Dla stałych czytelników jak i dla tych, którzy odwiedzili mnie chociażby raz.
Dla dzielących się swoją opinią jak i dla tych, którzy zatrzymywali ją dla siebie.
Dla tych, którzy dzięki temu opowiadaniu uśmiechnęli się, wzruszyli lub poczuli emocje.
Dla was wszystkich.
W biurze aurorów panuje codzienny zgiełk i zamieszanie. Co chwilę ktoś teleportuje się lub znika w zielonych płomieniach kominka w celu złapania jakiegoś niebezpiecznego wyrostka.
Czteroosobowa grupa w składzie: Terrace Olbrzym Wilson, Paul Niezdarny Grant, Robie Kłamca Surrey i Frank Głodny Ivy, siedzą nad aktami sprawy, którą zajmują się już prawie pół roku. Są zirytowani. bo do tej pory nie udało im się znaleźć jakiejkolwiek poszlaki czy wskazówki co zrobić dalej, a cienka wręcz skąpa teczka, stała się obiektem ich zbiorowej nienawiści. Doskonale zdają sobie sprawę, że w magicznym świecie najważniejszy w każdym śledztwie jest pierwszy tydzień, który maksymalnie może rozciągnąć się do trzech, ale oni mimo, iż mają ich za sobą już tyle, nie poddają się. Dalej mają nadzieję, że w końcu nad głową któregoś z nich zaświeci się przysłowiowa lampka bądź, że jakaś pomocna dłoń wyciągnie ich nareszcie z ciemnego labiryntu, w którym ugrzęźli.
Jednak jest to w pełni zrozumiałe - Draco Malfoy wspomniał już kiedyś, że to wyjątkowo uparta grupa w magicznym świecie. Owszem, użył troszkę bardziej bezpośrednich i lekko obraźliwych słów.
Harry Potter i Ronald Weasley są jednak zadowoleni.
Uśmiechnięci siedzą nad raportem sprawy, którą wczoraj zamknęli, sącząc kawę, która smakuje wyjątkowo dobrze co zważywszy na nie do końca sprawny automat, którego jakoś nikt nie ma czasu - i chęci - naprawić, jest dość zaskakujące.
Ale czy to dziwne?
Ty nie byłabyś zadowolona gdybyś przyczyniła się do uratowania kogoś bliskiego od zguby? O tak, byłabyś. I to cholernie.
*****
- Jestem naprawdę rozgoryczony. - Pierwsze kłamstwo. W rzeczywistości rozbawiony i zdziwiony jakie w związku z tym wydarzeniem powstało zamieszanie. - Pan Filch ponownie zwrócił mi uwagę, że do tej pory nie znalazł swojej kotki. Macie czas do końca tygodnia, mówię do tych, którzy ją uprowadzili. Nie jest ani cenna, ani przyjemna pod względem osobistym, więc po co wam ona? Kara was nie ominie, to oczywiste, ale może będzie łagodniejsza. - Wcale nie będzie. - Skończyłem.
Gdy schodzę z podestu uczniowie wymieniają się spojrzeniami i kilkoma ściszonymi uwagami, a następnie kontynuują swoje zajęcia. Kończą lunch, lekcje czy przeglądanie Proroka bądź jakieś książki.
Jeden z nich gwałtownie łapie swój kufel z sokiem dyniowym, którym popija ostatni kawałek kanapki jaki ma w ustach, a następnie sprawnie przerzuca torbę przez ramię i wytarwszy pośpiesznie chusteczką usta, wybiega z Wielkiej Sali.
- Naprawdę jeszcze jej nie oddali? - pyta gdy udaje mu się mnie dogonić, bowiem był przekonany, że kotka już dawno wróciła do swojego pana.
Zaczynamy pokonywać schody.
- Witaj, Teddy. Od tego powinieneś zacząć. Przywitać się. - Uśmiecham się szczerze gdy ten przewraca oczami na moje słowa. Przez ostatnie wydarzenia, wspólnie spędzony czas i długie liczne rozmowy, udało mi się wpoić w niego trochę swoich nawyków i tików. Jakie było moje zdziwienie kiedy po raz pierwszy uśmiechnął się i spojrzał podobnie jak ja! - Nie, a Filch, jak pewnie zauważyłeś, wyżywa się na wszystkim i wszystkich.
- O tak, wiem! Ostatnio zostawiłem kilka śladów na świeżo umytej podłodze, a on dorwał mnie i kazał umyć jeszcze raz cały korytarz! - Teddy krzywi się. Gdy skręcamy po chwili w lewo, wpada mi do głowy myśl, że stał się ostatnio lekko humorzasty, co pewnie może nie spodobać się Andromedzie. Tym bardziej nie przyznam się, że to moja sprawka. - Może chcieli się trochę rozerwać przed balem Bożonarodzeniowym. Zwrócić uwagę na coś innego. Wiesz, ci co ją mają. - Atmosfera w Howagrcie zrobiła się lekko napięta, głównie przez ćwiczenia i próby taneczne oraz obecność innych uczniów z pozostałych Szkół Magii i Czarodziejstwa. - Te próby tańca są takie nużące, wujku. I w dodatku Slughorn!
- Znając jego temperament, zapewne macie ciekawe wrażenia - ironizuje. - Na nasz pierwszy bal przygotowywała nas profesor McGonagall. - Wzruszam ramionami choć ta wizja nieporadnego nauczyciela, który usiłuje ich ujarzmić i nauczyć bądź przypomnieć kilka kroków, bawi mnie. Jednak nie miałem kogo innego przydzielić do tego zadania - nikt kto potrafi tańczyć, nie chciał się tego podjąć, a tylko on nie potrafił mi odmówić. Fakt - ja sam jestem świetnym tancerzem, ale gdy tylko to zaproponowałem rada pedagogiczna uznała to za niewłaściwe. Między innymi ze względu na stosunek starszych uczennic do mojej osoby. - Ale porwanie tego wyleniałego kota jako rozrywka? Dobra Teddy, może i mu się należało. Sam nie raz goniłem go po korytarzach, ale z tym porwaniem wiąże się też obowiązek. Bądź co bądź trzeba go karmić czy chociażby pilnować jeśli nie mają zamiaru go jeszcze oddać. No chyba, że chcą go zabić albo już dawno porzucili w Zakazanym Lesie. - Brzmię beztrosko choć na mojej twarzy można zobaczyć krzywy uśmiech. Nienawidziłem tego kota i nic się nie zmieniło. Dodatkowo kiedyś Blaise i Teo o mało co nie podpalili go zaklęciem, więc ciężko mi jest nie uśmiechnąć się wrednie gdy spotykam ilch'a na korytarzu.
- Gdybyś coś usłyszał...
- Powiem ci, jasne - kończy. Podchodzimy do schodów, które prowadzą do gargulca, a następnie do mojego gabinetu. - A ty jak wspominasz swój bal? Ten pierwszy.
- Zwyczajnie. Wpadniesz do mnie? Skończyłeś już lekcje?
- Jeszcze eliksiry. - Macha lekceważąco dłonią. - Co zapamiętałeś najbardziej? - Nie zamierza ustąpić. Czyżby nauczył się ode mnie czegoś więcej?
Odwracam się przez ramię, bowiem, sądząc, że temat się urwał, zacząłem już iść ku górze.
- Sukienkę Granger. Całą Granger. - Wspomnienia o niej są bardzo wyraźne. Na samą myśl znów odzywa się we mnie żądza, a na twarz wpływa błogi wyraz. - Nienawidziliśmy się, ale ona wyglądała wtedy... Wszyscy nie mogli uwierzyć, że to ona, bo przecież na co dzień była taka zwyczajna...
- To dzisiaj? - Znów mi przerywa. Czyżbym mu o tym wspomniał?
- Tak, będzie w domu Andromedy do nowego roku. Ty zobaczysz się z nią dopiero w czasie przerwy świątecznej - mówię, puszczając mu oczko.
- A nie mógłbym teleportować się poza terenem Hogwartu albo przenieść się kominkiem na parę godzin? Tak jak ty! - Przerabialiśmy już ten temat mnóstwo razy, ale przecież czemu, by nie spróbować jeszcze raz? Mówi się, że nadzieja umiera ostatnia, a ja po raz kolejny mam wrażenie, że Teddy Lupin jest tego doskonałym przykładem.
- Nie. - Nie zamierzam wyrazić na to zgody. - Ciągle jesteś uczniem, nie zapominaj o tym, że jutro masz lekcje. Musisz napisać zadane wypracowanie, przygotować się do zajęć i wyspać. W dodatku nie sądzisz, że Penelopa chciałaby spędzić z tobą trochę czasu skoro jesteście razem? - Kładę dłoń na jego ramieniu i częstuje go pełnym politowania spojrzeniem, by dać mu do zrozumienia, że nie uda mu się nic wynegocjować. - Pozwalam ci na to tylko wtedy gdy naprawdę możesz to zrobić, Teddy. W dodatku Andromeda byłaby zła, że odrywam cię od szkolnych obowiązków. - Moje obowiązki wypełniłem o wiele wcześniej, a nocą nie jestem potrzebny. Gdyby jednak było inaczej, będę wiedział wcześniej dzięki specjalnemu zaklęciu jakie opracowałem samodzielnie przy pomocy ksiąg.
- Oj tam. Babcia się przecież nie dowie. Czekaj, chwila... - Unosi dłoń gdy zauważa, że zaciskam szczękę, próbując ukryć rozbawienie. Zakładam ręce na torsie i opieram się o ścianę, zastanawiając się czy zrobiłem się czerwony. - Ona też tam będzie! Wujku! Wszyscy tam będą, tylko ja tutaj... Pewnie Harry i Ron...
- Nie, oni nie. Powiedzmy, że to małżeństwo - spoglądam na zegarek - będzie miało gości po powrocie z pracy. Ej - kontynuuje gdy widzę jego niezadowoloną minę. Jeśli miałbym pewność, że mój syn będzie taki samy jak ja i nie odziedziczy żadnych cech matki, mógłbym go mieć, myślę nagle. - Andromeda nie zabawi tam jakoś długo, bo powiedzmy, że naprawdę bardzo tęsknię za Granger, więc potrzebujemy prywatności, młody. - Ponownie puszczam mu oczko, ciesząc się, że nie odczuwam potrzeby kręcenia i kombinowania, by nie dostarczyć mu żadnych skojarzeń. Tak jest o wiele łatwiej, w dodatku ma już swoje lata, kończy Hogwart, a z dziewczyną to pewnie kwiatków nie zbierają, więc po co zachowywać się jakby był jakimś niedoświadczonym pierwszakiem? - Do przerwy świątecznej już mało czasu, Teddy.
- Dobra. Może zabiorę Penelope na jakiś spacer czy coś. - Wzdycha po chwili zastanowienia. Poprawia torbę, odwraca się po czym zaczyna odchodzić. - Pozdrów ode mnie Hermione.
- O tak, z pewnością to zrobię - mruczę zadowolony a gdy ten znika za rogiem, przejeżdżam językiem po ustach. - To i dużo więcej.
*****
- Nox Maxima.
Otacza mnie mrok, ale przez ten cały czas stał się on moim przyjacielem.
Wzdycham z ulgą, ciesząc się, że znów jestem w tym bezpiecznym porcie, naszej ostoi. Chociaż na parę chwil.
Wszystko jest takie znajome. Fotel, na którym siedzę, ściany i kominek, w którym rozpaliłam ogień. Przy tym wszystkim każda inna kryjówka - mój dom na parę tygodni, który wciąż zmieniam - mimo, iż wcześniej w niej bywałam, jest chłodna i nijaka. Ale mimo wszystko za każdym razem lepsza niż cela.
Słyszę odgłos kroków.
Po chwili ktoś łapię za klamkę, następuje krótki koncert zamków, drzwi otwierają się, a po momencie zamykają z trzaskiem.
Jest popołudnie. W związku z zimą, zaczęło ściemniać się znacznie wcześniej, a dzięki zaklęciu, gaszącemu wszelkie światła w domu, jestem niewidoczna. I bezpieczna. Mrok nigdy nie wyprze swojej.
- Lumos - słyszę znajomy głos i zaczynam z większą intensywnością głaskać kota.
Salazar bowiem został pod ich opieką, gdyż nie chciałam zmuszać go do ciągłych przenosin.
Widzę zarys niebieskiego obłoku z przedpokoju, a po chwili w całym domu ponownie zapalają się wszelkie światła, a Harry Potter i Ron Weasley wchodzą do salonu.
- Hermiona? Hermiona! - Wstaje z fotela uprzednio delikatnie odkładając kota, a następnie zostaje zamknięta w mocnym uścisku bruneta. Przymykam oczy i wciskam głowę w jego szyję. Później luzuje uścisk i odciągam jedną rękę od Harry'ego, zerkając na Ron'a, który szybko podchodzi. Milczymy w tym uścisku, szczęśliwi, że znów możemy być razem.
- Przepraszam, że nie uprzedziłam - mówię, odchylając się lekko, ale wciąż ich obejmując.
- Wiedzieliśmy, że przyjdziesz. - Ron uśmiecha się. Salazar zaczyna kręcić się między naszymi nogami, a kiedy nikt nie zaczyna go głaskać, odchodzi i kładzie się na kanapie z głośnym pomrukiem. - Znaczy mieliśmy przypuszczenia.
- Skąd? - Przez moment boje się, że nie zatarłam jakiś śladów bądź, że komuś - chociażby im - udało się mnie wyśledzić.
- Podobno napisałaś do Malfoy'a. On wspomniał Zabini'emu, a ten jak to on wygadał się Nott'owi. Usłyszała to Katie i pomyślała, że powinniśmy wiedzieć - wyjaśnia Harry.
Nagle przypomina mi się, że do tej pory, przez te prawie pół roku i kilka naszych spotkań nie rozmawialiśmy szczerze, a ja nie zrobiłam jeszcze tego co powinnam.
- Gdyby nie to, że z początku odciągaliście ich ode mnie, nie byłoby mnie tu, chłopcy. - Powinnam użyć słowa mężczyźni, ale jest to efekt uboczny tego, że przez tyle lat nie nazwałam ich tak ani razu. - Tylko w celi - dodaje, bo taka właśnie jest prawda.
Z początku potrzebowałam czasu, aby wybrać kryjówkę, która będzie moją pierwszą, wyciągnąć pieniądze ze skrytki, póki sprawa się nie rozeszła oraz, aby zatrzeć ślady.
- I bez naszej pomocy, by cię nie złapali - odpowiada Ron, opadając na fotel obok tego, który dotychczas zajmowałam, przerywając jednocześnie nasz uścisk. - Ostatecznie to McGonagall postanowiła zamknąć śledztwo kiedy po nawet trzech miesiącach nie mieli kompletnie nic. - Harry wzrusza ramionami i uścisnąwszy moje ramię również decyduje się spocząć.
- Ale oni nie odpuszczają. Widziałam Paula na Pokątnej, dzisiaj z samego rana. Na szczęście mam tam kilku dłużników. - Dłużników, którzy w zamian za przysługi z przeszłości trzymają język za zębami i gotowi są kłamać, że od dłuższego czasu nie widzieli mnie na tej ulicy. - Powiedźcie mi... Chciałam zapytać listownie, ale zdecydowałam, że to za duże ryzyko. Słyszałam pewne pogłoski... - Nagle całe zmęczenie wraca do mnie jak bumerang tyle, że z o wiele potężniejszą siłą. Przejeżdżam dłonią po czole i na moment przymykam oczy.
- O! Napijesz się czegoś?
- Nie, dziękuję Ron. Chce tylko wiedzieć czy ten ich wniosek... - Przekonałam się, że moje wcześniejsze życie w cieniu, które prowadziłam za czasów Zakonu był jedynie jakby zabawą w chowanego, nie mające porównania do takiego jakie prowadzę teraz.
- Rada go odrzuciła - przerywa Harry. Wystarczy jedno spojrzenie na te dwójkę i wiem już, że myślą o tym samym co ja. - Znaleziono niektóre ciała, na razie trzy. Tych, których zabiłaś w czasie Kingsley'a, a przecież to na niego wszystko zrzucono, prawda? Całe zło Zakonu przypisano jemu, więc... Teraz przypięto je do ciebie, ktoś potwierdził, że to robiłaś. McGonagall już nie mogła więcej wszystkiego osłaniać.
- I słusznie. - Już dawno nauczyłam radzić sobie z poczuciem winy i wspomnieniem ich błagających oczu. Wystarczy, że powiem sobie dość, a wszelkie obrazy znikną, a wrzaski pełne rozpaczy ucichną.
- Nie zgodzono się, aby przekopać cały magiczny świat ani, aby po zatrzymaniu przeprowadzić pocałunek dementora bez orzekania o winie, do czego chcieli doprowadzić. Nawet twierdzą, że potrafiliby wszystko ci udowodnić jeśli byłaby taka potrzeba - wyjaśnia Ron.
- Ciekawe jak! Przecież wszystko co mają to jakieś marne poszlaki i przypuszczenia.
- No właśnie.
No moment ponownie przymykam oczy, zakładam nogę na nogę.
Kiedy wtedy, w Forest of Dean teleportowałam się gdy zauważyłam obecność tamtych ludzi, zostawiłam ciało Marcus'a w jednym z zaułków najgorszej dzielnicy mugolskiego Londynu, a następnie przeniosłam się do banku. Wypłaciłam galeony, które starczyć mi miały na najbliższy czas, przeniosłam do starej kryjówki i korzystając z ostatnich chwil wolności, napisałam do Malfoy'a, że to ja pierwsza odezwę się do niego.
Od tamtej pory moje życie to ciągłe oglądanie się za siebie i zacieranie śladów. Nadal utrzymuje kontakty z Teddy'm i przyjaciółmi, a dzięki pracy Harry'ego i Ron'a w departamencie aurorów, dokładnie wiem co tamten czteroosobowy zespół planuje i jak dużo wie. Są moimi oczami i uszami na świat, myślę niekiedy z żartem, z którymi widzę się za każdym razem gdy przenoszę się do innego miejsca - średnio co dwa - trzy tygodnie.
- To jak walka z wiatrakami - jestem dla nich nieuchwytna - mówię. Ścigają mnie, bo są święcie przekonani, że to ja zabiłam Marcus'a oraz znalezionych w ostatnim czasie. - Nie boje się pocałunku dementora - dodaje, wspominając jeden z postulatów wniosku aurorów.
- Wiemy, ale to my boimy się o ciebie - odpowiada mój rudy przyjaciel, pochylając się i łapiąc moje dłonie. Uśmiecham się ciepło, a on robi to samo.
- Dam sobie radę. - Podnoszę się z miejsca, uprzednio zerkając na zegarek. Ściskam ich krótko, na moment zatrzymując dłoń na ich policzkach, a później chwytam różdżkę.
- Widzimy się za dwa tygodnie, tak?
- Około - odpowiadam, ale zatrzymuje się gdy trzymam już dłoń na klamce. - Jeszcze raz dziękuję.
*****
Dziwnie czuje się, stojąc przed tym domem.
Cała ich rodzina oddzieliła się od moich rodziców grubą krechą, która jeszcze i tak poszerzała się z biegiem lat na co niestety nie miałem wpływu.
Budynek jest ciemnobrązowy, dachówki są czerwone tak samo jak drzwi - sądzę, że ciotka przemieniła je na ten kolor, by zrobić na złość rodzinie, jak i nie samu Slytherin'owi. Trawnik jest równo obcięty, co kilka metrów rosną choinki, już średniej wielkości. W środku jest ciemno, a całokształt mimo, iż zadbany sprawia wrażenie niezamieszkanego. Idealnie.
Pokonuje zaklęcia obronne, chwilę później widzę, że firanka delikatnie drgnęła. Przystaje, poza podnieceniem i radością spowodowaną świadomością, że Granger jest tak blisko, zaczynam czuć wątpliwości. Andromeda mimo wszystko nie wyparła z krwi tworzenia takiego otoczenia, by człowiek po wejściu na jej teren nie czuł się nieswojo i wątpliwie.
Kiedy wychodzi, bardzo szybko zamykając za sobą czerwone drzwi, nie wiem co dalej.
Po zastanowieniu ruszam do przodu, by nie okazać zwątpienia, ale czuję, że mój pewny siebie, zadziorny uśmiech znikł.
- Wyrosłeś. - Andromeda ma ciemno - brązowe włosy z dużą ilością siwych pasem upięte w kok, lekko pulchną twarz, zaróżowione usta i średniej wielkości oczy, którymi mierzy mnie od góry do dołu. Przez moment zaczynam rozumieć dlaczego Granger nie lubi gdy ja to robię. - Trochę przypominasz Lucjusza. - Nie dziwię się kiedy słyszę odrazę i niechęć gdy wymawia imię mojego ojca.
- Dzień dobry. - Mam wrażenie, że brzmi to absurdalnie. Kiedy firanka ponownie lekko się uchyla ogarnia mnie złość. Pewnie stoi tam teraz i się gapi zamiast przyjść i jakoś uratować te sytuację, która robi się coraz bardziej beznadziejna.
- Teddy'ego nie ma z tobą? - pyta, podchodząc bliżej.
- Nie. Kazałem zostać mu w Hogwarcie, przecież ma jutro lekcję. - Może jakoś uda mi się zapunktować? Wzdycham ciężko i przestępuje na drugą nogę.
- Dobrze - mówi.
Zalega chwila ciszy, wiem, że temat się urwał, a nie dość, że nie mamy żadnego innego, to dodatkowo mam dziwne wrażenie, że cały czas mnie osądza. Te cholerne drzwi wydają mi się jakby kołem ratunkowym, które chce wreszcie chwycić.
- Idź, czeka na ciebie. - Przez jej słowa odrywam tęskne spojrzenie od drzwi. Podchodzi jeszcze bliżej, a po krótkiej chwili kładzie dłoń na moje ramię. Zadziwiające jest to, że mimo, iż lekko się uśmiecha jej twarz dalej wydaje się surowa. Nawet lekko wycofana, jakby kontrolowała się na każdym kroku. - Wiesz, że mogłeś przyjść do mnie wcześniej? Ale rozumiem dlaczego tego nie zrobiłeś, tak tylko mówię. Wiem też, że utrzymywałeś kontakt z Teddy'm, młodzieńcze. Teraz też się nim opiekujesz, więc mój dom jest dla ciebie otwarty.- Mówi to na jednym wdechu. Mam wrażenie, że z każdym słowem wzmacniała uścisk, bo teraz jej paznokcie są całkowicie wbite w moją skórę, a jej palce sztywno napięte. - Mam wrażenie, że bardziej wdałeś się w matkę.
- A ja mam taką nadzieję - odpowiadam.
- Gdzie ona... co się z nią dzieje? Z Narcyzą? - pyta, markotniejąc.
- Dalej mieszka w Malfoy Manor, widujemy się raz na jakiś czas... Lucjusz ukrywa się, uciekł zaraz po bitwie o Hogwart, bo chcieli wsadzić go do Azkabanu - odpowiadam, wzruszając ramionami.
Na wzmiankę o ojcu znów się napina. Domyślając się co jej chodzi, mówię:
- Uniewinnili mnie.
Później znów stoimy bez słowa, a do mnie dociera dlaczego matka nawet po wojnie nie chciała odnowić kontaktu z siostrą. Dzieli nas za dużo lat, mamy zbyt wiele przykrych, a wspólnych wspomnień i z biegiem czasu staliśmy się dla siebie obcymi osobami.
- Czeka na ciebie - powtarza i łapię swoją sukienkę, przykrytą kurtką, by podnieść ją trochę i bez dalszych słów czy pożegnania, zaczyna schodzić po marmurowych schodkach w dół, pewnie do siebie.
Czekam moment nim znów zaczynam kierować się do drzwi.
Przez głowę przechodzi mi, że mimo wszystko osiągnąłem więcej niż ktokolwiek z mojej rodziny w relacjach międzyludzkich. Dostałem zaproszenie do jej domu i pozwolenie na dalsze odwiedziny.
Gdy dotykam klamki, wewnątrz mnie wybucha ogień.
Ciągnę, jest otwarte.
Nie daje rady rozejrzeć się po pokoju, w którym się znalazłem. Coś z impetem rzuca się na mnie i dopiero kiedy odchyla się lekko i wpija w moje usta, dochodzę, że to Granger.
*****
Śmieje się głośno, to taki piękny dźwięk.
- Postanowiłam, że powinniście załatwić to sami - mówi brązowooka, ciągnąc mnie ku sobie.
- Co? Andromeda? Teraz o niej myślisz? Jesteś niemożliwa! - wołam i pozwalam, aby ściągnęła mi koszulę.
Lądujemy na jej łóżku, a ona szybko pozbywa się bluzki, nie czekając na to, aż ja to zrobię.
- Kochanie, chyba mamy dziś rocznice. To nie rok, ale... - zaczynam po czym znów całuje ją żarliwie.
- Nie, jutro Malfoy - odpowiada mimo wszystko z uśmiechem, przesuwając palcem po moim torsie. - Powinnam się obrazić czy coś, wiesz? - dodaje podczas gdy ja ściągam jej spodnie. Swoje już straciłem.
- Ale tego nie zrobisz. - Łączymy swoje usta, a ja mocno zaciskam swoje dłonie na jej talii.
Zaczynam przesuwać nimi po całym jej ciele, a gdy ta wydaje pomruk zadowolenia, odrywam się od niej tylko po to, by zejść na jej szyję. - Tak mi cię brakowało, Granger! - wołam na co ta uśmiecha się przebiegle, odchylając się do tyłu.
- Panie Malfoy, bo jeszcze pomyślę, że to jakieś głębsze uczucie!
Gwałtownie chwytam ją za biodra po czym sadzam ją sobie na kolanach i łapię jej twarz w dłonie.
- To ty się na mnie rzuciłaś kiedy tylko wszedłem! Ale naprawdę cholernie mi cię brakowało - poprawiam się co spotyka się z kolejną dawką jej melodyjnego śmiechu. - Dziwisz mi się? Blaise nawiedza mnie regularnie, a nie mając ciebie, nie mam go do kogo odesłać - dodaje, kładąc ją pod sobą.
- Możesz to udowodnić - mówi zalotnie, zaciskając dłonie na moim karku, a drugą na plecach. W jej oczach widzę płonące kule ognia, policzki ma zaróżowione, a malinowe usta lekko rozchylone.
Zamierzam.
*****
- Teraz możemy porozmawiać, prawda? - pytam i podnoszę się na łokciach.
Moje włosy są rozkopane, usta tworzą błogi uśmiech, a moje nagie ramiona ocierają się o jego.
Mimo wszystko gdzieś za moim szczęściem kryje się odrobina smutku spowodowana rankiem. Malfoy lada moment musi wracać do Howagrtu.
- Teddy bardzo chciał tu być, mam cię pozdrowić - mówi, dając mi do zrozumienia, że tak, teraz możemy.
Kochaliśmy się długo i namiętnie, jak to zawsze gdy widzimy się po przerwie. Czułam się cudownie kiedy jego dłonie zwiedzały po raz kolejny moje ciało, gdy gwałtownie zrywał ze mnie ubranie lub kiedy przycisnął mnie mocno do piersi, pod sam koniec naszego wspólnego wyścigu ku przyjemności, szepcząc mi do ucha.
Teraz jest czas ochłonięcia, a ja czuję, że znajduje się we właściwym miejscu, co odczuwam zawsze gdy jestem przy nim.
- Zobaczymy się w święta.
- Tak też mu powiedziałem - odpowiada. Łapie mnie za ramiona i ciągnie ku górze, by pocałować mnie w czoło. - Stał się trochę podobny do mnie.
- Domyślam się, Malfoy. Spędzacie ze sobą dużo czasu. - Przylegam do jego torsu, masuję go dłońmi. - A co u Teo? - Mogę się założyć, że unosi brwi. - Wszystko dobrze, prawda? Nie doszli do niego? - pytam, chcąc wiedzieć, czy udało mu się wyjść z tego wszystkiego cało.
- Tak. Jest bezpieczny. - Jego głos stał się napięty. - Dręczy mnie jedna sprawa, Granger. Skoro już zaczęłaś ten temat... Spójrz na mnie.
Słucham go i robię to.
- Czy tego żałujesz?
Czytam między wierszami.
Wiele osób sądziło, że poświęciłam się dla niego. Uparcie myśleli, że zrobiłam wszystko, by Malfoy pozostał na wolności, ale to nie jest całkowita prawda. Jest nią to, że blondyn poza swoją przeszłością nie ma żadnych grzechów, a to mnie widziano z ciałem Marcus'a. Nie zamierzałam wydawać Blaise'a - to przyszły ojciec i mąż, który gdyby tego nie zrobił, może nawet przypłacilibyśmy swoim życiem i to właśnie dla mnie przygotowane było te odpokutowanie.
- Nie. Zrobiłam to co należało, Malfoy. - Chce uciąć ten temat. Przez te wszystkie doświadczenia zrozumiałam dlaczego arystokrata nigdy nie lubił rozmawiać o dniach z jego przeszłości.
*****
Pożegnania nie należą do przyjemnych.
Pokój, w którym jesteśmy zawsze wydaje się wtedy ciasny, bardzo duszny i obcy.
- Zawsze mam wrażenie, że pękniesz, Granger. Jakbyś mogła się w każdej chwili rozsypać - mówi i przygarnia mnie do siebie. Ze śmiechem, swobodnie. Chce dodać mi otuchy i sprawić jakby nie było to nic konkretnego.
- Bo tak się czuję, Malfoy - odpowiadam szczerze, zadzierając głowę, by na niego spojrzeć. - Ale widzimy się znowu w przerwie świątecznej. - Na moment przed oczami staje mi obraz uśmiechniętego Teddy'ego, którego wtedy zobaczę.
- Za ckliwie - stwierdza, przewracając oczami. - Trzeba pogodzić się, że czas tak szybko leci.
- Ckliwie? To za to było sentymentalne - odgryzam się, posyłając mu jego własny uśmiech. Numer sześć, jak to go nazywam. Sarkastyczny, odrobinę wredny.
- A to nie fajne. - Przez moment brzmi jak Blaise.
Gdy mnie ściska wiem, że robi to po raz ostatni.
Gdy całuje, czuje to samo, a jego język, muskający mój smakuje szaleństwem. Dotyk z kolei pali, a świadomość jego odejścia boli.
- Do zobaczenia, Granger - mówi gdy odrywamy się od siebie, wciąż trzymając dłonie na mojej talii.
- Kocham cię, Malfoy - przypominam kiedy zaciska je mocno, a następnie ostatni raz dzisiaj całuje mnie w czoło i podchodzi do drzwi. Za każdym gdy zamierzam wymówić te słowa, przez moment stają mi w gardle, a gdy jakimś cudem udaje im się jednak wydostać, zapierają dech w piersi.
- Ja ciebie też, Granger. - Otwiera drzwi i jedną nogę stawia poza domem Andromedy. - Nawet nie masz pojęcia jak bardzo.
*****
- Oj, ja po prostu sądzę, że się boisz porażki, T e o d o r z e - mówię, pochylając się i uśmiechając złowieszczo. Brunet, by nie okazać swych emocji stosuje tak zwaną pokerową twarz, którą przez te wszystkie lata opanował do perfekcji.
- Wiesz, że jesteś za pewny siebie, Blaise? Nie masz najmniejszych szans, naprawdę chcesz się skompromitować? - pyta również się przysuwając.
Ale w moich oczach jest pełno iskier i coś co nazywał zawsze figlem. Dzięki temu nie muszę opowiadać - doskonale wie, że gotów jestem się poświęcić jeśli miałbym zagwarantowaną doskonałą zabawę.
Roznoszą się kroki, a po chwili do pokoju wchodzi Pansy, a zaraz za nią Draco z dłońmi w kieszeniach, bezczelnym uśmiechem i w czarnym płaszczu oraz ciemnej koszuli z dwoma rozpiętymi guzikami.
- A wy dalej kłócicie się o ten wyścig na miotłach? No doprawdy! - Przewraca oczami, a później zerka na blondyna. - Od jakiś trzydziestu minut rzucają sobie wyzwania i nic nie robią.
- Jak to nic? - pytam, unosząc brwi. - Chwilę temu siedziałem gdzie indziej, a poza tym zjadłem kanapkę i przywołałem już miotły.
Pansy wydaje się rozbawiona.
Poza tym ma ogromny brzuch - kiedy ostatnio powiedziałem to na głos, dostałem po głowie - w związku z tym, że ma urodzić w najbliższym czasie.
- Zajmij się tymi dziećmi, Draco - dodaje żartobliwie, popychając go w naszym kierunku. - Bez obrazy Teo.
- A ja to niby co? - pytam wysokim tonem na co ona jedynie posyła mi całusa po czym wychodzi, zostawiając nas samych.
Blondyn siada koło Nott'a, naprzeciw mnie.
- Nie powinieneś być w Hogwarcie? - pytam, mrużąc podejrzliwie oczy.
- Mam tam Slughorn'a, dzięki zaklęciu cały zamek na oku i dziś jest sobota w związku z czym większość uczniów poszło do Miodowego Królestwa i jeszcze godzinę dla siebie - wylicza śpiewającym tonem.
Uderzam się w czoło.
- No tak, Hermiona. Zostanie do świąt? Chcielibyśmy do niej wpaść.
- My też - dodaje Teo.
Spoglądam na niego kątem oka, doskonale zdając sobie sprawę, że do tej pory ma wyrzuty sumienia. Sądzi bowiem - i to dość uparcie -, że gdyby nie pozwolił rzucić na siebie wzmocnionego zaklęcia kameleona lub ściągnął swoje szybciej, coś mogło pójść inaczej co jest kompletnie bezsensowne zważywszy na to, że Hermiona doskonale sobie teraz radzi, a to wszystko nie dotyczyło go nawet w najmniejszym stopniu.
- No to nie macie zbyt dużo czasu dla siebie - stwierdzam gdy kończy opowiadać o złożonej jej wizycie i o następnej jaką zaplanowali.
- No co ty nie powiesz - odburkuje.
- To kiedy wy zrobicie małego, Dracona, co? - pytam przez co Teo krztusi się pitym właśnie trunkiem, a Malfoy wydaje się być zdziwiony. - No co się tak gapisz? Chcesz żeby moje dzieci bawiły się same? Na niego za bardzo nie mam co liczyć. - Zerkam na Teo. - Katie na razie nie chce dzieci. Chce mieć Teo tylko dla siebie. - Chichoczę, ignorując piorunujące spojrzenie wspomnianego. - Ale wy... no wiesz, ty i Hermiona... widzicie się średnio dwa razy w miesiącu, więc może emocje wezmą górę i...
- Sądzisz, że dla kogoś kto się ukrywa krzyczące dziecko na rękach to dobry pomysł? - przerywa blondyn.
- Nie podoba mi się ta wrogość i politowanie w twojej wypowiedzi - mówię na swoja obronę, uzmysławiając sobie gafę jaką popełniłem.
- To bardzo zły pomysł. Jak na razie - odzywa się Teo takim tonem jakby tłumaczył coś małemu dziecko i wiem, że jest to skierowane bezpośrednio do mnie. - Ale wasz związek nadal przetrwał.
- My nie poddajemy się tak łatwo, przyjaciele. A może... nieważne. To co, idziemy na te miotły, panienki? - pyta, wstając z miejsca i zakładając ręce na torsie. - Mam jeszcze chwilę.
Nagle słychać huk.
Wraz z Teo i Draco podrywamy się z miejsca i wszyscy ruszamy do źródła hałasu.
Dochodzimy do kuchni, a wtedy moje serce ściska się tak bardzo, że przez moment brak mi tchu.
- Pansy! - wołam, ujrzawszy ją, leżącą na ziemi za wyspą kuchenną. Otaczają ją kawałki potrzaskanego talerza, który pewnie trzymała w dłoniach gdy zakręciło się jej w głowie i upadła.
- Zaczyna się, Blaise. To już! - sapie gdy pomagam się jej podnieść.
- Niby co? Co już? - pytam, marszcząc brwi i nieruchomiejąc kiedy jej twarz wyraża grymas bólu i czegoś czego nie mogę określić.
- Blaise! - woła Teo, uderzając mnie w ramię podczas gdy Draco wyciąga różdżkę. - Ona rodzi, kretynie!
*****
Siedzę w salonie, a między moimi nogami spoczywa pudełeczko z pamiątkami.
Przekładam zdjęcia z naszego ślubu i podróży poślubnej, którą udało nam się dokończyć, a kobieta koło mnie pije zieloną herbatę.
Gdzieś w pobliżu leżą filmy, które mamy zamiar wyświetlić na ścianie za pomocą czarów. Kiedy trafiam na fotografie, która uwieczniła moment naszego pocałunku tuż po przysiędze, przykładam je do serca i opadam na stos poduszek za nami.
- Naprawdę piękne - mówi Luna, odbierając ode mnie zdjęcie. - Wiesz, że chyba ja je robiłam?
- Nie miałam pojęcia - odpowiadam, odwracając głowę w je stronę. Zerkam na zegarek i marszczę brwi. - Nie ma go już trzy godziny, Luna.
- Na pewno nic się nie stało. - Uśmiecha się lekko, by dodać mi otuchy. - Mogę zrobić ci budyń, chcesz? Mi zawsze poprawia humor.
Przez moment mam ochotę przyznać, że czuję się lepiej przez samą jej obecność, ale ostatecznie rezygnuje. Odkąd zgodziłam się na kontynuowanie jej znajomości z Teo, sama zaczęłam się z nią spotykać. Zaprzyjaźniłyśmy się z czego bardzo się cieszę, a sentymentalizm, lekki ton, złote myśli, nietypowe rady i to, że niekiedy mam wrażenie, że zrobiona jest z porcelany, nie jest już niczym dziwnym.
- Chcę - mówię po chwili, a ona podnosi się z miejsca. - Pójdę z tobą - dodaje do żony Nevil'a. Podaje mi dłoń, łapię ją, podnoszę się z miejsca, odkładam zdjęcia do pudełeczka, a następnie wraz z blondynką kieruje się do kuchni.
O porodzie Pansy dowiaduje się kilka chwil po jego zakończeniu.
*****
Za oknem, na którym mróz nakreślił piękne wzory, wszystko pokryte jest białym puchem.
Grubsze gałęzie i mój dom, który jest w pobliżu, ozdabiają grube sople, a z nieba lecą różnorodne płatki śniegu, tworząc jeden z najpiękniejszych krajobrazów.
W środku z kolei słychać magiczne kolędy, a z kuchni Andromedy wydostają się cudowne zapachy świątecznych potraw. Stół jest pięknie zastawiony, a nam pozostaje czekać na Teddy'ego i Malfoy'a.
W Hogwarcie jest tylko Filch, ponieważ wszystkie dzieci nie musiały zostawać w tym roku w szkole, więc i nauczyciele nie byli potrzebni. Do zamku wrócą po nowym roku.
Dzisiaj właśnie wypada wigilia, jutro wybiorę się z Malfoy'em do Harry'ego i Ron'a, którzy zaprosili również Pamelę i Neomi, nową dziewczynę rudego Gryfon'a, Lunę oraz Nevil'a. W kolejnym dniu udamy się do Pansy i Blaise'a, którzy zostali szczęśliwymi rodzicami Ben'a i Claudie, których odwiedzą Katie i Teo. Wyjątkowe zajęte święta.
Słychać huk.
Wyglądam przez okno i z ulgą stwierdzam, że to nikt inny, a Malfoy i Teddy złamali zaklęcia obronne. Odruchowo poprawiam włosy, a już po chwili drzwi otwierają się, a oni wchodzą do środka.
- Brrr! Ale zimno! - woła Teddy, trzepiąc butami o ziemie, by pozbyć się z nich śniegu.
Rozgląda się i uśmiecha się szeroko na mój widok, a następnie szybko podchodzi i zamyka w uścisku.
- Hermiona! - wita się, a ja śmieje się cicho.
Później po moim ciele przebiega dreszcz spowodowany dotykiem jego wilgotnej kurtki i resztkami śniegu jakie spadły na moje ramiona.
- O, przepraszam! - mówi gdy to zauważa. - Babcia! - woła gdy widzi jak Andromeda wychodzi z kuchni. Malfoy jakby skorzystał z ich chwilowej nieuwagi i witaniem się, bo szybko doskoczył do mnie.
- Wesołych świąt - mówi cicho, przygryzając płatek mojego ucha. Mruczę z zadowoleniem i przytulam go mocno, wciskając głowę w zgięcie jego szyi.
Nie mam zamiaru go wypuścić, lecz przerywa nam chrząknięcie Teddy'ego. Zdziwiona odwracam na niego wzrok.
- Mówiłeś wujku, że nie należy ściskać się zbyt długo tylko od razu przechodzić do ust.
- Doprawdy? - pytam, unosząc brew, biorąc się pod boki.
- To miała być tajemnica - mówi Malfoy, mrużąc oczy, a gdy zauważa moją minę, która zawiera mieszankę złości i zdziwienia, unosi ręce do góry. Andromeda w między czasie dołącza do nas. - A nie wspomnisz dlaczego ci to mówiłem? Teddy ma dziewczynę!
- Ej! - woła wspomniany, a chwilę później zaczyna opowiadać o Penelopie swojej babci, która z początku jest oburzona, że nie zaprosił jej tutaj.
- I ty dawałeś mu rady, tak? - pytam gdy siadam razem z blondynem do stołu. - Musiał być naprawdę zdesperowany, Malfoy.
- Wątpisz w mój autorytet, Granger? - Wyciąga dłoń i kładzie ją na moim kolanie, która po chwili zaczyna masować. - Poderwałem ciebie.
Nie wiem czy mam być oburzona czy zadowolona. Z kolei na jego twarzy tym czasem maluje się pełen złośliwości uśmiech.
Po chwili zaczynamy posiłek wigilijny, a później postanawiamy otworzyć prezenty świąteczne.
*****
- Co byś powiedziała gdyby ci się teraz oświadczył? - pyta gdy w czasie sylwestrowej nocy siedzimy na jednej z ławek na wysokim wzgórzu.
- Przekonasz się jak spróbujesz - odpowiadam zalotnie, nie biorąc jego słów na poważnie.
Gdy jednak odwraca wzrok, który do tej pory utkwił w gwieździstym niebie, sztywnieje.
Przez moment w mojej głowie pojawia się ta absurdalna wizja, w której klęka na jedno kolano i zadaje tę pytanie, powodując miłe podniecenie.
Jest już po jedenastej, cieńsze gałązki drzew już dawno zostały porwane do tańca przez silny wiatr. Między nami panuje milczenie, ale nie złe czy krępujące tylko takie, które momentami jest potrzebne.
Jesteśmy tylko my, otoczeni przez biały puch. Nawet zimno nie daje się we znaki zupełnie jakby uznało, że nie powinno nam przeszkadzać.
W ciemności, nie odrywając wzroku od krajobrazu przede mną, odszukuje jego rękę, a on splata nasze palce. Od razu czuję się silniejsza, poczucie mocy przeszywa moje ciało, dając wrażenie jakbym mogła zrobić wszystko.
Mocne perfumy Malfoy'a wchodzą mi do nozdrzy przy każdym większym wdechu, drażniąc lekko moje zmysły, lecz nie przeszkadza mi to. Przez te miesiące, przez ten czas wspólnie z nim spędzony ten zapach stał się dla mnie symbolem szczęścia i prawidłowości, którego tak strasznie mi brakuje w czasie jego nieobecności.
Teraz mężczyzna wpatrzony jest w to co rozpościera się jakby pod nami, mając jednak w pogotowiu różdżkę. Już na mnie nie patrzy, przestał na moment powtarzać, że cieszy się, iż ma mnie koło siebie, przestał mnie całować i droczyć się czy przedrzeźniać. Jedynym stałym elementem jest żądza i pragnienie w jego srebrnych oczach, które w takim mroku, delikatnym światłem księżyca i blasku pojedynczych fajerwerków, które wystartowały za wcześnie, wyglądają niesamowicie.
Nagle obejmuje mnie obawa. Co jeśli za jakiś czas coś stanie nam na drodze? Co jeśli komuś podwinie się noga? Świadomość, że wszystko może runąć jak domek z kart, zakończyć się w mgnieniu oka i sprawić, że będę miała to za sen, jest przeszywająca i nieprzyjemna.
On, jakby przeczuwał to, mocniej ściska moją rękę, wciąż na mnie nie patrząc.
- A jeśli umrę? - pytam.
Moje słowa przeszywają ciszę jak sztylety, dudnią w uszach i ściskają serce.
- Nie bądź głupia, Granger. Nie umrzesz. Nie przedwcześnie.
- A jeśli pewnego dnia będę musiała odejść? - pytam, opierając głowę o jego ramię. - Co wtedy?
- Nic wielkiego - zapewnia, wzruszając ramionami. Znowu zadziwia mnie, że mimo, iż podchodzi do całej sprawy z łatwością i charakterystyczną dla niego obojętnością, daje mi poczucie miłości. - Poczekam na ciebie. Po prostu.
Bo jeśli się kogoś kocha, to ten drugi ktoś nigdy nie znika.
Na nocnym niebie wybuchają fajerwerki.
*****
CZARNY RAJ
16.12.2013 - 31.08.2014
*****
Jeśli ktoś miałby wątpliwości - w mojej wersji po drugiej bitwie o Hogwart, Bal Bożonarodzeniowy odbywa się co roku dla wszystkich klas powyżej czwartego roku nauki. Dodatkowo na każdy przyjeżdżają uczniowie z innych szkół, nawet jeśli nie ma akurat Turnieju Trójmagicznego. Odbywają się też lekcje nauki i przypomnienia nie tylko dla czwartego roku.
Słowa ostatnie, kursywą, są cytatem.
Ale koniec objaśniania, bo nadszedł czas... pożegnać się.
Nie płaczę, jestem wzruszona, ale głównie szczęśliwa, że udało mi się poprowadzić do końca całe opowiadanie tak jak to wcześniej zaplanowałam. Dlatego też, że ciągle byliście moim oparciem i powodowaliście uśmiech na twarzy.
Dziękuję wam ogromnie, jestem zaszczycona, że tylu osobom spodobała się zarówno ta jak i wcześniejsza historia.
To już koniec, wyruszam do trzeciej klasy gimnazjum i w związku z olimpiadami, konkursami i egzaminami nie mogę pisać kolejnego opowiadania mimo, iż miałam pewny zamysł.
Ale w wolnej chwili będę dodawała miniaturki.
Raz na jakiś czas.
Sercem natomiast będę z wami zawsze.
Dedykuje epilog tylko wam, jak już napisałam na samym początku.
Pisany jest z pewnym dystansem czasowym, mam nadzieję, że spodobał się wam i jesteście zadowoleni.
Hermiona i Draco są razem jednak nadal mają przeszkody.
Muszą rozstawać się, ale zawsze do siebie wracają, a ostanie zdanie przed fajerwerkami jest jakby przesłaniem.
Jest mi ciężko na duszy gdy piszę te słowa, na wszelkie komentarze pod ostatnimi rozdziałami odpowiem dziś wieczorem.
Jedynym czego chce, ostatnim jest wasz pozytywny stosunek do rozdziału.
Dziękuję jeszcze raz. ZA WSZYSTKO, ZA WSPÓLNE CHWILE I EMOCJE.
Cóż, podpisuje się po raz ostatni.
Vivian Malfoy.