje się po raz ostatni.
Vivian Malfoy.
 
 
 

sobota, 23 sierpnia 2014

Rozdział 44:,,Główną nagrodą jest Twoja i moja głowa.''

Hermiona



      - Dalej uważam, że powinniśmy zmienić skład. - Malfoy jest co najmniej obrażony.
- Powiedz po prostu, że nie chcesz, abym zrobiła to bez ciebie - prycham na co on posyła mi pełne politowania spojrzenie. Rozbawia mnie - za wszelką cenę nie chce dopuścić bym  zobaczyła niepokój w jego oczach, który z pewnością odczuwa. Z drugiej strony przeraża mnie to, bo przecież, by dojść do takiego wniosku muszę naprawdę go znać. Absurdalne, prawda? Poznałam dogłębnie Draco'na Malfoy'a i co gorsza - podoba mi się to co odkryłam.
- Mimo wszystko masz uważać, Granger. - Za oknem ciemna noc. - Całe szczęście, że idziesz z Teo!
- Malfoy...
- Jeszcze nie skończyłem! Masz mieć oczy dookoła głowy, gdyby coś się stało teleportuj się od razu - nie dbaj o Teo, doskonale poradzi sobie w obliczu niebezpieczeństwa. - Jego twarz poza powagą nie zawiera żadnych innych emocji.
Zaciska swoje silne, duże dłonie na moich ramionach.
- Jedna pomyłka i mogą cię przyłapać. Nikt nie może was zobaczyć, Granger. Kiedy tylko wyjdziesz poza teren tego zamku, znajdziesz się na polu łowieckim gdzie główną nagrodą jest twoja i moja głowa. Musisz zrobić wszystko, by zostały na miejscu.
- Przecież wiem, ale...
- Nie, jeszcze nie. - Mocniej ściska moje ramiona. - Może i trochę się martwię, może jest to tylko odczucie, że też powinienem teleportować się do Forest of Dean...
- Nie możesz opuścić stanowiska, dyrektorze.
- A ty nie możesz zrozumieć, że teraz to ja mówię? - Pierwszy raz od początku naszej rozmowy wydaje się poirytowany.
Wzdycha ciężko, spogląda w oczy.
- Po prostu macie wrócić. Tyle, Granger. Cali i zdrowi, rozumiesz? Nie chcę zobaczyć na twoim ciele ani jednego zadrapania.
      Przez moment czuję się jak w letargu. Nigdy nie słyszałam od niego podobnych słów, a te uszczęśliwiły mnie, a jednocześnie przypomniały, że mogę już nie wrócić do Hogwartu.
Doceniam go - przybliżam się, by musnąć wargami jego policzek.
Delikatnie, przeciągle.
      Po chwili gdy odsuwam się on kładzie dłoń na mojej szyi i z powrotem przyciąga do siebie, na wskutek czego wtulam swój policzek w jego. Bez pośpiechu, z ciężko bijącym sercem i wielką przyjemnością przesuwam nim z zamkniętymi oczami, najbardziej pragnąc, by ta chwila się nie skończyła.
Chwila bliskości i jakiegoś tlącego się, unoszącego nad naszymi głowami uczucia, która wydaje się rzadkością w tych najbliższych naszych momentach, które zapełnione były planami, dokuczaniem, a jeszcze wcześniej odrazą.
Rozumiesz?
- Obiecuję.




*****


Teodor



      - Cóż, Teo... ta sytuacja nie rysuje się zbyt dobrze - mówi Katie.
Siedzimy na werandzie naszego hotelu, oświetla nas światło księżyca. Właśnie opowiedziałem jej o całej sytuacji i o tym co muszę zrobić - o fakcie, że mam zamiar pomóc Hermionie usunąć ciało na dobre.
      Mina Katie z pozoru jest obojętna, ale gdy przyjrzę się bliżej widzę, że nie jest zachwycona.
- Muszę to zrobić. Rozumiesz, kochanie?
Odwraca się w moją stronę, a jej włosy zaczyna targać wiatr. Jeszcze bardziej niż chwilę temu. Czuję, że jest jej ciężko tak samo jak mi. Dodatkowo mam wrażenie jakby jakieś liny odciągały nas od siebie nawzajem.
- Rozumiem. To twoi przyjaciele, nie możesz ich zawieść - odpowiada z westchnieniem. - Przyjaciołom trzeba pomagać - dodaje wpatrzona w przestrzeń, do samej siebie. Zupełnie jakby chciała się przekonać.
- Jeden dzień, Katie. Jeden dzień. Obiecuje. - Przykładam dłoń do serca, a kiedy ona przytakuję, przyciągam ją do siebie. Później przypominam, że może teleportować się do Pansy i Blaise, który został wykluczony. Nie mógł zostać w Hogwarcie, ponieważ wszystko ma przebiec w jak największej dyskrecji, a z Hermioną mam udać się właśnie ja - Draco nie chciał puścić jej samej, a ja jestem poważniejszy od Blaise'a. Powinienem czuć się wyróżniony czy dowartościowany, ale wiem, że przyczyna tego jest też inna. Szale przeważało zawsze to, że przez te wszystkie lata byłem wraz z Draco dla Blaise'a jakby rodzicami, byliśmy odpowiedzialni za niego i to właśnie przez to wciąż mamy wrażenie, że wciąż jest tym kłopotliwym diabłem, który kocha kawały. 
- I jeszcze jedno. - Jestem całkowicie przekonany. Składam pocałunek na jej czole. - To już nasza  ostatnia przeszkoda.




*****



Hermiona



      Zebraliśmy się już wszyscy poza Teodor'em, który spóźnia się odrobinę.
W powietrzu unosi się napięcie i lekkie zdenerwowanie.
Najchętniej otworzyłabym okno, by wykonać potężny wdech, lecz wtedy złamałabym zaklęcia ochronne. Ale jestem całkowicie pewna, że pozostali myślą o tym samym. 
- Kiedy wrócicie daj znać. Szybko. - Tkwię w uścisku Harry'ego i Ron'a. Przytakuję, bo przecież cóż innego miałabym zrobić? Wiem doskonale, że nie są pewni powodzenia zadania, a ja muszę przyznać przed samą sobą, że też mam pewne wątpliwości.
- Chociaż raz to ty wplątałaś się w kłopoty, a nie my. To znaczy...
- Naprawdę zabawne, Weasley.
- Malfoy. - Mrużę oczy, upominając go po czym odwracam się ponownie w stronę najlepszych przyjaciół. - Doceniam to Ron. I tak, nigdy nie pomyślałabym, że coś takiego będzie miało miejsce. - Uśmiecham się lekko. Ściskam ich ostatni raz. Braterska miłość, niepewność tłamszona przez złudzenie. - Idźcie już. Wszystko będzie dobrze.
Średnio mi wierzą, widzę to, ale nie chcą zadręczać mnie zbędnymi słowami. Odprowadzam ich wzrokiem w stronę kominka, obiecując raz jeszcze, że odezwę się zaraz po powrocie.
- Granger.
Odwracam się. Zostaliśmy sami i nie mam wpływu na to, że gdy robię to i zauważam jego wręcz dzikie spojrzenie, robi mi się gorąco. Duszno.
Jakby hipnotyzował - zbliżam się do niego i unoszę głowę w oczekiwaniu.
- Pamiętasz, że mi też coś zagwarantowałaś? - pyta, przywołując wspomnienie naszej wcześniejszej rozmowy, a razem z tym uczucie jego lekko szorstkiego policzka, przesuwającego się po moim i mojego ciężkiego oddechu. Później coś zaciska się na moim gardle - złożyłam kilka obietnic, dam radę się z nich wywiązać?
- Tak, Malfoy. - Jego wzrok pali jeszcze bardziej, a ciało zachowuje się względem mnie jak magnes.
- Wieczorem mam cię widzieć z powrotem - mówi, grożąc palcem na co śmieje się lekko - trochę chrapliwie ze względu na napięcie, które czuję - i odchylam głowę do tyłu.
- Uwielbiam kiedy tak robisz - pomrukuje i pochylając się bardziej niż to konieczne, przesuwa swoją dłonią po moich włosach. Delikatnie, jakby z namaszczeniem, ale zdecydowanie zarazem.
Przymykam oczy gdy do nozdrzy wchodzi mi jego zapach, ogarnia mnie uczucie przyjemności, uświadamiam sobie, że pewnie teraz rozbiera mnie wzrokiem. Jak to robił ostatnio. Dupek. Seksowny, wpływowy, narcystyczny, ale wspaniały dupek.
Przysuwam się lekko i wyczuwam, że się uśmiecha.
- Uwielbiam ciebie - poprawia, oplatając mnie swoimi dłońmi. Otwieram oczy, a wewnątrz mnie wybucha pożądanie. Wielkie, ogromne. Gdy łapie mnie za kark i przybliża swoje usta dreszcz przebiega po moich plecach. Mobilizuje się i łapię go za koszulę, a następnie robię kilka kroków na wskutek czego plecy Malfoy'a dociśnięte są do ściany.
- Gdzie jest Teo?
Blondyn uśmiecha się przebiegle.
- Lada moment może się pojawić. Powinien. - Zaciska dłonie na moich biodrach. - Ale ten dreszcz dodaje emocji, prawda?
- Robisz to wszystko pod wpływem chwili, Malfoy? - Mam chrypę, wyciągam szyję. - Pożegnanie przed ponownym pojawieniem się bądź nie?
- Nie. - Robi kilka ruchów, a następnie mocno - może i za mocno - dociska mnie do ściany, a sam zajmuje moje wcześniejsze miejsce. Moi ciałem znów wstrząsa żądza. Wielki głód i chęć posiadania więcej i więcej.
Stykamy się biodrami, a gdy blondyn całuje mój obojczyk mam wrażenie, że chce doprowadzić mnie do granicy wytrzymałości. Wysuwam kolano, a następnie rozsuwam jego nogi i mocniej przylegam do jego ciała zamroczona. Za długo. Czekaliśmy na siebie na wzajem i prowokowaliśmy.
- Dlaczego, więc?
Gdy podnoszę wzrok i znów spoglądam w jego oczy czuję, że tonę. Od blondyna poza tą seksowną mieszanką zaczyna bić powaga. Wysuwa dłonie i kładzie je na moje uda, a następnie sunie przez plecy, aż po szyję. Lekko odchyla moją głowę.
- Jesteś okropną kobietą, Granger. Rozpalasz, a potem szybko gasisz ogień. Masz mnóstwo wad, wiesz skarbie? Mimo wszystko nie jesteś taka wspaniała - szepcze. Zupełnie jakby się bał, że zniszczy tę cudowną atmosferę. Powinnam była czuć się oburzona, ale w tym letargu czuję jedynie bezgraniczną chęć pozostania tu dłużej. Pozostania w tej chwili, która skończy się gdy tylko Teo pojawi się za naszymi plecami. - Ale mimo to nie chciałbym żadnej innej kobiety, Granger. Kocham cię.
Całuję go.
Zdecydowanie wpijam się w jego wargi, a wewnątrz mnie raz jeszcze wybucha pożądanie. Jeszcze silniejsze niż przedtem. Niż kiedykolwiek.
      Malfoy z żarem oddaje pocałunki. Nasze języki rozpoczynają ogniste tango, a ja zaczynam czuć szczęście - Draco Malfoy przyznał, że mnie kocha! - i wielki żal, że to właśnie teraz będę musiała go opuścić
- Nie... na długo... - mamroczę między pocałunkami mężczyzna. Zamiast okrzyczeć go, że czyta mi w myślach, mocniej przylegam do jego ciała. Mocno zaciskam dłonie na jego karku, a on łapie mnie unosi do góry podczas gdy ja oplatam go nogami. Sadza mnie na swoim biurku.
- Nie... - Zachowuje jeszcze szacunek. Mimo tego co właśnie robię. Biurko, które kiedyś należało do Minevry McGonagall czy Albusa Dumbledore'a nie nadaje się nawet na pocałunki.
- Jesteś wspaniała. - Blondyn śmieje się krótko.
- Dość późno to zauważyłeś. - Również się uśmiecham na moment, odrywając się od jego ust. - Kocham cię, ty obślizgły Ślizgonie. Kiedy wrócę...
- Będziemy razem.
- Ile?
- Jak najdłużej.
Wsuwa dłonie pod moją bluzkę, a ja przygryzam jego wargę podczas gdy za naszymi plecami w kominku,  zapalają się zielone płomienie.




*****


Teodor



      Kiedy po wyjściu z kominka zauważam całującą się parę, nie jestem zdziwiony.
Po prawdzie to czysto zadowolony i ściślej mówiąc z dwóch powodów: na pewno są szczęśliwi i musiały paść silniejsze słowa, że robią... to co robią z taką zawziętością, a po drugie nie będę musiał tłumaczyć się ze swojego spóźnienia.
- Nie chciałbym przeszkadzać, serio. Najchętniej wróciłbym do domu i zostawił was z tym samych, ale chyba mamy coś do załatwienia, nieprawdaż? - Opieram się o ścianę kominka.
- Uwierz, że również wolałbym, abyś akurat w tej chwili się zmył. Serio - odpowiada Draco, przedrzeźniając mnie.
- Dobra. - Przewracam oczami i śmieje się gdy blondyn robi to samo. - Cześć Hermiona.
- Cześć Teo. Miejmy to już za sobą. - Macha głową na boki, a następnie wzdycha i bierze do ręki swoją różdżkę.
- Czekam tutaj na was. - Przyjaciel podchodzi do mnie, a następnie przytulamy się po bratersku, klepiąc po plecach. - Powodzenia.
- Damy sobie radę, Draco. - Ściskam go za ramię, a później mocniej zaciskam różdżkę w dłoni podczas gdy blondyn podchodzi do brunetki.
- Na razie, kochanie. - Przyciąga ją do siebie, łapiąc za rękę i całuje, a jej kąciki ust unoszą się do góry. Lekko rozczulam się na ten widok, a chwilę później uśmiecham wrednie kiedy Hermiona ze śmiechem odsuwa go od siebie i przygryza wargę.
- Dziękuję, Teo. - Posyła mi kuksańca w bok.
- Za wszystko co dla nas robisz, stary. - Draco podchodzi bliżej. Posyłam mu lekko zdziwione spojrzenie. - Dobra, w najbliższym czasie już czegoś takiego nie usłyszysz. Już czas.
Łapie kobietę za rękę, a po chwili znikamy.




 
*****
 

Hermiona





      Puszcza Forest of Dean nie ma jednej atmosfery. W niektórych rejonach jest tajemnicza i mroczna, a w innych obszarach bije od niej spokój. Idąc z Teodor'em u boku i różdżką przed sobą, mam jeszcze w głowie słowa Malfoy'a. Te cudowne, tak oczekiwane słowa.
- Mamy całą noc, aby przeszukać puszczę - mówi brunet. Pora powrócić do rzeczywistości. Zdecydowaliśmy, że będziemy działać pod osłoną nocy, a na jutrzejszą wrócimy. Jeśli dobrze pójdzie.
- Szkoda, że Malfoy sam nie wie gdzie konkretnie posłał jego ciało - mówię. - Przecież ta puszcza jest wielka! - wołam.
- A tak właściwie to co zamierzamy zrobić gdy już go znajdziemy?
- Schować. - odpowiadam. Wzruszam ramionami. - Pozbyć się go.
Gdy przechodzimy przez miejsce, w którym w czasie walki z Voldemort'em rozbiliśmy namiot, zwalniam krok. Z ciężkim sercem dotykam kory drzew, pamiętając jak opierałam się o jedno z nich. Powrót Ron'a po kłótni, huśtawka emocjonalna, dużo późniejsze złapanie... Mimo woli dotykam blizny na przedramieniu, a potem szybko kiwam głową i odchodzę w stronę Teodor'a ze złością. Nie mogę wracać do przeszłości, nie mogę się rozpraszać.
- Zawsze sądziłem, że sentymentalizm szkodzi - odzywa się Teo, a po chwili światło z jego różdżki powiększa się na wskutek wypowiedzianego zaklęcia.
- To nic - odpowiadam z pozoru beztrosko. To właśnie dlatego nie chciałam, aby to Harry i Ron zajęli się tym ze mną - napływ wspomnień. Szkodliwa choć niby bezbronna przeszkoda. Prawdę mówiąc najchętniej zrobiłabym to sama, ale Malfoy gdy to zaproponowałam był co najmniej zdenerwowany.
- Wiesz, naprawdę jesteśmy podobni. - Kładzie dłoń na moim ramieniu. - Sądziłem, że udało mi się ukryć u siebie tę cechę, ale ona nie poddaje się. Raz na jakiś czas wychodzi na wierzch.
Uśmiecha się pokrzepiająco, a następnie odchodzi. W duchu przyznaje mu rację, a później podążam jego śladem. Wędrujemy długo, raz po raz gwałtownie odwracam się, mając wrażenie, że coś przegapiłam, a ciała Marcus'a wciąż nie ma.
      Nagle Teo znika mi z oczu. Podbiegam do miejsca, w którym moment temu jeszcze stał i wychylam się. Wyciągam różdżkę i pierwszym co widzę jest duże jezioro. Dopiero po chwili zauważam mężczyznę, który trzyma się wystających korzeni drzewa.
Pomagam mu z powrotem stanąć na ziemi zaklęciem.
- Poślizgnąłem się - wyjaśnia, otrzepując ramiona. - Dzięki.
- Może wolisz abym to ja szła przodem, co? - droczę się gdy zauważam jak ucieka wzrokiem. - Lepiej znam ten teren, Teo.
- Tak. Ruszajmy dalej.




*****


Draco



      Podnoszę się z miejsca gdy po gabinecie roznosi się pukanie. Wpuszczam ucznia do środka, a następnie dyskretnie rzucam zaklęcie wyciszające, nie chcąc, by jakiekolwiek zdanie wyszło poza ściany tego gabinetu.
- Denerwujesz się, wujku -  stwierdza Teddy i siada na gościnnym miejscu przed moim biurkiem.
- Nie, zdaje ci się. - To dlaczego wyginam palce za plecami? - Musisz mi obiecać, że wszystko o czym będziemy rozmawiać zostanie między nami.
- To coś naprawdę poważnego. - Chłopak prostuje się, ale później jednak podpiera się na łokciu.
- Chodzi o Granger - zaczynam. Do mojej głowy znów przylatują niespokojne myśli - czy przez całą noc już go znaleźli? Co się teraz z nimi dzieje?
- Hermione.
- Tak. O Granger. - Jeśli sądziła, że naprawdę będę spokojnie czekał, aż wróci lub, że zostawię wszystko w jej rękach to bardzo się myliła. - Teraz jej nie ma. Musi zrobić wszystko, by aurorzy jej nie złapali, a ja muszę mieć dla niej jakieś zabezpieczenie gdyby coś poszło nie tak jak trzeba. Rozumiesz, Teddy?
- Musi zrobić co? I dlaczego mieliby ją złapać?
Mogę założyć się o całe swoje zapasy Ognistej, że na jego miejscu również miałbym pytania i nie wszystko do końca przyjmował.
- Najpierw powiedz mi, czy drugi dom babci dalej stoi pusty i należy do niej?
- Tak. Miała go sprzedać, ale nie znalazła żadnego kupca. Po czasie doszła do wniosku, że go zostawi. Ale wujku co on ma wspólnego z Hermioną?
Czekam, aż jego włosy do końca zmienią się na... podobne do moich.
- Proszę w najbliższym czasie skontaktuj się z Andromedą i zapytaj czy Granger mogłaby się tam zatrzymać. - Mam świadomość, że może zabrzmiało to absurdalnie, ale zamierzam kontynuować. - Jak najszybciej. Nie wiem na jak długo i kiedy dokładnie, ale najważniejsze jest to, by nikt nie wiedział o tym, że tam się znajduję, rozumiesz?
- Tak, ale...
- Powinna się zgodzić, Andromeda wie o wszystkim co działo się w Zakonie Feniksa. Teddy - przerywam. Podnoszę się z miejsca i przysiadam na biurku koło niego. - Nawet nie wiesz jak cieszę się, że nie musimy już tylko pisać listów. Odnowiłeś kontakt też z Granger, prawda?
- Bardzo się cieszę. Jesteście moją rodziną. - Powinienem się wzruszyć, ale tak naprawdę to po prostu poczułem wychowanie Weasley'ów.
- Teddy, nie bądź, aż taki ckliwy. - Uśmiecham się przebiegle i kładę dłoń na jego ramieniu. - Popracujemy nad tym, mnóstwo czasu przed nami. - Kiedy uśmiecha się lekko przekornie czuję, że dam radę wnieść do niego trochę Malfoy'a. Jesteśmy rodziną. - Ale odbiegliśmy od tematu. Wiesz co? Napiszesz do Andromedy od razu po wyjściu stąd. I pozdrów ją ode mnie.
Przytakuje.
- Dalej macie szanse spotykać się w czasie świąt. Na wszystkie urodziny czy nawet raz w tygodniu, ale ona musi być bezpieczna, Teddy. - Ściskam jego ramię. - Granger jest kobietą, która zawsze chce być górą, ale to teraz my musimy zadbać o nią.
Później udaje mi się zebrać i darząc go pełnym zaufaniem, opowiadam mu historię brunetki.




*****


Hermiona



      Wędrówka zdaje się nie mieć końca.
Przez całą noc przeszliśmy ledwie większą połowę puszczy, a nogi już powoli zaczynają odmawiać nam posłuszeństwa. Podobnie jak powieki, które najchętniej opadłyby na kilka chwil.
- Odezwij się, bo zaraz oszaleje!
- Nie tak głośno!
- Oj, Hermiona. Nikt się tu nie pałęta. - Przewraca oczami.
Gdy na moment przestaje obserwować otoczenie dookoła i odwracam wzrok na niego, mam wyrzuty sumienia. Na pewno jest zmęczony i zniecierpliwiony, a przecież ta sprawa całkowicie go nie dotyczy.
- Powinieneś wrócić do domu, Teo - mówię w czasie gdy zaczynamy wspinać się pod górę. Jego spojrzenie jest zaskoczone. - Malfoy się o tym nie dowie, a ty przecież powinieneś być w domu. Z Katie.
- Teraz jestem we właściwym miejscu, Hermiona. - Odwraca się i podaje mi dłoń. Chwytam ją, a on ciągnie mnie do góry tym samym, ułatwiając przejście. - Musiałem wam pomóc, myślisz, że potrafiłbym, wiedząc o tym wszystkim siedzieć w domu i czekać? Mogę się założyć, że Blaise nie może usiedzieć na miejscu, a Draco... No cóż, bądźmy szczerzy. Na pewno coś kombinuje.
- Na pewno nie siedzi bezczynnie. - Uśmiecham się lekko na jego wspomnienie.
- Wy coś...?
- Tak. - Po co właśnie teraz rozwijać ten temat?
Nagle przystaję i nastawiam uszu. Mam wrażenie, że coś słyszałam. Kiedy już mam zrezygnować i pójść dalej, kolejne gałązki łamią się pod jakimś ciężarem. Stanowczo za głośno i niebezpiecznie blisko.
- Nie chcesz o tym rozmawiać?
- Nie, to znaczy... Cicho, Teo! - wołam i odwracam się dookoła. Czuję jak adrenalina wypełnia mnie powoli, a gdy zauważam minę mężczyzny, która sugeruje, że nie do końca rozumie, dodaje: - Chyba będziemy mieli towarzystwo.




*****


Blaise



      Od ostatnich kilku godzin mój świat ogranicza się do okna.
Jednego, wielkiego okna, do którego zawsze lecą sowy.
Nie widziałem żadnej.
      Pansy jest zaniepokojona. Zbywam ją, mówiąc, że muszę coś przemyśleć. Posuwam się do lekkiego kłamstwa, twierdząc, że po prostu zastanawiam się nad jakimś nowym eliksirem bądź zastępczym składnikiem.
      Nie ufa mi. Widzę to. Ale nie zadaje pytań. Jeszcze.
      Boże, dajcie mi znać co się dzieje!, myślę.
Wczorajszej nocy opuściłem Hogwart, dzisiejszej  Hermiona  i Teo powinni wyruszyć, by odnaleźć, a następnie definitywnie usunąć ciało tego całego Marcus'a. Normalnie cieszyłbym się, że choć raz coś nie dzieje się bądź nie stało przeze mnie, ale w tych okolicznościach nawet się nie uśmiechnę.
      Draco albo jest kłębkiem nerwów albo oazą spokoju.
Jeśli tym pierwszym to całym swym wielkim, kochającym sercem współczuje wszystkim uczniom i innym ludziom, którzy mieli lub dopiero będą mieli z nim kontakt.
      Ale przecież to Hermiona Granger i Teodor Nott - najbardziej odpowiedzialni i rozsądni ludzie jakich znam. W duecie tworzą perfekcję do kwadratu, więc co mogłoby pójść nie tak?
Nic. Prawda?




*****

Hermiona




      Oczekiwane towarzystwo okazało się zwykłym małym stadkiem dzikich lisów, a po tych wszystkich godzinach i fałszywych alarmach droga stała się, aż przytłaczająca.
Wyjątkowe jest to, że Forest of Dean za każdym razem wydaje mi się inne. Zupełnie tak jakby co noc zmieniał całą roślinność czy ukształtowanie do tego stopnia, że rano wydaje się całkiem inny.
      Koło piątej rano zdecydowaliśmy się rozbić namiot, zmęczeni po nieustannej wędrówce. Nie zajęło nam to dużo czasu. Później rzuciliśmy wszystkie zaklęcia ochronne jakie znamy, ułożyliśmy się w środku naprzeciw siebie i uzgodniliśmy, że ruszymy w dalszą drogę za półtorej godziny.
      Wstałam przed nim. Zorientowałam się, że ma jeszcze blisko pół godziny snu, więc dyskretnie wysunęłam się z namiotu. Odetchnęłam głęboko, nie miałam żadnego snu. Tylko czarne tło.
      Zaczęłam brnąć przed siebie, chciałam rozprostować kości. Szczelniej owinęłam się swetrem, bo zaczęło robić się chłodno. Jeszcze nie zastanawiałam się co zrobimy jeśli go nie znajdziemy. Ale to przecież nie możliwe! Przeszukaliśmy każdy centymetr powierzchni za nami, więc musi być... gdzieś tam, myślę, przeszywając wzrokiem otoczenie przede mną.
Do mojej głowy wpadło wspomnienie blondyna. Ciekawe co się dzieje u niego? Czy ktoś przeprowadzi lekcję za mnie? Czy rozmawiał z Teddy'm? A jeśli tak to  po co i co mu powiedział?
      Nagle na kawałku zielonej trawy, widzę coś jasnego. Wyostrzam wzrok, ale obiekt jest za daleko, bym mogła stwierdzić co widzę. Pewnie jakaś błahostka, myślę, ale mimo to zaczynam iść w tamtą stronę. Jakie jest moje zdziwienie gdy zdaje sobie sprawę, że to co widzę to nasz cel!
Nie było to łatwe, choć mogłoby się wydawać.
Upłynęło dużo czasu odkąd nie żyje, jego skóra nie ma normalnego odcienia. Poza tym na jego ciele jest pełno ran, zadrapań, siniaków i zaschniętej krwi - pamiątki po naszej ostatniej bitwie, która zakończyła się dzięki Blaise'owi. Jego ubranie jest potargane, przypomina stare szmaty skrzata domowego, a nie odzienie czarodzieja. Najstraszniejsze jednak wydają się jego oczy. Mimo, iż jest martwy to ja dalej widzę w nich mieszankę strachu i żądzy krwi.
      Niespodziewanie coś opada na moje ramię. W sekundzie łapię różdżkę, którą dotychczas miałam w kieszeni bluzy, a następnie szybko odwracam się do tyłu.
- Hej, spokojnie! - woła gdy koniec mojej różdżki dotyka jego gardła.
- Teo!
- Tak. - Ostrożnie łapie moją różdżkę i odsuwa od siebie. - Nie wygląda za ciekawie. - Robi krok w bok, a następnie podchodzi bliżej ciała.
- Co ty nie powiesz - prycham.
Mężczyzna pochyla się nad nim. Krzywi się lekko, ale dalej studiuje jego ciało. Gdy podnosi się z klęczek rzuca zaklęcie na wskutek, którego po chwili pojawiają się koło nas nasze spakowane plecaki.  Bez zbędnych słów - wiemy co mamy robić - łapiemy się za ręce, by nie zgubić się nawzajem, pokrywam zaklęciem kameleona zarówno siebie jak i ciało Marcus'a, które lewitujemy. Teo również się zabezpiecza.
      Dotarcie na miejsce zajęło nam mniej czasu niż szacowaliśmy.
Z niesmakiem łapię martwą dłoń nieboszczyka.
- Co ty robisz?
- Chowam go. - Krzywię się. To konieczne!, myślę, by odwrócić uwagę od okropnego zapachu i paskudnego uczucia.
- Niby gdzie?
- W mugolskim świecie, Teo. Zostawię go w jakieś brudnej uliczce. - Mimo, iż go nie widzę, wiem, że nie jest przekonany, ale to najlepsze wyjście. - Po co po prostu przenosić go gdzieś indziej, ale wciąż w  magicznej części Londynu? Aurorzy przeszukają każde miejsce jeśli będzie trzeba. W moim świecie, tak naprawdę on nawet nie istnieje. Trafi do zbiorowej mogiły, a raport o nim do teczki spraw nie wyjaśnionych.
- Mam na ciebie czekać? - pyta gdy puszczam jego dłoń.
- Nie wiem. - Próbuje się zastanowić, ale Marcus nie pozwala złożyć w umyślę ani jednego sensownego zdania.
- Zrobię to. Do zobaczenia - mówi tym samym, podejmując za mnie decyzje. Biorę wdech, ale nagle moje zaklęcie przestaje działać. Niestety jednocześnie zauważam kogoś na górze naprzeciw. Skąd oni się tu wzięli?! Zatrzymują się, jeden z nich wyciąga palec i wskazuje nas. A raczej mnie i ciało Marcus'a, gdyż to właśnie moje zaklęcie padło. Para zaczyna się zbliżać, krzyczą coś, a ja kalkuje wszystko w głowie.
Nagle nie ma nic. Otacza mnie  całkowita pustka, którą wypełnia tylko bicie mojego serca. Mamy dwa wyjścia - zabić tych ludzi, bądź uciec.
- Zostań! - wołam do Teo, czując, że zaraz i z siebie ściągnie zaklęcie. Aby tego nie zrobił wzmacniam je własnym, nie chcąc, by wplątał się w to niepotrzebnie. On ma wrócić do Katie, do domu.
Wiem, że tamci ludzie widzą już moją twarz, pewnie już mnie rozpoznali, doniosą do mnie do Ministerstwa.
Ale Malfoy'a nie widzą, nie ma go tu i nie można go z tym powiązać.
      Unoszę różdżkę, nie mam wyjścia.
Plan, który miałam za ostatnią deskę ratunku stał się teraz nad wyraz realny, wręcz jedyny.
      Teleportuje się. W ostatniej chwili mojej obecności w Forest of Dean słyszę coraz głośniejsze odgłosy biegnącego Teo i mieszankę jego wołań oraz krzyków tamtych ludzi, którzy karzą mi się nie ruszać.




*****


Teodor



      Cholerna Hermiona Granger!
Cwanie rzuciła na mnie tak silne zaklęcie, abym nie został zauważony przez tamtych ludzi w czasie jej obecności tutaj oraz kilka chwil po jej zniknięciu.
To było szlachetne, ale co mi po tym skoro Draco mnie zabije! I żeby tylko on! A Potter? A Weasley? Jestem postawiony pod ścianą, bo przecież jak miałbym to ukryć?
     Gdy zjawiam się w swoim domu, wzdycham z ulga, że Katie nie ma. Pewnie jest u Pansy i Blaise.
Z powrotem rzucam zaklęcia ochronne wokół domu - stary nawyk trwający do tej pory -, które ściągnąłem tylko po to, abyśmy mogli przenieść się moim kominkiem do gabinetu Malfoy'a.
Teraz tak bardzo nie chcę tam się znaleźć, ale cóż mam zrobić. Muszę opowiedzieć mu co się stało.      
      Patrzę na zegarek. Po siódmej.
Nie zawracam sobie głowy prysznicem i śniadaniem. Wchodzę do kominka w wygiętych i brudnych ubraniach, rozczochrany.
      Draco siedzi za biurkiem.
Na mój widok uśmiecha się szeroko na co zaciskam szczękę.
- Szybko się uwinęliście! Sądziłem, że wrócicie co najmniej popołudniu... - Podchodzi do mnie i zamyka w braterskim uścisku. Gdy odsuwa się ode mnie i bardziej mi się przygląda, marszczy brwi. Potem wychyla się i zerka w kominek, a później z powrotem na mnie, ale już chłodno i podejrzliwie.
- Gdzie jest Granger, Teo? Jeszcze u ciebie? - Salazarze, on pewnie sądzi, że poszła doprowadzić się do porządku! No wiesz Draco, wszystko szło świetnie, no może prawie wpadłem do jeziora - swoją drogą zabawna historia, z przyjemnością ci ją opowiem! -, ale go znaleźliśmy. Tylko wiesz, później wszystko się spieprzyło. Przyłapano nas, a właściwie ją i teleportowała się nie wiadomo gdzie, a ja nie byłem w stanie czegokolwiek zrobić. Prawdę mówiąc nawet nie wiem czy wróci, a jeśli tak to kiedy. Błahostka, prawda?
- I tu się pojawia problem - mówię. Wysłał mnie z Hermioną, bo sądził, że ze mną jego dziewczynie - chyba mogę tak ją nazwać - nic się nie stanie.
- Co tam się stało? Gdzie ona jest? - pyta, łapiąc mnie za ramiona. - Teodor! - Nie jest dobrze jeśli używa mojego pełnego imienia.
- Jej zaklęcie kameleona padło, ktoś tam był..
- Kto?!
- A skąd mam wiedzieć! Jacyś czarodzieje, nie znam ich! - Zdaje sobie sprawę, że brzmię wrogo. - Widzieli ją, Draco. I Marcus'a. Podtrzymała moje zaklęcie żeby mnie nie wydać, a sama... teleportowała się. Razem z jego ciałem.
Draco Malfoy wygląda jak wielka, tykająca bomba. Nigdy nawet nie sądziłem, że może mieć na twarzy taki grymas. Pełny niezadowolenia i wściekłości.
- Gdzie się teleportowała? - On nie mówi. On syczy przez zęby. I trzyma mnie za bluzę.
- Do mugolskiej części Londynu. Chce go tam zostawić. - Zaczynam rozumieć dlaczego zawsze Blaise robił  z siebie błazna gdy coś przeskrobał. - Przepraszam, Draco.
Spuszczam wzrok, sądząc, że może gdybym pobiegł szybciej, udałoby mi się doskoczyć i teleportować się razem z nią. Nagle jego uścisk staje się lżejszy. Po chwili puszcza mnie całkowicie i kładzie dłonie szeroko na biurku. Jego głowa opada powoli.
- Draco...?
- Ona wróci, Teo. Wiem, że to zrobi.
- A jeśli nie? - Jej powrót wiązałby się z oskarżeniem, ukrywaniem się i wyrokiem nad głową.
- To wtedy będę jej szukał. Nie po to tak się starałem momentami, robiąc z siebie idiotę, aby teraz tak po prostu zniknęła z mojego życia.




*****

Hermiona



      Jestem morderczynią i potworem - to z moich rąk zginęło tyle niewinnych ludzi jak i sam Marcus, który był przecież jedynie niewinnym wdowcem. Tak powiedzą ludzie gdy wrócę z powrotem. Wszystkie sprawy z pewnością ujrzą dzienne światło, a oni wezmą je na języki czym prędzej, żądając sprawiedliwego osądu. I będę skończona.
      To zadziwiające jak trudno jest urosnąć w oczach ludzi, a jak mało czasu trzeba, aby stoczyć się na sam dół. Do ciemnej czeluści.
      Ale są też ci, którzy mnie kochają. Światełka na ciemnej arenie, które będą świecić i wskazywać drogę. To właśnie ich trzeba chronić, a jeśli mogę to zrobić, skorzystam.
Bo przecież nie można ciągnąć kogoś na dno, bo jest się samotnym.




*****



 

Następnym rozdziałem będzie epilog.

Możecie nie wierzyć lub mieć zastrzeżenia, ale to właśnie ten moment i właściwa chwila.
Przedstawię go jak najlepiej, a zakończenie będzie jasne i klarowne - mam nadzieję, że i dobre i takie, które się wam spodoba.
Tak zaplanowałam te historię.
Czarny Raj.

Pozdrawiam was mocno i dziękuję za wszystko co do tej pory. Każdemu z osobna i wszystkim razem.

VM

czwartek, 14 sierpnia 2014

Rozdział 43:,,Decyzje.''


      Uwielbia wycieczki piesze.
Można byłoby powiedzieć, że składa się z nich całe jego życie.
Wszystko zaczęło się od jego ojca, który pokazał mu piękno wędrówek. Z biegiem lat zaczął ustalać własne trasy i szlaki na coraz to dalsze tereny. Nigdy nie robił przerw - wyjątkiem były jakieś bardzo rzadkie spotkania, na których jego obecność była obowiązkowa
      Bierze do ręki butelkę, pije, a następnie zerka na mapę, na której zaznaczona jest pisakiem droga, którą chce dzisiaj pokonać. Idzie dobrze.
      Wiedział, że jeśli miałby dziecko byłoby takie jak on. Pokazałby mu wszystko i nauczył tego  co sam umie.
      Chodził w ciszy - jest człowiekiem, który nie lubi muzyki.
Wielbi tylko odgłosy przyrody, której człowiek jeszcze we swoje władanie nie zagarnął.
Przyspieszył krok, a po chwili zaczął biec. Właśnie tak miał pokonać najbliższy odcinek.
Oddycha mu się łatwo, temperatura jego ciała jest w normie, nie czuje pragnienia.
Jest szczęśliwy i mocno zaciąga się zapachem przyrody, czując się wręcz doskonale.
      Nagle jednak potyka się.
Zdezorientowany przejeżdża dłońmi. Czyżby to... skóra?
Podrywa się z wrzaskiem.
Przed chwilą leżał na ludzkim ciele, o które się potknął.
Mężczyzna jest pokiereszowany, poraniony i bardzo blady. Nie leży tu od nie dawna.
Później nie wiedział ile krzyczał, w głowie zaczęło mu szumieć.
     Ucieka.
Przerażony i zszokowany nawet nie zdaje sobie sprawy, że podąża dokładnie tą trasą, którą sobie obrał.




*****


 Hermiona


     - Na następną lekcję proszę przygotować wypracowanie z dokładnych omówieniem praw Gampa. Minimum dwie rolki pergaminu! - wołam gdy lekcja dobiega końca, a niektórzy z uczniów zaczynają już opuszczać salę. Choć nie bardzo zadowoleni, przytakują, a ja biorę głęboki wdech. Nie ma sensu zwlekać.
- Teddy Lupin, mógłbyś jeszcze na chwilę zostać? - pytam.
Podnosi na mnie zaciekawiony wzrok i na moment przestaje chować książkę i pergaminy do torby.
- Oczywiście - odpowiada.
Chowa ostatnie drobiazgi i w czasie gdy  podchodzi bliżej mojego biurka, o które się opieram, pozostali uczniowie opuszczają salę do transmutacji. Gdy staje przede mną jego włosy stają się jasne, a oczy zielone.
- Nie kontroluje tego - mówi gdy zauważa mój zaintrygowany wzrok. Sama sobie daje reprymendę i odchrząkuję z zakłopotaniem. - Wystarczy niekiedy zwykła myśl albo samo to, że za długo patrzę na jakiś kolor. - Wzrusza ramionami. - To trochę utrudnia, ale ostatecznie da się z tym wytrzymać.
- Nie chciałam żeby to tak wyglądało, Tedyy. Nie powinnam... tak się przyglądać. - Zawsze to Harry'emu wytykałam brak taktu, co za ironia.
- Ale dalej się będzie pani przyglądać, pani profesor. - Uśmiecha się lekko. - To nie uniknione, a niekiedy naprawdę zabawne gdy ludzie nie wiedzą czy wypada zwracać na to uwagę czy nie - dodaje z rozbawioną miną i lekko zamglonym wzrokiem jakby właśnie zanurzył się w jakimś wspomnieniu. - Jednak z całym szacunkiem, nie kazała mi pani zostać dlatego, że...
- Nie, oczywiście, że nie - przerywam energicznie kręcąc głową. - Chciałam... Znałam twoich rodziców Teddy. Nimfadora i Remus... byli moimi przyjaciółmi i...
- Była pani u nas. - Ma lekko przekrzywioną głowę, a ja czuje się zdezorientowana. Przez dłuższą chwilę na mnie spogląda. - Trochę panią pamiętam... widziałem też zdjęcia, znam panią.
W tym właśnie momencie moja cała mową jaką sobie przygotowałam idzie do kosza.
- Wiem, że Draco Malfoy jest twoim wujem, a ja bardzo chciałabym odnowić z tobą kontakt - mówię na jednym wdechu, oczekując jego reakcji.
- To nie będzie trudne. Mam tylko babcie i wujka Draco, z którym niby nie miałem kontaktu poza listami... ale starał się i cenię to. Czy to nie brzmi zbyt sentymentalnie? - Śmieje się krótko. W między czasie przypomina mi się, że Harry wspominał, iż korespondują raz na jakiś czas. - Bardzo panią lubię, a babcia wspominała, że przez pracę...
- Tak, ale już się tym nie zajmuję - przerywam. Po krótkiej chwili decyduje się i obejmuje go, a on oddaje uścisk. - Jesteś bardzo podobny do Remus'a - dodaje na moment odchylając się, by przyjrzeć się jego twarzy.
- Podobno.
- I proszę... kiedy nie jesteśmy na lekcji, wśród uczniów czy innych nauczycieli, mów mi po imieniu. Nie jestem, aż taka stara, Teddy. - Czuję niezwykłą ulgę i szczęście, że udało mi się wznowić naszą  znajomość. Nie wiem czy to ze względu na jego rodziców, ale mam do tego młodzieńca sentyment i jest dla mnie ważny. - Porozmawiajmy po lekcjach, długo tego nie robiliśmy.




*****


Harry



      Jestem bardzo zdeterminowany i za wszelką cenę chcę dowiedzieć się kto stał wtedy przed oknem. Nie wpadliśmy z Ron'em na nic konkretnego, na razie ustaliliśmy tylko, że  nie będziemy pisać o tym Hermionie. Przecież nic się nie stanie jeśli pominiemy ten mały szczegół, a wole powiedzieć jej o tym gdy będę miał sensowne wytłumaczenie i  tożsamość osoby, która nas wtedy odwiedziła.
      Szybkim krokiem idę do centrum biura aurorów w Ministerstwie Magii.
- Jesteś pewny?
- A co szkodzi nam spróbować, Ron? - pytam całkowicie pewny swego.
Gdy zauważam wątpliwość na jego twarzy, wzdycham ciężko. Przecież nic takiego nie zamierzam! Chcę po prostu zaczerpnąć języka. Aurorzy wiedzą wszystko, może jakaś ofiara jednego z naszych dochodzeń postanowiła zakraść się do naszego domu? Szanse są małe, ale nie znikome.
     Gdy wchodzimy do środka zgiełk staje się mniejszy.
Ignoruje to i kieruje się po kawę, której chętnie bym się napił.
- Cześć, Paul, co słychać? - pytam, zauważywszy, ze siedzi przy stanowisku z kofeiną.
Na początku wydaje mi się jakby speszony.
- Paul, halo?
- Dobrze wszystko, wszystko dobrze - odpowiada i zanurza usta w gorący napoju.
Oglądam się zdezorientowany i lekko zdzwiony spoglądam na Ron'a, który również sprawia wrażenie jakby nic nie zrozumiał.
- Co jest? Obcięli nam pensje, mamy nowego szefa, ktoś jest ranny? - pyta rudzielec, a panująca cisza i poczucie dyskrecji stają się nie do zniesienia.
- No, tak... - jeden z aurorów odchrząkuję, a następnie zerka na zegarek i podnosi się z miejsca, by zawołać: - Już ta godzina! Musimy się zbierać jeśli mamy dzisiaj złapać tego ostatniego uciekiniera. - Normalnie poparłbym go szybko, bo również chcę złapać tego mężczyznę i stawić przed sądem, ale w tej sytuacji jestem przepełniony czystym zdziwieniem.
- Dajcie spokój. - Głos Ron'a jest jakby znudzony i przepełniony politowaniem. - O co chodzi? Ludzie!
Niektórzy z naszego dziesięcioosobowego zespołu odwracają głowy lub spuszczają wzrok.
- To nic takiego. - Paul stara się zabrzmieć beztrosko, macha lekceważąco dłonią.
- Tak? - Unoszę brew i przysiadam na krześle, najbliżej drzwi. - Nie pracujemy tu od wczoraj, koledzy. Słucham.
Przez salę przenosi się pomruk, w końcu przełamują się.
- Nie jesteście w temacie ze względów... osobistych.
- Chodzi o Hermionę Granger - dorzuca Paul.
Marszczę brwi, nic nie rozumiejąc. Co aurorzy mają do Hermiony?
- Ale ona przecież jest w Hogwarcie - zauważa Ron, przysiadając na jednym z krzeseł.
Zaczynają nam coś wyjaśniać, ale kompletnie nie rozumiem ich słów. Wydają się takie nierealne, momentami nawet śmieszne. Ron jest jeszcze bardziej zdezorientowany niż ja - ma minę jakby nie wiedział dokładnie gdzie się znajduję. Przypuszczam, że później będzie mnie trochę obwiniał, to ja chciałem przecież zaczerpnąć języka. Choć z drugiej strony my po prostu przyszliśmy do pracy, a Hermiona... wplątała się w takie problemy! Znałem Marcus'a, wiedziałem, że pozbyła się jego żony, podejrzewałem, że te prześladowania to jego sprawka, ale, że naprawdę zdecydowała się... I nic nie powiedziała mi o tym, że rozpoczęto w tej sprawie śledztwo! Chyba, że sam nie ma o tym pojęcia.
- Przepraszam za tę wizytę... Wczoraj wieczorem.
- To byłeś ty, Stephen?! - Nie wiem czy jestem bardziej zdziwiony, zły czy oburzony.
- Chciałem, chcieliśmy, mieć pewność, że na pewno nie ma jej z wami. W domu.
- Nie macie żadnych dowodów poza podejrzeniami, więc dlaczego rozpoczęliście jakiekolwiek działania! - woła Ron, a ja zdaje sobie sprawę, iż on wiedział jeszcze mniej ode mnie.
Jest spanikowany, nasze spojrzenia spotykają się i wiem już, że boi się tego samego co ja - jeśli zdobędą dowód na to, bądź zaczną za bardzo węszyć mogą jakimś cudem dowiedzieć się o charakterze jej działalności w Zakonie Feniksa, a z tego łatwo, by nie wybrnęła. Nawet z naszą pomocą, a McGonagall nie będzie mogła wiecznie ich kryć i udawać, że nic nie wie. Jeśli staną przed sądem, wszystko skończone.
- Ale na wszelki wypadek nie możecie zajmować się tą sprawą. Znacie przepisy.
- Odsuwacie nas! - wołam retorycznie.
Potężny cios rzeczywistości.
- I mamy jeszcze coś. - Stephen poruszył się niespokojnie na miejscu i podparł na łokciu, mrużąc oczy. Znając go nie znaczy to nic dobrego - zawsze robi tak wtedy gdy zdaje mu się, że trafił na wyjątkowo ciekawe akta, jakąś naprawdę niezła i zawiłą sprawę. - Mamy solidne podpory, by sądzić, że współpracowała w tym wszystkim z Dracon'em Malfoy'em.



*****



Hermiona



     - Tak, babcia radzi sobie naprawdę nieźle. - Razem z Teddy'm siedzimy po zakończonych lekcjach na szczycie wieży astronomicznej. Znowu czuję niesamowity spokój ducha przez rozmowę z nim, a niedawno skończyliśmy oglądać niektóre zdjęcia, które miał ze sobą.
- A co robisz po szkole?  Masz jakiś, przyjaciół, dziewczynę? - Bardzo się cieszę, że mamy w ogóle szanse się poznać, a ja mam przecież wielkie braki, więc każda rozmowa jest ważna jeśli chcę załatać dziury.
- Lubię latać na miotle, momentami daje dużo adrenaliny. Może kiedyś będę aurorem? - zaczyna, a ja w duszy krzywię się na wspomnienie tych, którzy depczą nam po piętach. Nie, nie mogę o tym myśleć, obiecałam sobie przecież, że gdy jestem z nim odkładam na moment rozmyślania o problemach. - Dziewczyny nie mam. Wiesz... podobną mnie lubię. Mnie i to - zmienia swój kolor włosów na ciemniejszy - Ale co z tego skoro ja nie lubię jakoś szczególnie żadnej? - pyta retorycznie. - Przyjaźnie się z Nelson'em.
- Tak, wydaje się w porządku - mówię, a jego lekko pyzata twarz staje mi przed oczami. - Od jak dawna?
- Od pierwszego roku. - Wzrusza ramionami. - I z Aleksym.
- Aleksy? - Unoszę brwi zdziwiona. - Aleksy ze Slytherin'u? - Jestem zdziwiona. Zapamiętała go jako młodego człowieka o charakterze Malfoy'a, który całkiem nie pasuje mi do kogoś ta miłego i czarującego jak Teddy.
- Tak. Jest trochę czepliwy, ale zyskuje przy bliższym poznaniu. - Odrywa wzrok od zachodzącego powoli słońca przed nami i pięknego nieba. Zwraca go na mnie i lekko przekrzywia głowę. - Właściwie mógłbym mówić do ciebie ciociu, skoro ty i wujek Draco...
- My nic, to znaczy... - Zsuwam dłoń po szyi. - To skomplikowane.
- Wujek mówił to samo.
- Rozmawialiście o mnie?
Zwleka z odpowiedzi nim jego włosy nie zmienią się do końca na rude, a oczy na brązowe.
- Rozmawialiśmy - zaczyna. - Powiedziałem, że spotykamy się po lekcjach. Coś tam wspomniał. A co robisz w święta? - Zmienia temat.
Wzdycham i zastanawiam się.
Tak właściwie nie wiem czy dotrwam do świąt, jak ta cała sprawa dalej się potoczy.
- Właściwie chyba nic takiego.
- Przyjdziesz do nas? Babcia z radością cię zobaczy i ja też bym chciał, abyś przyszła. - Niezmiernie mi miło. - Może wpadnie też wujek Draco.
- Oj, nie wiem. Rodzina Weasley'ów i on...
- Nie będzie ich. Chyba. Poza Ron'em wybierają się chyba do Charlie'go, do Rumuni. - Zmienia pozycje na wskutek czego leży płasko na plecach z rękami pod głową i kilkoma niesfornymi kosmykami na czole. - Fajnie by było. Nie tylko ja i babcia. Wiesz, ten rok mimo, iż ostatni jest chyba najlepszy ze wszystkich.




*****





      Wychodzę z wanny i wycieram swoje ciało ręcznikiem po czym zakładam szlafrok.
Przeczesuje mokre włosy i wychodzę, by nareszcie zatopić się w lekturze. Jutro na pewno tego nie zrobię, myślę na wspomnienie wypracowań, które będę musiała sprawdzić.
      Miło wspominam rozmowę z Teddy'm, który jest naprawdę czarujący.
To przystojny, zabawny młody mężczyzna z dystansem do siebie i do zdolności, które odziedziczył od Nimfadory. Na pewno wraz z Remus'em byliby z niego dumni.
     Marszczę brwi gdy słyszę pukanie.
Mocniej zawiązuje szlafrok, a następnie lekko uchylam drzwi zamiast szeroko je otworzyć.
- Dobry wieczór, Granger! - Głowa Malfoy'a wychyla się.
Odburkuje coś na przywitanie, a później on przewraca oczami.
- Będziemy tak stać? - prycha. - Jesteś strasznie nie gościnna - dodaje i sam wciska się do środka.
Zamykam za nim drzwi i kieruje się za nim na kanapę. Nie ma sensu go wyrzucać lub prosić o opuszczenie mojego dormitorium - i tak tego nie zrobi.
- I przyszedłeś tutaj, bo...
- Chce spędzić z tobą wieczór, Granger - dokańcza. Unoszę lekko brwi, a później z politowaniem zerkam na butelkę wina w jego dłoni na co jedynie wzrusza ramionami.
- W miłej atmosferze - dodaje, a ja po momencie zastanowienia uśmiecham się kpiąco.
- Czy to jest jakiś twój kolejny plan czy podstęp, Malfoy? - pytam, odbierając lampkę winą, którą zdążył już transmutować i zapełnić.
Przypomina mi się zmiana w jego zachowaniu po naszej ostatniej rozmowie przed lekcją Cormac'a, miejsce zero, to jak zmazał mi szminkę z ust i ten moment, w którym poczułam jakby po moim ciele roznosił się prąd o czym nie wie i nie dowie się blondyn.
- Nie mam pojęcia o czym mówisz. - Dobrze wiem, że chce ukarać mnie tym wszystkim za odejście, pokazać, że bez niego jest mi gorzej ( ma rację ) i doprowadzić do tego, że do głębi poruszona będę prosiła, aby wrócił. - A nawet jeśli to przecież moje plany zawsze były, są i będą genialne - dodaje na co ze śmiechem odstawiam od ust lampkę wina.
- Genialne mówisz? - Uśmiecham się szeroko. - Hmm... A pamiętasz jak wymknęliśmy się do domku Hagrida w nocy? Powiedziałeś o tym McGonagall żebyśmy dostali szlaban. A jak się skończyło, Malfoy? Miałeś go razem z nami!
- Szczenięce lata - odwarkuje na co śmieje się jeszcze bardziej na wspomnienie małego, uroczo zaczesanego, ale mimo wszystko zawsze wrednego Malfoy'a.
- Naprawdę, Granger? Nie pamiętasz już tej swojej szopy? I ta wieczna uniesiona ręka i zagryziona warga!
- Ej! Miałeś już nie wchodzić mi do umysłu!
- Jesteś zazdrosna, że umiem coś czego ty nie potrafisz?
- Potrafię stanowczo więcej niż ty, Malfoy! - wołam, dźgając go palcem w pierś.
- Doprawdy? - prycha. - Ale wiesz, że mugolskie czynności się nie liczą? - Śmieje się krótko.
- Jesteś okropnym gadem, Malfoy - Mimo wszystko dumnie unoszę podbródek, którego po chwili on prawie dotyka swoim gdy szybko przysuwa się bliżej.
- Wiesz, zdziwiłem się, że tak się schowałaś za tymi drzwiami, ale teraz całkowicie cię rozumiem... - mówi. Mamroczę cicho co, ale gdy podążam za jego wzrokiem, odskakuje od niego do końca kanapy. Staram się obciągnąć ciemno - czerwony szlafrok, łudząc się, że mi się to uda.
Jego wzrok jest łakomy przez co czuję się zarówno lekko skrępowana co i mocno zirytowana tym, że taksuje mnie nim uważnie.
- Jeśli już tu jesteś to może porozmawialibyśmy o tej sprawie z Marcus'em, co? - pytam. Mój ton jest wrogi, ale nie zamierzam przepraszać.
- Myślałem nad tym. - Rozsiada się wygodniej. - Sądzę, że powinniśmy wtajemniczyć Blaise'a.
- Tak... W końcu to on go zabił. - Przed oczami staje mi obraz śmierci Marcus'a. Jego rozzłoszczone spojrzenie, które tak naprawdę należało do Zabini'ego, zdecydowany skok w naszym kierunku, a w następnej chwili jego upadek i natychmiastowa śmierć z różdżki Blaise'a, który w między czasie ocknął się po uderzeniu zadanym przez wdowca. - Napisz do niego.
- Już to zrobiłem. Myślałem nad Teo, ale nie chcę przerywać mu podróży poślubnej. - Uśmiecha się szczerze na wspomnienie przyjaciela. - Mam nadzieję, że nie rozgadałaś już wszystkiego małżeństwu Potter i Weasley.
- Nie mów tak o nich. - Staram się zabrzmieć poważnie choć wyobrażenie ich w takiej formie, lekko mnie rozbawiło. - Nie, nie mówiłam im o tym.
- I dobrze.
- Ale boje się, że to wyjdzie na jaw, a wtedy...
- Czekaj, czekaj! - Kręcąc głową, unosi dłoń. Spogląda na mnie z mieszanką rozbawienia i politowania. - Nie przejmujesz się zbytnio tym, że możemy trafić do Azkabanu tylko tym, że Potter i Weasley dowiedzą się, że ich okłamywałaś?
- Przyjaźnimy się tyle lat!
- Chyba do  końca nie chwytam, twojego systemu wartości, Granger - Unosi brwi. Poważnieje jednak po chwili i dopija lampkę wina. Rozlewa pozostałość między nas dwoje i ze swoją lampką, podchodzi do okna. - Jaki mamy plan?
- Nie sądzisz, że należałoby poczekać z tym na Blaise'a? - pytam.
- Tak, masz rację, Granger - odpowiada, a kiedy zauważa mój uśmiech dodaje: - Wyjątkowo.
- Mam nadzieję, że Pansy się nie dowie. - Wzdycham. - Fakt, że jej mąż zabił człowieka nie byłby zbyt miły.
- A on nie musiał być ostatnią ofiarą - zauważa ponuro, biorąc łyk.
I to właśnie wtedy uświadamiam sobie, że ma całkowitą rację.  Nie wiadomo czy los kogoś z nas nie potoczy się tak źle, by zakończył się śmiercią. Podczas pościgu, podczas ucieczki... Może mojej?
- Malfoy co najbardziej we mnie lubisz? - pytam. Podnoszę się z miejsca i zerkam na niego poważnym wzrokiem, zapragnęłam, by powiedział mi co we mnie podziwia. Dlaczego? Sama nie wiem, może to coś w rodzaju kaprysu. Może dlatego, że to właśnie z jego ust byłoby to tak bardzo absurdalne, że, aż piękne lub dlatego, że nigdy nie słyszałam od niego czegoś podobnego?
Mówi cokolwiek dopiero po chwili.
- Zawsze wypominałem ci, że jesteś niska prawda, Granger? - pyta na co przytakuję. Dopija wino do końca, odkłada lampkę na parapet po czym wbija we mnie swoje spojrzenie. Te pękające kawałki lodowych skał. - Ale tak naprawdę to lubię to. - To fakt. Ja również lubię wtulić się w jego tors, a gdy uniosę głowę ujrzeć jedynie - jeśli stanę na palcach - jego usta.
- Coś jeszcze? - Przygryzam wargę.
- Jesteś piekielnie inteligentna, Granger, ale to może powiedzieć ci każdy.  A mnie w dodatku szczerze to irytuje, bo jesteś przez to przemądrzała. - Uśmiecha się kpiąco gdy otwieram usta. - Jesteś. - Przejeżdża dłonią po włosach. - Co jeszcze? Twoje oczy. Jestem pewny, że w życiu nie zobaczę nawet podobnych. Lubię jak się śmiejesz i marszczysz nos. Jak jesteś mocno zirytowana, bo cała  się trzęsiesz i masz te gniewne rumieńce. - Nawet nie zorientowałam się gdy znalazł się koło mnie. - I jak każdy facet, podoba mi się twoje ciało. - Łapię za wiązanie mojego szlafroka, a mi znowu robi się duszno. - I to, że jesteś inna. Inna niż wszystkie, Granger.
- To... jednak stać cię na coś takiego... - zaczynam, lecz po chwili jego dłonie łapią mnie w wcięciu w talii. Dłonie, które tak uwielbiam. Czuję jego szybsze bicie serca, a po chwili poddaje się i lekko przekrzywiam głowę w bok i przymykam oczy. Nie mogę się odwrócić, czując się sparaliżowana, jakbym znajdowała się w jakimś bardzo przyjemnym transie.
- Brakuje ci mnie, Granger. Nie zaprzeczaj, bo dobrze wiem, że tak. Skąd? Bo mi ciebie też - mówi i delikatnie całuje mnie w obojczyk po czym kieruje się do drzwi przy, której posyła mi zabójczy uśmiech, a następnie wychodzi.
No tak, Draco Malfoy rozkochuje, a potem zostawia.
Chce, abym czuła niedosyt.




*****

Blaise



     

      - Denerwujesz się? Pewnie tak, bo ja bardzo! Ile już czekasz? - Jestem bardzo podekscytowany, ale mężczyzna koło mnie nie wydaje się zbytnio zadowolony, że w ogóle się do niego odezwałem.
Poczekalnia gabinetu, w którym jest Pansy nie wiąże się u mnie ze szczęśliwymi wspomnieniami, bowiem kojarzy mi się z ostatnią utratą dziecka.
Teraz przyszliśmy na kontrolę, by sprawdzić czy wszystko jest dobrze, a jeśli tak to, by określić płeć dziecka.
- Strasznie tu biało, prawda? Ciekawe dlaczego właśnie ten kolor, a nie inny, co nie? Podobno zielony też uspokaja, słyszałeś o tym? - W ogóle nie jestem zrażony tym, że spogląda na mnie jakby z góry oraz tym, że nie jest zaangażowany w tę rozmowę. - Jak ty się w ogóle nazywasz?
Długo się nie odzywa.
- Nie ważne. - Macham lekceważąco dłonią. - Moja żona ma na imię Pansy. Jest wspaniała. Dużo przeszła, a mimo to i tak najpierw bierze pod uwagę innych, później siebie. Przyjaźniliśmy się w szkole, później zmieniło się to w coś więcej. Zadziwiające, że dopiero po kilku latach zrozumiałem jaki mam obok siebie skarb. Masz przyjaciół, stary? Moi są świetni! - Zaczynam tupać w miejscu i po raz kolejny robię sobie na chwilę przerwę, by zerknąć na drzwi. Pansy, skarbie, wyjdź już w końcu, proszę! Czuje się tu jak w śnieżnobiałej, dusznej izolatce.
Z braku innych zajęć kontynuuje - ku rozpaczy tego obok - swój monolog. - Draco Malfoy i Teodor Nott. Ja jestem Blaise Zabini. Pewnie nas znasz, co? Tak, tak ta cała historia z Kingsley'em - to my! Teodor jest taki pooooważny.... Ale w tym taki uroczy perfekcjonista! Zawsze chce dla nas jak najlepiej, gorzej jak dostanie szału wtedy daje popalić. Draco za to to kawał okrutnika. Uwielbia mi dogryzać i razem z Teo śmiać się ze mnie. Nie lubi nowych ludzi w pobliżu i jest chłodny, ale to wspaniały człowiek. Życie, by za ciebie oddał! Podrywacz i narcyz, ale Hermiona Granger - świetna kobieta! - temperuje go skutecznie. Nie uda się jej to do końca, ale zawsze coś, co nie? - Puszczam mu oko. Zerkam na zegarek. - Ile można tam siedzieć? Przecież to już tyle czasu! Zaczynam się niepokoić, a ty? Niepokoisz się? Muszę się napić! - wołam i podrywam się z miejsca w stronę wielkiej butli. Biorę kubek plastikowy i napełniam go wodą, którą wypijam za jednym razem.
- Teo jest na podróży poślubnej, a Draco w pracy. Został dyrektorem Hogwartu, pewnie wiesz z Proroka, nie? Brakuje mi ich, na Salazara, ale przecież nie karzę im wracać. Hermiona i Pansy czasem śmieją się, że jestem jak dziecko, ale...
- Rafael.
- Co Rafael? - pytam, marszcząc brwi. - Ej, ty mówisz!
- Mam na imię Rafael, Blaise Zabini, a ty chyba się nie zamkniesz.
- Dlaczego od razu tak nie miło? - pytam, lecz nie ma szans na odpowiedź, bo w drzwiach gabinetu staje Pansy.
Pansy, która ma załzawione oczy i ściska w dłoni jakieś kartki.
- Kochanie? - pytam, podnosząc się.
Nie odpowiada tylko puszcza się biegiem w moim kierunku, a już po chwili czuję jej dłonie zaciśnięte na mojej szyi. Zaczynam naprawdę się bać, czy coś się stało? Tylko nie to co ostatnio! Pansy nie byłaby w stanie się już pozbierać, zresztą ja też. To wytłumaczyłoby dlatego tyle tam była i czemu płaczę.
- Pansy? - upominam się choć tak naprawdę boje się odpowiedzi. Serce ściska mi się niemiłosiernie, powodując duszności.
- Bliźniaki, Blaise! - woła, a później odrywa się od mojego torsu, by mocno przywrzeć swoimi wargami do moich. - Wszystko w porządku. Chłopiec i dziewczynka. Będziemy mieli bliźniaki!


Gdy wracamy do domu w rozkosznym uścisku, w oknie czeka na nas sowa.




*****



Draco




      Chodzę po swoim gabinecie w tę i z powrotem.
Specjalnie odblokowałem kominek, by Blaise mógł bezpiecznie i niezauważenie przenieść się ze swojego domu do mojego gabinetu, bo przecież on też mógłby mieć ogon ze względu na mnie.  Teleportacja byłaby nie możliwa ze względu na zabezpieczenia, którymi objęte są wszystkie pomieszczenia w zamku. Uzgodniłem to dzisiaj rano z Granger. Doszliśmy do wniosku, że nikt z Hogwartu nie musi wiedzieć o wizycie Blaise'a Zabini'ego w moim gabinecie przy obecności Hermiony Granger - zawsze ktoś mógłby coś szepnąć co wydostałoby się na zewnątrz, a następnie do aurorów. Wiemy, że to może zbyt wielka ostrożność, ale lepsze to niż zaniedbanie, które mogłoby przynieść Azkaban.
      No tak, Granger. Nic dziwnego, że o niej myślę, ostatnio robię to cały czas.
Szczególnie na coraz to większe zrozumienie w jej oczach, które widziałem na przykład wczoraj.
- No i? - O wilku mowa.
- Jak widzisz - rozkładam ręce - jeszcze go nie ma.
Granger prycha, dokładnie zamyka za sobą drzwi i podchodzi bliżej.
Utwierdzam się w przekonaniu, że wystarczająco udało mi się już ją poruszyć. W dodatku jutro jest nie pewne, Cormac ciągle się ślini, a póki wszystkiego nie zepsułem, musze działać.
- Malfoy musimy porozmawiać.
- Granger, muszę ci coś powiedzieć.
Mówimy to jednocześnie. Ona uśmiecha się nerwowo, a ja zawadiacko.
Kobieta opiera się o moje biurko - widzę, że jej poziom szczęścia przez odnowienie kontaktu z Teddy'm podwyższył się, ale nie dziwie się, bo to bardzo fajny chłopak. To zadziwiające, że Weasley'owie  jeszcze nie zrobili z niego... kolejnego członka swojej rodziny.
- Ty zacznij. - Wyrywa mnie z letargu Granger, ale nie robię tego, bo w  kominku zapalają się zielone płomienie z pomiędzy, których po chwili wychodzi Blaise.
- Draco! Hermiona! - Przytula nas mocno. - Wspaniale was widzieć! O co chodzi, bo w liście nie napisałeś za wiele, stary.
- Za to Twojego w ogóle nie potrafiłem odczytać! Dlaczego tak bazgrałeś? -Unoszę brew.
- Powiedzmy, że byliśmy z Pansy zajęci - wyjaśnia z figlarnym wyrazem twarzy, puszczając oczko. Po chwili bierze głęboki wdech. - Będziemy mieli bliźniaki, chłopca i dziewczynkę! - woła z szerokim uśmiechem, a moją pierwszą myślą jest to, że dobrze, iż rzuciłem zaklęcie wyciszające.
- Blaise, to wspaniale! - Granger zamyka go w mocnym uścisku z równie dużym uśmiechem. To zadziwiające, że kobiety zawsze cieszą się, że ktoś zostanie ojcem czy matką.
- Okazałbyś trochę entuzjazmu!
- Spokojnie Granger, przecież on wie, że się cieszę. Współczuję tylko Pansy, bo jestem pewny, że w stu procentach wdadzą się w niego. - Blaise wydaje się tak dumny, że boję się, że zaraz pęknie.
Ale cóż się dziwić - w końcu się im udało i to jeszcze dwójka!
- Ale o co chodzi?
- To już mniej wesołe - uprzedza Granger. - Chodzi o Marcus'a, musimy zdecydować co dalej, Blaise, a skoro to ty go zabiłeś, powinieneś tu być.
- Spokojnie, już usunąłem to zaklęcie. Moja różdżka jest czysta, nie mają na mnie żadnych dowodów - mówi, a później jego twarz wydaje się jednak zmartwiona. - Ale co z wami?
     Nagle w kominku znowu pojawiają się zielone płomienie.
- Jak mogliście mi nie powiedzieć?! - woła Teo, wychodząc.
Blaise z dzikim okrzykiem rzuca się w jego stronę po czym zawiesza na jego szyi i zaczyna coś tam szeptać. Po chwili rozgniewany Nott staje naprzeciw mnie i Granger z założonymi rękami na torsie.
Wyczekuje.
- Nie powinieneś być na podróży poślubnej, Teo? - pyta Hermiona.
Ja jedynie zerkam na przyjaciela, jeszcze będąc lekko zdezorientowany jego nagłym pojawieniem się w moim gabinecie.
- Powinienem Hermiono, ale Katie zgodziła się, abym na kilka godzin do was skoczył.
- Skąd wiedziałeś, że kominek jest w ogóle odblokowany? - pytam.
Brunet śmieje się krótko.
- Nie wiedziałem czy jeszcze jest otwarty - odpowiada. - Nie miałem pojęcia kiedy ma zjawić się Blaise.
- Blaise, tak? - pytam, unosząc brew.
Zabini śmieje się nerwowo, a gdy nie ustępuje krzyczy:
- No co! Nie wiedziałem, że mam nie mówić, to nasz przyjaciel!
- Czyli wiesz wszystko, Teo?
Przytakuję.
- Nie chcieliśmy ci przeszkadzać - mruczy Hermiona.
- Rozumiem, ale to i tak.. ugh! Dobra. - Bierze głęboki wdech. - Zastanówmy się lepiej jak uprzątnąć ten burdel.
Gdybyśmy tego nie robili od ostatniego czasu, prycham w duchu. Gdy Blaise nie chwali się swoim ojcostwem, wnioskuję, że i to napisał Teodor'owi w liście.
      Rozglądam się, w duchu wzdycham z ulgą. Jeśli nie wymyślimy dalszego planu działania w takim składzie, nie zrobimy już tego w ogóle.
Myśli były różne.
- Najgorsze jest to, że nie wiemy czy zaczęli już coś węszyć, czy mają jakiś nowy trop.
- Przydałby się kret.
- Ej, Draco masz tu coś do jedzenia?
Przewracam oczami na tę ostatnia uwagę. Wszyscy zdziwieni zerkamy gdy w kominku ponownie hukają płomienie.
- Nie, to już jest przesada! - wołam i podnoszę różdżkę, gotowy zablokować przejście, lecz Granger łapie mnie za nadgarstek.
- Nie! Możesz kogoś zabić albo wyrządzić mu krzywdę! - woła.
- Tak, a jeśli to jakiś...
- Auror? Proszę cię! Nie mają prawa tak po prostu przenosić się do gabinetu dyrektora Hogwartu, mimo wszystko! -woła na co Blaise przytakuję szybko przez co gromię go wzrokiem.
      Po chwili z kominka wychodzą Harry Potter i Ronald Weasley.
- Co wy tu robicie, do cholery!
- My, Malfoy? Co wy robicie! Hermiona dlaczego nic nam nie powiedziałaś?
Kobieta na początku jest mocno zdezorientowana. Dopiero po chwili jakby dociera do niej kto naprzeciw nas stoi i podrywa się, by ich uściskać. Mam ochotę przewrócić oczami, ale gdy dostrzegam, że ten odruch uspokaja te dwójkę, powstrzymuje się.
- Co tu robicie? - pyta Hermiona.
- Dowiedzieliśmy się w Ministerstwie o wszystkim. Odsunęli nas od całej sprawy, a ostatnio  zakradli się pod nasz dom, by upewnić się, że nie ma cię w domu - wyjaśnia Rudzielec. - I sądzą, że to wszystko zrobiłaś wraz z nim - dodaje, wskazując mnie palcem.
- Pilnuj się, Weasley.
- Myśleliśmy, że jesteś odpowiedzialny. W co wyście się wplątali!
- Spokojnie, Potter. Nikt cię tu nie zapraszał.
- Ciebie tym bardziej, Nott. Nie powinieneś być w podróży poślubnej?
- Nie interesuj się mną, Grzmoter.
- Chłopcy, spokojnie, mamy inny problem!
- Granger, nie staraj się. - Przyciągam ją do siebie. - Potter i Weasley muszą narobić trochę zamieszania.
- Gdyby nie ty nie musielibyśmy w ogóle widzieć się na oczy!
- I nikt was dalej nie zmusza!
- Pomożemy wam.
- O, popatrzcie! Wielkoduszny Potter znowu chce wszystkim pomagać i wszystko ratować!
- Przesadzasz!
- A ja będę ojcem! Będę miał bliźniaki! - woła Blaise tak głośno, że wszyscy zebrani krzywią się. Ale to działa, bo po chwili Zabini odchrząkuję, a Granger mamrocze w jego stronę dziękuję.
- Tak się składa, że podczas gdy wy znów skakaliście sobie do gardeł, zauważyłem dwie rzeczy. - Ponosi się z zajmowanego fotela i zaczyna spacerować wokół nas wszystkim. - Jestem pewny, że Hermiona też to wyłapała. - Posyła jej słoneczny uśmiech. - Właśnie Potter wyznał, że aurorzy obserwują was oraz rozpoczęli jawne śledztwo, tak? W takim razie... - Przez to, że raz mówi wolniej, a później szybciej mam wrażenie, że trochę parodiuje Snape'a. - sądzę, że nie ma co czekać. Musimy zacząć usuwać dowody, jak najszybciej.
- Zgodzę się z tobą, Blaise - mówię po czym jadowicie zerkam na najbliższych przyjaciół Granger. - Chcieliśmy jakiegoś kreta w Ministerstwie, prawda? Uznaję, że Potter i Weasley tą wizytą, zgłosili się na ochotnika.




*****
 
 
- Damy sobie radę, prawda?
- Razem? Zawsze.


*****
 
Rozdział pisze, jadąc na Mazury, więc mogą pojawić się literówki, ale sądzę, że nie jest ich dużo jak nie w ogóle.
W domu jestem w poniedziałek.
Korzystacie jeszcze z resztki wakacji? Macie jeszcze jakieś plany?
 
Może i uznacie go za krótki, ale przekazałam wszystko co planowałam.
 
Pozdrawiam was mocno i dziękuję serdecznie za wszystko.

Witaj

Tytuł aktualnego opowiadania: Czarny Raj
Tematyka : Potterowskie
Para : Dramione
Autor : Vivian Malfoy
Szablon : Szablownica




Obserwatorzy