Na samym starcie jasno określiliśmy nasze obowiązki i zobowiązania względem siebie.
Po kilku sprzeczkach i kilkudziesięciu minutach, Malfoy zgodził się na warunki, które zaproponowałam.
Takim oto sposobem mogę zatrzymać się u niego dopóty nie pomoże mi wyjść z dołka, w który wpadłam, lecz jeśli wcześniej sama będę miała dość, mogę odejść.
Ze swojej strony jestem zobowiązana do informowania o ewentualnej wizycie Harry'ego czy Ron'a gdyż jak to napomniał, chce mieć wystarczająco dużo czasu, by ewakuować się z domu i, by nie spotkać ich chociażby w drzwiach. Dodatkowo nie mogę kwestionować jego metod, zasad czy decyzji, a kategorycznie zabronił mi szperanie w jego sypialni ze względu na mój ostatni wybryk. Prościej mówiąc mam tam w ogóle nie wchodzić, chyba, że z nim(nie mógł powstrzymać się od sugestywnego poruszenia brwiami kiedy to mówił), a tym bardziej wypominać mu sytuacji z Kingsley'em.
Umówiliśmy się, że nie powiem nikogo o jego dokumentacji jeśli będzie działał ostrożnie, konsultował ze mną posunięcia, gdyż chcę kontrolować sytuację, by nie zaszła za daleko-mam na myśli samotną wyprawę blondyna na Ministra, z różdżką w dłoni-oraz jeśli będzie powiadamiał mnie o wszystkim co można będzie uznać za ważne.
Byłam zadowolona. Cieszyłam się, że utarłam honorowi nosa i, że jego ostrzeżenia o tym, że będzie chciał wykorzystać sytuację do niemoralnych spraw, nie sprawdziły się.
Niestety za szybko się ucieszyłam, bo kiedy już mieliśmy przypieczętować naszą umowę symbolicznym uściskiem dłoni, Malfoy oznajmił, że za pomoc oczekuje jeszcze jednego.
Wręcz wyperswadował mi, że mam zostać nauczycielką w Hogwarcie.
Pierwszą moją reakcją było zdziwienie i to duże, ale po większym zastanowieniu uznałam, że jeśli dłużej bym pomyślała, mogłam się tego spodziewać.
Nie znajdzie nikogo w dwa miesiące, a nawet jeśli to nie, aż tak dobrego lub nadającego się do pracy w zamku, a ja nie dość, że miałam najwyższe wyniki to mam do Hogwartu wyjątkowy sentyment.
-Przejrzałem Twoje karty, Granger.-powiedział gdy zauważył na mojej twarzy mieszankę tego, że nie biorę jego sytuacji na poważnie oraz, że nie jest to dla mnie łatwy wybór. Przecież nie można tak pochopnie podejmować żądnej decyzji! Później zmarszczyłam nos i cofnęłam się od niego. Moje karty?!-Nie pytaj jak zyskałem do nich dostęp.-dodał gdy zrozumiał, że mimo, iż tak szybko powiedział owe pierwsze zdanie to i tak do mnie dotarło.-Zasięgnąłem również języka tu i ówdzie i dobrze wiem, że nie masz żadnej pracy. Co więcej nie masz też planów, ale podejrzewam, że nie przyjełabyś byle jakiego stanowiska, a te, które Ci proponuje, takie nie jest. Mogłabyś zacząć żyć od nowa i wydostać się z tej otchłani.
Tak przekonał mnie ostatecznie.
Tyle czasu zastanawiałam się co ze sobą zrobić, a on praktycznie podarował mi przyszłość na tacy.
Kiedy zapytałam go o klątwę-jak wyobraża sobie prowadzenie lekcji z nią na karku-wpierw się zaśmiał. Według niego to niedorzeczne, bo nie dojść, że społeczeństwo nie wie o sytuacji, z wyjątkiem naszych przyjaciół, to atakuje mnie ona jedynie w nocy.
A przecież będziemy w jednym zamku. Załatwi abym miała komnatę blisko niego.
Gdy to mówił znowu poruszył brwiami.
Coś za coś się mówi, ale w tym przypadku sądzę, że warto.
*****
Draco
Przebudzam się, a coś, zapewne promienie słońca, grzeje moje przymknięte powieki.
Kiedy je uchylam słońce zaczyna razić mnie w oczy, więc przysłaniam je dłonią, lecz kiedy są już bardzo natarczywe wydaje z siebie westchnienie po czym podnoszą się do pozycji siedzącej.
Nasłuchuje. Kiedy cicha muzyka dochodzi do moich uszu, rozumiem, że Granger już wstała.
Jest u mnie już drugą noc i, nie powiem jej tego w twarz, ciesze się, że tu jest. W końcu nie jestem sam. No dobra, może robi to tylko z konieczności i dlatego, że nie ma innego wyjścia, ale przynajmniej teraz nie tylko moje kroki roznoszą się po mieszkaniu. Podświadomie czuję, że pozwoliłem jej zostać dopóki jej nie pomogę i, nie oszukujmy się, ile tylko będzie chciała, dlatego, że próbuję desperacko zatrzymać ją przy sobie. Jakąkolwiek kobietę, która nie jest ze mną tylko ze względu na mój wygląd, a z uczuć. Zsuwam stopy na podłogę po czym zakładam luźniejsze spodnie zdając sobie sprawę, że jeśli wyszedłby w samych bokserkach panna-na wszystko-reaguję-krzykiem-Granger nie zostawiłaby na mnie suchej nitki.
Bez koszulki mogę, bez koszulki i spodni nie.
Wychodząc z pokoju przypominam sobie, że wszelkie spotkania przesunąłem na jutro.
-Dzień dobry Granger.-rzucam po czym przysiadam na stołku przy kuchennej wyspie naprzeciw kobiety, która tylko przytakuję głową jednocześnie kończąc kanapki.
-Ciebie też miło widzieć, tak w ogóle.-przewracam oczami zirytowany jej milczeniem.-Jakieś plany na dzisiaj?-pytam wiedząc, że na to nie można odpowiedzieć ruchem głowy.
-Skontaktowałam się z Harry'm.-odpowiada.-Chciałby porozmawiać, wiesz muszę mu wyjaśnić i powiedzieć jak to teraz będzie.
-Nie zapomniałaś o czymś?-pytam unosząc brew i korzystając z jej nieuwagi co owocuje kanapką w mojej dłoni i jej cichym jękiem oburzenia, które jednak zmienia się po chwili w wyraz zainteresowania dając mi do zrozumienia, że zaczęła rozmyślać nad moimi słowami.
-To moje mieszkanie. Nie powinnaś zapytać najpierw mnie czy w ogóle chce ich tutaj widzieć?-pytam.
-Nie, Malfoy, nie powinnam.-mówi uśmiechając się przesłodko.-Wczoraj uzgodniliśmy, że mam cię jedynie informować, a nie pytać o zdanie. Prawda?-pyta po czym bierze kęs kanapki, a następnie nachyla się ku mnie.
-Ależ oczywiście.-prycham.-O której mają być? Bo domyślam się, że jeśli on to Rudzielec też...
-On ma na imię Ron.-przerywa z gniewnymi ognikami w oczach.
-Nie ważne.-wykonuję niedbały ruch w powietrzu dłonią.-Czternasta mam wyjść?
-Będą o dwunastej.-wyjaśnia i rozchmurza się nagle na myśl o przyjaciołach.-Pamiętasz, wspominałam Ci o dziewczynie, która jest blisko z Harry'm?-pyta, a gdy przytakuję podnosi się z miejsca i siada obok mnie z poważną miną na podstawie, której już wiem, że czegoś ode mnie chcę.
Zakłada nogę na nogę, poprawia szorty, które podciągnęły się ku górze i wręcz wbija we mnie swoje brązowe oczy, które najpierw posyłają ku mnie pioruny, gdy dochodzą do wniosku, że wcześniej spoglądałem tylko na jej nogi.
-Chciał byśmy bliżej ją poznali, a, że ja mieszkam z tobą...
-...to ja też musiałbym, lub nie, z wami siedzieć.-dokańczam domyślając się dalszego ciągu.
-Tak, ale Malfoy! Ona ma tylko Harry'ego, dopiero co wyszła z trudnej sytuacji i czym więcej osób będzie znała tym lepiej. A może coś z tego wyjdzie? Chociaż przedstawić jej kogoś takiego jak ty...
-No wiesz! Najpierw mnie o coś prosisz, a teraz obrażasz?-prycham i założywszy ręce na torsie odwracam się do niej profilem.
-Dobra, nie powinnam...-przyznaje cicho z gniewem w głosie, a gdy nie reaguje warczy zdenerwowana po czym zaciska palce na moim podbródku i odwraca go w swoją stronę.
-Nie znała Cię wcześniej i może da się oczarować, ale musisz być delikatny.-mówi dziwnym tonem na wskutek, którego czuje się tak jakbym był małym chłopcem, jej synem, i właśnie słuchał jej kazania po jakimś niepoprawnym, młodocianym wybryku.
-Dlaczego miałbym to zrobić?-pytam czując dziwną satysfakcję, że wciąż nie wzięła palców z mego podbródka.
-Nie wiem.-przyznaje szczerze uśmiechając się lekko.-Po prostu to zrób, Malfoy.-dodaje po chwili, a gdy jej wzrok spada na moje wargi mam ochotę pozwolić kpinie wyjść na wierzch, ale jestem świadomy, że zepsułoby to chwilę.
-A ładna jest?
-Malfoy!-reaguje oburzona i szybko odsuwa się ode mnie zniesmaczona.Cholera.
-Skoro mam wśród was tkwić...średnio dwie godziny, to chyba mogę się zapytać czy będę miał na co popatrzeć przez ten czas.-wyjaśniam raz jeszcze przewracając oczami.-To jak?
-Jest.-warczy po czym podnosi się z miejsca.
-Mam tylko takie wrażenie czy średnio za nią przepadasz i robisz to tyko dlatego, by Wybrańcowi i Zbawcy Świata nie było...przykro?-pytam łapiąc ją za nadgarstek.
-Chce się do niej przekonać...-wzdycha.-Tak bardzo to widać?
-Nie, skarbie, wcale. Po prostu ja znam Cię na wylot.-wzruszam ramionami.-Przyjaciół trzymaj blisko, a wrogów jeszcze bliżej. Czasem wróg staje się bliższy niż przyjaciel...
-Dobrze, zrozumiałam!-woła i szarpie rękę, by odejść jednocześnie posyłając tęskny wzrok korytarzowi, który prowadzi do jej sypialni.
-Nie unoś się tak.-wzdycham, lecz gdy zauważam gniewne, co prawda małe, ale ciągle gniewne, rumieńce na jej policzkach, poddaje się.-Zawsze mogę popatrzeć na Ciebie.-dodaje uśmiechając się czule, a gdy plamy na policzkach powiększając się nachylam się i składam na tym kawałku skóry lekki pocałunek jednocześnie zaciskając jedną dłoń na jej biodrze, w czasie kiedy ona stoi sparaliżowana jak kawał drewna, po czym podnoszę się z miejsca i z zadowoleniem na twarzy odchodzę do swojego pokoju. Muszę wynieść się z mieszkaniu póki pozostałej dwójki ze Złotego Trio nie ma.
-To jest nienormalne! Praktycznie wczoraj rzucaliśmy w siebie zaklęciami, a teraz ty...! Ugh! Jesteśmy jak bomba, Malfoy! Kiedyś wybuchnie tyle, że nie wiadomo kiedy i jak!
*****
Teodor
Nasłuchuje i czekam, aż wreszcie wejdzie do łazienki.
Czekam cierpliwie, a kiedy do moich uszu dochodzi charakterystyczny dźwięk zamykanych drzwi, a następnie odgłos wody, jestem pewny, że Katie zaczęła właśnie poranną toaletę.
Rozglądam się dookoła, a po chwili z trudnem unoszę głowę.
Nie byłem słaby i nie będę.
Wkładam w to całą swoją siłę, a raczej jej resztki, i po cięższym wysiłku udaje mi się podnieść do pozycji siedzącej, a następnie spuścić nogi z łóżka.
Przymykam oczy gdy moje stopy dotykają podłogi i mocno zaciskam dłonie na balustradzie łóżka nie chcąc zaliczyć bliskiego kontaktu z ziemią przy wstawaniu.
Jestem przecież magomedykiem, wiem, że obrażenia, które mi zadano nie są lekkie i na pewien czas wykluczą mnie z zawodu.
Swoją drogą nieźle to zrobili, myślę po chwili. Upiekli dwie pieczenie na jednym ogniu bowiem nie dość, że dali mi nauczkę za za wścibski nos to dodatkowo sprawili, że chociaż przez kilka czy kilkanaście dni nie wejdę im w drogę.
Ordynator ma naprawdę skutecznych pomagierów.
Syczę cicho gdy rana na biodrze daje się we znaki.
Zaciskam dłonie jeszcze bardziej i ostrożnie podnoszę się ku górze, jednak już po chwili chwieje się i przez moje nogi, które teraz wydają się jakby były z waty i nie są w stanie mnie utrzymać, prawie upadam.
Dam radę.
Próbuję raz jeszcze.
Woda w łazience wciąż leci, a lekkie słońce pada przez okno zapowiadając na dziś cudowną pogodę, a dla mnie kolejne chwile męczarni.
Gryzę język i zaciskam usta nie chcąc, by krzyk wydostał się z moich ust. Kręci mi się w głowie, a kolejne rany zaczynają przypominać mi o swojej obecności, ale postanawiam iść im na przekór.
W jednej chwili puszczam się balustrady i trzymając się za biodro i brzuch zaczynam sunąć lewą nogę ostrożnie przed siebie.
Cóż za ironia!
Najpierw byłem torturowany przez Ministra, co zostanie w moim umyśle do końca życia, a teraz-kiedy jego już nie ma-napdają mnie jego organy. Wyniki tego co sam stworzył. Pracownicy tajnych labolatriów, które tak usilnie próbuję zniszczyć i tak bardzo pragną zamknąć.
Powoli dołączam drugą nogę do lewej, która wręcz dygocze.
Puszczam dłoń, która dotąd spoczywała na biodrze i mocno zaciskam ją w pieść czując przypływ gniewu i irytacji spowodowanej tym, że nic nie mogę zrobić.
Będę tu tkwił, we własnym domu, które na najbliższe dni stanie się dla mnie więzieniem, a oni będą cieszyć się z tymczasowego smaku zwycięstwa.
Jednak to tylko chwilowe trudności, bowiem wygrali bitwę, ale nie wojnę.
Ktoś mi pomoże. Są jeszcze inni nieodporni na krzywdę innych, ludzie.
Chyba nie ma człowieka, który w tej chwili miałby w sobie więcej wiary niż ja, myślę z kpiną.
Popychany gniewem robię kolejny krok.
Ignoruje ból, który znowu rozsiał się po całym moim ciele mimo leków, które sobie podaję, i które powinny mi pomóc, i przyśpieszam tępo.
Kolana mnie rwą, nogi znów się trzęsą, a serce bije za szybko, lecz nie zważam na to.
Stawiam coraz to silniejsze kroki mocno przy tym tupiąc przez co mógłby się zdradzić Katie gdyby nie szumy z łazienki, które na szczęście mnie zagłuszają.
Zaciskam zęby raz jeszcze, tak, że zaczynam czuć smak własnej krwi, lecz nie jest mi on obcy.
Po chwili zrezygnowany warczę cicho i robię jeszcze jeden krok.
Potem kolejny. I kolejny, i kolejny...
Boli mnie wszystko, stużka krwi z języka zaczyna sunąć po moim podbródku, ale we mnie pali się ogień. Zrywam bandaże, które owinięte mam wokół torsu, sapię, wyłądowuje całą swoją siłę, którą udało mi się zebrać.
Szybciej, mocniej.
Następnie upadam z coraz to większym mrokiem przed oczami.
*****
Hermiona
-Na pewno?-pyta Harry.
Razem z Ron'em siedzą po obu moich stronach i uważnie się we mnie wpatrują.
Nie mogą ukryć, że dziwnie czują się gdy rozmawiają ze mną w mieszkaniu wroga, nieprzyjaciela.
Zdezorientowani i lekko speszeni, ale też pełni nadziei, że wrócę, którą zdążyli już wyradzić, i zdeterminowania rozglądają się dokoła z wielką uwagą, jakby chcieli znaleźć coś niepokojącego, coś świadczącego o jego złym obliczu lub coś przez co nie mogłabym tu zostać.
-Tak, uzgodniłam wszystko z Malfoy'em. Nie będziemy wchodzić sobie w drogę, ale służymy sobie wzajemną pomocą.-odpowiadam zdecydowana i uśmiecham się lekko gdy Ron mruczy cicho pod nosem no tak, Hogwart.
-Przepraszam, że to powiem, bo to Twoja decyzja i nie chce decydować o Twoim życiu, ale wciąż uważam, że to...nieodpowiednie.-mówi po chwili równie cicho co spotyka się z szybkim przytaknięciem Wybrańca.
-Chciałem żeby Ci pomógł, ba! Prosiłem Cię żebyś się do niego zgłosiła, ale nie sądziłem, że zaproponuje Ci, że kiedyś Ci zaproponował mieszkanie u niego.-wyjaśnia Okularnik.-Nie wiem po co Ci to mówię, przecież i tak już stąd nie odejdziesz.
-Dlaczego tak sądzisz?-pytam zdziwiona tym, iż myśli, że nie potrafiłabym wrócić do domu.
-Znam Cię, Hermiona. I Malfoy'a po części też. Wypomniałby Ci, że po prostu jesteś słaba czy coś w tym stylu, a ty...duma, by Ci nie pozwoliła.-wyjaśnia.
Wpierw unoszę brwi zdziwona jednak po chwili wzdycham cicho zdając sobie sprawę, że to prawda i, że kiedy przekroczyłam próg tego mieszkania nieświadomie rozpoczęliśmy z blondynem kolejne starcie na własne słabości.
-Ale wszystko w porządku, tak?-pyta siedzący po mojej prawej Ron.-Nie zdarzyła się coś co, by Cię zaniepokoiło. Masz dobrą intuicję...
-Nie.-odpowiadam szybko, a gdy widzę ich lekko zdziwone spojrzenia zdaje sobie sprawę, że może i za szybko.-Nie.-powtarzam raz jeszcze o wiele wolniej.-Nic takiego się nie wydarzyło. Wszystko jest...dobrze.-brnę dalej w kłamstwo ledwo powstrzymując się od powiedzenia im o śledztwie, które prowadzi Malfoy. Cholerna umowa!
-Tyle mi wystarczy.-wzrusza ramionami Ron, a ja w duchu dziękuję, że nie zakończył on ten temat.
-Widziałem zdjęcia Nott'a. Jeden z aurorów, który zajmuje się tą sprawą zostawił je na biurku, a, że akurat przechodziłem...W każdym razie nie wygląda to za dobrze.-informuje głośno połykając ślinę przez co domyślam się, że musiały to być dość drastyczne fotografię.
-Chciałabym odwiedzić go w najbliższym czasie.-wyznaje szczerze i wzdycham z ulgą w duchu gdy po chwili nie słyszę żądnych słów sprzeciwu.
-Rozumiem...-pomrukuje Ron.-Przyjedziesz w przerwę świąteczną do nas, co pani profesor?-pyta po chwili z małym błyskiem w oku z powodu nowego zwrotu jaki będzie mógł względem mnie używać jak i z lekkim przygnębienie z powodu tego, iż częstotliwość naszych spotkań zmniejszy się stanowczo po moim wyjeździe z Malfoy'em do Hogwartu.
-No oczywiście, że tak!-wołam szczerze po czym obejmuje ich ciepło.
-A Prorok? Swoją drogą dziwne, że jeszcze nie wiedzą.-mówi Weasley.
Ignoruje prześwietlające spojrzenie Harry'ego, którego nie spuszcza ze mnie od czasu mojej gwałtownej reakcji i jedynie wzruszam ramionami z uśmiechem.
Póki mogę. W nocy będę zwijać się z bólu chyba, że tak jak to się bardzo rzadko zdarza, jakimś cudem mnie to ominie.
-Codzienny ciągle utrzymuje, że coś między wami jest. Zresztą zdjęcie Malfoy'a uśmiechającego się uroczo, co było jego jedyną reakcją gdy zapytali go o was, jedynie podsyca te tezę.-przypomina z krzywym uśmiechem i wyrazem twarzy, który sprawia wrażenie jakby właśnie zjadł coś strasznie niesmacznego.- Gdy dowiedzą się o tym, że zaproponował Ci pracę w Hogwarcie, gdzie będzie dyrektorem, nie zostawią na was suchej nitki.-dodaje zaznaczając dokładnie jedno słowo.
Odwracam wzrok, a następnie, chcąc przerwać temat, w którym pojawił się arystokrata, energicznie podnoszę się z miejsca i klaszczę w dłonie.
-Jest piękne pogoda, chodźmy na spacer.-proponuje i nie czekając na odpowiedź kieruje swe kroki do przedpokoju gdzie już zaczynam zakładać buty.
Uśmiecham się na coraz to głośniejszy odgłos kroków i staram się ignorować wzrok Harry'ego, który czuję na plecach gdy zamykam mieszkanie.
Proszę, oby nie zechciał się w tym zagłębić.
*****
Pansy
Zadowolona zmierzam do ogrodu z kocem w dłoniach oraz dzbankiem wody.
Nasycając swe oczy po drodze kwiatami, głęboko zaciągam się ich zapachem.
To cudowne, że ogród, który co prawda był wcześniej bardzo zapuszczony, udało nam się doprowadzić do tak cudownego stanu kilkoma zaklęciami.
Rozkładam koc na trawie, a po chwili kładę się na nim.
Podkładam ręce pod głowę i przymykam oczy czując rozrastającą się błogość, lecz nie jest mi dane cieszyć się nią długo gdyż zaraz potem znów ogarnia mnie żal.
Martwię się o Teodor'a i bardzo boje się, że to całe pobicie, choć zważywszy na jego obrażenie to jest to za lekkie słowo, odbije się w przyszłości na jego zdrowiu. Dodatkowo Mung nie zdaje sobie sprawy, że prawdopodobnie tylko pogorszył tą całą chorą sytuację, bowiem znam go naprawdę dobrze i wiem, że teraz-kiedy jego honor został nadszarpnięty, a jego samego próbowali uciszyć-jedynie wzmocnij swe działania na przekór innym.
Dodatkowo wciąż bezowocnie staramy się z Blaise'm odzyskać córkę.
Staramy się, no może w sypialni nie wybuchają fajerwerki, a mój mąż zrobił się jeszcze bardziej czuły i ciepły, ale tym bardziej dziwie się, że jeszcze nam się nie udało.
A może tak już będzie? Może po prostu to właśnie nam nie jest pisane posiadanie rodziny tak samo jak naszym przyjaciołom pozbycie się resztek chodzących za nimi cieni wojny i starć?
Wystraszona szeroko otwieram oczy i podnoszę głowę jednocześnie zaciskając mocno dłonie na kocu gdy czuję na sobie czyjś dotyk.
-Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć...-mruczy cicho Blaise i po chwilowej walce z samym sobą w czasie, której wciąż wyciąga i cofa dłoń, wreszcie dotyka mojego policzka gdzie jeszcze moment temu spoczywały jego usta.
-Nic się nie stało.-odpowiadam i z powrotem kładę się na plecach, a on obok mnie tak, że nasze ramiona przywierają do siebie.
Jest mi przykro, bo przez gwałt, którego dopuścił się na mnie Kingsley dawno temu, a który ciągle pamiętam, oraz przez ból, który zadawał mi nim nie wyszła na wierzch cała sprawa z Zakonem, boje się męskiego dotyku.
To przecież, Blaise! Mężczyzna, którego kocham z wzjajemnością, krzyczy wtedy moja podświadomość, ale lęk przed krzywdą, której on nigdy, by mi nie zadał, i tak jest duży.
-Pisał do mnie Draco. Musiał wyjść, bo do Hermiony wpadł Potter i Weasley i chciał wbić do nas, ale grzecznie go sprawiłem.-informuje unosząc się na łokciu i leniwie poprawiając kosmyk, który wszedł mi do oczu.-Chciałbym dzisiaj poleniuchować, z tobą u boku.
-A co z naszą pracą?
-Pansy, robimy eliksiry dla Ministerstwa, Magistra i niestety Munga jeśli zatwierdzi je Teo.-krzywi się lekko pewnie na wspomnienie stanu przyjaciela.-Nie szukajmy zadań na siłę, jeśli będą czegoś potrzebowali odezwą się. Zawsze tak robią.-dodaje i mruga do mnie krótko.
To niesamowite, myślę.
W towarzystwie zawsze potrafi każdego rozśmieszyć, jest promieniem pozytywnej energii, która momentami jest wręcz irytująca, a mimo to kiedy jesteśmy we dwoje ma w sobie tyle ciepła i miłości, że mogłaby wykrzyczeć na cały czarodziejski świat, że mam najwspanialszego i najczulszego męża jaki chodzi po naszej ziemi.
-Dobrze, Blaise, ale...co dokładnie powiedziałeś temu narcyzowi?-pytam takim tonem dzięki, któremu Zabini od razu domyśla się, że mówię o Draco'nie.
-Że dzisiaj spędzam czas tylko i wyłącznie ze swoją żoną, a jeśli naprawdę nie ma co ze sobą zrobić to albo niech wróci do wiecznego duetu Potter-Weasley albo powłóczy się po Nokturnie czy Pokątnej. Wspomniał, że odwiedzi Teo, ale podłamał się gdy powiedziałem mu, że dzwoniła Katie...
-Dzwoniła?-pytam zdziwiona zapominając tym samym, że jeszcze chwilę temu chciałam udzielić mu reprymendy z powodu nie miłego zachowania w stosunku do Malfoy'a.
-Niedawno...nie wiem dokładnie o co chodzi, nie zrozumiałem jej.-odpowiada i drapie się w skroń.-Powiedziała tylko, że przez cały dzień ich nie będzie...jakaś wizyta Magomedyka....stan zdrowotny. Mówiła bardzo chaotycznie, ale kiedy próbowałem odzwonić nikt nie podniósł słuchawki.-kończy i z powrotem pada na plecy.
Wzdycham ciężko nawet nie ośmielając się myśleć co znowu mu się przydarzyło i kładę głowę na jego torsie na wskutek czego on od razu oplata mnie ramionami.
-Martwię się.-wyrzucam z siebie i zadzieram głowę do góry chcąc ujrzeć jego oczy wciąż nie odrywając ucha od jego torsu.-Jeśli to coś poważnego, jeśli...
-...jeśli nas teraz potrzebuje?-dokańcza za mnie z pustym spojrzeniem zerkając na jakiś punkt nade mną.-Też to czuje. Bezsilność! Ta cholerna bezsilność...
-Mówiła coś kiedy możemy do nich wpaść?
-Jutro wieczorem.
-Dopiero?!-wołam zdziwiona i oburzona zarazem.
-Nie wiem o co chodzi...-wzdycha tym razem on i zaczyna głaskać po głowie.
-I jak ty chcesz spędzić miło czas po takiej wiadomości?-pytam ciężko na co on jedynie uśmiecha się cwanie i unosząc tors łapie mą twarz w obie dłonie.
-Wiesz, że nic Ci nie zrobię, prawda? Nigdy.-szepcze cicho będąc coraz bliżej moich ust.
-Wiem. Kocham Cię i nikomu nie ufam tak jak tobie, Blaise.-odpowiadam, a następnie zgadzam się przyjąć jego pocałunek, który zapewne jest jedynie przesmakiem.
Między pieszczotami udaje mi się wyłapać od niego jedno słowo, które działa na mnie jak kubeł zimnej wody.
Zabieg.
*****
Hermiona
Zaczyna się, myślę czując lodowaty dreszcz, który panoszy się po moim ciele.
Podnoszę głowę i wzdycham z ulgą kiedy nie zauważam żądnej zmory, lecz wiem, że tak naprawdę jest to tylko chwilowe.
Gorączkowo zaczynam szukać różdżki choć nie mam pojęcia do czego mogłaby mi się teraz przydać, a gdy przypominam sobie, że Malfoy zabrał mi ją, bym z przyzwyczajenia nie zaczęła rzucać zaklęć wyciszających lub takich, które utrudniłyby mu wtargnięcie do tego pokoju, zaczynam czuć rozrastającą złość.
Zabijcie mnie, ale nigdy nie pokonacie mojego syna.
Potworze!
Staram się wbić plecami w łóżko kiedy moje ciało zaczyna zachowywać się tak jakbym właśnie miała atak padaczki.
Zaczynam wyć gdy jakieś ręce przesuwają się po moim ciele, a gdy po chwili drgawki ustają, zwijam się w kłębek i zasłaniam oczy.
Wystarczy, że to przeczekam.
Skupie się na czymś miłym, zajmę swoje myśli, a skończy się szybciej niż się obejrzę.
Kiedy czyjś krzyk roznosi się po pokoju wyższe siły karzą mi podnieść wzrok, a gdy robię to otwieram oczy ze strachu szeroko, bowiem właśnie jakaś kobieta biegnie ku mnie z daleko wyciągniętymi przed siebie dłoniami.
Zeskakuje z łóżka kiedy ta nie zatrzymuje się choć na moment.
Zachwouję się zupełnie tak jakby to we mnie widziała swego oprawce. Zapewne robi to co robiła moment przed śmiercią, myślę gdy ponownie zaczyna zmierzać w moim kierunku.
Dłonie ma pokrwawione, a paznokci praktycznie w ogóle nie ma.
Jej włosy są bardzo krótkie, a ciało ma wychudzone co strasznie nie pasuje do wściekłych iskier w jej oczach.
Potwór!
-Zamknij się! Wszyscy się wreszcie zamknijcie!-wołam i unoszę się z klęczek.
Wierzchem dłoni wycieram łzy w kącikach oczu, a następnie zaczyna biec jej naprzeciw.
Gdy dzieli nas kilkanaście centymetrów jej twarz przeraża mnie mimo, iż nie jest tak straszna jak jej poprzedniczek, które też widziałam.
Jest rumiana, chuda co prawda, ale bez żadnej krwi, którą jak dotychczas zauważyłam jedynie na dłoniach.
Zdobią je lekkie zadrapania, ale uśmiech ma równie szalony co wzrok.
Gdy mam wrażanie, że zderzymy się, jej ciało przenika przeze mnie z taką siłą, że moment później upadam na kolana czując się tak jakby przez moment moje serce było w jej dłoni.
Śmieje się.
Dziwnie, nienaturalnie, a gdy kończy wyciera mokre usta.
Przez moment otacza mnie głucha cisza, a wszystko wokół rozmazuje się. Zaczynam tracić ostrość, ale kolejny pełen bólu krzyk o potężnej sile decybeli wybudza mnie z transu, w którym trwałam przez chwilę.
Nagle drwi otwierają się szeroko, a w tym samym momencie, w któym podnoszę się z podłogi z zamiarem kolejengo starcia ze zmorą, której zwycięstwa nie mogłabym znieść, Malfoy wchodzi do środka.
Zabijcie mnie, ale nigdy nie pokonacie mojego syna.
Raz, dwa...Zrób to!
Cierpienie wymaga więcej odwagi niż śmierć!
-Dosyć, dosyć!-wołam mimo, iż wiem, że nic mi to nie da.
Mocno zaciskam dłonie na swoich ramionach i wbijam w nie palce do tego stopnia, że, aż syczę z bólu, który przecież sama sobie wyrządzam, łudząc się, że coś on da.
Później moje nogi podrywają się do góry, a gdy blondyn bez słowa bierze mnie na ręce i wynosi z pokoju, widmo podąża za nim z tym samym obłąkanym wyrazem twarzy.
-Jest za tobą, Malfoy! Jest za tobą!-wołam.
Arystokrata wciąż się nie odzywa podczas gdy ja już od dawna mam duszę na ramieniu. Dochodzi do swojego pokoju, otwiera jej drzwi kopniakiem po czym kieruje się na balkon, na którym chłodne powietrze uderza mnie w twarz.
-Nie, proszę!-wołam gdy wyciąga różdżkę w moim kierunku, a już po chwili sapie ze zdenerwowania i paniki gdy niewidzialne liny zaczynają owijać ciasno moje ciało, które bezwładnie spada na wiklinowy leżak.
-Leż. Czym mniej robisz tym szybciej znika.-mówi pochylając się nade mną, lecz mimo jego słów z moich ust wydobywa się jęk gdy w drzwiach staje ONA.
-Nie ma nikogo!-woła i łapie moją twarz w dłonie i odwraca w stronę framugi szklanych, balkonowych drzwi.-Wiem, że według Ciebie jest inaczej, ale to nie prawda.-mówi i szybko klęka przede mną.-Wiesz co jest prawdziwe? Ty i ja.-tłumaczy dotykając mnie i siebie palcem w pierś.-My jesteśmy prawdziwi i to ja mogę zadać Ci prawdziwy ból, więc jeśli co noc będę musiał posyłać Ci te złote myśli, to go poczujesz. Rozumiesz, Granger?-pyta, a ja machinalnie przytakuję głową.
Chcę zasnąć, stracić przytomności, stracić kontakt ze światem choć na chwilę.
Tylko tyle.
-Rozwiążę się, ale masz nie krzyczeć. I nie ważne, że nagle pojawić się może przed Tobą.-poucza. Przez moją głowę przechodzi tysiące myśli, a ja irytuje się, że żadne z nich nie chce przejść mi przez gardło. Przestań! Zostaw mnie, daj mi spokój! I nie dotykaj mnie! Nie patrz się na mnie!
-Tyko my jesteśmy prawdziwi.-powtarza, a już po chwili moje prośby zostają wysłuchane.
Głowa opada mi bezwładnie, a ciemność coraz bardziej mnie pochłania.
Obwiązana niewidzialnymi linami i z jego dłoniami na policzkach, które mimo, iż jestem na granicy przytomność niesamowicie parzą moją skórę.
*****
Draco
Zerkam na jej kasztanowe włosy, które niegdyś długie, teraz obcięte są krótko i na dłonie zaciśnięte w piąstki.
Nawet nie zdaje sobie sprawy, że część nocy, tę odkąd zemdlała, przespała przy moim boku.
Przeniosłem ją z tego wiklinowego krzesła i ściągnąłem z niej zaklęcie, bo przecież nie mogłem zostawić jej na zewnątrz i sam wrócić do ciepłego łóżka!
Dobija mnie myśl, że nie dość, że pewnie zrobi mi awanturę, że w ogóle odważyłem się jej dotknąć i-o zgrozo!-położyć koło siebie na część nocy w czasie, której była nieświadoma to jeszcze oskarży mnie o kilka niemoralnych rzeczy. Normalka.
W dodatku mimo wszystko będę musiał spędzić kilka godzin w towarzystwie Wybrańca i miło uśmiechać się do jego nowej...koleżanki.
-Malfoy?-słyszę po prawej, a gdy odwracam się twarzą do budzącej się powoli ze snu kobiety uświadamiam sobie jak śmiesznie muszę wyglądać, bowiem siedzę przed nią po turecku i przyglądam się jej bez mrugnięcia.
-Co ja tu robię?-pyta dalej i rozgląda się po pokoju, a gdy zaczyna rozumieć, że to moja sypialnia w jej oczach pojawiają się iskry.-No wiesz!
-A co, może miałem Cię zostawić na dworze, co?-odpowiadam zimno i spuszczam stopy na podłogę.-Zawsze możesz tam wrócić.-dodaje z paskudnym uśmiechem, a gdy odwracam wzrok chcąc ujrzeć jej gniewne rumieńce, mrugam gdyż zamiast tego na jej twarzy króluje spokój.
-Następnym razem, mógłbyś być delikatniejszy.-zauważa cicho dając mi do zrozumienia, że pamięta wczorajszą noc. A jakżeby inaczej...-I nigdy więcej nie chce się tu obudzić.
-Inne na Twoim miejscu piszczałyby z radości.-prycham przejeżdżając dłonią po włosach, a następnie przelotnie zerkając na lustro, w którym się odbijamy dzięki czemu obserwuje jak jej ciało spina się.
-Tylko, że ja nie jestem taka jak one.-odpowiada pewnie wyżej podnosząc podróbek.
Unoszę brwi i spuszczam głowę w czasie gdy ona podnosi się z miejsca i siada koło mnie tak, że prawie stykamy się ramionami oraz również spuszcza stopy na, teraz lekko zimną, podłogę.
-Nie, nie jesteś. Jesteś o wiele gorsza.
-Ty też nie jesteś za uroczy, Malfoy.
-Przynajmniej wiem co to wdzięczność, Granger.-mrużę oczy wbijając w nią wzrok.-Nie zapominaj, że zostaje na tę chore spotkanie tylko dlatego, że mnie prosiłaś.
-I dlatego, że liczysz, że będzie na tyle ładna, że będziesz mógł ją poderwać.-odgryza się niesamowicie ostrym tonem jakby była z tego powodu zła na co śmieje się cicho w duszy.
-Jesteś zazdrosna?
-Nie!-odpowiada szybko.-Po prostu to nie fair! Harry'emu na niej zależy, a ona tylko, by cierpiała gdyby z tobą była. Nie nadajesz się dla tak delikatnej dziewczyny. Jesteś okropny, Malfoy.
-Jakoś nie zauważyłem tego okazując Ci pomóc, Granger.
Potem nie mówimy nic.
Siedzimy spokojnie pozwalając, by złość powoli nas wypełniała, a atmosfera robiła się tak gęsta, że można byłoby kroić ją nożem. Zegar tyka niesamowicie głośno, a firanka lekko powiewa przez okno, które jest otworzone.
-Przepraszam.-mówi po chwili, a ja zdaje sobie sprawę, że nie dość, iż słyszę u niej to słowo po raz pierwszy to nic nie jest tak jak oczekiwałem-nie krzyczymy, nie latają zaklęcia, jest całkiem inaczej niż zawsze.
-Kiedy chcesz możesz być człowiekiem, w porządku...-mówi nieporadnie i nieśmiało dotykając mojego ramienia przez co czuje się jakbym był zamknięty w bardzo ciasnym pokoju, którego ściany wciąż się do mnie zbliżając, a dodatkowo przez moje ciało przechodzi ten prąd, który zawsze mi towarzyszy gdy ona jest w pobliżu.
-Wiesz co Ci powiem, Granger?-pytam w odpowiedzi uświadamiając sobie, że przecież mogłaby krzyczeć, a tak nie robi.-Ty też.
Właśnie przeżyliśmy naszą pierwszą cichą kłótnię.
*****
Hermiona
Postukuje cicho palcami w blat czekając, aż wreszcie zapukają do drzwi.
Malfoy siedzi naprzeciw i przegląda Proroka Codziennego z na pozór spokojną miną, lecz widzę jak raz na jakiś czas podnosi na mnie wzrok.
Gdy dzwonek roznosi się po mieszkaniu wręcz zrywam się z miejsca i biegnę do drzwi czując się niesamowicie dziwnie w towarzystwie blondyna po ostatnich wydarzeniach.
Bo przecież czy normalnym jest, że czuje się do jednej osoby nienawiść i sympatię jednocześnie?
-Cześć, wejdźcie.-mówię gdy otwieram drzwi i przesuwam się, by zrobić im miejsce.
Oddaje uścisk Harry'ego i uśmiech Pameli, a po ściągnięciu butów i kurtek z ich strony prowadzę ich do środka.
-Witaj Złoty Chłopcze, uratowałeś coś ostatnio?-wita go Malfoy jednocześnie ściskając jego dłoń w czasie gdy Pamela zatrzymuje się na chwilkę, a przez jej twarz przechodzi cień.
-Odpuściłbyś sobie te zdrobnienia.-odpowiada z leniwym uśmiechem.
-Nigdy.-powiadamia blondyn, a gdy odchodzi od niego i ze zmysłowym uśmiechem kieruje swój wzrok w stronę stojącej do tej pory cicho, Pameli i on zastyga bez ruchu.
Dziwie się gdy z jego twarzy znika ten namiętny wyraz, a na jego miejscu pojawia się mała zmarszczka na czole i wyraz zainteresowania.
Po chwili szerzej otwiera oczy i cofa się o krok w tył z obawą na swym obliczu, a Pamela zasłania sobie usta dłonią.
Zerkam na Harry'ego łudząc się, że on cokolwiek rozumie z tej sytuacji, lecz moje zdziwienie osiąga apogeum gdy blondynka rzuca się arystokracie na szyję.
*****
Vivian Malfoy.
Przepraszam, proszę, widzimy się w następnym rozdziale.
Ostatnio jakoś nas mało.