Konieczność sama w sobie
nigdy nie może być
przyczyną
ani usprawiedliwieniem.
Jedynie powodem.
C.W. Wundermaas, były
komisarz policji
Stoisz po środku czegoś, czego na co
dzień nie ujrzysz nawet w koszmarach.
Czy to realne, myślisz, lecz kiedy o
mało co nie trafia Cię śmiercionośne zaklęcie, wiesz, że tak.
Twoje serce bije jak szalone, a nad Twoją głową rozpościera się,
mrożący krew w żyłach Mroczny Znak, który niesamowicie dobrze
współgra z ciemnym niebem.
Niczym para kochanków. Namiętnie
przeplatają się z sobą jak w tangu, które ćwiczyli od lat.
Po twych plecach przechodzi zimny
dreszcz, a później lodowaty pot spływa po nich niesamowicie wolno. Wokół
krzyk, który rozdziera Ci bębenki.
Ty nie wrzeszczysz, bo w tym tłumie
twój krzyk cichszy byłby od ciszy.
Niedosłyszalny.
Napięta jak struna.
Twarz pokrytą masz maską, którą tworzą zaschnięte
łzy, krew oraz brud i czujesz się tak jakby nigdy nie miała cię
opuścić. Zostanie ze mną na zawsze, myślisz.
Jako jedno z pięt, które będą
szpecić dusze i ciało.
Gdy podrywasz się do boju po długiej
przerwie, która niestety się skończyła, czujesz się jak w
transie. Zupełnie tak jakby ciało, które robi uniki, pada na
ziemię chcąc wyjść z tego starcia żywo, rzuca zaklęcia i
odbiera życia, nie było Twoim.
Unosisz się nad prochami ziemi, wysoko
nad wszystkimi, ale gdy rana na Twoim ciele zaczyna boleć, upadasz
boleśnie z obłoków na brudne pole bitwy.
Kiedy wszystko się kończy wiesz, że
i coś się zaczyna.
To początek nowej ery co do, której
musisz podjąć decyzje.
Twoi przyjaciele cierpią, a ci,
którzy jakoś uszli z życiem płaczą nad martwymi.
Oglądasz ciała, które już nigdy się
nie poruszą, a gdy sunąc po ruinach zamku zauważasz swego rudego
przyjaciela wiesz, że nic nie będzie tak jak kiedyś.
Ubolewa nad stratą brata i będzie
potrzebował kogoś kto przy nim zostanie.
Nie Harry’ego, który również
stracił cząstkę siebie, ale podniesie się kiedyś.
Ronald Weasley będzie potrzebował
kobiety, która zostanie z nim do końca życia, będzie służyła
dobrą radą i pocieszeniem, którą będzie kochał najbardziej na
świecie.
A ty?
Jesteś idealną kandydatką do tej
roli.
W dodatku nie masz nic do stracenia, a
możesz jedynie zyskać.
Spójrz prawdzie w oczy.
Jesteś bez rodziny. Rodzice nie mają
pojęcia o Twoim istnieniu; pewnie założyli nową rodzinę. Bliski
jest Ci tylko Wybraniec, Złoty Chłopiec – Harry Potter i rudowłosy
Gryfon, na którego właśnie patrzysz. Nie masz domu.
Boli?
Usuwając pamięć rodzicom odebrałaś
sobie miejsce, w którym żyłaś tyle lat.
Kwatera Główna Zakonu Feniksa nie
jest Twoja, a nawet jeśli pozwoliliby ci tam zostać, to na jak
długo? I co potem?
Nie masz gdzie się podziać.
To dużo, prawda?
A Rudzielec Cię kocha, wiesz o tym,
dawno Ci to udowodnił.
Możesz to zrobić, możesz z nim
zostać. Dlaczego?
Ponieważ z żadnym mężczyzną nie łączy Cię
namiętność, żadne głębsze uczucie, a ty nie jesteś najpiękniejszą kobietą w magicznym
świecie tylko zwykłą przeciętną.
Zrobisz to.
Z konieczności.
*
Zawsze – jak chyba każda kobieta
– sądziłam, że mój ślub będzie najpiękniejszym dniem w życiu.
Biała, uwodzicielska suknia do samej
ziemi, śnieżnobiały bukiet róż w dłoni, kościelne dzwony i
zapełniony od bliskich kościół.
Jak było naprawdę?
Przez godzinę zastanawiałam się co
właśnie robię ze swoim życiem.
Niszczę je, wychodząc za mężczyznę,
którego nie kocham tylko po to, by mu pomóc i dlatego, że nie mam
innego wyjścia, czy ratuje je zapewniając sobie dom,
stabilność i rodzinę?
Nazywam się Hermiona Weasley i jestem
już nią od prawie trzech lat.
Najbardziej bałam się tego, że
zostanę sama, bez nikogo bliskiego, a teraz dzięki decyzji, którą
podjęłam lata temu, należę do rodziny, która liczy dwadzieścia
dwie osoby. Jestem otoczona bratanicami i bratankami (w tym dzieci
Harry’ego) i szwagrami, których mam na pęczki.
Nie jestem samotna i opuszczona. Mój
mąż kocha mnie niesamowicie mocno, ale co z tego skoro nie żywię
do niego takiego samego uczucia?
Jednak taką decyzję podjęłam przed
laty i muszę dalej w to brnąć.
To moje najsilniejsze piętno po
wojnie.
*
Każdy poranek wygląda tak samo.
Najpierw wstaje ja, obudzona przez
budzik, który zawsze dzwoni o tej samej porze.
Podnoszę głowę, a kiedy czuję jak
ręka Ron’a podnosi się i opada na moje biodro, przywołuje na
twarz uśmiech, którym częstuje go przy każdej okazji.
Słodki, niewinny, z pozoru szczęśliwy,
ale naprawdę wymuszony, bo ma on jedynie utwierdzić go, że jestem
przy jego boku szczęśliwa.
W smaku jest cierpki, ale całe moje
życie to gorycz, którą muszę przełykać. Zbawienna,
ale i trująca.
- Hermiona? - pomrukuje jakby chciał
sprawdzić czy na pewno jestem koło niego.
- Dzień dobry, Ron - odpowiadam
zawsze pełna nadziei, że będzie on dobry.
Wydarzy się coś co wykroczy poza
schemat codzienności i nie będzie takie jak zawsze.
- Zrobię śniadanie.
Kolejna okazja,
by wyrwać się na dół i zatonąć we własnych myślach.
- Naleśniki z syropem? - pyta
podnosząc się na łokciach na co przytakuję szybko i otwieram
szeroko drzwi.
- Kocham Cię, Hermiona - mówi tak jak zawsze
opadając na poduszki i zakładając ręce pod głową jakby chciał
to przemyśleć.
- Ja Ciebie też, Ron –odpowiadam,
ale stoję tyłem do niego.
Bo to prawda, myślę. Kocham go, jak
brata.
Bo to mój przyjaciel.
*
Jesteś w pokoju bez drzwi i okien.
Tylko ściany, które wciąż się
zwężają i zwężają.
Zaraz Cię zgniotą, to pewne, a ty
stoisz przywarta do jednej z nich plecami.
Chłód przenika wszystko, mrok otacza
Cię z każdej strony tak ciasno, że prawie nie możesz oddychać.
Jesteś schowana, nikt nie może zobaczyć ani usłyszeć jak Twoje
przestraszone serce szybko bije.
A kiedy nie możesz już wystawić
przed siebie rąk, bo blokuje Ci to ściana, płaczesz.
Najpierw tylko kilka łez zdobi Twoje
policzki, ale po kilkunastu sekundach zaczynasz dusić się płaczem
myśląc, że to twe ostatnie chwile.
I to właśnie wtedy, pod sam koniec,
widzisz dłoń wyciągniętą w Twoją stronę.
Bijesz się z myślami, a ona prawie dotyka Twojej głowy opuszkami swych palców.
Chwytasz ją.
Pomagam Ci, Hermiona Weasley (Granger)
Zapraszam.
*
Raptowne śniadanie, potem szybko się
ubieramy, a następnie teleportujemy do budynku Ministerstwa.
Gdy wyłaniamy się z zielonych
płomieni szybko wchodzimy w tłum pozostałych pracowników
Ministerstwa, który zawsze brnie do przodu. Rozdzielamy się do
swoich departamentów uprzednio żegnając się pocałunkiem w
policzek, który przypomina mi jaką żmiją jestem. Wykorzystuje go.
Przyjaźnie się z nim udając, że to miłość, a w czasie
niektórych nocy chce mi się dusić z żalu i nienawiści do samej
siebie.
Przekraczam próg Departamentu
Przestrzegania Prawa i od razu kieruje się do swojego gabinetu po
drodze wymieniając zwykłe
dzień dobry z pozostałymi
pracownikami.
Dlaczego wybrałam akurat tą ścieżkę?,
myślę po raz kolejny. Dla stabilności, której po wojnie
zapragnęłam, a której teraz żałuje.
W ciągu całego dnia mojej pracy nie
dzieje się nic szczególnego.
Podpisuje kilka papierów i decyduje co
dalej z czarodziejami, którzy złamali prawo.
Ciepłe promienie słońca, które biją
w okno za moimi plecami tylko wydłużają mozolne już minuty
przeciągając tym samym czas mojej pracy.
Gdy ją skończę – za trzy godziny
– wrócę do domu, a później Ron zabierze mnie na kolację do
kolejnej drogiej restauracji. Bo może to zrobić.
Jest bohaterem wojennym, zarówno jak
ja, Harry i kilka innych osób.
Nasza Złota Trójka stała się
jeszcze bardziej ceniona po wojnie, a my sami zostaliśmy solennie
nagrodzeni, co sprawiło, że życie Ron’a, a tym samym moje, stało
się o wiele wygodniejsze.
Rudzielec, który teraz nie musi
martwić się o pieniądze, często obdarowuje mnie drogimi
prezentami, które staram się przyjmować z uśmiechem, by nie
sprawić mu przykrości, ale które nie potrzebne mi są do szczęścia
lub zabiera do wysoko postawionych lokali czego wcale nie chcę i co nie budzi we mnie podziwu czy uznania.
- Hermiona? - słyszę, a już po
chwili drwi mojego gabinetu otwierają się szeroko. - Cieszę się, że cię
zastałem - kontynuuje szef mojego departamentu. Podnoszę się z
miejsca i ściskam jego dłoń wyciągniętą w moją stronę.
- Pamiętasz Amelie Grewort? Nie musisz dzisiaj jej odwiedzać.
Aurorzy odstawili ją do nas z rana.
- To...dobrze. - Jestem w stanie
wykrztusić. Pierwszy rozłam poza planem dnia. - Przejrzę nowe
akta...albo pomogę Katie. Ostatnio wspominała, że potrzebuje
pomocy w jednej sprawie... - Staram się złapać byle czego. Każdej deski ratunku
- Daj spokój, Hermiona. Idź do domu.
- Mam skończyć wcześniej? - pytam
marszcząc nos, czując się tak jakby była niezwykle malutka, a cały
świat wokół mnie nieprawdopodobnie duży.
- Tak! Zawsze siedzisz do końca, a
twoja praca jest bez zastrzeżeń. Idź, Weasley, będziesz miała
moment dla siebie! - zachęca, a następnie puszcza mi oczko i
wychodzi zostawiając mnie samą w gabinecie.
Długo patrzę w miejsce gdzie stał.
Nagle czuje się bezbronna. Ron nauczył mnie przez te lata, że
wszystko wygląda tak samo, każdy dzień czy tydzień. Jestem zdezorientowana i trochę
zagubiona, bo nie mam pojęcia co teraz ze sobą zrobić.
- Dobrze...dobrze... - pomrukuje
pakując torebkę po dłuższej chwili.
Niektóre rzeczy nie chcą do
niej wejść, wypadają, a kilka znajduje się w niej niepotrzebnie.
Gdzie mam się udać? Co ze sobą zrobić? Może pójdę do kawiarni? Skoro już skończyłam wcześniej to po co wracać mam do Nory?
A wieczorem Ron zaprosi mnie na
kolację.
*
Kawiarnia Luny zaczęła funkcjonować
kilka miesięcy po wojnie.
Krukonka stworzyła ją sama od
początku i mogła być z siebie dumna.
Na początku był tylko mały, walący
się budynek z zapuszczonym ogrodem na jednej z alei Śmiertlenego
Nokturnu wśród pozostałych, całkiem innych, bo zachęcających i
zapierających dech w piersiach, lokali, klubów i restauracji. Ta
towarzyska i imprezowa dzielnica powoli wypierała z siebie
zdeastowany budynek.
I wtedy pojawiła się Luna.
Luna ze swymi długimi jasnymi włosami,
różdżką w dłoni, dziwnymi okularami i swym wiecznym optymizmem.
Wyremontowała ją, a ja byłam jej
codziennym gościem szczególnie na początku swego małżeństwa z
Ron’em z powodu wyrzutów sumienia, z którymi się tu chowałam.
Później zaniedbałam wizyty tutaj - zatopiłam się w
pracy, a każdą wolną chwilę zabierał mi mój małżonek.
U Luny jest pełno ludzi,
których zdrowy śmiech słychać od wejścia.
Przeciskam się przez nich do baru przy,
którym składa się zamówienia, bo nie mam co liczyć na wolny
stolik. Nawet popołudnniu, bowiem w tych godzinach kawiarenka
zmienia swoje menu i wystrój oraz zaczyna serwować najrozmaitsze
danie obiadowe i desery.
Wieczorem z kolei, można zetknąć się
z romantyczną scenerią, w której można zjeść wspaniałą
i namiętną kolację.
- Hermiona, kochana! - woła blondynka
gdy udaje mi się zająć jeden z wysokich stołków przy barze. - Co
u ciebie? Ginny?
- Dobrze, bardzo cieszę się, że cię
widzę. - Przynajmniej to drugie jest prawdą. - A jeśli chodzi o
Ginny... To siostra mojego męża, widzimy się dość często. - Wzruszam ramionami. - Są z Harry’m naprawdę szczęśliwi.
- Nie wątpię, wiedziałam, że tak to
się skończy. - Przez jej twarz przechodzi szeroki uśmiech. - Co
dla ciebie?
- Nie mam pojęcia - odpowiadam ze
śmiechem, przejeżdżając wzrokiem po karcie. - Szczerze mówiąc,
skończyłam wcześniej pracę. Nie wiedziałam gdzie pójść, ale
jeśli nie masz czasu... - przesuwam wzrokiem po otaczającym mnie
tłumie – to posiedzę tu jeszcze chwilę i...
- Daj spokój! - Macha lekceważąco
dłonią. - Tyle czasu cię nie było! Co robisz wieczorem? Stanowczo musisz znowu mnie
odwiedzić. Nevil też się ucieszy jeśli do nas wpadniesz!
- Nie mogę. Ron zabiera mnie na kolację - odpowiadam wcale nie uśmiechając się szeroko z tego powodu i
nie rzucając tęsknego spojrzenia na pierścionek na moim palcu tak
jak zrobiłaby to inna szczęśliwa żona.
- To...miło z jego strony.
Jakiś mężczyzna z kuchni woła ją
na moment przez co przeprasza mnie cicho i złożywszy obietnicę, że
zaraz wróci znika za drzwiami kuchennymi.
Spoglądam na zegarek. Mam jeszcze
blisko dwie i pół godziny, a przecież nie mogę tyle czasu tutaj
siedzieć, w końcu Luna też ma swoje obowiązki i nie może odłożyć
ich przeze mnie.
- Zabrakło nam karmelu. Dzisiaj polewa
będzie czekoladowa - rzuca gdy znów zajmuje miejsce za ladą, a
następnie posyła mi spojrzenie przypominające, że mam kontynuować
wcześniejszy temat.
- Tak, będzie miło. - Wzdycham w
duchu. - Porozmawiamy, może zatańczymy...
- Zupełnie jakbyście byli
przyjaciółmi, a nie małżeństwem, Hermiona. Z całym szacunkiem dla Ron'a, to dobry człowiek. Tacy podobno są odporni na nargle.
- Właśnie tak się czuje Luna, ale wiesz dobrze, że nikt mnie do tego nie zmuszał. Sama
zgodziłam się na to wszystko i teraz czuje, że chyba był to błąd. - Wzdycham. - Przynajmniej się przyjaźnimy –dodaje z uśmiechem
ciesząc się, że jest jakiś pozytywny aspekt. Nie udaje mi się
zażartować, myślę gdy zauważam sceptyczną minę Luny.
- Ale dość o mnie, nie przyszłam tu,
by się nad sobą użalać. Opowiadaj co u was!
- Och, wiesz...ostatnio myśleliśmy,
by...
- Jedną czarną kawę na wynos! Szybko!
–słyszę krzyk, który przerywa naszą rozmowę, a zaraz potem
ktoś opada ciężko na miejsce obok mnie.
Marszczę nos na barwę głosu
czarodzieja, lekko się zjeżam, a w mojej głowie zapala się
czerwona lampka i duży napis
nie!
- Zaraz będzie - odpowiada Luna z
lekkim uśmiechem, a ja postanawiam w końcu się obrócić się w bok.
- Malfoy?! - wołam nagle zirytowana tym, że moje przypuszczenie się sprawdziło, a
jednocześnie zdziwiona, że pamiętam jeszcze jak
smakuje to
uczucie nienawiści.
- O, Granger! –odpowiada z błyskiem w
stalowych oczach i szerokim (nadal krzywym, tak jak kiedyś)
uśmiechem, pocierając podbródek.
Nienawidzę cię, ale za to, że
użyłeś mojego nazwiska, to bym cię ozłociła. - Szopa jednak nie zniknęła! - złośliwie zerka na mój włosy. - Ile to już się nie widzieliśmy?
- A co, tęskniłeś? - pytam, czując
się tak jakbym znów przeniosła się na szósty rok. Wtedy jeszcze
nie podjęłam tylu złych decyzji.
- Każdego dnia marzyłem o tym
spotkaniu, Granger. - Przewraca oczami. - Chociaż powinienem powiedzieć
Weasley.
Mimo wolnie się krzywie.
- Czarna kawa, raz! - woła Luna
stawiając parujący kubek przed blondynem.
Blondynem o rozchwianych, jasnych
włosach, mocno zarysowanym podbródku i szczęce, szerokich
ramionach i genialnej posturze.
- Dzięki. - Odbiera kubek podnosząc
się z miejsca. -
Jutro będę o
tej samej porze - dodaje mrugając.
Wychodzi, a ja po raz pierwszy od dawna
zaczynam czuć tyle emocji na raz. Między innymi to, że właśnie
kpiarsko rzucił mi wyzwanie sądząc, że go nie przyjmę.
A ja jestem przecież Gryfonką.
*
Leżysz na ziemi.
Nie masz siły się podnieść, a ta
męcząca ciemność wciąż Cię otacza.
Słyszysz szepty. Coraz głośniejsze.
Co teraz, myślisz, a po chwili
zauważasz leciutki błękitny punkt.
Podnosisz się na nogi. Sama nie wiesz
jak.
Coś zaczyna pchać cię w kierunku
coraz to jaśniejszego światła, które wydaje się większe z każdą
sekundą.
Brniesz przed siebie.
I nie wiesz co będzie dalej.
*
Kolacja, którą zorganizował Ron,
była udana.
Miło spędziliśmy czas i nie
wspominaliśmy o przeszłości. Nie chcieliśmy powracać do tych
złych chwil, tym bardziej ja, bo wszystko przypominało mi ten
decydujący moment w moim życiu. Chwilę, w której musiałam podjąć
decyzję o tym co zrobię dalej z samą sobą.
Jak na wybawienie pojawił się Harry
i Ginny. Namówiliśmy ich, by przysiadli się do naszego stolika.
Gdy ukradkiem zerkałam jak trzymają się za ręce i jak prawią
sobie wzajemnie komplementy czułam po części szczęście
spowodowane tym, że tak im się udało, a z drugiej lekką zazdrość
dlatego, że są oni szczęśliwi
naprawdę.
Harry spoglądał
na mnie raz po raz, a wtedy próbowałam wykrzesać z siebie trochę
więcej optymizmu, by nie musiał zamartwiać się moim stanem. Wie o
całej mojej sytuacji i nie raz próbował coś z tym zrobić, ale
nie potrzebuję litości. Sama się w to plątałam, a niekiedy
myślę, że i tak mogło być gorzej.
Mogłabym być
sama, nie otoczona kochającymi mnie ludźmi, bez domu i z
pieniędzmi, które nie miałabym na co i na kogo wydać.
Gdy
w, którymś momencie temat zszedł na naszą przyszłość - moją i Ron'a, bo Harry i Ginny są już ustatkowani -, a potem
naturalnie na dzieci, rodzinę i nasze dalsze plany, robiłam
wszystko, by się wymigać. Nie mogłam myśleć o dzieciach, nie
chciałam i wciąż nie chcę. Ich nie mogłabym okłamywać.
Siedzę na
schodach i patrzę przez okno w Norze, z której wciąż się nie
wyprowadziliśmy, bo Ron nie chciał opuszczać rodziny. Tłumaczył,
że jest związany z tym domem, miejsca nam starczy oraz, że raźniej
i lepiej nam będzie zresztą. Czyli z Molly, Artur'em, George'm,
Percy'm, który od momentu pogodzenia się z rodziną praktycznie tu
mieszka i z często wpadającą Ginny i Harry, którzy mieszkają w
pięknym domu nie daleko. Przydarzy się też, że Charlie
przyjedzie w odwiedziny.
W uszach jeszcze
trochę szumi mi od wina. Ubrana jestem tylko w szlafrok, nie mam nic
pod spodem. Gdy wróciliśmy z restauracji do domu, Ron szybko
zamknął nas w sypialni. Kochaliśmy się, lecz nigdy gdy to robimy
nie odczuwam przyjemności. Rudzielec wypił trochę, więc nie
spędziliśmy w łóżku dużo czasu oraz nie musiałam tyle udawać,
by był usatysfakcjonowany. Potem - tak jak zawsze, według
schemat - zasnął, a ja niepostrzeżenie udałam się tutaj, by
uspokoić gorycz w środku.
Nawet seks nie
sprawia mi przyjemności, ale mimo wszystko nigdy nie zdradziłam
Ron'a. Nawet nigdy nie flirtowałam z innym.
Zastanawiałam się
czy podnieść rękawice rzuconą przez Malfoy'a. Co prawda jutro
kończę pracę wcześniej, ale czy powinnam? Może to jeden wielki
żart, okazja, by znów mnie wyśmiać. A co jeśli Ron nas zobaczy?
Albo ktoś inny i mu przekaże?
Oddam to w ręce
świata. Będą robić to co zawsze, według rozkładu dnia, a jeśli
znajdzie się czas na spotkanie z Malfoy'em to pójdę, bo zdaje mi
się, że tego właśnie potrzebuje. Jest jednym, wielkim znakiem
zapytania, przy nim mogę ożyć, poczuć coś nowego, powrócić do
czasów gdzie on był moim największym problemem.
Mogę przestać być
warzywem.
*
- Hermiona,
skarbie, potrzebuje magiczne nici z Pokątnej, mogłabyś? - pyta Molly
z rękami w zlewie, który zapełniony jest naczyniami po obiedzie,
który niedawno zjedliśmy. Przytakuje szybko i kieruje się na górę.
Zakładam odkryte buty na średniej koturnie, łapię torebkę i
wsadzam do niej różdżkę oraz galeony.
Do
piętnastej - godziny na, którą w kawiarni ma pojawić się
Malfoy - zostało trochę ponad pół godziny, a jak zawsze w czwartki, pracowałam krótko. Zgodnie z
wczorajszym założeniem - jeśli zrobię wszystko pójdę do kawiarni,
jeśli nie to będę musiała sobie odpuścić.
- Wychodzisz
gdzieś? - Słyszę obok.
Odwracam się w stronę drzwi, a zauważywszy
stojącego we framudze Ron'a, uśmiecham się ciepło.
- Muszę wyskoczyć
na pokątną.
- Mam iść z tobą?
Spacer?-pyta gdy przechodzę koło niego. Kręcę głową w geście
zaprzeczenia i kładę dłoń na jego ramieniu.
- Może
później-rzucam i kieruje się w stronę schodów.
Pierwsze kłamstwo.
*
Staram się nie
iść ani za szybko ani zbyt wolno.
Zwyczajnym krokiem
przemierzam Pokątną już z Magicznymi Nićmi w torebce.
Ruch jest taki jak
zwykle, wszystko znowu wydaje się takie normalne, zaczynam się czuć
tak jakby to ktoś kierował moim życiem, a nie ja. Jak kukła,
której sznurki trzyma ktoś inny.
Z zamyślenia
wyrywa mnie jednak jasna czupryna.
Wyciągam szyję i
mrużę oczy pewna, że widzę Malfoy'a. Nie wiem czy mam iść w
jego kierunku czy uciekać. Niezdecydowana zerkam na zegarek - miałabym
się z nim spotkać za prawie dwadzieścia minut. Czy to możliwe, że idzie już
do kawiarni Luny?
Zapiera mi dech w
piersiach.
Znowu napływa do
mnie nienawiść i emocje, których nie czuję na co dzień. Zaczynam
wręcz się nimi dusić, czuję gulę w gardle, bo przecież na co
dzień w porównaniu z tą chwilą - nie ma nic.
Problem rozwiązuje
się sam.
Jasna czupryna
znika w tłumie i nie widzę już jej na dobre, a ja po krótkich
wzrokowych poszukiwaniach teleportuje się z powrotem do Nory.
Ląduje jednak na
polanie, kawałek przed domem Weasley'ów jednak już z daleka słychać
ich gwarę. Sądząc po hałasie przyjechał Charlie, który jak
zwykle zapewne wdał się w pogawędkę z Percy'm. Idąc wzdycham,
ale szybko karcę się za to. Mogło być gorzej, mogłam wracać do
pustego domu gdzie witałby mnie tylko odgłos i echo moich kroków.
Jeślibym takowy miała.
- Hermiona,
kochanie! - woła pani Weasley od progu i obejmuje mnie krótko po czy
odbiera ode mnie nici. - Strasznie ci dziękuję, nie dałabym rady
wyrwać się sama na Pokątną - dodaje, a po chwili znika w kuchni.
Witam się z
przybyłym Charlie'm i szybko całuje Ron'a modląc się w duchu, by
nie chciał pogłębić pocałunku wiedząc, że przygląda nam się
cała rodzina. Zawsze chciał mieć uznanie, ale każda chwila
bliskości przypomina mi o moim oszustwie.
- Masz jakieś
plany, czy...? - pyta, a ja otwieram usta, chcąc powiedzieć
nie,
ale szybko je zamykam. Miałam zostawić to losowi, a jeśli
sprawił, że się ze wszystkim uwinęłam...
Nie czeka na mnie
praca ani nic z tych rzeczy, a stawka jest duża. Jeśli się nie
zjawie Malfoy pomyśli, że nie podjęłam wyzwania, że się
przestraszyłam i, że jestem w garści Ron'a.
Uśmiecham się gdy
czuje powrót dawnej, szkolnej siebie, a jednocześnie zaczynam czuć
strach, że gdy raz poczuje wolność po tylu latach pod kloszem - już
nie będę potrafiła porzucić jej i powrócić do tego domu i życia w nim.
- Tak, umówiłam
się z Luną, rozumiesz. Dawno się nie widziałyśmy-mówię choć w
duchu myślę o kimś innym.
Dawna
ja wygrała.
*
Nie wiedziałeś
co będzie dalej.
Brniesz przed
siebie w świecie do, którego Cię zabrałam.
Światło, które
moment temu było jedynie małą kropką, teraz urosło do wielkich
rozmiarów.
Kuśtykasz, ale
każdy musi mieć jakieś rany. Nie chcesz zginąć, zresztą ja też
nie, bo inaczej bym Ci nie pomogła.
Gdy widzisz klamkę
chwytasz ją choć nie wiesz co jest za drzwiami.
Dalej ci nie
pomogę, jestem stabilnością, ale tylko tutaj.
Wchodzisz.
Czujesz pierwszy
raz od dawna chęć przeciwstawienia.
*
Znowu gwar, ale
muszę przyznać, że go lubię.
Wyrzuty sumienia,
które pojawiły się gdy teleportowałam się z Nory, zniknęły gdy
przekroczyłam próg tego lokalu.
Lunę widzę już
z daleka, jego też, więc żołądek lekko skręca mi się w supeł,
a w piersi zapala się żar spowodowany niechęcią, którą wciąż
do niego czuję.
Gdyby ktoś w
ogóle ich nie znał - to nie możliwe, ale można pomarzyć - mogłabym
pomyśleć, że są rodzeństwem. Oboje mają jasne blond włosy,
identycznej barwy. Niebieskie oczy niczym się nie różnią, a
przeciwieństwa w postawie działałyby tylko na korzyść tej
teorii.
Ona - radosna,
szczęśliwa, pomocna, życzliwa. Ze szczerym uśmiechem obsługuje
kolejnych klientów, a jednocześnie rozmawia z ludźmi przy barze, by
nie czuli, że ich ignoruje czy, że są dla niej nie ważni.
On - zimny, wyniosły,
groźny. W jego oczach odbija się kpina, podpiera się niedbale na
łokciu puszczając perskie oczko do każdej atrakcyjnej kobiety,
która podejdzie złożyć zamówienie. Ubrany w najdroższe ciuchy,
z zawadiackim uśmiechem i pewnością siebie, która bije do niego
cały czas. Płeć przeciwna nie odrywa od niego wzroku.
- Cześć - mówię
podchodząc do baru. Ciężko opadam na wysoki stołek starając nie
dopuścić, by na moje policzki wpłynął rumieniec spowodowany
tym, że otwarcie się na mnie patrzy. W
ten sposób.
- Cześć, Granger.
Wiara w ludzi kiedyś cię zgubi, Lovegood - mówi i podaje jej dwa
galeony.
- Draco był pewny,
że nie przyjdziesz - wyjaśnia i macha lekceważąco dłonią wciąz
jednak uśmiechając się ciepło. Odwraca się na moment, by podać
tacę kelnerowi.
- Byłem pewny, że nie
przyjdzie bo stchórzy-poprawia blondyn po czym przewraca
oczami widząc moją oburzoną minę. Bierze papierową torebkę po
czym podnosi się z miejsca i zerka na mnie wyczekująco, dając mi do
zrozumienia, że mam zrobić to samo.
- Dzięki za kawę i
do zobaczenia, Lovegood - rzuca i łapie mnie za nadgarstek po czym
ciągnie w stronę wyjścia.
- Miłego dnia!-woła
Luna zza baru ściskając przed sobą dłonie.
Nadgarstek pali,
serce bije.
*
Park.
Poszliśmy do
zwykłego parku.
Wokół pełno
innych przechodni, a ja ściskam w dłoni kubek kawy na wynos, którą
zamówił Malfoy wcześniej. Luna, która upierała się, że
przyjdę, wcisnęła mu ją kiedy zamawiał swoją.
- Nie spodziewałam
się tego, Malfoy - wyrzucam z siebie, rozglądając się dookoła.
- Chciałem to
zaplanować inaczej. - Uśmiecha się przekornie. - Myślałem, że
lepszy będzie wieczór, wiesz, nikt nie zauważyłby wtedy jak
dokonuje zabójstwa i wrzuca twoje ciało do krzaków - kończy.
- Wiedziałam, że
to zwykły podstęp! - wołam, podejmując jego ironię i dźgając go palcem w tors.
- Oczywiście, że
tak. - Prycha. - Byłby zdziwiony gdyby Największy Umysł Hogwartu się
nie domyślił. - Przysiadamy
na ławce.
- Nie tak wyobrażałam sobie nasze ewentualne spotkanie po latach,
Malfoy.
- Ja też nie. - Odwraca się bokiem, by lepiej mnie widzieć. - Myślałem,
że chociaż trochę wyładniejesz - dodaje i krzywiąc się zerka na
moje włosy, które nadal są tak trudne w obyciu jak w Hogwarcie.
- Zresztą
jako żona Weasley'a nie mogłaś zyskać zbyt wiele, Granger - mówi,
a mój cały gniew znika. Tak pięknie jest bowiem usłyszeć swoje
nazwisko w dodatku wymawiane z takim akcentem.
- Zyskałam
rodzinę, Fretko. - Przynajmniej to jest prawdą.
- Co to za rodzina. - Prycha. - Jesteś cieniem siebie, Granger. Zamknęli
cię w tamtej ruderze i zaplanowali ci życie. To nie jest prawdziwa
rodzina - mówi i odwraca ode mnie wzrok po czym spokojnie, jakby nigdy
nic, bierze łyk kawy.
- Skąd ty to możesz wiedzieć, co?! - pytam zła nie przejmując się
ciekawskim spojrzeniami, które przyciągnęłam.
Zaraz owiewa mnie lęk. Co jeśli ktoś zrobi nam zdjęcie? Co jeśli
ktoś przekaże to dalej, aż dotrze do Ron'a? Przecież podobno
jestem z Luną.
Przez cały ten lęk zaczynam czuć irytację - jakie wspaniałe
uczucie, praktycznie zapomnienie -,że teoria blondyna się sprawdza.
Jestem w klatce, w dodatku boje się z niej wyjść.
- Bo sam miałem takie życie. Wiesz kiedy zacząłem podejmować
decyzje sam za siebie, Granger? - znów na mnie spogląda, a jego oczy
sprawiają wrażenie jakby były kawałkami lodu. - Po wojnie kiedy
ojciec zaczął się ukrywać. Wcześniej robiłem co mi kazano, też
byłem pod kloszem, a im szybciej to sobie uświadomisz tym lepiej.
Potem zalega cisza.
Dawne temperamenty trochę opadły, a
jego słowa na pewno będą odbijać się echem w mojej głowie przez
jakiś czas.
- Swoją
drogą to nie potrafię i nie będę mówił do ciebie
Weasley, Granger.
*
Okazuje się, że twoja decyzja była dobra.
Przekroczyłeś próg i nic złego się nie stało.
Stałeś się lekko zdezorientowany, ale to tylko chwilowe. Będzie
coraz lepiej, zresztą już jest dobrze, a może i wydostaniesz się z
tej białej nicości.
Ciesz się, że nie posłuchałeś stabilność.
*
Powrót do domu bolał.
Czułam się winna, ale jednocześnie zła, że znowu wracam do
klatki. Poczułam coś co dało mi chęć walki, ale i
umożliwiło powrót wspomnień, które były dobre.
Schody skrzypią, jest już noc, reszta rodziny pewnie już śpi.
Ostrożnie jakby przeczuwając, że coś jest nie tak, kieruje się
na górę, a po chwili, nawet nie zdając sobie sprawy, że
ze wstrzymanym oddechem wchodzę do sypialni swojej i Ron'a.
W pokoju panuje mrok, jedynie blady blask księżyca pada na podłogę
przez okno.
Ściągam kurtkę i odkładam na bok torebkę po czym kieruje się do
łazienki.
Po powrocie szybko wślizguje się pod kołdrę i zamykam oczy, chcąc
jak najszybciej zasnąć.
- Dobrze, że już wróciłaś - mówi cicho Ron i obejmuje mnie
leniwie.
Obawa paraliżuje mnie. Nie mogę wykrztusić żadnego słowa czy
ruszyć się z objętej wcześniej pozycji. Przez głowę przechodzi mi, że
o wszystkim wie, że zaraz trafię pod ostrzał pytań, lecz ku mojej
uldze nie mówi nic więcej. Po prostu mocniej wtula się w moje
ciało i zasypia.
U mnie przychodzi to o wiele później.
*
Stos papierów na moim biurku wciąż rośnie mimo moich ciągłych
starań, by zmalał choć odrobinę. Rozpoczęłam użeranie się z
nimi niecały tydzień temu, tuż po spotkaniu z Malfoy'em, który nie odzywa się od tamtej pory.
Ron nadal o niczym nie wie, a moje wyrzuty sumienia zaczęły znikać
przez nieobecność Malfoy'a. Wstyd mi się przyznać, ale liczyłam,
że jeszcze się odezwie. Bo ja nie zrobię tego na pewno! Jeszcze
pomyślałby, że mi zależy, a przecież nie mogę do tego dopuścić.
Minusem jego nieobecności jest to, że znów stałam się warzywem.
Momentami nawet robotem, który wstaje po to, by iść do pracy,
spełniać swoje obowiązki, pracować do określonej godzin, a
później wracać do domu gdzie rozmawiam o przepracowanym dniu z
Ron'em, pomagam Molly w obiedzie, rozmawiam przez telefon z Ginny, a
później kładę się spać.
Powróciła ta znienawidzona monotonia i uczucie o, którym
wspomniał Malfoy. Jestem jakby więźniem samej siebie.
- Nie,
nie mogę tak myśleć... - pomrukuje.
- O czym?
Zastygam gdy Harry wchodzi do środka po czym siada na krzesełku naprzeciw mnie i
poprawia okulary. Przez moment z ulgą zerkam na te kochane zielone
oczy, dziękując w duchu, że nie był to ktoś inny albo, że nie
powiedziałam jeszcze kilku słów.
- O pracy. Ze złym nastawieniem zajmie mi to jeszcze więcej
czasu. - Wzdycham wyjaśniając z pozoru zmęczonym tonem, wykonując
niedbały ruch dłonią w stronę stosu papierów.
- Pomogę ci - oferuje i podnosi się z miejsca, by przesunąć sobie
krzesło koło mnie. Ściąga płaszcz aurora i podwija rękawy do
łokci po czym bierze do rąk pierwszy z formularzy.
Od razu ponownie zalewa mnie poczucie winy, który od wojny jest moim
nieodłącznym towarzyszem. O ile okłamanie Ron'a było trudne, tym
okłamanie Harry'ego, nawet o taką błahostkę, wręcz boli.
- A ty nie masz swoich zajęć? - pytam.
- Nie, dopiero co dostarczyliśmy z Ron'em Adamson'a. Wziąłem już sobie wolne - wyjaśnia i marszczy brwi, czytając
kolejne akta. Dreszcz przechodzi mnie na wspomnienie męża, a zaraz
po nim smutek, że nie czuję myśląc o nim jak każda normalna żona
powinna. Z euforią, namiętnością czy pożądaniem. - Za bardzo
wyolbrzymiają tę sprawę, nie złamała prawa.
- Też tak sądzę, ale mój szef uparł się, że nie odpuści bez
argumentów na jej niewinność. Mówiąc w skrócie - kolejny
raport - odpowiadam, ale szybko wracam do interesującego mnie
tematu. - Skoro masz wolne to dlaczego tu siedzisz, Harry? Ginny pewnie
czeka na ciebie w domu.
Odkłada papiery i siada przodem, a nie jak dotychczas bokiem, do
mnie.
- Muszę to wszystko przeczytać. I napisać raport - mówi z uśmiechem, zerkając na papiery, którymi zająć powinnam się ja.
- Nic nie rozumiem - informuje, marszcząc nos i zachodząc w głowę o
co mu chodzi. Dlaczego chce przejąć moje obowiązki?
- Wiem, że nie chcesz rozmawiać o swoim małżeństwie z Ron'em,
ale znam cię i wiem czemu w ogóle przyjęłaś jego oświadczyny,
Hermiona - mówi i kładzie dłonie na moich, które przytwierdziłam
do swoich kolan. Chłód przechodzi przez moje ciało, bo nie
pomyślałam, że gdy przez te wszystkie lata Harry użyczał mi
swojego ramienia, wiedział czemu nie widzi na mojej twarzy
uśmiechu.-A ja chcę żebyś była szczęśliwa, zawsze chciałem.
- Harry...
- Jesteś cieniem, skarbie, a ja chcę z powrotem swoją najlepszą
przyjaciółkę - kończy i mocno przyciąga mnie do siebie po czym
zamyka na moment w uścisku, w którym trwam ile się da, czując się
nad wyraz bezpiecznie.
- Dlatego weź to, przeczytaj i idź. Normalnie nie kiwnąłbym dla
niego nawet palcem, ale rozmawialiśmy długo, wiem, że przy nim się
ożywisz.
- Co ty kombinujesz, Harry? - pytam cicho całkowicie
zdezorientowana.
- I byłbym ślepy gdybym nie widział, że tego chcesz. Nikomu nic
nie powiem, ale nie wracaj za późno. - Teatralnie grozi mi palcem po
czym klepie w oparcie krzesła, zmuszając bym wstała. Szybko
zajmuje moje miejsce, ponownie bierze długopis do dłoni i poprawia
okulary, a następnie wyciąga wolną dłonią kopertę z kieszeni i
wręcz wciska mi do rąk.
- Idź, idź, mam dużo pracy. - Znowu uśmiecha się lekko.
- To...tak być nie może. Harry! Mam pracę, mój szef, gdzie w ogóle
mam iść, co to... - Zerkam na kopertę wystraszona, zdziwiona i
zdezorientowana, będąc w takiej sytuacji, w której nie wiem o co
chodzi, pierwszy raz w życiu. Poza planem, poza schematem, całkiem
inaczej i niszcząco.
- Nie panikuj, czy kiedykolwiek cię zawiodłem? - pyta, a ja szybko
zaprzeczam ruchem głowy.
Przekonuje mnie ostatecznie bym przekroczyła próg tym samym
wychodząc na zewnątrz. <Jesteś wspaniały, Harry!>
Gdy czytam karteczkę, którą uprzednio
wyciągam z koperty, czuje się jakby nogi wrosły mi w ziemię. Z
lekko otwartymi ustami oglądam się za siebie na drzwi mojego
gabinetu i ponownie na pergamin. Tak kilka razy.
Kiedy zaczynam czuć irytację, złość i podenerwowanie odbieram to
za sygnał. Pora znowu, choć na chwilę zacząć żyć.
Granger, chciałbym widzieć Twoją minę!
Stary sklep Borgin&Burkes
DM
*
Śmiertelny Nokturn.
Zawsze idealnie pasował mi do
takiej osoby jak Malfoy, więc nie zdziwiłam się kiedy ujrzałam go
seksownie opartego o drzwi od dawna zamkniętego sklepu. Podczas gdy
wszyscy plączący się wokół mówią do samych siebie, noszą coś
błyszczącego pod szatą i są gotowi zrobić ci krzywdę - to nie
zmieniło się nawet po wojnie dlatego też chodzi się tutaj na
własną odpowiedzialność - on
uśmiecha się kpiąco, trzyma
ręce w kieszeni, a gdy mnie zauważa rozpina dwa górne guziki
błękitnej koszuli.
- Czy ty jesteś normalny,
Malfoy?! - atakuje zmierzając w jego stronę.
- Mi też miło cię widzieć,
mała.
- Nie mów tak do mnie. I jak
możesz wyrywać mnie z pracy? Dodatkowo do takiego miejsca! - wołam
oburzona, napotykając spojrzenie jakieś wiedźmy i stojąc bokiem
do reszty, nie tyłem.
Zawsze przecież jakieś zaklęcie
może polecieć w moją stronę. A może to tylko skutek uboczny nie
wychodzenia z domu?
- Po pierwsze Granger, jesteś ze
mną...
- Nazywam się Weasley.
- Bo jeszcze uwierzę, że chcesz
bym tak do ciebie mówił - prycha po czym przewraca oczami i nie
zwracając uwagi na moje naburmuszenie, łapie mnie za rękę i
sprowadza po schodach sklepu, a następnie prowadzi tak wąską
ścieżką, że przez moment mam wrażenie, że się uduszę. Gdy
wychodzimy naprzeciw sklepu Weasley'ów, a właściwie sklepu
George'a, przypomina mi się jak podglądaliśmy jego wraz z matką
przez co rumienie się lekko, a on niestety to zauważa.
- Już raz się spotkaliśmy,
dlaczego, by tego nie powtórzyć? - pyta retorycznie, wkładając
dłonie do kieszeni spodni.
Nawet nie czeka na mnie tylko
brnie przed siebie. Gbur jest całkowicie pewny, że ślepo udam się
za nim!
- Dlaczego wplątałaś w to wszystko Harry'ego?! Po co, skoro to nic nie znaczące
epizody, które tylko podnoszą nam ciśnienie - mówię gdy odwraca
się w moją stronę. - Jestem dla ciebie kolejny doświadczeniem,
Malfoy...
- A ja dla ciebie przygodą i
oderwaniem od przytłaczającej rzeczywistości, Granger - przerywa,
podchodząc do mnie.
Przewraca oczami i łapie mnie za
nadgarstek – nie może odpuścić sobie grymasu przy wykonywaniu
tej czynności – po to, by zacząć ciągnąć mnie do przodu.
- Moje życie jest nudnoe twoje
nieszczęśliwe...
- Wcale nie!-wołam szybko.
Jak ty to robisz, Malfoy?
Dlaczego tylko ty jedyny w całym świecie potrafisz zdenerwować
mnie do tego stopnia, że udaje mi się choć na moment wyciągnąć
z cienia dawną siebie?
- Pomyśl jak bardzo skoro
zauważył to nawet Potter – ta ciemna masa! - i postanowił pomóc
mi, by cię uszczęśliwić - mówi.
Otwieram usta, lecz w końcu
żadne słowa z nich nie wychodzą. Pozwalam, by blondyn uśmiechnął
się z satysfakcją i pociągnął mnie niczym szmacianą lalkę w
znanym tylko jemu kierunku.
Jak to możliwe?, zastanawiam
się. Kiedy moja udręka stała się, aż tak widocznie, gdzie
zaniedbałam swe mury obronne, że ktoś z zewnątrz ją zauważył?
W pracy byłabym do szesnastej.
Z ulgą odbieram, że jest już
po drugiej, a przed czwartą będę musiała zacząć zbierać się
do domu, by punkt o tej godzinie pojawić się w Norze.
Według codziennego schematu,
który nienagannie będę kontynuować po powrocie do domu
Weasley'ów.
*
- I właśnie o to chodzi,
Granger!-woła Malfoy gdy zatrzymujemy się na moście, o którego
czerwoną barierkę się opieramy. - Całe swoje życie
podporządkowałaś innym, ciągle to samo – dzień w dzień. Jak
tak można?
Spuszczam wzrok mimo wszystko
zawstydzona i upokorzona oraz splatam dłonie pod stołem.
Malfoy prycha na to oburzony
po czym gwałtownie rozdziela moje palce i spogląda na mnie – z
większą niż kiedykolwiek – pogardą i niesmakiem.
- Gdzie jest Granger, co? Bo
miałaś rację, ty nią nie jesteś. Udaje się jej przebić tylko
na krótką chwilę, niestety - mówi zimno na co wzruszam ramionami,
które po chwili blondyn zamyka w mocnym uścisku.
Potrząsa mną.
- Nie rób tak, nie bądź uległa.
Normalna Granger już dawno roztrzaskałaby szyby swoimi decybelami i
uderzyła mnie tyle razy, że przestałbym liczyć za liczne chamskie odzywki. - Przez to, że
używa tonu, który zarezerwowany ma dla najgorszych elementów, dla
czarodziei, którymi gardzi najbardziej, mam ochotę zebrać w sobie
wszystkie siły i odepchnąć go, ale nie udaje mi się.
Zaczyna obejmować mnie trwoga,
która po chwili prawie się duszę gdy dochodzi do mnie, że on,
Harry i złośliwy głosik w mojej głowie, mogą mieć rację.
- Prawdziwa, Granger nie
żyje - kontynuuje zwolennik brutalnej prawdy , a pewność w jego głosie sprawia, że czuje się
jakby faktycznie tak było co powoduje u mnie zimne dreszcze.
- Widzimy się jutro i mam w dupie
co powiesz Weasley'owi, a coś będziesz musiała, bo tym razem nie
zerwiesz się z pracy-warczy i zaczyna oddalać się. - O tej samej
porze.
- Dlaczego! Dlaczego to robisz,
Malfoy?!-wołam.
Przystaje się, ale nie odwraca.
Lekko odchyla głowę w bok i
wiem, że położenie nikogo z naszej dwójki się nie zmieni.
- W życiu mam wszystko, razem z
nudą, a ty jesteś idealną rozrywką.
*
Korytarz, w którym jesteś ma
dwie możliwości.
Po pierwsze możesz wreszcie
opuścić to dziwne miejsce do, którego sprowadziłam cię ratując
ci życie. Przed tobą są drzwi – możesz sięgnąć po klamkę i
wrócić do swojego świata.
Ale za tobą też one są.
Możesz również zostać tutaj,
bo przecież wiem, że spodobało ci się to życie.
Czujesz fascynację, czy okaże
się ona silniejsza?
Wracasz do celi, klatki i
idealnego porządku, który jest tak charakterystyczny dla Ciebie.
Zostajesz w zaskakującym,
nieobliczalnym i cudownie pociągającym świecie oraz ujrzeć prawdę.
Wybór należy tylko do Ciebie.
*
- Tak, Ron te mistrzostwa będą
naprawdę wspaniałe – mówi Harry.
Razem z Ginny odwiedzili nas z
rana – jak zawsze w soboty. Piją kawę, pogrążeni są w
rozmowie, której nie śledzę uważnie, bowiem moje myśli
skierowane są w stronę blondyna i słów, które wypowiedział.
Czy to możliwe, że przez
ostatnie lata gdy starałam się być po prostu dobrą żoną –
choć zawsze byłam przyjaciółką – dbać o Ron'a i dom, żyć
dobrze z całą jego rodziną, która stała się i moją, straciłam
dawną siebie? Zastąpił mnie robot, który robił to wszystko i
mechanicznie wykonywał wszystkie te czynności, których kolejność
i przebieg nie zmieniały się przez tyle lat. Tak naprawdę to
właśnie on kochał się z Ron'em przez ten czas. Ja w tym czasie
przymykałam oczy i modliłam się, by to już się skończyło,
byśmy wspólnie osiągnęli szczyt – z mojej strony udawany – i
poszli już spać. Czułam wyrzuty sumienia, okłamuje cię, Ron,
tak bardzo cię przepraszam. Bolało mnie i boli gdy widzę z
jaką miłością na mnie patrzy kiedy to ja darzę go jedynie
siostrzaną, zupełnie jak Harry'ego.
- I moja żona będzie to wszystko
komentować – dodaje i całuje w policzek rudowłosą kobietę,
która siedzi obok niego. Ginny Potter bowiem, od kilku już lat
komentuje mecze la Proroka Codziennego.
- Ron, może pójdziemy na
dzisiejszy mecz? Ginny dostała bilety jako...
- Oczywiście, że tak! - woła
uszczęśliwiony rudzielec. Po chwili jakby przypomina sobie, że nie
lubię tego sportu i zerka na mnie lekko skruszonym wzrokiem.
- Idź Ron, wiem, że bardzo tego
chcesz – mówię. Nie będę okropna do tego stopnia, by ci tego
zakazać. Takiemu fanatykowi jak ty.
- Jesteś pewna? - pyta, a gdy
przytakuję uśmiecha się szeroko – Jesteś wspaniała! - woła i
przelotnie całuje mnie w usta, by następnie wrócić do dalszej
rozmowy na temat tego sportu, który darzy sympatią cała ich
trójka.
Dopiero po momencie kiedy
odwracam wzrok na widok za oknem, uzmysławiam sobie, że będę w
domu właśnie o tej godziny, o której Malfoy zakłada, że się z
nim spotkam, sama.
Dodatkowo nie będę musiała się
tłumaczyć, okłamywać go i usprawiedliwiać siebie, bowiem nikt
nawet się o tym nie dowie.
Pytanie tylko czy pójdę
Jednak fala i płomień w środku
jest za duży – tylko on może wypuścić mnie z klatki na parę
godzin. Robot będący mną, przegrywa te bitwę.
*
Wyszedł, a ja odczekałam pół
godziny i zrobiłam to samo.
Gdy stojąc w tym mrocznym –
mimo zakończenia wojny i złych czasów – zaułku i zauważam
platynową czuprynę, która zbliża się do mnie równym krokiem,
czuję mieszankę skrajnych emocji. Wdzięczność, że to robi i
pozwala mi się wydostać, radość – na Godryka! -, że go widzę,
ale i złość i gniew kiedy dostrzegam jego złośliwy – jak
zawsze – uśmiech przez co przypominam sobie jak bardzo go nie
lubię.
- Granger.
- Malfoy.
Przytakuję i odchodzi tak samo
jak poprzednio, a ja idę za nim.
- Myślałem, że Weasley cię
nie wypuści.
- Jest na meczu z Harry'm. I nie
mów o nim źle, to wspaniały człowiek. Mój mąż – mówię,
lecz ostatnie słowa przychodzą mi ciężej i smakują gorzko.
- Chyba przyjaciel – poprawia
mężczyzna kpiącym tonem. - Potter jest w porządku, byłem w
stanie podać mu rękę. - dodaje, a później mamroczę pod nosem: przecież w trakcie wojny uratował mi życie. Jestem
honorowy, szczytem chamstwa byłoby w takiej sytuacji uniesienie się
dumą.
- Jednak Weasley to całkiem inna
sprawa. - Przez moment przybiera poważną maskę. Mówi lekkim tonem
jakby w myślach rozprawiając na jego temat. - Może dla ciebie to
wspaniały człowiek. Dla mnie jest po prostu nikim. Zwykłym
nieudacznikiem, któremu parę rzeczy się udało – kontynuuje po
czym kieruje wzrok na mnie i przesuwa nim od stóp do głów.
- A ja, Malfoy?
- Co ty, Granger? -
odpowiada zatrzymują się w miejscu.
Robię to samo i łapie się pod
boki – w ostatnim czasie polubiłam to.
- Jaka jestem?
Śmieje się krótko, a potem
patrzy na mnie z politowaniem jakby chciał powiedzieć: na serio,
to obchodzi cię najbardziej w tym momencie?
- Interesującym przypadkiem –
mówi na co prycham pod nosem i odwracam głowę w bok. Przedmiotowe
traktowanie.
Gdy to robię uśmiecha się
krzywo i podchodzi do mnie po czym przejeżdża kciukiem od kącika
moich ust, aż w pobliże ucha przez co czuje coraz to większy
dreszcz, który powoduje, że nie mogę ruszyć się z miejsca, a
nogi wydają mi się z waty.
Jakbym miała zaraz się
przewrócić.
Później jednak nadchodzi
opamiętanie, a wraz z nim gniew na wskutek, którego odtrącam jego
dłoń gdy jest na skraju mego policzka.
Na to znów się uśmiecha, ale
tym razem w zakazany dla mnie sposób.
Robi to tak jak robił w
Hogwarcie co do ładniejszej dziewczyny – gdy z nią rozmawiał lub
przechodził obok. Zalotnie, zaczepnie, łobuzersko.
To rodzi we mnie postanowienie,
że muszę to zakończyć. Uzmysławia jaki błąd popełniam, jak
głupio postępuje i, że nie powinnam tego robić gdyż na pewno
dobrze się to nie skończy jeśli zajdzie za daleko. Może jeszcze
bardziej zniszczyć mi życie!
Prawdziwe obrzydzenie do samej siebie obejmuje mnie gdy uzmysławiam sobie, że nie dam rady tego zrobić.
- I moją niezwykłą, ale wciąż rozwydrzoną przygodą – dodaje.
*
- Ron? - mówię cicho, nie chcę
go obudzić.
Do domu wróciłam prawie godzinę
temu, a powitała mnie siedząca przy kuchennym blacie Molly z
kubkiem herbaty w dłoni.
Czekałam na ciebie, kochana,
powiedziała gdy zamykałam za sobą drzwi, a ja jęknęłam w duchu.
Nie chodziło mi o to, że mam jej dość – choć czasem
zastanawiałam się czy to nie taka jest prawda. Był to raczej wyraz
bezsilności i żalu.
Wróciłam z kawiarni gdzie
spędziłam miło czas na wzajemny dogryzaniu i motywowaniu z
Malfoy'em, do Nory gdzie czeka się na mnie z zegarkiem w ręku co
jedynie potwierdzało jego tezę o kontrolowaniu i monotonni.
- Jestem - słyszę, więc
kieruje się w stronę łóżka.
- Jak mecz? - pytam mimo, iż nie
wyczekuje dokładnej relacji.
- Niesamowity! Jak każdy zresztą,
szkoda, że cię nie było... - pomrukuje.
Kładę się obok i pozwalam, by
oplótł mnie rękami w pasie choć robi to dość nieudolnie i
niepewnie.
- Myślałem ostatnio... - Ron
odchrząkuję i wtula głowę w zgięcie mojej szyi przez co
uświadamiam sobie, że ja nigdy tego nie robiłam.
- Może powiększylibyśmy naszą
rodzinę? - pyta.
Weasley'ów jest wystarczająco
dużo, przechodzi mi przez myśl, lecz po chwili zalewa mnie otrzeźwienie, a jego słowa rażą mnie z podwójną siłą.
- Myślisz o dziecku? - pytam.
Każde słowo z tego zdania pali
mnie w gardło, żołądek ścisnął mi się w supeł, a ciśnienie
podskoczyło niebezpiecznie.
Dziecko, nie mogę... to już na
zawsze uwięziłoby mnie tutaj.
- Tak. Jesteśmy małżeństwem
nie od wczoraj, prędzej czy później do tego dojdzie, a pomyślałem,
że teraz jest dobra pora – mówi, ale ja nie mogę mieć dziecka.
Nie z nim.
Nie z Ron'em.
Nie mam pewności, że bym je
pokochała – nie byłoby owocem miłości, a przymuszenia, które
przypominałoby mi o tym, że nie darzę go miłością. Jednak w
jednym ma rację – prędzej czy później do tego dojdzie, a stojąc
tuż po wojnie na placu otoczona resztkami murów Hogwartu, w samym
środku plątaniny krzyczących i płaczących ludzi, nie
przemyślałam tego. Zrobiłam dobrze, podjęłam właściwą decyzję
– zyskałam rodzinę, nie jestem sama. Nie przeszło mi przez myśl,
że kiedyś będę musiała założyć swoją
- Nie wiem, Ron. W moim
Departamencie jest teraz straszny muł. Będę im potrzebna.
- Praca jest dla ciebie ważniejsza
niż rodzina?
- Nie, to nie tak! Po prostu... -
Gromadzę w sobie całą siłę i determinację. - Uważam, że
powinniśmy jeszcze trochę poczekać – dodaje mimo iż wiem, że
przecież odwlekanie nic nie da.
- Dobrze, poczekam. - Całuje mnie
w kark, a potem znów wraca do poprzedniej pozycji i mocniej zaciska
ręce wokół mnie. Czuje się jak kamień, nie mogę nawet mrugnąć. - Strasznie się cieszę, że będziemy mieli
dziecko.
*
- Ale Luna to będzie koniec! -
wołam.
Korzystając z tego, że jest
niedziela i mam wolny dzień od pracy, z samego rana wyszłam z domu
– co raczej wyglądało na ucieczkę zważywszy na dyskrecję,
którą chciałam zachować, skradanie się i towarzyszący mi
popłoch – do lokalu przyjaciółki.
- Nie musisz się zgadzać,
kochana.
- Tak, ale jak długo?
- Mojego brata długo można
zwodzić za nos – słyszę gdzieś za plecami, a już po chwili
rudowłosa kobieta w cienkiej kurtce, siada koło mnie. - Wiedz, że
nadal nienawidzę Malfoy'a z całego serca, ale Harry zdążył mnie
przekabacić.
- Powiedział ci?! - wołam pełna
oburzenia i chwilowej wątpliwości co do przyjaciela.
- Ależ skąd! - odpowiada szybko
i z uśmiechem odbiera kawę, którą w międzyczasie przygotowała Luna.
- Znalazłam jakiś list od Malfoy'a w szufladzie jego biurka.
Strasznie się wypierał! Jednak udało mi się go złamać –
dodaje jakby z dumą.
Harry, do cholery!
- Nie podejrzewałam, że nie
kochasz Ron'a i...
- A dlaczego zaglądać do
szuflady w jego biurku, Ginny? - pyta Luna tym swoim zamyślonym
tonem, podpierając się na łokciu.
Duma pani Potter znika, a ona
sama rumieni się lekko i odwraca wzrok powiedziawszy pod nosem nie
ważne.
- Chcesz zakończyć te spotkania
z Malfoy'em?
- Nie pomyślcie sobie za wiele,
ale nie.
- Dlaczego?
- Bo go nie lubię.
- I dlatego chcesz dalej się
z nim widywać? - pyta Ginny ściągając brwi.
Przytakuję uprzednio lekko
przygryzając wargę.
- Właśnie dlatego. Denerwuje
mnie tak bardzo! - wołam. - Ale to właśnie on wzbudza we mnie te
wszystkie emocje... przypomina czasy kiedy moim największym problemem
były kłótnie z nim, przypomina mi dawną siebie, wiecie? Zgubiłam
ją gdzieś po drodze, a zmieniłam się w coś nijakiego. Ja... nie chcę
takiego życia – mówię, ale spuszczam lekko głowę czując się
tak jakbym powiedziała coś niepoprawnego mimo, iż powinnam unieść
podbródek do góry i nie wstydzić się swojej szczerości.
- Jestem swoją własną ofiarą –
pomrukuje gwałtownie unosząc głowę jakby pod wpływem olśnienia.
- To tego nie rób. Nie zrywaj kontaktu z Malfoy'em.
- Nie chcę okłamywać Ron'a,
Luna – znów mówię ciszej.
- Już to robisz. Od samego
początku, Hermiona.
*
- Mam wyrzuty sumienia, wiesz
Malfoy – mówię. - A jeszcze bardziej martwię się tym, że z
każdym dniem stają się coraz mniejsze i coraz szybciej przechodzą.
- To dobry sygnał, Granger –
jak dla kogo.
Trwało to kilka dni, musiałam
naprawdę się namęczyć, ale udało mi się namówić Draco, Zarozumiałego Bogacza, Malfoy'a na wypad do mugolskiej
części Londynu.
Nie
będziesz musiał się przejmować, że ktoś nas zobaczy,
powiedziałam.
Nie
przejmuje się tym, jest mi obojętne czy ktoś nas widzi czy nie,
Granger. To ty chcesz się schować.
I miał rację, ale i na tyle
ludzkich odruchów, by mnie zrozumieć.
Właśnie teraz idziemy jedną z
alei, którą spacerowałam jeszcze przed Hogwartem z rodzicami,
których przez wojnę straciłam na zawsze.
- Może zostanę matką, Malfoy.
- Nie mojego dziecka, więc co
mnie to interesuje, Granger.
- Mógłbyś wyrazić trochę
zrozumienia! Nie zachowuj się jak buc! - wołam oburzona, dając mu
kuksańca w bok.
Kilka osób zwraca ku nam swoje
spojrzenie.
- O wybacz! - prycha. - Co
konkretnie masz na myśli? - Przewraca oczami.
Mam ochotę zrobić to samo z
powodu jego zachowania – miłe i motywacyjne teksty zniknęły
bezpowrotnie koło naszego czwartego spotkani, od tamtej pory jest jak
dawniej.
- Ron tego chcę, ale ja nie wiem
czy będę mogła je pokochać, wychowywać... - Zauważam jego
politowanie. - I to wszystko przez ciebie.
- Mnie?
- Tak, Malfoy ciebie. Okłamuje
go, oszukuje -powracając do mnie słowa Luny który ułatwiła mi
ujrzenie, że naprawdę robię to odkąd podjęłam tamtą
decyzję. - Nie wiem co, by zrobił gdyby ktoś chociażby
szepnął mu słówko o... tobie i mnie.
- Mało obchodzi mnie gniew
łasicy. Przestań! Dobrze wiesz, że i tak będę tak o nim mówił - reaguje ujrzawszy moje karcące spojrzenie. - I wiesz co? Nie
uciekniesz przed tym. Przecież ty i ja...znaczy... spotykamy się,
ale nie jako para czy ktokolwiek taki. Nie pobierzemy się, to jego jesteś żoną i
będziesz. A dziecko? Będziesz je kiedyś miała i będziesz
wspaniałą matką. Tyle, że w wolnej chwili będziesz spotykała
się ze mną.
- Jako przygoda?
- Przecież ja jestem dla ciebie
tym samym. Plus pomagam ci zrzucić tą wstrętną skórę, którą
nałożył na ciebie, Granger.
- Niczego na mnie nie nałożysz,
Malfoy!
- I idzie mi coraz lepiej.
Dzisiaj mijają dwa tygodnie
odkąd się... spotykamy.
*
Harry i Ginny siedzą w altanie
w swoim pięknym ogrodzie za równie imponującym domem. Ich życie
przypomina wspaniały sen, na który pan Potter z pewnością
zasłużył, a problemy omijają ich szerokim łukiem.
Harry Potter, Wybraniec jest już
oznaczony ich poprzednikami i całym mnóstwem dużo okropniejszych
rzeczy.
Ale to przeszłość.
Lecz nie odpuściła tak łatwo
– zasiała pojedyncze ciemniejsze od innych, chmury.
Teraz wieje leciutki wiatr, słoń
grzeje im policzki, a przed nimi na szklanym stoliku stoi dzbanek
mrożonej herbaty z cytryną.
- Sądzisz, że postępujesz
dobrze? Według mnie nie powinieneś pomagać Hermionie.
- Gin, rozumiem, że Ron to twój
brat...
- A twój najlepszy przyjaciel!
- Hermiona
go nie kocha...
- Czy ty chcesz doprowadzić do
tego żeby od niego odeszła?!
- Nie, Malfoy, aż tak daleko się
nie posunie. Chyba.
- Chyba?! - głos pani Potter jest
trochę histeryczny i stanowczo za wysoki. Harry przejeżdża dłonią
po włosach i przez moment milczy po czym podnosi na nią wzrok.
Zdeterminowany.
- Ty o czymś wiesz, prawda Harry?
- pani Potter bardzo dobrze znała swojego męża tak samo jak te
spojrzenie, które mówiło jej, że nie chce czegoś jej wyjawić.
Zaczęło się denerwować, czuła się zaniepokojona i jakby dla uspokojenia zerknęła na syna, James'a, który był pogrążony w zabawie nieopodal nich.
- Ron zdradził Hermionę.
Dopiero po chwili docierają do niej jego słowa.
- Co ty mówisz! Harry to musi
być..
- Pomyłka? Nie, sam mi o tym
powiedział. - Ginny czuje się jakby jakiś kołek przeszedł jej
przez serce. Mimo, iż to nie ona jest ofiarą, czuje się
zawiedziona, a w następnej chwili rozzłoszczona, zła na swego
brata.
Zrobić to Hermionie!
Taki skarb!
- Ale
jak...? - Mimo wszystko chce to wiedzieć.
- Pamiętasz
jak poszliśmy do baru z Seamus'em po meczu? Prawie miesiąc temu. -
Ginny przytakuje. - Wyszedłem wcześniej, oni zostali. Byli tam też
inny, bar zaczął pękać w szwach, Ron był pijany, Seamus próbował
zaciągnąć go do domu, bo nie chciał wracać bez niego, a w samym
środku tego harmideru znalazła się Lavender Brown.
- No
co ty! - Ginny najchętniej teleportowałaby się do Nory, domyślając
się dalszego ciągu i porządnie przywróciłaby do pionu swojego brata.
- Tak,
dokładnie. Przypomniał sobie o wszystkim co zaszło na następny
dzień, gdy obudził się w jakimś motelu. Uciekł gdy była w
łazience.
- To
dlaczego chce dziecka? Przecież on tak kocha Hermionę, widzę to! I
coś takiego...
- Ma
wyrzuty sumienia, dzieckiem chce się związać z Hermioną na stałe, a na co dzień zachowuje się jakby nic się nie stało.
Ginny
marszczy brwi w zamyśleniu. Poświęca się myśli, która do niej
napływa i po chwili odzywa się ponownie.
- Dlaczego
jej o tym nie powiesz? Malfoy wie?
- Tak, wie. - Ginny nie czuje się zaskoczona - Obiecałem
Ron'owi. - Unosi dłoń, by uciszyć małżonkę gdy ta otwiera usta.
- Ale nie o to obchodzi. Jeśli jej o tym powiem będzie
cierpiała, wiesz, że się nie lubią poczuje się... sama zdajesz sobie sprawę jak. Nie
chcę, by przez to przechodziła, a kiedy od niego odejdzie będzie
samotna...
- Ma
nas.
- To
nie to samo. Pomyśl: tyle lat oszukiwania, walczenia z wyrzutami
sumienia i poświęcenia, by teraz okazało się na marne?
- Będąc
z Malfoy'em...
- Wróci
ona, teraz jest swoim cieniem. W dodatku ma możliwość wyjścia z
Nory, zasmakowania życia i nawet jeśli do czegoś między nimi
dojdzie... - nie skończył, po prostu wzruszył ramionami.
- Dalej
chcesz mnie krytykować?
- Nie,
absolutnie, że nie! - Ginny szybko zrywa się z miejsca, a w
następnej sekundzie już siedzi na kolanach męża.
Zarzuca
mu ręce na szyję i całuje krótko w usta po czym wtula w jego
tors.
- A
co z dzieckiem, Harry?
- Jeśli
będzie bardzo nalegał, powiem Hermionie, by się nie zgadzała.
Posłucha mnie. Albo pogadam sobie z Ron'em tyle, że inaczej niż
zwykle.
- Nie
sądzisz, że wolałaby od niego odejść?
- Poczekajmy
jak to wszystko się potoczy, jeśli Ron będzie chciał ją na siłę
jakoś zatrzymać albo ona powie mi, że jest gorzej niż dotychczas,
powiem jej. Bo wiesz, może odejdzie na wskutek samodzielnej decyzji.
Dajmy jej szansę.
Ginny
mocniej wtuliła się w męża w myślach klnąc na brata i dziękując
siłą wyższym, że ich nie spotykają takie przygody.
Jednocześnie przez myśl jej
przeszło, że chyba nie da rady powstrzymać agresywnych odruchów
gdy spotka przez przypadek – gdziekolwiek – Lavender.
- Zrobiłbym
wszystko, by oszczędzić jej przykrości - pomrukuje pod nosem, a
do Ginny dopiero wtedy dochodzi jak musiał zareagować gdy
dowiedział się o całej sprawie.
Prawda
była taka, że nie był to dla Ron'a moment, który mógłby
zaliczyć do miłych czy przyjemnych. - To w końcu moja
Hermiona – dodaje, ale wbrew
oczekiwaniom Ginny nie czuje się zazdrosna. Wie o ich niezwykłej
więzi, szanuje ją i podziwia, nie zamierza zniszczyć czy pogrążyć.
Uśmiecha
się ciepło gdy Harry całuje ją lekko w czoło.
*
Świat jest niebieski. Błękitny.
Zszokowana czuję jeszcze jego dłonie na plecach, a wokół nogi podwodne rośliny.
Rozejrzawszy się zauważam kilkanaście ryb kawałek ode mnie, tafla wody pod, którą jestem, błyszczy się. Wysuwam ręce przed siebie po czym odpycham się od dna.
- Malfoy! Jak mogłeś?! - wołam gdy wynurzam się z wody.
Blondyn stoi na pomoście i śmieje się w najlepsze z dłonią na brzuchu.
Kiedy udaje mu się uspokoić, teatralnie ociera łzę z oka po czym podchodzi bliżej i klęka na końcu.
- Tak kończy się chwila nieuwagi, Granger.
- Durna fretka!
- Szlama.
Podpływam w stronę pomostu i kiedy jestem dostatecznie blisko tak aby nie zauważył, wyciągam różdżkę, którą miałam za spodniami i zaklęciem posyłam go do wody.
Wyraz jego twarzy jest bezcenny gdy tylko jego głowa znów jest na powierzchni, z jego ust wydobywa się coś co przypomina warknięcie i potok przekleństw.
Szybko dopada do mnie i łapie za ramiona po czym pcha do dołu.
Znowu jestem pod wodą, przebieram nogami, starając się wyrwać, łapię go za tors.
- Ja jak cię nie lubię! - woła gdy się wynurzam i odgarniam włosy, które przylepiły mi się do czoła.
- Dawno przestałaś. Nie pamiętasz co powiedziałaś w tamtym tygodniu? - pyta uśmiechając się kpiąco.
Kiedy stałam się dla ciebie obojętna, Malfoy?
Kiedy? Po drugiej wojnie o Hogwart. Kiedy zobaczyłem jak idziesz na nasz wspólny patrol. Opadły mi ręce, poczułem się zmęczony i szczerze mówiąc nie obchodziło mnie co ze sobą zrobisz.
Nie odzywałeś się do mnie.
Bo nie miałem ochoty, zresztą ty nie byłaś inna.
Bo również - po tym wszystkim - miałam inne problemy niż sprzeczki z tobą, stałeś się... nijakim gruntem.
- Pamiętam i nie żałuje tego, Malfoy. Jestem szczerym człowiekiem.
- Szkoda, że nie co do swojego męża - zauważa wrednie na co marszczę gniewnie nos, a następnie staram się odpłynąć, lecz udaje mu się przyciągnąć mnie do siebie.
- Zawsze, zawsze kiedy na moment uda mi się zapomnieć, przypominasz mi.
- Musisz o tym pamiętać, wracając do domu.
- Myślałam, że nie chcesz żebym wracała, Malfoy.
Puszcza mnie i odpływa o kawałek dalej.
- Bo nie chcę, ale nie mogę cię zatrzymać. Jesteś jego, Granger. I ty i ja musimy o tym pamiętać.
Mijają kolejne tygodnie.
*
Wracam do domu na nogach jak z waty, czując się zupełnie jak mugolska nastolatka, która nie wróciła na czas do domu i nie chcę zostać przyłapana przez rodziców.
Momentami zastanawiałam się czy Ron nie jest dla mnie jednym z nich.
Zawsze wychodziła ironia, że jest wszystkim tylko nie mężem czy kochankiem.
Stoik na parasolki leci w dół gdy nieumyślnie go potrącam. Łapię go w ostatniej chwili na co wzdycham z ulgą. Ostrożnie go odstawiam i stawiam kolejne kroki po schodach, modląc się w duchu, by któryś z nich nie zaskrzypiał za głośno.
Matko, Ron dlaczego jeszcze się nie wyprowadziliśmy?
No tak.
Gdy przekraczam próg pokoju, nie wiem czy trafiłam pod dobry adres.
Co prawda jest Ron, ale nie śpi. Siedzi na stołku pod oknem, oświetlony blaskiem księżyca. W dłoni trzyma Ognistą Whiskey, której połowy już nie, w ogóle w całym pokoju roznosi się woń alkoholu. Ma zapadnięty wzrok, rozczochrane włosy i mocno zgarbioną postawę.
- Ron, co jest? - pytam i podchodzę do niego z zamiarem odebrania mu butelki, lecz on mocno łapie mnie za nadgarstki przez co dostaje mikro zawału serca.
- Wszystko w porządku, Hermiona? Czy wszystko między nami w porządku?
- Oczywiście, że tak - odpowiadam szeptem, a sumienie zaraz zaczyna mnie palić z powodu kłamstwa.
Patrzy na mnie przez dłuższą chwilę.
Nie mogę powstrzymać wrażenie, że robi to nieufnie, że stara się prześwietlić mnie spojrzeniem i znaleźć jakieś kłamstwo lub rysę.
Staram się lekko uśmiechnąć, ale wychodzi mi tylko krzywy grymas.
- To dobrze... dobranoc Hermiona - mówi i lekko mnie ściska - walczę ze sobą, by się nie skrzywić - po czym kładzie się na łóżku zupełnie tak jakby do tej pory czekał na mój powrót.
Teraz naprawę będę musiała to zakończyć.
*
- Spóźniłaś się, Granger. Wyłączam i włączam piekarnik, mogłabyś chociaż uprzedzić - mówi i robi mi przejście w drzwiach.
Podnosze spuszczony do tej pory wzrok, a w głowie wciąż przeplata mi się wczorajszy widok Ron'a z wielką chęcią pozostania tu.
- Nie wiem o co ci chodzi, ale wejdź do środka. - Wyciąga dłoń i łapie mnie w pasie po czym wręcz wciąga i zamyka drzwi.
Gdy nadal się nie odzywam - ba! nawet się nie ruszam - ściąga brwi.
- Co jest, Granger? Zgubiłaś jakąś książkę? - pyta, kładąc dłoń na ścianie po prawej stronie mojej głowy.
Nie powinnam nawet pozwolić, by wciągnął mnie do środka, a gdy unoszę wzrok żałuje podwójnie widząc jego jasną koszulę, za którą maluje się doskonale wyrzeźbiona klatka piersiowa i męskie, pociągające rysy twarzy.
- Pamiętasz jak mnie pocieszyłaś kiedy miałem doła po pracy? Oczekujesz rewanżu? - pyta i pochyla się nade mną.
Pachnie niesamowicie, chce tak bardzo powiedzieć, że chcę, ale nagle do nozdrzy wpada mi wspomnienie woni trunku, który poczułem wczoraj przez co odpycham go od siebie sprawnie.
- Nie mogę, Malfoy. Zapomnieliśmy, że jestem jego - szepcze z dłonią na swoim karku.
Jego twarz przez moment jest nieruchoma, jakby zastygła.
Po chwili jednak odsuwa się ode mnie i opiera o ścianę koło mnie.
Stoimy ramię w ramię, piekarnik zaczyna cicho popiskiwać sugerując, że kolacja jest już gotowa, a mój oddech staje się tak ciężki, że zaczynam mieć problemy z jego złapaniem.
- Jesteś pewna, Granger?
- Nie wiem, Malfoy. Tak naprawdę wcale tego nie chcę. - Czuję, że muszę.
Otwiera mi drzwi.
- Proszę, Granger.
A ja?
To dla twojego dobra, mówił Harry. Dlaczego, więc mam to zaprzepaścić?
Chce się temu dobru oddać w całości, bezgranicznie. Zasmakować go.
Zostaje tym samym, robiąc pierwszy raz w życiu po prostu to co chce.
Malfoy zamyka drzwi nogą.
Chciałaby poczuć wyrzuty sumienia, ale one nie nadchodzą, jedynie coraz to większe pożądanie.
Dochodzę do wniosku, że muszę coś zrobić.
Przepraszam, Ron.
Niech fakt, że wciąż o tobie pamiętam będzie wyrazem szacunku, którym mimo wszystko cię darzę, przyjacielu.
*
Szybka muzyka - nie mam pojęcia jakiego gatunku - rozbrzmiewa wokół.
Tańczymy trzymając się za ręce, widzę coś na wzór uśmiechu na jego twarzy jednak nie całkowicie radosnego.
Piknik, polana, bez zobowiązań.
Przez cały ten luz czuję się jak ptak wypuszczony z pułapki, w której był bardzo długo, i który teraz może poderwać się do lotu.
Ron nic nie podejrzewa, lecz jest to głównie moja zasługa.
Może to zabrzmieć dziwnie, ale moje małżeństwo skorzystało na moim związku z Malfoy'em.
Tak, dokładnie.
Dzięki blondynowi udało mi się po wielu dniach, które później przerodziły się w tygodnie, odzyskać część dawnej siebie przez co częściej się uśmiecham, jestem weselsza, mniej skryta co z kolei Ron przypisuje sobie jako swoją zasługę.
- Nie depcz mi po stopach, cnotko!
- Nie krzycz na mnie, arystokratyczny dupku!
Zostajemy do późnego wieczora.
*
- Nie możemy tego robić.
- Wiem o tym, ale kontynuujmy.
Jego dłonie zdają się być wszędzie, język dotknął każdego centymetra skóry i trudno stwierdzić mi kogo oddech jest szybszy.
Przyciemnione światło, podniesiony głos, rozsadzające pragnienie i pożądanie głęboko w nas.
Wykonuje moją prośbę, bo przecież sam chce tego równie bardzo, doszliśmy za daleko, by teraz przestać.
Nie dalibyśmy rady tego zrobić.
Gdzieś w kątach są nasze ubrania, a gdzieś w równie ciemnym zaułku mojego umysłu Ron.
*
- Co ty w tym widzisz, Granger? To okropnie bezsensowne! Jeździć w kółko po lodzie!- woła Malfoy.
Właśnie wyszliśmy z mugolskiego lodowiska, bowiem udało mi się go zaszantażować sugerując, że jeśli nie wybierze się ze mną na łyżwy, przeszkodzę mu na najbliższej konferencji w jego biznesie. Wtedy skapitulował i zgodził się wybrać czego pożałował gdy tylko dałam mu do rąk łyżwy i co zaznaczał przez cały pobyt.
- To wspaniałe, Malfoy! Bybyś w szoku gdybyś zobaczył co potrafią zawodowcy na mistrzostwach świata...
-To z tego są mistrzostwa?! - woła.
Przechodzimy przez ulicę w stronę zaułku, w którym będziemy mogli się teleportować.
Przewracam oczami za co normalnie - gdyby nie był wzburzony tak jak teraz - pochwaliłby mnie.
- Ty jesteś ograniczony, znasz tylko Quidditch'a. - Macham lekceważąco dłonią.
- Quidditch jest piękny, trzyma w napięciu, jest fascynujący i niebezpieczny widowiskiem. A to? Na tym się nie da normalnie jeździć! Już nigdy mnie nie wyciągniesz do mugolskiego świata, Granger, tym wypadem sobie to zagwarantowałaś.
- Nie przesadzaj.
Teleportujemy się, a ja uśmiecham się pod nosem.
- Czy pan ważny się obraża? - ironizuje gdy znów czujemy podłoże pod stopami.
- Do jutra, Granger. - mówi i oddala się w stronę swojego domu, ucinając temat, lecz zerka jeszcze na zegarek. - Lepiej się pospiesz, nie masz zebrania w Ministerstwie?
- Skąd wiesz, Malfoy?
- Powiedzmy, że w najbliższym czasie będę się tam kręcił i również na nie idę.
Nie jestem warzywem.
*
- Ona promienieje! - zawołała zduszonym szeptem kobieta, zmuszając tym samym, by jej mąż oderwał na moment wzrok od gazety.
Zrobił to i spojrzał na synową.
- Zgadzam się, Molly.
- Widocznie są szczęśliwi z Ron'em.
Bo z kim innym, prawda?
*
Byłam na przyjęciu organizowanym przez Lune, które przypominało babski wieczór, z którego jednak urwałam się wcześniej do mieszkania pewnego blondyna gdzie spotykamy się przy każdej okazji, o czym wie wyłącznie organizatorka i Ginny, która kryje mnie przed swoim bratem, a moim mężem.
Promienie słońca przyjemnie pieszczą nasze nagie ciała , z których satynowa kołdra o kolorze ciemnej zieleni, dawno się zsunęła.
- Która godzina?
Czuję jak Malfoy przygryza lekko moje ucho.
- Jeszcze godzina.
Nie muszę dodawać, że potem wracam do domu.
- Czy jestem złym człowiekiem, Malfoy? - Od dłuższego czasu kiedy nie jest mi trudno uśmiechnąć się szeroko w stronę Ron'a, pytam go o to jakby kontrolnie, podświadomie czując jednak, że ma być to dla mnie coś w rodzaju gwarancji, która będzie służyła mi za wytłumaczeni i usprawiedliwienie w chwilach słabości.
- Dlatego, że dążysz do szczęścia, Granger? Że walczysz o siebie? Momentami jesteś śmieszna, ale nie bądź żałosna. - Przejeżdża językiem po mojej szyi.
Cienkim jak u węża, który był w godle jego domu.
- Kiedy znowu się zobaczymy? - pytam podnosząc się do pozycji siedzącej i zakładając kosmyk włosów za ucho.
- Wyślę ci sowę, oczywiście nie swoją, kiedy skończę pracę w swoim departamencie. Może się przedłużyć, jestem potrzebny Ministrowi na jakimś spotkaniu.
- Ron był wściekły gdy dowiedział się, że tam pracujesz, a jeszcze bardziej gdy zobaczył, że Harry nie ma nic przeciwko - mówię.
Przed oczami szybko pojawia mi się jego czerwona, rozeźlona twarz i mocno zaciśnięta szczęka oraz moje wyrzuty sumienia gdy odczułam w tamtym momencie satysfakcję.
- Potter nie jest taki zły. Czasami oczywiście. - Siada na łóżku koło mnie i zapala papierosa - jedyny mugolski aspekt, który pochwala - oraz kładzie dłoń na moim udzie.
- Czasem mam wrażenie, że wiecie o czymś o czym ja nie mam pojęcia - przyznaje, pozwalając sobie na chwilową szczerość.
Jego wzrok na moment zamarza, ale po kilku sekundach znów staje się normalny.
Wypuszcza obłoczek dymu.
- Martwisz się o wiele rzeczy niepotrzebnie, Granger. Tak samo było na przykład z twoim macierzyństwem. - Przewraca oczami.
- Nadal nie wiem czemu Ron tak nagle przesał nalegać i posiadać jakiekolwiek zdanie na ten temat. Molly nie była zadowolona. - Krzywię się na wspomnienie złości pani Weasley, która zniszczyła moją ulgę. Nie odzywała się do nas przez kilka dni.
Potem nie mówimy już nic.
Zegarek na szafce nocnej pokazuje pięć po siódmej - poczekamy do dziesięć po, a później pójdę doprowadzić do porządku tak, by na ósmą być już w domu, ponieważ pracę zaczynam dzisiaj o dziewiątej.
Lubimy posiedzieć te kilka minut w ciszy, robimy to już tak długo.
Decyzja, którą podjęłam tamtego dnia, ważny moment, w którym zjawiłam się w kawiarni u Luny, podejmując tym samym rękawicę rzuconą przez Malfoy'a, stał się przełomowym etapem w moim życiu.
Mężczyzna, który siedzi teraz obok mnie, pogrążony w mugolskim nałogu i własnych myślach, który masuje moje udo drugą dłonią był oraz nadal jest moim najgorszym, a zarazem najpiękniejszym błędem mojego życia.
Gdy pojawia się siódma dziesięć, podnoszę się z miejsca.
Czas wracać do mojego męża.
I tak będę robić przez najbliższe miesiące - kto wie? może i lata?
*
Tu gdzie jesteś jest Ci dobrze.
Za tobą długo droga - od upadku przez więzienie, aż po wstąpienie do świata, w którym kiedyś żyłeś, a o jakim zapomniałeś.
Uzyskałeś klucz.
Możesz przenosić się między światami.
Ale nie wszystko jest takie idealne, bo masz demona, który depcze Ci po piętach.
Jest mieszaniną kłamstwa, oszustwa, perfidii i grzechu, które plączą się z osobistym szczęściem i spełnieniem.
Możesz decydować gdzie chcesz być, udało ci się zachować stare życie jak i nowe, które darzysz nieogarniętą fascynacją.
Powierzchowną.
Niczym głębszym.
Ale uważaj, bo grunt, po którym stąpasz jest wyjątkowo śliski.
*****
No!
Skończyłam ją wczoraj po północy, sprawdzałam dzisiaj.
Nie wiem czy wyłapałam wszystkie błędy czy literówki, bo po prostu nie mam możliwości.
Rano śniadanie, potem od razu wyciągana jestem na plażę, z której idę na obiad, a potem z powrotem na nią wracam, by wieczorem udać się na miasto.
W domu jest przed dwunastą, po pierwszej.
Naprawdę chciałam ją dzisiaj dodać, ponieważ...
DZIŚ WŁAŚNIE MIJA ROK OD OPUBLIKOWANIA PIERWSZEGO ROZDZIAŁU, PIERWSZEJ NOTKI! DZISIAJ WŁAŚNIE PRZYPADAJĄ PIERWSZE URODZINY BLOGA!
Pierwszy rozdział należał do historii Kochaj i Walcz.
Nosił tytuł ,, Powrót do drugiego domu.''
Dziękuję wam bardzo!
To wszystko dzięki wam, jestem tak ogromnie wdzięczna!
Miniaturka ma być PREZENTEM DLA WAS ZA WSZYSTKO.
Przepraszam, że nie rozdział, ale on to jakby norma, chciałam podarować wam coś wyjątkowego.
Nie wiem czy mi się udało, osądzicie sami.
Nie wszystko jest wyjaśnione do końca. Hermiona nie wie jeszcze o zdradzie Ron'a i nie wiadomo czy się dowie.
Chciałam po prostu pokazać tą konieczność.
To jak jedna decyzja może zmienić człowieka (w tym wypadku Hermionę, która z takiej jaką zmiany zmieniła się na cichą i nijaką)
Jak dwójka zdesperowanych ludzi może nawzajem dać sobie to czego brakuje im w ich życiu.
Fragmenty skierowane do was mają też po cześć postawić was w jej sytuacji, pokazać co czuje.
Choć momentami luźna.
Ale taka miała być.
Włożyłam w nią dużo pracy.
Pozdrawiam ogromnie i mam nadzieję, że spodobała się wam miniaturka.
Jest dłuższa, ale nie chciałam dzielić jej na części, bo opóźniłoby to dodawanie rozdziałów i odwlekło aktualne opowiadanie.
Dziękuję raz jeszcze tak bardzo!
Jesteście najcudowniejszymi ludźmi na świecie.
Kiedy zakładałam Nowe Oblicza przez myśl mi nie przyszło, że przebiję barierę 100 000 wyświetleń i, że tyle osób zwiąże się z tą historią.
Vivian Malfoy.